Z każdym naciśnięciem gazu silnik delikatnie mruczał, nawigatorka Viola sprawdzała mapę. Blond włosy z rudymi pasemkami uciekały spod kasku. Ciemnobłękitne oczy śledziły trasę, którą mieliśmy przejechać, były niewątpliwie jedynym atutem, który można było bez karnie podziwiać. Jeśli czyjeś oczy raczyły powędrować niżej, gdy miała naprawdę dobry humor, zaczynała od pierwszego ostrzeżenia, którym było jednocześnie groźne chrząknięcie oraz gwałtowne otwieranie i zamykanie powiek wraz z długimi rzęsami, które na pewno wywołały nie jeden tajfun, przez który jakiś nieszczęśnik stracił dorobek życia. Jednak jeśli miała zły humor, to od razu można było zarobić w splot słoneczny a czasem w bok po żebrach, nigdy nie odważyłem się na trzecie upomnienie, bardzo dosadnie odradzał mi to przypięty do jej uda nóż wojskowy z rękojeścią w kształcie kastetu.
– Jak tam trasa ? – zapytałem, łamiąc panującą nieswojo cisze.
– Hmm, początkowe etapy to jak zwykle rozgrzewka – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od elektronicznej mapy, która po dotknięciu w wybrany przez nią punkt powiększyła się – ale martwi mnie ten odcinek. – Wskazała powiększony obszar – stanowczo coś z nim jest nie tak.
– Może dla tego kazali nam zamontować te dziwne urządzenia. A jak tam konkurencja ?
– Trzech żółtodziobów, pięciu dobrych kierowców i on. – Zmarszczyła złowrogo brwi – ten świr Tatienow „AK 47”.
Poczułem dziwne uczucie, obraz nagle zaczął migotać i znikł.
– Co się stało? Dlaczego dorośli muszą być tak głośno? -Zastanawiałem się przez krótką chwilę. – Pewnie ktoś zarzucił jakimś sucharem, a dorośli jak to dorośli, żeby nie wypaść z roli udają, że się śmieją, o czym ja myślałem ? A tak wyścig co mogło być następne ? Już wiem!
– Dwie minuty do startu – Rozległa się bezpłciowa suchy komunikat dobiegający z radia.
– Ostatnie sprawdzanie stanu pojazdu. – Odruchowo zakomunikowałem – Paliwo !
– Pełny zbiornik na trasie dwa czek pointy gdzie można uzupełnić.
– Silnik działa bez zarzutu – odrzekłem prawie natychmiast – elektronika ?
– Działa.
– Tarcze ?
– Dziewięćdziesiąt procent, baterie słoneczne w gotowości !
– Broń ?
– Ofensywna, jak i defensywna, gotowa !
– Potwierdzam, wszystko działa. Sprawdzanie zakończone.
Portal przestrzenny zaczął się już otwierać, beznamiętny głos kończył właśnie odliczanie.
– I zaczął się kolejny wyścig. Gwałtownie ruszyłem w stronę portalu, walcząc i przepychając się z innymi uczestnikami.
– Twarde lądowanie – skomentowałem niemiła zapoznanie się kół z twardą nawierzchnią, szybki wzrokowy rekonesans uświadomił mnie, że znaleźliśmy się w dżungli, czego nie omieszkałem skomentować przez zaciśnięte zęby – dżungla.
Trasa była szeroka i bez problemu mogłyby się na niej zmieścić trzy a miejscami nawet cztery samochody jadące swobodnie obok siebie. Teoretycznie oczywiście, praktycznie rzecz ujmując dżungla na każdym fragmencie drogi, upominała się o swoje, ogromne dziury w ziemi, w których bez problemu można zostawić koło z samochodu, plątanina twardych jak skała korzeni wystających wręcz wyrastających spomiędzy pęknięć w drodze, dawała nieuważnemu kierowcy idealną sposobność do kasacji swojego pojazdu. Porastające brzegi drogi wszędobylskie drzewa zamieszkałe przez wredne, upierdliwe, wszędobylskie chmary przebrzydłych krwio pijczych komarów i trochę mniej szkodliwych owadów, oczywiście jak bym mógł zapomnieć o będących równie poważnym utrapieniem … tubylcy.
