1
Przeraźliwy krzyk na zewnątrz poderwał ślęczącego nad papierami szeryfa. Buster Sugar niewiele myśląc, chwycił strzelbę opartą o krzesło, przeskoczył nad stołem i wypadł z biura. Na jedynej ulicy Milktown dostrzegł szamotaninę kilku koni i zgiełk ludzi. Rzucił się biegiem w ich stronę, ładując naboje do dubeltówki. Wystrzelił z hukiem, a kilka głów obróciło się w jego stronę.
– Ochujeliście?! – wydarł się, wpadając w tłum i przepychając się do jego centrum.
Zamurowało go, gdy zobaczył do czego mieszkańcy miasteczka tak wiwatowali. Młody Indianin, rozpięty na linach między czterema końmi, poganianymi przez bandę Bucka, jęczał rozpaczliwie.
– Co to ma znaczyć? Rozwiążcie go – wycedził przez zęby i przeciął nożem jedną z lin, przywiązaną do nogi chłopaka. Tłum ucichł, a kilku mężczyzn rozplątało więzy.
Krótko ostrzyżony, rudy mężczyzna wyszedł mu naprzeciw, odsłaniając kaburę.
– Nie wpierdalaj się, Buster. To nie twoja sprawa – syknął. Miał niesamowitą mimikę twarzy, potrafił przybrać tak złowrogi grymas złości, że gotów był zastrzelić człowieka samą miną.
Buster wyprężył dumnie pierś, eksponując złotą gwiazdę przypiętą do bawełnianej koszuli.
– Zapominasz się, Buck. To moje miasto, każda sprawa tu jest moja, jeśli tylko mam takie życzenie – powiedział, a w międzyczasie ładował naboje do strzelby, spod byka łypiąc dookoła.
Nie podobało mu się, że znalazł się otoczony przez oprychów. Na duchu podniósł go widok Claya, właściciela saloonu i wiernego druha, który właśnie skradał się ku nim powoli, dzierżąc dwa rewolwery.
– Twoje miasto, powiadasz – odrzekł Buck, podchodząc do niego bliżej i stukając palcem w złoty symbol. – Tak, twoje miasto. Powiedz mi, co zrobiłeś, żeby zwyrodnialca, który zrobił to dzieciakom Mary spotkała sprawiedliwość? Nie masz dzieci, ale ja mam! Ed, Ted i Garry też mają! A co jeśli nasze będą następne?! Nie obchodzi cię to, co?!
Szeryf milczał, czując krew pulsującą mu gwałtownie w czaszce. Był człowiekiem cierpliwym, jednak dwóch rzeczy nie potrafił zdzierżyć. Pyrgania go palcem oraz parszywej gęby Bucka, szczęście w nieszczęściu będącej teraz w zasięgu ręki.
– Swojej kobity też nie potrafił…
Prawy sierpowy szeryfa nie pozwolił mężczyźnie dokończyć zdania, posyłając go na ziemię. Dwóch oprychów sięgnęło niepewnie do kabur, jednak obaj poczuli zimny dotyk luf na karkach.
– Nawet o tym nie myślcie – syknął Clay i puścił oko do szeryfa.
Buster skinął głową.
– Taki jesteś bohater? – zapytał i splunął na próbującego wstać Bucka. – Spętać bezbronnego chłopaka i zrobić z niego pośmiewisko.
– Ale panie szeryfie, te dzikusy niejedną taką zbrodnię zrobiły, przecież to zwierzęta są – zaczął starszy mężczyzna, emerytowany strażak.
Stróż prawa podszedł do młodego Indianina, wciąż trzęsącego się ze strachu i z bólu. Odwrócił go w stronę tłumu.
– Pracuje w mleczarni, od ósmego roku życia. Nigdy nawet butelka mleka przy nim nie zginęła! – ryknął. – A tamtej nocy był w pracy, poświadczyło to kilka osób. Zapierdalał, żebyście mieli rano co do pyska wlać. Rozejść się!
– Buster, jeszcze się zobaczymy – powiedział Buck, wsparty na jednym z kompanów, ocierając rękawem krew z ust.
Szeryf spojrzał na niego z pogardą i poprowadził młodzieńca do swojego biura.
– Gdzie mnie pan zabiera? Chyba mnie pan nie aresztuje?!
– Spędzisz noc albo dwie u mnie w celi. Mam wrażenie, że dla niektórych kolor twojej skóry przeważa alibi, które prezentujesz.
2
Buster Sugar wsunął rękę pod kapelusz i przeczesał tłuste włosy. Gdyby nie złota gwiazda przypięta na piersi, w poplamionej koszuli i z okruchami w rudej brodzie wyglądałby na zwykłego obszczymura. Ostatnio brakowało mu czasu na higienę, a jeszcze bardziej brakowało mu czasu na to, by się tym przejmować.
– I co? – zapytał barman, napełniając szklankę szeryfa złocistym trunkiem.
