- Opowiadanie: c21h23no5.enazet - Piraci zza Horyzontu Zdarzeń

Piraci zza Horyzontu Zdarzeń

Moje przyzwoite trzydzieści punktów z „Dobro złem czyń”. W konkursie nosiło tytuł „Jestem grawitacją”. Tekst pochodzi z czasu, kiedy wszystko pisałam niepopularną narracją drugoosobową. Chciałam ją sobie tylko oswoić, ale wpadłam wręcz w nałóg, z którego oswobodziłam się dopiero w tym roku.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

gravel, Zalth

Oceny

Piraci zza Horyzontu Zdarzeń

– Sprowadź go do bazy.

Herszt uśmiecha się pobłażliwie i nawet nie patrzy w kierunku panelu komunikacyjnego.

– Nie mogę. Nie mam nad nim władzy.

Zerkasz na srebrną odznakę dowódcy, zwisającą na grubym łańcuchu z piersi rozmówcy. Symbol podwójnej nieskończoności, noszony przez kapitanów zza horyzontu wyraźnie wskazuje, że ten pirat stoi najwyżej w okrętowej hierarchii. Powstrzymujesz uniesienie brwi.

– Kto tu dowodzi? – pytasz cierpliwie.

– Każdy – odpowiada podobnym tonem herszt. – Wszyscy jesteśmy sterami na własnych okrętach.

– Jak można tak funkcjonować? Po co podział w waszych strukturach? – Dziennikarskim nawykiem już podnosisz tablet holograficzny i wyciągasz palec w kierunku notatnika, ale w porę się reflektujesz. Dostałeś zezwolenie na wywiad z Mlecznym Atamanem, nikim innym. Taki przywilej to fenomen; nie żyje już niemal nikt, kto mógłby go nadać. Ataman to postrach pierwszej spenetrowanej galaktyki – Drogi Mlecznej, a także pobliskiej Andromedy, których jednak nigdy nie rozkradł. Pożarł za to kilkanaście innych. Ten pirat stanowi twój jedyny cel.

Wciskając tablet głęboko do kieszeni płaszcza, dotykasz małym palcem bezcennego obola. Bierzesz głęboki, uspokajający wdech; wyczuwasz nutę rozpuszczalnika, który wlewa się do maszyny produkującej antymaterię. Biały Navaho siedzi przed tobą z niezmąconym, pogodnym uśmiechem. Starzec zajmuje w rankingach miejsce tuż za Mlecznym Atamanem. Dokładnie przyjrzałeś mu się przy jedynej możliwej ku temu okazji – podczas powitania, gdy Navaho gapił się na twoje dłonie. Każdy wie, że Indianin uważa ręce za czytnik duszy. „Można mówić i myśleć niegodziwie, lecz dopiero czyny cię określają”, to było jego pirackie motto. Kiedy więc badał domniemane ślady po twoich niecnych występkach, miałeś kilka bezcennych sekund, by przyjrzeć się jego twarzy. Teraz już nie pozwala na to, przyszpilając cię nieustannie przenikliwym wzrokiem. A przecież czujesz palącą pokusę, by ponownie zbadać spojrzeniem łuszczącą się, trupiobladą skórę, dziwny, trójkątny rozstaw kości twarzy i sine, mięsiste, popękane usta. Nikomu nie udało się uwiecznić pirackich obliczy – wizerunki wychodziły rozmazane, pliki i nośniki zostawały w tajemniczy sposób uszkodzone. Czy na pewno rozmawiasz z żywym? Może to ożywione jakąś przeklętą sztuczką zwłoki, wpatrujące się w ciebie przekrwionymi, żółtymi oczami?

Kątem oka dostrzegasz, że w powyginanych palcach Navaho obraca fajkę, nabitą po brzegi wielkiego cybucha. Nie jesteś mile widziany, skoro Indianin nie rozpalił jej na znak pokoju, ale starasz się ignorować ten fakt. Twoje zezwolenie wystawiła Niezależna Kompania, a Piraci zza Horyzontu Zdarzeń trzydzieści dwa tysiące lat temu podpisali Deklarację swobodnego przepływu kosmicznej informacji przedhoryzontalnej. Mogą zatajać informacje zza horyzontu, ale nie o tym Wszechświecie. Ponadto muszą uwzględniać aneks zezwolenia na poddanie promieniowaniu veritowemu, które skłania do mówienia prawdy. W tych okolicznościach masz gdzieś, że zombiak nie obdarza cię wątpliwą przyjemnością zapalenia zielska z planety-rezerwatu.

– Jestem hersztem na Ajvi, statku-matce – Leniwe, niespieszne odpowiedzi starca świadczą, że dawno z nikim nie rozmawiał. Okropny akcent, pochodzący od dzikich mieszkańców gwiazdozbioru Kruka, drażni twoje uszy. Jednak po przeprowadzeniu sondy wśród obywateli Kota, żadne regionalizmy już ci nie straszne. – Gdy pirat opuszcza bazę, staje się swoim własnym kapitanem.

– W takim razie ile mam na niego czekać?

– Może dzień, może pięćset lat. – Na twarzy Indianina rozlewa się rozkosz, jakby jadł coś smakowitego. Starasz się nie myśleć o tym, że radość ta płynie z droczenia się z tobą.

Gdy zastanawiasz się nad stosowną ripostą, na jednym z tajemniczych, nie podpisanych paneli zapala się niebieska kontrolka. Navaho marszczy brwi, odwraca się od ciebie i kontempluje nad czymś długo, błądząc dłońmi po przyciskach i ekranach. To dobry moment, by się rozejrzeć. Twój wzrok natychmiast przylepia się do Szarego Szpiega. Widziałeś mnóstwo holograficznych i wirtualnych modeli tego urządzenia, oglądałeś tysiące symulacji obrazu wychwytywanego przez pirackiego szpicla. Lecz badanie makiet i wizualizacji nie może się równać z przebywaniem tuż obok oryginału.

Olbrzymi ekran na całą półkolistą ścianę zakrzywia niby-czasoprzestrzeń w dowolnym miejscu za pomocą niezidentyfikowanego promieniowania zza horyzontu. Dzięki temu piraci mogą zobaczyć każdy skrawek Wszechświata. Nawet taki, z którego od dawna nie dociera światło. Najdalsze, wygasłe, zimne zakątki w zasięgu wzroku. Łupieżczy korsarze twierdzą, że w ludzkim rozumieniu Szary Szpieg odpowiada rodzajowi niewykształconej, białej dziury. Zarodkowi epicentrum emanowania pewnego rodzaju światła i energii, które mogą swobodnie przeniknąć wszystko bez wprowadzania zmian strukturalnych. Dzięki odpowiednio skonstruowanemu systemowi kontrastowych soczewek, obraz dostarczany przez pirackiego szpicla jest wyraźny i pełen barw.

Widzisz na ekranie kołowanie międzygalaktycznych sevi, próżnio-ptaków. Obok ruch przypominający tłum wędrujących spiralnie mrówek na jednej z małych, porzuconych miast-planet, oddanych w całkowite władanie maszynom. W kolejnych sekcjach Szpieg ukazuje zapadanie się trzech gwiazd i narodziny kilkunastu nowych. Na poszczególnych obrazach wykwitają ciągi liczb i niezrozumiałych znaków, najpewniej ze świata zza horyzontu. Zaciskasz dłonie w pięści; palce świerzbią cię, by pstryknąć zdjęcie.

Herszt wzdycha i znów obdarza cię spojrzeniem nikłego zainteresowania.