Głos w moich myślach znowu zadrżał, dorośli nie dadzą w spokoju pomarzyć, tylko spokojnie nie zwracaj na nich uwagi, o czym ja to myślałem. No tak już wiem.
Wyjeżdżający z portalu jakiś niedzielny kierowca umyślnie czy też przez przypadek odpalił rakietę, która po trafieniu w cel i przy pomocy grawitacji zmusiła pewne drzewo do upadku na środku drogi, co prawdę lakier za tym nie przepada, ale musiałem ostro odbić w prawo, okazując niechcianą miłość do samochodu innego zawodnika, odpychając go delikatnie wprost na niewielki korzeń, który zafundował im kilkumetrową powietrzną podróż, co bardzo ich nie ucieszyło, gdy musieli się przywitać z twardym gruntem.
– Dwieście metrów prosto, potem lekki zakręt w prawo, sto metrów i kolejny w prawo.
– Nawigacja działa poprawnie – Pomyślałem, omijając drogowe przeszkody i ocierając się o innych uczestników drogi z nieukrywaną odwzajemnioną złością z ich strony, na moje szczęście a na innych nieszczęście jakoś unikałem niespodzianek.
– Uważaj teraz ostry w lewo, potem drugi w prawo i w dół …
Nieczyste zagranie konkurencji sprawiło, że urwała w połowie zdania, lekkie zahamowanie, a potem stuknięcie w tył wyprzedzającego nas samochodu sprawiło, że wszystko wróciło do normy, niestety lekki poślizg w lewo, a potem jego kontynuacja w prawo nie dały rady wystarczająco nas wyhamować a lot samochodem, gdy tył pojazdu zaczyna nas wyprzedzać dzięki sile bezwładności, do przyjemnych nie należy, jednak upadek w płytkiej rzece płynącej dnem nie wyrządził żadnych szkód, a wręcz pomógł błyskawicznie wrócić na trasę.
– Gazu, gazu – krzyczała Viola, widząc dwa wyprzedzające nas samochody – teraz w górę krótka prosta, a potem długi zakręt w prawo, właśnie minęliśmy półmetek etapu, zajmujemy czwartą pozycję. – Dokończyła niezadowolona, patrząc się na mnie.
Wiedziałem dobrze, że gdyby nie jeden mały drobiazg nie byłoby źle. Jednak teraz musiałem się skupić na trasie, wyprzedzenie w takim miejscu chociaż jednego kierowcy wcale nie było łatwe, o dziwo nie poszło tak źle i wchodząc w zakręt, byliśmy już trzeci.
– Sto metrów zygzaku – krzyknęła, gdy wychodziliśmy z zakrętu.
Moim oczom ukazała się alejka dorodnych przeogromnych drzew rosnących na przemian to po prawej to po lewej stronie drogi, wiedziałem dobrze, że tu nie będę się nudził jak do tej pory, a na potwierdzenie moich słów jakiś niewychowany smarkacz, po prawej strony otworzył ogień, dosłownie z miotacza płomieni.
– Normalnie jaja sobie robi, chce tym komary odgonić czy upiec jakąś małpę na obiad. – Otwarcie złożyłem zażalenie – i tak koszula mi się klei do pleców, a ten jeszcze podgrzewa atmosferę no naprawdę. Myślę, że seria z karabinku szturmowego naprostuje sytuacje, zajmiesz się tym ?
– Z przyjemnością. – Odgłos wystrzelonej serii potwierdził jej słowa, a po chwili do moich nozdrzy dotarł zapach prochu.