– I nic! Skurwysyn nie zostawił po sobie najmniejszego śladu. Nic! Nawet ziarnka piasku albo gila z nosa. A ludzie są coraz bardziej niecierpliwi. Boję się, że dzisiejszy incydent nie był ostatnim.
Właściciel lokalu obejrzał się za siebie na tablicę z przypiętymi ogłoszeniami.
– Wciąż nie ma za nim listu gończego – stwierdził rozczarowany.
– A jak niby, do kurwy nędzy, mamy stworzyć list gończy, jeśli nie wiadomo nawet jak ten kutas wygląda? Co mam napisać? Na ten moment wiem tak mało, że nawet jeśli skurczybyk siedzi tu wśród nas i śmieje się pod nosem, to gówno mu można zrobić – wściekł się Buster.
Clay rozejrzał się podejrzliwie po lokalu i pokręcił głową. Jego wzrok na chwilę zatrzymał się na Bucku, liżącym rany przy kuflu piwa.
– Wątpliwe, nie sądzę, żeby Lew był, aż tak odważny lub głupi, by siedzieć tuż pod twoim nosem.
– Żaden, kurwa, Lew! – Buster walnął pięścią w bar. – Nie siej mi tu propagandy i nie powtarzaj głupot! I tak ludzie szczękają dupami ze strachu. Dorabianie mitycznych teorii tylko pogorszy sytuację.
Szeryf wychylił się na barowym stołku i sięgnął do miseczki z suszoną wołowiną. Jego łokieć trącił metalową puszkę, która zatańczyła na krawędzi blatu. Zawartość zabrzęczała obiecująco, zwiastując rychłe spełnienie wypisanego na niej założenia – na pianino.
Barman niemal położył się na barze i ściszył głos.
– Ale przecież znalazłeś na miejscu zbrodni tę notatkę, tak? To nie plotka.
– Ta. Znalazłem.
– Co to dokładnie było?
Buster pociągnął łyk burbona i skrzywił się pod bujnym wąsem. Z trudem przychodziło mu opowiadanie o tym, co zastał tamtej nocy w mieszkaniu wdowy Mary Wallson.
– Książka przyrodnicza, otwarta na rozdziale o lwach. A krwią zaznaczono akapit o tym, że samce pożerają potomstwo rywala zanim przystąpią do godów z samicą – zaczął, ale przerwał i wycelował palec w mężczyznę za barem. – Ale zaraz, skąd wiesz o notatce?
Clay się uśmiechnął, po czym wyprostował na baczność.
– Aliza, panie szeryfie. Pańska zastępczyni wspomniała o tym, kiedy przesłuchiwała mnie tydzień temu.
Sugar poklepał przyjaciela po ramieniu i zachmurzył się.
– Wybacz Clay, nigdy nie dałeś mi powodu, by cię o cokolwiek podejrzewać. Ale to śledztwo mnie wykańcza, jeśli tego szybko nie rozwikłam to się jakiejś schizofrenii nabawię.
– Powinieneś dać sobie spokój i przestać się tym zadręczać. Pozwolić kryminalnym z Dallas, żeby przysłali swoich i się tym zajęli. Potrzeba cudu…
– Cudu? – zapytał Buster, wchodząc przyjacielowi w zdanie. – Nie. Potrzeba koronera.
Szeryf wlał do gardła jednym haustem zawartość szklanki i stuknął nią mocno o blat.
– I to cholernie dobrego – dodał.
– Co masz na myśli? – zapytał Clay, płucząc puste naczynie pod wodą.
Buster sięgnął płaszcz z wieszaka i zarzucił na ramiona zamaszystym ruchem. Kościany żyrandol zagrzechotał targnięty wytworzonym wiatrem.
– To, co już dawno powinienem zrobić. Poproszę o asystę naszych czerwonoskórych przyjaciół.
– Zwariowałeś! – Clay wybałuszył oczy.
Szeryf uśmiechnął się ponuro pod nosem, dotknął rąbka kapelusza i wyszedł. Barman wytarł ręce w szmatkę i poklepał po głowie swojego rottweilera, zwiniętego w kłębek pod barem.
– Słyszałeś, Crixus? Zwariował. Nasz Buster zwariował.
3
Buster Sugar wparował do swojego gabinetu, wszedł na zaplecze, wysupłał z kieszeni pęk kluczy i otworzył celę młodego Indianina. Obudził go i posadził na krześle, sam siadając naprzeciwko niego.
– Posłuchaj chłopcze, jak masz na imię?
– Hipp.
– Hipp? Myślałem, że u was każdy się nazywa jakoś tak bardziej fikuśnie. Hyży bizon albo kruchy kamień.
Chłopak spojrzał na niego litościwie, a szeryf wzruszył ramionami.
