- Opowiadanie: miracle1616 - Ciało- cz. 1.

Ciało- cz. 1.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ciało- cz. 1.

Au!

 

Połamali mi chyba wszystko, co tylko się dało. Tak, z całą pewnością, bo niczego nie czuję ani jednego narządu w moim…ciele. Coś tu nie gra.

 

Otwieram niepewnie oczy i dostaję zawału. Choć nie, bo po chwili otwieram je na nowo. Co miała znaczyć ta diabelna ciężarówka? Podnoszę się niepewnie, teraz znajduję się trochę dalej, na prowizorycznym poboczu prowizorycznej autostrady. Co ja wczoraj piłem?! Co ważniejsze, z kim? I gdzie są ci, którzy przed chwilą…

 

Podniosłem się z ziemi. Co dziwne nic mnie nie bolało. Wzruszyłem ramionami. Nie ma czasu na wyjaśnienia, trzeba się dostać do domu…gdziekolwiek mieszkam. Zmarszczyłem brwi. Ewidentnie coś tu nie gra. Rozejrzałem się. Piękną, słoneczna pogoda, lekki wietrzyk leniwie poruszający liśćmi na oddalonych drzewach. Szum przejeżdżających samochodów, warkot silników, ciemny asfalt. Idealna sceneria, by zastanawiać się nad własnym życiem – pomyślałem ironicznie. Zacząłem wymachiwać rękami w nadziei, że ktoś się zatrzyma…wolne żarty.

 

Telefon! Można zadzwonić po…kogoś. Sięgnąłem do kieszeni, za dłonią podążył mój wzrok. Odskoczyłem jakby mnie polano wrzątkiem. Co to miało do cholery być?! Żart, ktoś mi zrobił wyjątkowo kretyński żart. Wyciągnąłem przed siebie rękę i tak jak poprzednio ujrzałem przez nią fragment ulicy. Przełknąłem ślinę i podszedłem ostrożnie do barierki, łudząc się, że to pomyłka. Wyciągnąłem dłoń kilka centymetrów nad nią. Podświadomie czułem, że jeśli to prawda, nie uda mi się niczego dotknąć. Starałem się unormować swój oddech, jeśli o oddechu może być tu mowa i powoli opuściłem rękę. Nie zatrzymała się na metalu, zwyczajnie przez niego przeszła, jak gdyby nie istniał on albo ja.

 

Cholera jasna!!!

 

Nie wiem, kim jestem, co robię i dlaczego znajduję się na tej przeklętej autostradzie. A ponadto warto byłoby się dowiedzieć, dlaczego nie żyję i gdzie w takim razie znajduje się moje ciało.

 

_________

 

Od samego początku było z nią coś nie tak. Od samego początku działała mi na nerwy. Nie ważne, że miałem z nią do czynienia tylko podczas kilkudziesięciosekundowego spojrzenia i to z odległości kilkunastu metrów. Już wtedy mnie denerwowała. Tylko, że ja miałem wystarczająco dużo własnych problemów, nie potrzebne mi było do szczęścia jakieś dziewuszysko. Interesował mnie powód mojego obecnego, trochę niewyraźnego wyglądu. Niestety na tym zainteresowaniu się kończyło. Nie mogę niczego się dowiedzieć, załatwić. Nie mogę niczego dotknąć, o nic zapytać, wszystko przeze mnie przelatuje.

 

Możecie wyobrazić sobie moją reakcję, gdy wybawienie spadło mi z nieba. Ściślej rzecz biorąc stało na chodniku, na deszczu, becząc nad parasolem z wygiętymi drutami. Żałosny widok…Mocowała się naiwna z tym przedmiotem nieszczęścia, z desperacją próbując doprowadzić go do porządku. Jasne włosy miała związane w warkocz, jednak tu i ówdzie wydostały się niesforne kosmyki, które lepiły się do jej twarzy. Była drobna, krucha…żałosne stworzenie.

 

Miałem przelecieć dalej, w końcu dziewucha nic mnie nie obchodzi a jeszcze perfidnie denerwuje, ale coś mnie tknęło. Nie patrzyła w moją stronę. Myślę sobie – i tak nic nie zobaczy. Wziąłem od niej ten parasol i zacząłem wirować nim w powietrzu. Spojrzała w moim kierunku i z płaczem wrzasnęła"

 

– Oddaj mi mój parasol!

 

Pomyślałem – wariatka. W następnej chwili zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głowy i z krzykiem rzuciła się do ucieczki. A ja stałem, jak latający posąg, trzymając zgliszcze w ręku i nie bardzo wiedziałem, co zaszło. Wokół lewitującego parasola zgromadzili się ludzie, którym nawet ulewa nie przeszkadzała w zaspokajaniu ciekawości. Zabawiłem się, więc w wiatr, porzuciłem parasol i podążyłem za nią.

 

– Hej ty…dziewczyno! – zawołałem za nią. Nie mieściło mi się w głowie to, co się stało. Jak? I dlaczego ze wszystkich ludzi ona? Do której czułem niewyjaśnioną awersję. I dlaczego ze wszystkich ludzi ona? Do której czułem niewyjaśnioną awersję?

 

Odwróciła się, ponownie wrzasnęła i przyspieszyła. Wywróciłem oczami. Jeśli nie przestanie się drzeć, zamkną ją w pokoju bez klamek. Już zaczęli dziwnie na nią spoglądać. No nie!! Jeszcze wyrżnęła jak długa na mokrym chodniku.

 

Nie mogłem opanować chichotu. Ludzie okrążali ją szerokim łukiem i jakoś nikt nie kwapił się, by jej pomóc. Powoli się podnosiła, więc zniknąłem z zasięgu jej wzroku. Jakkolwiek zabawne to nie było, mogło się źle skończyć. Ktoś naprawdę mógł wybrać odpowiedni numer. A niestety w psychiatryku na niewiele by mi się zdała.

 

Podniosła się i przybrawszy żałosną pozę ruszyła wzdłuż chodnika. Nie spuszczałem z niej oczu. Ostrożnie, by mnie nie zauważyła – a nie było to łatwe, ponieważ co chwila oglądała się za siebie – sunąłem za nią. Dzisiaj planowałem dać jej spokój, ale była zbyt cennym nabytkiem, bym puścił ją wolno. Jakkolwiek by mnie nie denerwowała, mogła się stać moim kluczem do zagadki. Dlatego musiałem się dowiedzieć gdzie mieszka.

 

Światła latarni rozświetlały wieczorny mrok ulic. Samochodowe reflektory raziły oczy a koła rozbryzgiwały wodę często mocząc znajdujących się na chodniku przechodniów. Mieszkańcy miasta, wyposażeni w solidne parasole, nie zwracali na siebie uwagi. Spiesząc się, z głowami spuszczonymi w dół, bądź spoglądając przed siebie, dążyli ku tylko im znanym celom. Typowy, miejski, deszczowy krajobraz. Dla mnie oczywiście to wszystko było nie ważne. Dla mnie liczyła się tylko ona. Natomiast owa „ona", ku mojej radości, przestała się liczyć z moim istnieniem i teraz parła do przodu bez pokazywania mi swojej wystraszonej twarzy. To mi znacznie ułatwiało przemieszczanie się.

 

Myślałem, że już nigdy się nie zatrzyma i będziemy błądzić po ulicy do rana, gdy nagle stanęła. Przed nią znajdowała się czarna furtka, taka sama brama, a dalej nieduży, jednopiętrowy domek. W jego otoczeniu znajdowało się kilka drzew, zapewne owocowych, krzewy. Uroczo, pomyślałem ironicznie i wywróciłem oczami. Blond-nieszczęście wyciągnęło z kieszeni kurtki duży klucz, otworzyło nim furtkę i weszło na podwórko. Myślałem, że skieruje się w stronę domu, ale nie, stanęła pośrodku zielonego trawnika i zaczęła naprawiać ten piekielny parasol. Przy tym, oczywiście, niemiłosiernie oglądała się na boki. W obawie przed zdemaskowaniem własnej lewitującej osoby, zmuszony byłem zanurzyć się w najbliższych krzakach pokrzyw. W takich chwilach docenia się, że jest się duchem.

 

Po kilku minutach warowania w krzakach, uświadomiłem sobie, jakim jestem idiotą. Co prawda, zabawnie było popatrzeć, jak ponawia beznadziejne próby naprawy parasola, podczas gdy deszcz z minuty na minutę przybierał na sile. Jednak cel został osiągnięty. Wiedziałem teraz, gdzie mieszka i mogłem tu wrócić w każdej chwili. A pewnym było, że wrócę, gdy tylko ta oferma się uspokoi i przestanie na każdym kroku oglądać się za siebie.

 

Oddaliłem się więc i zacząłem, własnym zwyczajem, błądzić bez celu po okolicy. Krążąc bez sensu po ulicach, omijając nieświadomych mojej obecności ludzi oraz bezpańskie psy, analizowałem ostatnie wydarzenia. A im bardziej analizowałem, tym mniej mogłem w nie uwierzyć. Przecież to absurd. Kim ona do diabła była? Nagle nasunęło mi się inne pytanie, być może ważniejsze. Jak to możliwe, że w swoich przezroczystych dłoniach trzymałem jej parasol?

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Naprawdę fajne opowiadanie. Ode mnie pięć i czekam na ciąg dalszy. Powodzenia z kolejnymi historiami :)

Ciekawe opowiadanie. Czekam na dalszy ciąg.
Pozdro.

Nowa Fantastyka