- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Tam gdzie śpi las

Tam gdzie śpi las

Fragment powieści.

Oceny

Tam gdzie śpi las

Tam gdzie śpi las”

 

 

Pomiędzy jawą, a śmiercią,

pomiędzy dobrem, a złem,

jest jedno miejsce niezwykłe,

które nazywa się snem.

 

 

Rozdział I

 

Z ironicznym uśmiechem przyglądał się, stojącej przed nim kobiecie. Długa, szara suknia skrywała wychudzone ciało. Wielkie dziury ukazywały śniade ciało. Czarne, zmierzwione włosy okalały niegdyś piękną twarz teraz zmęczoną i brudną. Z rozciętej wargi spływała niewielka strużka krwi. Dłonie związane konopnym sznurem opuchły. Zrobiły się ciemnoczerwone jeszcze chwila i krew przestanie w nich krążyć. Kobieta, co chwilę poruszała palcami, próbując przywrócić krążenie, chociaż wiedziała, że dla niej, to już nie ma znaczenia.

Wiedziała, że umrze.

Kiedy? To zależy, kiedy Wielki Inkwizytor zechce łaskawie wydać wyrok. Dumnie patrzyła w nalaną, napuchniętą od zbyt rozwiązłego życia twarz swego sędziego i nie spodziewała się dobrych wieści.

– No i cóż nam dzisiaj powiesz Nawojka? Widzę, że mimo swoich czarodziejskich zdolności nie potrafisz wyrwać się z moich lochów – zaśmiał się szyderczo i siorbnął ze złotego kielicha.

– No, czekam? Mów gdzie jest złoto i jakie czary uprawiałaś, komu zaszkodziłaś i kiedy wy wstrętne wiedźmy latacie na ten swój Sabat! – Dłonią uderzył w stół, aż złoty kielich przewrócił się, stoczył na podłogę, wydając dźwięk podobny do skrzypienia zardzewiałych drzwi.

Kobieta drgnęła.

Poruszyła zdrętwiałymi palcami. Chciała, żeby to się już skończyło. Pięć dni jakie spędziła w lochu, wśród takich samych nieszczęsnych kobiet podejrzanych o czary i spółkowanie z diabłem wykończyły ją psychicznie. Miała dość swoich towarzyszek niedoli ich rozpaczy i szaleństwa. Niektóre z nich modliły się żarliwie do Boga prosząc o miłosierdzie i wybaczenie. Inne wykrzykiwały obraźliwe słowa, złorzeczyły Bogu i Szatanowi. Jedne przebywały tu od kilku dni, ale były i takie, które więziono od miesięcy. Wychudzone i głodne pierwsze rzucały się na jedzenie jakie strażnicy stawiali w drzwiach. Miały nadzieję, że skoro żyją do tej pory, to uda im się, któregoś dnia wyjść z lochów, że może Wielki Inkwizytor ułaskawia je i zwróci wolność. Nawet nie dopuszczały takiej myśli, że o nich zapomniano. Codziennie brano dwie, trzy kobiety na przesłuchanie. Te, które zabrano wczoraj nie wróciły. Wszystkie domyślały, co się z nimi stało, mimo to, te najdłużej siedzące w lochu ciągle żyły nadzieją.

Teraz też pewnie siedzą w napięciu i czekają kiedy wróci. Ale czy wróci? Tego nie była pewna, chociaż na śmierć też się przygotowała. Ale nie modlitwą. Dawno temu przestała wierzyć, w to czego nauczano w kościele, co starała się siłą wprowadzić Święta Inkwizycja. Ona przeszła na drugą stronę. Nie na stronę Szatana, o co ją oskarżono ale powróciła do wiary swoich przodków i wie, że teraz musi za to zapłacić. Dlatego trzymała wysoko głowę, kiedy stanęła przed Wielkim Inkwizytorem Joachimem z Krakowa, który przybył tu pół roku temu by krzewić wiarę katolicką, a siał tylko śmierć. Ale ona była gotowa na tortury i śmierć.

– No, słucham? Dlaczego milczysz? Lepiej żebyś wyznała wszystko teraz niż na torturach. Po co masz cierpieć. Nie warto tracić życia za diabelskiego kochanka, a złoto i tak ci odbiorę. 

Inkwizytor podszedł do niej. Śmierdział potem, niemytym ciałem i starym piwem. Kiedy pochylił się nad nią poczuła z jego ust niesamowity smród jakby jego ciało gniło. Odruchowo odwróciła głowę. Złapał ją za włosy i przysunął twarz jeszcze bliżej.

– Co, nie odpowiada ci mój zapach. Myślisz, że ty pachniesz, suko? – wrzasnął tuż nad jej uchem. – Śmierdzisz gorzej niż ja, bo od ciebie czuć nie tylko gówno ale i siarkę. Pieprzyłaś się z diabłem, lizałaś mu jaja, a teraz odwracasz się ode mnie bo ci moja gęba śmierdzi! Poczekaj jak kat cię weźmie w obroty, to ci się odechce czarcich amorów!

Jeśli jesteś taka cwana, to wezwij swoich kochanków niech cię uratują. Niech cię wyciągną z mego lochu. Ale chyba już nie zdążą – zaśmiał się – zaraz oddam cię katu.

Odwrócił się do niej plecami i cicho powiedział.

– Oszczędzę ci tortur jeśli mi powiesz, gdzie jest to czego potrzebuję.

Powoli podszedł do niej i stanął za plecami. Napierał ciałem tak mocno, że ledwo utrzymał się na nogach.

– Gdybyś była mądrzejsza, to teraz siedziałabyś w swoim domu i czekała na mnie jak na kochanka. Ale ty jesteś tak samo głupia jak te pozostałe dziwki w lochu. Wolisz dawać dupy diabłu i zostać potępiona niż ratować swoją duszę. Teraz stracisz nie tylko duszę, ale i życie. Powiem ci jeszcze jedno. Jak złapię tę twoją córuchnę, to będę miał ją pierwszy, a potem oddam ją strażnikom. Niech użyją sobie do woli, a jak im się znudzi to lochy są pełne i zapewniam cię, że wtedy będzie błagać o śmierć, bo możesz sobie wyobrazić, co z nią zrobią.

Kobieta nadal nic nie powiedziała, tylko łzy spłynęły po bladych policzkach.

Wiedziała, że zrobi, to co mówi. Była jednak pewna, że jej córce nie stanie się krzywda, że nie dopadnie jej ten wstrętny klecha. Zawsze wiedziała, że przyjdzie taki dzień, w którym będzie musiała chronić swoje dziecko. Dlatego przerażały ją słowa, które wypowiadał Inkwizytor, ale była spokojna o córkę. Miała wielu wiernych przyjaciół, którzy nigdy w życiu nie pozwolą, by stała się jej krzywda.

– Więc jak, Nawojka zrozumiałaś. Daruję ci życie za kruszec, do którego prędzej czy później się dobiorę.

Jego przekrwione oczy lubieżnie przyglądały się jej. Nawojka podobała mu się. Gdyby ją umyć, ubrać to byłaby z niej piękna kobieta. Zanim trafiła do lochu widywał ją w mieście na targu. Jego zaufani szpiedzy donieśli kim jest. Był pewien, że to kwestia czasu kiedy trafi w jego ręce. Wystarczyło kilka monet aby znalazł się chętny do oskarżenia jej o czary. Ale jemu nie chodziło o nią. On chciał mieć złoto i jej córkę. O urodzie Dobrochny dowiedział się od swego sekretarza, który mówił, że córka Nawojki jest najpiękniejszą dziewczyną jaką widziały jego stare oczy.

Wielki Inkwizytor nie potrafił o tym zapomnieć. Wiedział, że jako duchowny nie może sobie pozwolić na zbyt jawne okazanie swoich nieposkromionych żądzy. Ale odkąd mianowany został Wielkim Inkwizytorem, ziemi na której żyło plemię wardeńczyków, nie obawiał się nikogo. Przez jego łóżko przeszły wszystkie co ładniejsze panny i mężatki. Wiedział, że strach przed oskarżeniem o czary zamknie wszystkim mieszkańcom usta. Wziąłby i Nawojkę, nawet siłą ale myśl o złocie była silniejsza. Zastanawiał się, w jaki sposób zmusić Nawojkę do wyznania, gdzie jest skarb Wardenii, więc wpadł na pomysł, żeby matkę wsadzić do lochu, a potem porwać córkę i przetrzymać dopóki się nią nie znudzi. Tylko, że ta czarownica nie chce nic powiedzieć. Ale chociaż teraz milczy, to zaraz kat zrobi swoje wtedy wszystko powie.

Zastukał pięścią w stół. Drzwi otworzyły się i do komnaty weszło dwóch strażników.

– Zabrać ją i oddać katu! – krzyknął.

Nawojka jeszcze bardziej pobladła. Teraz już nie miała nadziei na jakikolwiek ratunek. Kat połamie jej ręce, nogi, będzie wyrywał zęby i paznokcie. Czy to wytrzyma? Bała się, żeby nieświadomie nie zdradzić tego czego tak bardzo chciał Inkwizytor. Jeśli przeżyje tortury na pewno jutro spalą ją na stosie. Gawiedź będzie miała uciechę. Mądrzy ludzie będą jej współczuć, ale głupcy będą krzyczeć i pluć na nią.

Ale ona wytrzyma to wszystko, wytrzyma – powtarzała sobie, kiedy wprowadzono ją do izby tortur.

Wewnątrz było bardzo zimno. Na ścianach wisiały różne narzędzia, obok drzwi ogromna kadź napełniona wodą. Po środku znajdowało się duże drewniane koło na którym leżała młoda dziewczyna. Ręce i nogi miała przywiązane do obręczy. Jej nagie ciało było zakrwawione i brudne. Dziewczyna była nieprzytomna, a może już nie żyła. Nawojka tego nie wiedziała. Strażnicy pociągnęli ją w głąb pomieszczenia. Posadzili na drewnianym krześle przywiązali i wyszli. Nawojka rozejrzała się po komnacie. Dopiero teraz dostrzegła stojącego w kącie kata. Jego masywna sylwetka wyłoniła się z półmroku. Nawojka szarpnęła się ale sznury mocno trzymały. Kat bez słowa podszedł do niej i podął jej papier.

– Podpisz – powiedział.

– Co to? – zapytała drżącym głosem.

– Twoje przyznanie się do winy.

– Ale ja niczego złego nie zrobiłam.

– Nikt cię o to nie pyta? Podpisz. Zaoszczędzisz sobie cierpienia, a mi czasu. Jutro i tak cię spalą na stosie razem z tą dziewczyną – machnął głową w kierunku drewnianego koła. 

Nawojka drżącą ręką podpisała pergamin. Wiedziała, że jakikolwiek opór na nic się nie zda, że i tak jej los został przesądzony z chwilą kiedy zamknęły się za nią drzwi lochu.

Przymknęła powieki i zaczęła się modlić do swojego Boga, Metrosa, by wprowadził ją do krainy zaświatów Nawi.

 

Słońce skryło się za widnokręgiem, kiedy w pierwszej chacie jaka stała na skraj wioski ukazał się ogień. Wysokie płomienie bezlitośnie pochłaniały pokryty słomą dach. Kilka osób wybiegło przed płonący budynek.

– Pali się! Pali się! – rozległy się krzyki.

Wokół płonącej chaty zbiegli się mężczyźni z drewnianymi cebrzykami próbowali powstrzymać ogień, by nie przeniósł się na następne dachy, a kobiety z płaczącymi dziećmi zbiły się w gromadę na skraju lasu.

Nagle spomiędzy chat wypadli jeźdźcy  z płonącymi pochodniami, które zaczęli rzucać na pozostałe budynki. Ogień w zastraszającym tempie pochłaniał dorobek mieszkańców, nie pozostawiał złudzeń, że cokolwiek ocaleje z pożogi.

Próbujący ugasić ogień mężczyźni cofnęli się w stronę kobiet.

Jeden z podpalaczy zbliżył się do stojących i zawołał.

– Darujemy wam życie jeśli wydacie córkę tej czarownicy Nawojki. Jeśli nie, wszyscy zginiecie. Wielki Inkwizytor w swej łaskawości dał wam czas do jutra.

Posłaniec inkwizytora popatrzył na przerażonych chłopów po czym spiął konia machnął mieczem na pozostałych kamratów i popędził w ciemność jak otaczała płonąca wioskę.

Wśród zebranych zapanowała cisza. Oprócz trzaskających płomieni nie wydostał się z ich piersi nawet najlżejszy szmer. Nie potrafili zrozumieć dlaczego zapłacili utratą swego dorobku za coś o czym nie mieli najmniejszego pojęcia. Owszem znali Nawojkę, ale nigdy nie uważali jej za czarownicę. Nawojka wychowała się w wiosce, którą przed chwilą spali ludzie Inkwizytora. Pomogła wielu chorym, którzy przychodzili z daleka, pomagała zwierzętom, umiała przepowiedzieć pogodę i była kapłanką w ich świątyni, o czym wiedziało niewiele osób. Jednak żadnych czarów nie czyniła. Wiedzieli, że została zatrzymana i oskarżona o czary. Wiedzieli, że nie wyjdzie żywa z więziennych lochów, wiedzieli też, że nie są w stanie sprostać rozkazowi Wielkiego Inkwizytora ponieważ nie wiedzą gdzie jest córka Nawojki. Ale też wiedzieli, że nie poddadzą się woli klechy, nawet gdyby wiedzieli, gdzie teraz przebywa Dobrochna.

Przez chwilę jeszcze popatrzyli na dogorywające zgliszcza po czym stopili się z leśną ciemnością, ciągnąc za sobą kilka sztuk bydła. Teraz jedyną nadzieją na przetrwanie pozostała puszcza, gdzie zastępy siepaczy wielkiego Inkwizytora nie miały dostępu, gdzie ze strachu przed nieznanym bały się zapuszczać. Wiatr niósł za nimi zapach spalenizny, przypominając o tragedii jaką przeżyli, ale szmer idących przypominał, że udało się uratować wszystkich mieszkańców. Gdzie zatrzymają się by zbudować nowe domy tego nikt z nich nie wiedział. Teraz musieli oddalić się jak najszybciej od spalonej siedziby. Dopiero kiedy pierwszy blask słońca przedarł się przez gęste korony drzew zatrzymali się, by odpocząć.

 

Rozdział II

 

– Co mi tu za brednie opowiadasz! Jakim cudem Nawojka mogła zniknąć z celi tortur? Chyba nie wierzysz w te brednie o czarach? – Joachim ryknął wściekłym głosem prosto w twarz swojemu najbardziej zaufanemu słudze, Jernutowi, który po chrzcie przybrał imię Tomasz. Wielu było takich co się ochrzcili wzięli pieniądze i dalej wierzyli w swoich bogów. Ale nie to było ważne. Liczyła się liczba nowych wiernych by Inkwizytor mógł pochwalić się przed zwierzchnikami.

Ale teraz znalazł lepszy sposób. Kto nie chciał się ochrzcić i przyjąć wiary chrześcijańskiej tego wtrącano do lochu, a tam czekała go tylko śmierć. Dzieci chrzczono bez zgody rodziców. Zresztą terror, jaki w osadzie Liken w wprowadził Wielki Inkwizytor, skutecznie zniechęcał mieszkańców do walki.

Wiedział, że wielu z nich nadal czci swoich bożków. To doprowadzało go do wściekłości. Nie mógł znieść tego, że nie on jest tu najważniejszy, tylko jakiś kapłan, który składa ofiary ze zwierząt upolowanych podczas ostatniej pełni księżyca przed przesileniem letnim.

Chociaż miał wszędzie swoich szpiegów, to nie mógł dowiedzieć się, kto jest tym kapłanem. Miał nadzieję, że Nawojka mu to powie, ale ta cholerna czarownica zniknęła. I teraz nie tylko nie spali na stosie Nawojki, to nie dowie się gdzie jest złoto. Taka ogromna ilość złota, że wystarczyłoby mu na wyjazd do obcego kraju i zaczęcie nowego życia, bo nie zamierzał poświęcać go sprawie, co do której nie miał żadnego powołania. Miał dwadzieścia pięć lat i chciał jak najszybciej się wzbogacić, zrzucić habit i znów być wolnym człowiekiem.

Duchowny ciężko opadł na fotel.

– Jernut, powiedz coś, doradź, jak odnaleźć złoto. Pal diabli kapłana, Nawojkę i tą jej córuchnę. Teraz liczy się tylko ten szlachetny kruszec. Jak dobierzemy się do niego, to na pewno nie pożałujesz.

– Wczoraj wieczorem, moi ludzie spalili wioskę Nawojki. Daliśmy im czas do jutra. Co prawda uciekli do lasu, ale jeśli będzie trzeba wykurzymy ich ogniem.

– Ale złoto, jak odnaleźć złoto. Myśl, szukaj, proś, morduj rób co chcesz ale daj mi złoto. Na tych dzikich terenach, możemy robić co się nam podoba, nikt za nimi się nie ujmie. To dzicz. 

– Tak, Panie masz rację, to dzicz, ale nie będzie łatwo ich zmusić do mówienia.

– Wiem, wiem mój wierny druhu. Wyślij szpiegów między ludzi może czegoś się dowiedzą. Pieniędzy nie żałuj, a jak trzeba to sztylet w plecy i do Hędzelewa, w wodzie ślad po nich zaginie.

Jernut skłonił się nisko i wyszedł.

Joachim został sam. miał dość głupich Wardańczyków. Z chęcią zostawiłby to przeklęte miejsce i wrócił do Krakowa. Tylko myśl o złocie powstrzymywała go przed tym krokiem. Jeśli wróci znów stanie się zwykłym duchownym, który będzie modlił się całymi dniami w klasztornej celi. Tu mógł pofolgować swoim chuciom, nikt go z tego nie spowiadał, nikt mu tego nie zabraniał, ale ile to będzie trwało. Teraz jest lato, zapewne na jesieni będzie musiał wrócić. Jakiś inny zakonnik przyjedzie na jego miejsce. Musi wykorzystać ten czas i dobrać się do złota, o którym tyle słyszał już w Krakowie, a Jernut utwierdził go w tym przekonaniu.

Myślał, że przestraszy Nawojkę jak odeśle ją katu. Ale ona się nie tylko go nie przestraszyła ale zniknęła z celi, z której tylko nieliczni wychodzą żywi i tylko po to  by spłonąć na stosie.

A ta cholerna czarownica wymknęła mi się i złoto rozpłynęło się razem z nią.

Dorzucił polano do kominka i sięgnął po kielich z winem. Bolała go głowa od tych wszystkich kłopotów.

Przechylił kielich i wypił wino, potem wypił jeszcze jeden kielich i poszedł do sypialni, gdzie w łożu czekała na niego szesnastoletnia córka kowala, której matkę obiecał wypuścić po dzisiejszej nocy. Był jednak tak zmęczony, że nie miał ochoty na żadne amory. Odprawił dziewczynę i rzucił się w ubraniu na łóżko.

– Przyjdź jutro – krzyknął za wychodzącą dziewczyną.

Nawet nie słyszał jak wszedł służący by dołożyć drzew do kominka, ani burzy jaka przeszła nad miastem tej nocy.

 

Rozdział III

 

Burza jaka rozszalała się nad Liken i wygnanymi mieszkańcami spalonej osady była przerażająca. Błyskawice raz po raz rozświetlały niebo, a pioruny waliły jak oszalałe. Kilka drzew stanęło w płomieniach. Zrobione w ostatniej chwili szałasy nie były dobrym schronieniem. Strugi deszczu przedzierały się przez nieszczelne poszycie dachu zalewając niewielkie ilość żywności jaką zdołali uratować. Najstarszy z rodu Larmin, który od wielu, wielu lat piastował funkcje wodze z troską spoglądał w niebo. Już dawno takiej burzy nie widziały jego stare oczy. Bogowie rozgniewali się na nich za to że za kilka marnych monet zostawiają swoich bogów by przyjąć obcą wiarę. Prawdziwych wyznawców Metrosa zostało niewielu. Ile pozostanie? Tego nikt nie wiedział. Nawet najwyższy kapłan, którego zapewne już nie ujrzą żywego.

Teraz też ich los jest niepewny. W wiosce koło Liken mieli swoje domy, swoje sprzęty, swoje życie. Jeden ruch dłoni z płonącą pochodnią pozbawił ich wszystkiego. Młodzi mają czas by odbudować wszystko, ale starym takim jak on pozostało niewiele dni.

Jasna błyskawic przecięła niebo i w tej samej chwili ogromny dąb stojący na skraju polany zapłonął, a grzmot jaki się rozległ odbił się głośnym echem po całej puszczy.

Wardeńczycy przerazili się jeszcze bardziej kiedy wśród płomieni dostrzegli zarys postaci, która z każdą chwilą stawała się coraz wyraźniejsza. Postać wyszła z ogarniętego płomieniami drzewa, a potem ruszyła w kierunku niewielkich szałasów stojących po drugiej stronie polany.

W tym samy momencie niebo się uspokoiło. Zrobiło się bardzo cicho. Słychać było tylko trzaskający ogień, który powoli pożerał drzewo swoimi bezlitosnymi płomieniami.

Postać zatrzymała się na środku polany. Podniosła w górę ramiona i zawołała donośnym głosem.

– Dzięki ci o najmocniejszy, najsilniejszy i najłaskawszy Matrosie. Twoja potęga i moc na zawsze pozostaną w naszej pamięci.

Potem pokłoniła się czterem stronom świata. 

Wardeńczycy powoli zaczęli wychodzić z szałasów, bowiem poznali kim była postać, która wyszła z płomieni. To była ich kapłanka Nawojka. Chociaż znali ją od bardzo dawna, nigdy nie pomyśleliby, że posiada taką moc. Chrześcijanie nazywali ją czarownica, chcieli spalić na stosie, ale ona wróciła, wróciła by pomóc im wyzwolić się spod władzy duchownych.

Kilkudziesięciu mieszkańców, którzy stali do tej pory przerażeni z ulga ruszyło na powitanie Nawojki. Teraz poczuli się bezpieczni.

Noc zbliżała się ku końcowi. Jasna poświata wschodzącego słońca przebijała się przez zwarte liście drzew. Zaczynał się nowy dzień, zaczynało się dla nich nowe życie w puszczy, bowiem powrót do spalonej wsi był niemożliwy.

Kobiety zajęły się dziećmi, a mężczyźni zebrali się w kręgu po środku którego stała Nawojka.

– Widzieliście jak potężny jest Matros. Bóg chrześcijański nigdy by czegoś takiego nie zrobił dla swego wyznawcy. Dlatego nie możemy pozwolić by ta nowa wiara zapanowała w Wardeni. Jeśli inne ludy chcą to niech ją wyznają. My musimy zrobić wszystko by jak najwięcej mieszkańców powróciło do wiary swoich przodków. Większość mieszkańców Liken ochrzciła się dla pieniędzy i spokoju. Tylko nasza wioska pozostała jako jedność. Ale jest nas zbyt mało by stawić czoło armii Inkwizytora. Jednak my mamy coś jeszcze, czego oni nigdy nie będą mieli. My mamy moc daną nam przez naszego boga i wykorzystamy ją do słusznej walki. Nie damy się ograbić z naszej wiary i ze złota na które czyha ten klecha.

Jesteśmy tu bezpieczni, więc musimy zbudować solidne chaty i zdobyć żywności. Mięsa nam nie zabraknie bo las jest jej pełen, ale zboże musimy kupić. Karczowanie lasu to praca na lata. Nie mamy czasu. Mamy za to złoto, bardzo dużo złota. Więc poradzimy sobie z Wielkim Inkwizytorem.

Teraz idźcie spać. Musicie odpocząć przed ciężką walką jaką jest walka o wiarę.

Mężczyźni rozeszli się. Każdy położył się tam gdzie było sucho. Na polanie została Nawojka, Larim i Kriwen, który powoli przejmował obowiązki starego Larima.

Śmierć przychodzi po każdego.

 

Koniec

Komentarze

Nie wciągnęło. Czytelnika trzeba od samego początku czymś zahaczyć, a tu pierwszy rozdział bazuje na bardzo starych i ogranych motywach. Dopiero potem coś się zaczyna dziać, pojawiają się nieznane elementy.

Mam wątpliwości, czy społeczeństwo zbyt słabe, aby przeciwstawić się nawracaniu na wiarę sąsiadów, jest wystarczająco rozwinięte, aby używać złota jako środka płatniczego i zdążyć zgromadzić spore ilości kruszcu.

Lepiej poszlifuj warsztat na krótszych formach, mniejszy żal, jeśli okaże się, że słabo wyszło.

A jest co trenować. Przecinki szaleją, jak po mocnym miodzie. Zwróć uwagę na różnicę między “jaki” i “który”. Wbrew pozorom istnieje.

Śmierdział potem, niemytym ciałem i starym piwem.

Po kilku dniach w lochu była w stanie wyczuć smród człowieka żyjącego w normalnych warunkach?

Jej nagie ciało było zakrwawione i brudne. Dziewczyna była nieprzytomna, a może już nie żyła.

Powtórzenie. W ogóle staraj się unikać “byłów”, to zdynamizuje tekst.

Pal diabli kapłana, Nawojkę i tą jej córuchnę.

Tę córuchnę.

Najstarszy z rodu Larmin, który od wielu, wielu lat piastował funkcje wodze z troską spoglądał w niebo.

Literówka, a może i dwie. Przecinek po wodzu.

Z rzeczy które mnie zatrzymały na wstępie:

„Dłonie związane konopnym sznurem opuchły. Zrobiły się ciemno-czerwone…”

Proszę pana (kurde anonim to nie wiem jak się zwracać) rozumiem, że ręce były w ciemne i czerwone paski. Ciemnoczerwone pisane razem = kolory wymieszane w jeden. Oddzielone =  paski czy inny deseń.

 

„Dumnie patrzyła w nalaną, napuchniętą od zbyt rozwiązłego życia twarz swego sędziego…”

Nalaną twarz zwykle mają pijacy, ale pijaństwo nie jest rozwiązłe same w sobie. Inkwizytor ślubował  celibat? Z dalszej części wynika, że tak. Ale z drugiej strony nie. Doprecyzuj.

 

Ech… Przejdę do ogółów. Z ogólnych rzeczy to zapis dialogów proszę popraw, bo to woła o pomstę do nieba. Nie uczą tego w szkołach, ale nie jest to żadna wiedza tajemna. Dialogi same w sobie też do poprawy (tego można nauczyć się o ile nie masz drewnianego ucha). Ludzie tak nie gadają.

Dwa. Rozumiem, że rzecz się dzieję w średniowiecznej Polsce. Czary są bardzo słabo zarysowane w tym tekście i pojawiają się bardzo późno. To za mało by zaklasyfikować jako fantasy :(

Trzy. Do urozmaicenia ta powieść. W pierwszym coś tam jest, a dalej już nic nowego się nie pojawia. Wszystko jedzie na tych kilku kartach, które wyłożyłeś na początku.

PS. Rozdziały wrzucaj w oddzielnych tekstach, a nie w jednym trzy. Będzie lepiej :P

Przeczytałem 1 rozdział. Jego początek nawet ciekawy, potem nuda. Interpunkcja - jak widać. Warsztat słaby. 

– towarzyszki w celi szaleństwo, rozpacz i nadzieja w ocalenie – jakieś to sprzeczne

– upadający złoty kielich wydaje odgłos zardzewiałych zawiasów - mam wątpliwości,

– rozległe opisy o niczym: pragnienia/oczekiwania/poglądy jego, jej – można treściwiej.

Dzięki za wnikliwą analizę. Nie pozostaje mi nic innego jak zacząć pisanie mojej powieści od nowa.

Pozdrawiam.

Przeczytałam i podejrzewam, że wiodącym motywem opowieści będzie walka wyznawców starej wiary, z krzewicielami wiary nowej. Mimo że temat jest znany i opisany, a trzy pierwsze rozdziały raczej niczym nie zaskoczyły, nie zarzekam się, że nie sięgnę po dalszy ciąg, o ile się ukaże i nie będzie zawierał aż tylu błędów i usterek, ile znalazłam w powyższym fragmencie.

 

Z iro­nicz­nym uśmie­chem przy­glą­dał się, sto­ją­cej przed nim ko­bie­cie. Długa, szara suk­nia skry­wa­ła wy­chu­dzo­ne ciało. Wiel­kie dziu­ry uka­zy­wa­ły śnia­de ciało. – Czy kobieta miała dwa ciała – jedno wychudzone, skryte pod suknią i drugie, śniade, widoczne przez dziury?

 

krew prze­sta­nie w nich krą­żyć. Ko­bie­ta, co chwi­lę po­ru­sza­ła pal­ca­mi, pró­bu­jąc przy­wró­cić krą­że­nie… – Powtórzenie.

 

pa­trzy­ła w na­la­ną, na­puch­nię­tą od zbyt roz­wią­złe­go życia twarz swego sę­dzie­go… – Nalana twarz jest gruba i nabrzmiała. Nie wydaje mi się by rozwiązłość powodowała opuchliznę twarzy.

 

kiedy wy wstręt­ne wiedź­my la­ta­cie na ten swój Sabat! – …kiedy wy, wstręt­ne wiedź­my, la­ta­cie na ten swój sabat?!

 

Pięć dni jakie spę­dzi­ła w lochu… – Pięć dni, które spę­dzi­ła w lochu…

 

pierw­sze rzu­ca­ły się na je­dze­nie jakie straż­ni­cy sta­wia­li w drzwiach. – …pierw­sze rzu­ca­ły się na je­dze­nie, które straż­ni­cy sta­wia­li w drzwiach.

 

Co­dzien­nie brano dwie, trzy ko­bie­ty na prze­słu­cha­nie. Te, które za­bra­no wczo­raj nie wró­ci­ły. – Powtórzenie.

 

Wszyst­kie do­my­śla­ły, co się z nimi stało… – Może: Wszyst­kie do­my­śla­ły się, co je spotkało

 

te naj­dłu­żej sie­dzą­ce w lochu cią­gle żyły na­dzie­ją. Teraz też pew­nie sie­dzą w na­pię­ciu… – Powtórzenie.

 

Po środ­ku znaj­do­wa­ło się duże drew­nia­ne koło na któ­rym le­ża­ła młoda dziew­czy­na.Pośrod­ku znaj­do­wa­ło się duże drew­nia­ne koło, na któ­rym le­ża­ła dziew­czy­na/ młoda kobieta.

Dziewczyna jest młoda z definicji.

 

kiedy w pierw­szej cha­cie jaka stała na skraj wio­ski… – …kiedy w pierw­szej cha­cie, która stała na skraju wio­ski

 

po­pę­dził w ciem­ność jak ota­cza­ła pło­ną­ca wio­skę. – Pewnie miało być: …po­pę­dził w ciem­ność, która ota­cza­ła pło­ną­cą wio­skę.

 

Wśród ze­bra­nych za­pa­no­wa­ła cisza. Oprócz trza­ska­ją­cych pło­mie­ni nie wy­do­stał się z ich pier­si nawet naj­lżej­szy szmer. – Czy to znaczy, że płomienie wydobywały się z piersi zebranych???

 

Wie­dzie­li, że zo­sta­ła za­trzy­ma­na i oskar­żo­na o czary. Wie­dzie­li, że nie wyj­dzie żywa z wię­zien­nych lo­chów, wie­dzie­li też, że nie są w sta­nie spro­stać roz­ka­zo­wi Wiel­kie­go In­kwi­zy­to­ra po­nie­waż nie wie­dzą gdzie jest córka Na­woj­ki. Ale też wie­dzie­li, że nie pod­da­dzą się woli kle­chy, nawet gdyby wie­dzie­li, gdzie teraz prze­by­wa Do­broch­na. – Czy to celowe powtórzenia?

 

Zresz­tą ter­ror, jaki w osa­dzie Liken wpro­wa­dził Wiel­ki In­kwi­zy­tor… – Zresz­tą ter­ror, który w osa­dzie Liken wpro­wa­dził Wiel­ki In­kwi­zy­tor

 

Tak, Panie masz rację, to dzicz… – Tak, panie, masz rację, to dzicz

Zwroty grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

się­gnął po kie­lich z winem. Bo­la­ła go głowa od tych wszyst­kich kło­po­tów. Prze­chy­lił kie­lichwypił wino, potem wypił jesz­cze jeden kie­lich… – Powtórzenia.

 

Burza jaka roz­sza­la­ła się nad Liken… – Burza, która roz­sza­la­ła się nad Liken…

 

Zro­bio­ne w ostat­niej chwi­li sza­ła­sy nie były do­brym schro­nie­niem. Stru­gi desz­czu prze­dzie­ra­ły się przez nie­szczel­ne po­szy­cie dachu… – Skoro naprędce sklecili szałasy, to o poszyciu jakiego dachu jest mowa?

 

za­le­wa­jąc nie­wiel­kie ilość żyw­no­ści jaką zdo­ła­li ura­to­wać. – …za­le­wa­jąc nie­wiel­ką ilość żyw­no­ści, którą zdo­ła­li ura­to­wać.

 

Jasna bły­ska­wic prze­cię­ła niebo… – Literówka.

 

a grzmot jaki się roz­legł… – …a grzmot, który się roz­legł

 

Pierwszy rozdział kończysz zdaniem: Do­pie­ro kiedy pierw­szy blask słoń­ca przedarł się przez gęste ko­ro­ny drzew za­trzy­ma­li się, by od­po­cząć. Z dalszego ciągu dowiaduję się, że pogorzelcy zdążyli zbudować szałasy, potem rozpętuje się burza i trwa jakiś czas, na koniec płonie dąb i pojawia się Nawojka. Wtedy czytam: Noc zbli­ża­ła się ku koń­co­wi. Jasna po­świa­ta wscho­dzą­ce­go słoń­ca prze­bi­ja­ła się przez zwar­te li­ście drzew. – Rzecz dzieje się latem, noc jest krótka, więc kiedy to wszystko zdążyło się wydarzyć?

 

męż­czyź­ni ze­bra­li się w kręgu po środ­ku któ­re­go stała Na­woj­ka. – …męż­czyź­ni ze­bra­li się w kręgu, pośrod­ku któ­re­go stała Na­woj­ka.

Dzięki za wytkniecie błędów.

Za szybko wrzuciłem tekst.

Jeśli pomogłam, to bardzo się cieszę. ;-)

Nowa Fantastyka