- Opowiadanie: Archimedes z Syrakuz - Śladem popiołu: Rozdział 1

Śladem popiołu: Rozdział 1

Oceny

Śladem popiołu: Rozdział 1

Prolog

„Stephanie”

Siedziała w bibliotece, było już około dziewiątej, więc nie spodziewała się tłumów. Komputery odłączone od prądu stały czekając na następny dzień, kiedy dzieciaki z pobliskiej szkoły przyjdą na nich pograć. Póki co było cicho i spokojne, pogoda była ładna, księżyc był w pełni i wsiał na niebie niczym biały talerz na czarnym stole, chociaż bibliotekarka mogłaby przysiąc, że dosłownie przez ułamek sekundy widziała na nim plamę czerwieni… Jedyne co mąciło ten cichy nocny nastrój, to mały kapuśniaczek lecący z nieba i bębniący o parapet w ten sposób, że Stephanie omal nie zasypiała. Ustawiła ostatnią książkę na półce i już miała zamiar wyjść, kiedy niebo przecięła błyskawica, a przed nią pojawiła się kobieta trzymająca dziecko.

– Weź ją, weź i oddaj ją rodzicom! Tylko o to proszę i nie wychodź stąd przynajmniej przez chwilę.– Po jej słowach błyskawica uderzyła jeszcze raz i kobieta zniknęła. Stephanie położyła dziewczynkę na biurku i podeszła do regału, by przez jeszcze piętnaście minut poczytać. Kiedy już stała przy regale ciszę nocną przerwał okropny wrzask kilku osób. Kobieta natychmiast chwyciła niemowlę i wybiegła. Przed biblioteką leżały dwa ciała mężczyzny i kobiety, która przed chwilą była w bibliotece. W tym momencie rozpoczęła się prawdziwa burza. Bibliotekarka wbiegła z powrotem do biblioteki i od razu wyciągnęła telefon i zadzwoniła na policję. A kiedy popatrzyła w niebo, na pewno przez minutę widziała czerwony księżyc.

***

Następnego dnia czuła się lepiej. Dziecko zabrali rodzice, okazało się, że zmarli byli wujkami dziewczynki, najlepsze jednak było to, że szefowa obiecała, że nigdy nie da jej już nocnej zmiany. Jednak to w dzień przyszedł do biblioteki pewien siwy staruszek niosący paczkę właśnie do Stephanie…

 

Rozdział 1

 

„Lili”