– Przed wypłynięciem Ataman zezwolił na wpuszczenie cię do swojej kajuty. Nie wolno ci niczego fotografować, kopiować, zgrywać, prześwietlać… A najlepiej w ogóle niczego nie dotykaj. Możesz jedynie przejrzeć dzienniki. Ataman zaznaczył fragmenty, które masz prawo wykorzystać.

Serce podskakuje ci nierówno w piersi. A niech to, dziadek odwalił dla ciebie fenomenalną robotę. Walczył z Mlecznym Atamanem na froncie podczas Trzeciej Napaści i dzięki temu zorganizował ten wywiad. A teraz możesz wejść do mieszkania postrachu kosmosu. Nie wahasz się ani chwili, by poprosić o więcej. Dziadek pouczał cię, jak postępować z piratami.

– Mogę wcześniej zobaczyć Czarne Doki?

Navaho unosi jedną brew i obdarza cię cierpkim, surowym spojrzeniem. Niebieska lampka zaczyna pulsować światłem. Pirat zerka na to i wygląda, jakby nagle zmienił zamysł. Jego oczy wypełnia zmartwienie.

– Dam ci radę, chłopcze, bo możesz poczuć się tu zbyt swobodnie. Ataman…

 Herszt zastyga z komicznie otwartymi ustami. Biała skóra zaczyna odpadać z jego twarzy i rąk. Białka nieruchomych oczu zalewają się ciemną krwią, która po chwili cieknie już po obnażonych, wysuszonych mięśniach policzków. Zrywasz się gwałtownie z fotela i cofasz pod drzwi. Czujesz mdłości i kołatanie serca, obraz zaczyna pulsować w rytm krwi. Szczęka Indianina opada nienaturalnie nisko, jakby wypadła z zawiasów; z ust wysypują się wielkie, szare zęby. Ciało zapada się w siebie, rośnie wokół niego chmura jasnego pyłu. Ktoś kładzie ci rękę na ramieniu i omal nie robisz pod siebie ze strachu.

– Dzień popieloka, albo feniksa, jeśli wolisz – stwierdza Siny Joe, szczerząc sczerniałe zęby. To on wprowadził cię na statek. – Odrodzi się za kilka czarnych godzin. Chcesz zobaczyć Doki, to teraz masz najlepszą okazję. Navaho wypadł z gry, a my mamy trzy młode czarnulki na stanie. Nieziemski z ciebie szczęściarz.

Siny Joe cuchnie spalonym mięsem, a w niektórych częściach ciała zgnił i zzieleniał, wzbudza jednak w tobie niewytłumaczalne zaufanie. Od razu widać, że wodzenie herszta za nos sprawia mu uciechę.

– Co o nas wiesz? – pyta przyjaźnie pirat, prowadząc cię przez długi, srebrzysty korytarz z dziobu w głąb Ajvi.

– Oglądałem schemat dokowania – Starasz się przejść nad sprawą spopielenia do porządku dziennego; słyszałeś o pirackiej regeneracji, lecz nikt nie wspominał o dosłownym powstawaniu z popiołów. Swoją drogą, myślisz, marszcząc nos, Siny Joe mógłby pójść w ślady przełożonego. – Widziałem, jak przechwytuje się świeżego trupa gwiazdy i dokuje, żeby jak najwcześniej narzucić kierunek tunelu czasoprzestrzennego. Następnie pirat zarzuca kotwicę i staje na progu załamania czasu i przestrzeni, panując nad czarną dziurą niczym schwytanym koniem na postronku. Porywacie przez nie światy w swój nowy wymiar. Nie bierzecie wszystkich, tylko te ciekawe, opłacalne. Nasz Wszechświat umiera, jego cykl wieczności się dopełnia i nie chcecie, żeby najlepsze owoce jego egzystencji się zmarnowały.

Siny Joe kręci głową, klucząc przez labirynt roziskrzonych przejść i rozwidleń. Sam zgubiłbyś się tu natychmiast.

– Nic nie wiesz. Widziałeś z daleka statek widmo i żartownisie powiedzieli ci, że to transporter między światami. Koleś, nikt ci nie powie, jak to naprawdę wygląda, nie zdradzi procedur ani nie pozwoli skonstruować modeli.

– Dlaczego?

Dochodzicie do windy i opadacie nią błyskawicznie setki metrów w dół. Dzwoni ci w uszach, gardło masz ściśnięte, nie da się w tych warunkach rozmawiać. Podniecenie ściska ci żołądek i popędza serce. Drzwi windy rozsuwają się, od razu odsłaniając przed tobą młode, czarne dziury.

Zapominasz, o co pytałeś. Zapominasz, że jesteś na stacji tak wielkiej, jak powierzchnia Pierwszej Ziemi. Widzisz tylko te przedziwne kształty, których właściwie nie sposób dojrzeć, lecz przecież znajdują się przed twoimi oczami.

Każdy dok zmieściłby w sobie średniej wielkości państwo. Stoicie wysoko ponad nimi, macie doskonały widok na poszczególne luki wypełnione czymś, co mogłoby być formą widzialnego niczego – czarna masa, nieokreślona, poruszająca się tuż pod możliwym do skąpania w świetle światem, otwierająca się na coś poza nim.

– Czy wiesz, że człowiek jest tym samym, co gwiazda? – pyta Siny Joe, spoglądając z uśmiechem w dół. – Gdy gwiazda umiera, staje się drzwiami dla sił, których nie zna, nie rozumie. Nieukierunkowana jest niebezpiecznym marnotrawstwem. Życie ludzkie, podobnie jak gwiazdy, ma niewielką wartość dla tego, kto je przeżywa. Znaczy coś tylko w wielości, w oddziaływaniu na inne byty. Ale dla ciebie samego, tak jak dla konkretnej gwiazdy, wszystko zaczyna się w momencie śmierci. Dlatego, na twoim miejscu, uważałbym z tym obolem w kieszeni. Nie jesteś jeszcze gotów umierać.

Wypełnia cię szok, wywołany słowami starego Joe’go i oczarowanie widokiem czarnych dziur. Nic dziwnego, że pirat zdaje sobie sprawę z posiadanego przez ciebie, ostatecznego argumentu – małej, srebrnej monety. Najpewniej każdy cywil, który kiedykolwiek wszedł na Ajvi, był w nią wyposażony. I wielu jej użyło. Obol symbolizował nieznoszącą sprzeciwu wolę wolnej jednostki. Jeżeli piraci chcieli ci coś zrobić, dokądś cię zawlec, przemienić w użyteczny dla nich sposób – wyciągałeś obola i musieli cię zabić, wedle twojego życzenia.

Nie możesz się powstrzymać przed wyciągnięciem tabletu. Joe nie zwraca na to uwagi, bo nie uważa cię za tak głupiego, byś spróbował zrobić zdjęcie.

– Kim jesteście? – pytasz łagodnie, starając się opanować podekscytowanie. Cuchnący pirat jest gadatliwy, a stare promieniowanie veritowe zapewnia ci rzetelne informacje. 

– Czymś na wzór wynaturzonych, nierozpalonych gwiazd, którym nie dane umrzeć. Przybieraliśmy więc różne formy, szukając profesji na cykliczną wieczność, aż zostaliśmy międzyhoryzontalnymi piratami. To cena równowagi w starych wymiarach: gdy jesteś zbyt świadomy, nie możesz umrzeć. Wierz mi – Szczerzy do ciebie swoje okropne zęby. – Lepiej nie wiedzieć wszystkiego. Ale my przekroczyliśmy dawno tę granicę i teraz wykorzystujemy cudzą śmierć do tworzenia nowego wymiaru.

