- Opowiadanie: kiczo1 - Nóż w plecy

Nóż w plecy

Jest to moje pierwsze opowiadanie, które ma stanowić prolog do pełnej książki. Stworzyłem swój własny świat w którym osadzona jest opowieść. Będę dodawał kolejne rozdziały jako kolejne opowiadania i mam nadziej się w ten sposób rozwijać. 

Oceny

Nóż w plecy

Panującą ciszę w sali tronowej przerwało stukanie do drzwi, echo odbijające się po prawie pustej sali zdawało się ogłuszające. Króla pogrążony we własnych myślach potrzebował chwili, by wrócić do świata który go otacza. –Wprowadzić – oświadczył prostując się na tronie, w głosie było czuć autorytet władcy lecz również obawy jakie mu towarzyszyły. Drzwi otworzył rycerz stojący przy drzwiach. Za nich do sali weszło czterech podróżników. Weszli pewnym krokiem a pozytywna aura, która im towarzyszyła przebijała się przez grobową atmosferę panującą w sali. Stanęli w rzędzie, król gestem reki udzielił im przyzwolenia do wypowiedzi.

-Szanowny królu, miłościwie panujący tą przepiękną nadmorska krainą, twoje oddanie dla królestwa i poddanych opiewa w legendy – zaczął przemowę jeden z gości króla.

-Do rzeczy mój drogi, czego oczekujesz od swojego króla – przerwał władca.

-Mój panie nie pochodzimy z twoich ziem jesteśmy wędrowcami z dalekiego kraju i nie szukamy pomocy, wręcz przeciwnie oferujemy ją. Słyszeliśmy jakie to tragedie targają królestwem w ostatnim czasie i oferujemy rozwiązanie. Oczywiście za należytą opłatą.

-HA HA HA … -Wybuchł śmiechem król. – Wy oferujecie pomoc, a jakąż to niby, moje królestwo jest odcięte od głównego szlaku handlowego, powiadają że sam diabeł się tam osiedlił. Nikt z setek śmiałków a nawet moje wojsko nie wróciło stamtąd żywe. Całe państwo popadnie przez to w ruinę, a ty twierdzisz że w raz ze swoimi małomównymi kompanami na dodatek bez broni od tak rozwiążecie ten problem. 

-Masz Panie prawo w nas nie wierzyć, nie jest to pierwszy taki przypadek a broń zostawiliśmy w karczmie nie chcąc kalać twoje oblicza widokiem tak barbarzyńskich narzędzi– odrzekł.

– Elokwencja mi oczu nie zasłonisz, ale to bez znaczenia. Jeśliście śmiali proszę udajcie się na szlak i rozwiążcie sprawę– odpowiedział.

-Lecz zostaje sprawa wynagrodzenie żądamy stu pięćdziesięciu złotych monet – odparł.

-Wyznaczyłem nagrodę na dwustu srebrników, lecz proszę niech będzie, i tak nie będzie miał się po nie kto zgłosić. Udajcie się do karczmy przy lesie tam wam wytłumaczą gdzie macie się udać żeby zakończyć swój żywot wcześniej.

 

– No Frank i dlatego właśnie gadanie z władcami zostawiamy tobie, utargować stu pięćdziesięciu złotych monet wystarczy na jakiś czas– skomentował z pod kaptura trzeci z czterech jeźdźców przemierzających miasto, zmierzających do karczmy na skraju osady.

– Szczególnie jak Marek będzie się wzruszą i darował biednej niewieście zapłatę– odpowiedział Frank.

-Mogłaś sama podejść do tej kobiety i zażądać pieniędzy za zabicie jej męża– dodał obronie Marek.

–  Gdyby wiedziała co mu się stało była by wdzięczna. – Pierwszy jeździec nie dodał ani słowa tylko dokładnie obserwował okolice, nie pierwszy raz widział jak wszyscy ukrywają się w domach nie wiedząc co przyniesie jutro. A cokolwiek by to nie było nie będzie to nic dobrego.

 

– No nareszcie ta karczma. Jechaliśmy tu chyba cały dzień – odetchnął Marek.