Już niedługo, już za chwilę zadzwoni dzwonek! Miałam wrażenie, że będę czekała w nieskończoność na koniec szóstej lekcji. Ale teraz zostały dwie minuty do końca irytującego wykładu o tym: “jak istotne są w matematyce liczby pierwsze”!!! Teraz miała być godzina karciana z naszą wychowawczynią i zgodnie z obietnicą, nauczycielka miała pokazać nam kronikę szkolną z lat 1950r.– 2000r. Pewnie zastanawiacie się, co jest istotne w starym zdjęciu rodziców (które zazwyczaj nie tak trudno okopać w rodzinnym albumie). Chodziło o zdjęcia moich wujów. Ba! Chciałabym się dowiedzieć jak mieli na imię. Chociaż to niezrozumiałe, to moim ukochani opiekunowie zapomnieli niemalże o wszystkim, co dotyczyło obojga młodszych Winner’ów. Tyle lat ich sobie wyobrażałam  -ciocie jako elegancką, ale i ciepłą kobietę o prostych włosach w kolorze ciemny blond, a wuja jako szatyna o trochę pulchnych policzkach, krzaczastych brwiach i miłym wyrazie twarzy, z charakteru zachowywałby się niczym pluszowy misiek. Obydwoje byli nauczycielami z magisterką. Jedyne co akurat rodzice pamiętali o wujach to to, że  wykładali c o ś  w  j a k i e j ś szkole… Teraz jednak miałam ich zobaczyć na fotografii i czułam, że gdy tylko natrafię na zdjęcie lub ich dane, będę wiedziała czy moje przypuszczenia były słuszne, czy nie. Plan miałam taki: jak tylko dostanę kronikę lecę na stronę z literą „W”, lata 1982 – 1985. i w tym właśnie miejscu powinnam znaleźć nazwisko „Winner”. Wszyscy mieliśmy w rodzinie to samo nazwisko, bo mój wuj jest bratem mojego taty, a ciocia siostrą mojej mamy. Razem chodzili do szkoły, mieli wspólne zaręczyny i ślub. Tylko tyle wiedziałam na ich temat – bracia i siostry Winnerowie zawsze trzymali się razem… To jednak było kiedyś, a teraz to było teraz.  Moi wujostwo nie żyło. Myśląc, przepisywałam z podręcznika kolejną notatkę, z przeświadczeniem, że w domu i tak będę musiała przeczytać ją chociaż z trzy razy, aby zrozumieć o co w niej chodzi. Wreszcie zadzwonił dzwonek! Psorka przestała mówić. Otworzyła drzwi i szybko przez nie przeszła. Zaraz po niej poleciała cała lawina uczniów ze mną na czele. Przeskoczyłam grube, schody z niebieskich płytek i pędem poleciałam do klasy 102, w której miała czekać na nas nasza pani. Rzuciłam torbę na podłogę i usiadłam obok niej. Przerwa też strasznie się dłużyła. Nie miałam, co robić więc patrzyłam na osoby z innego rocznika oraz czerwoną podłogę. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Wiedziałam, że przez podekscytowanie wywołane otrzymaniem informacji o zmarłej części rodziny, mogę zacząć paplać głupoty, a potem tego żałować. Wreszcie po długim oczekiwaniu zadzwonił dzwonek. Momentalnie się podniosłam i czekałam aż pani otworzy klasę. Jednak, pani długo nie było. Wszyscy bawili się beztrosko, co mnie denerwowało, bo ja się o nią martwiłam. Zresztą miałam ku temu powody, bo p. Cosegrove nie spóźniała się nigdy!!! Jednak teraz było dziesięć minut po dzwonku, a nauczycielki nie było. Uczniowie wkoło gadali tylko ja martwiłam się o naszą panią! Przecież coś mogło jej się stać. Już zbierałam się na odwagę, by wbrew klasie pójść po panią wice-dyrektor, ale nie to byłoby głupie… Znając życie przez tydzień przezywaliby mnie lizuską lub gorzej. Zresztą na innej lekcji nawet bym o tym nie pomyślała, ale lubiłam p. Rene i jak wspomniałam jej spóźnienie też nie dodawało mi otuchy, bo coś takiego zdarzyło się pierwszy raz, odkąd chodzę do tego gimnazjum. Na szczęście, z rozterki wyrwało mnie przyjście naszej pani! Było wprawdzie dobre piętnaście minut po dzwonku i jak na naszą panią tak późne przyjście było dziwne, ale pewnie miała jakiś ważny powód, by się spóźnić. Znając ją czekała na otrzymanie kroniki…

„Sebastian”

Pani wypuściła ich trochę wcześniej z klasy, bo zdążyli już przerobić materiał z dzisiejszego dnia i na ogół byli grzeczną klasą, dlatego nic nie stało na przeszkodzie, a zresztą do dzwonka zostało niewiele, bo tylko pięć minut. To miała być ich ostatnia godzina. Zaraz po wyjściu udał się pod drzwi klasy 205, w której teraz miała lekcje Lila. Planował odprowadzić ją pod klasę, w której będzie miała następne zajęcia, a później spokojnie powiedzieć jej, że trzy lata temu skradziono wszystkie zdjęcia ze szkolnej kroniki. Ich pani pokazywała jemu i reszcie klasy kronikę wczoraj, na siódmej lekcji, kiedy Lila była już w domu. Gdyby miała jeszcze jakieś zajęcia, powiedziałby jej to delikatnie wczoraj, by mieć to za sobą. Nawet nie wiecie jak bardzo chciał mieć to z głowy… Cały się pocił, twarz miał czerwoną jak burak. Nawet panie na każdej lekcji pytały go, czy nie jest przypadkiem chory. I to wszystko, dlatego że Lili przez cały czerwiec trajkotała tylko o tym, że wreszcie zobaczy swoich wujków, mówiła mu jak jej na tym zależy. Opowiedziała mu jak ich sobie wyobraża, a on zgodził się z jej teoriom. Tak bardzo jej na tym zależało i był pewny, że kiedy jej powie o kradzieży zdjęć złamie jej serce. Chociaż imiona jej wujostwa mogą być w kronice! Więc może nie będzie aż tak bardzo załamana, bo mówiła, że wystarczą tylko imiona… I wyłącznie ta myśl dawała mu siłę, by spotkać ją pod klasą być dla niej miłym i potem delikatnie przekazać złe wieści. Niestety jego wychowawczyni dostrzegła go pod klasą, po czym wmanewrowała go w pomaganie trzecioklasistą, w ustawianiu ławek w klasie, po sprawdzianie z matmy. Kiedy opuścił salę, zadzwonił dzwonek obwieszczający rozpoczęcie kolejnej lekcji. Nie próbował nawet iść z powrotem do tej części korytarza, w której przyjaciółka odbywała kazanie dla najgorszych w ID, pod pozorną nazwą: “godziny z wychowawcą”. Stracił siłę do wspierania Lili, bo jej pani mogła przyjść w każdej chwili i było już za późno na  delikatną rozmowę, chyba że powiedział by jej wszystko od razu, tak bez znieczulenia, ale na to nie było go stać, to było dla niego za wiele. Zszedł zatem na pierwsze piętro, by kupić Lili batona na pocieszenie i dać jej go po tej lekcji. Dopiero na dole uświadomił sobie, że po piątej godzinie lekcyjnej sklepik szkolny jest zamknięty. Chociaż zawsze może zafundować jej ten baton na stołówce… Tylko, że mogą być na stołówce wyłączenie na długiej przerwie, która miała miejsce ok. 2 godzin temu. W takim razie postanowił dać jej tą “słodką pociechę” następnego dnia. W każdym razie, na razie postanowił odpuścić, a skoro skończył zajęcia, postanowił, że pójdzie do domu. Wolał nie widzieć jak Lili płacze lub przynajmniej jest załamana na duchu… Schodził do szatni w podziemiach szkoły. Ponieważ trwały zdjęcia to wyłączono wszystkie światła. Dlatego dochodząc do ostatniej partii schodów, uruchomił latarkę. Właśnie kliknął guzik w smartfonie  i w tej właśnie chwili ktoś zawołał przez radiowęzeł:

– Sebastian Wilk proszony do biura rzeczy znalezionych! Bez względu na lekcje!

Zdziwił się, bo nie zauważył, żeby coś mu zginęło. Na ostatniej lekcji miał wszystko.  Ale mógł mu wypaść długopis lub pen-drive. Więc poszedł do BRZ (Biura Rzeczy Znalezionych). Jak zawsze był to ten sam pokoik… Wchodziła tam tylko jedna osoba, a rzeczy wydawane były (jak na stołówce) przez okienko. W gruncie rzeczy BRZ wyglądało jak kiosk tylko, że w środku zamiast czasopism były pudełka ze znalezionymi rzeczami i bardzo rzadko ktoś tam podchodził. Nagle uderzyło go, że w środku nikogo nie było… Nagle ktoś się odezwał. Tym razem to była osoba.

– Cześć.– Powiedział to Jack. Był to rudowłosy chłopak z piegami i bardzo chytrym charakterem. Samym wyglądem przypominał cwanego lisa, tylko ogona mu brakowało. Nikt za nim nie przepadał z wyjątkiem Lili i Sebastiana, którzy pracując z nim razem nad jednym projektem, jeszcze w podstawówce zobaczyli, że wbrew pozorom jest zabawny i bardzo życzliwy. Sebastian wcześniej go nie zauważył, bo stanął z boku pod drzwiami do sali historycznej.

– Hej. To ty mnie wezwałeś???

– Tak. Chodzi o ten tablet. Chciałem go na początku zatrzymać, ale potem zobaczyłem zakładkę na książce z serii “Trylogia Czarnego Maga”…

– Więc sądzisz, że to Lili. – dopowiedział – I trafiłeś w dychę. To jej tablet dostała go z rok temu pod Choinkę. Tylko czemu nie wezwałeś jej? Musiałeś mnie fatygować?

– Dzisiaj na karcianej pokazują kronikę i raczej by nie przyszła. – Jego klasa dostała przedmiot kłopotów z trzy dni temu. – Poza tym… wole żebyś ty ją pocieszał. Nie jestem w tym za dobry.

– Akurat! Ja też nie jestem w tym najlepszy. A ty po prostu chcesz się wymigać! – fuknął.

– Dobra to prawda. – przyznał – Ale na serio ja jestem dobry tylko w byciu chytrym lizusem, a nie pocieszaczem. Ty to co innego.

– Przestań się podlizywać. – Przerwał. – I dawaj tablet. Oddam jej go po tej lekcji. A masz może jeszcze jakiś nieprzeterminowany baton???

– Jeden tak, ale miał spotkanie z nogą p. Mariana.

– To wystarczy tablet… Cześć.

– Pa. Przekaż Lili, że jest mi przykro, ale mogło być gorzej.