– A więc stanowicie samozwańcze bóstwa?

– Bóstwa? – Joe śmieje się, spoglądając na ciebie dobrodusznie. – Stanowimy pasożyty, upiory spoza naturalnego porządku Wszechświata. Wiesz pewnie, że było już mnóstwo takich Wszechświatów, które trwały całą możliwą cykliczną wieczność. Aż wpadły w zapętlenie i przepadły. Obserwujemy zjawisko skracania się żywotów Wszechświatów, a jednocześnie wydłużania ich agonii. Twój to właśnie takie śmiertelnie chore dziecko. Ale były Wszechświaty trwające aż do końca cyklu. A kiedy przez tak długi czas tworzą się przypadkowe układy cząstek, w końcu niechcący łączą się w jakiś wzór, który zmienia wszystko. Jesteśmy jednym z nich. A tego typu bóstwa, które wy sobie ubzduraliście, umarły tak dawno, że po zagładzie ich światów nie zostało nawet znikome promieniowanie.

– To skąd znamy ich ideę?

– Stąd, że umieracie.

Trzy niedostrzegalnie wirujące masy hipnotyzują, wywołują w tobie tęsknotę, podniecenie i narastający strach. Odurzają cię, bo oddziałują na wszystko, próbując ściągnąć ku sobie. Dostrzegasz łuki wygięć w ścianach i sprzętach. Wiesz, że najważniejsze, to by czarne dziury nie zwabiły siebie nawzajem.

– Możemy zejść niżej – proponuje chytrze Siny Joe. – Ale jeśli któraś cię uwiedzie, nie wiadomo, gdzie trafisz. To dziewice.

– Nie muszę schodzić – zapewniasz go szybko, na co szczerzy zęby. – Muszę wejść do kajuty Atamana.

– Pociągają cię dziwkarze? Każdy młokos tak ma. Fascynacja nieskalanym i tajemniczym przychodzi z czasem. Bardzo długim czasem.

Zapisujesz dokładnie wszystko, co usłyszałeś i opisujesz obrazy, okraszając relację typowymi dla siebie komentarzami, dzięki którym twoje teksty są tak poczytne. To fantastyczny materiał, a przecież nawet nie doszedłeś jeszcze do najważniejszego punktu podróży. Mimo to najchętniej już zacząłbyś wrzucać na swój kanał zdobyte informacje. Ale na Ajvi zasięg sieci został odcięty. Wiesz też z doświadczenia, że gorączkowanie się to wróg publicysty. Tekst musi swoje odleżeć.

– Zezwala pan na wykorzystanie słów o gwiazdach? – upewniasz się.

Pirat uśmiecha się z sympatią.

– Ależ oczywiście. Chodźmy.

Siny Joe prowadzi cię przez kolejne korytarze, konwejery, dźwigi i tunele, a ty przestajesz myśleć o tym, że najważniejsze, to opuścić bezpiecznie bazę. Piraci słyną ze sztuczek i pułapek. Naczelny przestrzegał cię, byś zachował czujność i ostrożność. Ale twoją uwagę nieubłaganie przejmuje bezgraniczne pragnienie chłonięcia więcej, posuwania się dalej.

– Wiesz, jak tworzy się cykliczną nieskończoność? – Nadgniły pirat spełnia twoje oczekiwania, dostarczając ci masy informacji. Jakiś głos w twojej głowie podpowiada ci, że to podejrzane, lecz tłumaczysz wylewność Sinego Joe’go chęcią grania na nosie spopielonego herszta.

– Zaplata się końce czasu.

– Bzdura! Czas to pętla. Nakładasz na siebie dwie czasoprzestrzenie. Nigdy się nie pokrywają, ponieważ wszystko wciąż powtarza się w jednej, ale nigdy nie jest takie samo w dwóch czasoprzestrzeniach. Zawsze żyjesz w tej drugiej, kiedy umierasz w pierwszej. Dlatego nie możemy przestać istnieć. Jesteśmy ubocznymi produktami przypadkowej nieskończoności. Próbujemy stworzyć własną przestrzeń, czy też stać się nią – po prostu staramy się nabyć kolejną formę, przejść na nowy etap. Musimy tak robić, bo jeśli uznalibyśmy, że to już wszystko, ostatni punkt, doskonałość… Jedynym, do czego moglibyśmy dążyć, byłby rozpad. Cóż innego może uczynić dopełnione, jeśli nie zdegradować się? Na tym przecież polega cykliczność. Ale my nie podlegamy cykliczności, nasz rozpad nie dałby nam nowego początku. Dlatego staramy się stworzyć wymiar nam podobny. Nie mamy domu, więc go budujemy.

Zatrzymujecie się przed niepozornymi, kevlarowymi drzwiami, w których wydrapano symbol potrójnej nieskończoności – najwyższego, nielegalnego odznaczenia kosmicznego.

– Twój dziadek zawsze chciał zostać piratem – mruczy niespodziewanie Joe; stuka szybko skomplikowany kod na panelu przy drzwiach, rozglądając się po korytarzu w każdą stronę. – Ale myślał, że musiałby nie być człowiekiem, by stać się jednym z nas. Możesz znaleźć tu coś, co obali jego teorię.

Jakby mało było oszałamiających okoliczności, Siny drażni cię jeszcze bakcylem na piractwo, przejętym od dziadka. Bez tchu przekraczasz próg wielkiego mieszkania Atamana. Joe zasuwa za tobą drzwi, słyszysz szczęk blokad. Na razie w ogóle cię to nie obchodzi, rozglądasz się pilnie. Ogromna kuchnia pełna nieznanych ci produktów i przypraw, mroczny salon z wielką imitacją kominka, w którym tańczą czarne płomienie i starodawna, kamienna łazienka cię nie interesują. Twoją świątynią okazuje się mała, zagracona sypialnia. Chwiejnymi stosami zalegają w niej setki książek, dzienników, map i szkiców, pomiędzy nimi lśnią tajemnicze urządzenia i przedmioty, a ponad całym tym chaosem wisi nieskazitelnie biały hamak. Na biurku dostrzegasz małą kupkę obitych w czarną skórę dzienników. Niespiesznie, uważnie przeglądasz stronice, zapisane drobnym, ciasnym pismem. Nawet po kilku godzinach twoje serce wciąż jest niespokojne, a palce co jakiś czas drżą, gdy przenosisz niektóre zapisy pokładowe i historie podbojów na swój tablet.

Zostawiasz na koniec dziennik podpisany Wszystko, czym jestem, ze sto dwudziestego roku ostatniej ery – najstarszy z tych, które ci udostępniono. Jak na razie nawet nie zerkasz na zakazane przedmioty; te, które trzymasz w rękach, są bezcenne. Siadasz na wolnym kawałku ziemi i drapieżnie zagłębiasz się w treść, jakby to był ulubiony przysmak albo ciasne kobiece wnętrze.

Nie byłem białą dziurą. Otaczał mnie horyzont zdarzeń i każdy mój zamysł znikał w ciemności. Nie mogłem jej przeniknąć, a gdy zwabiałem ciała zza horyzontu, natychmiast odchodziły w inne wymiary. Obawiałem się, że jestem zniszczoną gwiazdą, niebezpieczną, czarną dziurą, wodzicielką na niewiadome pokuszenie. Tkwiłem w osobliwości o nieuformowanych bytach, najwyraźniej zupełnie młody i najbardziej, jak tylko się dało, samotny.