– Teraz jeszcze trzysta metrów i koniec etapu – powiedziała Viola, gdy minęliśmy ostatnie drzewo.
Nie wiadomo z kąt ani dlaczego do moich uszu dotarł, czyjś obcy głos dekoncentrując mnie.
– Mamo, przecież słucham, tak widzisz, jestem bardzo grzeczny. Dorośli, słyszę, że ksiądz się nawet nie rozkręcił z tą swoją nudną historią, a za tym, o czym ja to myślałem ? A tak już wiem. Jechałem przez środek miasta.
– Kolejny etap – powiedziałem sam do siebie, tak będzie dobrze.
Miasto betonowa dżungla, pełna wszędzie chodzących świętych dorodnych krów, na które trzeba uważać. Wszędobylskich i wiecznie ciekawych. Zaparkowanych gdzie popadnie samochodów, pełno uprzejmej młodzieży, która w kilka chwil rozkradnie to, co się tylko można a jak się nie podoba, do starsi bracia się tobą za opiekują, uzbrojeni w narzędzia destrukcji od kija bejsbolowego po jakieś proste domowej roboty bronie, kończąc na karabinach czy granatach, ach miasto i jego całe piękno z gangami na przedmieściach. Pamiętam jak jeszcze wczoraj, byłem jednym z nich, uciekający przed policją podróżnik …
Zaraz, zaraz przecież ja w tej chwili jestem kierowcą. Wiem, że wczoraj bawiłem się w to u babci, ale to już jest przeszłość, a teraz wracam do właściwej historii…
– Uważaj, jak jedziesz – zakrzyknęła Viola, przywracając mi trzeźwość umysłu – jeszcze kogoś przejedziesz.
– Naprawdę ? A ja myślałem, że to pachołki, które stoją na środku drogi, jak któregoś trafisz, do dostaniesz dodatkowy punkt.
Nic nie odpowiedziała, ale zmierzyła mnie tym swoim zabójczym spojrzeniem, czekałem na powiew świeżego powietrza wywołany w złości przez mruganie jej powieki i długich rzęs, ale nic takiego na szczęście nie nastąpiło.
– Jak dalej? – zapytałem, mijając kolejne skrzyżowanie, na którym wprost na środku stały zaparkowane samochody.
– Dalej prosto, potem w lewo nie czekaj, otworzył się dodatkowy skrót.
– Do w końcu jak ?
– Teraz w prawo. – Wskazała dłonią alejkę.
Natychmiast skręciłem i minąłem o milimetry dwóch zdziwionych przechodniów, ich miny były bezcenne, jednak po chwili ktoś, ratując się przed przejechaniem, wspiął się na kosz na śmieci. Gdy ten nagle się ulotnił, zawisnął na drabince ewakuacyjnej, a pęt powietrza porozrzucał wszystkie dokumenty z aktówki tak skrupulatnie w niej zamknięte.
– W lewo i od razu wjedź na stacje metra!
– Przed chwilą mówiłaś, że mam uważać na pieszych a teraz chcesz, żebym kilku rozgniótł na przedniej szybie ?
– Gdybyś od początku naciskał pedał gazu, a nie bujał w obłokach, nie musielibyśmy tego robić.
Chętnie bym się z nią jeszcze pokłócił, ale tylko kilka metrów dzieliło nas od wjazdu do metra, nacisnąłem kilkakrotnie klakson i tylko kilku nieszczęśników mogło podziwiać nasze podwozie, gdy przelatywaliśmy nad ich głowami. Lądowanie do przyjemnych nie należało, na szczęście duży impet przyjęła ławka, na której wylądowaliśmy. Kilka odłamków dość efektownie poleciało w różne strony, no i oczywiście nie możemy zapomnieć o ogromnej pracy osłon, które te wykonały podczas upadku. Jednak mimo wszystko wciąż wydawało mi się, że trochę części pogubiliśmy.
– Stan ?
