- Opowiadanie: Kama - Przeciw Czerwieni: Upadek Ewy niespełnionej

Przeciw Czerwieni: Upadek Ewy niespełnionej

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przeciw Czerwieni: Upadek Ewy niespełnionej

Wplecione w tekst fragmenty Biblii pochodzą z Biblii Tysiąclecia Online.

Jest to swobodne, fantastyczne spojrzenie na historię z Raju, mam nadzieję, że nikogo nie obrazi.

# # #

 

Opowieść ta, śmiem rzec, jest najważniejszą historią w dziejach ludzkości. Dała początek wszystkim innym, tworząc świat, który znamy.

 

Powinienem zacząć od tego jak zakochałem się w Ewie, ale każdy kto kochał kobietę, wie, że dzieje się to bezwiednie i nielogicznie.

 

Będąc ucieleśnieniem doskonałości, idealnie pasowała do wszystkich tworów Ojca. Tworzyła jeden pejzaż z wypływającymi z wysokich gór wartkimi nurtami, krainami złota, gęstymi świetlistymi lasami i wiecznie zielonymi dolinami.

 

Pierwszy raz zobaczyłem ją nad brzegiem Peratu. Piękna, inteligentna, delikatna, otoczona niezwykłą aurą, którą tworzyła wokół siebie. I choć na tysiące lat zostałem zapamiętany jako wróg człowieka, łagodność i uroda Ewy burzyła tok moich myśli, sprawiała, że zapominałem o nienawiści.

Wstawała wraz ze wschodem słońca. Z uwagą pielęgnowała włosy, nieobecnym wzrokiem spoglądając w taflę wody pobliskiego jeziora. Zawsze witała męża pełnym uwielbienia uśmiechem. Była dziwnie milcząca, spokojna jak baranek, o ruchach płynnych i pełnych wdzięku.

 

Ranki spędzała w ogrodzie, pielęgnując krzewy oraz kwiaty. Z czułością dotykała miękkich płatków oraz gładkich liści, podnosząc wielkie barwne kielichy do nosa. Głęboko wciągała powietrze, pierś unosiła się z każdym wdechem. Południami moczyła obdrapane stopy i myła brudne od pracy ręce. Czasem obserwowała męża zajmującego się bydłem i uprawami. Ostatnimi czasy często budował. Zaczął od chroniących przed letnim deszczem szałasów, potem konstruując wytrzymałe liny do wiązania zwierzyny. Nie mogła ukryć podziwu dla pomysłowości mężczyzny, starając się wpierać go z całych sił.

Lecz delikatne serce czuło pustkę.

 

Popołudniami przygotowywała jedzenie. Złapane przez Adama ryby oraz krojone mięso czekało na pieńku do przyrządzenia. Bez słowa, z obojętnością rozpalała ognisko z zebranych gałęzi. Zamyślenie zamieniało się apatyczne gapienie. Po kilku minutach wzrok stawał się tak intensywny, aż przechodziły mnie dreszcze.

Zbyt zagubiona w raju, aby znaleźć odpowiedzi na swoje pytania, miewała chwile przebłysków. Do dziś owiane są tajemnicą, dla wszystkich istot prócz kobiet. Sekunda, błysk w oku.

Zbywała je jedną myślą, nazywając siebie po cichu "głupią gąską". Z czasem jednak stawały się coraz mocniejsze, jaśniejsze i bardziej nieznośne. Dusiła wszystko w sobie i wracała do pracy. Chciałem zapalić ogień i doprowadzić do eksplozji, musiałem jednak cierpliwie czekać na odpowiedni moment.

 

Wyciągała drobną skórzaną torebkę z wilczej skóry i spoglądała do środka. Suszone rośliny, wydzielające ogrom zapachów, rozpalały zmysły. Chociaż kruszyły się w rękach, ostrożnie brała każdy z liści i nacierała nim mięso oraz przyprawiała warzywa. Starała się delikatnie wyważyć smak i woń. Adam uwielbiał harmonię w jedzeniu, a ona władała czarodziejskim instynktem.

 

Nie byłem ślepy na tyle, aby nie zauważyć, że ta fascynacja zdradzała pokłady żalu i egocentryzmu, jakie się we mnie skumulowały. Patrzyłem na nią jak na własne odbicie miliony lat temu. Dorównywała mi wiernością, znając niedosyt i niepewność. Z bólem obserwowałem jak ślepo poszukuje czegoś więcej. Oczyma widziałem jednak siebie. Chciałem, aby zdradziła. Jak ja.