– Posłuchaj, Hipp, wiesz, że nikt tutaj nie pała miłością do ludzi twojego, hm, rodzaju. Ja także. Nie wierzę również w szamanizm i inne tego typu głupoty. Jednak położenie w jakim się znajduję, nie pozwala mi przebierać w środkach. Zrobię wszystko, żeby capnąć tego łotra. Rozumiemy się?
Chłopak przytaknął.
– Jeszcze za czasów studiów słyszałem o tym, że w niektórych plemionach istnieją stare wierzenia o magach śmierci. Nie żebym w to wierzył, ale załóżmy, że jestem w stanie cię wysłuchać, jeśli masz o tym coś ciekawego do powiedzenia.
– Istnieje dużo rzeczy, o których wy, biali ludzie, nie wiecie, a gdybyście się dowiedzieli i zobaczyli je na własne oczy, włosy stanęłyby wam dęba. Jednak jeśli nawet, mogłyby pomóc panu w rozwikłaniu śledztwa, nie uda się panu przekonać żadnego szamana, by użył swoich mocy w waszych śledztwach.
Buster patrzył za okno, na cień powoli zalewający aleję, niosąc ze sobą przyjemny chłód. Facet zakręcił na palcu rudego wąsa, rozmyślając, w końcu klepnął chłopaka w kolano.
– Nie uda się, powiadasz. Cóż, zaryzykuję.
4
Końskie kopyta uderzały z łomotem o popękaną ziemię, wzbijając za sobą tuman kurzu. Choć szeryf z indiańskim chłopcem wyjechali z miasteczka tuż po zmroku, pierwsze promienie słońca wyłaniały się właśnie nad kanionem.
– Pobudka – rzekł Buster do Hippa, śpiącego na drugim koniu, przywiązanym do czarnego rumaka mężczyzny. – Prawie jesteśmy.
Po kilku minutach powolnej jazdy wśród kaktusów, żółtych traw i pomarańczowej ziemi, ich oczom ukazało się niskie ogrodzenie z ostrokołu, zagroda dla kur. Granicę osady wyznaczały wysokie totemy, wyrzeźbione w drewnie i podsypane kamieniami. Buster nie widział dokładnie co jest na nich wyryte, było za ciemno. Okryte jeszcze cieniem gór, tipi, sterczały niczym stalagmity, rozpierzchnięte na równinie.
– Gdzie ten wasz szaman? – zapytał szeryf, rozglądając się po Indianach łypiących na niego podejrzliwie.
Niektórzy garbowali skóry bizonów, rozwieszone na żerdziach. Inni mieszali coś w miskach, strugali strzały. Mimo wczesnej pory, wioska tętniła życiem.
– Tam. – Chłopiec wskazał większą, drewnianą budowlę. – Ale nie może tam pan wejść, porozmawiam z Almadre. Poproszę, żeby wyszła.
– To kobieta?
– Yhm.
Mężczyzna przytaknął i popatrzył jak młodzieniec znika w wejściu budynku. Czas płynął powoli, Buster czuł jak pot ścieka mu po dłoni na kolbę strzelby, którą mocno ściskał. Nigdy nie lubił rewolwerów, uważał, że nic nie zastąpi starej, dobrej dubeltówki. Zastanawiał się jednak, co by mu dała w starciu z kilkunastoma lub więcej łukami. W końcu po upłynięciu, zdawałoby się, wieczności, Hipp wyszedł z chaty.
– Co tak długo? – zapytał Buster, rozglądając się. – Załatwiłeś coś?
– Tak, wysłucha cię.
Szeryf zeskoczył z konia i przeciągnął się. Lędźwie łupały go od długiej jazdy, dawno nie przesiedział na koniu kilku godzin z rzędu. Odszedł na bok i ulżył sobie, pozwalając by jeden z kaktusów powitał nowy dzień strumieniem moczu zamiast promieniem porannego słońca.
– Szeryf chyba zapomniał o manierach. – Kobiecy głos złapał go na gorącym uczynku.
Stróż prawa poprawił szelki i odwrócił się. Stała przed nim starsza pani, mimo tysięcy zmarszczek i siwych, rzadkich włosów, była wyprostowana oraz pełna energii.
– Wybacz – odrzekł, podszedł do juków i wyciągnął zeń szmatkę. Wycierając ręce, kontynuował. – Nie zwykłem moczyć ziemi gdzie popadnie, jednak sytuacja jest dość nagła, można by nawet rzec, że wymyka mi się spod kontroli. Nie dalej jak wczoraj…
– Wiem co zrobiłeś – powiedziała powoli, kopniakiem, zasypując piaskiem mocz mężczyzny. – Uratowałeś go. Wszystko mi opowiedział. Jestem ci wdzięczna.
Buster Sugar podszedł do chłopca od tyłu, potargał mu włosy i położył obie dłonie na ramionach.
