- Opowiadanie: Christopher Wilk - Rozdział 2. Khazhutal

Rozdział 2. Khazhutal

W państwie leżącym na południu kontynentu De'on - Żmijsce wybucha rewolucja przeciwko królowi Dragomirowi II. Dowodzi nią charyzmatyczny wódz Sawków - ludu Sawanny. Czy armia Elementarich z Wyspy Żywiołów przybliży rojalistów do zwycięstwa, czy raczej Khazhutal Valdhothasha okaże się przywódcą godnym swojego tytułu?

Oceny

Rozdział 2. Khazhutal

Był ranek, Khazhutal (czyt. Chażutal) – władca Sawków spacerował między jurtami swoich wojowników. Jego stała w środku obozu i była największa.

Wódz planował wywołać rewolucję teraz, ponieważ w Żmijsce Sawków traktowano jak ludzi drugiej kategorii, którzy nie mogli między innymi zostać Elementari, mieć swoich przedstawicieli w Radzie Państwowej i uzyskać tytułu szlacheckiego przez wielkie czyny. Godziło to niezwykle w ich godność.

Przeszedł obok zagrody dla bojowych nosorożców. Były większe i silniejsze od zwyczajnych, poza tym nosiły zbroje wykonane ze stali wzmacnianej ziołami i magią Fallakha. Na rogach miały zamontowane mniejsze kolce.

Khazhutal został pozdrowiony przez młodego fallakha – Hazhamulo (czyt. falacha – Hażamulo). Kapłan wyglądał jak każdy inny Sawek: miał skośne oczy, ciemną skórę i długie, czarne włosy. Odziany był w białą tunikę z szerokim na dwa kciuki pasem tkaniny owiniętym wokół szyi. Na piersi miał tatuaż przedstawiający odwrócone drzewo, które zamiast korzeni posiada promienie słoneczne – znak religii Sawharal (czyt. Sałaral).

– Bądź pozdrowiony Khazhutalu Valdhotasha (czyt. Chażutalu Waldzopasza).

– Nawzajemnie wielebny fallakha. – odparł wódz i poszedł dalej.

Lubił robić obchody po obozie swoich ludzi, mógł wtedy szukać zdrajców i spiskowców czyhających na jego życie, a także wiernych sobie ludzi gotowych do wielkich poświęceń. Stanął przy jednej z pięciu rozsianych po całej Sawannie studni i przyjrzał się swojemu odbiciu. Miał czarne, długie włosy zaplecione z tyłu w koński ogon, skórę barwy miodu i ciemne oczy. Na piersi miał biały tatuaż w kształcie głowy nosorożca – symbol klasy wojownika. Jego brzuch był tak, jak ręce, nogi i szczęka ciężko trenowany od kiedy skończył sześć lat. Dziś zdobiła go drabina mięśni.

"Hah! Wyglądam jak młody bóg" – pomyślał.

Wstał od bariery dzielącej go od źródła wody i poszedł na dalszy spacer. Zmierzał w kierunku świątyni Valdhokhala (Waldzochala) – jedynego boga, opiekuna wojowników i myśliwych. Był to jeden spośród nielicznych budynków w obozie (większość z nich to inne świątynie) i wyróżniał się tym, że na fasadzie spoczywał granitowy posąg mężczyzny z głową nosorożca. Khazhutal podszedł do niego i padł na ziemię u jego stóp. Zaczął recytować modlitwę w języku Sawhral.

– Mavkharekha allhamulo evehoharlh Valdhokhulë maladhitzhula. Mavkharekha allhamulo malaluozha, ahaywhoha tulawha ashaymara whohulawhoha. Mavkharekha allhamulo Valdhokhalë maladhitzhula tzhibulakha valdhothasha (czyt. Mawcharecha alhamulo ewehoharź Waldzochulej maladzitżula. Mawcharecha alhamulo malaluoża ahajłoha tulała aszajmara łohulałoha. Mawcharecha Waldzochalej maladzitżula tżibulacha Waldzopasza). (sawh. Proszę cię o potężny Valdhokhulo o błogosławieństwo w walce o wolność mojego ludu. Proszę o siłę, wolę walki i odwagę dla moich ludzi. Proszę cię Valdhokhulo o zdrowie i długie życie dla mnie i mojej przyszłej rodziny.)

