- Opowiadanie: dzikus1917 - Bunkier

Bunkier

Moje pierwsze “dziecko” proszę być dla niego łaskawym w miarę możliwości, ale jednocześnie szczerym.

Co w ogóle myślicie o przygodach Karolka, jak wam się podoba pomysł takiego bohatera i świata w którym żyje ?:0 Dziex i pozdro ;) (mam nadzieje, że nie zrażę was błędami)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Bunkier

Bunkier

 

 

 

-Spierdalaj John, już Ci mówiłem żebyś do mnie z tym kurwa nie dzwonił.

Uciął rozdrażniony Carl i rozłączył połączenie. Carl czy inaczej Mały Carl, albo z włoskiego Carlo, jak nazywał go jego przyjaciel jednooki Jim. Carlo to dla wielu oznaczało największy pojeb na zachód od Czarnej Rzeki i Toksycznego Lasu, a także notoryczny bywalec pubów, pijak i amator wesołych, halucynogennych specyfików w różnej postaci.

Facet był prawie dwumetrowym brunetem, o jasnej karnacji, ciemnych włosach i oczach koloru orzecha, zbudowanym atletycznie, ze względu na to, że jego pasją były ćwiczenia fizyczne i sztuki walki, co nie przeszkadzało mu używać życia. Jak twierdził, nie ma co się z tym pierdolić, trzeba wyjść sobie poużywać, bo w końcu, życie ma się tylko jedno i trzeba je dobrze wykorzystać. Był raczej typem stroniącym od zadym, ale umiejącym się znaleźć w sytuacji, jeśli trzeba, choć nie stronił od kielicha i wspomagaczy, serwowanych mu przez jego prywatnego dilera i dobrego kumpla z ferajny Johnego. Posiadał spore umiejętności trenowane często w wolnych od pijatyk chwilach. Mimo wad i swoistego szarorzeczywistego poczucia humoru, był człowiekiem wierzącym, wierzył, że Stwórca za dobre wynagradza, a za złe karze, chociaż nie często pojawiał się na zebraniach Nowego Kościoła Imperium.

Moja wiara, moja sprawa… uważał, choć miał wielu krytyków chcących przesadnie ustawiać jego życie według swoich kryteriów.

Co tak będę sterczał sam w chałupie, czas się troszeczkę przewietrzyć– Powiedział do siebie zakładając buty na nogi.

 

Mieszkał skromnie, w jednopokojowym slocie mieszkalnym w jednym z departamentów mieszkalnych w centrum Senko – Yamato.

Nie przepadał za przepychem, jego wizytówką była prostota, schludność, ale także zdrowy rozsądek. W razie nagłej potrzeby zmiany miejsca , nie będzie musiał ze sobą targać drogiego ekranu wizyjnego, albo przejmować się stratą kosztownych mebli. Pod oknem jego jednopokojowego, malowanego w kolor jasnej zieleni królestwa znajdował się sześciokątny dębowy stół na którym stał terminal osobisty.  Kilka krzeseł, gdzie przyjmował serdecznie swoich gości, a jeśli przyszedłby ktoś niezapowiedziany, zawsze mógł liczyć na kopa w dupę i wygodne miejsce na parapecie za oknem.– Nikt, nie będzie zakłócał mojego spokoju.– Uważał i starał się tej zasady trzymać. Przy ścianie stała składana wersalka w stylu retro, świadek wielokrotnych miłosnych przygód. Naprzeciwko wersalki, nad którą wisiał wielki kalendarz z paniami, które nie lubiły towarzystwa ubrań, znajdowała się obszerna szafa wraz z regałem w której Carlo zmieścił 80% swoich skarbów, mimo, ze było tego sporo i Carlo lubił poużywać, starał się tam mieć zawsze względny porządek.

Lubił, jak wiedział gdzie co jest.

W rogu pokoju stał manekin do ćwiczeń uderzeń i chwytów, z funkcją piętnasto poziomowej sztucznej inteligencji, nie był co prawda najnowszy, ale też nie aż tak stary, ze nie dałoby rady na nim ćwiczyć ze względu na zawieszające się oprogramowanie lub inne problemy natury technicznej.

Dziadek mu opowiadał, że kiedyś w starym świecie ludzie używali takich manekinów, ale bez software, metalowych albo drewnianych, które nie potrafiły oddać.

Carl zawsze się dziwił, jak ludzie mogli na czymś takim trenować, skoro te manekiny nie oddawały, trening był nieprawdopodobnie nudny. Dziadek opowiadał mu też, żeby trenować wybraną sztukę walki trzeba było chodzić do specjalnej sali, gdzie treningiem adeptów zajmował się przeszkolony do tego instruktor.

 

 

-He He, nie to co teraz, wszystko w chipach, transfer danych z bazy i hop wiedza bezpośrednio do mózgu, a potem trening z tymi cyber cacuszkami i po krótkim czasie Twoje umiejętności przerażają na salonach i ulicach.– Mawiał z dumą, zachwalając zalety cyber technologii.

Oczywiście istniały jeszcze starodawne metody nauczania, ale było ich już coraz mniej i raczej były kosztowne, lecz równie skuteczne co trening na nowoczesnych manekinach.

 

 

Znajomi zarzucali mu, że żyje jak mnich, albo wyrzutek, ale to byli tylko ci z tych szczęśliwców, którym zazwyczaj nie doskwierało życie, posiadali dużo tak zwanego: „Cudownego Proszku Szczęścia”, jak to mawiał jego przyjaciel z jednym okiem Jim. Jimemu, Johnowi i Dickowi nie przeszkadzał taki wystrój mieszkania Carla, ani tym panienkom, które zostawały u Carla na śniadanie po nocnych eskapadach.

 

 

 

Był już gotowy, wyszedł, zamknął drzwi, stał na poziomie 0 swojego gmachu mieszkalnego. Otworzył automatyczne drzwi poprzez zbliżenie gałki ocznej do czytnika siatkówki. Zbiegł po schodkach i już znajdował się na jednej z głównych ulic Senko. Uwielbiał spacery wieczorami. Większość spacerów kończyła się w clubie zwanym „Piramidą”.

Piramida miała kształt, stożka,trzy piętrowa budowla koloru metalicznego złota dodatkowo rozświetlona światłami, które wypełniały otwory okienne znajdujące się w pasach w kształcie krzyży, takie krzyże wcinały się w każdą ze ścian „Piramidy”.Światła doskonale dodawały blasku złotemu metalikowi budowli, ale też nie raziły oczu ludzi wewnątrz, ponieważ w każdym oknie zainstalowane były przyciemniane szyby, które tłumiły nadmiar lumenów z zewnątrz, dając przyjemny dla oka widok bywalcom Clubu i zapewniały prestiżowy wygląd zewnętrzny. Każde z pięter miało osobny klimat, środkową i najwyższą wypełniały dyskoteki, a na parterze znajdował się pub, ulubione miejsce wielu nurków lubiących pływać w morzach wysoko procentowych trunków, czyli także Carla i jego ferajny. Na czubku budowli znajdował się mocny super halogen, który zwiastował miastu herbem na ciemnym niebie, że faraon znowu urzęduje za barem i dzisiejszego wieczoru zadba o swoich poddanych serwując im trunki, oparte na starożytnych recepturach w ilościach, które nie zmieściłyby się korycie Nilu. Pub był schludny chociaż nie do przesady, wystrojony w stylu egipskim, z motywami egipskich fresków na ścianach, hybrydowymi dywanami które były jak morze czułków masujących stopy, nawet te obute. W podłogę w niektórych miejscach wbudowane były projektory w kształcie kolumienek, rozsianych po sali opowiadających historie Egiptu ludziom, którzy trunki lubili przegryźć lekką porcją zrywającej majty przez głowę historii. Chociaż takich wiedzoholików raczej było w piramidzie tylu, ile whiskey na dnie szklanki pijaczyny po suto zakrapianej imprezie. Specyficznego klimatu dodawały halogeny, rozlokowane w czterech miejscach na suficie, co jakiś czas zmieniały odcień światła, także bywalcy pubu, mieli co jakiś czas przyjemną zmianę nastroju wnętrza, nie przeszkadzającą w prowadzonych rozmowach.

No i wszystko pięknie, ale dzisiejszego wieczoru Mały nie wybrał się do „Piramidy”, szedł powoli pasem chodnika przy głównej ulicy, napełniając płuca mroźnym powietrzem i dymem z cygara, które odpalił zaraz po wyjściu. Ubrany był w ciepłą, szarą bluzę z technodresu z kapturem który w całości zakrywał twarz cieniem tak, że nie było jej widać oraz stare bojówki w kolorze jasno szarego i zielonego moro które dostał od dziadka. Na nogi ubrał standardowe, czarne obuwie CX – UEGZIMPAE, gwarantujące dobry styl i bezpieczeństwo stop i nie obciążające jej zbędnymi osłonami czy modyfikatorami. Buty dla ciężko pracującej klasy średniej. – jak to zabawnie określał jego kumpel Johny. Na plecy zarzucił sobie swój nieodłączny, pełen przydatnych drobiazgów plecak.

Szedł spokojnie dalej, delektując się cygarowym dymem, a jego drogę rozświetlały miejskie halogeny i projektory z reklamami na witrynach sklepów, setki ekranów zawierających różne treści. Był mijany przez różnej maści pojazdy, od samochodów, po nowoczesne poduszkowce, a także riksze zaprzężone w genetyczne hybrydy koni, lub innych zwierząt. Carlo nigdy nie potrafił zrozumieć badań z ingerencją w genetykę, był raczej zwolennikiem medycyny konwencjonalnej i naturalnej, bo cyber medycyna przejmowała go dreszczem. Te wszystkie stwory, które serwował przemysł farmaceutyczny, motoryzacyjny i zbrojeniowy. Były zadziwiające i przerażające zarazem. Konie, które bez problemu mogły w biegu ścigać się z najszybszymi samochodami. Tygrysy, które potrafiły zmieniać kształt, korzystać z zaawansowanej technologicznie broni, zabijać krwawo przeciwników, rozrywając ich na strzępy w jednej chwili, żeby w następnej łasić się potulnie do swoich Panów, których miały ochraniać. Kolejne mijane ekrany zalewały przeciętnego przechodnia potokiem informacji wszelakiego rodzaju, ludzie musieli się w nich poruszać, jak przez chaszcze w dżungli, mając do dyspozycji tylko maczetę swojego własnego wyboru, wyrąbując sobie w nich ścieżkę do celu w życiu.