 

Umierałem każdej nocy, z sercem rozdartym na pół. Wiedziałem, że te usta powinny należeć do mnie, a błyszczące oczy kierować tylko w moją stronę. Nie było tajemnicą, że Adam nie mógł dorównać aniołowi, choć nawet Ojciec nie był w stanie tego dostrzec. Zaślepiony, jak ona, miłością. W swoim niewielkim świecie nie wyobrażał sobie jak niegodny jest tych wszystkich darów. Jego dobrodziejstw i jej uczuć.

 

Mężczyzna ciężko pracował cały dzień, wracając wieczorem do żony, aby razem spoczęli. Przytulał ją wtedy, głaskał po włosach, mówił wspaniałe rzeczy, otrzymując w zamian ciepłe, pełne miłości uśmiechy. Czasem silił się na ckliwe słówka, mające zaspokoić niezrozumiany głód Ewy. Niestety był gorszym poetą niż ja.

 

# # #

 

Gdy nie zasłużyłem wierną służbą i lojalnością na Jego miłość, zszedłem na ziemie.

Moje oblicze, choć chwalebne i wykraczające poza ludzką wyobraźnię, było zbyt niezwykłe dla Ewy. Przybrałem więc formę mądrości i sprytu – czteronogiego gada.

 

Uwiesiłem się na drzewie, oplatając prężne ciało wokół konaru. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem ją z bliska. Gdybym mógł umrzeć, odszedłbym w mgnieniu oka. Tekstura ust oraz brąz tęczówek wprawiał w oniemienie.

 

Gdzieś w głowie ostatnimi siłami walczył rozsądek. Krzyczał, upominał i wrzeszczał. Nie mogłem odmówić mu racji, była w końcu człowiekiem, istotą słabą, której wiedza była kroplą wody w oceanie możliwości. Mimo wszystko… Była wspaniała.

 

– Ewo – zawołałem nieśmiało.

Pośród cichego szumu drzew usłyszała do razu. Zdziwiona odwróciła głowę w moją stronę. Nie znała innego głosu niż męża i stwórcy.

 

Wtedy uznałem, że kocham tę bujną czuprynę i pasemka włosów pieszczące boki twarzy.

Szybko zorientowałem się jednak, że rozgląda się wokół drzew w poszukiwaniu człowieka.

– Ewo, tu jestem! Na drzewie – wyjaśniłem.

 

Gdy zobaczyłem uśmiech na twarzy, nie kryłem uradowania. Ewa, istota doskonała, z uwielbieniem patrzyła na pokryte łuskami ciało i ohydne, żółte ślepia.

 

– Ty mówisz! – zawołała z radością i podbiegła w kierunku drzewa. Głos miała wysoki i wdzięczny, lekko piskliwy. Chciałem się zaśmiać, lecz obecne ciało nie pozwoliło mi na to.

 

– Jak się nazywasz? – przyglądała się zaciekawiona.

– Mówią mi – w sekundę zrezygnowałem z kłamstwa – Lucyfer.

– Ewa – przedstawiła się. – Co tutaj robisz?

 

 

– Przyszedłem do ciebie.

– Do mnie? – dziwiła się, wydymając usta.

Emocje na twarzy tak jasne i szczere.

– Oczywiście. Siedzisz tak sama porankami nad jeziorem, potem spojrzeniem tęsknym spoglądasz na męża. Przyszło mi do głowy, że jesteś samotna.

– Samotna? – nie zrozumiała.

– Znaczy, czy nie chciałabyś z kimś czasem posiedzieć, porozmawiać?

 

Twarz kobiety rozkwitła w sekundę.

– O tak, bardzo. Czasem siedząc nad strumykiem, mam ochotę na towarzystwo.

– Oto jestem – zapewniłem.

 

Po naszym pierwszym spotkaniu spędziłem z Ewą wiele dni. Spotkania były krótkie, godzina czy dwie, gdy tylko wcześniej skończyła domowe obowiązki. Nie wiedziała, że czasem podglądam, jak pośpiesznie, ośmielę się powiedzieć niedokładnie, wykonuje prace. Aby pobyć ze mną dłużej. Byłem kolejnym etapem poszukiwań.