– Wdzięczność – rzekł powoli, patrząc na ciekawskich Indian, zbierających się dookoła. – To puste słowo. I wiedz, że normalnie wcale nie oczekiwałbym się go usłyszeć. Jednak jest coś, o co chciałbym cię poprosić, droga pani. Jeżeli dobry Hipp był łaskaw ci o wszystkim opowiedzieć, to wiesz, kto, a raczej co grasuje w Milktown.
Kobieta okryła się cieplej kolorowym paltem i wpatrywała się w niego przeszywającym wzrokiem ciemnych oczu. Liczne pióra upchnięte w jej fryzurze powiewały lekko, targane podmuchami porannego wiatru.
– Wasze sprawy nie są moimi, choć boli mnie wieść o tak bestialskim czynie. Nie mogę ci pomóc.
– Oj tak, ohydnym. Tylko, że widzisz tak samo jak ty masz swoje zasady i ograniczenia. I założę się, że jesteś w stanie zrobić wiele, żeby się ich trzymać. Tak samo ja, pełniąc obowiązki szeryfa, z których jestem niezwykle dumny, mam swoje cele i zasady. Przyrzekłem utrzymywać porządek w moim mieście i służyć jako ręka sprawiedliwości.
Kończąc zdanie, zacisnął dłonie mocniej na barkach chłopca i potrząsnął nim.
– Dzisiaj, wstawiając się za nim, narobiłem sobie wielu wrogów w mieście. Dużo osób jest święcie przekonanych o jego winie. Wiesz dobrze, że moi i twoi ludzie nie mają za sobą najlepszej przeszłości. Wystarczająco krwi zostało już przelane. A jego egzekucja na pewno prowadziłaby do dalszych reperkusji.
– Owszem. A ty? Jesteś przekonany o jego winie? – zapytała, mrużąc oczy.
– Jestem przekonany – zaczął podchwytliwie. – Że chłopiec był wtedy w pracy, u mleczarza i nie ma ze zbrodnią nic wspólnego.
Starowinka uniosła głowę i rozejrzała się po wiosce.
– W czym więc problem?
– W tym, że jeśli nie znajdę winnego i to szybko. Sprawą zainteresują się śledczy z Dallas, a kiedy przybędą, nie będzie ich interesowało niczyje alibi. Przesłuchają jeszcze raz każdego i jeśli kilka osób wypowie jego imię, chłopiec zawiśnie zanim zdąży wypowiedzieć – ratunku.
Kobieta milczała, wpatrując się to w bystre oczy szeryfa, to w przestraszone, młodego Indianina.
– W takim razie, niech zostanie tutaj i nie wraca do miasteczka – zaproponowała.
– Wiesz, że to niemożliwe. Gdyby wyszło na jaw, że puściłem wolno chłopca, mógłbym sobie nie poradzić z opanowaniem tłumu. Chłopak wraca ze mną. Mam nadzieję, że ty też.
– Czy to groźba? Nie dość, że facet bez kultury to jeszcze bez wyobraźni. – Szamanka pokręciła głową, jakby rozczarowana.
Buster dojrzał kątem oka, jak kilku czerwonoskórych mężczyzn otacza go, naciągając strzały na cięciwy. Nachylił się nad chłopcem i szepnął mu do ucha.
– Nie bój się, dobrze? To tylko taka gra, żebyśmy obaj wyszli z tego cało. Nic ci się nie stanie – dokończył, powoli wysunął nóż z pochwy i przytknął młodzieńcowi do szyi.
Chłopiec jęknął, a źrenice szamanki rozszerzyły się.
– Spójrz na niego – powiedział do niej. – Całe życie przed nim. Wiedz, że chcę tego samego co ty. Aby w szczęściu dożył starczego wieku. Oraz tego, żebyśmy wspólnymi siłami uniknęli przelewu krwi.
– Możesz go jeszcze uniknąć, wypuść Hippa i nigdy tu nie wracaj – rzekła spokojnie i powoli.
– Wiesz, że nie mogę.
Kobieta podeszła bliżej.
– Nie rozumiesz o co prosisz, o jak ciemną magię. O igranie ze śmiercią. Musiałabym być na miejscu zbrodni, śmierci, zbadać ciała. Wskrzesić śmierć samą w sobie i odegrać ją od nowa.
– To ty nie rozumiesz, to nie jest prośba.
– Dobrze więc – powiedziała i ruszyła w stronę konia, na którym przyjechał chłopiec. – Pomogę ci. Ale wiedz, że każda magia ma swój koszt, a ta której będę musiała użyć, wymaga największego z możliwych.
– Nie szukam drogi na skróty – odparł szeryf, wsiadając wraz z Hippem na czarnego rumaka. – Jedynie wskazania mi odpowiedniej ścieżki.
Kobieta odwróciła się w stronę wioski i krzyknęła coś do jednego z mężczyzn dzierżących tomahawk. Coś czego Buster nie zrozumiał, ale brzmiało na tyle nikczemnie, by gęsia skórka obległa jego przedramiona.
– To ojciec Hippa – rzekła, gdy odjeżdżali już z osady. – Widział jak przykładasz mu nóż do krtani. U nas, takich gestów się nie wybacza.
