- Opowiadanie: Isenna - To tylko Sen

To tylko Sen

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

To tylko Sen

– Precz z łapami, ty wstrętna, śmierdząca kupo kompostu! Kiedy ty w ogóle myłeś ręce? Fuj! Idź się wykąp i dopiero potem możesz wrócić… O ile przeżyjesz ten szok.

Drobniutka, jasnowłosa dziewczynka starannie wytarła dłonie o spodnie, spoglądając na elfa z odrazą. Aen’nuthen po raz pierwszy od czasów, gdy dostawał regularne lanie od swojego ojca (piętnaście lat temu w nocy po ostatnim zakradł się do jego sypialni i poderżnął mu gardło), poczuł się naprawdę zakłopotany i przyszło mu do głowy, że istotnie plamy krwi nie sprały się z ubrania do końca, a kąpiel raz na trzy miesiące to może odrobinkę za rzadko. Z niepewną miną cofnął się o krok i potarł oko, dookoła którego już zdążyła pojawić się opuchlizna. Mała diablica nie tylko była niesamowicie szybka, ale miała też cios pasujący raczej do wojownika liczącego sobie dwa metry wzrostu i dwieście kilo wagi. Aen’nuthen zerknął na swoje brudne ręce i nie bardzo wiedząc, co z nimi zrobić, wepchnął je do kieszeni.

– Panienko Senelan, panienki ojciec… – zaczął, ale zanim zdążył dokończyć, coś przemknęło w powietrzu i trafiło go prosto w nos. Elf zatoczył się i padł na posadzkę.

– Kiedy rozmawiasz z damą, nie trzymaj rąk w kieszeniach – poinformowała dziewczynka, uważnie przypatrując się swojej dłoni. Zmarszczyła nosek i jęknęła głośno. – Przez ciebie złamałam paznokieć, idioto! Popatrz!

Podetknęła rączkę tuż pod nos Aen’nuthena. Istotnie, jeden z pomalowanych na czerwono paznokci dziewczynki był złamany. Elf zacisnął zęby, ze wszystkich sił próbując powstrzymać potok przekleństw cisnących się na usta. Mógł iść o zakład, że bluzganie także znajdywało się na liście rzeczy, których nie należy robić podczas rozmowy z damą, a panienka z całą pewnością go o tym poinformuje, wcześniej łamiąc mu kilka kości. Senelan wyglądająca jak absolutnie niegroźna, słodka nastolatka, była tak naprawdę istnym huraganem zniszczenia, potworem z otchłani uwięzionym w dziecięcej skórze, bronią o masowej sile rażenia. Malutka wojowniczka była także największym utrapieniem swego ojca – Władcy Ciemności, Mroku, Cienia, Półcienia, Braku Światła i czego tam jeszcze.

Bo córki złych, mrocznych drani nie powinny ubierać się na różowo, przewiązywać warkoczy czerwonymi kokardkami i tańczyć na korytarzach Twierdzy Cieni. Nie powinny surowo zabraniać ojcom palenia ludzi na stosach („Tato! To ma fatalny wpływ na przyrodę! Niszczysz lasy i w dodatku przyspieszasz efekt cieplarniany!”), być posiadaczkami gromady uczonych szczurów biegłych w sztuce mnożenia ułamków i pisania poezji („Na wszelkich bogów, starczy, że te wstrętne elfy nie umieją się podpisać, wy macie znać cały alfabet! Że jesteście szczurami? I co z tego?!”), a wreszcie uparcie nakłaniać swego ojca do wybudowania słonecznej willi zamiast ogromnego, ponurego zamku („Pomyśl, tatku, ile zaoszczędzimy na ogrzewaniu.”). Senelan robiła to i jeszcze więcej: na przykład regularnie masakrowała elfie oddziały swego ojca za deptanie kwiatów w ogrodach, dręczenie zwierzątek oraz torturowanie więźniów w nocy, gdy próbowała spać. Aen’nuthen służył Władcy Ciemności zaledwie od kilku dni, ale już zdążył się nasłuchać opowieści o jedynej dziedziczce Imperium Mroku i jej poglądach na temat polowania na zagrożone gatunki jak na przykład bazyliszki. Nie dawał wiary tym historiom – do tej pory oczywiście.