 

– Powiedz mi, Ewo – zacząłem pewnego razu – Czy Ojciec pozwolił wam jeść owoce z tego ogrodu?

– Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli.

– A jeśli bym powiedział Ewo, że nie umrzecie. Że to tylko kłamstwo.

– Co to jest kłamstwo?

– Kłamstwo to słowo, które wprowadza w błąd.

 

– Ale po co ktoś by miał mówić nieprawdę? – zastanowiła się chwilkę – Przecież kiedy słońce świeci jest dzień. A kiedy zajdzie, jest noc. Po co ktoś miałby mówić inaczej?

– Abyś nigdy nie poznała prawdy. Jak twój Bóg odgradza was od wiedzy i nie wiesz czym jest kłamstwo, czym dobro, a czym zło.

 

– Co mi jednak ta wiedza da? Czy przez wiedzę będzie lepiej?

Spojrzeliśmy sobie w oczy. Znałem ją najlepiej w świecie. Smutne oczy, nieśmiałość i błądzący wzrok.

 

– Wtedy wypełnisz tę pustkę, Ewo. Tę samą która dopada cię każdego dnia. Nauczysz się także doceniać każdą dobrą chwilę, zdecydujesz co dobre, a co złe.

Zrozumiała. A jeśli nawet nie, dopowiedziała sobie brakujące fragmenty według własnego uznania.

 

– Będzie lepiej niż teraz? – zapytała niepewnie.

Nie potrafiła pojąć słów "doceniać", choć codziennie dziękowała stwórcy za wszystkie dary. Nie znała jednak braku, aby cieszyć się z posiadania.

 

– Prawdziwiej – zapewniłem, sycząc – Obiecać ci mogę jedno: Poznasz smak prawdziwej miłości.

 

Na twarzy pojawiło się oburzenie.

– Toż to absurd! Przecież kocham swego męża.

– Więc nauczę cię kochać poza małżeństwem. Sprawię, że miłość będzie realniejsza i pełniejsza niż dotychczas. Dam ci także panowanie nad życiem. Nie z Adama będą powstawać nowi ludzie, lecz z ciebie.

 

Widziałem na delikatnej twarzy wątpliwości. Nerwowo odgarniała włosy do tyłu i pocierała szyję.

 

Gdy bez słowa uciekła, nie czułem złości. Wprost przeciwnie: wiedziałem, że już zdecydowała. Ulepiona z uczuć i emocji, aby każdego dnia poszukiwała nierealnej miłości. Obciążona wieczną klątwą niezaspokojenia i zgubnych marzeń, aby każdego dnia żyła w słodkiej, nieświadomej męce.

 

Następnego dnia, gdy Ewa niespokojnie krążyła wokół ogrodu, zaniedbując obowiązki, myślałem o przyszłości. Nasza unia, choć pożądana przeze mnie bardziej niż cokolwiek innego, nie mogła mieć miejsca. Nigdy. Nie posiadałem ludzkiego ciała, a ilość dzielących nas różnic była nieskończenie wielka. Wolałem obdarować kobietę nieograniczoną wolnością, która złączy nas do końca świata. Może nawet i dłużej.

 

Jednak pragnienia nie odpuszczały i gdy nadszedł wieczór, a zaniepokojony Adam zaczął szukać żony, odwiodłem go od ogrodu. Potrzebowała czasu.

Myślę, że wiedziała, że to co robi, jest złe. Pewna część osobowości kobiety została stworzona do poszukiwań. Adam był istotą spokojniejszą, prostszą i silniejszą, nie namówiłbym go do zmian. Nawet nie chciałem. Od stworzenia człowieka pragnąłem jego zguby.

 

Patrzyłem jak smukła dłoń Ewy zaciska się na czerwonym owocu. Oczy zapłonęły jak nigdy dotąd. Szósty zmysł oniemiał od nadmiaru bodźców. Długie paznokcie wbiły się w miękką skórę jabłka, słychać było tylko cichy plusk uwolnionych soków, które pokryły place kobiety. Wodnista, lepka ciecz rozniosła słodki zapach wokół. Pociągnęła ramię w dół, lekko naginając gałąź. Giętki ogonek oderwał się od reszty drzewa, delikatnie poruszając całością.