Potem wstał i rzucił do rozwartej paszczy bóstwa garść liści akacji. Z wnętrza jego ciała wyleciał pióropusz ognia, który spalił ofiarę władcy Sawków.

– Dziękuje ci wspaniały Valdhokhal o wysłuchanie mych modłów. – powiedział jeszcze uroczystym tonem i powrócił do swojej jurty.

Była jasno-szara, jak skóra nosorożca i miała średnicę jakichś czterech traw (ok. 6 m). środku leżało posłanie z kawałka szmaty leżącego na sienniku. Obok "łoża" stał wieszak na broń i zbroję, a na nim asharkhalakha, łuk, zbroja kolcza i hełm otwarty z nosalem i ozdobą z kości słoniowej na szczycie.

Za jurtą coś zaczęło ryczeć i biegać. Khazhutal poszedł tam, Efholeveh – czarny nosorożec bojowy należący do wodza Sawków gonił po wybiegu za Lwem Ostrozębem. Szybko go dogonił i przewrócił na plecy, potem ruzpruł mu brzuch rogiem i wywlókł wnętrzności.

Ogrodzenie zagrody było zbudowane z akacjowych bali połączonych stalowymi gwoździami i wzmocnionych ćwiekami, dlatego Khazhutalowi nic nie groziło. Mężczyzna wspiął się po drabinie na platformę do służącą do karmienia wierzchowca.

– Efholeveh, śniadanie! krzyknął, upuszczając do zagrody kępy suchej trawy rosnącej na sawannie. Zajęło mu trochę czasu karmienie wierzchowca – skoro jest duży, musi dużo jeść.

Nosorożec podbiegł do jedzenia, kilka razy trącił je rogiem i zaczął jeść. Khazhutal zaśmiał się po cichu i zszedł z platformy. Lubił dokarmiać Efholeveha, była to jedna z niewielu istot, do których mógł mówić cały czas, bo nawet jeśli tamten go nie rozumiał, to przynajmniej udawał, że słucha, nie tak jak inni mężczyźni. Dzięki temu Khazhutal wolał kobiety.

Z nimi zawsze można było pogadać o czymś ciekawym, a czasem nawet wychędożyć. Inni mężczyźni zawsze tylko chcieli, żeby upolował coś, żeby skazał kogoś na śmierć albo wygnanie z plemienia.

Kobiety słuchały tego, co miał im do powiedzenia. Mówiły, co leżało im na sercu. On ich wysłuchiwał. Potem duża część z nich traciła dziewictwo w jego namiocie. Dziesiątki bękartów przychodziły na świat, wtedy kobiety chciały większych praw dla swoich dzieci, więcej jedzenia, bogactwa. Khazhutal im tego nie dawał, nie mógł, ponieważ wtedy każda kobieta chciałaby dla swoich dzieci tych samych praw. To doprowadziłoby do przewrotu i obalenia władzy Valdhothashy.

Jak każdy normalny człowiek, wódz Sawków jako priorytet stawiał sobie ochronę własną, a dopiero później resztę plemienia. Przeszedł przez swoją jurtę i podążył w stronę namiotu Tzhibula Mulohazha. Był to jeden z najpotężniejszych Sawkańskich wojowników.

Kiedy Kazhutal wszedł do "domu" mężczyzny, ten ćwiczył się w walce asharkhalakhą, czyli tradycyjnym, jednosiecznym mieczem Sawków z pięcioma hakowatymi ząbkami na piórze.

– Słucham, czego chcesz Khazhutalu Valdhotasha? – spytał swojego wodza.

– Ponieważ jesteś największym wojownikiem i jednym z najlepszych taktyków w obozie mianuję cię vezyrem oddziału Luozhakha. – oświadczył władca.

– To wielki zaszczyt Malatzhibula. – odparł Sawek.

– Jeśli zawiedziesz, nie dożyjesz do choćby jednej bitwy po swej porażce.