Wybierali tor swojego życia w zalewie morza często niepotrzebnych informacji.

Senko poza zalewem informacji i cyber przepychem centrum matkowało, także ciemnym dzielnicom i uliczkom. Wchodząc w takie człowiek, czy człekopodobny mutant nie wiedział czy wyjdzie w jednym kawałku i o własnych siłach, czy podąży w kierunku kostnicy w plastikowym worku, czy w brzuchu jakiejś zbuntowanej hybrydy, która nie była tak doskonale zasymilowana, jak to zachwalali naukowcy w reklamach i nie koniecznie uśmiechało jej się siedzenie w centrum badawczym ze zgrają kretynów, którzy mieli ochotę na niej „poeksperymentować”.

Humanoidzi z zewnątrz nie często zapuszczali się w takie okolice, a jeśli już musieli to na pewno nie bez ochrony, albo gruntownego własnego wyszkolenia w sztukach wojennych.

Biznesmeni których stać było na wynajęcie ochroniarzy, zazwyczaj otoczeni byli przez grupkę schludnie odzianych, dobrze wyszkolonych, uzbrojonych i potężnie zbudowanych typów. Byłych policjantów, albo żołnierzy. Taka ochrona dawała sporą pewność, że napastnik porządnie się zastanowi nad próbą ataku, na oddział zaciętych twarzy i ciężkich spojrzeń, oddział dobrze zorganizowany i uzbrojony.

Taki rodzaj względnego bezpieczeństwa był bardzo kosztowny, więc zwykli obywatele, którzy załatwiali od czasu do czasu interesy w ciemnej strefie miasta musieli o siebie zatroszczyć się sami.

 

Widzi mi się to powietrze dzisiaj, może dla odmiany przejdę się parkiem, a potem zawinę się do chałupy, nieco poczytam w towarzystwie dobrego piwa i lulu, a jutro znowu trzeba iść do roboty…., ale przynajmniej się wyśpię, a nie jak ostatnio.-

Pomyślał i zmienił kierunek marszu i skręcił w ulicę U 32 przy ratuszu miejskim Senko Yamato. Ratusz wznosił się dużo wyżej niż inne budowle w promieniu kilometra, miał 40 pięter, wyglądał jak wielki pajac napchany biurokracją i szczerzący się do petentów w błysku halogenów rodem z cyrkowego show. Tak lubił opisywać siedzibę miejskiej władzy Dick Gattini pseudonim „Wielki”, jeden z ferajny i jeden z wielu nurków zagłębiających się w procentowych odmętach.

Minęła krótka chwila i nasz sprytny bojownik o sprawiedliwość i darmową wódkę znajdował się na obrzeżach parku miejskiego i sam był tym zdziwiony. Park przypominał zielony wrzód na dupie cyber postępu miasta. W świetle dnia było tu pięknie, przedzielała go na pół niewielka rzeczka otoczona zielenią, a w północnej części parku był usytuowany duży staw z kilkoma malutkimi wysepkami będącymi schronieniem dla ptaków i innych zwierząt. Słychać było tutaj różnobarwne śpiewy i inne przyjemne dla ucha odgłosy natury, które pozwalały odpocząć od zgiełku cywilizacji. Nocną porą zaś park straszył swoimi ciemnymi kształtami, wyłaniającymi się zza drzew, cieniami o wielkich oczach i groźnych pomrukach. Lokalne wiadomości od czasu do czasu podawały newsy o topielcach znalezionych w stawie, o ludziach po których zostało tylko ubranie w krzakach, albo o zwisających z drzew na własnych jelitach, oskórowanych zwłokach mutantów.

Było to miejsce w którym granica między naturalną harmonia i porządkiem, a chaosem mroku, była bardzo cienka, w niektórych miejscach już przetarta się, jak materiał w starych spodniach.

Takim przetarciem niewątpliwie był bunkier, system miejskich umocnień z czasów wielkiej wojny, kiedy jeszcze istniał inny porządek świata, kiedy jeszcze nie było technobestii i zaawansowanej technologii. Czasach o których opowiadał często Carlowi dziadek, kiedy jeszcze Carlo bawił się zabawkami. Czasy o których jego dziadek też słyszał w historiach od swojego dziadka, który był tam, był naocznym świadkiem tej wojny i jej okrucieństwa, kiedy człowiek względem drugiego był gorszy niż bestia. Wejście do tej jaskini przeszłości wyglądało jak głowa ośmiornicy, z zamkniętą ciężkimi metalowymi drzwiami paszczą, której macki znajdowały się trwale i głęboko pod powierzchnią gruntu. Mogli w nim znaleźć schronienie bezdomni i poszukujące legowiska dzikie cyber hybrydy, czasami spotykały się w nim też miejskie gangi na swoje „narady”.

Kiedy Mały przechodził obok usłyszał szuranie jakby coś, lub ktoś skrobało pazurami albo jakim metalowym narzędziem o ściany, przy akompaniamencie ciężkich kroków. Drzwi bunkra zazwyczaj zamknięte, teraz były lekko uchylone. Nagle usłyszał płacz, jak by płakała jakaś niewinna istota, żałośnie błagając o pomoc.

Rozejrzał się, czy był tam ktoś inny jeszcze, kto by mógł potwierdzić czy to się działo naprawdę i ewentualnie pomóc w rozeznaniu się w sytuacji. Jak na złość w pobliżu nikogo nie było, a w jego umyśle zaczęła rozrastać się myśl, że sprawę trzeba załatwić szybko. Przed wkroczeniem do kazamatów dawnej fortyfikacji, postanowił dać znać co i jak o sytuacji do departamentu policyjnego. Chociaż o panach w niebieskich mundurach i cyber zbrojach miał dość niskie mniemanie, ze względu na ich skuteczność jeśli chodzi o zwykłe sprawy, zwykłych obywateli Imperium. Kiedy ginął dzieciak jakiegoś biznesmena, to i owszem byli na miejscu, ale jak czterech orków uzbrojonych w maczety próbowało się wedrzeć do Ciebie do domu, to patrol zazwyczaj pojawiał się kilka chwil za późno, znajdując albo Twoje zwłoki i splądrowaną chałupę, albo trupy orków ułożone w stos i faceta ubazgranego krwią siedzącego na zwłokach, zaciągającego się papierosowym dymem.

W tej sytuacji postanowił zrobić wyjątek, przez głośnik terminalu usłyszał donośny basowy głos, niewątpliwie należący do orka.

-Departament Policji Senko – Yamato, w czym mogę pomóc?

-Jestem koło bunkra w parku przy ratuszu, usłyszałem tam dziwne odgłosy i wołanie o pomoc, chce zejść i to sprawdzić.

-Powoli, najpierw pana godność, numer identyfikacyjny, i numer buta ?

-Co? Po cholerę Panu mój numer buta? Co Pan sobie jaja robi? Panie tam się coś dziwnego dzieje, teraz pan zamierza te formalności wypełniać do chuja ?

-Nie tym tonem do władzy kolego, a więc przedstaw się albo się rozłączam, a podniesiesz mi ciśnienie jeszcze raz, to sprawdzę skąd się łączysz i dopiero będziesz miał przejebane. Poza tym jestem dzisiaj w dobrym humorze i głęboko wierzę, że nie zamierzasz mi go zepsuć.

-No i teraz nie wiem, po co ja do was dzwoniłem. Jesteście bandą cholernych pierwotniaków, a nie przepraszam, nie chciałem tych inteligentnych stworzeń urazić poprzez porównanie do was.

-No i teraz sobie nagrabiłeś kolego…. Jedziemy po Ciebie, Rozumiesz?!!!

 

 

 

Policjant rozłączył się, a Carlo był pewien, że w ten czy inny sposób dzisiejszy wieczór będzie obfitował w emocje. Czuł to w kościach, że albo coś w środku bunkra zeżre go na kolacje, albo dostanie po prostu konkretny łomot od policjantów w niezbyt dobrych humorach.

Nastawił swój terminal na świecenie strumieniowe, wyglądało to jak poziomy słup jasnego światła wychodzący z małej tarczy, przypominającej tarczę starodawnego zegarka jaki nosił jego dziadek. Przytroczył sobie do uda maczetę B – 3 czyli najostrzejsze i najtwardsze ostrze dostępne dla zwykłych obywateli bez zezwolenia. Maczeta miała około 60 cm razem z rękojeścią, co dawało jakieś 45 cm ostrza 15 cm rękojeści oddzielonej jelcem. Stal została zaprojektowania w Krajach Dalekowschodnich i nosiła dumną nazwę „Kwitnącej Wiśni”. Twarz “bohatera “ rozpromienił szeroki uśmiech, kiedy tylko przytroczył swoją B – 3 do zewnętrznej strony prawego uda

Wyjął z wewnętrznej kieszonki plecaka, mała, antyczną, metalową piersióweczkę. Prezent od dziadka na dwudzieste urodziny. Upił spory łyk whiskey po czym z lubością oblizał wargi.

-No to hop, na ratunek uciśnionym.– Powiedział z uniesieniem w stronę mroku i dodał – może będą tam jeszcze jakieś fanty. Pomyślał chytrze o starych precjozach, które mógłby sprzedać na bazarze w ciemnej strefie.