Serce biło szybciej i szybciej, waliło jak pięść o pięść w walce.

Lecz po chwili poczuła rozczarowanie. Niebo nie zawaliło się na ziemie, nie zaczęły grzmieć pioruny. Wpatrywała się w niebo oczekując srogiej ulewy lub gniewnego głosu Ojca, nakazującego natychmiastowe puszczenie owocu. Zganił ją tylko lekki świst wiatru, nie tak różny od wczorajszego.

 

Jeszcze raz obróciła się wokół własnej osi, wzrokiem poszukując zaniepokojonego męża lub Stwórcy patrzącego zza zarośli nieprzychylnie na czyny córki.

Jabłko wyglądało bardzo zachęcająco, świeże i soczyste, piękniejsze i lepsze od innych.

 

Bóg jest przeciw tej czerwieni.

 

Gdy słodkie usta Ewy obejmują owoc, pragnąłem nim być. Gdy wgryza się w soczysty miąższ, widzę zęby rozcinające skórę mego ramienia.

 

W jednej magicznej chwili zabrakło tchu. Z ust wydobył się dziki, radosny śmiech. Dźwięk, którego nigdy wcześniej nie słyszałem. Jak ptaszek uwolniony ze złotej klatki, śpiewający ku czci nowo nabytej wolności.

 

Otrząsam się gwałtownie. Powoli nakierowuję Adama na żonę. Odpowiednia chwila to klucz do sukcesu.

 

– Ewo! – krzyczy przerażony, podbiegając do ukochanej. – Coś ty zrobiła! Przecież to owoc z drzewa, z którego Ojciec zabronił nam jeść.

 

– Śmiało, Adamie – nie przejęła się reakcją – Skosztuj, nic się nie stanie. Nawet nie wiesz jak wspaniale się czuję! Gad obiecał mi poznać smak prawdy i nigdy tak wspaniale się nie czułam – zapewniła raz jeszcze.

– Prawdy? – zaciekawił się mężczyzna.

– Tak, prawdy. I miliony innych, nowych rzeczy.

 

– Ale Ewo, przecież Ojciec wyraźnie zakazał – wyjaśniał powoli – Mamy wszystko, czego nam potrzeba.

– Już zjadłam i znam prawdę. Ty, wciąż we mgle niewiedzy, obstajesz przy swoim. Spróbuj – szepnęła ostatnie zdanie z kuszącym uśmiechem.

 

Adam popatrzył na żonę, potem na jabłko. Gdy wyciągnęła rękę z owocem, niepewnie wziął i ugryzł.

 

Świat się rozpadł na kawałki, choć ziemia nie drgnęła w żadnym miejscu. Zanim pojawił się nieurodzaj, choroby, a w końcu tajemnica życia – śmierć, minęło wiele miesięcy. Naprawdę zmieniły się tylko ludzkie serca.

 

Wtedy właśnie Ewa podzieliła się z mężem klątwą, wieki noszoną na wątłych barkach.

Jednak nigdy nie żałowała decyzji. Zło okazało się kuszącą przyjemnością, a szczęście smakowało o wiele lepiej, gdy następowało po smutku.

Chociaż oddzieliła się od Ojca, który wygonił ich z raju oraz mężczyzny, którego miłość zaczęła blaknąć, rozpoczęła wieczne poszukiwania. Teraz mogła nie tylko kierować marzenia w niebo, ale próbować je urzeczywistnić.

 

Niech prawda zostanie wypowiedziana: Spośród wszystkich istot we wszechświecie, zrozumiał cię właśnie szatan, kobieto.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Hm, albo przegapiłam ogłoszenie nowego konkursu, albo zapanowała nowa moda, albo wszyscy zainspirowali się nagle tym samym. Opowiadanie bardzo dobrze się czyta, jest relatywnie sprawne napisane, i chociaż cokolwiek sztampowe, to przyjemne w odbiorze.
Mocna czwórka.

Żaden autor nie chce być określany jako 'sztampowy', ale być może pominęłam jakąś modę/nurt. Zobaczymy co powie reszta, jeśli postanowią się odezwać. Dziękuję za ocenę.

