- Opowiadanie: k.stelmarczyk - Wyspa: Iskra Bohatera (odc.2)

Wyspa: Iskra Bohatera (odc.2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wyspa: Iskra Bohatera (odc.2)

Per wiedział, że jeszcze nie umarł, choć nie wiedział, skąd to wie. Nie było to również życie, to Per mógł stwierdzić z pewnością. Unosił się w ciemności i nic nie widział. Słyszał tylko głosy, ale mówiły w językach, których nie rozumiał, więc ignorował je, w nadziei, że nie oszalał. Nie wiedział, jak długo się unosił i jak długo potrwa jego stan, ale wiedział, jak do tego doszło. Zabił Darka Vedtha i moc czarnoksiężnika pochłonęła jego duszę. Z tego właśnie powodu czarnoksiężnicy nie zabijali się w bezpośrednim starciu. Nagromadzona w nich moc czarnej magii, po opuszczeniu ich ciał, łączy się z mocą zabójcy i kończy się całkowitym pochłonięciem jego duszy. Pamiętał, z nauk Vedtha, że nikt tego nie przeżył.

– Moje ciało znajduje się teraz w głębokiej śpiączce, z której nigdy się nie obudzę – myślał głośno, dryfując w ciemności. – Za kilka dni umrę. I nie będę tego w stanie stwierdzić.

Zastanawiał się, czy tak właśnie przyjdzie mu spędzić wieczność. Jeśli to miała być kara dla czarnoksiężników, to Per zgadzał się na nią z całego serca, tylko on nie chciał być, czarnoksiężnikiem.

– Jak to nie chciał? – głos wypłynął z ciemności i zniknął.

– Kto tu jest? – krzyknął Per, ale nie czuł strachu. Nie był też wściekły.

– Te wszystkie efekty są naprawdę niepotrzebne – drugi głos należał do kobiety. Pera oślepiło światło i poczuł, że leci w dół. Nim zdążył krzyknąć z przerażenia, zderzył się z czymś twardym i płaskim.

– Wstań i usiądź jak na czarnoksiężnika przystało? – Per nie potrafił powiedzieć, czy pierwszy głos należy do mężczyzny czy kobiety.

– Nie jestem czarnoksiężnikiem! – usiadł, po czym podniósł się. Wciąż nic nie widział oślepiony światłem.

– Nie?

– Nie.

– To masz pecha chłopcze, bo właśnie stajesz przed sądem czarnoksięskim.

– Zapomniałeś o dużej literze – gniew Pera rósł.

Światło zgasło i Per myślał, że znów zapadła ciemność. Po chwili zaczęły pojawiać się pierwsze kształty i jego oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności księżycowej nocy. Przed nim stał stół, za którym siedziało pięć postaci w kapturach.

– Co to ma być do jasnej cholery?! – dał upust swojej złości Per.

– Nie wyrażaj się w obliczu czcigodnego trybunału – odezwała się środkowa postać bezpłciowym głosem.

– A co mi możecie zrobić? Praktycznie jestem już martwy – parsknął Per.

– Twa dusza będzie cierpieć za twe niecne uczynki – głos był głośniejszy, jakby jego właściciel zaczynał się irytować.

– To w porządku – Per skrzyżował ręce na piersi.

Postać po lewej pochyliła się do środkowej i zaczęła szeptać.

– Co? – środkowy zdziwił się i rozejrzał po reszcie postaci. – Jak to nie ma niecnych uczynków. Dawać mi tu oskarżyciela! – zaordynował.

Obok Pera pojawił się przeźroczysty Dark Vedth.

– Ty! Jesteś moim oskarżycielem? – Per zaśmiał się. – Byłem tylko twoją marionetką. To ty sterowałeś moją ręką. Nie moja wina, że dziewczynka odskoczyła.

Zakapturzona postacie zamruczały i zachrząkały zdziwione, po czym pochyliły się ku sobie i zaczęły szeptać.

– Jednak to jego dłoń pozbawiła mnie życia, dlatego wnoszę o najsurowszą karę – zwrócił się do postaci oburzony Vedth.

– Czy to prawda? – spytała postać po lewej. To była kobieta, którą słyszał wcześniej. – Czy Per de Mort był pod wpływem twojego zaklęcia Darku Vedth?

– No tak, ale…

– Niniejszym skazujemy cię …– jednogłośnie przemówiły postaci.

– Wreszcie.

– …Darku Vedth…

– Co?

– …na wieczność w otchłani…

– Ale przecież…

– …gdzie będziesz cierpiał, za każdy ze swych podłych uczynków…

– O czym wy mówicie?

– …po tysiąckroć…

– To jakaś pomyłka!

– …w tym za samobójstwo.

– Samobójstwo?

– Samobójstwo – potwierdził kobiecy głos. – Długo tu na ciebie czekaliśmy Vedth – z głosu biła radość. – Wpadłeś we własną pajęczynę – postać zaśmiała się, a jej śmiech był chłodny i przerażający. Per pomyślał, że jego sympatia do tego głosu mogła być przedwczesna.

Czarnoksiężnik próbował protestować, ale rozpłynął się i znikł z cichym puknięciem. Postacie zaczęły podnosić się zza stołu.

– A co ze mną?

– Z tobą? Wracaj skąd przyszedłeś – postać o bezpłciowym głosie odwróciła się, a następnie zaczęła oddalać i znikać w ciemności.

– Nie wiem jak.

– Znajdziesz drogę. Jesteś czarnoksiężnikiem – odpowiedział mu niknący w oddali głos.

– Nie jestem czarnoksiężnikiem!

Zapadła ciemność.

– Jesteś pewien?

*

Crom siedziała na swoim ulubionym miejscu – między gałęziami jabłoni w ogrodzie za domem. Pogryzała jabłko i zaglądała przez okno do pokoju, w którym od tygodnia leżał nieprzytomny uczeń czarnoksiężnika. I to najgorszego ze wszystkich. Jon na polecenie Lidy niewiele o tym mówił, ale Crom domyśliła się po tonie z jakim wymawiał imię Vedtha, że był naprawdę ciemnym typem.

Od Toma dowiedziała się, jak ich znaleźli. Szedł odwiedzić Lidę, gdy usłyszał coś jakby grzmot, a potem nad lasem uniósł się dym. Na miejscu zobaczył Crom, chłopaka i ciało Vedtha pośrodku wypalonego na kilka kroków kręgu. W piersi Vedtha tkwił sztylet. Zaraz po nim zjawili się żniwiarze z pobliskich pól i pomogli przenieść ich do domu. Crom zbudziła się po trzech dniach, chłopak wciąż był nieprzytomny, a Vedth pochowany w lesie. Crom chciała zapytać, co się stało ze sztyletem, ale powstrzymała się.

Przez okno widziała jak uczeń czarnoksiężnika rzuca się na łóżku. Crom zdarzało się to, kiedy miała koszmar w nocy, ale zawsze mogła się obudzić. Wyglądało, jakby chłopak chciał się obudzić, ale nie mógł, uwięziony w koszmarze.

Dlatego sprowadzili druida.

Crom widziała już kilku z nich w miasteczku, ale nigdy nie miała okazji przyjrzeć się żadnemu z bliska. Byli otaczani czcią, jaką otacza się ludzi, którzy znali się na ziołach i naparach, które potrafiły ratować życie. Lida wyjaśniła jej raz, że druidzi są kapłanami wszelkiego życia, dlatego ich misją jest niesienie pomocy. Crom najbardziej fascynował fragment, o modleniu się do drzew. Oczami wyobraźni widziała brodatych i długowłosych mężczyzn w zielonych szatach kłaniających się drzewom.

Crom dojrzała przez okno, że drzwi do pokoju otworzyły się i zamigotała zielona szata. Podskoczyła z emocji, spadając prawie z gałęzi. Objęła mocniej konar i starała się niczego nie tracić. Człowiek w zielonej szacie z kapturem na głowie usiadł przy łóżku i położył rękę na głowie nieprzytomnego.

Po chwili Crom zaczęła się niecierpliwić. Druid nie robił nic poza trzymaniem dłoni przy czole chłopaka.

„Zrób coś." – pomyślała.

W tym momencie druid odwrócił się i jego oczy spojrzały wprost na Crom. Dziewczynka szybko zsunęła się po gałęzi i pniu na ziemię i pobiegła do domu. Wpadła przez otwarte drzwi do kuchni i szybko usiadła przy stole. Babcia nie zwróciła na nią uwagi i dalej krzątała się przy piecu.

Crom nasłuchiwała głosów Z góry, ale nie słyszała niczego.

– Długo już tam jest babciu?

– Siedź żeś spokojnie diablico rogata. Ledwo co do tego twojego czarnoksiężnika wszedł z twoją matką – babcia nawet na nią nie spojrzała.

– Przecież jestem spokojna – zaprotestowała Crom. – Jestem oazą spokoju – dodała, po czym zerwała się i podbiegła pod schody.

– Nic nie mówią – stwierdziła i usiadła z powrotem przy stole.

Babcia nie odezwała się tylko postawiła przed nią szklankę mleka. Crom skrzywiła się.

– Nie jestem dzieckiem!

Babcia zignorowała Crom i postawiła przed nią talerz z plastrem białego sera i połówką czerwonego pomidora.

– A ogórek? – Crom krytycznie spojrzała na zawartość talerza.

– Przyniesiesz z ogrodu, to dostaniesz – babcia pogłaskała ją po głowie i usiadła obok.

Crom ugryzła ser i zagryzła pomidorem.

– A fo jefli on umfsze?

– Jeśli taki jego los…

Crom skończyła jeść w milczeniu. Przesypała okruchy na dłoń i wsunęła pod stół. Ciepły język zlizał resztki drugiego śniadania.

– Nie karm Kędziora pod stołem. Przy tobie nabiera złych nawyków.

Crom zaśmiała się. Zajrzała pod stół i wywiesiła język. Ciepły, psi język polizał ją radośnie po twarzy.

– Mój Kędzior, kędziorek – Crom podroczyła się z psem.

– Babciu ile on ma lat?

– Kto? Ten czarnoksiężnik? Będzie z piętnaście.

– Nie. Kędzior.

– Psich czy ludzkich?

– Ludzkich.

– To chyba ze sto.

– Oj babciu, to już by nie żył… – Crom przerwała, bo właśnie otworzyły się drzwi do pokoju na górze. Chciała się wyprostować. Zrobiła to za szybko i uderzyła głową w stół.

– Au!

– Witaj Luco – w kuchni zabrzmiał niski męski głos. Crom wyprostowała się szybko.

– Witaj Monty – przywitała się babcia.

– Cieszę się, że zastaję cię w dobrym zdrowiu – głos wypełnił całą kuchnię. Crom poczuła, że ktoś stanął za jej plecami. Odwróciła się, ale druid stał w drzwiach i ściskał dłoń babci.

– Zapłać, zapłać i ja cieszę się, że włosów ci przybywa, zamiast ubywać – Crom przysięgłaby, że babcia lekko dygnęła, gdyby nie to, że Crom nigdy nie widziała dygającej babci.

Druid spojrzał na Crom.

– Twoja wnuczka? Czy córka?

Crom nie mogła w to uwierzyć, ale Babcia zachichotała jak podlotek.

– Schlebiasz mi.

– Przypomina ciebie, kiedy byłaś w jej wieku – druid zlustrował Crom od stóp do głów. – Nawet fryzurę nosi podobną.

Tego już było za wiele dla Crom, buzia jej się otworzyła i opadła szczęka. Spojrzała pytająco na babcię, ale staruszka tylko machnęła ręką.

– I co z tym bladym chłopcem? – babcia zmieniła temat.

Crom nadstawiła uszu.

– Nadal zagubiony w ciemności – zagadkowo odpowiedział druid. – Pozwól jednak, że zrobię coś, skoro już tu jestem – dodał i uśmiechnął się. Podszedł do Crom i dziewczynka zauważyła, że jego szata nie była zielona, ale szara. Druid uniósł rękę i chciał położyć dłoń, ale Crom się uchyliła.

– Dzika niczym leśne licho – zaśmiał się druid.

– W porządku moja niespodzianko – uspokoiła ją babcia i dopiero wtedy Crom pozwoliła druidowi opuścić rękę. Jego dłoń była ciepła i dotknęła miejsca, w które uderzyła się. Ciepło rozlało się po rosnącym guzie. Ból ustąpił.

Druid pogłaskał ja po głowie i usiadł przy drugim końcu stołu.

– Czy wciąż słyniesz ze swojej kuchni Luco? – druid zwrócił się do babci, która przyglądała się Crom.

– Zawsze liczysz na darmowy posiłek?

– Znasz mnie, nie potrafię się oprzeć twojemu serowi.

Babcia uśmiechnęła się, ale bardziej do siebie, niż do Crom i zaczęła krzątać po kuchni.

Crom nie spuszczała druida z oczu. Jak do tej pory spełniał wszystkie wymagania, jakie Crom stawiała przed druidami. Miał długą siwa brodę, długie siwe włosy i potrafił leczyć.

– Jak ci na imię dziecko? – pierwszy milczenie przerwał druid, ale Crom nie odpowiedziała, tylko zacisnęła usta i skrzyżowała ręce na piersi, jak Tom, kiedy kłócił się ze swoją żoną.

– Czy twoja wnuczka jest niemową Luco? – druid zwrócił się do babci.

– Nie jestem – nie wytrzymała Crom.

– Jest zatem niewychowana? – druid nadal zwracał się do babci, która ignorowała go i kroiła grube plastry białego sera.

– Jestem.

– Jesteś niewychowana?

– Wychowana. Mama mnie wychowała, żeby nie rozmawiać z obcymi – odpowiedziała Crom. Babcia zaśmiała się cicho nad serem.

– Wdała się w ciebie Lu, bez dwóch zdań – druid uśmiechnął się i wyciągnął z rękawa brązowy woreczek. Z woreczka wyciągnął małe kawałki papieru i suche, brązowe listki.

– Nie będziesz palił tego świństwa w mojej kuchni – odezwała się babcia, a w jej głosie pobrzmiewała realna groźba.

Druid westchnął i schował wszystko z powrotem do woreczka i ukrył w fałdzie rękawa.

Babcia postawiła przed druidem talerz z plastrami sera, dwoma pajdami chleba i małą kostką masła. Wszystko wieńczyła natka pietruszki.

– Nawet nie wiesz, jak za tym tęskniłem – druid westchnął po raz kolejny i zabrał się do jedzenia.

Babcia postawiła na stole czajniczek i dwie filiżanki. Crom widziała je tylko dwa razy, przy oświadczynach Toma i wizycie burmistrza miasteczka. Crom nie miała pojęcia, co burmistrz chciałby od jej babci, ale musiało to być coś ważnego.

Nalała do czajniczka brązowego płynu i Crom po aromacie, jaki rozniósł się po kuchni, poznała babciną herbatę dla specjalnych gości. Jon raz w miesiącu uzupełniał zapas. Nawet jeśli nie potrzebował uzupełnienia. Luca zawsze powtarzała, że od przybytku głowa jej nie boli.

Babcia usiadła za stołem.

– A teraz opowiadaj, co z tym czarnoksiężnikiem, który chciał zabić moją wnuczkę.

– Z chłopakiem czy Darkiem? – zaczął od pytania druid. Najwyraźniej nie bał się babci, ale jego głos sugerował pełen szacunek.

– Martwy czarnoksiężnik to dobry czarnoksiężnik – westchnęła babcia.

– Tu się z tobą zgadzam – druid najwyraźniej nie miał nic przeciwko mówieniu z pełnymi ustami. – Chłopak był tylko narzędziem w rękach Darka. Nie muszę ci chyba przypominać, co dzieje się z tą całą czarną magią, kiedy umiera czarnoksiężnik? – druid przerwał jedzenie i sięgnął po filiżankę z herbatą. Crom zauważyła, że unosił mały palec, gdy podnosił filiżankę.

– Z twego milczenia wnioskuję, że muszę. Jego dusza została pochłonięta przez moc Vedtha i w chwili obecnej wędruje, gdzieś w ciemności. Tyle zdołałem wyczytać – druid odwrócił dwa razy filiżankę, a potem raz w przeciwną stronę i zajrzał do środka. – Jest w nim jednak coś ciekawego. Aura jego ciała jest w całkiem niezłym stanie, co znaczy, że nie jest zbyt skażony przez czarną magię. Poza tym, że od dwóch dni powinien nie żyć, nie ma w nim nic magicznego. Nic nie znalazłem. Ten chłopak kompletnie nie ma zdolności magicznych i ktoś powinien mu to powiedzieć, zanim został uczniem Vedtha.

Druid przerwał i spojrzał na Crom. Jego zielone oczy przewiercały dziewczynkę na wylot, ale Crom nie bała się druida, kiedy babcia była przy niej.

– Crom kochanie – odezwała się w końcu babcia. – Wiem, że robiłaś to w ostatnim tygodniu już wiele razy. Wiem też, że bardzo to lubisz, więc opowiedz Montiemu, jak chłopak zabił Vedtha – babcia spojrzała na dziewczynkę i uśmiechnęła się jednym z swoich tajemniczych uśmiechów.

Crom nabrała powietrza.

– No więc ten blady chłopak wyszedł na drogę i w ręce miał nóż, ale się nie ruszał, tylko na mnie patrzył. I jak chciałam uciec, to powietrze zgęstniało, bo mnie Vedth potraktował zaklęciem paraliżującym czwartego stopnia. Tylko mówić mogłam. Vedth wyskoczył na drogę i chciał zmusić bladego, żeby mi coś zabrał… – Crom zawahała się. Nie chciała mówić całej prawdy – …i on krzyknął, żeby mnie zostawił, to znaczy Vedth, a krzyknął chłopak. – Crom zaplątała się. – Trochę się kłócili – wróciła gładko do opowieści – i potem ten chłopak podszedł do mnie, i zamierzył się tym nożem, ale zanim mnie zadźgał, uskoczyłam i trafił Vedtha – skończyła Crom.

– Aha i wtedy on eksplodował – dodała. Najlepsze zawsze zostawiała na koniec. – Vedth, znaczy – wyjaśniła, bo druid wpatrywał się w nią bez słowa. Nie rozumie, czy jak, pomyślała Crom, ale wiedziała, że o mało co, nie wypaplała o iskrze.

Jak mała dziewczynka, zezłościła się sama na siebie.

– Wiemy zatem, jak do tego doszło – przemówił druid. – Ja chciałbym wiedzieć dlaczego? – spytał, ale nie skierował pytania do kogoś konkretnego. – Powiedziałaś, że Vedth chciał ci coś zabrać – druid ułamał kawałek sera i włożył do ust. – Mówił konkretnie co?

– Może kanapki, które mi zrobiła mama, bo zgłodniał od siedzenia w tych krzakach – odpowiedziała poważnie Crom. Babcia uśmiechnęła się do siebie.

– Im więcej pamiętasz, z tego co się wydarzyło, tym bliżej jesteśmy rozwiązania naszego problemu… – przerwał i spojrzał w kierunku drzwi. Crom bezwiednie powiodła za nim wzrokiem i ujrzała schody na piętro. Druid z pewnością nie widział ich z miejsca, w którym siedział.

– Vedth nie chciał mi tego zabrać, ale chciał, żeby ten blady chłopak to wziął, tylko on nie chciał – powiedziała powoli Crom.

– Rozmawiali ze sobą?

– Tak jakby?

– Tak jakby?

– No chyba podsłuchałam ich myśli, bo słyszałam jak mówią, ale nie słyszałam ich głosów – Crom po raz pierwszy opowiedziała o tym komuś innemu niż babcia i poczuła się lepiej. – Vedth mówił… kazał mu, żeby zabrał mi iskrę – głos Crom nabrał pewności. – To miała być jego ostatnia szansa – dodała na koniec.

Druid nie odezwał się. Spojrzał na babcię, która także przyglądała się Crom. Potem z niedowierzeniem spojrzał na Crom.

– Co? – zdziwiła się.

– Przeżyłaś eksplozję czarnej magii Vedtha – odpowiedział jej druid.

– I?

– I nie powinnaś żyć.

– Babciu?

– Tom powinien znaleźć tam tylko jedną żywą osobę. Tego chłopaka – uprzedził babcię druid.

– Może coś poszło nie tak?

– Skąd wiesz, że to było zaklęcie paraliżujące czwartego stopnia?

– Vedth sam to powiedział, kiedy się odezwałam.

– Odezwałaś się?

– Vedth też był zdziwiony.

– Mówiłaś, że uskoczyłaś…

– Poczułam, że zaklęcie słabnie i poczekałam, aż mogłam się ruszać – Crom nie pozwoliła druidowi skończyć pytania. – To wszystko. Może mi pan powiedzieć, dlaczego zadaje pan tyle pytań?

Babcia pogłaskała ją uspokajająco po głowie.

– Powiedz jej. Lepiej ci idzie tłumaczenie tych wszystkich fluktuacji i kotów w pudełku – babcia wstała i podeszła do kuchennego kredensu. Wyciągnęła trzecią filiżankę, której Crom nigdy nie widziała. Postawiła ją przed dziewczynką i nalała herbaty dla specjalnych gości.

– Od czego by tu zacząć? – zastanowił się druid.

– Od początku? – podpowiedziała Crom, biorąc pierwszy w życiu łyk specjalnej herbaty babci.

 

*

Magia działała na Wyspie. Działała jednak w szczególny sposób. Wszyscy magowie, czarodzieje, czarnoksiężnicy, czarodziejki, wiedźmy i czarownice, wszyscy urodzili się po wewnętrznej stronie gór Okręgu. Po zewnętrznej stronie rodzili się zwykli ludzie. Monty wyjaśnił Crom, że dzieje się tak za sprawą magicznego jeziora pośrodku wyspy. Ziemia po wewnętrznej stronie gór Okręgu, była tak przesiąknięta magią, że wchodziła ludziom w kości. Dosłownie. Większość z nich żyła wewnątrz Okręgu i rzadko przeprawiała się przez góry.

Po wewnętrznej stronie rodzili się również ludzie bez żadnych zdolności magicznych, ale większość z nich przechodziła na drugą stronę gór wcześniej, czy później. Wysokie stężenie magii, nie było środowiskiem sprzyjającym normalnemu życiu. Szczególnie, jeśli nie miało się pewności, czy rano człowiek obudzi się w tym samym kształcie, w jakim kładł się wieczorem.

Choć adepci magii pochodzili z wnętrza Okręgu, magia działała na całej wyspie. Na pytanie Crom, dlaczego, druid nie był w stanie odpowiedzieć jednoznacznie. Najwyraźniej cała Wyspa była magiczna, choć nikt nie wiedział z jakiego powodu. Kilku magów uważało, że winna jest temu Iskra.

Iskrą nazywano pojedynczą cząsteczkę magiczną, którą posiadał każdy mieszkaniec Wyspy. Zazwyczaj energia tej cząsteczki, była tak mała, że nie miała wpływu na życie jej właściciela. Każdy nosił ją w sobie od urodzenia do śmierci. Po wewnętrznej stronie gór Okręgu rodzili się tacy, których cząsteczka była większa od innych i ci mogli uprawiać magię. Według jednej z teorii mogli kontrolować magię i moc dzięki iskrze.

Monty nie wiedział jak, ale to działało.

– Najwyraźniej twoja iskra zainteresowała Vedtha i chciał, ją przenieść na swojego ucznia – wysnuł końcowy wniosek druid.

– Możesz to sprawdzić Monty – babcia wstała od stołu i pozbierała filiżanki, nie zważając na to, czy były puste.

– Czy to jest prośba Luco?

– A jak myślisz Monty?

– Chodź tu do mnie dziecko – druid wyciągnął ręce do Crom. Dziewczynka spojrzała na babcię, która skinęła głową. Podeszła do druida, który położył swoją dłoń na jej piersi, a dokładniej pomiędzy dwoma formującymi się piersiami. Zamknął oczy i wyglądał, jakby słuchał czegoś.

Crom zaczynała się już nudzić, kiedy druid otworzył oczy.

– Aha! – powiedział zadowolony. – Silne pole magiczne, bardzo mocna iskra i bardzo ciekawa, jeszcze takiej nie spotkałem – podrapał się po nosie i zajrzał Crom w oczy.

– Chcesz powiedzieć Monty, że Crom jest… utalentowana – wymówiła ostatnie słowo z niechęcią.

– Nie. To coś innego. Jej iskra nie jest większa. Jest dokładnie taka sama, jak każdego nie… utalentowanego człowieka na wyspie. Ale jest bardzo mocna, płonie niczym mała gwiazda.

– To gwiazdy płoną? – zdziwiła się Crom.

– Płoną – powtórzył druid.

– Muszą nieźle wyglądać z bliska – Crom wyobraziła sobie taką płonącą gwiazdę z bliska i przed oczami stanęła jej płonąca kula na niebie. – Jak wielka płonąca kula – powiedziała pod wpływem, tego co ujrzała w swej wyobraźni.

– Skąd wiesz? – zdziwił się druid.

– Co wiem? – Crom podbiegła do babci, która zmywała i schowała się za nią.

– Skąd wiesz, że wyglądają jak wielkie płonące kule? Znaczy gwiazdy. Większość ludzi wyobraża sobie płonącą gwiazdę, jako wielkie ognisko na niebie. Ty wiedziałaś dokładnie, jak wygląda – druid ponownie wyciągnął woreczek.

Crom wzruszyła ramionami.

– Spokojnie, nie będę tu palił. Tylko sobie skręcę jednego – uspokoił babcię, która spojrzała na niego groźnie. Wyciągnął cienkie papierki i pokruszone liście. Podrobił je na papier, zwinął zręcznie, poślinił i skleił. Trwało to chwilę. – Bez wątpliwości, twoja wnuczka sprowadziła tu Vedtha. Na własną zgubę – druid przerwał i zamyślił się. Bez słowa wstał i wyszedł przez drzwi kuchenne. Po chwili dało się usłyszeć kaszel.

– To go kiedyś zabije – stwierdziła babcia i wróciła do zmywania.

 

*

Per unosił się w ciemności. Chyba przysypiał chwilami, ale nie był pewien. Wciąż było ciemno i nie odróżniał, kiedy zamykał oczy. Gdyby był złym czarnoksiężnikiem w tej chwili pewnie dręczyłyby go wszystkie złe uczynki. Ale Per nie miał nic na sumieniu. W jego rodzinie to było dziwne. Nazwisko zobowiązuje, mawiał jego ojciec i namawiał go do dręczenia jakiegoś małego zwierzątka.

W ciemności Per miał cały czas dla siebie, żeby wspominać i myśleć o swoim życiu.

Per był inny. Od urodzenia. Nikt nie mówił tego głośno, ale Per najwyraźniej nie posiadał żadnych zdolności magicznych. A co gorsze nie wykazywał żadnych skłonności do czarnej magii. W jego rodzinie uchodziło to za dziwactwo. Jego starszy brat był dokładnie w tym samym wieku, gdy zdał czarnoksięski egzamin z wyróżnieniem. Wymachiwał Perowi przed oczami dyplomem z czarnym paskiem, a potem rzucił zaklęcie poplątania nóg i Per zwalił się jak kłoda na podłogę. Jego ojciec w dwudziestym roku życia objął katedrę czarnej magii w UCM , a dziadek prawie doprowadził do zniszczenia całego wszechświata.

Per nie marzył o zniszczeniu świata, ani o poznaniu najczarniejszych tajemnic czarnej magii. Nie pociągało go dręczenie zwierząt, a tym bardziej ludzi. Zwierzęta go fascynowały, podobnie jak rośliny. Mógł godzinami obserwować kwiaty i drzewa w ogrodzie pod jego rodzinną wieżą. To było powodem częstych kłótni między jego rodzicami i jak to z czarnoksiężnikami i złymi wiedźmami bywa, kłótnie były naprawdę ostre. Czasami ojciec wątpił, czy Per jest jego synem, choć chłopak wyglądał jak sobowtór własnego pradziadka z rodu de Mort, po którym dostał imię.

Vedth był jego ostatnią szansą, Jeśli, ktoś potrafił sprawić, żeby Per został czarnoksiężnikiem, to tylko on. Ostatecznie doprowadziło to do śmierci Vedtha, ale Per poczuł dziwną ulgę, w momencie, kiedy wbił sztylet prosto w serce czarnoksiężnika. Dobrze wiedział, że gdyby dziewczynka nie odskoczyła, nóż tkwiłby w jej sercu. Per nigdy nie chciał być czarnoksiężnikiem, a już na pewno nie zostawać nim w ten sposób.

Ale przecież nim jesteś, przebiegła mu przez głowę myśl. Pozbawił życia innego czarnoksiężnika. Zgodnie z prawem pozyskał całą jego moc i automatycznie awansował na czarnoksiężnika. Kiedy jego rodzice się o tym odwiedzą, będą zachwyceni.

Co z tego skoro będzie nim tylko z nazwy, wypłynęła kolejna myśl.

Zaraz, zastanowił się Per. To nie byłem on.

– Nie, nie ty?

– Kto tu jest? – własny głos wydał się Perowi dziwny, tak długo go nie słyszał.

– Kto tu jest? – odpowiedziało echo.

– Hej chwileczkę! Sprawdzałem to wcześniej i tu nie ma echa!

– Mądrala się znalazł!

– Dziadku?

– Dziadku, dziadku. Otwórz wreszcie te przeklęte oczy. Może prawem czarnej magii jesteś czarnoksiężnikiem, ale tylko z nazwy. A musisz być prawdziwym, żeby się stąd wydostać.

 

*

– Wędruje – wyjaśnił druid, chodź Crom nie miała zielonego pojęcia, o czym mówił. – Jego dusza została pochłonięta przez czarną magię Vedtha – druid odpowiedział, jakby czytał myśli Crom. Właściwie, to mógł je czytać, pomyślała Crom. – Kiedy czarnoksiężnik pozbawia życia drugiego czarnoksiężnika, czarna magia, która gromadzi się w nich, przechodzi na zwycięzcę i czarna magia pożera go. Widziałem już kilka takich przypadków i wyglądały dokładnie tak samo jak ten – wskazał ucznia czarnoksiężnika leżącego bez życia na łóżku. W pokoju było tłoczno. Druid siedział na łóżku, na za nim stała Lida, bracia i bliźniaczki.

– Wygląda jakby spał – stwierdził Tom.

– Zapadają w głęboką śpiączkę, z której nigdy już się nie budzą – wyjaśnił druid.

– Czarny sen – szepnął Jon, a bliźniaczki cofnęły się, jakby mogły się tym zarazić od samego patrzenia.

– Czy to oznacza, że może tak spać przez wiele lat? – spytała się Lida.

– Większość umiera po kilku dniach.

– Większość.

– Ten jest pierwszy, który przeżył tydzień i jak do tej pory jedyny.

– A więc mówicie, że powinien być martwy?

– W rzeczy samej – druida miała bardzo poważny ton głosu.

– Czy to znaczy, że on nie umrze? – spytała Crom, która stała obok druida, a Lida obejmowała ją przed sobą.

– W końcu umrze z głodu, jak się nie obudzi. Na samej wodzie daleko nie zajedzie.

 

*

– Dziadku?

Per stał na czarnej łące pod czarnym niebem. Nigdy nie zdawał sobie sprawy, że czerń ma tyle odcieni. I nigdy nie spodziewał się, że ciemność, może mieć w sobie łąkę, niebo i stojący po środku drewniany dom, kryty strzechą. Dom był lekko przekrzywiony w lewą stronę, a przed domem stał jego dziadek baron Victor de Mort, zwany Czarnym Baronem. Umarł we własnym łóżku, kiedy Per miał pięć lat.

– W końcu trafiłeś do piekła – przywitał go Victor. – Dość szybko, ale być może uznają ci to za wyjątkowe osiągnięcie w twojej kategorii wiekowej – dziadek zaśmiał się, ale po chwili jego śmiech przeszedł w kaszel. Baron zaklął szpetnie i splunął.

– To jest piekło? – Per rozejrzał się. Nie przypominało mu to piekła.

– Spróbuj żyć tu przez wieczność. Nic się nie dzieje, cały czas ten sam nudny krajobraz i spokój. Można oszaleć. Przestań – dziadek wykonał ruch, jakby opędzał się od muchy.

– Mi się tu podoba – stwierdził Per.

– Ty jesteś inny. Chcesz coś zjeść?

– Nie wiem – Per nie jadł od dawna, ale nie odczuwał głodu.

– To dobrze, bo nie ma tu nic do jedzenia – dziadek nerwowo obejrzał się za siebie.

– Coś się stało dziadku? – zaciekawił się Per.

– Dobra, dobra. Powiem mu i niech spada – chłopiec nie widział nikogo, do kogo dziadek mógłby się zwracać.

– Nie widzisz ich – baron domyślił się, kogo szuka Per.

– Powiedziałeś, że będę czarnoksiężnikiem tylko z nazwy, ale muszę nim być, żeby się stąd wydostać – wypalił Per, nie przepadał za dziadkiem, choć nie znał go tak dobrze, jak jego starszy brat, dla którego Czarny Baron był bohaterem.

– Nie jesteś i nie będziesz czarnoksiężnikiem, bo całkowicie brak ci talentu, a twoja iskra jest najzwyklejsza pod słońcem. Tytuł zdobyłeś zabijając Vedtha, choć technicznie było to samobójstwo, skoro miał nad tobą pełną władzę. Tylko dzięki temu posiadłeś jego moc, ale nigdy jej nie użyjesz…

– Bo moja iskra jest najzwyklejsza pod słońcem. – skończył za niego Per. – Zawsze o tym wiedziałeś?

– Od twoich urodzin. Twój ojciec całe swe życie poświecił, na znalezienie sposobu, by to zmienić. Jak widać nieskutecznie. Z resztą zawsze był z niego nieudacznik, nic dziwnego, że jego syn jest najgorszym czarnoksiężnikiem w historii czarnej magii – dziadek znów się zaśmiał i znów śmiech przeszedł w kaszel. Baron odchrząknął i splunął.

– To jak mam się wydostać?! Jestem w piekle!

– Każdy jest w takim piekle, na jakie sobie zapracował – stwierdził dziadek. – A teraz zjeżdżaj stąd – baron odwrócił się wszedł do środka i zatrzasnął drzwi. Per spojrzał za nim wściekły.

– Powiedziałem mu – z domu dobiegł głos dziadka. – Co? Nie. Nie powiedziałem mu – dziadek najwyraźniej prowadził rozmowę ze swoim niewidocznym znajomym. – Dlaczego miałbym, mu o tym mówić? Smarkacz jest całkowicie beznadziejny.

Najwyraźniej niewidoczny ktoś przekonał barona, bo wrócił po chwili. Wystawił tylko głowę za drzwi.

– Aha i za domem jest ścieżka – głowa schowała się i po chwili znów się pojawiła, przed osłupiałym Perem. – I pamiętaj, żebyś z niej nie schodził.

 

*

Studiowała twarz chłopaka. Miał zapadnięte policzki i sterczące kości policzkowe. Ale uwagę przykuwał jego nos, duży i garbaty. Z nudów Crom zapełniła go całą cywilizacją małych istot, które pracowały w dwóch wielkich kopalniach nozdrzy i wydobywały z nosa gluty.

Dziewczynka wstała i wyjrzała przez okno, ale tam też nic się nie działo. Nawet wiatr nie poruszał liśćmi jabłoni. Chłopak za plecami westchnął. Obejrzała się i trafiła na jego spojrzenie, było nieco mętne.

– Witaj w świecie żywych – Crom wyciągnęła do niego rękę.

Ćwiczyła to wcześniej przed lustrem. Chłopak z wysiłkiem uniósł rękę i ścisnęła jego zimną dłoń.

– Cieszę się, że cię nie zabiłem – odpowiedział.

– Crom.

– Crom?

– Tak mam na imię – wyjaśniła.

– Per. Per de Mort – przedstawił się i zamknął oczy.

Przez chwilę myślała, że znów zasnął, ale po chwili otworzył oczy. Były szaro niebieskie.

– Zawołam kogoś, kto ci pomoże – rzuciła i wybiega z pokoju. – Monty! – zawołała ze schodów. – Obudził się!

Z dołu dobiegły odgłosy odsuwanych krzeseł i szybkich kroków. Crom wróciła do pokoju. Per siedział już na łóżku.

– Chyba nie powinieneś wstawać – upomniała go.

– W porządku.

Podeszła i poprawiła mu poduszkę. Do pokoju wszedł druid, a za nim Lida i Tom. Druid usiadł bez słowa przy łóżku i położył dłoń na piersi chłopca.

– Czy byłabyś tak dobra Lido i podgrzała nieco tej pysznej zupy, którą jedliśmy na obiad. Najlepiej samo rzadkie – druid skończył badać Pera. – Tom, czy mógłbyś powiadomić Lucę – Monty spojrzał na dziewczynkę. – Crom, ty możesz zostać – zawyrokował i położył dłonie na głowie chłopca. Mama i Tom wyszli.

Crom usiadła na parapecie i przyglądała się poczynaniom druida, który nie robił nic poza trzymaniem rąk na głowie Pera.

– Ma na imię Per – powiedziała znudzona ciszą.

Druid nic nie odpowiedział. Chłopak spojrzał spod rąk na Crom.

– Montiemu to nie przeszkadza – wyjaśniła i wyszczerzyła żeby w uśmiechu.

– Musisz jej wybaczyć – druid zwrócił się do Pera. – Jest niesforna jak leśne licho.

– Nic się nie stało.

– Zatem Per, kim jesteś?

– Jestem… uczniem czarnoksiężnika Vedtha. Chciał mnie zmusić do jej zabicia, – wskazał głową Crom – ale to ja zabiłem jego – westchnął.

– Twoja prawdomówność mnie cieszy Per – pochwalił go druid. – Wiesz, dlaczego Vedth chciał śmierci Crom?

– Chodziło o jej iskrę… – przerwał Per. Nie miał pojęcia, skąd o tym wie.

– Śmiało, nie musisz się niczego obawiać – druid źle odczytał jego zachowanie.

– On… – zaczął niepewnie Per. – chciał sprawić, że jej iskra połączy się z moją. Ja… gdybym ją zabił, to mógłbym zostać czarnoksiężnikiem…

– Nie musisz się już o to martwić – druid poklepał go po dłoni. – Zostałeś nim w momencie, w którym wbiłeś nóż w serce Vedtha.

– Moja rodzina z pewnością się ucieszy – głos Pera był zgorzkniały.

– Jak nazywa się twoja rodzina? – zaciekawił się druid.

– De Mort – Crom uprzedziła odpowiedź Pera. Czuła, się wyłączona z tego dialogu i chciała zaznaczyć swoją obecność.

– Ho, ho – Monty nawet nie zwrócił na nią uwagi. – Głośne nazwisko w świecie czarnoksięskim. Choć ostatnio nieco podupadłe – w jego głosie nie było nawet nuty szyderstwa. Druid stwierdzał fakt. – Montgomery P. Bór – druid wyciągnął rękę do Pera. Ten z trudem uniósł swoją i lekko uścisnął dłoń druida. – Druid – dodał Monty.

– Od czego jest P? – spytał Per i Crom pomyślała, że chciała zadać dokładnie to samo pytanie, ale nie śmiała przerywać.

– Od Po.

– Po? – wystrzeliła Crom i ugryzła się w język.

– Moje pełne imię brzmi Montgomery Który Chodzi Po Borze – wyjaśnił druid, nie wykazując oznak zniecierpliwienia.

Crom chciała zadać następne pytanie, ale tym razem Per był szybszy.

– Pobór? Monty Pobór?

– Nazywają mnie tak, w różnych miejscach. Preferuję, samo Bór. Krótko i na temat.

– Jest pan autorem książki „O obrotach magicznych."? – Per wyraźnie się podekscytował.

– Ciekawa lektura, choć nie na twój wiek – druid wstał i spojrzał na Pera z góry.

– Ciekawe jest to, że nigdy jej nie przeczytałem. Nigdy wcześniej o niej, ani o panu nawet nie słyszałem. Ja po prostu to wiem – Per wzruszył ramionami i opadł wyczerpany na posłanie. – Ale nie wiem skąd – dodał cicho.

– Vedth – stwierdziła Crom.

– Vedth – potwierdził druid. – Chłopcze. – zwrócił się do Pera z góry. – Zabiłeś czarnoksiężnika Darka Vedtha i posiadłeś jego moc. Nie zabiło cię to, więc jesteś czarnoksiężnikiem. Wiesz to, co Vedth wiedział – wyjaśnił Monty.

– Więc, on jest we mnie i…co robi?

– Nie, nie ma go w tobie. To tak nie działa – druid pokręcił głową. – Przejąłeś jego czarną magię i gdybyś miał choćby najmniejsze talenty magiczne, to byłbyś jednym z najpotężniejszych czarnoksiężników na Wyspie. Niestety dla ciebie, nie masz ich.

Per odetchnął z ulgą.

– Cieszę się, że powiedziałeś to głośno – wydawał się nie przejmować sytuacją. – Nigdy nie chciałem być czarnoksiężnikiem.

– No, ale nim zostałeś – Crom siadła na łóżku – I nawet nie musiałeś mnie zabijać – roześmiała się.

– Taki ze mnie czarnoksiężnik, że choć nim zostałem z nazwy, to w rzeczywistości wciąż jestem zwykłym uczniem czarnoksiężnika – Per uśmiechnął się. Nie czuł złości, ani strachu, tylko ulgę.

– Akceptacja stanu rzeczy prowadzi do zrozumienia całości układu, w który się wplątałeś – podsumował druid.

– Bilos z Fezebu.

– Skąd wiedziałeś?

– Po prostu wiedziałem.

Koniec
Nowa Fantastyka