– Ciekawe jak?

– Powinieneś zapytać raczej kto? – powiedział i odszedł pozostawiając zamyślonego vezyra.

Podążył do jurty jednej ze swych pięciu żon. Był duży i purpurowy. Miał nad wejściem zawieszony wizerunek pawiana – symbol klasy kobiety.

– Witaj mój wielki Malatzhibula! – pozdrowiła go Malakha Tzhibulakha.

– Witaj moja niewiasto! Przyszedłem, by się pożegnać. – stwierdził Khazhutal ze smutkiem wymalowanym na twarzy.

– Dlaczego? Czemu tak mówisz? – spytała z bólem.

– Niedługo jadę na wojnę, pewnie zginę. Chciałem, żebyś się z tym oswoiła. – odparł sucho.

– Ale… – wódz od razu jej przerwał.

– Nie zmienisz moich wyborów ani mnie. Żegnaj! – powiedział i zostawił ją samą.

Wybiegła za nim krzycząc.

– Dlaczego? Czy nie jestem dla ciebie ważna?

– Jesteś, ale mój lud jest ważniejszy. Nie zostawię go, nie teraz. – odparł oschle i odszedł w stronę swojej jurty. Kiedy znalazł się w środku usiadł na swoim łóżku. Nie było duże, a zamiast pościelą było pokryte skórą gazeli. Nigdy nie miał siły do mężczyzn, ale oni przynajmniej nie wymagali od niego, żeby przebywał z nimi cały czas.

Pocieszające było to, że być może, jeśli im się uda, uzyskają niepodległość. Niepodległość to piękne słowo, ale trzeba je sobie wywalczyć.

Wszystkich Sawków było około stu tysięcy, z czego każdy mężczyzna posiadał własnego nosorożca i asharkhalakhę. Niestety podziały między bojownikami były duże choćby ze względu na plemiona, których było pięć. Sawkowie dzielili się na plemiona khavaldho, malaeveh, tashamala, sharakha i tzhibulamän, każde z nich miało inne tradycje i inną kulturę. Dla jednych uprzejmy gest, był dla drugich wulgarny albo obraźliwy. Przynajmniej wszyscy mówili w tym samym języku. Dzięki temu zdobył władzę.

Teraz siedział w namiocie i czyścił lufę oraz zapalnik swojego pistoletu elementarnego. Potem chwycił kamień ognia i uderzył w zapalnik celując lufą w ziemię przed stopami, automat się rozgrzał, wtedy Khazhutal wcisnął spust. Rozległ się strzał, grunt przed nim chwilę płonął i zaraz zamiast piachu, przed nim znajdowała się tafla szkła.

Podarowanie dzieła Zinklova Elementari było bardzo hojnym gestem ze strony hrabiego Hospodzkiego. Takie kamienie żywiołów były bardzo cenne, znacznie ułatwiały niektóre czynności, jak choćby strzelanie z pistoletu albo pranie. Po sprawdzeniu jakości prezentu od możnowładcy, Khazhutal wyszedł z jurty i zaczął zmierzać w kierunku centrum obozu. Ludzie pozdrawiali go po drodze, a on uśmiechał się do nich i witał. Kiedy doszedł na tak zwany rynek, skazaniec stał już na podwyższeniu.

Był to szpieg króla, wódz musiał go skazać na śmierć. Podszedł do związanego mężczyzny i spytał.

– Dlaczego twój król nie pozwoli nam żyć jak normalnym ludziom?

– Nie rozmawiam z brudasami. – odparł tamten.

Khazhutal uderzył go pięścią w twarz. Tamten chyba próbował się bronić, ale był cały spętany sznurem, z ust wypadło mu kilka zębów. Na rynku zebrała się już całkiem spora grupka ludności. Zaczęli krzyczeć i rzucać w więźnia zgnitym jedzeniem i kałem.

– Jak się nazywasz? – spytał wódz.

– Dlaczego mam ci to mówić? – odpowiedział tamten.

– Po to, by umrzeć z godnością. – powiedział Khazhutal.

– Gniewosz Szczur, brudasie.

– Gniewoszu Szczurze skazuję cię na śmierć przez rozgniatanie nosorożcem.

Na twarzy białego szpiega zagościł wyraz przerażenia. Kilku silnych mężów przyprowadziło pod podwyższenie Evholeveha i pieniek katowniczy. Po chwili przy scenie był też Khazhutal ze skazańcem.

– Proszę, ja nie chcę umierać! Jestem za młody! – krzyczał desperacko.

– Trzeba było podchodzić krytycznie do rozkazów króla, albo nie dać się zdemaskować. – odpowiedział wódz.

Trzech mężczyzn położyło związanego mężczyznę tak, by jego głowa leżała na pieńku. Tłum krzyczał i wiwatował na cześć wodza. Ten wyciągnął zza pasa muszkiet i kamień mrozu. Uderzył artefaktem w zapalnik i wcisnął spust, rozległ się huk i w stronę tylnej części ciała nosorożca poszybowała grudka śniegu wielkości pięści.

Zwierzę ryknęło i stanęło dęba, by po chwili opaść przednimi kopytami na głowę więźnia. Czaszka chrupnęła i rozległ się bulgot rozlewającego się mózgu. Tłum znowu zaczął rzucać w zwłoki gnojem.

Po godzinie ludzie zaczęli się rozchodzić, trup był cały w gównie i zepsutym jedzeniu. Khazhutal widział obrzydzenie na twarzach katów, kiedy wynosili zwłoki do wcześniej wykopanego poza wioską dołu. Podążył za nimi, szli najmniej uczęszczaną drogą w obozie. Wódz nie dziwił im się, smród bijący od ciała odstraszyłby stado hien, a co dopiero ludzi.

Po kilku chwilach doszli do rowu wypełnionego żrącą substancją uzyskiwaną przez wymieszanie wyciągu z trawy krzemowej i tlenku iconagru.

– Ja to zrobię. – powiedział Khazhutal i zabrał ciało jednemu z katów. Zamachnął się i rzucił ugnojonego nieboszczyka do dziury. Ten wpadł z pluskiem do cieczy i po chwili rozległ się syk, i dało się wyczuć odór palonego ciała i ekskrementów. Wódz Sawków prawie zwymiotował, to był najgorszy smród jaki kiedykolwiek czuł. Wąsaty kat nie miał tyle samozaparcia i nie wytrzymał. Ziemię pokryła duża plama wymiocin. Drugi oprawca przytrzymał go, żeby nie wpadł we własne wydzieliny.

– Lepiej zakopcie już ten dół i chodźcie do obozu. – poradził im Khazhutal.

– Oczywiście wodzu. – odparł tamten i zaczął zrzucać ziemię z kopca usypanego dzisiaj rano kością łopatkową słonia.

Drugi dołączył się po chwili i przed zachodem pierwszego Słońca uporali się z robotą. Potem wrócili do wioski na noc. Khazhutal wszedł do swojego namiotu i położył się na łożnicy. Była za surowa i twarda dla paniątek z południa, lecz prawdziwy wojownik potrafił się na niej wyspać.

Stał na szczycie jakiejś góry. W dole toczyła się bitwa, obok płonęło jakieś duże miasto. Nosorożce biegały po polu bitwy i nadziewały na swe rogi nieokreślonych ludzi. Widział jak Sawkowie strzelają z muszkietów i wymachują asharkhalakhami. To był piękny widok, lecz kiedy zobaczył tysiące kobiet i dzieci zarżniętych pod murami metropolii przestało mu być do śmiechu.

"Wojna potrzebuje krwi niewinnych. Inaczej nikt by się jej nie bał." – pomyślał. Ludzie ginęli w dole, ale nie dotyczyło wodza, który stał wysoko, i którego nikt nie mógł dosięgnąć w tak odległym od wojny miejscu. Był nieśmiertelny i niezniszczalny, nikt nie był w stanie uczynić mu krzywdy, albo choćby go zranić. Stał niewzruszony pośród gołych turni Gór Żelaznych i bez żadnych uczuć oglądał jak jego wierni kompani wywalczają mu niepodległość Sawanny, a może nawet władzę nad całym Tytanem Południa – Żmijską.