Ciekawe. Przyjemne stylistycznie, podoba mi się, jak została pokazana niewiedza Ewy o pewnych pojęciach oraz nawiązanie do teorii, według której poznajemy coś wyłącznie dzięki możliwości zanegowania. Pomysł rzeczywiście nie jest najnowszy, ale opowiadanie ma wartość dzięki stylistyce - zostało dobrze napisane.

Mimo wszystko miło usłyszeć. Pomysłów mi nie brakuje, a styl - zostaje na zawsze. Dziękuje uważnemu czytelnikowi.

Nieźle! Szatan, wydaje mi się, zakochany w Ewie, zazdrosny o Adama... Aha --- co tu miałoby kogokolwiek rozsądnego urazić?
Tylko, wiesz, Kamo, gdyby nie było takich zmyłeczek: Spróbuj - szepnęła ostatnie zdanie z kuszącym uśmiechem. To chyba tylko słowo, nie zdanie...

Zdanie zawiera przynajmniej jedno orzeczenie i podmiot. Orzeczenie jest, podmiot - ukryty - ale jest. W drugiej osobie liczby pojedynczej, śmiem dodać. Moim zdaniem pasuje zarówno "zdanie" jak i "słowo". Mam nadzieje, że nie przespałam gimnazjum, więc zapraszam do dyskusji w tej sprawie.

Czy miałoby to kogokolwiek urazić? Znam takich ludzi. Rzadko można ich spotkać w świecie literackim, ale spotkałam podobnych twarzą w twarz. Lubię mnie zaczepiać, bowiem

Czy to jest zakochanie? Miłość? Tekst jest w pierwszej osobie, warto go potraktować z dystansem. Ponad to sam bohater zasugerował, że po prostu widzi w Ewie siebie.

Tak jest, podmiot także obecny, chociaż domyślny, ale, wiesz, na akademickie dyskusje nad jednym słowem / zdaniem chyba zwyczajnie szkoda czasu. Dlatego, że czytelnik rwie do przodu, gnany ciekawością, co i jak dalej, nie zastanawia się nad podmiotami i orzeczeniami, przydawkami i resztą mądrości; widzi słowo, jedno słowo — niech ma to słowo i niech nie marudzi... Tak, jak zamarudziłem ja w roli oraz imieniu szeregowego czytelnika. No, powiedzmy — kaprala czytelnika.

Lubią Cię zaczepiać, bowiem? Są przewrażliwieni, nie umieją w swych misiowych rozumkach odróżnić literackiej fikcji od rzeczywistości, interpretatorskiej pomysłowości od faktycznie wyznawanych poglądów? Omijać. Szerokim łukiem.

Trudno spełnić Twój postulat dystansu. Interpretacja zależy ode mnie, czytelnika; od moich skojarzeń, preferencji, wiedzy i niewiedzy w temacie i od czego jeszcze zechcesz (wyjąwszy chęć bezinteresownego „dowalania” piszącym), a dystansować się od tekstu, który zaciekawia, ani podczas lektury, ani zaraz potem nie można, bo jest się nadal pod jego wrażeniem. A gdy wrażenie utrzymuje się... — dopowiedz sobie. To raz. Dwa — Ty masz swobodę twórczą, ja mam odbiorczą, że tak ją nazwę, i oboje ze swobód korzystamy. Mylnie, twoim zdaniem, odebrałem? Masz wskazówkę, jak możesz być zrozumiana przez jakąś część czytelników...

Na deser to, co może być najbardziej interesujące i co może „misiowatych” podburzyć. Bohater (...) widzi w Ewie siebie. Dlaczego? Czyżby Pan, przydając Adamowi towarzyszkę, nie był świadomy, że obdarza ją cechami z drugiego bieguna? Czyżby sam Pan był źródłem i Dobra, i Zła jednocześnie? Punkt wyjścia do kolejnej dysputy nad kwestią wolnej woli, nierozłączności Dobra i Zła? Ciut nie herezja... No, ale nie jestem „misiowaty”. Przynajmniej mam taką nadzieję.