 Jack oddał mu tablet, więc musiał poczekać całą lekcje i potem jeszcze patrzeć, jak Lili się załamuje, tylko teraz nie było odwrotu. Nie daj Boże Lili pomyśli, że jest złodziejem, albo, że chciał zatrzymać tablet, ale sumienie go zmiażdżyło. Wolał nie ryzykować. Poszedł więc poczekać na nią pod sklepikiem, który stał zaraz obok schodów, po których najprawdopodobniej będzie szła Lila. Był już zamknięty, więc swobodnie oparł się o drzwi i stał tak z pół godziny, grając w którąś z licznych gier na komórce, gdy nagle przez przypadek ramieniem nacisnął na klamkę. W tym momencie drzwi otworzyły się, a Sebastian uderzył głową o…Coś, rozbijając ją. Wiedział, że  chcąć otrzymać pomoc, musi poczekać do dzwonka, kiedy wszyscy wyjdą z klas i być może , ktoś go zobaczy. Niestety na pierwszym piętrze były tylko: sklepik, pokój narad, BRZ, teraz pusta pracownia historyczna i jedyna nadzieja na ratunek – sala numer 10, w której jego pani powinna prowadzić koło młodych matematyków. Zwinął się więc w kłębek i mimo nie wyobrażalnego bólu czaszki, tylko cicho pojękiwał. Na szczęście ból zelżał po piętnastu minutach. Postanowił się więc rozejrzeć. Z bólem przeszywającym potyliczną część czaszki, podczołgał się pod ścianę i oparł o nią. Widok mu się wyostrzył, może nie do perfekcji, ale jednak. Zaczął więc oglądać sklepik. Na półkach stały: soki, butelki z colą, batoniki musli oraz… Nagle jego uwagę przyciągnął kij bejsbolowy, na który najprawdopodobniej upadł (Tylko skąd on się tu wziął?). I wtedy ją zobaczył. To była pani Cosgrove i chyba niedawno zmarła, albo przynajmniej straciła przytomność. Raczej  była nieprzytomna, bo na głowie miała tylko guza może sporego, ale nie śmiertelnego. On był w o wiele gorszej sytuacji z głowy non stop ubywało mu krwi. Nawet gdyby rana była mała, to przez czterdzieści pięć minut można by stracić za wiele krwi. Przeszył go dreszcz grozy. Czuł się, jak w filmie akcji. Powoli umierał, obok leżała mocno poszkodowana kobieta – nie wiadomo, kto ją zranił i w jakim celu, tego dokonał. Wtedy, kiedy poczuł, że naprawdę słabnie, że nie ma już nadziei, postanowił napisać wiadomość dla Lili, aby ktoś nie zatuszował tego, co się tu wydarzyło. Nawet zdążył. A pisał w niej tak:

Lila sorki, że zaśmiecam Ci pamięć na tablecie, ale coś jest nie tak… Sam nie wiem co, ale uważaj. Kiedy piszę te słowa jestem już jedną nogą na tamtym świecie, ale muszę Ci przekazać, że koło mnie leży ogłuszona pani Rene Cosgrove. I jeżeli umrę to musisz wiedzieć, że ja i Jack współczujemy kradzieży zdjęć z kroniki.

Oczywiście pominął większość istotnych rzeczy, ale stracił bardzo dużo krwi i po woli przestawał myśleć. Osunął się na podłogę. Nie miał siły, wiedział, że to koniec. Wtedy zadzwonił dzwonek – jego ostatnia nadzieja na ratunek! Więc zebrał się w sobie, po czym wygramolił z ogromnym trudem i przeszywającym jak strzała bólem na korytarz. Zrobił to w idealnym momencie, bo jego wychowawczyni właśnie zamykała klasę. Kiedy odwróciła się i zobaczyła Sebastiana… Jego twarz przyjęła barwę popielatej szarości, z tyłu głowy ziała ogromna dziura, z której leciała krewa, a w jej wnętrzu utknęły drzazgi. Na plecach także wykwitło kilka czerwonych plam… Pani Zaborowska przeraziła się. Natychmiast kazała woźnej dzwonić po karetkę, a usłyszawszy relację, jak doszło do takich obrażeń poleciała, z białą twarzą oraz słyszalnym biciem serca, do sklepiku. Wkrótce przyjechały służby pogotowia , ale nim go zabrali poprosił wychowawczynię, żeby zaniosła tablet panience Winner. Dopiero kiedy go jej dał pozwolił sobie zapaść w ciężki i mocny sen.