Otworzył szerzej drzwi, skierował strumień światła do wejścia i ostrożnie ruszył w ciemność starożytnych kazamatów.

 

2

 

-Ale mu dojebiemy Hans– powiedział gniewnie barczysty ork, do siedzącego obok elfa.

-Spokojnie Siergiej, sprawdzimy co się dzieje, może facet miał powód do takiej reakcji na Twoje głupie poczucie humoru. Ale jak to były jakieś jajca to faktycznie i ja mu pokaże, do czego jest zdolna policja z 4tego departamentu.– Swoją uwagą wyraźnie uspokoił przyjaciela i policyjnego partnera.

-Dobrze, że aspirant Psiwór zastąpił mnie na dyżurce, dosyć już miałem tego tam siedzenia, ale kare od komendanta odbębnić trzeba było, wiesz jak jest Stary.– Powiedział trącając elfa łokciem i jednocześnie manewrując odrzutowym poduszkowcem klasy Piston.

Ork był bardziej rozłożysty w barach niż zwyczajni przedstawiciele jego rasy. Łysa głowa i okulary dopasowujące widoczność do stopnia jasności otoczenia sprawiały, że wyglądał prawie jak bohater filmów akcji. Filmowy wygląd psuł nos przypominający kartofel, koloru ciemnej czerwieni, znamię alkoholika. Ubrany był w długi ciemnobrązowy płaszcz, rozpięty tak, że było widać pod nim niebieską, lekką zbroje z materiałów syntetycznych i ceramicznych włókien która sięgała mu aż do kostek. Zbroja nie krepowała ruchów, była świetnie dopasowana do ciała, a dawała względną ochronę przed obrażeniami ciętymi i pociskami mniejszego kalibru. Stopy miał chronione przez podstawowe lekkie buty szturmowe. Wyposażone w małe poduszki magnetyczne, co przy aktywowaniu ich dawało większą prędkość biegu.

W przypadku Orka miało to kolosalne znaczenie, ze względu na jego duży ciężar. Czuł się jakby frunął, a nie biegł obciążony grawitacją. Trzeba było jednak nauczyć się odpowiedniej techniki biegania w takim sprzęcie, niewtajemniczeni mogli niewiedzę boleśnie przypłacić. Do prawego uda miał przytroczony pistolet Krumzis z celownikiem laserowym i możliwością głosowej zmiany nabojów na zapalające, trujące, czy odrzucające. Krumzis nie był standardowym wyposażeniem każdego policjanta czy detektywa, ale Siergiej miał na niego zezwolenie komendanta. Uwielbiał tę broń bo pewnie leżała w dłoni, miała swoją masę i zawsze mógł tez użyć jej w bezpośrednim fizycznym ataku. Siergiej lubił przywalić, uwielbiał nadużywać władzy kiedy tylko miał do tego okazję.

-Ciekawy jestem strasznie tego bunkra. Dobrze, że zadzwonił bo byśmy się zabili z nudów. Nauczyłem się też nowego zaklęcia i poszedłem sprawdzić moje oko u Dr. Halibel. Mam nadzieję, że w końcu da się zaprosić na tego drinka. Te jej czerwone włosy, ma taką śliczną buzię, a jakie ciało, mowie Ci Siergiej, pała sterczy jak maszt na flagę. Do tego zawszę się uśmiecha figlarnie jak wchodzę do gabinetu, bardzo ją interesuje moja praca, ale dla innych udaje taką niedostępną. Może powinienem ją zaczarować. Dyrektywa 130, mówi o zakazie używania czarów w stosunku do współpracowników. Muszę to przemyśleć, bo jak to mówią penis nie sługa, ale można wpaść w tarapaty.– Powiedział nieco zamyślony Elf.

-Tak, przemyśl to dobrze, bo wiesz sporo jest lizusów komendanckiej dupy. Od razu wyczają, że coś jest nie tak, chyba, żebyś rzucił jakiś czar na nią, żeby nie wychodziła z gabinetu,jakiś paraliż albo skamienienie czy coś, to może da rade Atomowy Amancie.

-Nie będę na niej próbował bojowych czarów, aż tak mnie nie pojebało Siergiej. – Powiedział odgarniając włosy z czoła. Był jasnowłosym, szczupłym i wysokim elfem, całość jego ciała od stóp do głowy okrywał magiczny płaszcz z kapturem czarniejszy niż noc, haftowanym przy końcach poły runicznymi napisami w kolorze krwistej czerwieni z wplecionymi równie krwistymi rubinami. Kaptur okrywał mu cieniem połowę przystojnej, elfiej twarzy. Na której uśmiech kontrastował z cieniem i błyskiem cybernetycznego oka.

 

-Jakiś Ty szlachetny, bo nie uwierzę, że w policji pracujesz.– Mruknął drwiąco ork.

-Zamknij mordę Siergiej i prowadź, bo zamiast dotrzeć na czas to będziemy znowu tylko teren zabezpieczać, jak ostatnio, wielka pierdoło.

-Już się tak nie stresuj, bo Ci piękna żyłka pęknie, ale ok już nic nie mówię, zapraszam potem do „Pirackiego Brygu” na strzemiennego.

-Tego nigdy nie odmawiam. Ale dawaj, dawaj bo nie zdążymy. Ile jeszcze ?

-Za jakieś 20 minut będziemy na miejscu, zaparkuje przed bunkrem.

-Za ile ?! Koleżko, Ja Ci mówię, że będziemy kurwa zabezpieczać teren znowu dla tych pierdolonych techników!

 

 

 

-Nic nie będziemy, a teraz daj mi się skupić na prowadzeniu.– Powiedział ork i skoncentrował się jeszcze bardziej na prowadzeniu poduszkowca. Światła i wycie syreny odstraszały pobliskie pojazdy, jak zebry na trasie lwa.

 

3

 

 

 

 

 

 

Ostrożnie schodził, stąpając delikatnie starał się przenosić mniej więcej połowę ciężaru ciała z nogi na nogę. Snop światła oświetlał mu drogę jednak uderzył go w nozdrza chemiczny smród, jakby smród gówna mieszał się z jakimiś chemikaliami. Zerknął na swój terminal który wskazywał wysokie stężenie chemiczne, znacznie przekraczające dopuszczalne normy. Okrył się polem ochronnym z terminala i nałożyć dodatkowo maskę filtrującą na twarz, co szybko uczynił. Pole nie było widoczne w ciemności, ale kiedy używał wiązki terminalu to świecił się jak niebieskawa dwu metrowa kula, wyglądał jak wielka gałka jagodowych lodów.

-Nici z zaskoczenia, powiedział cicho do siebie. Ale nie wykituje tutaj przeżarty przez chemikalia jak martwy gołąb upolowany przez mewy. W drogę bohaterze.– Uśmiechnął się kwaśno do siebie. Kto mógłby tutaj mieszkać… zastanawiał się rozglądając się i zmniejszając głośność aplikacji terminalu do minimum.

Ściany były częściowo obdarte z tynku, ukazując zbrojony beton najeżony prętami zbrojeniowymi. Mury przy wejściu ktoś obsmarował zlewającymi się graffiti i znakami lokalnych gangów, którzy chyba na przestrzeni lat musieli stoczyć kilka bitew o tą metę.

W miarę jak posuwał się w głąb labiryntu słyszał jakieś rytmiczne odgłosy, jak by walenia ciężkim metalem o podłogę, albo tupania ogromnych obutych metalem stup.

Mijał od czasu do czasu walające się ludzkie kości, lub truchło kota, dzikiego psa Yebzindae, czy zwłoki wielkich kanałowych szczurów, ogryzione, lub pozbawione głowy i kończyn. Od czasu do czasu trafiał też na całkiem niezłe zachowane ludzkie zwłoki, zawsze ogryzione. Ciała wyglądały jak by Ci nieszczęśnicy byli torturowani przed śmiercią w sposób iście bestialski, popalenia na ciele, połamane ręce czy nogi. Co zastanawiało Carla, że ciała zawsze były kompletne, brakowało im tylko życia w sobie, ale nikt przeżyłby w tym trującym powietrzu. Na jego horyzoncie pojawiło się pewne urozmaicenie w postaci drzwi wkomponowanych w jedną ze ścian korytarza. Ciężkie drzwi, w całości ze stali przerdzewiałej tu i ówdzie z metalowym uchwytem i zbrojoną szyba na wysokości około ¾ całości. Drzwi były umazane krwią, pod szyba była odciśnięta jakby wytopiona w metalu smukła kobieca dłoń.

Fiu, fiu….- zamyślił się nad nowym odkryciem.

Szarpnął za uchwyt, delikatnie ale stanowczo ciągnąc do siebie. Nic nie zdziałał. Jakby drzwi były zaspawane od wewnątrz, co wydawało mu się dziwne.

Może to jakaś magiczna sprawka, oj tego nie lubił. Magia zdecydowanie, nigdy nie była jego domeną, co więcej bał się jej i wszystkich jej okropieństw: czarów, duchów, demonów.

Instynkt mu podpowiadał, że to miejsce jest pełne magii i będzie musiał tu z nią walczyć, ale mimo strachu, podjął już decyzje, idzie dalej i nie ma odwrotu.

Przeganiał złe myśli i próbował połączyć co wspólnego, ma odcisk dłoni, zaspawane magią drzwi i wysokie stężenie chemiczne. Spojrzał na swój terminal, tutaj zawartość chemikaliów w otoczenie była trzykrotnie wyższa niż w korytarzu na pierwszym korytarzu. Wiedział jeszcze zbyt mało, żeby poskładać układankę.