Szeryf poruszył się niespokojnie na koniu. Czuł się źle, jednak w głębi duszy wiedział, że czyni to dla większego dobra. Choć takiego, które może go kiedyś ugryźć w dupę.
5
Widok indiańskiej szamanki jadącej na koniu u boku szeryfa i Hippa, wzbudził ogromne zainteresowanie mieszkańców Milktown. Nastroje były jednak dalekie od dziękczynnych, więc długo to nie trwało, zanim spadły na nich liczne przekleństwa oraz nikczemne epitety. Niektóre tak kreatywne, że aż przyjemne dla ucha. Z okrzyków Buster dowiedział się między innymi o tym, że ów Indianka na pewno mu się wypina, by zdjąć podejrzenia z chłopca. Myśl intymnego kontaktu ze staruszką wstrząsnęła nim niczym wiadro lodowatej wody, włącznie z każdym działaniem, które taka kąpiel powoduje. Poprowadził konie ku jednemu z drewnianych domów i zsiadł, nie spuszczając dłoni z ramienia chłopca. Wskazał staruszce kręte schody.
– Halo, Buster! Gdzie go zabierasz? Nie przyszedł dzisiaj do roboty, co ty sobie myślisz? – ryknął tłusty, mleczarz, krocząc ulicą w białym fartuchu.
– Przykro mi, Ed. Młody jest zatrzymany w sprawie morderstwa dzieci Wallsonów.
– Wolałabym, żeby chłopiec tego nie widział – powiedziała kobieta, odwracając się za nim. – Jeśli boisz się, że stracisz kartę przetargową, wyceluj we mnie strzelbą.
– Nie – odrzekł Buster. – Nie ma takiej potrzeby. Idź z nim, Hipp, potem cię znajdę.
Indiańska szamanka, gdy weszła do pokoju wstrzymała oddech i oparła się o futrynę. Plamy krwi były wszędzie, rozbryzgane na obrazach wiszących na ścianach, nawet na suficie. Poćwiartowane zwłoki trójki dzieci walały się po podłodze. Buster zakrył nos bandaną.
Kobieta uklękła na dywanie. Smród gnijącego mięsa zdawał się jej nie przeszkadzać, jednak dla szeryfa było to zbyt wielkie wyzwanie. Nachylił się nad wiadrem przy wejściu i zwymiotował.
Szamanka odwróciła się do niego, po jej policzkach płynęły łzy.
– Trzeba je pochować.
– Nie można. Dopóki sprawa nie będzie wyjaśniona, nie możemy usunąć dowodów.
Kobieta pokręciła głową. Wstała i przeszła się dookoła, dotykając garnka i misek, wciąż pełnych mięsa zamordowanych dzieci. Przejechała palcami po przyrodniczej książce, otwartej na rozdziale o lwach. Po kilku nożach i tasakach rozrzuconych na dużym stole.
– To złe miejsce. Straszne miejsce. Śmierć wciąż tu krąży – powiedziała i wyjęła spod palta amulet. Spleciony dysk z piórami i koralikami. – Będzie mi potrzebna matka tych dzieci.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Jest w bardzo złym stanie. – Buster skrzywił się. – Wciąż nie odzyskała zmysłów odkąd zastała ten widok.
– To konieczne. Myślę, że będę w stanie pomóc również jej.
Szeryf kiwnął głową i wyszedł. Z wielką chęcią opuścił przeklęty dom. Ruszył w stronę apteki, na piętrze której mieszkała Dorotha, kobieta o gołębim sercu jak i rozumie. Opiekuńcza i czuła, często odbierała porody, lekarzem była marnym, lecz Mary Wallson nie potrzebowała dobrodziejstw medycyny, a właśnie ciepłego dotyku i kojących słów.
– Dosyć się już wycierpiała – zaprotestowała pielęgniarka.
– Dorotho, muszę ją na chwilę zabrać. Jeśli mam schwytać tego skurwysyna to potrzebna mi będzie jej pomoc.
– Mam nadzieję, że nie do tego przeklętego domu. Słyszałam, że przyprowadziłeś do miasta jakąś starą dzikuskę. To prawda?
– Prawda. – Buster nie krył podziwu dla prędkości, z jaką w Milkcity podróżowały plotki. – Może mi pomóc, ale potrzebuje matki tych dzieci. Proszę. Mary mnie zna, studiowaliśmy razem w Austin.
Kobieta westchnęła, ale wpuściła go do pokoju. Pani Wallson, skulona w kłębek, leżała na łóżku, trzęsąc się lekko. Mruczała coś pod nosem. Miała zdarte paznokcie, przekrwione, wytrzeszczone oczy i poczochrane włosy.
– Mary, to ja, Buster – zaczął, przerażony stanem kobiety. Gdy widział ją po raz ostatni, przypominała ducha. Teraz zaś, jego abominację.