– Proszę o wybaczenie – szepnął, podnosząc się i kłaniając przed Senelan. Udobruchana dziewczynka uśmiechnęła się, co wprawiło Aen’nuthena w stan bliski paniki. A miało być tak pięknie! Miał służyć mrocznemu imperatorowi, grabić, zabijać, niszczyć i palić! Tymczasem wszystko wskazywało na to, że choć Władca Ciemności spowity od stóp do głów w ciemne szaty rzeczywiście jest straszny, nie dorasta do pięt swojej córce, która zdołała odkryć całkiem nowy wymiar bycia mroczną.

– Wybaczam – oznajmiła Senelan łaskawie. – Ale żeby to był ostatni raz! No to czego chce tatulek?

– Rozkazał… chciał się z tobą zobaczyć, panienko.

– Trzeba było tak od razu – oznajmiła dziewczynka wesoło, wycierając dłoń o spodnie. Została na nich plama krwi. – Wiesz, chyba nie złamałam ci jednak nosa, ale nie wygląda to najlepiej. Na twoim miejscu odwiedziłabym medyka.

Mrugnęła do niego okiem i w podskokach ruszyła korytarzem w kierunku Sali Tronowej, w której zwykle o tej porze przebywał Władca Ciemności. Przez moment aż trudno było uwierzyć, że ta słodka dziewczynka jest zdolna do wyrządzenia komuś krzywdy.

Ale tylko przez moment.

 

*

 

– Obie ręce i jedna noga.

– A tam, bez przesady. Jedna ręka i pokiereszowana twarz.

– Żartujesz sobie? Tylko tyle? Złamany nos, siniaki i uszkodzona ręka.

Si’thel był najbardziej niepozornym spośród wszystkich elfów służących Władcy Ciemności. Nie potrafił dobrze się bić, z łuku nie trafiłby nawet krowy stojącej dziesięć kroków od niego, nie radził sobie najlepiej z mieczem, posiadał jednak coś, czego nie miała większość jego pobratymców: spryt. Nikt o zdrowych zmysłach nie podejrzewałby elfa o chytrość, co w połączeniu z wyglądem wioskowego głupca znacznie ułatwiało mu robienie lewych interesów. Swą błyskotliwą karierę zaczął jeszcze jako niedorostek, sprzedając innym dzieciom kasztany jako niezawodny środek na wzrost, wyładnienie, zyskanie wielkiej siły i tym podobne, a gdy miał trzynaście lat w ciągu jednego dnia trzykrotnie sprzedał i odkupił z zyskiem własną siostrę. Kiedy przybył do Twierdzy Cieni szybko zrozumiał, że choć Senelan należy omijać szerokim łukiem, można na niej całkiem nieźle zarobić, znacznie lepiej niż na grabieniu okolicznych wiosek.

– Obstawiamy, obstawiamy! To ostatnie zakłady, za chwilę kończymy! – wykrzyknął, potrząsając sakiewką pełną monet. Zabawa w „Zgadnij – jak – urządzi – go – Diabliczka” szybko stała się jedną z ulubionych rozrywek elfów, tuż obok wzajemnego okładania się pięściami oraz straszenia wieśniaków. Na ich ulubione zajęcie czyli okrutne tortury Senelan już jakiś czas temu położyła tabu: podobno krzyki więźniów nie dawały jej spać po nocach, poza tym w grę wchodziły jeszcze względu higieniczne. Żaden z członków drużyny Władcy Ciemności nie wiedział, co rozumiała poprzez higienę, ale w tym słowie było coś przerażającego.

– Uwaga! Idzie!

Wszyscy obecni zamilkli, a kilkadziesiąt par oczu zwróciło się w stronę drzwi. Dźwięk kroków stawał się coraz wyraźniejszy. Ktoś kichnął i natychmiast został obrzucony paroma morderczymi spojrzeniami, po których powinien paść trupem, gdyby posiadał choć trochę przyzwoitości – na szczęście przyzwoitość była towarem deficytowym w tym gronie. Jeden z elfów w napięciu przygryzł wargę, po twarzy innego spłynęła stróżka potu…

Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wparował Aen’nuthen z pokrwawioną, opuchniętą twarzą. Rozległo się kilka jęków zawodu, parę przekleństw oraz triumfalny okrzyk: „tak, tak, tak!” elfa, który tego dnia trafnie obstawił obrażenia. Mik’el poderwał się z miejsca i ruszył do Si’thela z wyciągniętymi rękoma, chcąc odebrać swoją nagrodę.

– Tylko tyle? Ja musiałem przesiedzieć dwa dni u medyka! – zirytował się siedzący w kącie ciemnowłosy elf o twarzy poznaczonej bliznami. Tego dnia stracił aż trzy złote monety, ponieważ postawił na połamane ręce.