Nie mogąc sięgnąć poza siebie, zwróciłem się do wewnątrz. Najpierw tworzyłem ogromne, jałowe światy, gdzie umieszczałem jednego mieszkańca. Skazywałem takiego na tułaczkę pozbawioną możliwości spełnienia po labiryntach martwych, straszliwie pustych ziem. Katowałem go wiecznym mrokiem, dojmującym głodem i szaleństwem samotności absolutnej. W końcu zorientowałem się, że z premedytacją zadaję cierpienie, by zagłuszyć własny ból. Gdy przerwałem tę makabrę, byłem już przepełniony milionami kamienistych, zimnych i ciemnych miejsc, w których zalegały pojedyncze, powykręcane szkielety.

Zapłakałem nad dokonanymi mordami i zapełniłem jałowe ziemie wodą, w której wkrótce zaczęło kotłować się bezmyślne życie. Oblepiłem swoje wnętrze oślizgłymi stworzeniami, które pragnęły jedynie żerować, namnażać i wydłużać swoje prostackie trwanie, stając się pożywką dla ewolucji. W ciemności mojego zatopionego, skamieniałego serca raz za razem wznosił się krzyk o ląd, ciepło i światło, dzięki którym rozsadziłoby mnie bogactwo fauny i flory. Ale choć próbowałem w każdy możliwy sposób, nie umiałem rozpalić w sobie Słońca. Bałem się. Nie miałem tyle odwagi, by ujrzeć potworną nędzę swojej wypalonej duszy. Próbowałem dryfować w stronę chłodu z nadzieją, że oddalam się od światów, które mógłbym pochłonąć.

Wkrótce potem oszalałem, udręczony sobą zasnąłem, ocknąłem się i znów wpadłem wprost w obłęd. Życie we mnie zdążyło zmiażdżyć się wzajemnie i wykarmić na własnym ścierwie plugawsze, w minimalnym stopniu świadome byty: potrafiły polować dla zabawy. Niezidentyfikowane, cuchnące drapieżniki w moich trzewiach porywały każdą jaśniejszą myśl, rozrywając ją na strzępy i zostawiając na powierzchni. Stałem się cmentarzyskiem umarłych nadziei, które falowały we mnie zbitą masą niczym dojrzałe glony na zatęchłej sadzawce.

W końcu rozdarto moją ciemność. Zobaczyłem dziób statku, który przerwał nieprzekraczalną dla mnie powierzchnię; było to tak niedorzeczne, iż sądziłem, że w powolnej agonii zacząłem tworzyć jakieś krańcowe majaki. Ale oni naprawdę po mnie przybyli. Powiedzieli, że byłem zbyt świadomym człowiekiem, nazbyt ostrożnym kreatorem. Dlatego zawisłem w próżni, gdy umarłem, niezdolny do rozwoju ani ostatecznej degradacji. Nie byłem więc gwiazdą, lecz wnętrze czarnej dziury jest niemal identyczne, jak ludzki umysł. Różnią się tylko tkwiącymi w nich osobliwościami – ta ludzka nie ma w sobie nic, czeka na wypełnienie wyobraźnią, podczas gdy osobliwość w czarnej dziurze pełna jest wszystkiego i czeka na wyłonienie.

Powiedzieli, że muszę się dopełnić. Że zabiorą mnie na misję do tego świata. Jeśli odnajdę w tym sens, poczuję spełnienie, którego nie dano mi wcześniej osiągnąć – przekształcę się w jednego z nich. Tak też się stało. Choć jestem widmem, cieniem, złodziejem, kosmicznym robactwem… Ani żywy, ani martwy, nie na początku i nie na końcu drogi, zgubiwszy swoją naturę, miejsce i przeznaczenie… Czuję, że tworzę. A to jest warte każdej ceny.

Siedzisz, gapiąc się na mozolnie tworzoną mapę wymiaru, który swoimi łupami budują piraci. Nic z niej nie rozumiesz, ale myślisz teraz zupełnie o czym innym. A więc Mleczny Ataman nie powiedział dziadkowi prawdy. Dziadek nie wiedział, że jeśli stanie się wyciszonym umysłem i umrze w tej kreatorskiej ciszy, będzie cierpiał męki, ale piraci przyjdą po niego. Nie znał najważniejszej informacji swojego życia.

Czujesz, że artykuł przestaje mieć znaczenie – najważniejsze jest dla ciebie uświadomienie dziadka. Podbiegasz do drzwi, lecz te są przecież zamknięte. Już masz zacząć hałasować, owładnięty impulsywną potrzebą nadania sensu czyjemuś życiu i śmierci, rozpaloną więzami krwi, lecz zza drzwi dobiega spokojny głos Sinego Joe’go. Czy stał tam przez cały czas?

– Dziadek sprzedał cię Atamanowi. Ataman kolekcjonuje obiecujące umysły. Werbuje nam braci do wypełnienia wymiaru. My nie zabieramy ludzi ani ich światów, ale wykorzystujemy to, że nie potrafią się z tym pogodzić. Dlatego z łatwością oddają nam swoje skarby, wierząc, że przyczyniają się do przemycenia gatunku ludzkiego w nowy, bezpieczny, wieczny wymiar. Tak więc niektórych zabieramy na statek, ale tylko po to, by wychować ich i zmienić w umysły wyciszone. Ataman zapłacił mi, żebym dobrze się tobą zajął, ale nie jestem niańką. Powiem wszystko raz i lepiej słuchaj mnie uważnie. Posiedź tam i zastanów się, w jaki sposób chcesz żyć w niewoli. Możemy cię traktować jak ucznia, majtka-niewolnika albo męską kurwę. To, jak spędzisz życie, naprawdę gówno nas obchodzi, bylebyśmy cię wyciszyli przed śmiercią. – Pirat wzdycha ciężko, jakby uznał, że powinien być delikatniejszy. – Usiądź i zastanów się. Z twojego wywiadu i tak chuj. Ataman prędko nie wróci. Zarządza światami w nowym wymiarze, Kosmomorzu, gdzie gwiazdy i białe dziury jarzą się pod falującą powierzchnią nowej materii. To tylko od ciebie zależy, czy spędzisz życie w celi, czy w jego kajucie. Pozwolimy ci opublikować kilka artykułów, jeśli podejmiesz właściwą decyzję. Porozmawiać z dziadkiem. Albo będziesz cierpiał. Co wolisz, jak wolisz, wybieraj. Dla nas ludzka egzystencja to mgnienie oka. Możesz też użyć obola. Tylko po co?

Joe chichocze i nie rusza się spod drzwi. Wpatrujesz się w nie i trudno ci zebrać myśli. Dziadek się pomylił, a ty zbyt spolegliwie go oceniałeś. Przecież miał szajbę na punkcie piratów – to jasne, że sprzedałby im wszystko za bezcen. Interesy z piratami oznaczały składanie im darów i dopłacanie do nich. Zawsze dostawali to, co chcieli, czy chodziło o gatunek drzewa, czy całą galaktykę. Brali to lub pozwalali sobie „sprzedawać”. Stworzyli interes lepszy od dawno wymarłych religii, krok dalej. A ty okazałeś się właśnie towarem eksportowym.

Czy Siny Joe mówi prawdę? Oczywiście. Promieniowania veritowego nie sposób ominąć. Wiesz też, że dziadek byłby zdolny do takiej transakcji. Zorganizował okazję do wywiadu i przemilczał dodatkowe atrakcje. Skoro sam nie mógł przebyć oswojonej, czarnej dziury, składał piratom w ofierze krew ze swojej krwi, zupełnie inaczej interpretując powinności wynikające z więzów rodzinnych, niż ty.

