- Opowiadanie: Christopher Wilk - Rozdział 3. Zinklov Gniewomir

Rozdział 3. Zinklov Gniewomir

W potężnym kraju na południu kontynentu De'on wybucha rewolucja przeciwko królowi Dragomirowi II. Przywódcą jej jest wódz Sawków - ludu Sawanny. Czy armia Elementarich z Wyspy Żywiołów przybliży rojalistów do zwycięstwa, czy raczej Khazhutal Valdhothasha okaże się tym, który rozdaje karty w tej grze?

Oceny

Rozdział 3. Zinklov Gniewomir

Stał na środku wielkiej, okrągłej komnaty z czarnej cegły w Shan Elementerri Nonu (Serce Sześciu Żywiołów). Na ścianach wyryte były nazwy żywiołów w Języku Elementarnym. Nad każdą ozdobną inskrypcją unosiła się jedna Istota Elementarna, reprezentująca dany żywioł. Były to świetliste kule ognia, wody, ziemi i tak dalej, które różniły się wydawanym głosem, fakturą i kolorem.

Gniewomir stał wraz z innymi Elementari i czekał na Zinklova Elementari – Chudzmiła. Młody Elementari był ubrany w złotą szatę symbolizującą wszystkie żywioły. Miała ona kilka sporych kieszeni i oczywiście w każdej po jednym kamieniu żywiołów, dodatkowo Gniewomir posiadał jedną dodatkową z tajemniczym, złotym kamieniem wewnątrz. Kiedyś bardzo ciekawiła go funkcja artefaktu, teraz nie czuł już potrzeby poznania go. Kamień pozostał więc w kieszeni. U pasa, z prawej strony miał dopięty muszkiet żywiołów z zamkiem na kamienie żywiołów. 

Wreszcie po długim czasie do sali wszedł niski człowieczek z siwiejącą brodą sięgającą posadzki i wąsami podobnej długości. 

– Zaczynamy! – krzyknął i wszyscy zgromadzeni w komnacie chłopcy stanęli bez ruchu. 

– Musicie zjednoczyć się ze wszystkimi żywiołami. Musicie poczuć ducha ognia, wody, powietrza, ziemi, mrozu i przyrody. Te duchy pokażą wam waszą drogę. – mówił starzec.

W powietrzu przed nim zaczęły po kolei pojawiać istoty elementarne. Kiedy wszystkie znajdowały się w jednym rzędzie Zinklov Elementari złączył dłonie.

Sześć kolorowych, świetlnych kul połączyło się w jedną złotą. 

– Niech każdy z was powtórzy to ćwiczenie. – polecił mistrz. 

Gniewomir skupił myśli na ostatecznym elemencie, poczuł mrowienie na całym ciele, chciał się podrapać, ale wiedział, że wtedy ćwiczenie mu się nie uda, po paru chwilach z jego ciała zaczęły wylatywać istoty elementarne. Kiedy już wszystkie były w zasięgu jego wzroku kazał im się połączyć. Zderzyły się ze sobą tworząc złotą kulę.

Inni zrobili prawie to samo w podobnym czasie.

Różnica polegała na tym, że nie wszyscy byli Zinklovami i przez to wzywali nie sześć, tylko na przykład dwa albo jeden żywioł. Oni mieli szaty barwy ich klanowego żywiołu, np. Elementari ognia nosili czerwone szaty. Potem przez salę przeszedł Chudzmił i każdemu dał po pięć iconagrowych (iconagr – lodowe srebro, najwytrzymalszy materiał na znanym świecie) monet – iconagrirrdeshków.

Po treningu Gniewomir poszedł po posiłek do kucharza Pierwyrata.

– Masz coś do jedzenia? – spytał grubasa.

– Kiełbasę, bigos, pierogi, karkówkę. Co chcesz? – spytał tłuścioch opluwając go.

Gniewek wytarł twarz i odpowiedział.

– Niech będzie kiełbasa i bigos.

– Dwa iconagrirrdeshki się należą. – podsumował kucharz.

– Masz! – powiedział Zinklov kładąc dwie monety na ladę.

Czekał na obiad jeden kwadrans, po tym czasie za ladą znowu pojawił się Pierwyrat.

– Bigos i karkówka. Oto twój wybitnie wykwintny posiłek dnia. – powiedział kucharz.

Gniewomir miał ochotę dosłownie spalić go wzrokiem. Niestety kodeks Elementari zabraniał zabijania niewinnych sojuszników. 