– Na demony! – wrzasnął Aen’nuthen, spoglądając na nowych towarzyszy broni. – Dlaczego nikt mnie przed nią nie ostrzegł?!

– Ostrzegaliśmy – przypomniał Misen, najroślejszy z całej bandy, który swego czasu musiał udać się do cyrulika aby usunął pozostałości po dwóch zębach wybitych przez zdenerwowaną Senelan. – Nie wierzyłeś.

– Tak?! A kto powiedział, że mam iść po tę małą i zawlec ją do Władcy Ciemności? – warknął poszkodowany, opadając na krzesło i ścierając krew z twarzy. Ostrożnie zbadał nos: wyglądało na to, że nie został złamany, ale chyba przesunął się odrobinę w prawo…

– Zrozumiałeś mnie trochę zbyt dosłownie – zaśmiał się Misen, ukazując w szerokim uśmiechu zęby, które jeszcze mu pozostały i odwrócił do towarzyszy, powracając do przerwanej gry w karty.

– Zawlec. Jak miałem zrozumieć: „zawlec”?!

Zawlec! Walnąć czymś ciężkim w głowę, przerzucić przez ramię i zanieść na wskazane miejsce. Czy w tym dziwacznym miejscu poprzez zawlec rozumiano grzecznie poprosić, tortury oznaczały rozdawanie cukierków, a pobicie głaskanie po główce? Nie tego oczekiwał, gdy wstępował na służbę do najbardziej mrocznego władcy spośród królów Siedmiu Krain. Zdecydowanie nie tego.

– Nie wściekaj się, kolego! – Si’thel po przyjacielsku walnął zmaltretowanego elfa w plecy. – Już piąty rok idzie, jak każdy z nowych przez to przechodzi, wiesz, taki chrzest bojowy, jak spotka się Diabliczkę, to żadna bitka nie będzie straszna. Jak tylko kto się zaciągnie, to przy pierwszej okazji posyłamy go do niej…

– Teraz stałeś się jednym z nas – poinformował go młody elf o nieco dziewczęcej urodzie, zeszpeconej przez bliznę i garb na nosie, prawdopodobnie pamiątkę po źle zrośniętym złamaniu. Właśnie na ten nos wskazał palcem. – Patrz, złamała mi go rok temu, jak chciałem skręcić kark jej szczurowi.

– I miał szczęście, że go od razu nie zabiła. Ona uwielbia te gryzonie. Oberwaliśmy od tej małej więcej razy niż od wszystkich wojsk naszych sąsiadów razem wziętych – potwierdził Misen, rozdając karty. – Mówiliśmy, to nie wierzyłeś.

Aen’nuthen pokręcił głową, przeklinając własną głupotę i brak wiary. Gdyby nie był tak bardzo przekonany, że te opowieści to stek bzdur i próba nabrania go jako nowego w drużynie, nie próbowałby wlec Senelan przed oblicze Władcy Ciemności. Grzecznie by poprosił, a wcześniej starannie umył ręce i tym samym zaoszczędziłby sobie przykrych i bolesnych wspomnień.

– Zaraz… – mruknął, marszcząc brwi. Przed oczami znów stanął mu obraz drobniutkiej dziewczynki, która ledwo odrosła od ziemi. Nie był dobry w kojarzeniu faktów, ale coś mu tu nie pasowało. – Od pięciu lat? To ile ona ma?

– Hm… będzie chyba z jedenasty rok? Nie dziw się, chłopie, tylko idź dziękować bogom, żeś nigdy nie spotkałeś jej matki!

 

*

 

Bycie Władcą Ciemności miało pewne zalety.

Niestety – wbrew obiegowej opinii – nie było to zajęcie pozbawione wad. Bo na przykład te gustowne, czarne szaty, idealnie pasujące do mrocznego image’u, dodawały wprawdzie powagi i budowały nastrój grozy, ale czy ktoś pomyślał, jak trudno w nich wytrzymać w słoneczny dzień? A kamienny tron? Prezentował się imponująco, jednak jeśli posiedzieć na nim dłużej czuło się chyba każdą, nawet najmniejszą kostkę w swoim ciele. Kamienne trony nie były najbardziej wygodnymi meblami na świecie. W dodatku pogodzenie knucia planów przejęcia władzy nad światem, zbierania kampanii mrocznych elfów i wspinanie się na wyżyny podłości z wychowywaniem jedenastoletniej dziewczynki nie należało do zadań łatwych. Zwłaszcza dziewczynki, która lubiła różowe rzeczy, kochała przyrodę i potrafiła w ciągu kilku minut położyć oddział rosłych bydlaków uzbrojonych po same zęby. Nawet sam Władca Ciemności nie wiedział, jak ona to robi i czasem zastanawiał się czy pogłoski o tym, że żona zdradzała go z bogiem podziemi i ogni piekielnych, nie kryją w sobie ziarna prawdy.