Wszystkie bajdurzenia z poprzednich er o wolności i godności ludzkiej możesz ostatecznie rzucić za psami. Masz zaprzeczyć swojej naturze, by stać się grabieżcą perełek i grabarzem nieatrakcyjnych światów w tym umierającym, stygnącym Wszechświecie. Nigdy nie poznać zwykłej, ludzkiej drogi pośmiertnej, podobnież tak przypominającej losy zapadniętych gwiazd. Zasłaniano przed tobą jeden horyzont, by odsłonić widok na inny. Masz stać się komórką kosmicznego raka, zaprzeczyć naturalnemu porządkowi wszechrzeczy w kosmosie wymarłych bogów, kradnąc światy, które winny się skończyć. Albo zbuntować się i umrzeć teraz. Tylko… czy nie zmącono ci już zbytnio świadomości? Czy nie jest tak, że już za późno na ucieczkę?

A może to żart, myślisz. Niewybredny dowcip znudzonych, starych piratów. Siny Joe zaraz się zreflektuje, bo veritum nie pozwala na żarty dłuższe, niż kilka minut, wypuści cię stąd i wrócisz na Szesnastą Ziemię.

Rozglądasz się bezmyślnie po kajucie i jedyne, w co nie jesteś w stanie uwierzyć, to właśnie taki scenariusz. W czasach umierającego Wszechświata istoty inteligentne miały doskonale wyczulony instynkt przetrwania. A twój mówi ci właśnie jedno. Jesteś w pułapce. Mimo to czekasz kilka minut, oszołomiony, próbując wziąć się w garść, lecz pirat nie przerywa ciszy.

– Chciałbym zobaczyć wasz wymiar – mówisz; może coś ugrasz na tej sytuacji, a spróbujesz rozwiązać ją później.

– Człowiek nie może. Człowiek to śniący, bezmyślny kreator. Zarzygałbyś nam projekt byle jakimi, szczątkowymi wizjami. Wy, ludzie, jesteście niedokończonym absolutem, czystą kreacją w powijakach. Musisz poczekać, aż sprawimy, że dojrzejesz.

Rozmawianie z drzwiami irytuje cię, ale jednocześnie czujesz się dzięki nim choć trochę bezpiecznie, jakby odgradzały cię od nieprzyjaznego życiu środowiska.

– Powiedz mi, jaki to ma sens. Zaprzeczenie porządkowi. Cierpienie i samotność. Aż w końcu stanie się kimś takim, jak wy.

– Nie wyglądamy tak cały czas, chłopcze i nie zajmujemy się jedynie umeblowaniem domu. Jesteś słodkim dzieciakiem porządku tego wymiaru. Nie pojmiesz sensu innych wymiarów dzięki kilku zdaniom starego Joe’go. Ty sobie nie wyobrażasz, że można dobro złem czynić, ale my wymienimy ci wyobraźnię. Twój dziadek na nic by nam się przydał. Jest przejrzały cieleśnie, a niedojrzały świadomościowo.

Cóż za okrutny absurd, myślisz, starając się powstrzymać dreszcze. Rozum wciąż trzyma w ryzach twoje myśli, ale ciało zaczyna reagować na tę niepojętą sytuację. Instynkt każe ci wsłuchać się w mowę ciała i wyartykułować to, co przejmuje cię pierwotnym lękiem. Naruszanie natury.

– Chciałbym być sobą – oznajmiasz łagodnie, jakbyś zwierzał się kochance w łóżku, nie podgniłemu piratowi zza horyzontu. – Chciałbym poznać ludzkie życie, ludzką śmierć.

– Nie możesz – odpowiada twardo Joe. – To już opcja poza twoim zasięgiem. Ale nie masz czego żałować. Wy dawno nie żyjecie tak, jak powinni egzystować ludzie. Zaczynacie umierać długo i jałowo, nim choćby zbliżycie się do sedna. Jak wasz Wszechświat.

– Lepiej być waszym więźniem?

– Możesz być więźniem w całą punktową nieskończoność. Wyciszymy cię i nigdy po ciebie nie przyjdziemy. Chłopcze, porzuć te swoje płytkie kategorie myślowe. Przejdź na wyższe obroty.

– A jak umrę teraz?

– Będziesz dojrzewał martwy. Już coś w tobie wyciszyliśmy. Wasza śmierć zaczęła się tobą brzydzić. Powtarzam ci ostatni raz: dobrze, spokojnie się zastanów. Należysz do gatunku dzieci małego czasu. Myślisz w jego perspektywie. Poczytaj pisma Atamana. Kontempluj. Nazywamy was straconym plemieniem małych filozofów. Zrób to jak trzeba, a potem się wyłam. Wrócę za jakiś czas. Ten mniejszy. Nastawiłem sobie alarm, inaczej mógłbym zapomnieć i przyjść tu dopiero za wiele czarnych lat.

Słyszysz, jak odchodzi – odgłos jest nieznośny, więc odwracasz się stanowczo, wracasz do sypialni i siadasz na ziemi, wśród niezliczonych papierów.

Piraci mogą być mądrzejsi, patrzeć z szerszej perspektywy, ale zamykanie cię w celi, choćby przestronnej, i zmuszanie do podejmowania decyzji życia i śmierci nie pasuje ci do mędrców ani kreatorów nowych wymiarów. Zwłaszcza, że decyzja została już za ciebie podjęta – mogłeś tylko wybierać między mniejszą a większą męczarnią.

Chciałbyś wierzyć, że to wszystko kłamstwo i włożyć do ust spoczywającego w kieszeni obola. To rozum woła w tobie o przyjęcie takiego scenariusza, lecz jego instancja przegrała tysiące lat temu z odnowionym instynktem. A ten krzyczy, byś walczył o najlepszą drogę przetrwania. I wyraźnie mówi ci jeszcze jedno.

Musisz sprawdzić, tutaj, w tej kajucie, czy z wyciszonego pozostaje cokolwiek z człowieka. Czy Ataman nadal w jakiejkolwiek cząstce nim jest. Jeśli istnieje szansa, by pozostawić w sobie choćby cień pierwotnej natury, nie zatracić wszystkiego – nie ma tu miejsca na rozpacz.

Wciąż odtwarza ci się w głowie opowieść dziadka, którą raczył cię wielokrotnie, regularnie, aż miałeś ją wyrytą na pamięć. To była długa bajka o piratach, takie bajdurzenie – uczenie. Historyjka, która ma pomóc dzieciakom w łatwy sposób przyswoić trudne rzeczy. Piratów zza Horyzontu Zdarzeń utożsamiono w niej z ciemną energią, a mieszkańców galaktyk Wszechświata, szczególnie ludzi, z grawitacją. W kosmosie ciemna energia wygrywa na wielkich, pustych obszarach, natomiast w galaktykach prym wiedzie grawitacja, niejednokrotnie ściągając je ku sobie. Na podstawie tej bajki dziadek tłumaczył ci, że piraci nie kradną ludzkich światów, bo człowiek jest najsilniejszą z grawitacji. Galaktyki pełne ludzi to epicentra, które ściągają wszystko ku sobie, wydłużając agonię rozszerzającego się Wszechświata. Człowiek nie osiągnął najlepszej formy z możliwych, pobłądził po drodze i jest zbyt słaby, by uratować własne światy. Jednocześnie jednak sprawia układy zbyt niestabilnymi, by dopuszczać go do wymiarów, które mają trwać wiecznie.

