- Opowiadanie: wiktorwroz - Dobro i zło śpią razem (WSZ baśń)

Dobro i zło śpią razem (WSZ baśń)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dobro i zło śpią razem (WSZ baśń)

Pięćdziesiąt dni i nocy marszu,

pięćdziesiąt dni samotnych mija,

gdy rycerz prawy, mężny kraj Złego Ducha mija.

 

Król mówił wszak, że bory tutaj, są we władaniu sił nieznanych,

i choćby nocą oko wykol nic nie zobaczy człowiek prawy.

 

To tylko rycerz, i niewiasta czysta, może zapuścić się tam nocą,

i z życiem ujść, do rana wytrwać, przed okropnością boru.

 

„Pamiętaj chłopcze – król tako rzecze – to tylko jest wyprawa serca.

Jak dusza czarna, serce zgniłe, zobaczysz tylko sztuki czarta."

 

I biada temu co w noc głuchą, wśród kaszlu sowy i strzyg tańców,

zabłądzi w borze i tam ujrzy, tańczących na polanach diabłów.

 

Jak dusza czarna tak i oczy, ukażą zjawy straszne.

Jak serce zgniłe tak i głowa, pokaże całą prawdę.

 

Więc jeśliś pewien swego serca,

jeśli twa dusza niby kryształ, idź śmiało i się nie lękaj,

nie ruszy ciebie widmo, ni inna zjawa, zmora, strzyga.

Tyś dla nich jak trucizna.

Omijać będą cię z daleka i będzie ich obława próżna.

 

 

Przejdziesz ty bory i wnet góra, przywita cię wzniosłości pełnią.

W tej górze smok jest straszny, czarny i z nim jest tam królewna.

 

Bladolica, o włosach kruczych, dosiada tego smoka,

i okolicę z nim najeżdża, pali, plądruje, litości nie zna.

 

Rycerze głowy potracili chcąc smoka zgładzić, królewnę pojmać,

lecz tę niewiastę ogień pali i żądza w sercu jej ogromna.

 

Kto obłaskawi bladolicą, kto smoka zgładzi srebrnym mieczem,

ten będzie po wsze czasy żywy w legendzie, w sercu, z mieczem.

 

Lecz gdyby to się nie udało, żadnemu z mężów prawych, smok i dziewczyna

zgładzą śmiałków, powstaną krwi jeziora czarne i w nich wyrosną armie.

 

Smok czarny da potomstwo czarne z krwi i odwagi, z grzmotu wojny.

Te utoczone z tkanki, smoczyska i upiory, zawładną wtedy całym światem, wycisną z niego soki.

 

Upoją się wnet krwią, jak winem, zabiją wszystko co oddycha,

i będą rządzić pustym wrakiem, wśród dogorywań życia.

 

I będą trony obejmować, i będzie ich tak wielu,

że żaden żołnierz, żadne państwo nie zdoła przebić ich w orężu.

 

Bo będą tylko czarne smoki, czarni rycerze, czarne walki.

Kraj Złego Ducha obejmie ziemie i ludzie pomrą na krwi i walk fali.

 

"Rycerzu, odwaga w tobie jest niczym włócznia,

jaśnieje ogniem, a nie pali, chroni, oczyszcza co złe, rozświetla dobrem.

Idź i nie lękaj się niczego.

Idź i rozegnaj mroki.

Zgładź smoka i królewnę, zaprowadź wieczny pokój!"

 

"Jam jest z Zakonu Stali Czasu, rycerz Awiel, przywódca rodu.

Pod sobą mam tysięczne armie, co stawią złemu opór.

Lecz tutaj misja jest straszliwa. Sam muszę stawić czoła

złu, co przykrywa czarnym cieniem lasy i bory dookoła.

W sercu mym lęku nie ma i miecz mój nie zna skruchy,

przejdę ja czarne bory, lasy i trafię wprost do Smoczej Góry."

 

Pięćdziesiąt dni i nocy marszu,

pięćdziesiąt dni samotnych mija,

gdy rycerz prawy, mężny kraj Złego Ducha mija.

 

Wędrówki nocą nie unika, idzie samotnie, wprost do celu.

Wierzchowca dawno puścił wolno, by w ciszę mógł do zamku wrócić.