-Jagoda, Satur oporządźcie konie, ja i Frank ustalimy co się da w karczmie – dodał, podając lejce Jagodzie. Frank rozglądając się dokoła odpowiedział – Mam nadzieje że tu tylko interesy, nie zamierzam tu nocować.– Po czym obrócił się na pięcie i razem z Markiem weszli do karczmy. Ich oczom ukazało się małe, zadymione i zawilgocone pomieszczenie. Całe wyposażenie stanowiło kilka ław i stołów. Za jedynym czystym obiektem w tym przybytku stał barman, a całość klientów stanowił zarośnięty mężczyzna w średnim wieku i utuczony kot właściciela. Gdyby nie głos gospodyni z pomieszczenia za ladą można by usłyszeć własny oddech. – Jesteśmy tu z rozkazu króla – zaczął Frank. Na te słowa karczmarz zatrzymał się i dokładnie zaczął się przyglądać nowo przybyłym. – Mamy oczyścić szlak a tu mięliśmy dostać informacje – dodał Marek co wyrażeni poprawiło humor gospodarza, który wrócił do swoich zajęć. Z końca dobiegł głuchy huk uderzenia kufla o stuł. Brodaty jegomość otarł brodę rękawem z piwa po czym dodał pewnym głosem. – To do mnie was posłano, nie stujta tak te słupy soli, siadnijcie se…. karczmarz jeszcze dwa piwa dla nowych przyjaciół na mój koszt to pewnie ich ostatnie niech się zabawią. No chłopy gadajcie co wam trzeba. –Frak nie ruszył się od drzwi natomiast Marek z ochotą zasiadł do stołu naprzeciw, wziął kilka łyków piwa, które barman zdążył już donieść i odpowiedział. –Jedyne czego nam trzeba to informację co wiesz i co słyszałeś dobrze zapłacimy mamy rachunek u króla.

-O nie już tu tacy byli że zapłacą, powiedziałem co wiem i ślad po nich zaginał. Pewnie zginęli na szlaku a zapłaty nie ma z kim uregulować najpierw miedziaki potem informację.–

 Marek wyciągnął za pasa mieszek i rzucił go na stuł, uderzeniu o stuł towarzyszył brzdęk co poskutkowało pojawieniem się uśmiechu na twarzy rozmówcy. Szybkim ruchem zgarnął mieszek i schował pod stuł– No widzę z wielmożnego Pana poważny rozmówca. – Nie zajrzał do środka żeby czasem nie urazić bogatego gościa i nadzieją na większy zarobek z czasem.–Na mnie tu wołają wesz i tak i wy się do mnie zwracajcie. – Imię zawdzięczał wszą które zasiedliły się w brodzie z powodu braku higieny. Po chwili ciszy kontynuował.– No panie pytajcie co chcecie wiedzieć – rzekł.

-Wszystko kiedy ludzie zaczęli znikać, jacy ludzie czy ktoś poczwarę widział – dopytywał.

-Eeee panie ja tom myślę, że to żadna poczwara ino jakieś zwykłe wilki lub niedźwiedzie. Ale powiem com wim. To tak jakoś tak z wiosny będzie jeden handlarz co zmierzał do miasta mówił, że wyskoczył na niego jakiś pomiot czarci sam ledwo uszedł z życiem a jego żona i syn nie mieli tyle szczęścia. No ja tam nie wiem czy szczęścia bo dziabło do to w nogę i przed wieczorem odszedł do pana. Oj męczarnie to były tak jeczoł, że psy na ulicy pobudził. A tan mój pies panie to wył cało noc….

– Błądzisz , wróć do tematu – zasugerował Marek.