– Zostaw mnie! – krzyknęła, zaciskając palce na kołdrze. – Zostawcie mnie wszyscy!
Szeryf podszedł i położył jej rękę na ramieniu, pomasował.
– Muszę cię o coś poprosić – zaczął.
– Już ci wszystko powiedziałam! Idź stąd! Spierdalaj!
Buster złapał się pod boki, wzruszył ramionami, zarzucił sobie kobietę na bark i wyszedł. Siłując się bardziej z przekleństwami rzucanymi pod jego adresem, aniżeli z mięśniami osłabionej kobiety. Zatrzymał się tylko w korytarzu i zarzucił na plecy Mary płaszcz, by nie przynieść jej wstydu, niosąc w samej koszuli nocnej.
6
Kiedy Buster wrócił na miejsce zbrodni, zdziwił się. Liczne kadzidła rozstawione przez szamankę całkowicie zdusiły smród, a ognisko które rozpaliła w piecyku nadało miejscu ciepły blask. Nie zmazało to jednak wszechobecnej krwi i pociętych ciał. Mary przypadła do poćwiartowanych zwłok, tuląc je do piersi.
– Zostań – poleciła Szamanka. – Zobacz sam, o co mnie poprosiłeś.
Usiadł obok indiańskiej kobiety i patrzył jej na ręce. W sumie był ciekaw jak taki rytuał wygląda. Wyjmowała z sakiewki różne rośliny i wrzucała do ognia, co rusz tworząc nowe obłoki dymu, robiło się duszno. Buster zakasłał. Kiedy odjął pięść od ust, nie siedzieli już w pokoju, lecz w lesie. Poczuł zapach żywicy i mokrego mchu. Jego wilcze łapy stąpały lekko po ściółce, biegł całą watahą wraz ze swymi braćmi i siostrami. Usłyszał krzyk mężczyzny. Daleko. Straszny odgłos, ale instynkt okazał się silniejszy, pobiegł za nim. Czając się za drzewem dojrzał plecy faceta, uderzającego energicznie w drzewo. Płaczącego i ryczącego dziko. Zamrugał i wzleciał. Czuł jak ruch łopatek wprawia skrzydła w ruch. Wiedział o zabójczej sile swojego dzioba i mocy pazurów. Z wysoka spoglądał na pogrzeb. Na Mary z małymi dziećmi przy nodze, płaczącą nad grobem swojego męża. Dojrzał też winnego, z rozmazanym obliczem, stojącego z tyłu. Buster pełzał. Sunął po piasku niczym łódź po tafli wody. Jego ogon grzechotał. Znał to miejsce, Austin, studiował tam. Drzwi były otwarte, wsunął się do środka, słyszał muzykę. Dojrzał młodą dziewczynę, grającą na fortepianie w dużej, zapełnionej sali. Był tam też ten sam tajemniczy mężczyzna. Jego twarz pozostawała niewyraźna. Siedział z książką pod pachą. Obserwował Mary. Tym razem szeryf poczuł drewnianą podłogę pod łapami. Był psem. Truchtał przy nodze jakiegoś człowieka. Weszli po krętych schodach. Buster otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Nie było w nim krwi, dymu ani żadnych zwłok. Trójka dzieci Wallsonów spała w łóżku. Drzwi otworzyły się, panowała ciemność, nie widział twarzy mężczyzny. Ale dojrzał psa, w którego głowie sam przed chwilą był.
– Crixus – szepnął Buster, patrząc z bliska na czarnego rottweilera.
Postać zbliżyła się do łóżka w którym spały dzieci.
– To niemożliwe…
Obraz rozmazał się i zniknął, a rzeczywistość zajęła jego miejsce. Indiańska kobieta wyszła z transu i uśmiechnęła się ponuro.
– Wiesz już kogo szukasz?
– Nie wierzę.
Szamanka zmrużyła oczy pogardliwie, wstała i otworzyła okno.
– Muszę wiedzieć – odparł. – Muszę wiedzieć na pewno.
*
Buster wbiegł do swojego biura i potrząsnął energicznie siedzącą przy biurku kobietą.
– Aliza, skup się, to bardzo ważne – powiedział, patrząc w oczy przerażonej kobiecie.
– Co się stało? – zapytała nerwowo.
– Czy wspominałaś komukolwiek podczas przesłuchania o tej książce i fragmencie o lwach? O wiadomości, notatce, o czymkolwiek?
– Nie. – Pokręciła głową. – Przecież mówiłeś, żeby nikomu nie wspominać.
Szeryf chwycił ją za szyję, tak mocno, że aż jęknęła.
– Nie kłamiesz mnie, prawda?
Zaprzeczyła.
– Jesteś pewna, że nikomu, ale to nikomu, nie wspomniałaś ani słowa?
– Nie! Nikomu!
Buster rozluźnił uścisk i ucałował ją w czoło.
– Straszysz mnie – zapłakała.