„Lili”

 Podekscytowana siedziałam w klasie pani usiadła przy swoim biurku i położyła na nim kronikę. Po czym (chyba najwolniej ze wszystkich nauczycieli) zaczęła sprawdzać listę obecności. Powoli zaczęła wyczytywać

– Zachary Andrzejczak, Dominika Augustyniak, Nina Gęgała…

Czytała tak i czytała aż w końcu doszła do mnie – byłam na samym końcu listy obecności. Nie wiem, z jakiego powodu, lecz zaczęłam się czuć dziwacznie – powieki kleiły się do siebie, głowa opadała na ławkę, lecz tętno było wyższe od mojego tradycyjnego rytmu serca. Jak przez ryk sztormu słyszałam, jak pani Rene Cosegrove mówi:

– Kronikę będę dawać zgodnie z listą. – Poczułam jak coś we mnie pęka. Miałam czekać aż każdy z klasy zobaczy kronikę, a ja będę na końcu! Akurat tego dnia wszyscy byli obecni, cała 23 stawiła się w szkole!!! Ale większość na bank zapomniała, że to dzisiaj mieliśmy oglądać kronikę, a co za tym idzie nie spytali się rodziców (albo innych bliskich) w jakich latach chodzili do gimnazjum i nie wiedzieli pod jakimi latami szukać…  To mnie rozbudziło! „Więc nim kronika dojdzie do mnie na bank skończy się lekcja!”-myślałam

– Ale puszcze ją od końca!- Ogłosiła pani. Znowu byłam szczęśliwa!!!

-Zanim wam ją oddam, czuję się w obowiązku powiedzieć, że… – Nie wiedząc czemu, kiedy mówiła te słowa pani patrzyła na mnie jak gdyby kierowała w moim kierunku niewidzialne ostrza. Miałam wrażenie, iż mój mózg pokrył się szronem uniemożliwiającym logiczne myślenie. – Trzy lata temu ktoś skradł większość zdjęć. W całej kronice zostało może ze dwadzieścia.

To było niewidzialne ostrze, które trafiło prosto w moje serce, niczym odłamek szkła. Czułam się jak słaba, zawiedziona przez los, samotna, ogłuszona – wszystko na raz . To zabolało mnie straszliwie i jak gdyby na chwilę wyrwało mnie z tej rzeczywistości.

– Kontynuując. Skoro wszystkie formalności mamy za sobą czas przejść do meritum.

Następnie jak zza mgły widziałam, jak pani podnosi rękę i coś szepcze. Dopiero po chwili zorientowałam się, że unoszę się w powietrzu. Na początku poczułam spokój, unosiłam się na delikatnym oraz cieplutkim prądzie powietrza. Nagle dostrzegłam kronikę. Wtedy mgła zniknęła tak samo jak smutek i senność. Korzystając z okazji, że p. Rene szeptała coś z zamkniętymi oczyma podleciałam do biurka i zgarnęłam książkę. W samą porę się zdecydowałam, bo zaraz potem jakaś siła cisnęła wszystkich z klasy na okno. Już po chwili usłyszałam dźwięk rozbijanego szkła. Po policzkach ciekły mi łzy, dokoła unosiły się krzyki bólu i przerażenia. Część z moich klasowych znajomych już nie żyła, po prostu opadali po woli na ziemię, niczym kukiełki, które ktoś odciął od sznurków. Lecieliśmy z drugiego piętra na boisko do piłki nożnej. Od upadku dzieliło nas z dziesięć metrów. Kolejne osoby nie wytrzymały stresu, albo zasnęły od razu na wieki lub straciły przytomność do czasu śmierci, spowodowanej upadkiem. Niczym cud, znikąd pojawiła się kobieta w czarnej pelerynie zasłaniającej jej twarz. Dziewczyna uniosła rękę i zatrzymała nas. Po czym powoli, położyła całą klasę na ziemi. Teraz już wszyscy zemdleli przez stres i strach. Ja zachowałam, jako jedyna, zimną krew. Chciałam podejść do nieznajomej, podziękować jej za ratunek, ale w tej samej chwili uderzyła w nią czarna jak smoła kula. A dziewczyna rozprysła się niczym kropelka rosy uderzająca o ziemie. Gdy ujrzałam ten widok nie miałam siły dalej pozostać przy wszystkich zmysłach,  widziałam za wiele rzeczy, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Ostatnim, co dostrzegłam był Jack, który biegł w moją stronę. Schowałam więc kronikę pod sweter i pozwoliłam sobie zemdleć. Obudziłam się dopiero w gabinecie pielęgniarki

***

Stałam w kolejce po jedzenie na stołówce razem z Kam i nadal próbowałam zrozumieć co się stało wczorajszego dnia. Pamiętałam tylko panią Cosegrove, wyrzucenie całej klasy przez okno, dziewczynę w czarnym płaszczu, która zmieniła się w nicość, ale najlepiej ze wszystkiego pamiętałam to, że zwinełam kronikę szkolną, której niestety poszukiwała w tej chwili policja… Nikt z mojej klasy nie pamiętał, co się wydarzyło. Dla nich tak po prostu obudzili się, calutcy poranieni przez odłamki szkła, na boisku szkolnym. “Jak do tego doszło? Czy to magia albo coś w tym rodzaju?” – zastanawiałam się. Z rozmyślania wyrwał mnie głos Kamili.