Znowu gdzieś w pobliżu usłyszał płacz, ruszył dalej korytarzem aż do rozwidlenia, wydawało się że płacz dochodził z lewej odnogi, więc troszkę zminimalizował oświetlenie, że by nie być widoczny niczym gówno na białej ścianie pałacu. Carlo przyspieszył kroku i nieomal nie potknął się o niewielkie zwłoki tulące do piersi pluszowego niedźwiadka bez głowy.

Ciało niewątpliwie należało do jasnowłosej dziewczynki około 12stoletniej, ubranej tylko w brudną niebieskawą bluzeczkę, jednak nogi były nieodziane i przedstawiały makabryczny widok wywichniętych i połamanych kończyn, łono świadczyło, że dziewczynka została przed śmiercią brutalnie zgwałcona. Tuliła misia tak jakby chciała go ochronić przed zwyrodnialcem. Twarz miała już ogryzioną przez szczury i w czaszce brakowało oczu, jakby ktoś je po śmierci precyzyjnie wyjął i zabrał swoje krwawe trofeum.

– Co za wredna kurwa to zrobiła, co za bestie po tym świecie chodzą, ubiłbym szmaciarza na miejscu… syknął w kierunku ścian z niewątpliwą pogardą.

Po raz kolejny jego uszu doszedł płacz, kwilenie dochodziło gdzieś zza zakrętu. Podkręcił się tępo marszu, w nadziei na ocalenie ofiary upiornego przedstawienia. Carlo myślał o zwłokach dziewczynki i ogarniał go mrok, chciał krwi mordercy. Mord za mord, to pchało jego nogi, odbezpieczył maczetę z mocowań na udzie. Złapał ją chwytem szermierczym i trzymał blisko siebie. Posuwał się przykurczony przy wewnętrznej stronie korytarza, tak żeby tylko wystawić głowę za róg, a nie wchodzić całym ciałem w ewentualną pułapkę.

Wyjrzał ostrożnie zza rogu, ale nikogo nie dostrzegł, poświecił mocniej dla pewności , ale nikogo tam nie było. Na końcu korytarza zobaczył drzwi, takie same jak ostatnio, ciężkie metalowe, wielkie drzwi jak w starych szpitalach psychiatrycznych.

Serce biło mu tak jakby chciało z niego wyskoczyć i żyć własnym życiem.

Mózg podpowiadał mu, żeby przystanął, odetchnął chwile. Biły się w nim dwie racje : Ocalić jak najszybciej, bez względu na koszty; Czy dokładnie zbadać sytuacje i rozważając każde posuniecie. Dziadek mu zawsze powtarzał, żeby starał się w takich sytuacjach myśleć.– „Emocje wrogiem skutecznego działania”-, mawiał dziadunio. Sprawiało to Carlowi ogromną trudność, bo był zbyt często w gorącej wodzie kompany. Dziadek jednak był dla niego jak guru, zapamiętał sporo z jego opowieści i czytał z zapałem jego pamiętniki. Odczuwał wielce jego brak. -Dziadek wiedziałby co robić– Wyrzucał sobie w myślach. Powściągnął się w działaniu i popatrzył wstecz szukając w pamięci jakiejś lekcji seniora i oto jest tuż przed nim, wystarczy tylko sięgnąć po wspomnienie ręką, wysłuchał, przyjął do wiadomości podobnie jak nagraną wiadomość i już wiedział co miał robić, wyraźnie pewniejszy siebie.

Odetchnął głęboko, powoli wydychając powietrze. Doszedł do wniosku, że nie będzie szarżował, bo coś zaczęło mu tutaj śmierdzieć, bardziej niż chemikalia dookoła.

Podszedł do drzwi i zastanawiał się czy tych też nie blokuje jakaś magia. Ograniczył światło do minimum widoczności, uzyskał więcej kamuflującego cienia kosztem widoczności. Chciał zorientować się w sytuacji przez szybę, ale była w większości czymś umazana. Carlo wcale by się nie zdziwił jakby drzwi były ubabrane krwią od drugiej strony.

– Jedyne wyjście to wejść do środka.– powiedział cicho do siebie.

Praktycznie bezgłośnie i bardzo delikatnie naparł na drzwi, modlił się przy tym, żeby nie skrzypiały, jak kości starych bab w kościele. Przytrzymał uchwyt tak aby nie grzmotnąć drzwiami i nie stać się widocznym niczym ćma latająca przy ogniu. Zamknął delikatnie za sobą drzwi rozglądając się czujnie. Stał za wielką stertą skrzyń w ogromnej sali z kilkoma chodzącymi wentylatorami. Stężenie chemiczne było tutaj w normie, więc mógł wyłączyć osłonę.

Migające lampy sufitowe, rzucały nieśmiałe światło na pomieszczenie.

Hałas wentylatorów, zagłuszany był przez rytmiczne tupanie. Ciekawość zżerała go niczym kwas. Wyłączył swoje oświetlenie. Zerknąwszy do tyłu zauważył, że drzwi faktycznie były czymś umazane, była to prawdopodobnie krew, ale głowy nie dałby sobie za to uciąć.

– Kurwa, jasnowidz się znalazł ?– Zapytał pół głosem sam siebie.

W drzwiach wytopiona była znajoma dłoń.

-Gorąca babka …– dodał z ironią w głosie.

Rzucił okiem zza sterty i doznał oświecenia niczym mnich. Stado orków i dzikich ludzi podskakiwało rytmicznie, do taktu bębna siedzącego na skrzyni, wyraźnie czymś naćpanego bębniarza. Jednocześnie nie wydawali z siebie żadnego innego dźwięku, poza oddechem. Dzika wataha złożona, mniej więcej z 15stu osobników, zbita w grupę obok częściowo osłoniętego szpitalnym białym parawanem ołtarza . Ołtarz zrobiony był z czarnej litej płyty z podporami w kształcie nóg wielkiego gada. Stał w mniejszym pomieszczeniu wrytym w ścianę naprzeciwko wejścia. Oświetlany był dodatkowo przez szereg ustawionych do niego czołami czerwonych halogenów. Na ołtarzu coś się działo, Carlo nie widział dokładnie co. Tupot przeszywał od czasu do czasu kobiecy krzyk, który teraz przechodził w dzikie wycie.

-UUUUUUGzis. Zawyła kobieta.

-UUUUUUgzis, Ugzis, Ugzis, Ugzis, Ugzis – podjęła dziko wataha

Sceneria rodem z filmów grozy. Mały rozglądał się po sali, poszukiwał źródła płaczu, zastanawiał się czy ta kobieta może tak płakać?

Ściany były usmarowane czymś czerwonym, jakby ktoś je niechlujnie oblał „farbą”, odpadający tynk szczerzył zęby zbrojenia. Przy prawej ścianie zauważył stos kości, ludzkich kości. Postument z czarnego kamienia, na nim tron, a raczej zdobione krzesło, w stylu takich, jakie pokazywał mu kiedyś dziadek na starych filmach. Krzesło oświetlone było, przez świece, czarne jak noc. Ze ściany obok wychodziły przęsła czarnego grubego, stalowego łańcucha, który więził wielką istotę, jakby zlepek ludzkich, orczych, elfich i Stwórca wie jeszcze jakich ciał. Wyglądało na to że głowę „to” miało ludzką, ogryzioną przez rozkład i robaki, ale leżąc na boku ukazywało paszcze w brzuchu, niewątpliwie trolla. Istota przeczyła normalnym prawom natury. Johny chyba by wiedział co „to” jest, oprócz przyrządzania narkotyków, interesował się także magią. Potwór prawdopodobnie spał w kałuży fekaliów, chociaż nie wiadomo było czy coś takiego mogło w ogóle spać, czy było chwilowo nie aktywne. Ale świat był pełen, „cudów” inżynierii genetycznej. W większości wielkich i groźnych. Carlo przecierał oczy ze zdumienia i poczuł jak obiad podchodzi mu do gardła, mało co nie zapaskudził butów, ale skończyło się tylko na kilku splunięciach flegmą.

Poczuł wibracje terminala, dostał wiadomość, od Johnego.

-Gdzie jesteś tępaku, znowu się obraziłeś i będziesz teraz sam pił, beze mnie ?Zaraz będę w piramidzie…czekaj tam, albo Ci spuszczę manto… Johny

-Pewnie znowu się czegoś nawąchał, głupek, chociaż lojalny.– Półgłosem powiedział do siebie wspominając przyjaciela.

Johny był prawdziwym przyjacielem, tak samo jak Jim czy Dick. Miał swoje wyskoki, ale kto ich nie ma. Znali się z Carlem od dziecka, bawili się jako dzieci w gangsterów z plastikowymi pistoletami i tak wciąż się bawią, ale już bez plastikowej, bezpiecznej broni. Każdy teraz bawił się w co innego. Carlo szukał legalnej roboty pracując dorywczo jako kucharz. Johny był handlarzem i producentem, który swoją działalność prowadził w „ciemnej strefie”, Dick taksówkarzem, a Jim pracował przy nowych technologiach w administracji Senko. Każdy wiódł swoje życie, ale często bawili się w „ferajnę”, czteroosobowy gang ludzi teoretycznie będących szarymi obywatelami Imperium . Każdy na każdego mógł liczyć. To było ważne w świecie, gdzie panowała wszechobecna znieczulica i otępienie.

Mały pomyślał, że wypadałoby dać znać kumplowi, gdzie jest. Opisał mu gdzie jest i że w miarę możliwości przydałaby mu się pomoc, bo na policyjnych baranów nie ma co liczyć, a samemu działać to w tej sytuacji zakrawa na bohaterstwo.

Wrócił myślami do rzeczywistości i myślał co zrobić w tej sytuacji. Był sam, a przeciwników chmara, nawet z jego wyszkoleniem mógł zabić trzech, no sześciu góra. Nie widział też dużo o atutach przeciwnika, horda była spora jednak orkowie i banda ludzkich dzikusów, nie wyglądali jak wyszkolona armia. Powietrze było przesycone złą siłą i nienawiścią która dodawała im animuszu. Na dużej powierzchni mieli niepodważalną przewagę nad samotnym przeciwnikiem. Coś nie działało tu w tym mechanizmie, jak w zepsutym poduszkowcu.

Powietrze ciągle rozdzierało wycie i dudnienie stup o podłogę. Horda była jak w amoku. Kogokolwiek, dostali by teraz w swoje łapska, nie przeżyłby tego wieczoru, to jest pewne. Obszedł ostrożnie stertę z drugiej strony, mając nadzieje na jakiś lepszy wgląd w sytuacje.

Po miedzy szczelinami w parawanie dostrzegł jak czerwonowłosa elfka wiła się w uniesieniach brutalnej rozkoszy, z wielkim białym orkiem. Tak wielkiego orka jeszcze nie widział, był o połowę większy niż każdy z zebranych w sali orków.

 

Babka to ma chyba dziurę z gumy… -zaśmiał się dyskretnie

Carlo, miał niezwykły dar zachowywania dobrego humoru w sytuacjach zagrażających jego życiu. Uważał to za dobrą cechę, zwalczał dzięki temu stress i dodatkowo dział jak czerwona płachta na wrogów.

-UUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU…… Zawył Ork, szczytując.

Elfka dźwignęła się naga na ołtarzu i krzyknęła do hordy:

-Sprowadźcie mi ofiary, gwałćcie i mordujcie, bądźcie dzicy nieokiełznani. Odpłacimy się im za to co nam zrobili. Idźcie moi bracia. Idźcie i bez ofiar nie wracajcie….

Wywołała ryk aplauzu ze strony dzikich, gotowych do akcji.

Nachyliła się do swojego wielkiego kochanka i szepnęła mu kilka słów do ucha.

Podczas gdy tłum uzbrojony w prymitywną broń niecierpliwił się, w oczekiwaniu na swego wodza, Carlo doszedł do wniosku, że został wprowadzony w błąd.

Zwiódł go płacz,a może urojenie, poczucie sprawiedliwości, postanowił się ulitować nad czym, nad iluzją? Teraz stawał się mimowolnym świadkiem czegoś czego nie chciał. Nie chciał tu być. Tysiąckrotnie wolałby być w knajpie, lub we własnym łóżku.

Musiał się jakoś stąd wydostać, ale nie przychodził mu do głowy żaden pomysł.

-Do ataku, dzisiaj zbieramy ofiary, nasza Pani chce też dwa młode, nietknięte i żywe, rozumiecie! Resztę zabić i przytargać tutaj!!!!- Ryknął biały ork do towarzyszy.

-UUUUUUUUUUU– odpowiedzieli wyciem

Otworzyli drzwi i jęli przeciskać się przez wąskie korytarze w morderczym szale, za wszelką cenę zdolni do wykonania misji.

Carlo zastanawiał się, co miał na myśli wielki albinos. Zastanawiał się czy „Ferajna” nie wpadnie akurat na wychodzących z bunkra uzbrojonych morderców.

Na pewno skóry łatwo nie sprzedadzą, Carlo to wiedział, był pewien, że „Ferajna” skóry tanio nie sprzeda.

Siedział w kucki, skulony za stertą i dalej był cichym widzem rozgrywającego się przedstawienia.

Elfka przykryła nagość długim, czarnym płaszczem wyszywanym czerwonymi runami, ubrała bardzo dziwnie wykonane sandały, jak by zrobione ze skóry, wiązanej włosami. Mały wolał nie wiedzieć skąd pochodził przyodziewek elfiej wiedzmy.

-Czy wszystko już gotowe, doktorze Jebzis ?Powiedziała do kogoś ukrytego za ołtarzem.

-Oczywiście, pan konsul obdarzył nas hojnie funduszami. Zakupiłem, potrzebny sprzęt, który wcześniej dostarczyli mi handlarze z ciemnej strefy.

Mamy przemysłowe terminale, a także wszystkie potrzebne cyber części, kupiliśmy też szklane sfery do przetrzymywania co bardziej przydatnych okazów, moja Pani. -Ostatnie dwa słowa wymówił z lubieżnym oddaniem.

-Nie możemy zawieść naszych mocodawców inaczej będziemy musieli drogo zapłacić, a ja nie mam zamiaru ich zawieść. Syknęła chłodno wiedźma.

-Wowka i jego ekipa już wszystko przygotowuje, ja dokonam ostatecznej inspekcji sprzętu i laboratorium, zechce Pani rzucić okiem na te protezy, czy dokonałem dobrego zakupu, czy będę musiał się upomnieć o zwrot pieniędzy z zyskiem w Ciemnej Strefie.

Upomnieć się o zwrot forsy w Ciemnej Strefie, gość albo jest debilem, albo musi mieć za sobą potężne argumenty. -Pomyślał Carlo

-Doktorze Jebzis, liczę, że nasz eksperyment będzie gotowy na koniec miesiąca. Gdyby coś poszło nie tak, zapłaci pan życiem, potem znajdę i spale wszystkich członków pańskiej rodziny. – Powiedziała z ukontentowaniem unosząc puchar jakiejś cieczy do ust i wyraźnie delektując się zawartością, nie tracąc jednak rozmówcy z oczu. Wyglądała wspaniale, Carlo przyłapał się, że w niektórych chwilach nie mógł oderwać od niej wzroku, mimo że była groźniejsza niż jadowity wąż. Miała piękne czerwone włosy upięte w kucyk, drobny nosek, nieco piegowatą bladą skore, a płaszcz skrywał fantastyczne krągłości.

-Dołożę wszelkich starań, powiedział szybko Doktor.

-Dołoży Pan, inaczej pan umrze, a pańskie dzieci z pewnością nam się przydadzą. Wowka zajmie Pana miejsce i projekt i tak powiedzie się prędzej czy później. Wspaniałe, naprawdę wyjątkowo smaczna krew.– Powiedziała oblizując wargi.

Carlo spostrzegł, ze na brzegach pucharu pojawiła się lepka czerwona ciecz,krople które pociekły po płaszczu zostały przezeń wchłonięte. Czuł jak jego żołądek chce wydostać się na zewnątrz, ale znowu wypluł nadmiar flegmy i nie zdradził swojej kryjówki.

Wiedźma poruszyła się niespokojnie, ale zaraz uspokoiła się.

-Niech Pan wraca do swoich obowiązków Doktorze. Powiedziała z wyższością upajając się władzą.

-Wedle życzenia.– Ruszył smutno do drzwi z opuszczoną głową.

Elfka przechyliła puchar, wypiła krew do końca i głośno mlasnęła.

-Wspaniała, młodziutka, soczysta i świeża. – Powiedziała w stronę kryjówki Małego oblizując wargi.

Rozsiadła się na krześle, oparła piękną twarz na dłoni.

Wyjdziesz stamtąd czy mam zamienić tą stertę w popiół?– powiedziała w stronę skrzyń.

– Nie wiem czy mogę łaskawa pani.– Zażartował Carlo. Uspokoił się i skupił się na walce, rozważając w głowie różne warianty starcia.

– Już w korytarzach wiedziałam, że tu jesteś, zmarli mi powiedzieli i zmarli Cie tu sprowadzili. Są jak moje oczy i uszy, a także pięści mojego gniewu, rozumiesz śmiertelniku?!

Nie kurwa nie rozumiem!!! – odparł chamsko, czując się oszukany wychodząc zza drewnianego bałaganu, stawiał kroki uważnie i pewnie.

– UUUU– westchnęła lubieżnie wiedźma– jaki przystojniaczek z Ciebie, zerżnęłabym Cie wielokrotnie, a potem wypiła Twoją krew, czy jest słodka? Czy jesteś smaczny? Czy świeżutki? Palisz? – Zapytała, figlarnie żartując.

– Nie wiem, nie próbowałem, nie mieszam kawałków siebie z racjami żywnościowymi, także najmocniej przepraszam jaśnie panią krwiopijczynię.-Odpowiedział z ironią w głosie.– Te trupy, co się walają po bunkrze to wasza robota ?

 

– Częściowo nasza, częściowo bandytów, ale od kiedy my tutaj jesteśmy, bandyci już tu nie przychodzą. Nie chcą wpaść nam w ręce, stać się jednymi z nas. – Ostatnie zdanie wymówiła głośno z namaszczeniem,uśmiechając się uniosła ręce we władczym geście

– Widocznie nawet bandyci wiedzą, że jesteście bandą pojebów.

– Niegrzecznie się zachowujesz chłopczyku, będzie kara…– Syknęła niczym wyrodna matka w stronę dziecka i w mgnieniu oka podniosła się z krzesła, pstryknęła dwa razy i w oczach leżącego obok stwora pojawiło się życie, którym został opętany, za sprawą jakiejś potężnej magii, czarnej magii.

Stwór ryknął krótko ze swojej brzusznej paszczy i zaczął gramolić się na nogi.

Carlo zauważył, jak niezgrabnie się porusza, ale przypuszczał, że jest silny i wytrzymały.

Mały skupił się i wezwał pomoc Stwórcę.

-Ty jesteś Panem wszystkiego pomóż mi jeśli tu jesteś…. proszę -modlił się cicho nie spuszczając oczu z wiedźmy i monstrualnego zlepku ciał, który rwał się w jego stronę na grubym łańcuchu jęcząc jak potępione dusze na filmach grozy.

Łańcuch się naprężył mimo, że jego przęsła były wielkie jak głowa Carla.

Carlo zastanawiał się jak wytrzymały jest ten łańcuch i czy istota jest w stanie później użyć go jako broni, wydawało się że jest wystarczająco silna żeby nim miotać, ale czy wystarczająco inteligentna?

Carlo nie przestawał się modlić … wyraźnie się uspokoił, aktywował w myślach swoje sztuczne serce, prawdziwe stracił kiedyś w wypadku i John załatwił mu wtedy operacje i wzmocnione sztuczne serce i układ krwionośny w ciemnej strefie.