Gniewomir opanował gniew i wziął jedzenie. Przeszedł przez całą stołówkę, aż dotarł do stolika Żywisławy – Elementari ognia. Była ciemnowłosą dziewczyną o opalonej twarzy odzianą w czerwoną tunikę – strój klanu ognia. Stoły były sześcioosobowe, dlatego też oprócz Żywisławy siedział przy nim Stanisław, Wojciech i czarnoskóry chłopak, którego Gniewomir nie znał. Po jasnozielonej szacie wnioskował, że jest to przedstawiciel klanu lodu i przyrody. 

– Witaj Ico-Lende, jak cię zwą? – spytał.

– On pochodzi z Ikkunatitługii i nie zna naszego języka. – zwróciła się do Gniewomira Żywisława.

– Toilek nugtug?

– Nugneg Qodenak iln Eqanudig loiaig. – przedstawił się.

Zaczęli jeść, obiad przypominał Gniewomirowi przykry incydent z Pierwyratem. Bigos był bardzo dobry, karkówka już mniej, była nieco niedopieczona.

Resztę przerwy obiadowej przegadał z Wojciechem na temat tworzenia kuli ognia podczas ulewy. Było to wbrew pozorom dziecinnie proste, wystarczyło opanować deszcz wokół dłoni, co pozwalało w suchej przestrzeni stworzyć płomień. Sztuka ta nie była niestety albo stety dostępna dla zwykłych Piyrr Elementarich, a jedynie przez Zinklov i Piyrr-Miathe Elementari. Rozległo się wołanie mistrza Ico Stanisława, który to ogłaszał koniec przerwy na obiad.

Gniewomir po ogłoszeniu przez mistrza końca obiadu, poszedł na zajęcia z panowania nad lodem. Były o tyle trudniejsze od panowania nad wodą, że woda jest formą bezkształtną, a lód musi posiadać konkretną postać. Daje on jednak znacznie więcej możliwości, ponieważ nadaje się do walki znacznie bardziej niż jego płynna forma. Można z niego stworzyć tarczę, pociski, śnieg, schronienie itd. Woda nie chroni, nie tak dobrze, za to jest potrzebna w innych momentach. Młody Zinklov doskonale wiedział jakie korzyści płyną z możliwości używania każdego żywiołu, była to przydatna umiejętność, która w złych rękach mogła stać się śmiertelną bronią. Gniewomir sprzyjał jednak sprawie Żmijski i miał honor, jeśli miałby umrzeć w obronie ojczyzny zrobiłby to, tak wychowywano go od urodzenia, poza tym na wojnie mógłby uwolnić swoje tłumione emocje.

Skończyły się lekcje, wszyscy Elementari poszli do swoich sypialni klanowych. Nie znaczy to, że była już noc. Był dopiero wczesny wieczór i wszyscy poszli się przebrać w stroje wyjściowe, dzisiaj bowiem późnym wieczorem rozpoczynał się Bal Równonocy. Gniewomir wszedł do swojego pokoju i szybko zdjął z wieszaka złoty, elegancki kontusz z kołnierzem. Potem zszedł na dół do holu, gdzie miał czekać na Drexe Ściborę. Drexe, cóż jest to ostatni żywioł zwany po ludzku antyżywiołem. Jest to prawdopodobnie rzadszy dar niż Miathe-Piyrr. Żywioł ten jest przeciwieństwem do żywiołu Entrel – istnienia. Tych dwóch żywiołów nie wspomina się podczas modlitw, ponieważ zwyczajni ludzie nie zauważają ich istnienia. Przyszła po chwili.

– O jak miło, że czekasz na mnie Zinklov Gniewomir.

– Przyjemność po mojej stronie Drexe Ścibora. Raczysz pójść ze mną na Bal Żywiołów?

– Tak.

Była piękna: miała długie, ciemne włosy, ciemne oczy, długie nogi, średnie piersi i wręcz idealną twarz ze zgrabnym nosem i rumianymi licami. Była odziana w 

czarno-fioletową suknię z koronkami i gorsetem. Na głowie miała srebrny diadem z opalami. 

– Jesteś Drexe piękna jak płynne srebro, księżyc w pełni, a nawet jeszcze bardziej. – powiedział zachwycony.

– Dziękuję ci Zinklov. – odparła, rumieniąc się.

– Bal zaczyna się niedługo, możemy już iść. – zaproponował patrząc na zegar lunarny.