– Uwaga chiliderki na czwartej.– Próbowałam skupić się na tym co do mnie mówi… Choć interesowało mnie to tak bardzo jak zeszłoroczny śnieg.

– Uwaga dziewczyny nie patrzeć na tego dziwoląga stojącego przed nami. –Odezwała się Bethany "królowa cheerleader’ek". Jeśli interesuje was, jak wyglądała to powiem krótko typowa cheeleader’ka z tanich produkcji filmowych. Idealne blond włosy, nieco popadające w biały, pomalowane henną brwi oraz leciutko opalona skóra. No i oczywiście niebieskie oczęta! Oprócz tego irytująco idealny, słodki głos, którym powiedziała:

– Hej Lili! Choć, usiądź dzisiaj z nami. O wiele lepiej gadać z nami niż z takim gotem jak Kamila… – Dodała szeptem, oczywiście na tyle głośnym, aby wszystko usłyszała moja przyjaciółka.

– Wiesz…– Chciałam jej powiedzieć, że nie gadam z lalkami Barbie, ale przerwała mi nauczycielka.

– Lili mogę cię prosić na minutę.

– Dobrze. – Odpowiedziałam wychowawczyni Seby. Niestety kiedy odchodziłam Kamila rzuciła mi spojrzenie w stylu "Weź się jej postaw masz kumpele w potrzebie!" Wiedziałam, że będzie wściekła, ale co miałam zrobić… Powiedzieć nauczycielce: “Prze pani, moją przyjaciółkę zaatakowała słownie banda krwio-pijczych cheerleader’ek, których kapitanem jest Bethany, najlepsza matematyczka.”. Więc wzruszyłam tylko ramionami i poszłam za nauczycielką. Weszłyśmy do klasy p. Zaborowskiej. Ściany sali miały żółto-pomarańczowy odcień, na ścianie wisiały wzory na pola i obwody figur.  Nauczycielka wskazała mi, lekko obdrapaną, ławkę przed swoim biurkiem. Usiadłam, a ona zaczęła mówić.

– Wczoraj ,twój kolega, Sebastian miał wypadek. Ponieważ dopiero jutro wraca do szkoły, ja ci go oddam.– Mówiąc to wyjęła tablet i podała go Lili.

– Co mu się stało?– Spytałam zaniepokojona, w ogóle nie zwracając uwagi na urządzenie.

– Uderzył się mocno w głowę, ale na szczęście uraz nie był tak poważny, na jaki wyglądał. Rana już prawie się zagoiła, więc dziś wieczorem będzie mógł wyjść ze szpitala. Jak chcesz możesz go odwiedzić.

– Dobrze, dziękuję. – Słowa nauczycielki nieco mnie uspokoiły. Wzięłam więc tablet i wyszłam postanawiając, że wypytam Sebe o wszystko podczas spotkania naszej paczki.