Kiedy usłyszał świst, obrócił się i ujrzał młodego mężczyznę z pistoletem. Na jego twarzy malował się strach. Khazhutal nie miał litości, wypalił w niego z broni palnej za pomocą kamienia metalu. Stalowa kula przeszyła serce młodzieńca, który bronił swojej ojczyzny. Wódz Sawków nie miał wyrzutów sumienia – to był tylko sen.

Koniec

Komentarze

Zaczęłam czytać powyższy tekst, gdyż irytowało mnie to 0 (komentarzy) przy Twoim opowiadaniu. Jednakże, pomimo determinacji, nie przebrnęłam. Nie dlatego, że tekst jest kiepski (choć wygląda na to, że jest), ale ze względu na imiona Twoich, Autorze, bohaterów. Kazhutal mnie rozwalił – nie chcę nawet pisać, z czym mi się to imię skojarzyło, bo będzie niecenzuralnie. Niemal się posikałam ze śmiechu, jak doczytałam do fallakha Hazhamula. Przy modlitwie w języku Sawhral musiałam porzucić czytanie, gdyż chichrałam się tak, że na oczy nie mogłam patrzeć.

Hmm... Dlaczego?

Po pierwsze – naprawdę darowałbym sobie te nawiasy podające sposób czytania nazw, tylko wzmagają ich komizm, a tu już i tak trudno zachować chocby szczątkową powagę.

Po drugie – Po akapicie z bojowymi nosorożcami skojarzyło mi się z Kryształami Czasu, a jeśli tekst się z nimi kojarzy to wiedz, że coś się dzieje… ale nic dobrego.

Odziany był w białą tunikę z szerokim na dwa kciuki pasem tkaniny owiniętym wokół szyi. Na piersi miał tatuaż

Mimo tuniki widać, co ma wytatuowane na piersi?

 

– Dziękuje ci wspaniały Valdhokhal o wysłuchanie mych modłów. – powiedział jeszcze uroczystym tonem i powrócił do swojej jurty.

Prosi się o, dziękuje za.

 

Lubił robić obchody po obozie swoich ludzi, mógł wtedy szukać zdrajców i spiskowców czyhających na jego życie

Serio? Robił obchody (nie powiem co przeczytałem za pierwszym razem :P) po obozie w poszukiwaniu zdrajców i spiskowców?

Miał czarne, długie włosy zaplecione z tyłu w koński ogon

Zapleść to można raczej warkocz.

 

Waldzochulej

<ok>

Obok "łoża" stał wieszak na broń i zbroję, a na nim asharkhalakha

I wszystko jasne.

 

Lubił dokarmiać Efholeveha, była to jedna z niewielu istot, do których mógł mówić cały czas, bo nawet jeśli tamten go nie rozumiał, to przynajmniej udawał, że słucha, nie tak jak inni mężczyźni. Dzięki temu Khazhutal wolał kobiety.

W tym momencie spadłem z krzesła :)

Kobiety słuchały tego, co miał im do powiedzenia. Mówiły, co leżało im na sercu. On ich wysłuchiwał. Potem duża część z nich traciła dziewictwo w jego namiocie.

A w tym spadłem z podłogi.

Gniewoszu Szczurze skazuję cię na śmierć przez rozgniatanie nosorożcem.

Piękne :)

A dalej jest tylko lepiej.

 

 

 

 

 

 

“Tekst ma się bronić sam. Pewnie, tylko bywa tak, że nie broni się on nie ze względu na autora, tylko czytelnika" --- Autor cytatu pragnie pozostać anonimowy :)

Przykro mi to pisać, Christopherze, ale po przeczytaniu części tekstu mogę tylko podpisać się pod komentarzami Drewian i Vercenvarda, i podziękować Ci, że rozbawiłeś mnie do łez.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mocna konkurencja dla Kryształów Czasu. Czekam na kolejne fragmenty. :D

Przeczytałem komcie powyżej. Najwyraźniej nie jestem osamotniony w skojarzeniach.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Nowa Fantastyka