1. Dyskusja w sprawie zdania/słowa zakończona. Błąd rozumiem, ale bronić swojej wiedzy musiałam. ;)

2. Lubią się czepiać, bowiem - tu zjadło mi trzy kropeczki. Mówiłam raczej o życiu, gdzie w dyskusjach na co dzień wszyscy spotykamy się z tematem Boga/dogmatów/tolerancji itp. Mam bardzo bogate życie duchowe, choć nie jestem wierząca. Lubię rozmawiać z teistami, rozpatrywać ich poglądy, dogmaty i wiarę. Religia istnieje w naszych życiach, czy tego chcemy czy nie. Literaci są bardzo otwartymi umysłami - z nimi rzadko mam problemy.

3. Zawsze niepokoi mnie, gdy czytelnik wydaje się nie interpretować. Jest to jego wybór, nie mogę nikogo do rozważań zmusić, a tym bardziej do dzielenia się ze mną tym wszystkim. Pisanie dla samej rozrywki mnie bardzo nudzi, więc bardzo zależy mi, aby wiedzieć, czy umiem swoje racje przekazać. Jesteś bardzo pomocnym czytelnikiem. Dziękuję.

Kiedyś, dawno temu, wysunęłam tę teorię (oczywiście nie w formie opowiadania) koledze-katolikowi. Nie była to kłótnia, ale mocna dyskusja na temat stanu rzeczy. Po co człowiekowi Dobro skoro nie ma Zła? Jak może doceniać posiadanie skoro nie zna braku? O zerwaniu zakazanego owocu mówi się jako zagładzie duszy człowieka. Ale czy wiedza nie jest jednym z największych darów człowieka? W Biblijnej wersji byliśmy jak zwierzęta z uczuciami. To zło (choroby, przemoc, zagrożenie) zmusiły nasz gatunek do rozwoju. Abyśmy stanęli ponad łańcuchem pokarmowym, pokazali geniusz człowieka. A skoro Bóg wie wszystko, z pewnością wiedział, że tak się stanie. Dlaczego aniołowie byli zazdrośni, mógł oszczędzić im wszelkich złych uczuć? Wtedy cała historia by się nie wydarzyła.

To tylko pytania, na które każdy SAM powinien sobie stawić odpowiedzi. Niektórych to interesuje, niektórych nie. Wybór wolny. Bo może to wszystko jednak nie ma logicznego sensu i potrzebna jest wiara. Czy jesteś w stanie tyle z siebie wydobyć?

Ad 1. To nie błąd. Różnica między teorią a praktyką (pisane z uśmiechem, bo chyba taki koniec powinna mieć wymiana zdań na temat zdań...).

Ad 2. Nie wiem, czy na co dzień. W moim przypadku — nie. Unikam takich dyskusji. Powód? Bardzo prosty. Dużo gada się o tolerancji, wielokulturowości, a ciemnota dalej swoje. Ekumenizm och i ach, a prywatnie — panie, jakby tych (wstawić wyznanie) pogonić raz a dobrze, świat by lepszy się zrobił. Dziękuję, postoję z boku, posłucham, swoje pomyślę... To na codzienny, zwykły użytek, powtarzam. Od święta zdarza się spotkać ludzi z otwartymi głowami.

Ad 3. Obawiam się (nie żartuję!), że czytelników nie dokonujących interpretacji jest więcej, niż chciałabyś. (Druga moja obawa dotyczy odbioru komentarza, wskazania na rzeczywiste błędy lub na to, co mi się błędem może wydawać. Zdarza się, że wszystko trafia w próżnię, nawet wywołuje spór zamiast dyskusji, ale to odrębny temat.) Łoj, Mzimu, filozofia jakaś zamiast fajniutkiego opisu fajniutko krwawej masakry albo czegoś podobnie relaksującego... Wiem, przesadziłem, ale świadomie. Tym milej było przeczytać, że w jakiś sposób okazałem się pomocnym czytelnikiem.

Bez punktu. Nie wiem, co jestem / byłbym w stanie wydobyć ze siebie „w temacie” dobra i zła, wiedzy i wiary — „to” jest zmienne w czasie, zależne od wiedzy, też przecież zmieniającej się z upływem czasu (jednym przybywa, innym nawet ubywa), zależne od wyjściowych poglądów i postaw; jeśli miałbym cokolwiek wydobywać ze siebie, to po zdefiniowaniu, chociażby wstępnym, co zwiemy dobrem, co jego przeciwieństwem, i dlaczego. Z jakich pozycji to oceniamy wstępnie... Inna sprawa, że wiary jako takiej nie można pokonać żadną argumentacją, więc wdawanie się w spory z bezkrytycznymi wyznawcami nie ma sensu, z myślącymi tak samo natomiast nie ma potrzeby, gdyż potakiwanie to nie dyskusja... Chyba że okazałoby się, iż samo porządkowanie pojęć i podejść jest ciekawe.