– Dobry, ale osłony tylko dwadzieścia procent. – Poinformowała mnie Viola.
Gdy zapaliłem ponownie silnik, ten odpowiedział mi dławiącym odgłosem.
– No mały powiedz, co ci leży na żołądku – powiedziałem do siebie w myślach, silnik przez krótką chwilę się dławił pomimo ciągłej pracy gazem i sprzęgłem aż głośny huk rozdarł otaczające nas powietrze, a czarny obłok dymu uniósł się za nami. Po chwili już wszystko wróciło do należytej normy.
– No to jedziemy. – Wrzuciłem odpowiedni bieg i ruszyłem po peronie z piskiem opon, o dziwo było dość pusto nieliczni ludzie, widząc całe przedstawienie, pochowali się za filarami podtrzymującymi sklepienie i nie mieli zamiaru się wychylać. Widok policjanta siedzącego na koniu był dość niecodzienny w tym miejscu.
– A on skąd się tu wziął ? – Patrzyłem się na mijaną postać jeźdźca i jego rumaka.
– Skąd mam wiedzieć ?! – Skrzywiła się równie zaskoczona co ja – Po prawej portal wjeżdżaj.
– Robi się. – Gwałtownym ruchem przejechałem pomiędzy dwoma filarami, jadąc na krawędzi peronu, po chwili wszystko się zmieniło.
Widzieliśmy już kolejny etap, a w mgnieniu oka znaleźliśmy się na pustyni, przeogromna nie ogarniona piaskownica, która wydawała się najłatwiejszym z trzech etapów, jednak najmniejszy błąd nawigacyjny może sprawić, że nigdy jej się nie opuści. Zdradzieckie piaski, w których można się zakopać, pagórkowate wydmy, z których zjeżdżało się bez końca. Czynność ta była nie podważalnie lepsza niż mordercza udręka, jaką był wjazd na nią, a jeśli ktoś miał naprawdę nieszczęście, potrafił znaleźć miejscowych, którzy byli równie upierdliwi, jak tutejszy piasek.
– Dobra nasza włącz panele, żeby naładować osłony i uważaj na … – nie zdążyłem dokończyć, a ogromny huk rozległ się, tumany kurzu i piasku uniosły się, tworząc w miejscu wybuchu mały krater.
– Uszkodzenia ? – zakrzyknąłem.
– Brak, dwa pojazdy podążają za nami psia kość tylko nie on !
– Viola wyduś do z siebie.
– No nie jednym z pojazdów kieruje, no wiesz …
– Teraz widzę „AK 47” jedzie za nami, ale to on na pewno nie strzelał. – Na potwierdzenie moich słów jadący za nimi samochód znowu wystrzelił pocisk.
– Ale wiesz dobrze, jeśli go trafimy, nie odpuści nam i będziemy mieli przechlapane.
– W sumie, jeśli on ciebie zobaczy to i tak będzie nas ścigał, na razie skup się, żeby naładować osłony i jak nadarzy się okazja, daj popalić temu cwaniakowi, co nas ostrzeliwuje.
– Dobra – powiedziała nadal nieprzekonana do działania.
W tej chwili szturchaniec od mamy wybudził mnie z mojego pięknego małego świata.
– Tak mamo? Oczywiście zakładam z powrotem tego buta. Dobrze i zawiążę go porządnie. Mamo, nie jestem małym dzieckiem dam sobie rade sam, no oczywiście.
