- Opowiadanie: mpszyman - Gra

Gra

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gra

Podobno zwykły żołnierz nie ma szans w walce ze snajperem. Naukowcy dowiedli kiedyś, że zabicie pojedynczego przeciwnika w walce piechoty związane jest z wystrzeleniem 50 tys. sztuk amunicji. Ten sam cel snajper osiąga po zużyciu 1,2 naboju.

Z pewnością nie wiedział o tym oddział, który właśnie wkroczył w niewielką dolinę na zboczach Gór Tygrysich, na północnej półkuli planety XXX. Mimo nazwy planety, jednoznacznie kojarzącej się z sieciowym porno, żołnierze dalecy byli od realizowania swoich erotycznych marzeń. Od tygodni szukali Duchów Wolnych Ludzi – zespołu snajperów dziesiątkujących żołnierzy Przymierza, usiłującego skolonizować 3X. Dowodzący oddziałem sierżant nie miał wątpliwości, że siedzi po uszy w gównie. Mimo to sprawiał wrażenie, że zachował zimną krew. W odróżnieniu od Duchów miał tylko jednego żołnierza z karabinem snajperskim. Wysłał go na zwiad, granią ciągnącą się nad doliną. Zboczami, powyżej drogi przemykali się dwaj najszybsi i najsilniejsi żołnierze. Drogą posuwała się reszta plutonu, kuląca się wokół wozu pancernego.

 

Statystyczne 1,2 pocisku na zabitego to dużo. Pierwszy strzał trafił strzelca karabinu maszynowego prosto w osłonę hełmu. Drugi pocisk przebił pancerną szybę przednią pojazdu, i po zmianie trajektorii ugodził kierowcę prosto w tętnicę szyjną, zamiast w lewe oko, gdzie został skierowany. Zanim pozostali przy życiu żołnierze zorientowali się, że są celem ataku wóz pozbawiony kierowcy zjechał z drogi, żeby po krótkiej walce ze stromym zboczem przewrócić się na dach. W tym czasie zaczęli padać kolejni piechurzy. Na ziemi wokół każdego z nich zaczęła kwitnąć burobrązowa plama krwi zmieszanej z piaskiem. Sierżant nie próbował wydostać się z leżącego na boku wozu. Pancerne ściany i szyby dawały mu bezpieczne schronienie. Zresztą, nawet wydostanie się z samochodu nie dawało szansy przeżycia. Porozrywane w miejscach, gdzie wychodziły pociski, kamizelki kuloodporne ofiar i całkowity brak huku wystrzałów udzielały trzech wyjaśnień. Pierwsze – strzelano wielkokalibrowej broni, z odległości przekraczającej półtora kilometra. Nawet jeżeli w wąskiej dolinie udałoby się namierzyć kierunek, z którego padały strzały, dotarcie na odległość umożliwiającą oddanie celnego strzału graniczyło z cudem. Drugie wyjaśnienie – niezależnie od kierunku, w którym się odwrócili, kule zawsze trafiały żołnierzy w korpus, z przodu. A to znaczyło tyle, że snajperów było kilku. I że każdy z nich wiedział, kiedy i którą ofiarę wziąć na cel. A to wskazywało trzecie wyjaśnienie – dokładnie takiej taktyki używały Duchy Wolnych Ludzi.

 

Jedyną nadzieją na ocalenie był snajper na grani i dwóch żołnierzy na zboczach. Sierżant wiedział spodziewał się jednak, że podobnie jak reszta oddziału szukają schronienia w skąpej trawie i krzewinie. Prawdopodobnie zresztą zostali „zdjęci" jako pierwsi.

 

Po kilku minutach ostatni z żołnierzy został zlokalizowany przez snajperów – dwie kule weszły niemal jednocześnie przez kewlarowy hełm bojowy z dwóch stron. Sierżant dalej nie miał zamiaru opuszczać wraku. Zdążył już nadać sygnał ratunkowy i wystarczyło przetrwać kilkanaście minut, dzielący go od przybycia grupy szybkiego reagowania, wyposażonej w detektory podczerwieni, podwieszane do transporterów kartaczownice i wyrzutnie granatów fosforowych. Nie przewidział tylko, że nieporęczny i wielki karabin snajperski nie był jedynym wyposażeniem Duchów. Zdał sobie sprawę z tego, gdy w oddali usłyszał ciche stęknięcie. Zlokalizowanie źródła dźwięku było niemożliwe w rezonującym stalowym pudle. Zanim trafiona pociskiem plazmowym stal stanęła w płomieniach, sierżant zdążył jeszcze przypomnieć sobie, że z taki odgłos oznacza wystrzał z moździerza wyładowań pierścieniowych. Zanim wsparcie dotrze, po Duchach nie będzie już śladu. Posiłki zastaną pluton wybity do ostatniego żołnierza. I zwęglone zwłoki dowódcy, ledwo rozpoznawalne wśród pięciu ton stopionego metalu.

* * *

 

Cheng zrzucił z głowy słuchawki i rozparł się na krześle. Podwieszony pod sufitem rzutnik wyświetlił na ścianie przed nim wielki na półtora metra napis „Victory". Nie była to najtrudniejsza potyczka w historii Chenga, ale nieoczekiwanie przyniosła duże straty. Snajper na grani zdjął dwóch Duchów, zanim udało się go zlokalizować i zabić. Idący zboczami zwiadowcy też nękali ogniem Kaemów dłuższą chwilę. W sumie Duchy straciły dwóch snajperów i liczyły teraz tylko czterech żołnierzy. Premia punktowa za zwycięstwo z pewnością nie wystarczy na odbudowanie zespołu.

 

– Gratulacje Gościu. Szuka Cię po tych górach dziesięć plutonów… Teraz już tylko dziewięć. Znajdziemy Cię i załatwimy, prędzej czy później! – komunikator wskazywał, że nadawcą jest Hiper8 – gracz „3X Solar"w randze Weterana.

 

Cheng nie miał ochoty na kolejną chat – sesję.

 

– Ehe. Się doczekać nie mogę. Lecę czyścić lufy. – wymigał się od dalszej rozmowy i wstał od klawiatury.

 

Zaczynało go to nudzić. Nie miał co prawda jeszcze rangi weterana, ale stał się już legendą wśród fanatyków Freeks, jak potocznie nazywano „Słońce 3X" – genialną grę sieciową, łączącą w sobie cechy strategii czasu rzeczywistego z klasyczną strzelanką. Cheng nie przegrał żadnego pojedynku od sześciu miesięcy. Nie dysponował ciężkim sprzętem, lotnictwem ani setkami żołnierzy. Wszystkie zdobyte punkty inwestował w kolejnych snajperów i ich doświadczenie, nawet jeżeli kazał im później posługiwać się moździerzem. I wygrywał, niezależnie od przewagi przeciwnika i warunków, w jakich przyszło walczyć.

 

Czuł przez skórę, że intuicją i umiejętnościami w zarządzaniu dostępnymi zasobami przewyższa innych cyberświrów uwikłanych w walkę między agresywnym Przymierzem a walczącymi o wolność Wolnymi Ludźmi. Świadomość nieuchronnego sukcesu pozbawiała go motywacji – wymagające koncentracji potyczki były zaledwie przecinkami w długim, nudnym zdaniu.