Gdyby nie Johny… – wspomniał w myślach z sympatią przyjaciela Mały

-Co tam robisz modlisz się robaku, tu nie ma Twojego Boga, jestem tylko ja ija tutaj rządzę rozumiesz – krzyknęła z pogardą w jego stronę elfka obnażając wampirze kły– w tym momencie rozpłynęła się jakby w krwawej mgle.

Carlo czuł, że serce pompuje krew do jego krwiobiegu cztery razy szybciej, ruszył z miejsca. Rozpoczął się taniec, Mały widział wiedźmę krążąca w czerwonej mgle szukającą odpowiedniego miejsca do ataku tak, żeby najchętniej przyprzeć go blisko obrzydlistwa skutego łańcuchem. Była szybka, ale Carlo był wprawnym nożownikiem, a nowy układ krwionośny gwarantował mu znaczny przyrost siły i szybkości. Planował jak najłatwiej ubić wiedźmę i czy ma ona wystarczającą władzę nad swoim pupilem, nieopatrznie znalazł się w prostej linii między nimi. Wiedźma zatrzymała się celując i kula ognia pofrunęła z zawrotną prędkością z jej wyciągniętej dłoni. Carlo przekoziołkował do przodu, unikając wielkiej kuli która z ogromną siłą grzmotnęła w potwora, odrzucając go pod ścianę.

Jednak po chwili kiedy Mały już był na nogach usłyszał za sobą ryk, ryk furii, stworzenie, biegło w jego stronę, karykaturalnie, ale nadzwyczaj szybko jak na taką zwalistą masę. Carlo odbiegł stamtąd w poszukiwaniu wiedzmy, która skryła się gdzieś za skrzyniami. W tym momencie w drzwiach do sali stanął doktor Jebzis z karabinem szturmowym w rękach. Wszystkich to zbiło z tropu i stali przez chwile wpatrzeni w jego stronę.

-Co się tutaj dzieje?! – wykrzyknął z gniewem– Moja Pani co się tu dzieje?!

-Nie widzisz mamy intruza, zabij go!!!- krzyknęła w jego stronę stojąc na stercie.

Nierozsądnie, z Twojej strony, że się włączyłeś do gry doktorku.– Pomyślał Carlo widział, że doktor właśnie analizuje go dzięki cybernetycznej sztucznej gałce ocznej, tak zwanemu analizatorowi.

-Za późno!- ryknął w stronę doktora i rzucił w niego maczetą, która z szybkością pocisku, pomknęła i zatrzymała się dopiero w jego mózgu,trysnęła krew i z rany wydobył się dym spalonych obwodów, pociągnął rękę do siebie, jakby ciągnął za niewidzialną nić i maczeta wróciła do niego jakby sterowana pilotem w jego myślach.– Niewinna ofiara w starciu dobra ze złem– Pomyślał Carl

Poczuł gorąc na plecach, jakby stał przy otwartym piecu, instynktownie rzucił się na ziemie. Kolejna kula ognia spopieliła, stojące ciało nieszczęsnego doktora, który teraz wyglądał jak płomień gigantycznej świecy. Gorąc zostawił tez czarną bruzdę spalenizny na ubraniu Carla.

-Cóż doktorze, jednak się pan nie przydał. – Stwierdziła z udawaną nonszalancją w głosie wampirzyca.– To co robaczku, kończymy zabawę, bo zastanawiam się jaki słodki jesteś w środku, chce spróbować…

-Spierdalaj, wieczysta mendo. Próbuj lepiej swojego kolegi na łańcuchu!!!- Rzucił w nią zwrotem jak ostrzem. Zastanawiał się jak ją zabić. Musiałby być zbliżyć się na odległość ciosów w półdystansie. W walce na dystans nie miał wielkich szans, w końcu serce zacznie mu słabnąc i straci swoje atuty. Powinien był bardziej zagłębić się w studia nad bio i cybertechnologią.

Coś trzasnęło z wielkim hukiem, to przęsła łańcucha uwolniły stwora. Potwór runął na ziemie, gramoląc się do pionu wydał z siebie przeciągły ryk triumfu, który zatrząsł budowlą, zerwał łańcuch, był wściekły i głodny, pragnął świeżego mięsa.

Carlo zauważył, że monstrum jest niezdecydowane, zerka to na wiedźmę to na niego.

Zastawiał się czy ta reakcja wynika z jego niskiej inteligencji, czy z dzikiej żądzy mordu i nienasyconego głodu,.

Stwierdził, że pojawiła się dla niego szansa, ruszył jak pocisk w stronę szczytu sterty, podskakiwał zręcznie na skrzyniach, żądza mordu i mechaniczne serce napędzały jego ruchy. Wszystko zamarło, a on miał wrażenie, że tylko on się porusza.

Już był przy elfce szykował się do pchnięcia które miało, przebić podbrzusze wiedźmy na wylot, ale trafił tylko w krwawy obłok.

Jednak nie było tam już krwawych odbić w powietrzu, był to jakiś rodzaj magicznej zmiany miejsca, jakiś rodzaj teleportu. Teraz wszyscy razem tworzyli trójkąt, Carl na stercie, wiedźma przy ścianie po przeciwnej stronie swojego tronu i monstrum które właśnie zmniejszało dystans w kierunku elfki. Która przestała się uśmiechać widząc, ze eksperyment wymyka się spod kontroli, będzie musiała wykraść więcej ksiąg z biblioteki. Czterotomowy traktat na temat ożywiania ciał wydawał się nie wystarczający, do przejęcia pełnej kontroli nad zmarłymi. Zrobiła kilka ruchów rękami i pstryknęła palcami w stronę monstrum. Potwór skamieniał. Wyglądał jak odrażająca gigantyczna rzeźba, dzieło artysty po LSD.

– Mną się nie nasycisz, a mogłeś mi służyć!- zawołała z z pogardliwym uśmiechem

 

Kiedy się śmiała, nie zauważyła ze coś zmierza w jej stronę. Ostrze wbiło się w jej kształtny bark odziany płaszczem, kiedy tylko maczeta wyskoczyła z rany, wytrysnęła posoka, płaszcz zaczął się nią żywić, przywarł do rany chłepcąc krew jak pijawka. Wampirzyca rozogniła rękę do czerwoności i przyłożyła do chełpliwego materiału, co wypaliło dziurę zostawiając spaleniznę na skórze. Warknęła w szale i od razu rzuciła kulą ognia w miejsce gdzie sekundę temu stał Mały, który był już koło niej.

Zaczął okładać wiedźmę ciosami pieści i ciął ją maczetą. Magiczny płaszcz dawał jej częściowe zabezpieczenie ale nie na długo, odepchnęła Carla siłą woli i zrzuciła przeklęty płaszcz, żeby nie wyssał z niej całej krwi, była prawie całkiem naga, stała w sandałach. Carlo bił się z pożądaniem, bo nie mógł oderwać od niej wzroku mimo, że była jego wrogiem. Teleportowała się za niego, powaliła go, oparła but o jego szyje i ugryzła go w nadgarstek krew trysnęła obficie, wysysała ją jak sok z winogrona. Jakaś moc odrzuciła ją i zobaczyła, że w drzwiach stoi człowiek o blond włosach, w przyciemnianych okularach, ubrany w brązowy płaszcz wyszywany białymi runami, niewątpliwie mag.

-Ta kurwa mnie ugryzła, Johny, będę wampirem ?! – wykrzyknął w stronę przyjaciela Carl.

Do tego potrzeba specjalnej inkantacji baranie, to nie takie proste jak na filmach? Gdyby tak było jak mówisz, pół Senko latało by za drugą połową, żeby się pożywić.

Johny otoczył przyjaciela polem siłowym podobnym do tego który Mały używał w tunelach, ale znacznie potężniejszym.

Jakiś wielki kolos właśnie przedzierał się przez drzwi, to Dick, wielki Troll z bio protezami zamiast rąk. Miał jakieś 3 metry, ważył ponad pół tony, baranie rogi sterczały po bokach jego głowy, nienawistny wzrok wbił w wiedźmę. Był zły, ze ktoś oderwał go od kielicha jak granatem, atakując najlepszego przyjaciela.

-To ta szmata Cie ukąsiła ?! Rozerwę dziwkę na strzępy!!!- rozpędził się i grzmotnął prawą pięścią w czerwoną mglę gdzie, przed chwilą stała sycząca z nienawiści czarownica.

 

Wiedźma dopadła drzwi, kiedy wbił się w nie lodowy grot wielki jak pięść trolla, chybiając dosłownie o kilka centymetrów jej głowę.

-Nie trafiłem niech to szlag i orkowie, zabierz go stąd Dicki.– powiedział grożąc wiedźmie palcem Johny

Dick obrócił się w mgnieniu oka kucnął i pomagając sobie cyber ręką wystartował w kierunku Carla, złapał go w pasie i pobiegł w kierunku drzwi.

Johny osłonił ich jeszcze raz nowym polem siłowym które dookoła Małego zaczęło już wygasać.

-Już uciekacie robaki?! – Wydyszała wiedźma, teraz pokaże wam swoją prawdziwą moc, klasnęła w dłonie i uniosła się z mocą nad ziemie, czuła ból w barku, ale nie powstrzymało jej to od nienawistnego zaklęcia – Niech was piekło pochłonie!- Jeszcze raz klasnęła w dłonie, przed nią zapaliło się powietrze i szeroka na 10 metrów ognista ściana, ruszyła w stronę chłopaków z „Ferajny”.

Johny złożył ręce pod dziwnym kątem potem uniósł do góry i szybko opuścił, migiem pstryknął obiema dłońmi i zniknął, a na podłodze ćmił białawy blask. Zaraz w pomieszczeniu pojawił się grad gigantycznych lodowych pocisków, który spadał na ziemie, eksplozja dwóch sił , lodu i ognia, wstrząsnęła fundamentem umocnienia.