Po chwili, gdy wszystko wróciło do normy, postanowiłem się na jeździe samochodem w mojej wyobraźni, nie raz widziałem, jak to robiła mama, ale jak to jest na prawdę ? Jazda, bo drodze jest prostsza niż ta po pustyni, więc muszę się skupić. Unikanie pocisków przez ciągła zmiana kierunku przy okazji, żeby nie wypaść z trasy, to zadanie do łatwych nie należy, oraz odpowiedni balans pedałami i skrzynią biegów, żeby nie wylecieć w powietrze. Nie jest na pewno proste, co dodatkowo utrudniała pustynia. Jednak po dłuższej chwili, gdy ostrzał nie przynosił oczekiwanego skutku dzięki mojej kociej zwinności, przeciwnik zmienił taktykę, widocznie poczuł się na tyle pewnie, że zaczął manewr wyprzedzania. To był jego największy błąd, gdy tylko znalazł się w polu rażenia naszego uzbrojenia, przywitała go podwójna seria z broni szturmowej, wywołując natychmiastowy efekt, dzięki czemu mieliśmy natręta z głowy. Przynajmniej jednego jednak, że czyjś głos wyrwał mnie na chwile z tej rzeczywistości, musiałem się naprawdę skupić, żeby utrzymać myśl, jednak są one strasznie ulotne, a wspomnienia plątały się między sobą tak bardzo, że w końcu wątek mi się urwał, a ja zacząłem swoją wewnętrzną opowieść w całkiem innym miejscu, czasami tak bywa więc…
– Wstawaj śpiochu. – Przywitała mnie znowu Viola – śpisz od ładnych kilku chwil, a już prawie czas ruszać dalej, paliwo mamy uzupełnione oraz mechanicy wykonali drobne naprawy na tym czek poincie.
– Mechanicy mają coś do naprawiania ? – zapytałem nieprzytomnie.
– Ech już nie pamiętasz, jak sponiewierał nas „AK 47”
Skupiłem się a oczami wyobraźni, znowu zobaczyłem trasę, którą tym razem był tor wyścigowy, staliśmy w zatoczce lub czymś podobnym, a niewyraźni ludzie otaczali nas. Gdy zniknęli, byliśmy gotowy do dalszej drogi, pewnie skądś pamiętałem taką sytuację, ale w tej chwili to nieważne, rozległ się sygnał, już wiedziałem, że wracam do wyścigu. Wyjechałem, a wtedy otwarła się przede mną szeroka asfaltowa droga, na której końcu zobaczyłem to.
– No i masz ten swój specjalny odcinek.
– Też się ciesze, zobaczymy co to za niespodziankę, dodali nam do samochodu, żeby je pokonać. Pocieszam się, że za nimi jest koniec etapu do dość szybka trasa.
– Tak, na pewno, niestety tylko w jedną stronę, zastanawiam się, jak my mamy pokonać te dwie pętle śmierci ?
– Skąd mam wiedzieć. – Cicho skomentowała Viola – miejmy nadzieje, że urządzenie zadziała a teraz gaz do dechy.
Samochód pruł przed siebie, zbliżając się do swoich granic możliwości. Jednocześnie zbliżając się do swojego przeznaczenia, każda chwila zaczęła się wydawać wiecznością, już nic nie słyszałem oprócz rytmicznego bicia mojego serca, które zapewne chciało w tej chwili uciec przez gardło. Gdy samochód z ogromną prędkością zaczął swoją wspinaczkę po prawie pionowej ścianie, miałem wrażenie, że przednie koła zaraz oderwą się od drogi i polecimy do tyłu, kończąc naszą karierę jako prasowany naleśnik.
– Spada prędkość. – Mimowolnie powiedziałem, jakby na potwierdzenie moich myśli.
– Zaraz spadniemy – zakrzyknęła piskliwym przerażonym głosem Viola, która zamknęła oczy, trzymając się uchwytów bezpieczeństwa, jakby mogło to ją uratować.
Już tylko ułamki sekund dzieliły nas od niechybnej śmierci, prawie w ostatniej chwili podjąłem słuszną decyzję.
– Włączam to ustrojstwo i zobaczymy co się stanie. – Wiedziałem, nie było odwrotu, przycisnąłem przycisk, a urządzenie wydało delikatny pomruk przypominający regularną pracę, przez chwile szybkość jeszcze trochę spadła, pomimo że pedał gazu był wciśnięty aż do samego dołu.
– Jedziemy do góry nogami ! – Zdziwiłem się, gdy kilka drobnych monet przykleiło się do dachu samochodu, a ja kątem oka zdołałem zobaczyć koniec pętli. Mimo to niebezpieczeństwo nie minęło, wiedziałem, że muszę jak najszybciej wyłączyć urządzenie, jego czas pracy był ograniczony, jednak jeśli zrobię to za szybko, spadniemy. A jeśli za późno zabraknie mocy na drugą pętlę.
Więc mili sekundy dzieliły nas od cienkiej granicy życia i śmierci.
– Teraz. – Jednym pewnym ruchem ręki wyłączyłem urządzenie, gdy zaczęliśmy powoli przyśpieszać, a ja widziałem koniec pętli, wiedziałem może się udać. Moc silnika skoczyła do góry, a on sam zawył tak mocno, jak tylko mógł. Wydawało mi się, że straciliśmy przyczepność tylnych kół i lecimy w dół, jednak przednie pracują bez zarzutu. Minęła jeszcze krótka chwila, lekkie uderzenie uświadomiło mnie, że wszystko wraca do normy. Samochód szybko przyśpieszamy, ale czy uzyskamy odpowiednią prędkość do pokonania drugiej przeszkody i czy tym razem wszystko będzie dobrze, w mojej głowie kłębiły się wiele podobne myśli, teraz mogłem tylko mieć nadzieje, że wszystko pójdzie dobrze. Jedyne co mogłem zrobić to naciskać gaz do dechy.
Dwa pojazdy akurat wjechały na pierwszą pętlę, ścigając się z sobą. Widziałem je z bezpiecznej odległości, nagle jeden z nich wypalił do przodu jak wystrzelony z procy, zostawiając swojego konkurenta z tyłu, tak jakby ten się zatrzymał w miejscu. Wiedziałem, że oba pojazdy poruszają się ogromnej szybkości, na domiar złego kłęby złowieszczego czarnego dymu zaczęły się wydobywać z drugiego pojazdu, który drastycznie zwolnił. Odbił w lewo zmuszony do tego czynu niewidzialną siłą, uderzając w bok drogi, po czym przewrócił się i zsunął na dół trasy. Widok całego zajścia dodatkowo pogłębiło moje obawy. Nie było już czasu na kolejne przemyślenia, już tylko kilka metrów dzieliło mnie od podobnego miejsca, w którym na poprzedniej pętli włączyłem urządzenie grawitacyjne, jak je nazwałem, jednak tym razem najpierw wydało dziwny odgłos zgrzytu, a potem ruszyło powoli, rozkręcając się do normalnych obrotów, prawie że w ostatniej chwili, poczułem jak przednie koła, uderzając o asfalt, z powrotem przyklejają się do drogi, łapiąc tak potrzebną nam przyczepność.
– Dojechaliśmy? Żyjemy ? Mogę już otworzyć oczy ? – Viola wciąż powtarzała te trzy pytania, jak jakieś magiczne zaklęcie. Zdołała na chwile otworzyć jedno oko, gdy z ogromną szybkością minął nas wrogi samochód, sprawiając, że wpadła prawie w histeryczny strach. Przyznaje, ja też nie uspokoiłem się, do chwili, gdy zobaczyłem bramę przestrzenną na końcu pętli.
– Jaja sobie robicie ? – Wybuchłem, gdy znaleźliśmy się w ostatnim etapie – znowu Dżungla ? Viola poszukaj na mapie trasę, bo nie widzę nigdzie drogi.
Siedziała skulona w fotelu, czekając na magiczne słowa, które sprawią, że będzie mogła żyć dalej.
Ciągłe ponaglania nie docierały do niej, jednak gdy uświadomiła sobie miejsce, w którym się znajduje, powoli jak za dotknięciem magicznej różdżki wróciła do pracy, otworzyła oczy i sprawdziła szczegóły trasy.
– Do jest dżungla, ale mam jakieś dziwne odczyty, nie mam zbyt szczegółowej mapy, jak to było do tej pory.
– A trasa ? – Zapytałem zniecierpliwiony.
– Chyba nią jedziemy. – Stwierdziła zakłopotana.
– Ale tutaj nie ma nic oprócz zdrewniałych paproci. Zaraz, zaraz wiem, że raz wylądowałem na innej planecie w ostatnim etapie, ale mam nadzieje, że tym razem nie wymyślili czegoś tak głupiego.
– A w takim razie jak uzasadnisz istnienie tutaj stada … – Jej głos na chwile się załamał, jakby nie dowierzała swoim oczom – dinozaurów przed nami. Dwa nieciekawe osobniki podążają za nami, jest czymś normalnym ?
– Pogrzało kakao czy jakie inne diabły, znowu wpadli na jakiś głupi pomysł ? I gdzieś nas przenieśli ?
– Nie wiem, ale wole nie zastanawiać się nat tym w tej chwili i radze ci dać gaz do dechy, bo doganiają nas.
– Byłoby łatwiej, gdyby ktoś znalazł najkrótszą drogę do portalu, którą możemy jechać swobodnie, nie martwiąc się, że zaraz rozbije się na jakimś drzewie.
– Ale one zaraz nas dopadną – zapiszczała wyraźnie wystraszona, a jej głos się łamał.
Na potwierdzenie słów jeden z napastników wskoczył na tylną klapę, wbijając w nią pazury.
– Hola, hola – krzyknąłem wściekły – są dwie rzeczy, których naprawdę nie lubię, pierwsza jak obcy facet podrywa mi dziewczynę i druga jak coś mi psuje samochód nieważnie czy to rdza, jakiś człowiek albo jakieś upierdliwe drapieżne zwierzątko.
Ostrym skrętem w prawo sprawiłem, że pomimo pewnych oporów przywitał się z ziemią.
– Chyba ich zgubiliśmy ?!
-Mówiłaś coś ? – Z głupim wyrazem miny przyglądałem się staremu skrawkowi papieru – akurat czytałem gazetę z dzisiejszą prognozie pogody dla tego regionu, piękne opady … meteorytów. – Popatrzyłem na nią z ciekawością czy rozumie aluzje – spokojnie jak się stąd nie wydostaniemy, będziemy mieli miejsca w pierwszych rzędach. Nikt zdrowy na umyśle nie będzie nam w tej chwili przeszkadzał więc bądź tak uprzejma i znajdź drogę.
Gdyby wzrok mógł zabijać już na pewno kilkakrotnie w chwili, gdy skończyłem zdanie, byłbym martwy, ale że byłem jej potrzebny, zabrała się do pracy, wskazując mi drogę.
Bawiąc się coraz lepiej, dorośli mają to coś w sobie, że wiedzą, kiedy popsuć najlepszą zabawę.
– Mamo! Dlaczego muszę odłożyć skarbczyk? Dobrze już nie będę się nim bawił. Mówisz, że ksiądz zaraz kończy ? Ale tak trudno usiedzieć w jednym miejscu spokojnie. Postaram się jeszcze chwile wytrzymać i tak nie będę się już wiercił.
W takim razie jak to fajnie zakończyć? Pomyślmy może tak, po chwili wyjechaliśmy z lasu na otwartą rozległą łąkę, pełną jakichś małych zwierząt. Jedynym miejscem, w którym mogliśmy zjechać, był dziwny pagórek, wydawał się jakby żywy, poruszający się nie mam wyporu, trzeba po nim zjechać, żeby ukończyć ten zwariowany etap. Gdy trochę się oddaliliśmy, aż włosy stanęły mi dęba, gdy popatrzyłem w lusterko, gdzie przed chwilą był jeszcze pagórek.
– Jaja jakieś sobie robicie, no w sumie co to za prehistoryczny park bez T-rexa ?
Zwierze z ogromnym rykiem zerwało się na równe nogi i ruszył za nami w pogoń, stopniowo zmniejszając do nas dzielący nas niewielki dystans.
– Jesteśmy za wolni, dogoni nas – Zawyła znowu przerażona Viola.
– No to wyrzuć zbędny bagaż.
Na te słowa odpięła się, pewnym ruchem ręki przełączyła włącznik otwierający tylną klapę, szybkim susem znalazła się z tyłu i zaczęła wyrzucać kilka małych rzeczy, których pozbycie się oczywiście, jakby mogło być inaczej, wcale nie sprawiło, że przyśpieszyliśmy, już tylko kilka marnych metrów dzieliło nas od jego paszczy najeżonej zębami jak igłami.
– Urządzenie grawitacyjne – wypowiedziałem jak zaklęty pół głosem.
– Że co ? – Zapytała Viola.
– To ustrojstwo z tyłu nie będzie potrzebne, odłącz je najszybciej, jak ci się uda.
– Mam się zbliżyć do tej przerośniętej jaszczurki sama z własnej nieprzymuszonej woli, żeby odłączyć jakiś kawał bez użytecznego ustrojstwa?
– No wiesz jeszcze trochę i poczujesz jego oddech na swoich plecach, co jest równie przyjemne, jak… – Nie dokończyłem zdania, umyślnie zostawiając jej miejsce na domysły – a jest szansa, że uciekniemy jak się tylko tego, zbędnego bagażu pozbędziemy, więc ta maszynka albo ty.
Nie musiałem jej już więcej nawet namawiać, od razu wzięła się do pracy z ogromnym zapałem, co potwierdzały odgłosy pracy dochodzące za moich pleców, a na kolejnym wyboju jakiś ogromny element wyleciał z samochodu. Zatrzymując dużą jaszczurkę, która wyładowała na niej naj prawdo podobnie swoją złość.
– Zrobione, ale ty tak na serio byś się mnie pozbył ? – Zadała swoje kłopotliwe pytanie, siadając z powrotem na swoim miejscu.
– Daleko do portalu ? – Starałem się uniknąć odpowiadania, bo nie było dobrego rozwiązania.
– Po lewej stronie w okolicach tego wielkiego drzewa.
Powoli wszystko zostawało za nami jeszcze trochę i koniec wyścigu trzeba się skupić, we wskazanym miejscu stał nasz ukryty cel podróży.
– Teraz tylko prosta – powiedziałem, gdy koła pojazdu dotknęły znowu asfaltowej drogi.
– Nie jest dobrze jeszcze kilometr do końca, a tu otwierają się inne portale.
– Przeklęty program wyrównywania szans skrócił trasę innym kierowcom i zacznie się ostra walka mam nadzieje, że wytrzymamy to.
– Jeszcze sześćset metrów do końca i czterech przeciwników przed nami dwóch z tyłu. – Udało się jej powiedzieć w przerwie między uderzeniem w inny samochód a zmianą kolejnego magazynku.
– Osłony prawie na wyczerpaniu i jeszcze trzysta metrów do mety, dwóch przed nami trzech z tyłu. – Mówiła prawie przez zamknięte, żeby osmolona od prochu.
Nagle odgłos tłumu wstających ludzi rozproszył mnie na tyle, że nie byłem w stanie dokończyć swojej myśli. Co się stało? Dlaczego ksiądz skończył? Próbowałem pozbierać rozkojarzone myśli, rozglądając się nieprzytomnie po otaczających ludziach. Pamiętam, mama mówiła, że ksiądz kończy, ale dlaczego akurat w tej chwili, dlaczego teraz? Dorośli są nie wychowani, żeby przerwać zabawę dziecku w takiej chwili, szczyt wszystkiego. Lepiej zacznę się modlić, bo mama znowu mnie upomni, skoro tak trzeba…