Kilka nimfetek o sinych twarzach skacze po pniach, po drzewach.

– Hej dzielny piechurze, rycerzu w zbroi, przystań na chwilę, odpocznij u nas.

Doznasz szczodrości niebywałej. Miodu i mleka w bród tu mamy. Zawitaj do

nas wszak noc daleka, nie oferuje nic prócz strachów.

 

Lecz rycerz silny jest w swym sercu, a na odwadze mu nie zbywa.

– Precz – krzyczy – głupie mary. Mą misję skończę żywy.

Lub martwy, lecz ze smoczej łapy, nie przez was uśmiercony!

Już wolę zginąć z rąk niewiasty, na polu walki, mężnie ulec,

niżbym miał oddać duszę darmo. Bladym chochlikom zdołam uciec!

 

Nimfetki nikną w lepkich pniach dębów i przy wilgotnym stawie,

oddają pole topielicom co lubą śpiewać pieśni chwały.

Dla zagubionych, dla wędrowców, dla dusz nieczystych,

co przez przypadek, wejdą do boru i już nie wrócą do stron swoich, do

ukochanych dziatek.

 

Przystanął Awiel i nasłuchuje jak pieśń się cudna plecie.

Tysiące głosów, szeptów, pisków wypełnia niebo w lesie.

Chmury w objęciach toną jezior. Nurzają w nich kotarę cudną.

– Awielu tak czekałam na cię. Położysz kres torturze lasu, oczyścisz sam mą

duszę brudną?

 

Przepiękna pani tam, na toni, odziana tylko w jedwab,

wyciąga ręce, rozpuszcza włosy i do Awiela śpiewa.

Gwiazdy wirują i granat nieba przybliża swą kurtynę.

We włosy Awielowi wplata jasności srebrne strzały.

 

"Jam jest Odessa, ostatnia z syren, co w tym jeziorze mieszka.

Siostry me złowił okrutny rybak, daleko, hen na morzu.

Uwięził wszystkie w tym borze strasznym z dala od ludzi, życia.

Chciał mieć nas tylko tu dla siebie, lecz my, żyjemy krótko.

Gdy nie ma słońca, wiatru, piasku, gdy nie ma życia, śpiewać trudno.

Żeglarza znałam, śniadego pana, młodzieńca, co mnie także kochał,

lecz kiedy rybak rzucił sieci straciłam miłość, straciłam morze.

 

Uratuj mnie rycerzu miły. Jeszcze za późno nie jest.

Porzuć zamiary swoje straszne, nie idź na Smoczą Wieżę.

Stworzymy razem historię nową, szczęśliwy koniec będzie."

 

"A więc syreną tyś, nie topielicą? – Awiel przystaje wśród księżyca blasków.

Chcesz bym uwolnił cię z potrzasku, bym wyrwał cię z uśpienia?

Pokaż mi ogon wielmożna pani, zaśpiewaj jak syrena!

Zrzuć z siebie szaty, pokaż mi łuski co w księżycowym blasku,

złotem i perłą iskrzą na tobie i dają tyle blasku co złoto, słońce, miłość,

odwaga.

Zrzuć te jedwabie! Tak ci powiadam!"

 

Zielone włosy wietrzyk rozwiewa, a mara z piskiem strasznym,

na tafli wody wśród glonów czarnych odziera z siebie szaty.

Podejdź no bliżej bym mogła zoczyć jakżeś jest zbudowany, czy ręce twoje

silne są takie by ze mną boje toczyć?

Zgniłe jej członki, zielone, straszne kotłują wodę mętną.

Już nie ma na jeziorze tafli lecz wir plugawy, odmęt ciemny.

Awiel odskoczył, miecz dobył z pochwy i robi zamach.

Lecz mara z błota, z wodorostów poczyna się rozpadać sama.

Jezioro wchłania plugawe szczątki, wyją, gotują się kamienie.

Nie dał się nabrać szlachetny rycerz na zmarłej pienie.

 

Pięćdziesiąt dni i nocy marszu,

pięćdziesiąt dni samotnych mija,

gdy rycerz prawy, mężny kraj Złego Ducha mija.

 

 

Czarci przebiegli są, lecz słabi. Chcieliby kusić, a nie mogą.

Gdzie kroczy rycerz tam i oni poboczem, a nie drogą.

Gdyby diabeł sam, w te duże ślady, od butów srebrnych, ciężkich,

kopyto włożył, palenie serca, czystości strzały na niego runą i spłonie cały.

 

Czarci więc tylko z oddalenia mogą rycerza kusić.

A gdy on ciągle się opiera, dają mu twarze innych ludzi.

Migają w borze, między cieniami, to matki, to dzierlatki twarzą.

"Synu wróć do mnie, oddalmy swary" – mówi mu ojciec zmarły.

 

"Widzę was diabły, wiedze sztuczki wasze! – Awiel nie traci sił, ni przytomności.

Na próżno udajecie ludzi, wy obrzydliwe truchło!

Do piekła z wami, do czeluści!

Na mnie te sztuczki nie działają.

Pokonam smoka i królewnę,

a potem diabłu nosa utrę."

 

I w końcu ranek pełnią słońca rozlewa się po lesie.

Cienie czmychają na wszystkie strony,

wpełzają w drzewa i pod kamienie.

 

Duszyczki czarne, przeklęte dawno,

co w lesie przystań swą znalazły,

muszą ustąpić słońcu w lesie.

W dzień wielu głupich, chorych, młodych

zapuszcza się do boru.

Dlatego nocą wszystkie mary obchodzą porę zbioru.

Duszyczki różne, a przydatne, znajdują w głębi lasu

i robią z nimi co zapragną, lecz tylko to do czasu,

gdy nowe dusze, młode, głupie nie przeistoczą się na nowo,

i nie zrównają się ze starymi, i nie rozpoczną łowów.

 

Pięćdziesiąt dni i nocy marszu,

pięćdziesiąt dni samotnych mija,

gdy rycerz prawy, mężny kraj Złego Ducha mija.

 

Góra jest wielka, piękna.

Drzewa ją obejmują zbitym sznurem.

Wychodzi rycerz już na polanę,

dobywa miecza i wchodzi w górę.

Zimna jest ziemia, lepka,

góra ma serce złe, ponure.

W błoto obrasta zbroja srebrna,

lecz rycerz nie ustaje.

Brnie on przed siebie, nie patrzy na nic,

nie straszne mu jest robactwo, szczury.

On wie dokładnie po co las przeszedł,

po co przemierza górę!

By smoka zgładzić, by dziewczę pojmać,

by pokój zaprowadzić.

Przedziera się więc z wolna przez tunel z czarnej mazi.

Korzenie silne drzew wrosłych w górę chwytają jego dłonie.

– Zawróć już głupcze – szepcze ziemia – jednego trupa więcej? Nie potrzeba!

Zawróć jeśli czy życie miłe!

 

Awiel nie słucha, korzenie ścina i z ich uścisków się oswobadza.

Gna do jaskini szarej, śliskiej, brodzi w wodzie po kolana.

 

Cisza przemożna, kapanie wody i ciemność igra z wody blaskiem.

Gdzie niegdzie jakiś chochlik młody kamieniem rzuci, Awiela mija.

 

I wtem dziewczyna urody rzadkiej mieczem mu dłoń przebija.

– Wędrowiec Awiel. Słyszałam o Tobie – odgania krucze pukle z twarzy – tyś

jest jedyny, co w taką drogę wybrał się sam, bez konia, strawy. Bez

pomagiera, bez giermka chociaż. Dlaczego to zrobiłeś? Czy nie wiesz, że za

chwilę w strasznych męczarniach zginiesz?

 

– Dlaczego zginę? – rycerz klęka z bólu. – Dlaczego chcesz mnie Pani zabić?

Wszak miecza jeszcze nie dobyłem, zabijesz mnie więc za nic?

 

Blada twarz szybko zmienia wyraz. W furii najdzikszej gromami ciska.

– Ja nie zabijam za nic. O nie! Jam jest czysta! Ty owszem, nie chcesz walczyć,

ale nachodzisz moje włości. Więc po co, jak nie do walki zbroje wdziałeś,

stajesz tu zbrojny?!

 

– Służyłem dobru, lecz czymże ono? Oddałem wiele żyć za symbol.

I teraz widzę, że to w tej głuszy, wśród czartów i ogników błędnych tych duszków i nimfetek:

widzę, żem wcale jest nie lepszy, że się nie różnie przecież.

Tylko ma nazwa i pobudki ubrane są w poezji słowa,

ale zabijam jak pies posłuszny,

pozbawiam łbów, nie szczędzę noża.

Jak smok straszliwy łupię, palę,

jak zbój najniebezpieczniejszy,

łapię morderców i na pale wbijam ich głowy, resztę palę.

I mówią o mnie żem jest mężny!

 

Jestem mordercą, choć w służbie dobra.

Czy jestem dobry wszak?

 

To może jest i zło, co dobrem może być dla kogoś,

kto jest pod mocą złą.

Wszak czy zabijać można i dobrym siebie zwać?

 

– Rycerzu słowa i oręża.

Widzę żeś inny od kamratów.

Wiedz, że odkryłeś tajemnicę, co w górze tej jest wciąż zaklęta.

Zła na tym świecie nie ma, tak jak i dobra nie ma wcale.

Są tylko ludzie zwykli co rozsądzają między sobą żale.

Wśród nich nie znajdziesz dobrych, nie znajdziesz wszak złych także.

To tylko czyny można nazwać, że są dla kogoś dobre.

Jesteśmy tylko prochem marnym, zwierzęciem co przeżycia szuka.

Przyłącz się do nas, a zobaczysz, że zło dobra ciągle szuka.

Zabijesz kogoś, wskrzesisz kogoś. Posilisz się lub zginiesz.

Dla ziemi nie ma to znaczenia, bo ziemia krwią i wodą płynie.

Nie liczy się jednostka marna, liczy się ruch, liczba, numer.

Jeśli nas zbraknie na tym świecie, nic się nie zmieni, nic nie runie.

Jeśli będziemy trwali dalej też śmierć nas nie ominie.

 

– Więc mówisz, że ci wolno grabić? Z ziemią zrównywać wsie i bory?

 

– Zrozumiesz więcej gdy się dowiesz, że ludzi zwykłych ja nie ruszam.

A smok mój tylko szuka takich, co jest w nich czarno, smród w ich duszach.

A są i tacy co przed laty popchnęli mnie w tą górę.

I mnie oddali smoczej matce, mnie, małe dziecko na torturę!

Rodzice moi tu spoczęli – wzniosła dłoń chudą bladą -tu pod tą górą matka

leży. Wieśniacy ciemni zawsze byli, zabili ją i ojca. Potem złożyli ich w ofierze

dla Boga Słońca.

To zemsta moja, nie smocza zemsta, wszak to łagodne zwierzę.

Muszę ja grabić, bo i żyć muszę.

 

Zło w dobru rośnie i z dobrą się bierze.

A zło dobro żywi i je podsyca. I nie jest smok tu winien.

Wszak jeden rycerz co niesie trumnę za chwilę pewnie i sam zginie.

 

Na smoczej górze w blasku słońca smok, rycerz i królewna,

zawarli z sobą pakt przedziwny, lecz nikt jego treści nie zna.

 

– Mój miecz nie dotknie smoka, nie dotknie też królewny.

Już nie przebiję serca, nie pójdę w bój po czyn chwalebny!

 

Pięćdziesiąt dni i nocy marszu,

pięćdziesiąt dni samotnych mija,

gdy rycerz prawy, mężny kraj Złego Ducha mija.

 

Mówią do dzisiaj po wsiach ludzie,

że rycerz nigdy już nie wróci.

 

Odważny był on i był mężny,

smokowi miał łeb przecie uciąć!

 

Lecz misja była to dla bożka i dla tytana, nadczłowieka.

Awiel nie zdołał smoka zabić, zamku na górze nie najechał.

Tam pewnie gdzieś w jaskiniach,

bielą się pysznią kości jego,

A bohaterów wciąż brakuje.

Nikt nie chce ginąć w wojnie, co nie ma celu.

-------------koniec---------------------------------------

Koniec

Komentarze

OK, dodałem do konkursowych. :)

Bardzo dobre. Akcja wartka, język super. Od początku do końca trzyuma w napięciu

thx, to taki eksperyment:)

Intrygujące, ale kolejna bajka pseudorymowana. Ciężko się to czyta.
Przedziwny morał, dający do myślenia, ja dam 4/6

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Irak

Coś na podstawie Mickiewicza , ale ciekawe i to bardzo

Nowa Fantastyka