Idziemy już trzeci dzień przez wyziębione Pustkowie północy. Krasnolud Thorwald zdążył już chyba wymienić wszystkie znane mu przekleństwa, zarówno w kierunku maga, który nas tu wysłał jak i w kierunku prowadzącego nas zwiadowcy. Lindel, gdyż tak się on nazywa, jest zaprawionym w podróżach łucznikiem, wyraźnie nieczułym na nasze narzekania.
Mija kolejna godzina podróży i gdy już chcemy rzucić plecakami w uchatego kompana, by wymusić chociaż chwilę odpoczynku, w oddali zauważamy wieżę, w której to mamy odnaleźć kolejną magiczną zabawkę dla naszego zleceniodawcy.
Nawet Thorwald, wyraźnie zmęczony całodniowym marszem, zacisnął tylko rzemienie plecaka i ruszył z nami ku odległej konstrukcji.
Dalsza wędrówka odsłoniła otaczający wieżę las, przez co przejście przez polanę zapowiadało się na zdecydowanie bardziej niebezpieczne. Wyciągnąłem tarczę, licząc ze może chociaż odrobinę utrudni ona zadanie ewentualnym przeciwnikom, kryjącym się w lesie.
Każdy krok potęguje strach, gdyż na polanie widoczni jesteśmy jak na dłoni.
Idziemy przed siebie pełni strachu, lecz wbrew naszym oczekiwaniom, żaden z nas jeszcze nie jest przeszyty strzałą. To raczej dobra wiadomość, tym bardziej, że nasz ostatni kapłan zginął, gdy próbował wywołać deszcz ognia, a nie mieliśmy czasu by znaleźć kogoś na jego miejsce.
– Cholera, mogliby już zacząć strzelać a nie, że trzymają nas w niepewności – Thorwaldowi najwyraźniej też udzielił się mój nastrój
– Nie trać oddechu na gadanie – uciął krótko Lindel, trzymając trzy strzały w gotowości.
Jesteśmy już na krawędzi lasu. Jeśli są tu łucznicy to chyba zaspali, bo stąd będą mieli już większe problemy od nas.
Wchodzimy w las, ja nadal chowając się za tarczą. Nikogo nie widać, nawet nasz zwiadowca wygląda na spokojniejszego. Najwyraźniej najgorsza cześć za nami.
W tej chwili z drzewa za nami coś spadło. Widzę kątem oka jak z uzbrojonej w dwa krótkie miecze postaci spływa efekt niewidzialności. Biegnie w kierunku Lindela. Chcę krzyknąć i go ostrzec, rzucić chociaż sztyletem zza pasa, lecz trzymają mnie niewidzialne więzy.
Widzę, jak mój kompan pada martwy, gdy ja stoję jak kłoda.
Druga iluzja zanika i elf, który był za nią skryty, celuje w Thorwalda. Chcę rzucić się w tym kierunku, zasłonić go tarczą, przepchnąć.. Lecz nie mogę nawet krzyknąć.
Jeden świst strzały i jedyne, co słyszę, to ostatnie przekleństwo krasnoluda.
Mam swój miecz gotowy, zemsta za moich poległych kompanów nadchodzi.
Widzę strach w oczach elfa, który przed chwilą zabił z zimną krwią Lindela. Stoi w bezruchu i czeka, aż mój miecz z piekielnej kuźni rozerwie go w akcie zemsty.
Ostrze opada szukając ciała podstępnego łotra.
Niestety.
Pudłuję.