– Owszem, możemy.

Chwycił delikatnie dłoń Ścibory, a ona nie opierając się odwzajemniła uścisk. Trzymając się za ręce zeszli z dziedzińca do Ogrodów Lende. Były duże, rosły tu egzotyczne drzewa, krzewy i inne rośliny. Pośród nich biegały dzikie zwierzęta, na przykład Arlakaja (Duży, czarny ptak nielot z Jaffakanu – kontynentu, z którego Żmijacy sprowadzali włochatych niewolników do pracy w polu z chłopami). Tam (w ogrodzie) czekał już na nich czarnoskóry chłopak i Wociech oraz kilkanaście innych Elementari.

– Toilek Shan Elementerri aqaguttug? (Czy używasz Sześciu Żywiołów?) – spytał w Ikkunatitkuqu. 

– Aqagutneg Shan Elementerri loiaig, luke toilek? (Używam Sześciu Żywiołów, a ty?) – odparł Zinklov.

– Aqagutneg guqi ditke Elementer loiaig. Nugneg Entrel Elementari loiaig.(Nie potrafię używać tych żywiołów. Jestem Entrel Elementari) – stwierdził.

Stwierdzenie Qodenaka zaintrygowało Gniewomira. Entrel Elementari byli bardzo rzadko spotykani.

– Moqen toilek tegiaktug? – spytał czarnoskórego o pochodzenie.

– Tegiakneg iln Atelleqen loiaig. – odpowiedział mężczyzna z Ikkunatitługii.

W tym czasie, kiedy on prowadził rozmowę z młodym Ikkunatitnuukiem, Ścibora zaczęła się niecierpliwić. Pokręciła kilka razy głową i zaczęła patrzyć się bezmyślnie w przestrzeń. Gniewek (bo tak zwali go koledzy) położył rękę na jej ramieniu.

– Bal się zaraz zacznie… – przypomniał jej z dobrotliwym uśmiechem.

 

– Tak, tak… To już? – spytała otumaniona tak, jakby trans zabił w niej poczucie czasu. 

– Owszem Ściboro. – odparł Zinklov śmiejąc się w duchu z nieuwagi Ścibory.

– Więc… Chodźmy. – powiedziała podając mu swą dłoń, którą on bez wachania pochwycił w delikatnym uścisku. Ze środka ogrodu rozległ się łomot bębnów i dźwięk rogów myśliwskich. 

– Zaczęli bez nas, musimy się pośpieszyć! – stwierdził Gniewomir ciągnąc za sobą swoją partnerkę.

Mijali piękne, orientalne rośliny z dalekich krajów zza morza. Niektóre miały pnącza, inne ciernie, a jeszcze inne liście wielkości byczej skóry oprawionej przez garbarza. Jedne poruszały się powoli w rytm wiatru, a niektóre stały niewzruszone, czekając na swoją zdobycz. Na drogę przed dwojgiem Elementari wyległa macka jakiejś wielkiej, drapieżnej rośliny sprowadzonej z Esjagongu. 

W umyśle wywołał gniew, który był emocjonalnym odpowiednikiem ognia. Płonący pocisk poleciał z jego palca w stronę grubego pnącza. Roślina wyczuwszy zagrożenie, zdjęła macki ze ścieżki. Pod wpływem wysokiej temperatury, piasek i sucha ziemia kryjąca gołe kamienie zamieniła się w szkło. 

– Gratuluję! – powiedziała z ulgą Ścibora. – Teraz ta maszkara nic nam nie zrobi.

– Nie byłbym tego taki pewien. – wyraził swoje obawy Gniewomir, ucinając sztyletem kolejną mackę.

– Ech! Niestety masz rację… – westchnęła dziewczyna. – Chodźmy już na ten bal, bo jak będziemy przejmować się każdym kwiatkiem na drodze, dojdziemy tam za rok. – stwierdziła zniecierpliwiona Ścibora.

Gniewomir ściął jeszcze jedno pnącze i poszedł z dziewką dalej. 

Na uroczystości dotarli po dwóch kwadransach, ponieważ pełen energii Zinklov Elementari musiał spalić jeszcze kilka roślin. Na placu byli zebrani już wszyscy.

Główny muzyk zamku rozpoczął zabawę, wystrzeliwując z pistoletu salwę ognistych pocisków w kierunku nieba. Po chwili wszyscy mogli zaobserwować pokaz sztucznych ogni. 