– Myślę, że trzymanie tych kruków to jednak nie jest zbyt szczęśliwy pomysł, tatulku.

Spojrzenie mężczyzny powędrowało ku krukowi siedzącemu na oparciu tronu. Kruki robiły wrażenie. Podkreślały jego mroczny image. Po całym kraju krążyło opowieści o tym, że potrafi z nimi rozmawiać i służą mu za szpiegów. Gdyby jeszcze dotarło do nich, że sala tronowa to nie jest najlepsze miejsce do załatwiania pewnych potrzeb fizjologicznych…

– Prosiłem już, żebyś nie nazywała mnie tatulkiem – przypomniał łagodnym głosem, ignorując uwagę na temat kruków. Trudniej było zignorować białą plamę, która pojawiła się na ramieniu jego płaszcza.

– Wiedziałam! Jednak się mnie wstydzisz! – Senelan wykrzywiła usteczka, zakryła oczy dłońmi i zaczęła głośno szlochać. Nie zapominała oczywiście o tym aby spoglądać na ojca przez palce w celu upewnienia się, że płacz wywiera odpowiedni efekt. Wywierał. Władca Ciemności mógł sobie być najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie, przed którym drżeli królowie, lecz w obliczu łez własnej córki stawał się zupełnie bezradny.

– Sen, proszę cię – jęknął. Ostatnim razem dziewczynka płakała przez kilka godzin bez przerwy, dopóki w rozpaczy nie teleportował się do sąsiedniego kraju, skąd sprowadził dla niej kucyka.

– No dobrze, dobrze! – prychnęła Sen i momentalnie przestając szlochać. Nadąsana oparła dłonie na biodrach, spoglądając na ojca ze złością. – Skoro nie mogę nazywać się tatulkiem, będę mówić po imieniu. Bobcio! Pasuje?

– Senelan, jeśli nazwiesz mnie tak jeszcze raz, będę musiał zamknąć cię w lochu, choć jesteś moim jedynym dzieckiem – zagroził, marszcząc brwi. Gdy Władca Ciemności marszczył brwi, na tych, którzy przed nim stali, padał blady strach. Nie dotyczyło to jednak Senelan.

– Jasne! A potem znowu będziesz marudził, że połowa twoich ludzi jest niezdatna do walki z powodu połamanych rąk! Bo chyba nie oczekujesz, że pozwolę im się dotknąć tymi wstrętnymi łapami… Oni są tacy brudni. Powinieneś wprowadzić obowiązkowe kąpiele, serio, serio.

Władca Ciemności westchnął z rezygnacją. Oto widział oczyma swej mrocznej duszy przyszłość, gdy nadejdzie czas aby jego jedyne dziecko przejęło schedę po ojcu. Gdyby był religijny modliłby się do bogów o szybką śmierć, która oszczędzi mu patrzenia, jak wszędzie pojawia się róż, kwiaty i zwierzątka, a jego podwładni zostaną oderwanie od grabieży na rzecz zorganizowania kampanii ochrony muchołówek.

– Przypomnij mi, moja córko, dlaczego nie kazałem udusić cię w kołysce?

– Bo mamusia by się zdenerwowała?

Mężczyzna, niegdyś zwany Bobciem zazgrzytał zębami ze złości. Swego czasu stawiał czoła straszliwym potworom, lecz w porównaniu z jego byłą małżonką zdawały się być słodkimi zwierzaczkami. Choć właściwie to potwory czasem mogły służyć za ulubieńców, Senelan na przykład trzymała w swym pokoju oprócz szczurów młodą mantikorę, a co kilka dni chodziła w góry aby odwiedzić swych drogich przyjaciół: bazyliszka, smoka i chimerę. W głębi duszy ojciec miał jej to za złe, gdyż sam zabijał różne bestie, ale żadnej nie zdołał oswoić, choć to z pewnością podniosłoby jego prestiż.

