- Opowiadanie: Montgomery - Dzień jak co dzień

Dzień jak co dzień

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Dzień jak co dzień

Dzień jak co dzień

 

 

 

Z pamiętników Cesarza Walerego III

 

 

Dla potomnych

 

 

Pewnego dnia, zamiast znowu opisywać kampanie wojenne, taktyki czy też nudne rozprawy filozoficzne postanowiłem opisać dzień. Tak jest. Jeden dzień z życia Cesarza. Pewnie wyobrażacie sobie, że władca Imperium tylko wyleguje się do góry brzuchem. Otóż mylicie się. Cesarz ma roboty do diabła i trochę . Dlatego też postanowiłem opisać wczorajszy dzień jakim była środa. Słuchajcie więc.

 

 

 

Wstałem jak zwykle dwie godziny po świcie. Mój nowy szambelan znowu był niezbyt delikatny. Trząsł mną jakbym był workiem kartofli. Tak, tak, nowy szambelan. Janek z Uszycy został przyjęty całkiem niedawno ponieważ jego poprzednik zmarł nagle … w przybytku rozkoszy. Jest znakomitym organizatorem ale jego maniery są niezbyt wyszukane. Kontynuując. Wstałem z łoża i powoli podszedłem do okna. Wstawał piękny wiosenny dzień. Niebo było bezchmurne. Spojrzałem na mury Pałacu gdzie akurat dokonywała się zmiana warty. Na dziedzińcu krzątała się służba.

 

– Panie. – usłyszałem

 

Odwróciłem się. Janek stał koło łóżka, na którym ułożył moje ubranie. Przygotował to co zwykle, czyli czerwoną szatę z wyhaftowanym na piersi złotym smokiem – godłem Kartalii, brązowe lniane spodnie i wysokie skórzane buty.

 

– Dziękuję, możesz wyjść.

 

– Oczywiście Wasza Wysokość.

 

Gdy już wyszedł powoli ubrałem się. No tak , zapomniałem wam powiedzieć. Mam już prawie siedemdziesiąt lat więc zajęło mi to trochę czasu. Tak, a więc ubrałem się i ruszyłem na śniadanie. Na głowę (łysą) włożyłem złoty diadem pozbawiony jakichkolwiek ozdób.

 

Gdy opuściłem sypialnię dołączyła do mnie moja Gwardia Osobista – elita wśród Protektorów, którzy mają za zadanie zawsze stać przy Cesarzu. Pozwólcie, że ich przedstawię.

 

Timil Starlight, elficki wojownik z Księstwa Tilonu. Zawsze ubrany w kolczugę i białą tunikę ze srebrnym pegazem na piersi . Uzbrojony w długi miecz i długi łuk . Służył już trzem Cesarzom i pewnie będzie służył kolejnym trzem, jeśli nie więcej.

 

Godfryd z Telaru, gwardzista cesarski i rycerz. W pełnej zbroi Protektorów z wygrawerowanym na piersi smokiem . Zawsze nosi przy sobie miecz o szerokim ostrzu, sztylet i włócznię. Jest niski, ale za to ma bardzo krępą budowę ciała .

 

Hans Kruszyciel, berserk z Cardanii. Nieokrzesany i niezwykle silny jak wszyscy barbarzyńcy, ale jest znakomitym wojownikiem. Tak jak wszyscy pozostali. Odziany tylko w skóry żubra, jego bronią jest potężny dwuręczny miecz, który nosi na plecach.

 

I ostatni, Śpioch z Gorzelniowa, paladyn Lotara – boga sprawiedliwości. Wiem , że ma dziwne imię. Podobno jak był mały ciągle spał. Dlatego też nazywali go Śpiochem i tak już zostało. Podobnie jak pozostali paladyni nosi pełną zbroję i biały płaszcz ze srebrną Wagą Sprawiedliwości. Na szyi ma medalion z takim samym świętym symbolem. Jego jedyną bronią jest miecz poświęcony przez arbitrów Lotara.

 

 

 

Na śniadanie zjadłem jajecznicę z szynką i boczkiem, zagryzłem to czarnym chlebem i popiłem kubkiem mleka. Następnie poszedłem do Baszty Obserwatora. Moi gwardziści podążyli za mną jak duchy. Jest ona wyższa od pozostałych baszt. Ma pięćdziesiąt metrów wysokości, a pozostałe siedem tylko piętnaście. Z częścią główną Pałacu łączy ją kamienny most. Idąc po nim minąłem Bystrulę, pałacowego astrologa, który jak zwykle spędził noc gapiąc się w gwiazdy. Teraz zapewne wracał do komnaty na krótką drzemkę.

 

– Dzień dobry Wasza Wysokość. Niebiosa są przychylne. – powiedział i ziewnął szeroko otwierając usta.

 

– Dzień dobry. To świetnie. – odpowiedziałem. Znów zastanowiło mnie jak on to robi, że nie choruje. Ma prawie tyle samo lat co ja, a mimo to siedzi przez całą noc na wietrze i biorą go żadne reumatyzmy ani inne starcze dolegliwości. Dziwne.

 

Wejścia do baszty pilnował gwardzista z halabardą, lekko skłonił głowę, a ja tak samo odpowiedziałem. W Baszcie najpierw przeszedłem przez dwa piętra zajmowane przez Zilmana – pałacowego maga. Jedno z pięter zastawione było regałami książkowymi, probówkami, słoikami o tajemniczej zawartości i klatkami z różnymi dziwnymi stworzeniami. Na drugim z pięter mag miał swoje laboratorium i łóżko. Spał jeszcze (donośnie chrapiąc) więc go nie budziłem. Wszystkie pozostałe piętra pełne były najprzeróżniejszych rupieci i gratów. Tylko ostatnie było porządnie urządzone. Znajdowało się na nim moje osobiste muzeum. Zgromadziłem tam łupy i pamiątki z moich podróży i walk. Miałem m.in. rogi minotaura, zakrzywioną szablę z Bendii, kły ogra, bursztynową figurkę Aldony z Wybrzeża, taliańską zbroję, dwustronny topór wykuty przez krasnoludów z Gór Pierścienia i wiele, wiele innych .

 

No, wreszcie wdrapałem się na szczyt. Rozciąga się stąd wspaniały widok na całe miasto i okolice w promieniu wielu kilometrów. Oczywiście przy dobrej pogodzie. Z dumą spojrzałem na Kalezję – dumną stolicę Imperium Kartaliańskiego od prawie dwóch tysięcy lat. Nie chcę się chwalić, ale za mojego panowania miasto rozrosło się. Przybyły nowe domy mieszkalne, z których większość ma po kilka pięter. Kazałem także podwyższyć mury obronne. To naprawdę wspaniałe miasto. Ponad dachy kamienic wznoszą się świątynie, ratusz miejski, sąd, inne budynki administracyjne i oczywiście uniwersytet. Spojrzałem w dół. Wysoko tu, ale już dawno wyzbyłem się lęku wysokości. Prostą linią od bramy pałacowej biegnie Aleja Arkad – główna ulica miasta. Przecina ona Wielki Plac i biegnie aż do Smoczej Bramy. Uśmiechnąłem się. Pomimo wczesnej pory ulice pełne już były ludzi i wozów. W świątyniach biły dzwony. Przez miasto przepływa Elenduina, najdłuższa rzeka Kontynentu, ciągnąca się od gór Granicy aż do Oceanu Gniewu, daleko na zachodzie. Rozejrzałem się wkoło. Na północnym wschodzie znajduje twierdza Forlan, na zachodzie – wejście do podziemnej pieczary złotego smoka Beltamenga i wioska Koniarze, na południu – Akademia Magii, a na południowym wschodzie – monastyr-forteca Zakonu Sprawiedliwych zwana Giuridion oraz Puszcza Cesarska , w której żyją leśne elfy. Dalej, aż po horyzont we wszystkie strony świata jest tylko bezkres Równin. Głęboko wciągnąłem powietrze i skierowałem się do schodów na dół. Czas na robotę.

 

 

 

Zajęcia miałem te co zwykle, podpisywanie ton dokumentów i dekretów. Codziennie siedzę ponad trzy godziny w moim małym gabinecie i składam podpis za podpisem. Po tym następuje najciekawsza część, dnia jaką są audiencje. Wczoraj (na szczęście) nie miałem ich zbyt wiele.

 

Jako pierwszy zjawił się Nordi Kamienna Skóra, wysłannik króla krasnoludów Derlina z Keld w Garnatach Zachodnich. Nordi jest dość niski nawet jak na krasnoluda, jak zwykle ubrany był tradycyjny strój krasnoludzkich wysłanników – ubranie z kolczej siatki sięgające stóp. Poinformował mnie, że w Garnatach Zachodnich panuje spokój, a czarne krasnoludy trzymają się za murami swoich warowni.

 

Następnym interesantem był ambasador Kilonii, Piotr Wastolski. Poinformował mnie o sytuacji w jego kraju. Dowiedziałem się, że minotaury kilkakrotnie próbowały zdobyć jedno z miast na wybrzeżu ale im się nie powiodło. Oprócz tego przyniósł dary od swojego króla, Kolibora I. Wśród darów były ogromne perły, sztabki srebra oraz wspaniały miecz. Był on naprawdę piękny, wykonany z żelaza meteorytowego, na czubku rękojeści umieszczono czarną perłę.

 

Ach, ta moja skleroza. Nie wspomniałem, że audiencje odbywają się w Sali Tronowej (to chyba oczywiste, no nie). Sala jest również przepiękna, podłoga pokryta jest dywanami z Bendii, a na ścianach wiszą gobeliny przedstawiające sceny z historii i legend Świętego Imperium. Wzdłuż ścian i obok drzwi zawsze czuwa trzydziestu dwóch żołnierzy Gwardii Protektorskiej. Każdy z włócznią i tarczą.

 

Na koniec zostało mi najgorsze. Miałem rozpatrzyć spór pomiędzy magami z Akademii w Deraville a kapłankami Aldony z tego samego miasta. Sprawa była ciężka ponieważ obie strony miały przekonujące argumenty. Istota sporu była następująca . Magowie oskarżali kapłanki Aldony o demoralizowanie ich uczniów. Już wyjaśniam . Aldona jest boginią miłości i piękna, a datki na jej świątynie pochodzą głównie z opłat za dawanie przyjemności cielesnych spragnionym tego mężczyznom. Oczywiście one nie uważają tego za nic zdrożnego, ale kapłani wielu innych bóstw, magowie oraz wielu obywateli Imperium uważa przybytki Aldony za nic innego jak tylko zwykłe zamtuzy. I basta. Wracając do sporu. Magowie twierdzą, że z uwagi na częste wizyty z świątyni uczniowie nie mogą skupić się na studiowaniu magii. Kapłanki oponują, że uczniowie sami do nich przychodzą, a one wcale ich do tego nie zachęcają. Magowie z kolei mówią, że, jak to nazywają, „niedowład umysłowy" uczniów powoduje sama obecność świątyni. Dlatego też żądają przeniesienia świątyni gdzie indziej, najlepiej na drugi koniec miasta. Wiedziałem, że sprawa będzie ciężka więc musiałem ją dobrze rozpatrzyć zanim wydam werdykt. Dałem znak gwardzistom, że mogą wpuścić zwaśnionych. Gwardziści otworzyli drzwi i to co zobaczyłem sprawiło… że aż chwyciłem się za moją łysą głowę.

 

Na czele podążali szambelan Janek i Waldemar z Marigalu, Pierwszy Sędzia Imperium. Za nimi, w dwóch oddzielnych grupach, podążali magowie i kapłanki Aldony. Prowadzący kłócili się zawzięcie, jakby nie zauważyli gdzie się znajdują. Magów reprezentował rektor derawillejskiej Akademii, Tolgast Światły. Mag ubrany był w długą, czerwoną szatę, jedną ręką opierał się na kosturze zwieńczonym rubinem. Tolgast jest niski, zgarbiony i łysy, ma białą brodę i małe, piwne oczy. Dalej podążało dwóch dziekanów, niewiele młodszy od rektora mag w zielonej szacie i czarodziejka w zielonej sukni. Na końcu podążało sześciu uczniów w brązowych tunikach i takich samych spodniach. Z kolei świątynię reprezentowała kapłanka przełożona, Alisa. Ubrana była w obszerną, błękitną suknię z długimi rękawami, na szyi miała zawieszony święty symbol Aldony – złotą różę. Alisa jest już niemłoda, ma lekką nadwagę ale wciąż zachowała dawną urodę, ma długie, rude włosy i zielone oczy. Jest też bardzo wysoka. Za nią szły dwie kapłanki niższej rangi, również w błękitnych sukniach z tym tylko, że ich suknie były obcisłe i znakomicie podkreślały ich kształty. Jedna była blondynką, a druga szatynką. Pochód zamykało sześć młodych akolitek. Widok ich strojów sprawił, że zrobiło mi się gorąco, ale szybko się opamiętałem ponieważ uzdrowiciele zabronili mi się denerwować. Wszystkie miały na sobie zwiewne, prześwitujące szaty, które więcej odkrywały niż zakrywały.

 

Dobra, dość opisów. Sprzeczki zamilkły gdy wszyscy zatrzymali się u stóp podestu, na którym znajduje się tron. Wszyscy przyklękli i pochylili z szacunkiem głowy.

 

– Chwała władcy Imperium, który rządzi z nadania bogów Kwintetu. Niechaj wszyscy bogowie zawsze mają w swojej opiece Cesarza i całe Imperium. – wyrecytowali zwyczajową formułę.

 

– Na wieki. Powstańcie. – odpowiedziałem.

 

Janek wszedł do połowy schodów i uderzył laską w jeden ze stopni. Szambelan miał na sobie purpurową szatę ze smokiem Imperium na piersi.

 

– Jaka jest natura tego sporu ? – powiedział Janek (to zwyczajowa formuła).

 

– Akademia Magii z Deraville oskarża kapłanki Aldony o demoralizowanie uczniów Akademii. Magowie proszą o przeniesienie świątyni oraz ustanowienie zakazu wstępu dla uczniów Akademii na teren przybytku Aldony. – odpowiedział Sędzia. Waldemar miał na sobie granatową togę cesarskiego sędziego, na szyi miał łańcuch ze złotych pierścieni – symbol świeckiego sędziego.

 

– Czy Wasza Wysokość chce rozpatrzyć ten spór ? – Janek zwrócił się z pytaniem do mnie. Minę miał bardzo poważną, ale w jego oczach zauważyłem, że liczy na świetne widowisko.

 

– Tak. – odpowiedziałem.

 

– Jako pierwszy głos zabierze rektor Akademii z Deraville, Tolgast Światły. – zakomunikował Waldemar.

 

– Czy kobiety nie mają aby pierwszeństwa ? – wtrąciła Alisa.

 

– To wy jesteście oskarżone więc pierwszy głos należy do oskarżających. Poza tym proszę nie przerywać innym, Wasza Wielebność. – odpowiedział Waldemar. – Proszę mówić rektorze.

 

– Dziękuję. Na początku zakomunikuję, że nic nie mam do kultu Aldony ale sposób w jaki ich kapłanki oddają jej cześć jest… dość specyficzny. Wracając do pozwu. Kapłanki Aldony demoralizują uczniów Akademii świadcząc im… pewne usługi. – zaczął przemowę Tolgast, z tonu jego głosu wywnioskowałem, że temat ten bardzo go krępuje.

 

– Na czym polega ta demoralizacja? – zapytał się Waldemar.

 

– Po nocy spędzonej w świątyni uczniowie są całkowicie otępiali. W ogóle nie potrafią się skupić. Jeden z nich pomylił słowa w zaklęciu i zamiast małej żaby przywołał trolla. – mówiąc to obrócił się i spojrzał wymownie na jednego z uczniów – Na szczęście szybko opanowaliśmy sytuację. Zdarzyło się też wiele innych niegroźnych wypadków. Poza tym, budzi to zgorszenie uczennic Akademii. Dlatego też prosimy albo przeniesienia świątyni, albo ustanowienia zakazu wstępu dla studentów magii, do wszelkich przybytków rozkoszy na terenie Imperium.

 

– Dziękuję rektorze. – rzekł Waldemar – Co świątynia ma na swoją obronę?

 

– Świątyni nie interesuje czym zajmują się wierni pragnący znaleźć u nas ukojenie. Nic nie poradzę na to, że bogini lubi gdy oddaje się jej cześć w ten sposób.

 

– Akurat chodzi wam tylko o forsę! – wtrąciła się czarodziejka.

 

– Popieram. – odezwał się drugi dziekan, a Tolgast pokiwał głową na znak, że zgadza się z nimi.

 

– Co takiego!? – wykrzyknęła Alisa – Że chodzi tylko o forsę!? Wy stare ramole! Na pewno sami byście chętni przyszli do świątyni ale boicie się, że nie wydolicie.

 

– Licz się ze słowami albo zmienię cię w starą mysz. – krzyknął rektor.

 

– Sam uważaj. Znam takie klątwy, że twoje przyrodzenie zwiędnie i skurczy, po tym będziesz błagał mnie na kolanach o ich zdjęcie!

 

Miałem już tego dość. Nie dość, że brak szacunku dla majestatu to jeszcze tych dwoje szykuje się do walki. Zauważyłem przy okazji, że uczniowie i akolitki wymieniają między sobą wiele mówiące spojrzenia, a Janek i Waldemar z trudem powstrzymują śmiech.

 

– Cisza !! – krzyknąłem – Dość tego.

 

Wszyscy momentalne zamilkli i wpatrywali się we mnie z przerażeniem.

 

– Niniejszym ustanawiam zakaz wstępu do świątyni Aldony w Deraville dla wszystkich, którzy mają na sobie szaty Akademii Magii. Koniec,

 

– To niesprawiedliwe Najjaśniejszy Panie. Ten zakaz jest bardzo ogólny. W ten sposób wystarczy założyć normalne ubranie żeby tam wejść. To nie powstrzyma naszych studentów. Czy nie zostałeś aby skuszony przez te bezwstydnice? – powiedział rektor.

 

– Tak postanowiłem Tolgaście. Wyrok jest nieodwołalny a poza tym natura waszego sporu jest pozbawiona sensu. Nie można zagłuszyć popędu. Wprowadźcie silniejsze zabezpieczenia, jakieś magiczne pułapki albo coś podobnego. A co do twoich przypuszczeń to zauważ, że w moim wieku nie należy ryzykować z takimi rzeczami. – odpowiedziałem lekko uśmiechając się i skinąłem głową Jankowi.

 

– Koniec audiencji ! – obwieścił szambelan uderzając laską w podest.

 

Następnie wszyscy przyklękli i powiedzieli :

 

– Niechaj Boski Kwintet ma w swojej opiece Cesarza i Imperium.

 

– Na wieki wieków. – odpowiedziałem – Możecie odejść.

 

Cała grupa opuściła salę. W wejściu minęli oni mojego syna Teofila, który raczył się zjawić dopiero teraz. Miał być przy mnie i wydać swój pierwszy wyrok ale nie. On jak zwykle się lenił. Wiem, że to mój syn ale niestety jest on lekkoduchem i egoistą. Niestety jest najstarszy i to on zostanie po mojej śmierci Cesarzem. Ja wolałbym widzieć na tronie moją córkę – Małgorzatę, ale niestety tak nie będzie. Według prawa tron dziedziczy najstarszy z potomków Cesarza. Może Teofil jeszcze się zmieni. Zobaczymy. Wracając do tematu. Oto jak się wytłumaczył.

 

– Witaj ojcze. Nie mogłem przyjść wcześniej ponieważ … miałem coś do załatwienia.

 

– Pewnie jakąś panienkę. – powiedziałem, a Teofil spuścił głowę – Radzę ci synu. Zmień się, już niedługo obejmiesz tron, a tymczasem wcale się tym nie przejmujesz.

 

– Nie traktuj mnie jak dziecko ojcze! Sam mogę decydować o swoim życiu i sam będę decydował o polityce Imperium. Nie potrzebuję rad, ani twoich, ani jakichś zramolałych doradców! Wszystko się zmieni gdy zasiądę na tronie. Do widzenia. Ojcze. – odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.

 

– Więcej szacunku dla ojca i Cesarza, Teofilu. – krzyknąłem za nim

 

– Nie będziesz mi rozkazywał, Panie. – i wyszedł

 

Ze smutkiem pokręciłem głową. Z niego chyba już nic nie wyrośnie. Wstałem z tronu i opuściłem Salę Tronową. Dzień zbliżał się już do końca. Z jednego z pałacowych tarasów obserwowałem słońce, powoli znikające za horyzontem. Stałem tam, aż nie ukazały się pierwsze gwiazdy. Następnie spokojnym krokiem skierowałem się do mojej komnaty. Tak minął kolejny zwyczajny dzień z życia władcy Imperium.

 

 

 

Widzicie już jak wygląda dzień z życia Cesarza. Dlatego nie zazdrośćcie mi, ponieważ w wielu aspektach mój dzień wcale nie różni się od dnia prostego obywatela.

 

 

 

Walery III

 

 

Z łaski Boskiego Kwintetu Władca Błogosławionego Imperium Kartalii

 

 

 

Koniec

Komentarze

Na początku zwątpiłem w ten tekst, jednak podczas czytania zaczął mi się podobać. Niby nic wielkiego się nie dzieje ale sbosób przedstawienia sporu i Twój styl sprawił, że opowiadanie było przyjemne i - mimo braków akcji - interesujące.
Pozdro.

Brak trupów, pogoni, bitew, a mimo tego ciekawie się czyta. Zastanawiam się jak wygląda niezwyczajny dzień cesarza?

Intrygujące. Słusznie prawią mistrzowie Loży. :)
Pozdrawiam. 

W miarę czytania podnosiły mi się kąciki ust. Nie za wysoko. ale jednak.

Nowa Fantastyka