– Przepraszam – odparł i dodał. – Dzwoń do Dallas. Powiedz im, że Lew nie żyje.
7
Wahadłowe drzwiczki saloonu rozwarły się z hukiem. Buster Sugar wparował do środka, ze strzelbą w dłoni i psychopatycznym wyrazem twarzy. Buck siedzący najbliżej wejścia, zakrztusił się piwem, jednak nie sięgnął do kabury. Szeryf posłał mu tylko groźne spojrzenie, minął go i podszedł prosto do baru.
– Wyglądasz okropnie – wypalił Clay, patrząc na przyjaciela opiekuńczo. – Ruszyło się coś w śledztwie? Indianka pomogła?
Buster nie odpowiedział, położył dubeltówkę na ladzie, odwrócił stojącą denkiem do góry szklankę i skinął na barmana. Gdy ten napełnił naczynie, mężczyzna opróżnił je jednym tchem i wziął do ręki blaszaną puszkę. Obracał ją w dłoni, pobrzękując monetami.
– Na pianino – przeczytał. – Na cholerę ci pianino?
Clay wzruszył ramionami i ponownie napełnił szklankę szeryfa.
– Pamiętam jakby to było wczoraj, gdy studiowaliśmy razem w Austin. Młodzi, ambitni, rządni marzeń. Co się zmieniło?
Barman zmarszczył czoło, wytarł dłonie w ścierkę. Usiadł naprzeciwko Bustera i nalał sobie burbona.
– Ty dopiąłeś swego, skończyłeś prawo, zostałeś szeryfem, dobry ciąg przyczynowo skutkowy. A ja.
– No właśnie, Clay. Co z tobą?
Mężczyzna pociągnął ze szklanki.
– A ja skończyłem weterynarię, a teraz prowadzę bar – powiedział i dopił resztę.
– No właśnie. Gdzie tu logika?
– Do czego zmierzasz?
Buster zdjął kapelusz i podrapał się po głowie.
– Widziałem dzisiaj rzeczy, w które bym nie uwierzył. W których istnienie nikt by nie uwierzył. Szamanka. Nie wiem sam co to było. Swego rodzaju trans. Ja byłem tam. Na miejscu zbrodni, wtedy, kiedy to się stało.
W saloonie rozmowy ucichły, oczy i uszy skierowane były ku barowi. Szeryf spojrzał na rottweilera, merdającego wesoło ogonem za ladą. Skrzywił się. Clay rozejrzał się nerwowo.
– Oczywiście, nie spodziewasz się chyba, że w nie uwierzyłem – rzucił Sugar, rozładowując atmosferę. – Wiesz, że jestem rozsądnym człowiekiem. Konserwatystą, a nawet lekkim rasistą.
– Jasne, że nie uwierzyłeś kolorowym – odrzekł Clay, jakby spokojniejszy.
Buster wyprostował się na stołku i chwycił do ręki strzelbę. Czuł ponownie, że łzy napełniają mu oczy. Żołądek przewrócił mu się na lewą stronę.
– Nie jestem przesądny, dlatego postanowiłem zasięgnąć innej wiedzy. Zderzyć słowo człowieka ze słowem innego. W tym wypadku twoje i Alizy. Jako mój przyjaciel wiesz, że jest jedna rzecz, której nie toleruję. Powiedz wszystkim jaka to rzecz.
Barman uśmiechnął się i popatrzył na ciekawskich klientów.
– Kłamstwo, bracie – odparł. – Nie tolerujesz kłamstwa.
– Powiedz im dlaczego. Powiedz dlaczego go nie toleruję.
Clay podszedł bliżej i położył jedną rękę na barze. Crixus zaszczekał.
– Bo to cecha kurew i złodziei.
Szeryf odszedł dwa kroki od lady, obrócił się i spojrzał przyjacielowi w oczy.
– No właśnie, bracie, teraz powiedz mi, którym z tych dwóch jesteś.
– Przepraszam – rzucił Clay.
– To nie mnie…
Głośny huk rozdarł lokal, drzazgi posypały się z baru na podłogę, a Buster złapał się za brzuch i opadł na jedno kolano. Barman wycelował w niego ponownie, tym razem znad blatu. Zanim jednak zdążył nacisnąć na spust, kula wystrzelona przez Bucka, przysłuchującego się kłótni, rozdarła szyję mężczyzny na strzępy. Gorąca krew bryzgnęła na pieczołowicie ustawione butelki.
– Nie! – krzyknął Buster, próbując powstrzymać rottweilera pędzącego na oprycha, który właśnie uratował mu życie.
Postać w kącie zrzuciła kaptur i krzyknęła coś, a pies skulił ogon i ułożył się pod jej stopami. Indiańska szamanka pogłaskała go, uspokajając i chroniąc przed kulami bandy Bucka.
– Clay! – krzyknął szeryf i wstał, chwytając się baru.