***

To był najgorszy dzień w moim życiu… Kiedy wsiadałam do autobusu miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Tak bardzo się dzisiaj zbłaźniłam, że nie chciałam, by ktokolwiek mnie widział. No, ale jakoś musiałam wrócić do domu… A nie miałam chęci pędzić dwa kilometry do mojego mieszkania. Weszłam więc do busu, w którym czekało na mnie dwudziestu jeden (zliczyłam, co do jednego) uczniów, którzy wręcz marzyli o tym, by się ze mnie pośmiać. Ta jazda była torturą! Boże, za co cały czas musiałam słuchać "Co z niej za niezdara!" lub " Żeby zrobić coś takiego trzeba być ślepym." i najgorsze "Jak można dostać szóstkę za taki przypał i to jeszcze u nauczyciela w-f?"?Gorszej kary chyba dostać nie można, nawet zostanie po lekcjach, a co za tym idzie, późniejsze wracanie do domu piechotą (gimnazjum znajdowało się na drugim końcu miasta,a jak już wspomniałam odległość pomiędzy placówką edukacyjną, a moim miejscem zamieszkania wynosiła ok. 2 kilometrów) nie było gorsze niż to. Pytam raz jeszcze: “I za co to wszystko?”! Za to, że byłam zamyślona i przez przypadek zderzyłam się z kapitanem szkolnej drużyny piłki nożnej, podlałam na bioli fikusa woskiem i… Podczas sprawdzianu z przewrotu w tył chciałam zaszaleć, co oznacza, że przy powstaniu lekko podskoczyć, ale skoczyłam za wysoko, zrobiłam przewrót w powierzu, a na koniec zawisłam na drabinkach ( dostałam sześć z plusem, a zazwyczaj miałam trzy od czasu do czasu trafiła się jakaś piątka i nic pozatym). Podsumowując to był najgorszy dzień w moim życiu. A w domu nie zapowiadało się na poprawę, no chyba, że mamie nie przeszkodziłby rachunek za nowego fikusa i rana na nodze. Kiedy tak myślałam o reakcji, autobus zatrzymał się na mojej stacji. Wyszłam, ale potem nie chciałam się ruszyć nawet o krok w kierunku domu. Nagle przypomniałam sobie, że przecież byłam umowiona z Kam, Miją i Sebastianem w parkowej altanie. Przynajmniej mogłam odłożyć monolog mojej mamusi, a wcześniej naradzić się z przyjaciółmi, co powiedzieć! Ruszyłam pędem w kierunku parku, po drodze pisząc do mamy, że lekcje odrobie w altanie, zjem objad na mieście i wrócę wieczorem. Kiedy weszłam do parku zaczęłam wdychać świeże, niczym nie zmącone powietrze. W końcu powoli ruszyłam w stronę jeziora, nad którym stała altana. Doszłam wreszcie do jednej z rzek przylegających do jeziora, wyciągnełam kładkę schowaną w krzakach i przeszłam po niej na drugą stronę rzeki. Tam lokowała się nasza ukryta altana. Ah…Jej widok przynosił na myśl tyle wspomnień… Znaleźliśmy ją przez przypadek… Zapuściliśmy się za bardzo w bok podczas kąpieli w zalewie. Na nasze szczęście, trafiliśmy na płyciutką część rzeki Bzury. Niby powinniśmy wrócić, ale las po drugiej stronie wabił obietnicą niesamowitych przygód, więc mimo pogłosek o tym opuszczonym miejscu ( nikt nie chodził do tego lasu, mieszkańcy miasta za bardzo bali się plotek,a ludzie z zewnątrz drogę mieli zagrodzoną przez mur, pozostały jeszcze z czasów Kazimierza Wielkiego) udaliśmy się tam i znaleźliśmy okrytą bluszcze, świetnie zachowaną altanę. Wyszłam jednak ze swoich wspomnień, zdjęłam kładkę z nad rzeki, po czym weszłam do altany. Jednak nikogo tam nie było. Kiedy usiadłam na ławce coś zaszeleściło, podniosłam się i zobaczyłam przyklejoną taśmą do ławki kartkę. Od razu rozpoznałam na niej pismo Kam.

Lila trochę się dziś spóźnimy… Seba ma jeszcze jakieś ostatnie testy w szpitalu Mi ma dodatkowy angielski a ja zjem obiad i wracam na poprawę testu z rozbioru logicznego zdania ( nie wiem za co dostałam jedynkę.)

Kam

Po odczytaniu wiadomości pierwsze, co przyszło mi do głowy to to, że Kamila dostała pałkę ze sprawdzianu, nie bez powodu (świadczyła o tym jej interpunkcja). Drugie – postanowiłam przejść się na obiad do knajpki w centrum miasta. Więc po raz drugi wyjęłam kładkę i ruszyłam w kierunku centrum.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam tylko prolog tego rozdziału pierwszego i nie zachęciłeś mnie do dalszej lektury.

 bębniący o parapet – kapuśniaczek bębniący i na dodatek usypiający? Jakoś się to razem nie klei.

Stephanie położyła dziewczynkę na biurku i podeszła do regału, by przez jeszcze piętnaście minut poczytać. – żartujesz sobie? W środku nocy przynoszą do biblioteki małą dziewczynkę jak książkę z wypożyczalni, a potem bibliotekarka czyta przez kwadrans??? Nie robi to na niej wrażenia? Nie pyta kto oddaje i dlaczego? Nie dzwoni natychmiast na policję? Nie jest nawet odrobinkę zdziwiona? Zwyczajnie idzie sobie i siada do czytania???

A kiedy popatrzyła w niebo, na pewno przez minutę widziała czerwony księżyc. – zabito dwoje ludzi, bibliotekarka ma u siebie porzucone dziecko i gapi się minutę na księżyc? Minuta to wbrew pozorom bardzo dużo czasu.