 

Poszedł do lodówki i wyjął piwo. Sięgnął do szafki po paczkę chipsów. Syk gazu uwalniającego się z otwieranej puszki zakłócił dźwięk przychodzącej wiadomości komunikatora.

 

– Żesz kurwa, nie dadzą się piwa napić! – Cheng wciąż nie miał ochoty na chat. Ani z tymi, których pokonał, ani tym bardziej z szukającymi przymierza liderami oddziałów Wolnych Ludzi.

 

Leniwie wrócił do komputera. I tak nie miał nic lepszego do roboty. Dla pryszczatego, skośnookiego osiemnastolatka wieczorny spacer po stolicy kraju pełnego ludzi o wszelakich uprzedzeniach mógł błyskawicznie skończyć się gorzej, niż najbardziej wyrafinowane wstawki wideo w grach wojennych. Ikona przychodzącej rozmowy natrętnie zapalała się i gasła. Login rozmówcy – TrueFight, nic mu nie mówił. Cheng skierował kursor na ikonę oznaczającą akceptację rozmowy.

 

– Witaj Ghost_Recon, a raczej Cheng.

 

Cheng zaczął się pocić. Żaden z graczy Freeks'a nie znał jego prawdziwego imienia. Anonimowość dla cyberświrów takich jak on jest cenniejsza niż milion punktów doświadczenia. „Namierzenie mojego adresu w sieci nie jest trudne, ale jak powiązał go z danymi z Reala??" – Cheng nie zamierzał się nad tym dalej zastanawiać. Jednym ruchem otworzył konsolę i zaczął wywoływać skrypt zmieniający jego adresowanie i śledzenie w sieci. Przed uruchomieniem komendy, wystukał na klawiaturze wiadomość.

 

– Spadaj świrze! Pomyliłeś userów!

 

– Zanim zmienisz adres – mam dla Ciebie zaproszenie do nowej gry. Kliknij ten link.

 

Ikona nowej wiadomości migała nerwowo. Cheng nie bardzo wiedział co o tym myśleć. Gość o ksywie „TrueFight" wiedział o nim za dużo, najwyraźniej miał dostęp do jego konsoli i jeszcze składał jakieś niejasne propozycje. Skasował poprzednie polecenie i wywołał nowy skrypt, śledzący rozmówcę. Sygnał po kilkudziesięciu przeskokach gubił się w wielokrotnych odwołaniach na adresie w Sieci, którego nie dało się przypiąć do żadnej fizycznej lokalizacji, a nawet kontynentu. Nie każdy potrafi tak się ukryć.

 

– Nie śledź mnie. To bez sensu. – nowa wiadomość jeszcze bardziej zdezorientowała Chenga.

 

Informacje o wywołaniu ostatniego polecenia musiały pochodzić z jego komputera. A co jak co, ale umieszczenie wirusa w jego, Chenga, sieci nie wchodziło w grę. Jedynym wyjściem wydawała się gra na czas.

 

– Kim jesteś?

 

– Powiedzmy, że szefem klanu w nowej sieciowej strategii. Zainteresowany?

 

– Na razie nie – to jakieś badania marketingowe? Co to za strategia?

 

– Trudna. To ja decyduję, jakie środki do walki dostaniesz. Ja mówię, gdzie masz uderzyć. Ja ustalam, w których godzinach będziesz walczył. Ty logujesz się o określonej porze i wykonujesz zadanie. Za to daję nieźle zarobić – prawdziwą kasę!. Żadne punkty doświadczenia. Nie każdemu to proponuję. Ale Ty jesteś niezły i mam wrażenie, że dasz sobie radę. To jak? Wchodzisz?

 

– W sumie, co mi tam. Wchodzę – Cheng momentalnie podjął decyzję licząc na nowe wyzwanie. Dałby wiele, żeby znalazł się godny przeciwnik, nawet kosztem zawieszenia na kołku działalności „Duchów Wolnych Ludzi". – Czekaj jeszcze jedno! Kim jesteś?

 

– TrueFight. I pamiętaj – to gra dla elity. Nie mów o niej nikomu, a o niej samej mów po prostu Gra. Pilnuj się – wiesz już, że sporo wiem…

 

Cheng kliknął link. Zamiast spodziewanej strony z oszałamiającą grafiką i reklamą gry zobaczył tylko trzy linijki – login, hasło i kolejny adres.

* * *

Grę oparto na prawdziwych mapach, z uwzględnieniem ukształtowania terenu, dróg i zabudowań. Wszystko było cholernie realistyczne – od zdjęć dróg i lasów, poprzez animacje poruszających się kolumn pojazdów, aż po sylwetki ludzi -żołnierzy i cywilów. Przyciśnięci ogniem żołnierze odmawiali pójścia naprzód, ranni faktycznie byli eliminowani z gry, a zdjęcia z nocnych ataków śmigłowców bojowych sprawiały wrażenie zgranych z wieczornych wiadomości, prezentowanych przez sztabowców tak zwanych sił pokojowych.

 

Przez pierwsze, bardzo zniechęcające tygodnie, Cheng koncentrował się na misjach szkoleniowych – zrzutach wojsk w rejonie amerykańskiego Teksasu, walkach w Afryce środkowej, patrolowaniu gór Europy Południowej. Zaskakująco dużo misji odbywało się górzystych rejonach Turcji. Cheng nie przepadał za walkami na zboczach niemal całkowicie pozbawionych osłony przed snajperami i ostrzałem z moździerzy. Nauczył się tak kierować drużynami, żeby w przypadku ataku pokryć ogniem jak największy obszar i jednocześnie zminimalizować straty, szczególnie w broni ciężkiej. TF, jak zaczął wywoływać TrueFight'a często się wtrącał z podpowiedziami i radami. Cheng doszedł do wniosku, że gość sporo wie o strategii walki. Teksty typu – Pamiętaj, że moździerz na dużych wysokościach traci celność przez rozrzedzone powietrze i silne prądy powietrza! – podpowiadały, że swoją wiedzę czerpie nie tylko z godzin spędzonych przed monitorem.

 

Dziewicza bojowa misja była stosunkowo prosta. Osłona konwoju cystern wiozących paliwo do górskiej bazy w Afganistanie nie przysporzyła Chengowi większych problemów. Wysunięty o godzinę drogi zwiad sprawnie wykrył i zlokalizował dwie zasadzki. Tuż przed bazą jeden z wozów zwiadowców wjechał na ukrytą na poboczu minę. Cheng sklął TF, który kazał mu omijać dziurawe afgańskie drogi i korzystać z pól wokół dróg. Skończyło się na stracie samochodu i dwóch rannych żołnierzach. Konwój dotarł na miejsce, a Cheng na swoim koncie wkrótce odkrył pierwsze 150 dolarów za udaną misję. Podejrzewał, że całą zabawę wymyśliła grupa nadzianych facetów w garniturach, dla których maksymalnym do zaakceptowania ryzykiem było postawienie kilku tysięcy w grze toczonej przez dzieciaków, takich jak Cheng.

 

Przez pierwsze kilkanaście misji wszystko szło dokładnie tak samo, jak w 3X Solar. Zwycięstwo za zwycięstwem. Większe lub mniejsza straty. Ale na koniec Cheng wygrywał, a na konto wypływała kolejna trzycyfrowa kwota. Chłopak zaczął się oswajać z czekającym go dobrobytem i zaczął snuć plany zakupów. Nowy rzutnik, silniejszy komputer… No i do realu motocykl. Żaden popieprzony świr spod sklepu nie powiedziałby mu wtedy, że jest tylko posranym żółtkiem, pryszczem do wyciśnięcia przez rdzennych narodowców.