Spoko tekst. Żadnej urazy. "Pamiętniki Adama i Ewy" Marka Twaina mi się przypomniały. Podobne, ale jakże inne. Najważniejsze, że dobrze się czyta. :)
Pozdrawiam. 

Dziękuje.

Szatan jak i raj nigdy nie istniały. Kobiety w ten sposób zrzucają wine na kogoś inego. Zło = baba.

Co to ma do fikcji literackiej?

To, że lubicie kłamać i opowiadać bajeczki. A NF je publikuje i powiela. Duzi chłopcy wolą SF.

To będę pisać dla chłopców (dużych i małych), którzy lubią bajeczki oraz kobiet (rozmiar nieważny). Pozdrawiam

o.O
To takie cosie naprawdę istnieją?

To będę pisać dla chłopców (dużych i małych), którzy lubią bajeczki oraz kobiet (...).
Kamo, czy miało być: (...) lubią bajeczki oraz kobiety, czy: (...) którzy lubią bajeczki, oraz dla kobiet?

Istnieją, istnieją. W końcu można lubić więcej niż jedną rzecz...

Nie wiem czy istnieją.  Pozostawiam do otwartej dyskusji. Ale piszę zdecydowanie dla wszystkich. To zadziwiające jak wiele może zmieniać interpunkcja. Dokładnie jak w tym kawale, teraz taki offtopic, żart jest angielski, więc tłumaczenia na polski.

Profesor napisał na tablicy zdanie:
Women without her men is nothing
, prosząc, aby wstawili znaki interpunkcyjne.

Mężczyźni zrobili tak:

Woman, without her men, is nothing. (Kobieta, bez swojego mężczyny, jest niczym.)

Kobiety tak:

Women: without her, men is nothing. (Kobieta: bez niej, mężczyza jest niczym.)

Pozdrawiam

No, tak. I macie panowie przykład, jakie potrafią być kobiety. Nic dziwnego, że Bóg nie chciał ich w raju. Zwaliły więc wszystko na chłopa i wymysliły Diabła, jakby tego było mało.

No właśnie, ile może... A wypunktować błędy, to "czepia się"...
 -> Lisek. Jesteś w błędzie. Chciał, ale po zbudowaniu prototypu myślał, że bez żadnych poprawek może przystapić do produkcji seryjnej. No i się narobiło...

Zawsze powstarzam to kolegom: Nikt Was nie zmusza do bliższych kontaktów z kobietami. Na świecie jest miliony facetów. Wybór jest Wasz. ;)

PS: Biblie napisali faceci.

Kama, jesteś wspaniale złośliwa. I zasadnie...

Z tego co się orientuje, to Biblia została przepisana. Ocenzurowana.
Już Mickiewicz pisał:
"Kobieto, ty Diable wcielony..."
Ale cenzura zmienila to zdanie. Na - "Kobieto, puchu marny". Dlaczego? Bo kobiety protestowały.
Mężczyźni piszą, a kobiety cenzorują.

Widzę, że zaszło nieporozumienie. Pisząc "takie cosie" miałam na myśli użytkownika "Liska".

Widzę, że zaszło nieporozumienie. Pisząc "diable wcielony" maiałem na myśi użytkownika "niezgoda.b".

Dziękuję Ci, AdamieKB.

Biblia - moim zdaniem - została ocenzurowana zbyt lekko. Jedną sprawą jest pisać głupoty (tłumaczą: bo takie czasy były), a drugą powielać (wyjaśnienia brak).

Nie zgadzam się za to z cenzurą Mickiewicza. Przyznam, że znam wersję z 'wcielonym diabłem' z rodzinnej biblioteczki. "Marny puch" pewnie wymyślili na potrzeby podręczników szkolnych ;). Ogólnie przepadam za romantykami. Słowackiego nie zmieniali i jest dobrze, a pisał wprost, że szatan 'wstąpił' w ciało kobiety po wygnaniu z raju.

Wymyśliły, nie wymyślili.

Nowa Fantastyka