Okrążył ladę i ukucnął przy krztuszącym się mężczyźnie.
– Widziałem cię w lesie, na pogrzebie jej męża, na jej występach. Dlaczego mi nigdy nie powiedziałeś? Mogłem ci jakoś pomóc, doradzić. Ten bar, pianino, wszystko… To wszystko było dla niej. Ale te dzieci, Clay? Zniszczyłeś ją tym.
Łzy mieszały się z krwią, płynąc po twarzy konającego barmana. Buster przyłożył rękę do brzucha i pokazał mu zakrwawioną dłoń.
– Naprawdę? Mnie też chciałeś zabić? Kim ty się stałeś?
Clay odwrócił wzrok, a po chwili zakrztusił się po raz ostatni.
8
Gdy znajoma zagroda z ostrokołu pojawiła się na horyzoncie, Buster zatrzymał się. Rottweiler Crixus biegł u jego boku. Choć lekko zdyszany, dotrzymywał tempa.
– Dziękuję – powiedział mężczyzna i dodał. – I przepraszam, że spotkaliśmy się w takich przykrych okolicznościach.
Indiańska szamanka pomogła zsiąść Hippowi z konia i kazała pobiec do osady. Gdy zniknął za ogrodzeniem, zwróciła się do szeryfa.
– Pamiętasz o zapłacie?
– Po to z wami przyjechałem.
– Mówiłam ci, że to wysoka cena za przysługę, której chciałeś. To była magia śmierci, widziałeś śmierć, doświadczyłeś jej. Tylko śmierć może wynagrodzić śmierć.
– Po tym wszystkim, zamierzasz mnie zabić? Więc to jest twoja cena, moje życie.
Zauważył na twarzy kobiety troskę, choć pomieszaną z politowaniem.
– Nie. Straciłeś dziś wystarczająco dużo, sporo też od siebie dałeś. Rachunek między nami jest uregulowany. Przed odjazdem obiecałam jednak ojcu chłopca, że tu wrócisz. Wrócisz, by nigdy nie odjechać.
Buster uśmiechnął się i dotknął przesiąkniętego krwią opatrunku na brzuchu.
– I tak wątpię, żebym się z tego wylizał – rzucił i rozejrzał się. – Ale to nie w moim stylu, poddać się bez walki. Co, jeśli odmówię?
– A jak myślisz?
Szeryf podjechał do szamanki i jednym szybkim ruchem noża rozpłatał jej gardło. Zawrócił, gnając ile tylko sił w kopytach miał jego czarny rumak. Każdy sus zwierzęcia wstrząsał boleśnie jego raną. Gdy dotarł do miasteczka, zabarykadował się w swoim biurze i oczekiwał. Tej nocy, Indianie spadli na Milktown, niczym szarańcza. Nie zostawiając nikogo przy życiu. Tnąc, przeszywając, nabijając, siekąc i skalpując każdą napotkaną osobę. Wkrótce całe miasto zapłonęło, niczym wielka pochodnia, wbita w piaszczystą równinę.
Buster otworzył oczy, wciąż siedział na koniu.
– I co, sam powiedz. Masz jakieś inne opcje? – zapytała oniemiałego mężczyznę.
Szeryf przetarł rękawem twarz i potrząsnął głową.
– Zdaje się, że nie – wycedził i spojrzał na psa. – A co z nim? Chciałem się nim zająć.
– Zrobię to za ciebie – odparła. – Bo w głębi duszy, szeryfie, nie jesteś złym człowiekiem, tylko lekko zagubionym. Podobnie, jak jego poprzedni właściciel.
Buster prychnął i ruszył powoli w stronę osady.
– Chciałam ci coś jeszcze pokazać – powiedziała i poprowadziła go do jednego z totemów.
Ostatnim razem, po ciemku, nie dostrzegł, co było na nich wyryte. Teraz widział doskonale. Zawiesił wzrok na lwie, z wielką grzywą, szczerzącym kły na trzy małe postacie. Widział też wilka, orła, węża i psa. Nie wiedział co powiedzieć.
– Jakim cudem? – zapytał. – To cały czas tu było?
– Przecież i tak nie wierzysz w takie głupoty.
Szeryf westchnął.
– Powoli mnie nawracasz.
Gdy wjechali do wioski Buster dojrzał Hippa stojącego u boka wysokiego Indianina. Mężczyzna dzierżył dwa tomahawki, na głowie miał pióropusz, a na twarzy bitewne barwy.
– Twoje życie należy do niego. – Kobieta rzekła z przekąsem.
– Wiesz co? Boli mnie tylko jedno – zagadał, spoglądając za siebie. – Że ten kutas Buck zgarnie całą nagrodę za głowę Lwa.
– Pocieszę cię szeryfie – odparła, chichocząc niczym nastolatka. – Zginiesz za przystawienie chłopakowi noża do szyi. Wyobraź sobie co ojciec zrobi z draniem, który niemal rozerwał go na strzępy.