– Ależ one są piękne. – wyraziła swój zachwyt towarzyszka Gniewomira.

– Tak, ale ja też potrafię takie zrobić i to bez pistoletu. – obruszył się mężczyzna.

– Czy ja neguję twoje zdolności? Po prostu podobają mi się fajerwerki. – odparła Ścibora z dezaprobatą. Wszyscy zaczęli tańczyć, nawet Gniewomir powszechnie uważany niegdyś za niezdarę nie nadepnął Ściborze na stopę ani razu. W centrum znajdowało się marmurowe mauzoleum, w którym spoczywał ostatni Ki'rog Elementari – osoba posiadająca pełną władzę nad wszystkimi substancjami, jakie istnieją. Przed grobowcem stał mistrz Chudzmił i rozmawiał z Entrel-Drexe Jakubem, który uczył Elementari o tych pierwiastkach duszy. 

(Tłumacząc, Elementari to nie czarodziej, tylko osoba, która chce pogłębiać wiedzę o sobie. Żywioły to ucieleśnienie pewnych części osobowości). 

Po chwili w całej okolicy rozległ się głos mistrza Chudzmiła.

– Zacni Elementari! Dzisiaj jest wielki dzień, dzień, w którym wszystkie żywioły łączą się w jeden. Dzisiaj każdy ma możliwość wzmocnić swoje umiejętności… – na przerwał, gdyż podbiegł do niego posłaniec z rulonem papieru. 

Zebrani na placu zatrzymali się i zaczęli słuchać co chce im przekazać mistrz.

Goniec mówił przez chwilę coś do starca i po chwili odbiegł spowrotem w swoją stronę.

– Niestety dzisiaj nie będzie zajęć, jutro także. – oznajmił mistrz i kontynuował.

– Król pisze do nas – Sawkowie chcą wywołać rewolucję i odłączyć się od Żmijski. Wszystkich Elementari, którzy są w stanie walczyć wzywam do Zamku Królewskiego. Tam zostaną wyposażeni i odbędą krótkie szkolenie wojskowe. Wasz, z łaski Sześciu Żywiołów, cesarz i suweren Dragomir II Gryfiński. – tekst wywołał niemałe zamieszanie w tłumie młodych, nie do końca wyszkolonych Elementari.

Gniewomir niespecjalnie się nim przejął, wreszcie mógł uwolnić w walce swój dotąd tłumiony gniew. Był jeden problem – jutro musiał wstać o czwartej nad ranem, żeby zdążyć na statek do Wrotnik Orlich. Po niedługim czasie uczestnicy uroczystości rozeszli się do swoich sypialni klanowych, by przygotować się do opuszczenia zamku. Musieli spakować wszystko, co chcieli zabrać ze sobą na kontynent. Jedni szli tam wręcz skacząc z radości, inni ledwo powłóczyli nogami, okazując tym swą dezaprobatę wobec udziału w wojnie. Sam Gniewomir należał do tych pierwszych, wrzała w nim młoda, wojownicza krew, która pcha ludzi do wielkich, a nawet strasznych czynów. Ścibora szła u jego boku.

– Jak myślisz, do czego jesteśmy potrzebni królowi? – spytała z niepokojem.

– Szykuje się wojna, a na wojnie trzeba mieć tajną broń. W tym przypadku jesteśmy nią my i nie mam nic przeciwko temu. – odparował z uśmiechem Gniewomir.

Dziewczyna spojrzała mu w oczy z pewnego rodzaju strachem.

Koniec

Komentarze

Skoro odwiedziłam dwie części Twojej opowieści, postanowiłam zajrzeć także do trzeciej. No i cóż, znów z przykrością muszę napisać, że konsekwentnie snujesz opowieść, której nie da się czytać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zinklov Gniewomir?

Drexe Ścibora?

 

Czy tylko mnie jedno do drugiego pasuje jak pięść do twarzy? No i o ile Drexe nawet zgrabne jako imię/nazwisko, to to drugie przywodzi mi na myśl starego, ważącego 200 kilo babsztyla z cycami do pępka.

 

No i serio? Obiad zjedli, poszli na bal i lulu?

 

 Aż chce się zacytować Mr. Spocka: “Fascinating”

Lepsza beka była w rozdziale 2.

“Tekst ma się bronić sam. Pewnie, tylko bywa tak, że nie broni się on nie ze względu na autora, tylko czytelnika" --- Autor cytatu pragnie pozostać anonimowy :)

Nowa Fantastyka