– Po co właściwie chciałeś się ze mną widzieć? – Głos Senelan wyrwał go z zamyślenia.

– Twoja mantiokora zjadła w tym tygodniu trzy moje elfy – stwierdził Władca Ciemności, usiłując wygodniej usadowić się na tronie. – Sen, przez twoje zwyczaje podczas ostatniej rekrutacji zaciągnęło się pięć osób. Pięć! Zwykle było ich najmniej trzydzieści.

– Trzeba szukać jasnych stron życia, tatusiu – pouczyła go dziewczynka poważnie. – Teraz zaciągają się tylko najodważniejsi!

– Chyba najgłupsi – warknął mężczyzna, odganiając kruka próbującego dziobnąć go w ucho. – Albo pozbawieni instynktu samozachowawczego.

– W s z y s t k i e elfy są głupie – zauważyła przytomnie Senelan, marszcząc nosek. – I nie mają instynktu samozachowawczego. Tuptuś zjadł je dlatego, że go drażniły.

Władca Ciemności mógł tylko z rezygnacją pokręcić głową. Jedynie jego córka mogła wpaść na pomysł nazwania przerażającej bestii Tuptusiem. A imiona miały znaczenie. Gdyby kilkadziesiąt lat temu pewna kobieta nie postanowiła nazwać swojego najmłodszego syna Bobciem, zapewne nie istniałoby żadne Imperium Mroku, nie byłoby kamiennego tronu ani irytujących kruków. Żyłby sobie spokojnie pracując na roli bądź wiodąc żywot wędrownego wróżbity. Ktoś o imieniu Bobcio musi jednak dokonać wielkich czynów. Na tyle wielkich aby mógł spokojnie przybrać nowe imię i mieć pewność, że wszyscy tę zmianę zaakceptują.

– Sen, idź już – westchnął w końcu, czując, że nie wytrzyma dłużej towarzystwa swego dziecka. – Nie pozwól swojemu ulubieńcowi pożreć połowy moich ludzi, będę za to wdzięczny. Postaraj się też nie uszkodzić ich zbyt wielu, za parę dni planuję atak na świątynię Terlisa, a potem rozpoczynamy wojnę. Rozumiesz chyba, jakie to ważne, żeby moja armia była w stanie ustać o własnych siłach?

 

*

 

Coś wisiało w powietrzu.

I nie, nie był to tylko Vissir, który od dwóch godzin wisiał zaczepiony za skraj płaszcza na jednej z gałęzi ogromnego drzewa, gdzie umieściła go Senelan, gdy nie patrzył pod nogi i o mało nie nadepnął na jej szczura. Materiał zresztą rwał się powoli i moment, w którym elf z hukiem uderzy o ziemię, zbliżał się coraz bardziej.

Wszyscy w ponurym zamku zdawali się cisi i dziwnie nerwowi, jakby oczekiwali, że w każdej chwili może stać się coś przerażającego. Elfy odkryły nagle, że wiedzione trudnym do wyjaśnienia impulsem, dokładnie umyły ręce i rozczesały włosy, a nawet przyodziały w miarę czyste ubrania. Podwładni Władcy Ciemności przemykali się chyłkiem korytarzami, z niepokojem zerkając na boki i podskakując przy każdym głośniejszym dźwięku. Mieszkańcu Twierdzy czuli pod skórą, że zbliża cię coś… coś okropnego. I rzeczywiście, też przed południem całym zamkiem wstrząsnął krzyk. Krzyk, który omal nie przyprawił większości elfów o zawał serca, wcale nie dlatego, że miał siłę przynajmniej stu pięćdziesięciu decybeli.

– Maaaaama! – wrzasnęła Senelan, mknąc po schodach z zawrotną szybkością.

Vissir wreszcie spadł z drzewa i natychmiast popełznął szukać jakiejś dobrej kryjówki, Aen’nuthen, który obiecał sobie, że będzie wierzyć w historie kolegów, zbladł i umknął do stajni, Si’thel schował się pod własnym łóżkiem, Misen – ateista z urodzenia i wyboru – zmówił modlitwę do bliżej nieokreślonego bóstwa, zaś Zi’ela wszedł do szafy i zaryglował się od środka.

– Moja mała wojowniczka! – zaśmiała się Eris De’vari, wyciągając ramiona w stronę nadbiegającej córki.

Eris, była małżonka Władcy Ciemności, była drobną, szarooką kobietą o delikatnej twarzy i rudych warkoczach. Wyglądała na nie więcej niż trzydzieści lat, choć musiała mieć za sobą czterdziestkę, wydawała się też zupełnie niegroźna. Na jej ustach malował się pogodny uśmiech, zamiast skórzanego stroju wojowniczki nosiła krótką sukienkę, łamiącą wszelkie normy przyzwoitości, przy boku nie miała żadnej broni. Pomimo tego, gdyby zapytać dowolnego elfa, który służył w Twierdzy, gdy Eris w niej mieszkała, czy wolałby wejść do jaskini pełnej lwów i odtańczyć na ich grzbietach taniec przywoływania deszczu, czy też obrazić Eris, bez wahania znalazłby pierwszego lepszego szamana i zaczął uczyć się kroków tańca.

– Byłaś grzeczna, słoneczko?

– Tak, mamusiu! Nie biję nikogo, jeśli nie ma potrzeby i nie zwracaj uwagi na to, że elfy są całe połamane, bo teraz to nie ja, tylko mieli jakąś bitwę i przegrali. Opiekuję się zwierzątkami! Przypilnowałam też, żeby tatuś brał te tabletki na uspokojenie, wiesz, często zapomina, ale jak mnie widzi, to od razu sam po nie sięga! I dbałam o twój ogródek, nikt nie deptał kwiatków, aha, aha.

– Jestem z ciebie dumna, skarbie – oznajmiła Eris, głaszcząc jasne włosy córki. – Na pewno sprawujesz się znacznie lepiej niż twój ojciec, słowo daję, dwieście lat na karku, a czasem aż brakuje słów…

– Tatko czasem bywa taki dziecinny – westchnęła Senelan, obejmując matkę ramieniem w pasie i idąc przy jej boku przez opustoszały nagle korytarz. – Wyobraź sobie, że uważa kruki za ważny element planu zawładnięcia nad światem. W dodatku rozpoczął wyrąb lasów, żeby wybudować okręty wojenne. A te jego elfy w ogóle się nie myją…

– Nie było mnie chyba zbyt długo – mruknęła Eris, mrużąc oczy. – Nie martw się, kochanie, tym razem zostanę jakiś czas. Pora wreszcie dokonać zmian.

Szczęśliwa Senelan klasnęła w dłonie z uciechy i obróciła się kilka razy w piruecie.

– No, słoneczko, idź na razie do swojego pokoju, później tam przyjdę i porozmawiamy, więc lepiej posprzątaj. A ja w tym czasie utnę sobie małą pogawędkę z twoim ojcem.

Na twarzy Eris pojawił się niewinny uśmiech, na widok którego całe armie szły w rozsypkę, rozbójnicy na gościńcach próbowali skryć za plecami pokrwawione siekiery, a najwięksi królowie zaczynali się zastanawiać czy ta korona naprawdę ma jakieś znaczenie…

Kobieta patrzyła, jak jej córka w podskokach biegnie ku swemu pokojowi, a gdy Senelan znikła za rogiem, zdecydowanym krokiem ruszyła ku sali tronowej. Nikt nie spróbował zastąpić drogi Eris, w końcu każdy elf w Twierdzy znał historię eks małżonki Władcy, więc wszyscy woleli dyskretnie się wycofać. Zaś jeśli przypadkiem w pobliżu znalazł się ktoś, kto miał okazję osobiście poznać rudowłosą wojowniczkę, jeśli już nie siedział pod stołem albo w szafie, czym prędzej rzucał się do ucieczki. Oknem na przykład.

– Witaj, Bobciu! – krzyknęła Eris od progu, wkraczając do ogromnej sali. – Wróciłam. Cieszysz się, prawda?

Władca Ciemności spojrzał wprost w szare oczy.

Wrzasnął.

I schował się za własnym tronem.

Eris bez pośpiechu podeszła bliżej. Uśmiech na jej twarzy poszerzył się.

– Wiesz, że ostatnio gościłam w świątyni Termilisa? I wyobraź sobie, że byłam akurat na herbatce u arcykapłanki, kiedy jakiś wielkolud się na nas rzucił… co za bezczelność, prawda? Kiedy już połamałam mu ręce, zgadnij, co odkryłam? Że ma na ubraniu emblematy Imperium Mroku… a w przedpokoju czekało na mnie jeszcze paru takich wojowników…

Pochyliła się trochę, a w jej szarych oczach Władca Ciemności zobaczył dwie otchłanie…

 

***

 

– A ja wam mówię, że to jakiś cholerny podstęp albo pułapka.

– Nie przeklinaj. My jesteśmy ci dobrzy, zapomniałeś? My nigdy nie przeklinamy.

– Tak, tak. Nie przeklinamy, nie pijemy, nie mamy żadnych nałogów ani wad, jesteśmy praworządni i szlachetni, wszystko wybaczamy i jak kretyni wchodzimy w każdą pułapkę. Dlaczego los musiał przypisać mi rolę pozytywnego bohatera?

Trzech dzielnych wojowników w białych zbrojach, posłów królestw sąsiadujących z Imperium Mroku, podążało przez mroczne korytarze Twierdzy za kilkoma elfami. Byli co najmniej zaniepokojeni – wielokrotnie usiłowano paktować z Władcą Ciemności, lecz ten nigdy nie chciał przyjmować emisariuszy. Tym razem nie tylko zgodził się na rozmowy, ale sam po nich posłał. Co więcej… co więcej coś było nie tak. Ich przewodnicy na przykład wydawali się być jeszcze bardziej zdenerwowani niż oni. Rozglądali się na boki, co chwila na siebie sykali mrucząc coś o „nie garbieniu się”, „wyjęciu rąk z kieszeni” i „wytarciu butów”, a także nerwowo poprawiali ubrania.

– Zapraszamy…

Kiedy drzwi sali tronowej się rozwarły, Prawy gwałtownie wciągnął powietrze, Sprawiedliwy nieomal się przewrócił, a Szlachetny zamrugał powiekami i stanął jak wryty.

Przez starannie umyte okna do pomieszczenia wpadały promienie słoneczne, oświetlając jaskrawy dywan, drzewka w doniczkach, kolorowe obrazki na ścianach i ogromny, pluszowy fotel, prawdopodobnie pełniący rolę tronu.

I w tym fotelu właśnie siedziała jasnowłosa, niziutka dziewczynka w czerwonej sukience i różowych baletkach. Uśmiechnęła się do nich promiennie i wstała.

– Witajcie. Mam na imię Senelan i jestem nową Władczynią Ciemności. Mój ojciec – były Władca zdecydował, że na starość zajmie się ogrodnictwem… dlatego też zajęłam jego miejsce i posłałam po was, żeby porozmawiać o zakończeniu wojny i rozpoczęciu kampanii na rzecz ochrony lasów…

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Tekst powstał dwa lata temu w ramach pojedynku literackiego. Przeciwniczka domagała się Władcy Ciemności, elfów i wspaniałej wojowniczki... cóż, dostała, choć chyba nie o takie wydanie jej chodziło;p
Wersja obecna po poprawkach.

Opowiadanie milusie jak uśmiech Senelan. Albo może Eris. Moim zdaniem trafiłaś w samo sedno konwencji humorystycznej fantasy. Czyta się lekko i przyjemnie.

Na początku wyłapałem jeden błąd:

"nie bardzo wiedzieć, co z nimi zrobić, wepchnął je do kieszeni."

Ode mnie piątka.

 

Szlag, a edytować już nie mogęXD Choć dziwne, bo 24 h raczej nie minęły... Dziękuję;)

Naprawdę się uśmiałem. Ode mnie 6.

Władca Ciemności, elfy i wspaniała wojowniczka. Czego chcieć więcej? :D Kolejne Twoje opowiadanie, do którego wróciłam po jednokrotnym przeczytaniu. Domyślam się, że pojedynek literacki wygrałaś? :)

Dreammy - trudno było nie wygrać. Nie dlatego, że mój tekst był taki genialny, ale dlatego, że przeciwniczka się nie popisała... Do dziś pamiętam reakcję przyjaciółki na to drugie opowiadanieXD
Po prawdzie Sen to chyba moja ulubiona historia z czasów licealnychXD

Eee, ale ja znam Eris. I Sen.
Stawiam czwórkę :)

Droga Isenno: UROCZE. Innego słowa użyć nie mogę :)

Piąteczka.