 

Misja „Targowisko" nie miała się różnić od poprzednich. Dowodzony przez Chenga oddział sił stabilizacyjnych miał patrolować bazar w jednym z miast północnego Afganistanu. Cheng nie wiedział, co poszło nie tak, ale nagle wokół jego ludzi zaczęły wybuchać domowej produkcji bomby. Tysiące kawałków ostrej blachy, gwoździ i stalowych prętów latało zabijając jego ludzi i cywilów zebranych na targowisku. W pewnym momencie Cheng dostrzegł przedmiot wyrzucany z budynku, którego okna wychodziły na zatłoczony plac. Niemal w tym samym momencie w miejscu, gdzie spadała paczka, nastąpiła kolejna eksplozja. Po dwóch kliknięciach myszki wycofujący się odział, wspierany przez działka nadjeżdżających wozów pancernych skierował całą siłę ognia w okna budynku. Po zakończeniu ewakuacji, gdy wszyscy pozostali przy życiu żołnierze schronili się za szpalerem samochodów, Cheng dokonał oceny sytuacji. Widok z góry, z latającego nad miastem samolotu bezzałogowego nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do skutków potyczki. W ataku poległo co prawda tylko pięciu jego ludzi, ale plac zalegały setki ciał cywilów. Przełączył widok na kamerę umieszczoną na hełmie dowódcy. Kazał mu odwrócić się w kierunku budynku, z którego okien wyrzucono bombę.

 

– O cholera. Ale jaja…. – Cheng co prawda nie znał arabskiego, ale resztki umieszczonego poniżej ścianie angielskiego tłumaczenia wciąż dawały się odczytać – School.

 

Połączenie nagle zostało zerwane. Cheng stracił widok na pole walki. Kilka razy usiłował się ponownie podłączyć do serwera gry, ale za każdym razem otrzymywał komunikat o odmowie dostępu. Komunikat od TrueFight nadszedł dokładnie w chwili, kiedy Cheng zaczynał kląć, na czym świat stoi.

 

– Co Ty do kurwy nędzy wyczyniasz!!! Ostrzelałeś właśnie szkołę pełną dzieci!!! Wokół Twoich ludzi walają się setki trupów! – komunikat wklepany został na klawiaturze, ale ładunek emocji, jakie w nim zostały zawarte, był i tak wyczuwalny.

 

– Spoko TF – straciłem tylko 5 żołnierzy. Zadanie zostało wykonane – terroryści zlikwidowani. Gdyby mi nie zerwało połączenia, teren już byłby opanowany.

 

– Kurwa! Dzieciaku! Wybraliśmy Cię, bo potrafiłeś w takich sytuacjach zachować zimną krew. Wpakowałeś mnie w wielkie gówno.

 

– TF! O czym ty pieprzysz? Jakie wybraliśmy, jakie gówno? Postawiłeś na mnie kasę? Chyba wiedziałeś, że kiedyś mogę przegrać! – Cheng swoją irytacje wyrażał waląc z całej siły w klawiaturę

 

– Co Ty wiesz… Na razie nie będziesz miał zleceń od nas. Usuwam z Twojej maszyny wszystkie pliki po Grze. Wracaj to Freeks'a.

 

Połączenie zostało zerwane, a ikona twardego dysku na obudowie komputera zaczęła szaleńczo migać. Zanim Cheng wyrwał kabel sieciowy, dysk został wyczyszczony. Żadnym sposobem nie udało się Chengowi odzyskać danych, które mogły dotyczyć Gry. Po godzinnej walce zrezygnowany padł na sofę.

* * *

Odnalazł pilota od telewizora. Nie włączał go chyba od czasu, kiedy zaczął bawić się i zarabiać dzięki Grze. Po kilku przeskokach, ominięciu durnych teleturniejów, jeszcze durniejszych seriali trafił na kanał informacyjny. Widok za plecami korespondenta wydał mu się dziwnie znajomy… Zrobił głośniej.

 

– Takiej masakry z udziałem wojsk, które mają nieść pokój, nie było jeszcze w powojennej historii! – Korespondent starał się ze wszystkich sił przekrzyczeć sygnały karetek i tłum pęczniejący za jego plecami. – Dokładne okoliczności masakry nie są jeszcze znane. – Prezenter zniknął z ekranu, który teraz wypełniały dziesiątki ciał leżących wśród gruzów. – Teraz mogę powiedzieć wyłącznie, że od kul naszych żołnierzy zginęło ponad 350 osób. – Kamera pokazuje ratowników niosących kobietę, której twarz skojarzyła się Chengowi z rozgniecionym pomidorem. – Kolejne 200 jest ranne. Najbardziej przerażające jest jednak to, że ogień skierowano na budynek szkoły, w której właśnie odbywały się lekcje. – Najazd na napis School, dokładnie taki sam, jak przed chwilą Cheng widział w Grze. – Ponad setka ofiar to właśnie dzieci oraz nauczyciele z tej szkoły. – Kamera pokazuje wnętrze budynku będącego kiedyś szkołą, a obecnie przypominającego ruderę w trakcie wyburzania. Na ekranie ponownie pojawia się twarz dziennikarza. – Naprawdę trudno jest zrozumieć, co kierowało żołnierzami i ich dowódcą. Wyjaśni to prokuratura. Nie wiadomo jeszcze, jakie będą konsekwencje polityczne masakry. Sądząc po nastrojach tłumu, który widać za moimi plecami, będą one poważne i długotrwałe. Można zaryzykować stwierdzenie, że cała misja stabilizacyjna w rejonie Iraku i Afganistanu stoi teraz pod znakiem zapytania…

 

Cheng nie słyszał dalszej części materiału. To co zobaczył przed chwilą w telewizorze, widział kilkadziesiąt minut wcześniej. Ten sam plac… ta sama szkoła… tak samo bezładnie porozrzucane trupy. Jedyne nowe elementy to był wyjący tłum i roztrzęsiona twarz dziennikarza. Wrócił do komputera. Po Grze nie było śladu, ale doniesienia na najważniejszych światowych portalach mówiły jedno – to co zrobił Cheng, wydarzyło się naprawdę. To nie była tylko Gra. Nie bardzo zrozumiał jak to możliwe, zaczął przypominać sobie kolejne misje, w których uczestniczył. Szczególnie te, w których tracił żołnierzy. Serwis Internetowy We Lost Themm upamiętniający żołnierzy poległych w Afganistanie i Iraku okazał się źródłem informacji nie tylko rzetelnym, ale niosącym przerażające odkrycie. Niemal każda misja, którą odbył w Grze miała swój odpowiednik na prawdziwym polu bitwy. Niemal każdy żołnierz, którego stracił, miał swojego sobowtóra. Zgadzały się miejsce, data i okoliczności śmierci. Chengowi zaschło w gardle. Zastanawiał się, czy rzeczywiście może być odpowiedzialny za śmierć tylu żołnierzy i dzisiejszą masakrę.

 

– Nie… To bez sensu. Przecież nie mogłem mieć wpływu na to, robią marines po drugiej stronie świata.

 

Wrócił przed telewizor. Większość programów informacyjnych pokazywała wyłącznie zdjęcia z masakry. Napuszeni politycy w studiach wypowiadali swoje sądy na temat wojny i konieczności jej prowadzenia. Ujęcia z kolejnych miast jasno pokazywały zbliżające się ogólnonarodowe powstanie przeciwko tzw. „Siłom stabilizacyjnym". W obliczu mordu popełnionego na dzieciach każdy przejaw współpracy z aliantami stawał się aktem zdrady i kończył się linczem. W czasie kolejnych kilkunastu godzin oddziały zaczęły wycofywać się do swoich baz. Kolejne dzielnice wracały pod rządu rebeliantów. Każda analiza sytuacji na Bliskim Wschodzie rozpoczynała się i kończyła zdjęciami ze szkoły i placu zasłanego ciałami.

* * *

Cheng nie pamiętał, ile godzin spędził przed telewizorem. Jeżeli już wstawał z sofy, to wyłącznie po to, żeby sprawdzić kolejną misję, której szczegóły sobie przypomniał. Za każdym razem wynik był ten sam – podobne okoliczności, podobne straty. Zaczął wczytywać się w życiorysy „swoich" żołnierzy. Dostrzegał teraz już nie tylko poziom morale i zdolności bojowe, ale również historie strażaków, bezrobotnych, młodych chłopaków odkładających na szkołę, czy ojców piszących listy do swoich córek i żon.

 

Z letargu wyrwał go głos dzwonka. Otworzyła matka. Po chwili ciszy usłyszał szuranie kapci zbliżające się do jego drzwi. Po chwili pojawiła się w nich siwiejąca głowa przestraszonej kobiety.

 

– Synku. Jacyś panowie do Ciebie.

 

Cheng skulił się, podświadomie wyczuwając, że ma kłopoty. Głowa matki zniknęła za drzwiami. Zza obklejającego je plakatu z Matrixa wyszedł gruby mężczyzna w garniturze. W ręku trzymał torbę do laptopa. Podrapał się po łysiejącej głowie i ustąpił miejsca dwóm kolejnym gościom – Ci byli potężnie zbudowanymi umundurowanymi komandosami. Cheng nie zauważył broni. Ale jeżeli Gra była prawdziwa, nie potrzebowali jej. Gruby ponownie nerwowo podrapał się po głowie.

 

– Witaj Cheng. Jestem TF. Pójdziesz z nami.

 

Chłopak skulił się jeszcze bardziej.

* * *

Nie pytał się, gdzie go zabierają. Za głupotę uznał jakąkolwiek próbę oporu – komandosi były skutecznym remedium na takie pomysły. Próbował tylko wyciągnąć od TF informacje o Grze, ale ten zbył go klasycznym „Wszystkiego wkrótce się dowiesz". Więc czekał, aż „wkrótce" nadejdzie. Zawsze marzył o tym, żeby przejechać się tajniacką limuzyną z przyciemnianymi oknami. Teraz wciśnięty między dwóch muskularnych żołnierzy nie odczuwał żadnej radości ze spełnienia swojego marzenia. Podobnie, nie odczuwał żadnej satysfakcji, gdy dojechali na lotnisko i przesiedli się do Hummera, a następnie do wojskowego śmigłowca transportowego. W środku było miejsce dla kilkunastu osób. Ze zdziwieniem zauważył, że w środku czeka już grupa podobnych mu młodych ludzi. Ich nerwowe ruchy, niedbale założone luźne ciuchy i pryszcze mówiły za nich – Cyberświry, Ludzie tak mocno uzależnieni od Internetu, że odcięci od komputera i gier czuli się jak ryba wyrzucona z wody. Do ochrony garstki spłoszonych małolatów wojsko nie potrzebowało batalionu. Pilnował ich tylko jeden komandos i dwóch gości w garniturach.

 

– Pssst…. Gościu – jesteś tam? – Cheng zaczepił szczupłego rudzielca, który siedział pod przeciwległym oknem, po drugiej stronie wąskiego przejścia między rzędami siedzeń. Gościu najwyraźniej nie usłyszał Chenga, więc chwilę później w jego kierunku poleciał pendrive ukryty w breloku do kluczy. Rudzielec wreszcie zauważył, że ktoś go zaczepia. Błędnym wzrokiem rozejrzał się wokół, a kiedy dostrzegł Chenga, sięgnął do uszu schowanych za długimi włosami i wyciągnął z nich słuchawki iPoda.

 

– O co chodzi w tej całej zabawie? Powiedzieli Ci, czego od nas chcą? Brałeś udział w Grze? Jak do niej Cię wciągnęli? – Cheng zadawał pytania jak karabin maszynowy, podejrzewając, że komandos i urzędasy nie pozwolą im zbyt długo gadać.

 

– Nic mi nie powiedzieli, nic nie wiem. W Grę bawiłem się niecałe trzy miesiące. Wyciągnęli mnie z Panzer Tactics. Dali mi kompanię Abramsów i Apache'a do wsparcia. Było coolersko… Do wczoraj. Zgarnęli mnie z lekcji

 

Zanim Cheng zdążył wyrzucić z siebie kolejną serię pytań, między nimi wyrósł komandos. Wirujące powoli łopaty wirnika musiały zagłuszyć odgłos kroków na stalowej podłodze. Zresztą – Cheng tak się koncentrował na wyłowieniu słów rudzielca z otaczającego ich szumu, że nie usłyszałby całego plutonu.

 

– Macie nie gadać, szczyle. I tyle. – wąskie usta, ledwie widoczne na tle ogromnej, kwadratowej szczęki ułożyły się do uśmiechu. – Żołnierz był wyraźnie zadowolony z rymu. Jego wyraz twarzy sugerował, że dyskusja z nim ma co najwyżej nikłe szanse na zakończenie się sukcesem. Obydwaj odwrócili się do okien i starali się znaleźć za oknem obiekt na tyle godny zainteresowania, żeby nie było potrzeby wracania wzrokiem do wnętrza śmigłowca.

 

Kiedy do śmigłowca podjechał kolejny Hummer, w śmigłowcu przygasły światła. Chwilę po tym, jak do środka weszło dwóch kolejnych świrów, pojawiły się również masywne sylwetki komandosów. Za nimi weszli goście w garniturach. Obsługa zatrzasnęła drzwi, a śmigła zaczęły młócić powietrze coraz szybciej. Kiedy ich dźwięk zlał się w jednolity szum, śmigłowiec oderwał się wreszcie od płyty lotniska. Po krótki wznoszeniu obrał kurs na cel i zaczął oddalać się od lądowiska. Cheng wpatrywał się w bulaj, dopóki ostatnie krople światła nie zniknęły w dole. Potem najzwyczajniej w świecie zasnął.

* * *

– Wstawaj chłopcze – obudził go głos TF'a – Czas, żebyś dowiedział się czegoś o prawdziwym życiu. Cheng z trudem odkleił policzek od szyby. Jeszcze nie całkiem przytomny wstał, zabrał swoją torbę i skierował się do wyjścia. Kiedy zszedł ze schodów i dotknął betonowych płyt lotniska, rozejrzał się dookoła. Miał nadzieję, że będzie w stanie zlokalizować region, w którym się znalazł. Szybko zrozumiał jednak, jak bardzo się mylił. Otaczający lotnisko las liściasty mógł rosnąć w dowolnym miejscu północnej półkuli. Większość czasu spędzonego w powietrzu przespał. Nie wiedział nawet, ile czasu lecieli. Spojrzał na zegarek – z domu wyjechał przed północą. Droga na lotnisko zajęła im niecałą godzinę, oczekiwanie na odlot kolejne 45 minut. Teraz była 9 rano. To i tak dawało siedem godzin lotu. W tym czasie mogli ich wywieźć w dowolne miejsce w północnej Europie…

 

Zrezygnowany dołączył do reszty graczy. Cała grupa, prowadzona przez tego samego komandosa, który przerwał rozmowę Chenga z rudzielcem, skierowała się w kierunku rozstawionych na obrzeżach płyty lotniska trzech baraków. Były to typowe, wojskowe konstrukcje – wykonane z blachy tunele o walcowatym przekroju. Obok widać było kwadratowy blok stacji transformatorowej. Nieco dalej, z tyłu, dwie czasze anten satelitarnych podpowiadały, że przeznaczeniem budynków nie jest koszarowanie żołnierzy. Typowy dla polowych lotnisk punkt zarządzania stał po drugiej stronie płyty i nie był celem ich podróży. Kiedy stanęli przed barakami okazało się, że wejście do nich zabezpieczone jest zamkiem kodowym. Komandos dotknął kilka razy klawiatury. Szczęk zamka magnetycznego oznajmił odblokowanie drzwi, które zaczęły same się otwierać. W środku Cheng spodziewał się zobaczyć widok znany ze zdjęć z czasów drugiej wojny światowej. Jednak zamiast oczekiwanego przestronnego wnętrza baraku, z blaszanymi cienkimi ścianami zobaczył wąską betonową śluzę. W dwóch wąskich otworach po obydwu stronach przejścia umieszczone były karabiny maszynowe. Całą grupa ledwo się tu mieściła. Drugie wrota zaczęły się otwierać dopiero, gdy szczęk zamka pierwszych oznajmił zabezpieczenie wejścia.

 

W środku przywitał ich szum wentylatorów i widok dwóch rzędów biurek rozmieszczonych pod ścianami. Było o wiele mniej przestronnie, niż wskazywały na to zewnętrzne gabaryty baraków. Blaszane pokrycie musiało kryć całkiem solidny betonowy schron. Cheng ze zdziwieniem zauważył, że monitory stojące na biurkach były szczytowymi modelami. „Ciekawe, czy tej samej klasy mają tu komputery…" – pomyślał. Szukanie odpowiedzi na to pytanie przerwał mu znowu głos TF'a.

 

– Zajmijcie miejsca przy biurkach. Swoje miejsce znajdziecie dzięki naklejkom na blatach. W kopertach przy klawiaturach znajdziecie swoje loginy i hasła. Po zalogowaniu wyjaśnię Wam, jakie jest Wasze zadanie.

 

TrueFight w czasie wypowiadanie tych trzech zdań zajął miejsce przy biurku stojącym pod krótką ścianą baraku. Nad jego głową widać było duży ciekłokrystaliczny wyświetlacz. Kiedy pierwsi gracze zaczęli się logować, wyświetlacz ożył i zaczął prezentować ich statusy.

 

– A może wreszcie wyjaśnicie nam, o co chodzi?! – Zirytowany głos należał do pryszczatego blondyna. Dzięki bojówkom i za dużej o dwa rozmiary bluzie z kapturem bardziej wyglądał na gwiazdę rapu niż mistrza gier komputerowych. – Zabieracie nas z domów bez słowa wyjaśnienia jak terrorystów. Co Wam kurwa zrobiliśmy?

 

– Zaraz się wszystkiego dowiesz Tank_Master, a teraz zaloguj się, bo każda minuta bez działania sporo nas kosztuje. – TF sprawiał wrażenie człowieka, którego nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi. Mimo to jego głos emanował siłą, która całkowicie nie pasowała do jego wyglądu fizycznego. Chłopak usiadł i posłusznie się zalogował. Kiedy przy wszystkich loginach pojawił się zielony znacznik statusu, TF wstał i zaczął mówić.

 

– Przyszedł już czas, żeby wyjaśnić Wam, dlaczego tu jesteście i czym jest gra. Część rzeczy, którą tu usłyszycie z pewnością Wam się nie spodoba. Niestety, z pewnością wszystko, co usłyszycie, zobaczycie i zrobicie, jest ścisłą tajemnicą Paktu. Po karą więzienia o reżimie wojskowym w wysokości do 10 lat. Mogę zaczynać? – TF przeciągnął wzrokiem po sali. Oczy większości graczy zrobiły się wielkie jak spodki. Wyglądało na to, że jedynie do Chenga docierało, co się dzieje. Wbił wzrok w ziemię i sprawiał wrażenie bardzo przygnębionego. TrueFight, nie słysząc sprzeciwu, kontynuował.

 

– Reprezentuję Agencję Bezpieczeństwa Informatycznego NATO. Naszym głównym celem jest zapewnienie bezpieczeństwa strukturom Paktu przed atakami informatycznymi. Ale realizujemy też inne projekty… nazwijmy je badawczymi. Takim projektem jest właśnie Gra. Pozwólcie, że najpierw opowiem, jaki problem mieliśmy do rozwiązania. – TF zrobił pauzę i ponownie rozejrzał się po sali – Jak pewnie wiecie, zdalne kierowanie polem walki nie jest już problemem od dawna. Jesteśmy w stanie śledzić od dawna oddziały, poszczególnych żołnierzy i urządzenia. Na potrzeby projektu Gra poszliśmy o krok dalej. Żołnierze zostali wyposażeni w monitory funkcji życiowych. Ich broń potrafi sama oszacować, i przekazać do sieci informacje o ilości amunicji. Nasi naukowcy opracowali nawet „Szerszenia" – bezzałogowy miniaturowy samolot szpiegowski wyposażony w kamery wysokiej rozdzielczości. Może latać wokół oddziału prawie niezauważony. Kilka Szerszeni pozwoliłoby dowolnej telewizji wznieść transmisje meczów piłkarskich na zupełnie inny poziom – jego sprawność jest pozwala na śledzenie obiektów wielkości piłki z prędkością do 120 km/h. Po co to wszystko, zapytacie? Po to, żeby pozbyć się dwóch największych wrogów na polu walki. Jeżeli myślicie, że w prawdziwej walce jedyną przeszkodą, z którą trzeba sobie poradzić jest przeciwnik, to się mylicie. Prawdziwe problemy to stres i poczucie odpowiedzialności. Pierwszy z tych czynników uniemożliwia racjonalne myślenie i podejmowanie optymalnych decyzji. Drugi – poczucie odpowiedzialności, z punktu widzenia zarządzania polem walki jest jeszcze gorsze. Dowódca z reguły nie jest w stanie świadomie posłać żołnierzy na pewną śmierć w imię realizacji celów strategicznych. Celem projektu Gra jest rozdzielenie fizycznej walki od decyzji podejmowanych na szczeblu dowódców operujących grupami bojowymi, o wielkości od plutonu w górę. Przez ostatnie cztery lata obserwowaliśmy najpopularniejsze gry sieciowe. Chcieliśmy sprawdzić, w jaki sposób Wy – gracze – podejmujecie decyzje dotyczące strategii działania. Porównywaliśmy nawet skuteczność Waszą i naszych oficerów sztabowych. Jak się okazało, jesteście lepsi… dokładnie o 14,7 proc. Niestety, armia ma takie problemy kadrowe, budżetowe, że o formalnych nie wspomnę, że nie wchodziło w grę zatrudnienie Was. Zresztą… prawdopodobnie nie zgodzilibyście się na to, a i nasi oficerowie na polu walki nie byliby szczęśliwi wiedząc, że ruchami ich oddziału kieruje szczeniak z liceum. Dlatego dla Was została stworzona Gra. Postrzegaliście ją jako kolejne środowisko, w którym możecie wykazać się inteligencją i przewidywaniem. Bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji. Jednym ruchem z zarządzania polem walki wyeliminowaliśmy stres i poczucie odpowiedzialności. Żołnierze biorący udział w projekcie są do tej chwili przekonani, że rozkazy przychodzą z nowego centrum dowodzenia. I są z tego zadowoleni. A właściwie byli…. Do czasu incydentu w al Khalis. – TF zatrzymał się na chwilę. Poszukał ręką szklanki z wodą i zaczerpnął z niej dużego łyka. Cheng nie musiał, i nie chciał dowiadywać się, co oznacza sformułowanie incydent w al Khalis. – Krótko mówiąc – ciągnął TF dalej – Idea była banalnie prosta. Żołnierze na polu walki dostają parę kilogramów sprzętu więcej. Wokół nich latają szerszenie. Dane o położeniu, uzbrojeniu i stanie zdrowia żołnierzy są przekazywane do serwera Gry. Z drugiej strony Wy widzicie tylko Grę – animacje wygenerowane przez komputer. Przemieszczacie oddziały, wydajecie rozkazy korzystając z takich samych klawiszy, jak w przypadku zwykłych sieciówek. Z tą różnicą, że nieświadomie, i pośrednio trzymacie w ręku prawdziwą broń…

 

– Przepraszam Pana – Rudzielec podniósł rękę, jakby siedział właśnie na zajęciach z matematyki – czy to oznacza, że jeżeli w misji wysłałem jako mięso armatnie dwa plutony piechoty, to… to… – oczywisty wniosek nie mógł przecisną się przez gardło chłopaka.

 

– Tak! – TF nie pozwolił mu się rozkleić. – Położyłeś wtedy ogień artylerii na dwudziestu komandosów. To było bardzo błyskotliwe zagranie. Prezentowaliśmy je w sztabie. Wciągnięcie prawie 600 terrorystów w taką pułapkę ogniową…. Tego będą uczyć Westpoint! – Chłopak nie był jednak zadowolony z pochwały. Najpierw zbladł, a potem dał upust narastającemu stresowi – wymiotując na podłogę tuż obok własnego komputera.

 

– Cóż… nie mamy tu ekip sprzątających. Zrobisz to później sam – urzędnik nie wydawał się zaskoczony reakcją – Teraz musicie poznać Wasze zadania. – Ponownie napił się ze szklanki. Cheng w tym czasie zanotował rozchodzącą się po niewielkim pomieszczeniu woń wymiocin. – Jak pewnie wiecie, sytuacja w regionie konfliktu zaogniła się po wspomnianym już incydencie w al Khalis. Dzięki jednemu z Was zginęło tam wielu cywilów, głównie dzieci. Możemy mówić właściwie o wybuchu powstania przeciwko koalicji. Nasze siły znalazły się w trudnej sytuacji. Mamy sporo oddziałów odciętych od linii zaopatrzenia. Sporo cywilnych pracowników wymaga ewakuacji. Co gorsza, zagrożeniu są wywiadowcy i materiały przez nich zebrane. Z ewakuacją głównych sił poradzimy sobie bez problemów. Jednak jest kilka misji, które musimy zlecić Wam. Wasza skuteczność według naszych analityków podnosi szanse powodzenia misji do 14,7 proc. Są to głównie misje o charakterze ofensywnym. Wycofanie wojsk to jedno, a zabezpieczenie się przed kolejnymi atakami to drugie. Opisy przydzielanych Wam misji znajdziecie w Grze. Macie pół godziny na zapoznanie się z celem misji, dostępnymi oddziałami i ich położeniem oraz danymi wywiadu.

 

– Wal się, cwelu – tym razem bunt podniósł się po drugiej stronie sali. Widok pryszczatego blondyna, w kraciastej koszuli i spodniach w kartkę zupełnie nie pasował do słownictwa, którym się posługiwał. – Do niczego nas nie możesz zmusić. Wykorzystaliście nas do jakiejś przewałki i teraz palą się Wam dupy! Nie mam zamiaru w tym gównie uczestniczyć! Wal się! Wypuść mnie stąd natychmiast! Mam do obgadania temat z kumplem z Gazety!

 

– Polubiłem Was i nie chciałem Was szantażować – TF popatrzył na chłopaka wzrokiem wyrażającym politowanie – Ale kolega Joker88 nie pozostawia mi wyboru. Wypuścimy Was, jak zakończymy wszystkie misje. Nie musicie się godzi na ich wykonanie. Wasze zadania przejmą pozostali. Wtedy też Was wypuścimy dopiero po zamknięciu zadań. Ale… – Na chwilę zawiesił głos – muszę Was ostrzec, że są osoby przychylne wam o wiele mniej niż ja. Te osoby mają w zanadrzu materiały na każdego z Was. Pornografia, piractwo, hacking, nielegalna dystrybucja muzyki… Na każdego coś się znajdzie. Wszystko zagrożone wyrokami powyżej 2 lat. Wspominałem już, że złamanie tajemnicy wojskowej, jakby komuś taki głupi pomysł wpadł do głowy, kosztuje 10 lat… w więzieniu wojskowym. Do tego zdaje mi się, że wszyscy jesteście w wieku poborowym.. Radzę się zastanowić, czy chcecie odmówić. Za pół godziny czekam na Wasze koncepcje realizacji misji. Wtedy możecie też odmówić ich wykonania. Ale pamiętajcie, co powiedziałem. Zatem Panowie – do roboty! – po czym najzwyczajniej w świecie usiadł, pociągnął jeszcze łyk ze szklanki i zatopił się w monitorze. Cheng dostrzegał jednak zza bladej poświaty wyświetlacza czujne, głęboko osadzone, oczy, wodzące co chwila po graczach. na chwilę spoczęły na Jokerze88, który zrezygnowany tępo wpatrywał się w podłogę.

 

– Może ja czegoś nie rozumiem, albo jakiś niepełnosprytny jestem. – Tym razem walkę podjął czarnoskóry grubas. Wyraźny francuski akcent zdradzał jego pochodzenie… I rozpaczliwą walkę o wyrwanie sie ze slumsów zamieszkałych przez importowanych jeszcze za czasów kolonialnych robotników – Ale naszą przewagą, zgodnie z tym co powiedziałeś, była nieświadomość faktu, że dowodzimy prawdziwymi ludźmi. Teraz jak już wiemy, w jakie gówno nas wsadziłeś, cała nasza przewaga zniknęła. – Chłopak wyraźnie się pocił, taka argumentacja najwyraźniej nie była jego mocną stroną. – Możecie się więc spokojnie zlecić nasze misje swoim oficerom sztabowym, a nas wypuścić. Nie wiem, jak inni, ale na mnie perspektywa spędzenia kilu lat w więzieniu przekonuje. Będę dyskretny. To co? Możemy iść?

 

Pozostali gracze natychmiast podchwycili argument i dostrzegli w nim szanse na wydostanie się z bunkra. TF popatrzył, jak przekrzykują się nawzajem. Skrzyżował ręce na piersiach i czekał. Nie próbował ich uspokajać. Zaczął mówić, kiedy entuzjazm opadł, a wszyscy dostrzegli, że na urzędniku ich euforia nie zrobiła najmniejszego wrażenia i wrócili cicho na swoje krzesła.

 

– Masz rację. To jest największe wyzwanie… ale dla Was, nie dla mnie. Bardzo chętnie zapomniałbym o Was, tym co jeden z Was zrobił – tu spojrzał wymownie na Chenga – ale dwa… właściwie trzy czynniki sprawiają, że nie wypuszczę Was. Jesteście szybsi w planowaniu i bardziej kreatywni w działaniu niż najlepsi z naszych wojskowych. Dodatkowo… dowództwo misji bało się, że jeden z Was zacznie teraz kojarzyć fakty i po prostu zacznie opowiadać na lewo i prawo o Grze. A ta wojna kolejnej afery nie potrzebuje. To co? Wracacie do roboty, czy trzeba kogoś aresztować?

 

Nie mając nic innego do roboty, ani najmniejszej ochoty na kontemplację pomalowanego na zielono betonu, Cheng otworzył szczegóły misji. Kątem oka zauważył, że pozostali uczynili to samo.

* * *

Misja z pozoru była prosta. Celem było wydostanie szpiega działającego na terenie objętym powstaniem, razem z pozyskanymi przez niego materiałami. Ale problemem była lokalizacja szpiega – w samym centrum miasteczka liczącego kilka tysięcy mieszkańców. Ze względów bezpieczeństwa zerwano wszystkie transmisje. Na dobrą sprawę nie było żadnej pewności, gdzie cel przebywa, ani nawet czy żyje. Do dyspozycji Cheng miał dwie drużyny, w sumie 25 komandosów. Dojazd lądem nie wchodził w grę – tak duża liczba żołnierzy nie mogła przejechać przez pustynię nie zauważona. Cheng zdecydował się podzielić siły na dwie grupy i obydwie dostarczyć na miejsce akcji helikopterami. Pierwsza miała zamarkować atak na słabo broniony posterunek rebeliantów na północnym zachodzie miasteczka. Krótko mówiąc – zrobić sporo hałasu i ściągnąć na siebie ogień i uwagę wroga. Druga w tym czasie miała wkroczyć od wschodu i najkrótszą trasą dotrzeć do ostatniego miejsca pobytu przesyłki. Przez pół godziny Cheng zapoznał się z terenem, na którym miały być toczone działania, wybrał miejsca desantu, punkty podniesienia żołnierzy i trasy lotu śmigłowców. Z pewnym rozbawieniem doszedł do wniosku, że przygotowanie takiej akcji zawodowym sztabowcom zajęłoby co najmniej dobę. Rozbawienie szybko minęło, gdy Cheng przypomniał sobie, że tym razem dowodzi prawdziwymi ludźmi, a nie wirtualnymi widmami krążącymi po Internecie. "Ciekawe, czy do reszta też zdaje sobie z tego sprawę" – pomyślał tuż przed tym jak TF oznajmił, że czas na planowanie się kończy.

 

Wkrótce zaczęło się coś, co w normalnym wojsku można nazwać odprawą. Każdy z graczy wstawał i referował swoją koncepcję rozwiązania problemu. Cheng był pod wrażeniem. Młodzi chłopcy byli w stanie zaplanować naprawdę skomplikowane operacje. Widać było też, że kierownictwo projektu długo przyglądało się im przed werbunkiem i starannie przydzielało zadania. Widać było, że specjalizacje dobierane w grach odpowiadały specyfice misji.

 

Kiedy przyszła jego kolej, zebrał ze stołu notatki (w sumie to uważał to za mocny oldschool – przygotowywanie notatek przed graniem, ale taki miał zwyczaj) i podszedł do biurka TF. Ten spojrzał na niego i ruchem głowy wskazał na krzesło stojące przed biurkiem. Cheng usiadł i spojrzał na urzędnika.

 

– Zanim cokolwiek Ci powiem, chcę wiedzieć, co ja tu robię. Mam na swoich rękach krew niewinnych ludzi. Nie powinienem w ogóle tego robić, o tym, że zamiast tutaj, teraz powinienem gnić w areszcie czekając na sąd wojenny. W co Ty z nami pogrywasz? – Zadając te pytania Cheng zwrócił uwagę, że twarz TFa nie zmieniła wyrazu – widać było, że tego typu pytania nie robiły na nim wrażenia.

 

– Po pierwsze – odpowiedział po chwili zastanowienia – Nie Ty jesteś winny, a dowódca oddziału. I na Twoim miejscu nie naciskałbym na zmianę tego stanu rzeczy, bo z pewnością na tym stracisz. Po drugie, zbyt długo Cię obserwowaliśmy i uczyliśmy, żeby teraz po prostu o Tobie zapomnieć. Wiem, że nie jest Ci łatwo. Szczególnie, kiedy dowiedziałeś się, że Gra toczy się w prawdziwym życiu… i że prawdziwi ludzie giną. Zresztą… Nie mam zamiaru o tym z Tobą dyskutować. Teraz masz do wyciągnięcia człowieka z wielkiego gówna. I na dodatek nie chciałbym poświęcić w tym celu naszych komandosów. Jaki masz pomysł na akcję? – Widać było, że temat uznał za zakończony. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Jednak pojedynek nastolatka z urzędniczym zawodowcem mógł mieć tylko jeden wynik. Po chwili chłopak spuścił wzrok i zaczął „zdawać raport".

 

Akcję zaczynał tuż po północy. Śmigłowce niosące na pokładach żołnierzy, nieświadomych że dowodzi nimi niemal dziecko, kierowały się ku rzuconemu na pustyni miastu. Wyrzuty adrenaliny mieszające się z atakami panicznego strachu doprowadzały Chenga do obłędu. TF na koniec briefiengu uświadomił mu, że żołnierze i tak spróbują odbić. Jednak bez taktycznych możliwości zarządzania polem walki, jakie dawała Gra, szanse na powodzenie zmniejszały się ze statystycznych 40 proc. do niecałych 14. Po twarzach pozostałych widać było, że przeżywają podobne rozterki. Nikt jednak nie odmówił wykonania misji. Wyglądało na to, jakby usiedli przed komputerami, żeby zacząć kolejną misję w świecie wirtualnych wojen. Cheng wydał drużynom polecenia i obserwował, jak maszyny desantowe rozdzielają się, żeby dokonać zrzutu. I wtedy stało się coś, czego nie przewidział.

 

Pocisk wystrzelony prawdopodobnie z ręcznej wyrzutni pojawił się na ekranie tuż przed śmigłowcem z grupą, która miała odwrócić uwagę na właściwy cel misji. Pilot wykonał gwałtowny zwrot i wyrzucił flary dokładnie w tym samym momencie, w którym Cheng uwolnił Szerszenie z podwieszanych zasobników. Zdążył jeszcze myszką wskazać miejsce awaryjnego lądowania, kiedy pocisk uderzył w maszynę. Szerszenie zdążyły już włączyć kamery i nastroiły się na śledzenie modułów GPS umieszczonych w kamizelkach żołnierzy. Teraz ekran przed Chengiem świecił się na biało, nie mogąc dostroić się do kuli ognia, w którą właśnie zamienił się śmigłowiec z kilkunastoma komandosami na pokładzie. Kamery podążały za spadającymi w dół szczątkami, podczas gdy na wyświetlaczu przed Chengiem sygnały informowały o zaniku funkcji życiowych kolejne żołnierzy. Chłopak zbladł. W normalnej grze prawdopodobnie nie przejąłby się tym wydarzeniem. Cel został osiągnięty – uwaga przeciwnika została odwrócona od głównej grupy ewakuacyjnej. Do płonącego wraku zapewne zbiegnie się całe miasteczko i jej członkowie będą mieli udane zadanie. Cheng zerwał z uszu słuchawki i z hukiem odsunął się od biurka. TF już stał, uważnie go obserwując.

 

– Ty skurwy…. – Cheng rzucił się w stronę urzędnika. Nagły skurcz mięśni powodujący ból, jakiego jeszcze nie zaznał, zwalił go z nóg zanim zrobił drugi krok. Zanim stracił przytomność poczuł, jak do podłogi przygniatają go żandarmi, którzy pojawili się w pomieszczeniu niemal natychmiast. Ostatni widok, który zarejestrował przedstawiał pochylającego się nad nim TFa, trzymającego w ręku paralizator.

* * *

– Panie pułkowniku… Tak… budzi się… Rozumiem… Czekamy. – Cheng czuł się jak w filmie, w którym bohater jest wieziony przez szpitalne korytarze, a kamera pokazuje migające pod sufitem lampy. Podróż zakończyła się jednak bardzo szybko. Trzasnęły zamykane drzwi i cały harmider wokół niego ustał. Wszystkie mięśnie bolały go tak, jakby właśnie zakończył dwudziestoczterogodzinny maraton na siłowni. Z trudem rozejrzał się wokół – dojrzał żandarma siedzącego obok łóżka i elementy wyposażenia sali szpitalnej. Zamknął powoli oczy. Otworzył je ponownie, kiedy usłyszał szczęk zamka w drzwiach. Pilnujący go żołnierz zerwał się z krzesła i wyprężył się w pozycji „baczność". Po sekundzie jednak rozluźnił się i wyszedł. Jego miejsce na krześle obok łóżka zajął TF.

 

– No chłopaku… Zawiodłem się na Tobie. Na szczęście misję udało się zakończyć… W sumie to dzięki dobremu planowaniu. Biorąc pod uwagę wartość wyniesionych materiałów i wiedzę kontaktu, strata śmigłowca i żołnierzy została uznana przez sztab uznana za akceptowalną. Niestety… Nie mogę tego powiedzieć o Twoim zachowaniu.

 

– Odwal się i wypuść mnie stąd. Moja matka pewnie poruszyła już pałac prezydenta, żeby mnie znaleźć. Jak tylko stąd wyjdę, powiem wszystko telewizji. – dopiero po chwili Cheng zdał sobie sprawę, że właśnie zmniejszył swoje szanse na wydostanie się z opresji o jakieś 99 proc. – Co teraz ze mną będzie?

 

TF patrzył na niego przez chwilę, zastanawiając się najwyraźniej nad odpowiedzią. Przejechał ręką po łysinie i sapnął.

 

– Jak pewnie sam rozumiesz, nie mogę Cię teraz stąd wypuścić. Twoja matka dowiedziała się właśnie, że zostałeś aresztowany pod zarzutem włamania do systemów informatycznych armii i szpiegostwa. Podpadasz pod jurysdykcję prawa wojskowego, więc takie pierdoły jak widzenia czy praw do poinformowania bliskich o miejscu pobytu najzwyczajniej w świecie Ciebie nie dotyczą. Pozostali uczestnicy projektu dzięki Twojej przygodzie będą trzymali język za zębami. Ty spędzisz w tej bazie kilka najbliższych tygodni. Na razie mają Cię pod opieką lekarze – paralizator w wersji wojskowej okazał się dla Ciebie zbyt silny, i przez chwilę mieliśmy problem z przywróceniem Ci oddechu.

 

– Co… co ja mam teraz robić? – Głos Chenga łamał się i widać było wyraźnie łzy w jego oczach. TF wstał skierował się w kierunku drzwi i sięgnął do klamki.

 

– Zawsze masz do dyspozycji komputer. I otwarte wejście do Gry… – wskazał palcem róg pokoju. Cheng kątem oka dostrzegł stojące tam biurko i błyszczący ekran. TF nie czekał na odpowiedź. Minął się z żandarmem w drzwiach i po prostu odszedł.

Koniec

Komentarze

ode mnie 5/6 ale poproszę o wyjaśnienie, bo nie kumam.
Co takiego strasznego zrobił TF, że Chang sie na niego rzucił?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nie musiał niczego robić. Zszokowany Cheng wyładowałby się, próbowałby wyładować frustrację na kimkolwiek / czymkolwiek.

Moim zdaniem armia znalazłaby inny sposób na dyskretne wykorzystanie umiejętności "graczy" w kontynuacji Gry w zmienionych warunkach. Zabezpieczyłaby się przed skutkami gadulstwa co bardziej kumatych "graczy" w sposób też dyskretny, a skuteczny... No, ale wtedy nie byłoby tego opowiadania.
Nietypowe podejscie do popularnego tematu. Brawa.

Zgadzam się z AdamemKB odnośnie reakcji Chenga.

Na początku Gra skojarzyła mi się z "Grą Endera", ale nie jest to żaden zarzut, że nieoryginalnie, czy coś. Nie! Bo na tym podobieństwo się skończyło. Bardzo podobała mi się utrzymana atmosfera i sposób narracji.

Teraz się czepnę (nie ma takiego słowa, wiem).

Gdzieś znalazłam literówkę i skopiowałam nawet zdanie, ale potem mnie wyrzuciło. "Nie musicie się godzi.." albo podobnie. Literówka. Drobnostka.

Tak przy okazji:
- Zanim zmienisz adres - mam dla Ciebie zaproszenie do nowej gry. Kliknij ten link. => jest to tekst z okienka dialogowego komunikatora, więc  "Ciebie" dużą literą. Natomiast:
- Zanim cokolwiek Ci powiem, (...) . W co Ty z nami pogrywasz? - Zadając te pytania Cheng (...) => w tym przypadku, gdy nie cytujesz listu, innego tekstu pisanego, zaimki piszesz małą literą.
Trochę błędów interpunkcyjnych, gdzieniegdzie mignęły mi literówki. Lecz generalnie --- tekst prawie "czysty".

Szkoda, że opowiadanie pojawiło się dopiero teraz. Wystawiłbym je do konkursu SF.

Podobne do "Gry Endera", ale to nie zarzut. Dobrze się czyta i podobało mi się, a to najważniesze.

Podobało mi się! Bardzo dobry tekst.

Nowa Fantastyka