– A już Ci wracam spokojnie wielmożny Panie, potem to miał przybyć ktoś z futrami dla samego króla, ale jak się spóźniał trzeci dzień to wysłali wojsko na zwiady i znaleźli jegomościa co prawda bez głowy, ale był. I tu mi właśnie wilki nie pasują bo by ciała nie zostawiły jak by były głodnie, no chyba że nie były by głodne ale wtedy by nie atakowały i po co by futra zabierały przeciecz maja własne.-

-Znowu myślami błądzisz mój przyjacielu.-

-Tak, tak to potem było tego co raz więcej i handlarz za handlarzem przepadali a i inni podróżni, no a teraz jest po żniwach, a u nas ziemi mało to handlują za ryby bo tego jest pod dostatkiem. Wiec król wysłał swoją straż przyboczną i nikt nie wrócił od tamtej pory nikt nie wrócił, wszyscy goście przybywają drogą morska a lądowa całkiem odcięta. Szlak teraz już prawie całkiem zarósł nikt się tam nie zapuszcza no nikt oprócz mnie bo mieszkam na nim ale wypadki co to do nich dochodzą to dalej się o wiele zdążają. Wiem gdzie, to się nie zbliżam-

W tedy do gospody weszli pozostali kompani. Satur wyjął dwa mieszki i potrząsł nimi żeby dać do zrozumienia że są pełne – Słyszałem część rozmowy, dożucie te dwa mieszki jeśli nas tam zaprowadzisz. – Oczy wszy zabłyszczały wstał podpierając się o stuł rękoma rzucił – No ma się rozumieć jak sobie pan życzy. Możemy wyruszyć choćby teraz-

-I to by nam najbardziej pasowało.– Usłyszał w odpowiedzi z ust Satura – Do zmierzchu jeszcze dobre pięć godzin zdążymy.-

– O panie konno to i za dwie godzinny będziemy na miejscu.-

– Ruszajmy wiec. – Poganiała przyjaciół Jagoda zdejmując kaptur z głowy. Co bardzo zaintrygowało węsz i karczmarza, gdyż ich oczom ukazała się co najwyżej dwudziesto letnia wysoka lecz drobna dziewczyna. Drobne usta i mały nosek skąpane w długich kruczo czarnych włosach sprawiały iż nie można było oderwać oczy od nowo poznanej dziewczyniny. Po chwili gdy wesz oswoił się z widokiem pięknej damy wszyscy wyszli z karczmy osiodłali konie i udali się na szlak. Wysokie trawy potwierdzały słowa o znikomym ruchu w okolicy.  Podróż lasem okazała się wyjątkowo mecząca z powodu niskich gałęzie drzew, które zdążyły wypełnić wolną przestrzeń. Podróżnym towarzyszyła cisza do momentu przerwania jej przez wesz. 

-To tak za tym zakrętem będą leżeć pierwsze ciała, ciągną się tak z jakieś sześćset może siedemset kroków do samej rzeki.

-Dalej udamy się pieszo.– Oświadczył właśnie zsiadający z konia Satur. Podeszli kilka kroków i dostrzegli pierwsze zwłoki. Był to żołnierz w lekkim rynsztunku, leżał twarzą do ziemi z dziurą po ostrzu na karku. Powiał wiatr i do ich nozdrzy dotarł swąd zgniłych ciał, podnieśli wzrok przed nimi rozciągał się pobitewny obraz. Wiele ciał i porzucany dobytek. Satur spojrzał w oczy Markowi i delikatne kiwnął głową. Ten w odpowiedzi dobył miecza za pasa stanął plecami do Franka i Jagody, którzy pochylali się nad jednym z ciał. Spojrzał w miejsce gdzie powinien stać wesz, niestety to co stało przed nim nie było już człowiekiem. Ich przewodnik zaczął się zmieniać. Oczy stały się węższe, z rozszerzających ust wyrosły dwa zęby. Tułów rozciągał się a nogi połączyły przez co przypominał ogromnego węża z rękami. Wesz w nowej postaci rzucił się na Satura, uderzył z impetem lecz trafił tylko w płaszcz zawieszony na gałęzi sam Satur stał już z mieczem koło Marka.

-Zabiłeś tak wielu niewinnych w imię czego? – zapytała Jagoda.

-SSskąd wiedzieliście, jak ssię domyśliliście?–Usłyszeli w odpowiedzi .

-To nie było trudne tylko ty w całej osadzie miąłeś pieniądze na przesiadywanie w karczmie. To były tylko podejrzenia, które szybko rozmyłeś. Tym że się zgodziłeś nas to przyprowadzić. Potrzebowaliśmy jeszcze potwierdzenia, które sam nam dostarczyłeś wspominając o swoim domu. Dotarliśmy do ciał a po drodze żadnego zabudowania. Nie wiedzieliśmy tylko kiedy nas zaatakujesz ale rany zadane bez honoru od tyłu, to więcej niż pewne że zaatakował ich ktoś komu ufali.

-Jestem pod wrażeniem jak szybko mnie przejrzeliście do tej pory wszyscy dochodzili do tego już z kłami lub czymś innym w plecach.

-Lecz powiedz nam czemu to robisz ?? – dopytywał Marek.

-Czy to nie oczywiste, dla zysku. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie kosztowności niektórzy przewożą. A za miecze i tarcze też można dostać parę miedziaków.

-Tylko chciwość tobą kierowała? Jakim demonem ty jesteś? –Pytała dalej Jagoda.

-A co innego tylko złoto, a ty nie zadawaj tyle pytań jak tylko skończę z twoimi kompanami to i z tobą się zabawie. – W raz z ostatnim słowem natarł na nich i zwarł się kłami z mieczem Satyra.

-Wyrok podjęty, skazuje na śmierć nosiciela i byt – padło z ust Jagody. Co zdekoncentrowało na chwile wesz w postaci węża i Satyr zdołał go odepchnąć. Obrócił się na podbrzuszu i chwycił ogonem Jagodę. Przyciągnął ją do siebie spojrzał prosto w oczy i rzucił słowami – Teraz już nie jesteś taka odważna co malutka.– Ku zaskoczeniu nie zobaczył w jej oczach ani krzty strachu jedynie zimne zobojętnienie. Odrzuciła włosy z twarzy –Zakończ to – dodała. Tuż przed samą jej twarzą pojawił się błysk. Było to ostrze miecza Marka, które jednym ruchem odcięło głowę poczwarze. Zwłoki przewodnika zaczęły parować, gdy dym się rozwiał na ziemi leżały zwłoki ich przewodnika.

-No i po sprawie jak zwykle, ostatnio są tak słabi że nawet nie chce mi się dobywać broni. Ale przynajmniej nam się to opłaci wracajmy do zamku król chyba jest nam sporo winien. Frank nie mógł się już doczekać by ponownie wykazać się swoimi zdolnościami oratorskimi przed władcą

-To na dowód – powiedziała Jagoda pakując głowę wszy do torby. Całą czwórka wraz z trofeum udała się prosto do władcy. Weszli do sali bez pukania zastali władcę w tej samej pozycji z opuszczona głową jak poprzednim razem. Ponownie ustawili się przed królem w rzędzie. Tym razem Frank rozpoczął bez przyzwolenia, widział że raczej go nie dostanie.

-Królu wielki i czcigodny mam zaszczyt poinformować, że zadanie zostało należycie wykonane. Szlak jest bezpieczny jak nigdy przed do tond i ręczyć mogę własną głową że już nikomu włos z głowy nie spadnie z rąk demona, który was nękał.

-Wielkie to słowa a masz coś na ich poparcie. – Jagoda wyciągnęła głowę z worka trzymała ją przed sobą za włosy.

– Głowa jakiegoś kmiecia chcecie mnie rozłościć czy tylko zhańbić moje imię –

-To jeszcze nie koniec pokazu proszę zaczekać – dodał Frank, natomiast Jagoda sięgnęło wolną ręką do małej torby przypiętej do pasa wyjęła małą fiolkę i wylała zawartość na głowę trzymaną w drugiej ręce. Pojawiła się zielona mgła z której wyłoniło się prawdziwe oblicze demona. Gdyby nie wysokie oparcia tronu król uciekł by z krzesła. Głowa po kilku sekundach wróciła do pierwotnej postaci co uchroniło szaty króla przed zapaskudzeniem ich wymiocinami. – To chyba wystarczający dowód pokonania demona – rzekł Frank.

-Tak dowód jest wystarczający, otrzymacie zgodnie z ogłoszeniem dwieście srebrników. Wasza praca napełnia mnie optymizmem na przyszły sezon handlowy. -

– Jesteśmy wielce rad, że udało nam się cię uszczęśliwić lecz jest jeden mały niuans, który należy naprostować. A mianowicie umawialiśmy się na sto pięćdziesiąt złotych monet nie dwieście srebrnikowi. –

-Co jak śmiecie żądać takiej kwoty, chyba że …. Już wiem …. Wy współpracowaliście z tą bestią. -

– Gdyby to był nasz kompan po co mieli byśmy go zabijać. -

-To pewnie wy napadaliście na bezbronnych przez ten cały czas, tak … tak na pewno sam widziałem jak robiliście magiczne sztuczki, tak mieszaliście w głowach moim ludziom. A tego biedaka pewnie spotkaliście dziś rano i postanowiliście więcej zarobić. Straże brać ich żadne z nich nie opuści tego zamku żywe. – Z balkonu jeden ze strażników wypuścił strzałę wycelowana w głowę Satyra. Strzała jakby zatrzymała się w powietrzu o włos od głowy lecz towarzysze wiedzieli że zdążył ją złapać. Ich pewność i zaufanie pozwoliły na kontratak jeszcze w czasie lotu strzały. Król zobaczył jedynie jak strzałą się zatrzymuje bez wbicia w ciało a następnie spadające ciało łucznika z wbitym nożem w twarz który został rzucony przez Jagodę. Chciał coś jeszcze krzyknął lecz poczuł zimną stal przyłożoną do gardła, był to miecz Marka, który dla króla poruszał się szybciej niż strzała. Jagoda powoli podeszła do martwego łucznika i wyciągnęła swój nóż. – Jeszcze mi się przyda – dodała. Nikt inny nie odważył się poruszyć. Zapanowała cisza która w końcu odważył się przewraca Frank.

-Bez pochopnych działań, jak widzisz królu moi kompani są jak to mówią w gorącej wodzie kompani. Wiec może wrócimy do umowy w której to dostajemy zapłatę i wychodzimy a król – zmienił głos na niski i upiorny – zatrzyma głowę na karku.

-Uuu .. uczciwa propozycja, straże dać tu te sto pięćdziesiąt złotych monet. – Jeden ze strażników wybiegł z sali a gdy wrócił niósł worek ze złotymi monetami. Król odetchnął gdy stal odsunęła się trochę od jego szyi.-To chyba możecie teraz nas spokojnie opuścić–

-No niestety – zwrócił się Frank.– Już raz próbowałeś nas oszukać, teraz już Ci tek nie ufamy. Zrobimy tak że weźmiemy Cię jako zakładnika aż do skraju miasta strażnicy tu zostaną a tobie nie spadnie włos z głowy. –

-Nie zgodzę się na to. -

-No raczej nie będziemy potrzebowali twojej zgody – Jak powiedzieli tak uczynili odprowadzili króla na skraj miasta. – No wiernych i uczciwych masz poddanych niech lepiej z ciebie nie biorą przykładu – rzucił na odchodne Frank.

– Zadarliście z niewłaściwym człowiekiem. Jam jest Tyr król Wyższeny zapamiętajcie to imię jeszcze będziecie mnie błagać o miłosierdzie a ja go nie okaże. Głupcy – krzyczał za oddalającymi się wyzwolicielami jego krainy. 

Koniec

Komentarze

U-ła, panie szanowny, toż to fuszerka literacka!

 

  1. Literówki. Mnóstwo. Przeczytaj waść swą opowieść jeszcze raz i sprawdź każdy wyraz.
  2. Błędny zapis dialogów, na forum w zakładce “Poradniki” jest bardzo dobry przewodnik, jak je poprawnie zapisywać.
  3. Brakuje spacji, dywiz, myślników etc. etc. – patrz pkt. 1. Przeczytać i poprawić.
  4. Liczebniki w beletrystyce zapisujemy słownie, żadnych “150”.
  5. Dziwne zdania: “– HA HA HA … -wybył śmiechem król“ – Wybył!?

Co do samej historii, to temat przemilczę, bo to tylko fragment.

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Ok dzięki za szczerą opinię obiecuję się poprawić . Choć pierwsze zdanie zabolało .

Poprawie  wskazane błędy i liczę na ponowną ocenę po ich usunięciu.  Jeśli możesz wskaż kilka literówek. 

A jeśli chodzi o fabułę to wszytko wyjaśni się w kolejnych dwóch lub trzech częściach. 

 

Panującą ciszę w sali tronowej przerwało stukanie do drzwi, echo odbijające się po prawie pustej sali zdawało się ogłuszające. Króla pogrążony we własnych myślach potrzebował chwili, by wrócić do świata który go otacza. –Wprowadzić – oświadczył prostując się na tronie, w głosie było czuć autorytet władcy lecz również obawy jakie mu towarzyszyły. Drzwi otworzył rycerz stojący przy drzwiach. Za nich do sali weszło czterech podróżników. Weszli pewnym krokiem a pozytywna aura, która im towarzyszyła przebijała się przez grobową atmosferę panującą w sali. Stanęli w rzędzie, król gestem reki udzielił im przyzwolenia do wypowiedzi.

 

Wezmę na tapetę tylko pierwszy akapit, żebyś sam zobaczył skalę problemu (który można rozwiązać uczciwą pracą :) )

 

Panującą ciszę w sali tronowej przerwało stukanie do drzwi, echo odbijające się po prawie pustej sali zdawało się ogłuszające. – lepiej by to brzmiało np. tak: Ciszę, panującą w sali tronowej, przerwało stukanie do drzwi. Echo, odbijające się po prawie pustej komnacie, zdawało się ogłuszające.

Do tego w jednym zdaniu powtórzyłeś dwa razy sali – powtórzeń nie lubimy ;)

Zwróć też uwagę na przecinki.

 

Króla(+,) pogrążony we własnych myślach(+,) potrzebował chwili, by wrócić do świata(+,) który go otaczał. – literówka; przecinki; trzymaj czas

 

–Wprowadzić – oświadczył(+,) prostując się na tronie, w głosie było czuć autorytet władcy lecz również obawy jakie mu towarzyszyły. – spacja przed Wprowadzić; przecinki; jakie obawy mu towarzyszyły? Bo autorytet w głosie jeszcze jestem w stanie sobie wyobrazić, ale o obawach nic nie wiem

 

Drzwi otworzył rycerz stojący przy drzwiach. – rycerze raczej nie są odźwiernymi i nie stoją przy drzwiach – rycerz to szlachcic, a warta przy drzwiach to rola gwardzisty, pachołka, kogoś w rodzaju lokaja, może giermka

 

Za nich do sali weszło czterech podróżników. – co to znaczy? Lepiej by to zdanie brzmiało, gdyby te dwa słówka wyrzucić.

 

Weszli pewnym krokiem(+,) a pozytywna aura, która im towarzyszyła(+,) przebijała się przez grobową atmosferę panującą w sali. – przecinki;

 

Stanęli w rzędzie, król gestem reki udzielił im przyzwolenia do wypowiedzi. – literówka; przyzwolenia można udzielić na coś, nie do czegoś

 

W tym krótkim akapicie cztery razy powtarzasz słowo sali.

 

Moja dobra rada – zanim zabierzesz się dalej za powieść, poćwicz na krótszych, ale zamkniętych formach, czyli pełne opowiadanie, jakiś szorcik. Po pierwsze – łatwiej jest wskazać i poprawić błędy, łatwiej się na nich uczyć. Po drugie – wyobrażasz sobie korektę powieści napisanej w taki sposób?

 

Wiem, że to nie jest miłe, ale jak weźmiesz sobie do serca porady z poradników, do których pokierował Cię Zalth, to tylko wyjdzie Ci to na dobre.

 

A, i jeszcze jedno – mało kto lubi czytać fragmenty. Zwłaszcza, jeśli najeżone są usterkami. A brak czytelników = brak konstruktywnej krytyki = brak rozwoju. Przemyśl to sobie.

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuje za prawdziwie konstruktywną krytykę. Skorzystam z rady skupie się na krótszych opowieściach a do tego wrócę gdy wyrobie w sobie już jakiś warsztat.  

yes

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nowa Fantastyka