- Opowiadanie: mirekson11 - Opętany telefon

Opętany telefon

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Opętany telefon

Zdarzają się czasami najbardziej skurwione dni w życiu.

Ja miałem takich dni kilka albo kilkaset i jeszcze więcej.

A dzisiaj był jeden z nich, bardziej pojebany niż Disco Polo, gorszy od tatara i krowiego łajna.

Do południa wszystko w jak najlepszym porządku. Jak co dzień, sumienna praca przy montażu klimatyzacji, której przyszły właściciel użyje kilka razy do roku. Cóż, moim zadaniem jest, jak zwykle, trzymać śrubokręt, podawać majstrowi narzędzia, patrzyć się, stać, słuchać, nie mówić, nie spać, czasami palić fajkę i kiedy jest przerwa obiadowa, jeść.

Dzisiaj spełniłem każdy z tych obowiązków. A nawet, szczerze powiem, że pracowało się dobrze, ba, bardzo dobrze, tym bardziej, że z dwa razy, podczas przerw, udało mi się skontaktować z Lady Grażyną, moją Skrzydlatą Kocicą. Po telefonach, spełniony, lekki jak ptak, wolny jak anioł pracowałem, ciesząc się, że mogę robić.

Hossa skończyła się około pierwszej, kiedy wychodząc z budynku, w chwili przerwy chciałem zadzwonić do Lady. Patrzę na telefon, a ten skurwiel sam pisze do niej wiadomość – nie trzymałem swoich brudnych łap na klawiaturze! Pomyślałem, że może go opętało i że dobrze byłoby zadzwonić po egzorcystę, no, ale jak miałem, kurwa, po niego zadzwonić?

Kiedy opuściły mnie myśli o wypędzaniu demonów z aparatu, stwierdziłem, że telefon najzwyczajniej w świecie zachorował na łupież, nie przewlekły, ale zwyczajny, ten jaki i mnie czasem dopada, łupież, po którym nie chce się wstawać z łóżka, spać, nie spać, kurwa, jak masz łupież, to nic ci się nie chce. I tak właśnie zdiagnozowałem mojego Samsunga.

Koniec końców, po siedmiu minutach walczenia z klawiaturą, udało mi się wystukać numer do Lady. Oj! I przyszła ulga. Poflirtowałem z dziesięć minut i pełen zapału poszybowałem do pracy.

O czternastej piętnaście nasz renault zniknął z parkingu. Mieliśmy wracać do domu. Po drodze, jak chory na wściekłość próbowałem wystukać jakiegokolwiek treściwego smsa. Nic. Złość.

Nie, Mirek, pomyślałem, nie możesz być wkurwiony z tak debilnego powodu. Opanuj się, człowieku. Szanuj zdrowie.

OK.

W międzyczasie dostałem przepysznego, przesłodkiego, kochanego smsa treści, która zawiera milion słów – KOCHAM CIĘ.

Boże, myślę, chciałbym jej odpisać. Ale nie, Mirek, nie da rady. Poczekaj aż wrócisz do domu.

Tak więc zmieniłem obiekt koncentracji i wtopiłem się w książkę Bukowskiego, w jego brudny świat, w który wsiąkłem do reszty. Przemoczyłem w nim moją lekką duszę. Byłem z nim w pokoju, kiedy ruchał te wszystkie panienki, byłem, kiedy uciekając z biblioteki miotał się z myślami samobójczymi, a wreszcie byłem z nim w szpitalu, kiedy robili mu przeklętą lewatywę. Biedaczysko, pomyślałem, za nic w świecie nie chce mieć hemoroidów.

Od książki oderwałem wzrok, kiedy dojeżdżaliśmy już do Koniny.

Boże, pomyślałem, wreszcie! Radosny i dumny jak Młody Bóg pomaszerowałem ku swojej posesji.

Cześć mamo! Przywitałem się, rzuciłem torbę w kąt, nastawiłem czajnik na mate, pogadałem z rodzicielką o pierdołach, po czym biorąc papierosa do ust i nawiedzony telefon do ręki, wyszedłem na taras, żeby zadzwonić do Skrzydlatej Lady.

Tym razem powiodło się po około pięciu minutach. Sukces, pomyślałem.

Po krótkiej rozmowie, usatysfakcjonowany rzuciłem niedopałek, do płuc wciągnąłem głęboko haust powietrza i poszedłem na obiad.

No. I wtedy zaczęła się prawdziwa jazda.

– Miruś – powiedziała mama. – Przykręć sztachetę do bramy, bo nie mogę się już na nią patrzeć. Wisi tak od miesiąca. Proszę, tylko teraz. Wiem, że potem tego nie zrobisz

– Teraz?

Kurwa, pomyślałem, teraz miałem pisać, a nie robić.

– No, dobra – rzuciłem i poszedłem do warsztatu sprawdzić, czy mam narzędzia.

Nie miałem ani wiertarki, ani wkrętarki, ani wkrętów do metalu. Nie miałem nic.

– Idź do wujka. On ma. Pożyczy ci – zaproponowała matka.

– Okej.