 

4

 

 

-Czym była ta wiedźma? – spytał Mały, rozglądając się po pomieszczeniu.

Dziupla Johnego w Ciemnej Strefie była urządzona jak ćpuńska kwatera z początku stulecia, czyli wtedy kiedy dziadunio Carla był młody i rześki.

Światło żarówki w suficie przypominało mu światła z bunkra.

-Pół Elf pół wampirzyca, można zabić tylko w bezpośredniej walce, choć szybko leczy rany i nie starzeje się tak jak elfy. Władała dobrze magią ognia, myślę, że miała jeszcze co nieco w zanadrzu? – odpowiedział Johny

-A to monstrum ?

-Monstrum to jakiś zlepek ciał,jakiś rodzaj nieumarłego golema, sam nie wiem. Trzeba być biegłym w tym co się robi, widocznie elfka jeszcze w tym raczkowała – poinformował mag

-Myślisz, że czerwonowłosa suka zdechła ?– Spytał Dick Sadowiąc się na wielkim bujanym fotelu. Widać, ze nie była to pierwsza wizyta kumpli w kwaterze magika.

-Myślę, że żyje i ma się świetnie, ale nabruździliśmy jej co nieco w planach. Jest Elfem i wampirem w jednym, więc nie zdziwiłbym się jak nas będzie szukać. Tak się zachowują rządni władzy ludzie. Władza i zemsta.– Zauważył John.

-Uleczysz moje ramie ? Wyglądaaaaaaa jak wielki rodzyneeeeek i boli jak chooleraaaaa– przeciągał słowa, nogi miał giętkie jak guma, był na potężnym haju, czyli znieczuleniu u Dr. Johna.

-Znieczuliłem i zaleczyłem zaklęciem Twoje rany, coś mi się wydaję, że nie tylko serce będziesz miał sztuczne, Ty i te Twoje cholerne poczucie sprawiedliwości, ale przynajmniej stanęliśmy kością w gardle tej suce z bunkra.

-Ja Ci mówię, że to jest grubymi nićmi szyte, co nieco też streścił nam na ten temat Carl – stwierdził Dicki zaciągając się potężnym skrętem, luzował się w fotelu.

-Teraz trzeba zdobyć nie małą forsę na protezę, jeśli tą z najwyższej półki, to z 3,5 kafla pęknie. – Zauważył Mag, kiepując skręta do misternie rzeźbionej popielniczki która stała małej szafce obok łózka na którym leżał Carlo.

-Nie będę instalował w swoim ciele gówna… – rzucił gniewnie Carl

-A masz pieniądze ? – Zadrwił Johny – Zresztą zobaczymy, co na to powie nasz cyber fachman ? Wysłałem mu hologram, ale ten pewnie zostanie do późna w robocie, dobrze, że chociaż te dane wynosi. Korzystny partner w interesach i nie pomaga wszystkim tak jak co niektórzy – prychnął pogardliwie magik

-Daj już spokój, do nędzy jakoś to będzie, ja też mam coś odłożone– zaoferował się Dick, wydmuchując tyle dymu co mały fabryczny komin – Zostawiłeś jakąś wiadomość tym frajerom z policji ?

-Cyber fachman, Ty to jesteś dobry John – wtrącił i wystrzelił śmiechem jak z pistoletu Carlo, a Przyjaciele popatrzeli na niego z lekko drwiącymi uśmiechami.

-Spokojna Twoja wielka i ujarana Dick… – Uspokoił kumpla mag i wrócił rozmowę na właściwy tor.

Słysząc to Dick wybuchnął śmiechem tak , ze aż ściany zadrżały. Śmiech trolla dudnił w ich uszach, a mózg spowijały im opary skuna i wszyscy byli zadowoleni, prawie wszyscy, Carlo co po chwila zerkał na wyschnięta rękę. Chociaż w głębi wiedział, że zrobił dobry uczynek dla społeczeństwa i nikt prócz kumpli mu za to nie podziękuje.

 

 

 

5

 

-Zatrzymaj się tutaj!!! – krzyknął elf

-Dobra– Ork Zahamował obracając pojazd bokiem do drzwi bunkra, z którego unosił się dym. -Wchodzimy, ja idę pierwszy, osłaniaj mnie jak co.

-Poczekaj coś tu jest napisane, nie rób nic na palę jak zwykle.– Zauważył Elf i wczytał się w informacje napisaną na ścianie.

 

„Drodzy Panowie policjanci, najmocniej przepraszamy, że popsuliśmy uroczy, pedalski wieczór w departamencie, i nie zostaliśmy tutaj, żebyście mogli nas zamknąć. Mieliśmy pilniejsze sprawy! Jednak, całe wasze poświecenie :)(haha)

Nie pójdzie na marne, jeśli odczekacie chwilę, zjawi się tutaj banda dzikusów niosących ciała ludzi i dwoję żywych dzieci. Może to nie wiele, ale zawsze to coś dla bogobojnych obrońców ludzkości, na pewno wasze mordy będą pokazane w wiadomościach, jako nieustraszeni stróże porządku i sprawiedliwości.

Zatroskany Obywatel :D ”

 

 

 

 

 

 

 

 

6

 

Czerwone włosy powiewały jej w ruchu, miała na sobie biały,szpitalny kitel, nieco grubszy na prawym barku, ze względu na opatrunki i bandaże, szła lekko w swoich oryginalnych sandałach. Światło halogenów na korytarzu oświetlało jej zgrabną postać. Przechodziła akurat obok dyżurki.

Dobry wieczór Dr. Halibel, Pani nie w domu ? -Zapytał głos z uchylonych drzwi dyżurki.

-Aspirant Psiwór!? Ja myślałam, że dzisiaj za kare siedzi tu ten wielki ork Siergiej – Powiedziała z zainteresowaniem

-Siergiej pojechał na jakąś akcje z swoim partnerem.

-Fiu Fiu, ja muszę sprawdzić jeszcze kilka rzeczy, gdyby ktoś mnie szukał, będę w swoim gabinecie.

-Oczywiście, przekaże w razie potrzeby.-odpowiedział uczynnie Psiwór, usiłując oderwać oczy od kształtnej figury lekarki.

-Dziękuję za pomoc, na pewno się przyda – odpowiedziała z figlarnym uśmiechem

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Kumpel mi zarzucił, że zabardzo to Tolkienwskie, też tak uważacie ?:D

Nie ma co, aż tak się bić z tymi komentarzami :D

Dzikusie, dużo, dużo pracy przed Tobą. Już w dwóch pierwszych fragmentach znalazłam większość podstawowych błędów, a jakość wykonania niestety nie zachęca mnie do dalszej lektury. W związku z tym przyjmij, proszę, poniższe uwagi jako szczere i życzliwe :)

 

Po pierwsze – gramatyka i interpunkcja. Przypomnij sobie zasady stawiania przecinków. Postaraj się też przeanalizować zdania, które budujesz pod katem składni. Przeczytaj na głos i pomyśl, czy wszystko gra. Weźmy sam początek:

 

-Spierdalaj John, już Ci mówiłem żebyś do mnie z tym[+,] kurwa[+,]  nie dzwonił.

Uciął rozdrażniony Carl i rozłączył połączenie. Carl[+,]  czy inaczej Mały Carl, albo z włoskiego Carlo, jak nazywał go jego przyjaciel[+,]  jednooki Jim. Carlo to dla wielu oznaczało największy pojeb na zachód od Czarnej Rzeki i Toksycznego Lasu

 

Zaznaczyłam Ci brakujące przecinki. 

“Rozłączył połączenie” – brzmi to wyjątkowo niezgrabnie. Co powiesz na “zakończył połaczenie” lub po prostu “rozłączył się”?

Ostatnie zdanie również niezgrabne, składnia bardzo wykoślawiona.  Sugerowałabym np. “Jego imię wielu kojarzyło się z największym pojebem…”

 

W podobny sposób możesz poanalizować dalej. Naturalnie często człowiek ślepnie za własne błędy, ale jeśli po napisaniu tekstu odłożysz go na jakiś czas i zajrzysz ponownie po kilku tygodniach i uważnie przeczytasz zdanie po zdaniu, to wiele Ci się uda dostrzec.

 

Ok, zobaczmy kawałek dalej:

 

Facet był prawie dwumetrowym brunetem, o jasnej karnacji, ciemnych włosach i oczach koloru orzecha, zbudowanym atletycznie, ze względu na to, że jego pasją były ćwiczenia fizyczne i sztuki walki, co nie przeszkadzało mu używać życia.

 

Druga sprawa – warto dbać o przejrzystość tekstu, jakość i ilość podawanych informacji oraz sposób, w jaki je podajesz. Tutaj w jednym zdaniu dwukrotnie powtarzasz tą sama informację, dotyczącą koloru włosów. Skowo był brunetem, to wiadomo, że jego włosy były ciemne. Widzisz, Twoje opowiadanie jest bardzo długie, co pewnie zniechęca wielu potencjalnych czytelników. Z pewnością dałoby się je porządnie skrócić, wyłapując tego typu powtórzenia. 

Budowa tego zdania tez wydaje się nieprzemyślana – straszny misz-masz: zaczynasz od wyglądu, dorzucasz info o pasji, a potem jeszcze o tym, w czym one nie przeszkadzają. Za dużo na raz.

 

Zwróć uwagę także na powtórzenia, kolejne zdania świetnie się nadadzą jako przykład:

 

(…) co nie przeszkadzało mu używać życia. Jak twierdził, nie ma co się z tym pierdolić, trzeba wyjść sobie poużywać, bo w końcu, życie ma się tylko jedno i trzeba je dobrze wykorzystać. Był raczej typem stroniącym od zadym, ale umiejącym się znaleźć w sytuacji, jeśli trzeba, choć nie stronił od kielicha i wspomagaczy, serwowanych mu przez jego prywatnego dilera i dobrego kumpla z ferajny Johnego.