„Mała diablica nie tylko była niesamowicie szybka, ale miała też cios pasujący raczej do wojownika liczącego sobie dwa metry wzrostu i dwieście kilo wagi." uporczywie zadaję to pytanie, dlaczego system dziesiętny w fantasy? Można było skorzystać z cetnarów, łutów, funtów itd. dla masy a łokci, stóp, dłoni, palców... może nawet cali - dla wysokości. Ale czytając dalej zorientowałem się, że to takie zamierzone anachronizmy, podobnie jak kieszenie w spodniach, pomalowane paznokcie, efekt cieplarniany, cukierki, kilogramy, metry itp. Imitacja czy parodia Sapkowskiego? Jeśli tak, to za dużo anachronizmów w jednym miejscu budzi skojarzenie ze „Szklanką po łapkach". Negatywne skojarzenie. A elf depczący kwiaty albo strzelający do krowy zwyczajnie jest nieprawdopodobny. Podobnie jak elf idiota (jako typowa cecha rasy). Bo nie rozumiem odwrócenia i przewartościowania pewnych schematów. Do pewnego momentu parodia utworu czy konwencji jest śmieszna, ale po przekroczeniu granicy jest (wstawić odpowiednie określenie).
„Mrugnęła do niego okiem" o ile pamiętam, to mi ktoś obśmiał ten zwrot. Lepiej, żeby mrugnęła uchem, o ile potrafi.
„ruszyła korytarzem w kierunku Sali Tronowej, w której zwykle o tej porze przebywał Władca Ciemności." - ten kretyn elf nie powiedział, gdzie jest ojciec? Nie bał się, że różowa dziewczynka go zamorduje, jeśli okaże się, że król poszedł gdzieś piechotą?
„Ja musiałem przesiedzieć dwa dni u medyka!" siedział w kolejce do medyka, w jego gabinecie czy w lazarecie? Żeby stylistycznie było i ładnie, lepiej użyć lazaretu.

Nie byłem w stanie dotrwać do końca. Przyjmijmy, że jest za długie, jak na NF. Z obszernych tekstów udało mi się przebrnąć przez utwory Zico. Myślę, że nie pogniewasz się, jeśli nie wstawię oceny. Masz taką ładną średnią. Widać, że jedynkowicz jakimś cudem ominął to opko.

Nie, nie pogniewam się ani jak wystawisz, ani jak nie wystawisz i rozumiem, że może się nie podobać;) Szklanką po łapkach? Nie mam pojęcia, co to jest, nigdy nie czytałam i nie przyznaję się do jakichkolwiek prób nawiązania do Sapkowskiego;p Co do nieprawdopodobieństwa - tekst był parodią od początku do końca, ale pojmuję, że komuś może to nie podobać. Tak czy inaczej, dziękuję za opinię.

Nawiązanie do AS polega w tym przypadku na używaniu anachronizmów. Tylko - oczywiście subiektywnie - jest ich za dużo. „Szklanką po łapkach" to taka komedia (film), parodia „Szklanej pułapki". Nie warto oglądać. Gdyby tekst naprawdę mi się nie spodobał, wstawiłbym jakąś niską ocenę. Ale też nie urzekło. A że de gustibus non est disputandum, to oceny brak.

Wstyd się przyznać, ale nie oglądałam ani tej Szklanki ani w całości Szklanej pułapki. Co do anachronizmów, tu nie wzorowałam się na Sapokowskim. Że komuś może przeszkadzać, rozumiem. Nie mam aż tak wielkich ambicji, żebym liczyła na to aby wszystkim moje teksty się podobały, cieszę się, jeśli ktokolwiek przeczytał z przyjemnością;)

Ode mnie 5. Ciekawy pomysł, jakieś drobne potknięcia językowe nie wpływają na wartość opowiadania, a ta jest wysoka. Pozdrawiam!

Isenna - powinnaś mieć ambicję, dzięki temu będziesz pisać coraz lepiej :) (chociaż ten tekst jest na bardzo dobrym poziomie zawsze można coś zmienić, poprawić, udoskonalić).
Poza tym pisanie wiąże się z inspiracją polegającą na wzorowaniu się na innych pisarzach i nie ma się co z tym kryć.
Pisz dużo, publikuj a może coś z tego będzie.

Z pisaniem dużo nie ma żadnego problemu;p Powiedzmy, że mam całkiem niezłe tempo. I oczywiście, że wiem, że zawsze coś można zmienić i poprawić, staram się nad sobą pracować. Inspiruję się dość często, przy takim Lustrzanym świecie tych inspiracji było dużo, po prostu tu nawet Sapkowski nie przyszedł mi do głowy. Co do publikowania... raczej nie tutaj;p Większość moich tekstów jest długa, a na fantastyce nikomu nie chce się takich czytać.

Zerknij na maila - spróbuję Ci pomóc :)

Bardzo dobry humor, podoba mi się stosowanie i przełamywanie konwencji - robisz to umiejętnie.

Nowa Fantastyka