Poszedłem tam z jakąś niemowlęcą nadzieją, że załatwię sprawę w dziesięć minut. Tutaj muszę zaznaczyć, że jeśli byłbym u człowieka, który posiada normalny warsztat i ceni swój czas, wówczas wziąłbym narzędzie, jednego wkręcika i spokojnie wróciłbym na miejsce i w minutę rozwiązał problem. Ale nie! Z wujkiem Jaśkiem nie ma tak łatwo.

Byliśmy w jego szopie pół godziny. W tym czasie szukał wkrętarki, nie mógł znaleźć do niej kluczy. Bajzel, burdel. Tak jak i u nas w warsztacie, niczego nie było we właściwym miejscu.

Cóż. Kiedy już udało nam się dorwać wkręt i wkrętarkę, poszedłem z nimi do domu, a za mną na rowerze pojechał wuj.

Okazało się, że wkręty są za duże i wuj musi wrócić do domu, po mniejsze.

– Okej – powiedziałem, w duszy czując, że zaraz wyleje z siebie gorąco lawę gniewu.

Czekałem na niego następne pół godziny, paląc fajki i myśląc o tym, że mój telefon pewnie padł i do jutra nie uda mi się skontaktować z Lady Grażyną, moją ukochaną, moim Słońcem, Niebem i Wiatrem.

Wujek wrócił i po godzinie wkręciliśmy tego pierdolonego wkręta, po czym wuj wsiadł na rower, plecak z narzędziami zarzucił na ramiona i żegnając się, zniknął z podwórka.

Jest! Teraz mogę iść pisać. Kurwa, wreszcie! Boże, Boże!!!

A, nie, pomyślałem, jeszcze zadzwonię do Lady. Może się uda.

Nie, tylko nie to! Telefon zupełnie zwariował. Stukałem w klawiaturę jakieś pół godziny, i nic. Aparat sam wybierał rozmówców. Dzwonił do ludzi, o których istnieniu zapomniałem i, którzy byli ostatnimi osobami, do których naprawdę chciałbym zadzwonić.

Myślałem, że roztrzaskam ten pierdolony telefon, ale nie. Powiedziałem sobie – Bądź spokojny, jesteś dorosły. Panuj nad emocjami.

– Dobrze – rzekłem do siebie, wciągając do płuc powietrze.

Z opanowaniem odłożyłem telefonu, obiecując sobie, że pójdę do swojego pokoju i opiszę cały ten skurwiały dzień i wreszcie doznam czegoś na kształt satysfakcji.

I jest!

Udało się. Ta jedna rzecz wyszła, tak jak chciałem, a może nawet lepiej.

Teraz wystarczy, że wrócę na dół i poczekam na matkę, która zaraz powinna wrócić ze swoim własnym telefonem. Przełożę kartę sim i zadzwonię do Lady ze sprzętu mamy.

I tak kończył się jeden z najdziwniejszych dni ostatnich miesięcy.

 

Koniec

Komentarze

Pomysł ciekawy, ale na początku tak antyreklamowałeś ten straszliwy dzień, że spodziewałam się znacznie gorszych rzeczy niż złośliwość rzeczy martwych.

Babska logika rządzi!

Mam jak Finkla. Cóz, takie jest życie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

To dobrze, że coś w końcu się udało, szkoda że z błędami.

 

I tak wła­śnie zdia­gno­zo­wa­łem mo­je­go Sam­sun­ga. I tak wła­śnie zdia­gno­zo­wa­łem mo­je­go sam­sun­ga.

 

pró­bo­wa­łem wy­stu­kać ja­kie­go­kol­wiek tre­ści­we­go smsa. – …pró­bo­wa­łem wy­stu­kać ja­kie­go­kol­wiek tre­ści­we­go esemesa.

 

ko­cha­ne­go smsa tre­ści… – …ko­cha­ne­go esemesa tre­ści

 

Ra­do­sny i dumny jak Młody Bóg po­ma­sze­ro­wa­łem… – Dlaczego młody bóg jest napisany wielkimi literami?

 

po­wie­dzia­łem, w duszy czu­jąc, że zaraz wy­le­je z sie­bie go­rą­co lawę gnie­wu. – Literówki.

 

Z opa­no­wa­niem odło­ży­łem te­le­fo­nu… – Literówka.

 

Prze­ło­żę kartę sim… – Prze­ło­żę kartę SIM

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie lubię być znienacka atakowana wulgaryzmami w narracji. Byłoby miło, gdyś jednak dodał tag “wulgaryzmy”, przynajmniej bym się jakoś psychicznie przygotowała. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cześć.

Tu tylko do regulatorów.

http://sjp.pwn.pl/slowniki/SMS.html

Dlatego łatwiej (i moim zdaniem lepiej) “SMS-a” niż “esemesa”.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Dziękuję, Piotrze, ale nie widzę błędu w zaproponowanej przeze mnie, potocznej wersji tego słowa.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Takie troszkę ględzenie. Puenta w sumie ciekawa, a opowiadanie generalnie do przeczytania, tym niemniej najbardziej kojarzy mi się z takim zwyczajnym ględzeniem. Czy to dobrze, czy źle, trudno stwierdzić.

I właśnie to miało być “bajanie”, ględzenie, ale na poziomie. W zamyśle chciałem wylać z siebie frustrację i gniew, ubrać opowieść w nienaganny literacki bukiecik w beatowym stylu Bukowskiego, którego akurat wtedy czytałem.

Nowa Fantastyka