 

I kolejna sprawa to kompozycja tekstu. Generalnie nie jest dobrym pomysłem rozpoczynanie opowiadania od takiej prezentacji bohatera, chyba że wykombinujesz na to jakiś intrygujący sposób. Twój, niestety, ani nie intryguje, ani nie wciąga. Zdecydowanie lepiej byłoby pokazać bohatera w akcji, zamiast o nim opowiadać na sucho. Dalej natomiast masz szczegółowy opis mieszkania – naprawdę nie ma potrzeby tak dokładnie opisywać gdzie stoi jaki mebel. Dlaczego? Bo to nudne jest ;)

 

Co więcej, odnoszę wrażenie, jakbyś nie mógł się zdecydować, czy piszesz właśnie taki opis, czy masz ochotę wrzucić bohatera w jakąś akcję. Bo np to zdanie:

 

Co tak będę sterczał sam w chałupie, czas się troszeczkę przewietrzyć– Powiedział do siebie zakładając buty na nogi.

 

pojawia się tak niesamowicie znienacka, nie nawiązując ani do poprzedzającego go opisu, ani do kolejnego, który po nim następuje, ani nawet do tego maleńkiego zalążka akcji, jakim jest rozmowa telefoniczna z pierwszego zdania. Innymi słowy, zdanie z dupy ;) 

 

Przeanalizuj w ten sposób dalej swoje opowiadanie, popraw i nie poddawaj się. No i polecam czytać duuuużo dobrej literatury, to najlepsza szkoła ;)

 

Grazias ;)  Postaram się nie poddawać :)

Miesz­kał skrom­nie, w jed­no­po­ko­jo­wym slo­cie miesz­kal­nym w jed­nym z de­par­ta­men­tów miesz­kal­nych w cen­trum Senko – Yama­to. – Powtórzenia.

 

Pod oknem jego jed­no­po­ko­jo­we­go, ma­lo­wa­ne­go w kolor ja­snej zie­le­ni kró­le­stwa… – Dwa zdania wcześniej już napisałeś, że mieszkanie jest jednopokojowe.

Mieszkania nie maluje się w kolor, malujemy je na jakiś  kolor.

 

Kilka krze­seł, gdzie przyj­mo­wał ser­decz­nie swo­ich gości… – Ze zdania wynika, że przyjmował gości w miejscu zajętym przez krzesła.

 

w któ­rej Carlo zmie­ścił 80% swo­ich skar­bów… – …w któ­rej Carlo zmie­ścił osiemdziesiąt procent swo­ich skar­bów

Liczebniki zapisujemy słownie, nie stosujemy symboli.

 

z funk­cją pięt­na­sto po­zio­mo­wej sztucz­nej in­te­li­gen­cji… – …z funk­cją pięt­na­stopo­zio­mo­wej sztucz­nej in­te­li­gen­cji

 

ale też nie aż tak stary, ze nie da­ło­by rady… – Literówka.

 

i po krót­kim cza­sie Twoje umie­jęt­no­ści prze­ra­ża­ją… – …i po krót­kim cza­sie twoje umie­jęt­no­ści prze­ra­ża­ją

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

za­chwa­la­jąc za­le­ty cyber tech­no­lo­gii. – …za­chwa­la­jąc za­le­ty cybertech­no­lo­gii.

 

stał na po­zio­mie 0 swo­je­go gma­chu miesz­kal­ne­go. – …stał na po­zio­mie zero swo­je­go gma­chu miesz­kal­ne­go.

 

Uwiel­biał spa­ce­ry wie­czo­ra­mi. Więk­szość spa­ce­rów koń­czy­ła się… – Powtórzenie.

 

Więk­szość spa­ce­rów koń­czy­ła się w clu­bie zwa­nym „Piramidą”.Więk­szość spa­ce­rów koń­czy­ła się w klu­bie zwa­nym Pi­ra­mi­da.

 

Pi­ra­mi­da miała kształt, stoż­ka,trzy pię­tro­wa bu­dow­la… – Raczej: Pi­ra­mi­da miała kształt stoż­ka. Trzypię­tro­wa bu­dow­la

 

każdą ze ścian „Pi­ra­mi­dy”.Świa­tła… – Brak spacji po kropce.

 

lu­bią­cych pły­wać w mo­rzach wy­so­ko pro­cen­to­wych trun­ków… – …lu­bią­cych pły­wać w mo­rzach wy­so­kopro­cen­to­wych trun­ków

 

Pub był schlud­ny cho­ciaż nie do prze­sa­dy, wy­stro­jo­ny w stylu egip­skim… – W co był wystrojony pub?

Proponuję: Pub był schlud­ny, cho­ciaż nie do prze­sa­dy, urządzony w stylu egip­skim

 

Wybacz, Dzikusie, ale na opisie Piramidy odpadłam.

Tak długi początek sprowadzający się niemal wyłącznie do szczegółowych opisów wszystkiego i ciągłego powtarzania, że bohater pije, używa i trenuje, niestety, nie zachęcił mnie do kontynuowania lektury.

Do uwag Werweny dorzucam garść wyłowionych usterek.

Mam nadzieję, że z czasem zaczniesz pisać coraz lepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję pięknie, na pewno z czasem napiszę :D :D :D :D :D :D :D

Jeśli uwagi pomogą Ci lepiej pisać w przyszłości, bardzo się cieszę. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tylko trochę czasu brak ostatnio HO HO :D

 

Dzikusie, przyznam Ci się, że u mnie też ostatnio krucho z czasem. Wydrukowałem sobie twój tekst i mam go przed oczyma cały pokreślony, ale z uwagi na oszczędność czasu (którego, jak wiesz, brak ;)) ) nie będę ich przepisywał. Zwróć uwagę na to, co napisały Werwena i regulatorzy, to mądre dziewczyny!

Zamiast wyliczania błędów interpunkcyjnych i innych (dwa paskudne “ortografy” – obutych metalem stup i rządni władzy ludzie). Spróbuję dać Ci kilka ogólnych uwag.

Werwena słusznie zauważyła, że przynudzasz. Pojawia się wiele niepotrzebnych, niezwiązanych z fabułą informacji, a długość na start już odstrasza potencjalnego czytelnika. Styl narracji w ogóle jest do poprawy, bo masz dużo zdań w stylu “Na pewno skóry łatwo nie sprzedadzą, Carlo to wiedział, był pewien, że “Ferajna” tanio skóry nie sprzeda” – widzisz niepotrzebne powtórzenie? Albo “Nic nie będziemy, a teraz daj mi się skupić na prowadzeniu – powiedział ork i skoncentrował się jeszcze bardziej na prowadzeniu. Bardzo “suchy” styl, staraj się unikać takich konstrukcji.

 

Chciałbym pochwalić twoją wyobraźnię, uwidaczniającą się w pomysłowych porównaniach – spodobały mi się “pływanie w morzu trunków” czy “przerąbywanie się przez chaszcze dżungli wyobraźni maczetą własnego wyboru”. Z drugiej strony, momentami robi się aż za gęsto od tych uśmieszków w stronę czytelnika, a niektóre są mało trafione. Nadużywasz wulgaryzmów w narracji. O ile u bohaterów łatwiej je tolerować, sądzę, że w opisach powinieneś je ograniczyć do miejsc, gdzie rzeczywiście pełnią jakąś funkcję.

Swego czasu byłem fanem kina akcji (nowsze filmy tego gatunku podobają mi się trochę mniej niż stare), więc rozumiem fascynację zadziornym, niepokornym dupokopaczem, ale musisz być bardziej konkretny, no i zdecydowanie popracować nad warsztatem pisarskim.

 

Na deser mała porada odnośnie skrótów. W twoim tekście pojawia się dr Halibel. Płeć dr Halibel nie jest oczywista, dopóki nie wynika to z tekstu. Znając reguły pisowni, można jednak poznać płeć bohatera, obserwując kropkę. U Ciebie, kropka błędnie sugeruje nam, że seksowna pani doktor, jest facetem.

http://sjp.pwn.pl/zasady/337-Kropka-po-skrocie-wyrazu;629743.html

Można potraktować twój tekst jako pierwszą próbę, ale droga na szczyt jeszcze daleka.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Zgadzam się z przedpiścami – jeszcze sporo pracy przed Tobą.

Wydaje mi się, że spokojnie można skrócić opisy. Czy naprawdę czytelnikowi przyda się informacja, jaki kolor miało ubranie bohatera?

Dla przykładu szczegółowa analiza jednego fragmentu, mniej więcej tam, gdzie Regulatorzy odpuściła:

Na nogi ubrał standardowe, czarne obuwie CX – UEGZIMPAE, gwarantujące dobry styl i bezpieczeństwo stop i nie obciążające jej zbędnymi osłonami czy modyfikatorami. Buty dla ciężko pracującej klasy średniej. – jak to zabawnie określał jego kumpel Johny. Na plecy zarzucił sobie swój nieodłączny, pełen przydatnych drobiazgów plecak.

Ubrań (ani butów) się nie ubiera. Można je założyć itp. Naprawdę istnieją przedmioty gwarantujące styl? Literówka. A “jej” to o kim? Jeśli po klasie średniej postawiłeś kropkę, to następne zdanie od dużej litery. Nie bardzo wiem, co zabawnego było w tej wypowiedzi, ale pewnie się nie znam. Dałabym przecinek po “kumpel”. Kto zarzucił plecak? Bo ostatnio była mowa o Johnym. IMO, spokojnie możesz pominąć “sobie” i “swój” – to raczej wynika z kontekstu, do kogo należał plecak i kto go niósł. Powtórzenie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka