- Opowiadanie: RheiDaoVan - Szepczący (odc.4 - ost.)

Szepczący (odc.4 - ost.)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szepczący (odc.4 - ost.)

W pubie było tłoczno i gwarno. Piwo, wódka i drinki lały się strumieniami, a z gardeł co raz wydobywał się wesoły rechot. Wiktor nie poddawał się ogólnemu nastrojowi beztroski i zabawy. Siedział w kącie z miną, która odstraszyłaby każdego amatora pogawędek.

 

Wiktor pił. Ściślej, upijał się konsekwentnie, choć na razie bez skutku. Jako pół-Szepczący miał mocną głowę. Coś, co pomagało mu na studiach teraz dodatkowo psuło mu humor.

 

Na widok Chassana twarz chłopaka przybrała jeszcze bardziej ponury wyraz. Wojownik Cieni usiadł naprzeciw niego zamawiając piwo.

 

– Długo cię szukałem – powiedział Szepczący.

 

– Szkoda, że nie dłużej – mruknął Wiktor. – Spadaj. Mam życzenie upić się w samotności.

 

– Nie jestem złotą rybką.

 

Wiktor zacisnął pięści.

 

– Czego chcesz?

 

– Ptaki śpiewały, że możesz mieć kłopoty. Myśl o mnie co chcesz, ale jednak się przejąłem. Trochę.

 

Wiktor otwierał usta w złośliwej odpowiedzi, ale zrezygnował widząc, że Chassan mówi szczerze.

 

– Dobra. Powiedzmy, że ci wierzę – powiedział w końcu ostrożnie.

 

Szepczący skinął głową, sięgnął po piwo.

 

– Ptaki nie wyśpiewały szczegółów.

 

– Ty zawsze tak z tymi ptakami? – spytał Wiktor wzdychając ciężko.

 

Chassan wzruszył ramionami.

 

– Chyba tak. Nie wiem, nie zwracałem uwagi. Więc?

 

– Boruta, Natiel, Saafiel i Akaiah…

 

– Ten pedantyczny sadysta?

 

– Znam ich gorzej niż ty, więc skąd mam wiedzieć?! – warknął chłopak głośniej niż zamierzał. Parę osób spojrzało ciekawsko w ich stronę.

 

-Wybacz. Milczę. – Chassan uśmiechnął się pojednawczo.

 

Wiktor milczał jeszcze przez chwilę sącząc złocisty płyn.

 

– Nie znam szczegółów – powiedział w końcu. – Ale wychodzi na to, że mogę zawiesić na sobie tarczę strzelniczą. Jestem jednym z celów gry. Fajnie, nie? – Wiktor uśmiechnął się ponuro. Wypił duszkiem połowę kufla. – Słyszałeś o przyzywaniu Nefilimów? – spytał i nie czekając na odpowiedź mówił dalej. – By wygrać, któryś z Szepczących musi doprowadzić do rytuału Granicy. Z tego co wiem, to raczej bolesne i śmiertelne tak dla przyzywających, jak i przyzywanego. Czyli mnie. A raczej mojej ludzkiej natury. Cień, który się z tego narodzi będzie gorszy niż rozjuszony Chema. Ten, kto go ujarzmi i wykorzysta do swoich celów wygra. Do tego dochodzą jeszcze nieumarli potrzebni do polowania na Cień. Przynajmniej tak słyszałem.

 

Siedzieli chwilę w milczeniu. Wiktor sączył kolejne piwo.

 

– Nieźle – podsumował w końcu Chassan. – Akaiah to wymyślił. To w jego stylu.

 

Wiktor spojrzał na niego ponuro.

 

– Jakieś ojcowskie porady? – spytał wykrzywiając twarz w swoistej parodii uśmiechu.

 

Chassan nie przejął się jadem zawartym w słowach chłopaka.

 

– Możliwe. Widzisz, grający wejdą, jeśli już nie weszli, na teren nekromantów. A oni tego nie lubią. Bardzo nie lubią. A że słyszałem co nieco o jednym z tutejszych nekromantów, to wiem, że może być ciekawie. Mówią na niego Kruk, może kojarzysz?

 

– Nekromantę widziałem tylko raz w życiu, jakiś tydzień temu. I nie mam zamiaru spotykać ponownie.

 

– Czyli spotkałeś Kruka – powiedział Szepczący z uśmiechem. – Nie gap się tak. Znajomy z treningu coś mi tam wspominał, że kumpluje się z nekromantą. To jest tak rzadki przypadek, że zapadło mi w pamięć.

 

-Wszystko jedno.

 

– Nie, wręcz przeciwnie. On zadba o to, by Szepczący nie włazili na jego teren. Nie wiem jak, ale to zrobi. A to oznacza, że grożą ci jedynie senne koszmary i irytujące uczucie rozdarcia.

 

– Jak miło – sarknął chłopak pod nosem.

 

– Po prostu uważaj na siebie.

 

Wiktor posłał mu ciężkie spojrzenie.

 

– Czułem, że coś zacznie się dziać nie tak z moim życiem . Kiedy tylko Orion poprosił o skontaktowanie się z Zofielem. Ale jak ten ostatni kretyn myślałem, że to ja będę działał, wojował – uśmiechnął sie krzywo. – Zabijania smoków i ratowania dziewic mi sie, kurna, zachciało.

 

– Może następnym razem. – Chassan uniósł swój kufel.

 

– Może.

 

Stuknęli się wypijając niemy toast.

 

***

 

– Cześć Kam. – Kruk usiadł naprzeciw Szepczącego. Czarna Pantera wyszczerzył w uśmiechu mocne zęby.

 

– Chciałbym powiedzieć, że miło znowu cię widzieć, ale coś czuję, że to nie jest czysto towarzyskie spotkanie.

 

– Ano nie jest – mruknął Kruk. – Wpierdalają się na moje podwórko. W wielkich, ubłoconych buciorach.

 

Szepczący skinął głową ze zrozumieniem. Spróbował piwa.

 

– To w czym mogę pomóc? – spytał Kamael z szerokim uśmiechem.

 

– Potrzebuję ostrza Azazela. Dowolnego – powiedział wprost nekromanta.

 

Uśmiech zniknął z twarzy Szepczącego. Pomacał się po kieszeniach, wydobył paczkę fajek. Kruk podsunął mu zapalniczkę.

 

-Masz świadomość o co prosisz? Nie, głupie pytanie. Akurat ty na pewno wiesz. Ale żeby wdzierać się nieproszonym na ziemie Styks? Szaleństwo! Bezpieczniej już napluć Mastemie w twarz. – Wypuścił kłąb popielatego domu.– Z drugiej strony jesteś jedną z nielicznych znanych mi osób, które są w stanie to zrobić. I jeszcze mieć czelność przeżyć.

 

Kruk nie odpowiedział. Przez dłuższą chwilę pili w milczeniu.

 

– I spierdoliłeś miłą atmosferę – odezwał się wreszcie Kamael.

 

– Dbam o swój wizerunek. – Po twarzy nekromanty przemknął cień uśmiechu. – Załatwisz?

 

– Daj mi dwa dni. Coś jeszcze? – spytał Szepczący odzyskując dobry humor. Mrugnął okiem do rudowłosej kelnerki. Dziewczyna zarumieniła się ładnie. Kamaelowi nie można było odmówić uroku osobistego. Wysoki, szczupły, ale dobrze zbudowany. Gęste włosy o barwie ciemnego miodu sięgały ramion. W przystojnej twarzy lśniły przenikliwe, ciemne jak dno oceanu oczy.

 

– Nie – mruknął Kruk patrząc na czerwoną popielniczkę. – Resztę mam albo sam załatwię. Spadam. Miłej zabawy – mruknął brodą wskazując rudowłosą, która co raz zerkała na Szepczącego.

 

-Nie wiem o co ci chodzi. – Kamael uśmiechnął się bezczelnie. – Uważaj na siebie – spoważniał nagle. – I nie daj się, stary.

 

– Nigdy – usłyszał w odpowiedzi.

 

Patrzył na znikające plecy przyjaciela, którego miał nadzieję jeszcze zobaczyć.

 

***

 

Okrąg i znaki wyrysowane krwią zdążyły już wyschnąć. Podobnie te wymalowane na twarzy i ramionach. Świece ustawione w strategicznych miejscach. Nadgarstki przewiązane czerwonymi wstęgami, które dobę spędziły w wodzie z ziołami, srebrnym sztyletem Soked Hezi, świeżo wykopaną czaszką i paroma innymi mniej lub bardziej przyjemnymi rzeczami. Wykonał kilka gestów rękoma. Czarny płomień otoczył krąg.

 

To nie będzie przyjemne, pomyślał ponuro Kruk. Wisisz mi za to piwo nefilimie. A nawet dwa.

 

Bez dalszego ociągania zdjął koszulkę. Szczupłe, wysportowane ciało było miejscami poznaczone bliznami. Cienkimi i ledwo widocznymi na łopatkach, szeroką biegnącą wzdłuż kręgosłupa, inną, krótką, ale dobrze widoczną na klatce piersiowej w okolicy serca.

 

Wszedł do kręgu. Czarne płomienie przepuściły go bez problem. Ukląkł, podniósł szablę podrzuconą przez Kamaela. Szepczący zostawił ją owiniętą w płótno na wycieraczce. Zbyt dobrze znał nekromantę by widzieć się z nim tuż przed rytuałem.

 

– Czasem nienawidzę tej roboty.

 

Azazel znał się na swojej robocie. Ostrze gładko weszło pomiędzy żebra trafiając w bijący mięsień. Z ust nekromanty wydobył się nieartykułowany dźwięk. Pociemniało mu w oczach.

 

Pieprzony ból. Póki go czuł, wiedział, że żyje.

 

Witaj, zdążył pomyśleć nim ogarnęła go łaskawa ciemność.

 

#

 

Jakieś niewyraźnie cienie stoją w mroku, na samym skraju postrzegania. Nie sposób doświadczyć czegoś takiego, więc jak to się dzieje? W czerni poza czasem coś się porusza. Cienie i postaci. Półnagie, kalekie istoty. Ich śmiech brzmi w udręczonej głowie, odbija się echem. Eksplozja bólu w piersi. Serce powoli zamiera. Śmiechy udręczonych. Ciemność i ból.

 

#

 

– Człowiek, gdzie masz rozum! – zaszemrał kobiecym głos przywodzący na myśl głębokie podziemne jezioro.– Pchać się tu dobrowolnie w moje szałasy śmierci, gdy możesz jeszcze żyć? Tu wielu już wchodziło, ale niewielu wyszło.

 

– Interesy – odpowiedział zgodnie z prawdą Kruk nie rozglądając się. Już raz tu był. Znał zwyczaje Styks. Ignorował cienie, które snuły się na granicy postrzegania. Widma dusz, ciał astralnych, czy innego ludzkiego badziewia. Nie były groźne. Nie dla niego. Ich ludzkie pierwiastki jestestwa skowyczały i uciekały, gdy tylko wyczuwały w nim nekromantę.

 

– Już się nie śmiejecie? – mruknął pod nosem idąc przed siebie.

 

– Tutaj nikt się nie śmieje nawet jeśli jest z czego. To miejsce, w którym śmierć panuje niepodzielnie, cisza zamyka usta najbardziej nawet odważnym – odezwał się ten sam głos.

 

Kruk skinął głową. Jeśli wejdziesz między wrony…

 

Nie wiedział jak długo szedł. Tu nie istniało coś takiego jak czas, wymysł śmiertelnych.

 

Rozejrzał się, gdy usłyszał nieprzyjemne, gardłowe warczenie. Zaczynało się robić ciekawie. Wyjął z kieszeni obola. Symboliczny znak. Styks była bardzo sentymentalna.

 

Najpierw poczuł odrażający odór zgnilizny. Potem zobaczył jego źródło. Tak, Szepcząca lubiła tradycje. Wielka trzygłowa istota spała w najlepsze przed olbrzymią bramą z kości. Przy odrobinie dobrej woli można było porównać ją do psa rasy buldog. Z długimi, brudnymi kłami, spiczastymi uszami i twardymi wypustkami biegnącymi od karków po koniec jaszczurzego ogona. Lewy łeb podniósł się i warknął szczerząc kły. Środkowy otworzył ślepia. Czarne, połyskujące czerwienią, były przepełnione żądzą mordu. Prawy cały czas pochrapywał.

 

Kruk rzucił obola. Środkowy łeb powąchał go nieufnie, lewy wciąż pokazywał garnitur ostrych, mocnych zębów. Z obu gardeł wydobyło się groźne warknięcie. Prawy ziewnął przeciągle.

 

– Irytujący kundel – warknął Kruk sięgając po lniany woreczek. Teoretycznie powinien odprawić rytuał ze wszystkimi kuleczkami, ale czarne idealnie nadawały się w takich sytuacjach. Umarłe kukły. Mięso armatnie.

 

Rzucił kuleczki, które rozpadły się tuż przed strażnikiem. Upiorne cienie zawirowały wokół niego ze złowieszczym świstem. Kruk przeszedł przez bramę nie odwracając się. Wiedział co się działo. Cienie próbowały opętać trzygłową istotę, ale zadanie je przerosło. Za plecami słyszał wściekłe ujadanie, po którym rozległ się przeraźliwy pisk umarłych.

 

Styks przywitała go obojętnym spojrzeniem. Mogła być naprawdę piękna. Alabastrowa cera, błękitne, chłodne oczy, szkarłatne, pełne usta. Długie, czarne włosy. Tak wyglądała, niestety, tylko prawa strona twarzy. Lewa, poczynając od środka, przedstawiała wszystkie stadia rozkładu aż do białej kości. Cóż, Szepczący bywali okrutni, zwłaszcza wobec siebie.

 

– Po cóż przychodzisz, ty który żyjesz? – zaszemrała nie otwierając ust. – Co za powody cię tu zagnały?

 

– Przyszedłem odebrać stary dług – powiedział patrząc prosto w bezkres błękitu.

 

– Nie wyjdziesz stąd już żywy. Tu żywy zmarłym jesteś – szept mroził krew w żyłach. Kruk nie dał się zwieźć.

 

– Umowa jest umową – przypomniał stanowczo. – Nefilim jest nietykalny. Gracze… to zostawiam twojemu uznaniu.

 

– Kim jesteś, by warunki dyktować tam, gdzie śmierć?

 

– Zwykłym nekromantą. U którego masz dług.

 

Prawy kącik ust uniósł się nieco.

 

– Marnujesz przysługę na drobnostki. Jednego nefilima ratujesz. Co na tym zyskasz?

 

– Szepczący drugi raz zastanowią się nim wkroczą na teren nekromantów – powiedział twardo. – Ja nie wtrącam się w ich sprawy, niech oni nie wtrącają się w moje.

 

– Wy nekromanci. – Styks ponownie uśmiechnęła się połową twarzy. – Czelność macie tu przychodzić jako żywi i jako żywi wychodzić stąd żądacie.

 

– Nie inaczej – zgodził się Kruk. – O ile starczy nam sił.

 

– O ile.

 

A potem przyszła ciemność w towarzystwie upiornych śmiechów i potępieńczych wyć. Coś szarpało go za ręce, nogi i włosy. Czuł przejmujący chłód a jednocześnie okrutny gorąc. Skrzeczący chichot Cieni obijał się w jego głowie.

 

Przeżyć, wrócić, kurczowo trzymał się tych myśli. Jak potwornie chciało mu się spać. Zatracić się w bólu, w zapachu krwi. Dołączyć do upiornego korowodu cieni.

 

Dość!

 

Palący ból w sercu. Tak! Witaj życie.

 

***

 

Próbował się poruszyć, ale to wywołało to tylko echo bólu i jakiegoś dźwięku przypominającego jęk.

 

– Dobrze, że się ocknąłeś – usłyszał nieco napięty głos Oriona. – Poznajesz mnie? Żyjesz?

 

– Nie – szepnął. Jego twarz wykrzywił grymas nieudolnie udający uśmiech.

 

– Słyszysz mnie? – Słyszał już gdzieś ten głos, ale nie potrafił połączyć go z konkretną osobą.

 

-Aha.

 

– Widzisz? – znowu Orion.

 

Kruk zaryzykował otworzeniem oczu. Nad sobą zobaczył rozmazaną twarz medium.

 

– Tak – potwierdził. – Ale nie jest to coś, co chciałbym zobaczyć tuż po powrocie.

 

– Nie dziwię się. Mam okropną facjatę.

 

Kruk usiadł z gardłowym warkotem. Ostrożnie dotknął opatrunku na klatce piersiowej. Potem tego na lewym ramieniu. Spojrzał na dłonie. Tam, gdzie wcześniej widniały krwawe znaki pojawiło się lekkie zaczerwienienie. Po lekkim pieczeniu domyślił się, że podobnie jest na twarzy. Dobrze. Za pierwszym razem krwawił w kilku miejscach, teraz tylko ramię.

 

Wciągnął głęboko powietrze a świat wybuchł jasnym płomieniem. Kręciło mu się w głowie. Przemógł się i rozejrzał. Nadal był we własnym mieszkaniu, mało tego, siedział na własnym łóżku, co mocno go uspokoiło. Nie spodobała mu się jedna rzecz. A raczej osoba. Nefilim z piwnicy siedzący na krześle.

 

– To jest Wiktor, syn Chassana. To jego prosiłem o kontakt z Zofielem – powiedział szybko Orion.

 

A co mnie to obchodzi, pomyślał przesuwając dłonią po twarzy.

 

– Twoją obecnością się nie dziwię, wtedy też byłeś. Ale po cholerę ściągałeś tu nefilima? – wycharczał. Świat nadal był nieco niewyraźny a rany promieniały nieznośnym bólem.

 

– Powiedział mi co planujesz zrobić. Jakby nie było, zawdzięczam ci życie – odpowiedział za Oriona Wiktor. – Sądziłem, że wypada ci podziękować osobiście.

 

– Nie zrobiłem tego dla ciebie, tylko dla własnego spokoju – warknął z nieprzyjemną chrypką. – Jak długo wracałem?

 

– Trochę. Nie więcej niż dwa tygodnie – uśmiechnięta postać Kamaela pojawiła się w pokoju. – Wiem, że zaraz zniszczę twój wizerunek ponurego samotnika, ale… dobrze widzieć cię wśród żywych, stary.

 

Kruk uśmiechnął się z wysiłkiem.

 

– Ktoś streści mi łaskawie ostatnie wydarzenia?

 

– Boruta, Natiel i Akaiah zdążyli przygotować sobie pionki do rytuału Granicy. Saafiel i Pan Lasu wykopali sobie trupy pod nieumarłych. Ale gdy pojawiły się Cienie zgłupieli. Chyba nie spodziewali się interwencji Styks. Zwłaszcza Akaiah miał nietęgą minę, to on tak ją urządził. – powiedział nieco nieskładnie Szepczący.

 

– Z całym szacunkiem dla niej, ale nie ściągnęłaby na swoje tereny czterech Szepczących – wychrypiał Kruk. Czemu całe ciało musiało go tak rwać, a w głowie szaleć inferno? Przy tym porządny kac wydawał się pieszczotą.

 

– Sama nie, ale z pomocą Dumy? – Kamael wyszczerzył zęby. – Trzeba było widzieć minę Kolazonty, gdy rozpoczął się spektakl. Miał ubaw po pachy, gdy widział przerażenie w oczach Saafiela, o Akaiahu nie wspominając. Koniec końców, całą czwórkę graczy macie na długi czas z głowy. A Szepczący drugi raz zastanowią się nim wejdą na teren nekromantów.

 

Kruk skinął głową. Oto mu chodziło.

 

– Kryspin się o ciebie martwił – wtrącił Orion.

 

Kamael parsknął śmiechem.

 

– Twój wizerunek mruka chyba się posypał.

 

Kruk zignorował jego słowa. Spojrzał na medium.

 

– Co mu powiedziałeś?

 

– Tylko tyle, by do ciebie nie zaglądał, bo jesteś zajęty. Dobrze go wytrenowałeś, bo choć pytania malowały sie na jego twarzy, to o nic nie spytał i tylko skinął głową.

 

– Dobra, fajnie – Kruk westchnął ciężko. – A teraz spadajcie i dajcie mi się wyspać – wychrypiał ponownie się kładąc.

 

– Audiencja skończona – uśmiech nie schodził z twarzy Czarnej Pantery. Cieszył się, że przyjaciel przeżył i nadal był sobą. Wygonił Oriona, Wiktora nie musiał. Chłopak wyszedł niemal od razu. Widać było, że drażni go fakt, że zawdzięcza życie nekromancie. – Trzymaj się, stary. Jak dojdziesz do siebie zapraszam na piwo. Ja stawiam.

 

– Daj mi dwa dni.

 

***

 

– To miejsce doprowadza mnie do szału – mruknął Kruk siadając na drewnianej ławeczce w centrum handlowym. – Czemu upodobałeś sobie takie chore miejsca?

 

– Lubię obserwować ludzi – odparł z uśmiechem Kryspin. Cieszył się, że wszystko wróciło do normy. Przez trzy tygodnie starszy nekromanta nie dawał znaków życia, a Orion zbył go byle zdaniem. Sam domyślił się, że było to związane z grą, ale, choć paliła go ciekawość, wiedział, że Kruka lepiej o to nie pytać. Jeśli będzie to potrzebne, sam mu powie.

 

Kruk wyciągnął lniany woreczek. Podał go chłopakowi.

 

Tak, wszystko wróciło do normy. Ciekawe na jak długo, pomyślał patrząc na zawartość.

 

Koniec

Komentarze

UWAGA: "Człowiek, gdzie masz rozum! Pchać się tu dobrowolnie w moje szałasy śmierci, gdy możesz jeszcze żyć? Tu wielu już wchodziło, ale niewielu wyszło."
"Tutaj nikt się nie śmieje nawet jeśli jest z czego. To miejsce, w którym śmierć panuje niepodzielnie, cisza zamyka usta najbardziej nawet odważnym." - zaczerpnięte z Kalevali (runo 16).

Liczyłem na mocniejsze zakończenie, ale całość podobała mi się.
Pozdro.

Hm...taaak. Muszę popracować nad zakończeniami. Ale fanie, że się podobało, i że strawne.

O.. oberwałam jedynką. Chyba powinnam czuć się zaszczycona...

ładne zakończenie, chociaż spodziewałem się jakiejś srogiej rozwałki ;D

Sroga rozwałka będzie, w następnym opku ze świata Szepczących. Znaczy...jak uda mi się ją napisać, ale postaram się bo pasuje do tresci.  ;)
Baron, już myślałam, że coś Ci się stało, że takie długie milczenie.

Nowa Fantastyka