Człowiek jest grawitacją. Nigdy nie pozwala na bezruch, stagnację, zatrzymanie w jednym punkcie. Bezruch jest nienaturalny i świat piratów, bez ludzi, stanowi twór kontrowersyjny. Nakierowany na skondensowaną, jednopunktową, a nie cykliczną wieczność. Dziadek wraz z sobie podobnymi wciąż szuka sposobu, by przemycić tam ludzi. Najwyraźniej najlepsze, co wymyślił, to sprzedać piratom wnuka.

Jesteś grawitacją, powtarzał dziadek. Dzięki tobie światy nie są samotne. Piraci rozstawiają swoje łupy bardzo daleko od siebie, w izolacji, jak eksponaty. Dziejowa misja według przepisu dziadka: uratować ludzkość, przenieść ją do wymiaru piratów, czym jednocześnie uchroni się pozostałe zdobycze przed samotną, nieskończoną agonią.

Dlaczego nie jest tak, że obsesja dziadka nic cię nie obchodzi? Zwłaszcza w zaistniałych okolicznościach. Ale przecież już wstałeś i zacząłeś się rozglądać. Uważnie, centymetr po centymetrze badasz powierzchnię kajuty. Szukasz człowieka w Atamanie, jakby to był ostateczny, jedyny ratunek. Bez tego twój wybór właściwie nie ma znaczenia.

Patrzysz na pulsatory, mieszalniki, nadajniki, stereofony, na papiery w najróżniejszych językach, rysunki ciemnych sfer, grawitobiorców i nośniki symulacji czarnodziurowych. Żadnego tworu ludzkiego. Myślisz o dziesiątkach kosmicznych nacji, z którymi zetknąłeś się jako dziennikarz i publicysta. Oriończycy, Ptaki Andromedy, Wenusjanie z Podwymiaru, wszystkie próżnio-zwierzęta i roboty. Lirianie, Plejadianie i Kasjopejanie, Kruki, Koty, Smoki, obywatele M63, Abellowie, Kliparsecy, Trójkątni. Wszyscy dziwacy, których spotkałeś, nigdy nie zdawali ci się bardziej osobliwi od ludzi. Asteroidzi byli podobnie sentymentalni, lecz pozostawali do końca wrażliwi jak dzieci, zupełnie nie odporni na zmienne losy asteroid. Maleidzi stanowili gatunek dumny i uparty, skory do konfliktów, mający w swojej historii tyle wojen, co ludzkość. A jednak na przestrzeni tysiącleci wypracowali bezkrwawe metody walk, niemal całkiem eliminując mordy, podczas gdy na żadnej Ziemi nigdy się to nie udało.

Tylko człowiek potrafi opiekować się potomstwem do śmierci. Pozwala żyć oraz otaczał opieką chore i nieudane. Działa na swoją niekorzyść i dostosowuje się. Potrafi przeżyć nawet, gdy sam to sobie uniemożliwia. Najważniejszą różnicą, precedensem na skalę kosmiczną jest jednak jego wyobraźnia. Może i ludzkość należy do grupy rozwijającej się najwolniej, ale wymyśla miejsca, światy i historie oczarowujące cały Wszechświat. Stanowi potentata kosmicznej sztuki. Największego, choć bezpłodnego kreatora, tworzącego przede wszystkim w wyobraźni – swoim czwartym, nieurzeczywistnionym wymiarze, z którego potrafi wywlec wymysły w trzeci wymiar. Czy naprawdę da się porzucić tę naturę dla pirackiego pasożytnictwa?

Czujesz, jak powoli rodzi się w twoich trzewiach głód. Nie wiesz, ile czarnych godzin minęło i jak to się ma do ziemskich dni – nie da się przełożyć czasu liczonego wedle umarłych gwiazd na ten ustanawiany w blasku Słońc. Krążysz po mieszkaniu, wspinasz się na meble, chodzisz na czworakach po chłodnej podłodze. Przekładasz papiery, szatkujesz pożywienie, otwierasz niewiadome paczki, zaglądasz w każdy kąt. Co jakiś czas stukasz w tablet, próbując nawiązać połączenie z siecią – wiesz, że to się nie uda, ale regularne spoglądanie w holografy nadaje rytm twojej pracy. Nawet jeśli znajdujesz przedmioty związane z ludzkim życiem, ich istota jest nieludzko zmieniona, jak niedający ciepła, czarny płomień w kominku.

Pijesz szarą, przeelektrolitowaną wodę z kranu, by wypełnić żołądek. Nie jesz, bo trawienie upośledza percepcję i tok myślenia. Instynkt podpowiada ci, że jeśli Ataman zachował cząstkę ludzkiej natury, starannie ukrył ją przed pozostałymi piratami. Do niczego by nie doszedł, gdyby odkryli, że proces wyciszenia nie zachodzi w pełni. Nie masz żadnych dowodów, że tak może być, prócz palącej, pierwotnej potrzeby przetrwania. Mityczne conatus rozpiera cię, namacalne jak nigdy dotąd, każąc chronić własną tożsamość. To też jest typowo ludzka cecha. Inne kosmiczne nacje rzadko noszą przez całe życie jedne, konkretne imiona. Raczej nie zdarza się, by nie zmieniały się ani nie ewoluowały w coś zupełnie odmiennego od istoty, którą się rodzą. Dziadek zaszczepił w tobie poczucie wyjątkowości, lecz dopiero teraz stało się twoje. Wynikło wreszcie z wewnętrznego przekonania, zbudzonego w chwili próby.

Nadzieja i wyczulenie z upływem czasu zmieniają się w bezsilną złość. Masz ochotę krzyczeć: Atamanie! Rzeczywiście stałeś się robakiem bez duszy? Jak to możliwe, by człowiek całkowicie się przekształcił, jak gwiazda w czarną dziurę? Czy szukam na próżno i muszę się poddać?

Wyczerpany wspinasz się na hamak, wygodny i kołyszący cię niczym matka dziecko. Sądzisz, że w normalnych okolicznościach minęłaby ziemska doba. Kładziesz się na boku, czując ssącą pustkę w sobie, jakby już wyjedzono z ciebie człowieczeństwo. Na poziomie twoich oczu wisi ręcznie robiony kalendarz, najpewniej rozrysowany przez samego Atamana. Zdaje się, że liczy czas na dwa sposoby – według czarnej chronologii i niezrozumiałej dla ciebie metody rysunków nieznanych stworzeń i mechanizmów. Uwiecznione kształty zdają się zbyt płynne na ten świat, zwiewne, ukształtowane w sposób, którego nie potrafisz nazwać. Błądzisz otępiałym wzrokiem po planszy i twój wzrok pada na ledwo zauważalnie zagięty, dolny róg kalendarza. Pod spodem widać jeszcze jedną planszę.

Gapisz się na znalezisko, nie czując żadnego dreszczyku podniecenia czy nadziei. Z ociąganiem chwytasz paznokciami za zagięty rożek i ostrożnie odciągasz wierzchni kalendarz. Spod niego wyłaniają się tabelki sprzed tysięcy lat, które można znaleźć tylko w starych, zanudzających nielicznych zwiedzających muzeach. Dziadek wielokrotnie cię do nich zaciągał, więc z łatwością rozpoznajesz relikt wczesnej ludzkości.

Kalendarz gregoriański, a raczej jego dzika kontynuacja. Ataman liczył czas według ziemskiej chronologii, tak starej, że nawet ludzkość już z niej zrezygnowała. Jedynie na Pierwszej Ziemi niektórzy robią to, co mleczny pirat, bardziej jako hobby niż rzeczywisty wyznacznik czasu. Wygląda jednak na to, że Ataman poszedł dalej; próbował skorelować czarny kalendarz ze słonecznym – widzisz mnóstwo skomplikowanych obliczeń na ukrytej planszy. Zdają się tak skrupulatne, cierpliwie kontynuowane i morderczo dokładne, że przepełnia cię przeświadczenie o jakimś głębszym sensie tych ciągów liczb. Nie może chodzić tylko o przełożenie czasów. Nie wiesz, co dokładnie odkryłeś, ale czujesz, że to bardzo ważne dla ludzkości.

Podrywasz się z hamaka tak gwałtownie, że wywracasz go i spadasz na miękkie stosy papierów. Łapiesz kartki i zaczynasz szukać domniemanych znaków człowieczeństwa od nowa – teraz już wiesz, czego dokładnie wypatrywać. Po niewiadomym czasie, gdy żołądek zacisnął ci się boleśnie, a gardło kompletnie wyschło orientujesz się, że stoisz w prawdziwej świątyni, gdzie na piedestale tkwi ludzkość. W papierach odnajdujesz szyfr; chaotycznie, instynktownie przeskakujesz po kilka linijek, słów bądź liter, krzyżujesz je albo czytasz na wspak. Odkrywasz ziemskie przysłowia, cytaty z klasyki, żarty, anegdoty, wspomnienia Atamana. W ząbkowaniach ostrzy noży tkwią ważne daty historyczne Pierwszej Ziemi. Gdy rozradowany i wiedziony przeczuciem wkładasz rękę w czarny ogień, zmienia się w zwykły, pomarańczowy, parząc cię dotkliwie, ale w ogóle się tym nie przejmujesz. Sądzisz, że piraci nie mogą tego znaleźć, bo trzeba by mieć ludzką wrażliwość, naiwną ciekawość i wyobraźnię, by wydobyć z tego miejsca ukryte treści.

Stoisz na środku kajuty, biorąc głębokie wdechy. Ogarnia cię błogosławiony spokój i wycieńczenie. Czujesz się tu bardziej u siebie, niż w domach rodzinnych na Piątej, Jedenastej i Szesnastej Ziemi. Tutaj znajduje się twój układ. Tu jesteś grawitacją.

Słyszysz, jak ktoś podchodzi pod drzwi.

– Chłopcze? – Siny Joe zdaje się znudzony i podekscytowany jednocześnie. – Zdecydowałeś się?

– Tak – odpowiadasz cicho.

Podchodzisz do drzwi, podczas gdy pirat zwalnia blokady. Gdy rozsuwają się, widzisz przed sobą silnego, młodego mężczyznę. Ma nieco większe oczy, niż człowiek, smuklejsze, dłuższe kończyny i niebieskawą skórę. Na głowie tkwi mu zawadiacki, piracki kapelusz. Patrzy na ciebie wyczekująco. Gdy już przyzwyczajasz się do jego nowej aparycji i zapachu przypominającego morską wodę, na twojej twarzy pojawia się uśmiech. Czujesz, jak rozszerza się stopniowo, niczym światło rozpalającej się gwiazdy. Bierzesz w dłoń obola i wrzucasz do kratki za progiem. Pieniążek obija się o coś dźwięcznie dwa razy. Siny Joe szczerzy zęby.

– Witaj na pokładzie – oznajmia, ściągając zamaszyście kapelusz i lekko się kłaniając. 

Koniec

Komentarze

Może to grzech, ale taką narrację widzę pierwszy raz na oczy.

 

Edit: W Pamiętniku Starego Subiekta kawałek był podobnie prowadzony.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Szczerze? Moja ulubiona! Przez niektórych bardzo źle widziana, ale nabawiłam się wobec niej straszliwej słabości.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Spodobał mi się tytuł, ale odpadłam po ‘zerkasz’ i ‘powstrzymujesz’. Ani nie zerkam, ani nie powstrzymuję, za to organicznie nie znoszę narracji 2 os. w czasie teraźniejszym. Nie będzie mi autor mówił, co robię :P A na poważnie, przez tę narrację odpadłam i nie byłam w stanie czytać.

Zdaję sobie sprawę z agresji tej narracji, więc się nie gniewam ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ja też odpadam. Cóż, ma to swój urok, ale nie dla mnie.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Myślę, że to tylko kwestia braku przyzwyczajenia. Ale nikogo przecież nie zmuszam do lektury ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Zauważyłem opowiadanie science fiction. Dzisiaj już późno, ale jutro uważnie przeczytam i skomentuję. Przy okazji oczekuję na próbkę Twej poezji. Pozdrowienia.

Jak dla mnie klimat opowiadania trochę za surrealistyczny, ale szczerze muszę przyznać, że preferuję bardziej “science” czy inaczej mówiąc, bardziej technologiczne SF, co oczywiście wpływa na mój osąd. Nie mogę natomiast, nie pogratulować wyobraźni. Przeczytałem całość. Nie wiem czy wszystko dobrze zrozumiałem, ale i tak zaintrygowało.

Nie jestem zwolenniczką narracji w 2os. Czytałam kilka tekstów i paradoksalnie tylko fragmenty Cyrku nocy i Sztuka samotnej nicości mi podeszły w tej formie. Ten drugi tekst bardziej za poetyckość, gdzie narracja bardziej pasowała niż tutaj. 

Mam więc problem z napisaniem komentarza. Bo wiem, że potrafisz pisać doskonale technicznie, pomysły, gdy się odcedzi trochę z nadmiaru filozofii, są wciągające i ciekawe. Jednak ta forma potwornie utrudnia mi czytanie i zagłębianie się w tekst na jakiejkolwiek płaszczyźnie. Wybacz więc, ale z powyższego tekstu zapamiętałam głównie surrealistyczny, filozoficzny bełkot, który mnie zmęczył. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przeczytałem i wrażenia mam niejednoznaczne. Z jednej strony to nie jest żadne science fiction, bo science tu się nie uświadczy, z drugiej strony surrealistyczny klimat ma pewien walor. Utwór jest na granicy poetyckiej baśni, filozoficznych dywagacji i rozmyślań, metaforycznych przypowieści, a w końcu czymś w rodzaju literackiej ekwilibrystyki pojęciowej. Z całego utworu najbardziej podoba mi się chwytliwy tytuł. Tekst jest niezwykle hermetyczny zarówno w treści jak i w mało stosowanej formie. Ogólnie rzecz biorąc, ten tekst nie daje się łatwo ani wchłonąć, ani rzetelnie zinterpretować.Mamy tu poetycką kosmogonię i zabawy słowno-pojęciowe, gdzie znaczenie niektórych słów autorka dowolnie modyfikuje i zmienia. Niestety, ja nie jestem wielbicielem tak mistycznie i surrealistycznie konstruowanych impresji literackich. Pozdrawiam.

Cóż poradzić, ta narracja albo jest dla kogoś zjadliwa, albo nie i mogę wziąć odpowiedzialność tylko za wybór. A dla mnie jest niedocenioną formą, dobrą jak dwie pozostałe, tylko mniej nudną ;)

Co do pozostałych uwag, nie dziwię się w ogóle i kiwam głową. Tekst jest typowo mój, a gdy jest typowo mój, niestety nie oglądam się na czytelnika… ;) Ale piszę takie tylko raz na jakiś czas. Dziękuję za poświęcony czas, dobre słowa i uwagi!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Mi tam drugoosobowa narracja nie przeszkadza, całe czarne godziny temu czytywałem paragrafówki z serii "Wehikuł czasu", jestem więc odporny ;-) Właściwie nawet dobrze zgrywa się z treścią, jeżeli założyć, że bohater symbolizuje ludzkość jako ogół, to narrator zwracający się bezpośrednio do bohatera robi fajny efekt :-)

Nie przeszkadza też brak elementów science. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż tekst dotyczy czasu tak odległego, jak śmierć znanego nam wszechświata, to jak kategorycznie stwierdzić co jest nauką, a co metafizyką?

Tutaj zgrzyta mi bohater, jakby wyrwany z obecnych czasów. Mentalnie i cieleśnie. Lecz może był to celowy zabieg, by uczynić tekst w ogóle zrozumiałym…

Piraci również sprawiają dość dziwne wrażenie. Może dlatego, że odebrałem ich jako istoty, z braku lepszego sformułowania – na najwyższym szczeblu rozwoju. Może nie postludzie, ale post-istoty rozumne. Dziwiło więc ich przywiązanie do "materii" – ogromne statki kosmiczne, stacje, funkcjonalne mieszkania, biologiczne ciała… Po tak potężnych istotach spodziewałbym się jakiej nieograniczonej materią transcendentności…

Ale może cały ten piracki "imidż" potrzebny był, by podkreślić, że "czynią dobro, poprzez zło".

Tylko dlaczego gniją, umierają, a potem odradzają się? Gdzieś odbijają mi się tam echa jakichś indyjskich systemów – piraci twierdzą, że nie podlegają cyklicznosci, ale może nie osiągnęli jeszcze etapu, pozwalajacego na odpuszczenie sobie kolejnych inkarnacji… I rzeczywiście wieje tu ze wschodu  – osiągnięcie absolutu poprzez wyciszenie i niepełne wyciszenie jako próba zachowania człowieczeństwa, Ataman – atman  (nie wiem czy dobrze kojarzę to drugie, ale fajnie zgrywałoby się to z jego postacią ;-))

No, ale dosyć mojego bełkotliwego pseudofilozofowania. Jak dla mnie, Twój tekst to ciekawa opowieść o ratowaniu ludzkości w obliczu końca Wszechświata. Bardzo dobra opowieść. Faktycznie, od razu rzucasz czytelnika na głęboką wodę, każąc odnaleźć mu się w przedziwnym świecie. Sam na początku czytałem trochę na siłę, "bo to Twoje, więc warto". Coś zaskoczyło dopiero przy fragmencie dzienników Atamana.

Aha, gdzieś tam rzuciło mi się w oczy małą, czarną dziurę. Jeśli chodziło Ci o dziurę, która była mała i czarna, to okej, ale jeśli o obiekt astronomicznych, to raczej bez przecinka.

Pozdrawiam! 

 

No i byłbym zapomniał – gratuluję Ci czwartego wymiaru. Niespotykany, zaiste.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Trzeba przyznać, że dałaś się ponieść wyobraźni, dobra choć wymagająca opowieść. Problemów z narracja nie miałem, chociaż też pierwszy raz się z takową spotkałem.

Czytając miałem też dalekie skojarzenia z Czarnymi oceanami Dukaja. To chyba przez Indianina Navaja i często występującą czerń.

 

PS. Spróbowałam drugiego podejścia z omijaniem większości wstawek narracyjnych, mignęło mi gdzieśtam ‘Instynkt karze ci’ – ort.

thargone, dziękuję za lekturę i komentarz. Sądzę, że różne zgrzytające sprawy to efekty braku dogłębnego przemyślenia wszystkiego. Pewne rzeczy zawarłam czy zbudowałam instynktownie, bo wszystkie siły pompuję w książkę. Zaraz rozejrzę się za tą małą, czarną dziurą ;)

 

belhaju, dziękuję za odwiedziny i opinię. Jeśli we wspomnianej książce jest nieco podobny klimat, chętnie sięgnę.

 

Bellatrix, chyba mam trwałe upośledzenie z “kazać”, które wytknęła mi dziś Reg pod opowiadaniem Blackburna. Całe szczęście, że mi je właśnie dzisiaj zlikwidowałyście :) 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Klimat może inny, ale powieść godna polecenia :)

Kazać to jeszcze nic. Ja tak mam z wierzą. Taką w zamku na przykład…

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Przykro mi, ale odpadłam. Nie mogę zmusić się do uczestniczenia w Twoim opowiadaniu. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Spoko, Reg, uczestniczysz za to z powodzeniem w eksperymencie z narracją drugoosobową ;) 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

No tak, jest to jakieś pocieszenie. :-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Od strony warsztatu, języka – miód na oczy. Niektóre zdania naprawdę piękne. Narracja mi nie przeszkadzała (też czytałam “Wehikuł czasu”, fajna zabawa). Nie jestem pewna, czy zrozumiałam wszystko i czy nadążyłam za Twoim tokiem myślenia, ale nawet jeśli momentami się gubiłam, uniwersum, które stworzyłaś było na tyle ciekawe, bym nie straciła zainteresowania lekturą. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Narrację drugoosobową uznaję za ciekawy eksperyment. Można się do niej przyzwyczaić, uznać że narrator zwraca się w ten sposób do siebie, a nie do mnie. IMO, tekst przyciężki w warstwie filozoficznej i zbyt lekki w science. Tytuł bardzo fajny, chwytliwy, ale rozbudził oczekiwania, których tekst nie spełnił.

Widziałem, jak przechwytuje się świeżego trupa gwiazdy i dokuje

A jak wygląda trup gwiazdy?

karząc chronić własną tożsamość.

Ojjj. Tu jeszcze zostało.

Babska logika rządzi!

Gravel, cieszę się, że siadło! :) Już mi się zdawało, że tym razem naprawdę przesadziłam – niepopularna narracja, filozofia, pseudokosmologie międzyhoryzontalne itp. A jednak niektórzy satysfakcję z lektury wynieśli, więc warto było wrzucić.

 

Finklo, świetnie nazwałaś to, z czym wciąż mam problem (albo taki mój niezbyt zjadliwy urok) – tekst przyciężki w warstwie filozoficznej i zbyt lekki w science. Walczę, ujarzmiam, uczę się.

Trup gwiazdy – czarna dziura.

Aaaa, niech to szlag z tym kazać!!! Przykleję sobie wielki plakat na ścianę z karać i kazać.

 

Żeby nie pozbawiać się części czytelników, następne opko z narracją drugoosobową, które mam zamiar wrzucić, przemieniłam w pierwszososobową gadkę. Eksperyment eksperymentem, a realia realiami :(

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Tym razem się niestety odbiłem od Twojego opowiadania :( Nie zostanę fanem takiej narracji. Trudny tekst, dla mnie trochę za bardzo. Ale rozmachu i wizjonerstwa odmówić nie można.

Ja to zawsze polubię coś, co innym nie leży… Dzięki za podjęcie wyzwania! ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Mi narracja nie przeszkadzała. :)

Zaczęło się interesująco, ale potem przywaliłaś mnie informacjami. IMO opowiadaniu brakuje akcji, pomiędzy którą można by włożyć te potężne, czasem przytłaczające teorią – teorii, infodumpy.

Ale ogólnie na plus, podobało mi się, mimo że parę razy utknąłem w różnych meandrach Twojej kosmologii. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Eksperyment narracyjny trwa dalej, siły się równoważą ;) Dziękuję za lekturę, opinię i punkt, Zalth. Więcej akcji, mniej filozofowania – tym hasłem powinnam wytapetować dom.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

To bym raczej kupił do kążdej Antologii.

A czy kreślankę bym zasugerował? Jasność, że takoś.

Wiem, wiem…  Gęba w kubeł i bulgotać. Przyjęte.

Nowa Fantastyka