I w tym króciutkim prologu masz pięć razy “było”, przy czym niemal na samym początku: Póki co było cicho i spokojne, pogoda była ładna,

Jak się ma według Ciebie ładna pogoda do bębniącego o parapet kapuśniaczka?

Jedno, co mi się naprawdę spodobało, to to porównanie: 

księżyc był w pełni i wsiał na niebie niczym biały talerz na czarnym stole

 

Dalej zerknęłam, ale nie jest lepiej:

Chodziło o zdjęcia moich wujów. Ba! Chciałabym się dowiedzieć jak mieli na imię. – wujów? Mówisz o mężczyźnie i kobiecie, więc wujostwo. I pytasz o jedno imię? Wujek i ciocia mieli jedno imię?

Wybacz, rezygnuję. Musisz sporo jeszcze popracować nad tekstem, może zamiast powieści zacznij pisać opowiadania? Łatwiej poprawiać, łatwiej skonstruować i poprowadzić fabułę, postacie itd.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jeśli chodzi o prolog, pisałam go w wieku ok. 10 lat. Resztę tekstu poprawiałam wczoraj i musiałam o nim zapomnieć :( To smutne, że chociażby fabuła nie zaciekawiła cię na tyle, aby przeczytać ten fragment do końca… Jednakże przyjmuję krytykę i dziękuję za rady ;)

Prolog jest wyjątkowo zniechęcający – napisany mętnie (twierdzisz, że jest ładna pogoda, a potem opisujesz deszcz i burzę, nie wiadomo kto wbiega a kto wybiega z biblioteki, kto umiera a kto czuje się lepiej następnego dnia) i przegadany. Proponowałabym albo „to” wywalić, albo przepisać na nowo.

Same rozdziały nie są dużo lepsze. Podział na akapity leży i kwiczy, co bardzo utrudnia czytanie. Nadmiernie rozwodzisz się nad zupełnie zbędnymi szczegółami (np. cała rozprawa tłumacząca czemu wszyscy w rodzinie mają takie samo nazwisko), akcja w ogóle nie trzyma się kupy, dialogi tak drętwe, że aż strach. Dobrze nie jest.

Ambitnie zaczęłam robić łapankę, ale szybko mi się odechciało.

 

Komputery odłączone od prądu

Czy nie byłoby prościej napisać: „wyłączone”?

mały kapuśniaczek lecący z nieba

nie za dużo tych zdrobnień? Poza tym – jak to deszcz, to wiadomo, ze pada z nieba. Napisz, że bębnił w parapet i tyle, reszty czytelnik się przecież domyśli.

Stephanie położyła dziewczynkę na biurku i podeszła do regału, by przez jeszcze piętnaście minut poczytać.

Właśnie ktoś jej wcisnął niemowlaka w ręce (na dodatek to wtóru piorunów) a ona idzie poczytać przez 15 minut?! Kim jest Twoja bohaterka? Robotem?

w niebo, na pewno przez minutę widziała czerwony księżyc.

Zobaczyła księżyc w czasie burzy? Śmiem wątpić.

Tyle lat ich sobie wyobrażałam  -ciocie jako elegancką, ale i ciepłą kobietę

ciocię?

Hmm... Dlaczego?

Drewian napisała:  Ambitnie zaczęłam robić łapankę, ale szybko mi się odechciało.

Ani trochę nie dziwię się. Przykre, ale prawdziwe… Drobny przykład: » Kiedy usiadłam na ławce coś zaszeleściło, podniosłam się i zobaczyłam przyklejoną taśmą do ławki kartkę. « Jakim cudem powstrzymać się od stwierdzenia, że takiej gapy świat od czterystu sześciu lat nie widział? Siada, ale nie widzi, na czym…

Archimedes, nie wiem jak dawno temu miałaś dziesięć lat, ale z lektury Śladem popiołu wnoszę, że w tej chwili masz niewiele więcej. Opowiadanie jest napisane dość nieporadnie i zawiera mnóstwo błędów. Wszelkich możliwych. Mam wrażenie, że znasz wszystkie litery i umiesz składać je w słowa, ale już budowanie zdań z tych słów jest dla Ciebie nie lada problemem.

Nie chciałabym odwodzić Cię od pisania, ale sugeruję abyś na razie powściągnęła chęć tworzenia. Przynajmniej dopóki nie nabędziesz umiejętności jasnego i czytelnego formułowania myśli. Proponuję byś na razie uważała na lekcjach polskiego i pilnie zgłębiała tajniki naszego języka. Dużo czytaj.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka