- Opowiadanie: zboon - Człowiek-Wiertło cz.6

Człowiek-Wiertło cz.6

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Człowiek-Wiertło cz.6

Człowiek-Wiertło szybkim krokiem wszedł do holu biurowca. Było już po godzinach pracy, więc przejścia przez bramki prowadzące do wind pilnował jedynie gruby dozorca. Grubas na widok nadchodzącego Władysława podniósł się leniwie z krzesła i rzucił niedbale:

– Pan do kogo?

 

Władysław w odpowiedzi uniósł jedynie rękę z miotaczem gwoździ i wystrzelił szybko pięć razy w kierunku opasłego ochroniarza. Nie chciał zabić grubasa, a jedynie uniemożliwić mu dobycie broni. Dozorca dostał gwoździami w ramiona i bark, sapnął z bólu i upadł oszołomiony na podłogę. Był unieszkodliwiony, mimo że rany nie były bardzo poważne.

 

Nasz bohater wsiadł do windy i wybrał 65. piętro.

 

Sara została trochę dłużej w pracy, bo poprosił ją o to jej kochanek, Heinrich – prawa ręka Schreibera. Bardzo podniecała ją myśl, że tego dnia znowu będzie miała okazję pieprzyć się z bogatym, hojnie obdarzonym przez naturę gangsterem. Była seksowną blondyną o niebieskich oczach i śnieżnobiałym uśmiechu, mającą ambicję przebić się w strukturach Schreiber Corp jak najwyżej się dawało, nawet jeśli droga miała wieść przez łóżko żonatego szefa. Na widok wysiadającego z windy Władysława do jej twarzy od razu przykleił się piękny, szeroki i sztuczny uśmiech. Gdy dostrzegła brudny sweter naszego bohatera i narzędzia w miejscu dłoni, zdziwiła się nieco w duchu, jednak wierna korporacyjnym nakazom nie przestawała się uśmiechać. Chciała spytać w czym może pomóc, jednak szybko wystrzelony gwóźdź, który wbił się nagle między jej oczy uniemożliwił to. Władysław nie chciał krzywdzić pięknej blondyny, ale tym razem mu to nie wyszło. Sara padła martwa nie wydając żadnego dźwięku.

 

Władysław popatrzył chwilę na jej śliczną buzię z głęboko wbitym gwoździem w czoło. Następnie sprawdził na leżącej na biurku liście, że Schreiber rezyduje w pokoju 6565 i ruszył w stronę przejścia, nad którym wisiała tabliczka z numerami gabinetów 6541-6576.

 

Ledwie nasz bohater wszedł w korytarz, a wyrósł przed nim jakiś szczupły człowiek w garniturze. Popatrzył chwilę na Władysława, bluznął donośnie, po czym wskoczył do najbliższego gabinetu. Człowiek-Wiertło ruszył w tę stronę, nie zdążył jednak przejść jeszcze paru kroków, a mężczyzna wyskoczył z powrotem, wykonując bardzo zwinne przetoczenie po podłodze i oddając kilka strzałów z pistoletu. Władysław dostał trzy pociski w klatkę piersiową. Zachwiały one nim, ale szybko uniósł miotacz gwoździ i posłał serię w kierunku przeciwnika. Ten próbował wykonywać uniki, jednak Władysław strzelał zbyt szybko. Wkrótce mężczyzna w garniturze leżał martwy.

 

Hałas wystrzałów z pistoletu postawił na nogi wszystkich, którzy byli jeszcze o tej porze w siedzibie Schreiber Corp. Władysław korzystając z ostatniej chwili wytchnienia sprawdził, że ma do wykorzystania jeszcze 47 gwoździ i zaaplikował sobie dawkę adrenaliny. Momentalnie poczuł jak znika ból, poprawia się refleks i wyostrzają zmysły. Wiedział, że za parę sekund korytarz zaroi się od przeciwników pilnujących swojego bossa.

 

Gdy Władysław usłyszał w oddali dźwięk nadbiegających rywali, odpalił szybko granat dymny. Postanowił, że zastosuje taktykę podobną do tej z baru Włocha. Przełączył więc tryb widzenia na termowizję i czekał aż przed jego oczami pojawią się pierwsze czerwone plamy, przedstawiające ciepło zbliżających się wrogów.

 

Przejście było już całkowicie zadymione, gdy zauważył przeciwników. Święcące kontury ciał zdawały się poruszać po omacku i jakby ostrożnie skradać. Władysław, mimo że był posiadaczem niespecjalnie lotnego umysłu, bez trudu odgadł, że dla swoich rywali jest niewidoczny. Wykorzystał więc pneumatyczne stawy skokowe i rzucił się paroma błyskawicznymi susami do walki. Szybkimi pchnięciami rozpędzonego wiertła zaczął rzeź pierwszej partii rywali. Sługusy Schreibera popełnili poważny błąd – szli grupą, dlatego też, gdy zupełnie nic nie widzieli, nie byli w stanie okiełznać chaosu, który zapanował. Żaden z nich nie był w stanie określić co się tak naprawdę dzieje. Każdego otaczały dźwięki trzaskających kości oraz krzyki umierających towarzyszy, a najbardziej wyróżniał się upiorny odgłos wiertła. Padło też kilka strzałów na oślep, jednak pociski zdawały się nie mieć żadnego wpływu na akcję.

 

Po wykończeniu szóstki oślepionych dymem gangsterów Władysław uznał, że bezpiecznie będzie ukryć się na moment za drzwiami, obok których właśnie przechodził. Błyskawicznie pchnął łokciem klamkę, dzięki czemu od razu po wpadnięciu do pomieszczenia – niewielkiego i eleganckiego, dwuosobowego biura – mógł mierzyć swoim miotaczem gwoździ w ewentualnych przeciwników.

 

Nie był jednak wystarczająco szybki – przywitało go parę strzałów z pistoletów. Przeciwników było dwóch, strzelali zza przewróconych biurek. Jedna z kul trafiła boleśnie naszego bohatera w szczyt czaszki, zrywając przy tym kawałek skóry z czoła i odsłaniając znajdującą się pod spodem blachę. Dwie następne Władysław dostał w korpus, a kolejną w udo, które nie było w żaden sposób zabezpieczone.

 

Człowiek-Wiertło poczuł rozlewające się po całej nodze gorąco i ból, zupełnie jakby ktoś wbił mu w kończynę rozżarzony miecz. Zwalił się na podłogę jęcząc z bólu. Miał tyle szczęścia, że upadł akurat za stolikiem konferencyjnym, który stał na środku pomieszczenia i którego dół był w całości zabudowany.

 

Strzelali bliźniacy Muller, dobrze zbudowani mężczyźni o klasycznie aryjskich aparycjach, obaj ubrani w jasne garnitury wybitnej jakości. Ich kontrowersyjne metody kompromitowania różnych znanych ludzi budziły niesmak nawet w środowisku przestępczym. Podszywanie się gangsterów pod męskie prostytutki nigdzie nie było mile widziane.

 

Władysław nie wiedział oczywiście o ich codziennych zajęciach. Zresztą, nawet gdyby posiadał takie informacje, niewiele by to zmieniło w jego sytuacji. Leżał skryty za zabudowaniem stolika i kombinował w jaki sposób najlepiej będzie załatwić braci. Przełączył się z powrotem w tryb normalnego widzenia. Myślenie w pozycji horyzontalnej przychodziło mu jednak dość ciężko – podniósł się więc z bólem i zaczął snuć swoje plany w pozycji kucającej. Praca umysłowa była dla niego tak samo trudna bez względu na ułożenie ciała, ale spodziewał się, że z kucków będzie przynajmniej łatwiej zaatakować zakradającego się przeciwnika. I ta myśl okazała się bardzo trafna.

 

Gerhard Muller po trafieniu Władysława w głowę i nogę, gdy zobaczył jak dziwak z jakimiś narzędziami zamiast dłoni upada za stół, ruszył dziarskim krokiem w jego kierunku. Chciał sprawdzić kogóż to właśnie zastrzelił. Timo, jego brat, opuścił broń i wysunął się zza biurka, za którym się ukrywał.

 

– Co to było? – Rzucił w stronę brata.

– Nie wiem, dziwadło nie z tej ziemi. – Odparł Gerhard, nie przestając zbliżać się do swojej ofiary i odwracając głowę w stronę Tima.

 

Ta chwila nieuwagi była poważnym błędem. Człowiek-Wiertło wykorzystał ją – wyskoczył w stronę Gerharda i zanim ten zdążył jakkolwiek zareagować, wbił mu rozpędzone wiertło w spód szczęki. Timo, będący trochę z tyłu, uniósł szybko swoją broń i oddał dwa strzały, Władysław zasłonił się jednak ciałem, w którego głowę się wwiercał. Pociski utkwiły w plecach Gerharda. Rzężący gangster, z wiertłem zagłębiającym się w czaszkę, okazał się być idealną tarczą. Władysław wystawił spokojnie zza niego rękę z miotaczem gwoździ i wycelował w Tima, nie przestając wiercić. Biedny Timo Muller miał do wyboru – albo pakować kolejne kule w plecy brata z nadzieją na postrzelenie Człowieka-Wiertło, albo samemu dać się zabić. Wydał z siebie jęk rozpaczy, jego twarz wykrzywił histeryczny grymas. Nim zdążył podjąć decyzję, w jego czole utkwiły dwa okazałe gwoździe, powodując niemal natychmiastowy zgon.

 

Władysław zrzucił z wiertarki ciało Gerharda, otrzepał się trochę z krwi i utykając z powodu rany w nodze wyszedł z pokoju. W ten właśnie sposób dobiegły końca żywota powszechnie znienawidzonych bliźniaków Muller. Władysław nie mógł zdawać sobie sprawy, na jak wielką wdzięczność osób szantażowanych przez braci sobie zasłużył.

 

W dalszym marszu przez korytarz Władysławowi nikt już nie przeszkadzał. Nasz bohater zostawiał za sobą ślady krwi wypływającej z rany w udzie. Miał rozerwaną skórę na czole i liczne ślady po kulach na brzuchu – część z nich wyniósł jeszcze z baru Luigiego. Dobrym dopełnieniem jego wizerunku były utytłane juchą zabitych przeciwników ubrania. Jeśli doliczyć do tego bujny wąs i nietypowe protezy dłoni, wyglądał jak monstrum z horrorów klasy B.

 

Z każdym krokiem przybliżającym go do pokoju 6565 czuł wzbierającą agresję. Z jednej strony naiwnie liczył na to, że już w tym pomieszczeniu spotka swoją ukochaną córeczkę, a z drugiej miał nadzieję na możliwość krwawego rozprawienia się ze Schreiberem. Podniesiony poziom adrenaliny i bliskość domniemanego celu sprawiły, że gdy dotarł do wejścia, jednym ruchem ręki otworzył drzwi z takim impetem, że mimo iż były one solidne, wyrwał je niemal z zawiasów.

 

Biuro Schreibera było jasno oświetlone, przestronne i urządzone ze smakiem. Na przeciw wejścia mieściło się biurko, za którym siedział człowiek wyglądający na sześćdziesięcioparoletniego, łysiejącego Araba. Za plecami miał przeszkloną ścianę budynku. Widok z 65. piętra na wieczorne miasto był imponujący. Na prawo od wejścia znajdowały się jakieś drzwi.

 

– Gdzie Schreiber!? – Wykrzyknął wściekle Władysław, celując miotaczem gwoździ w kierunku Araba.

– Ja jestem Schreiber, do cholery! Że nie wyglądam jak aryjczyk, to nie mogę mieć europejskiego nazwiska?! – Odgryzł się Schreiber.

 

Odpowiedź wprawiła naszego bohatera w chwilowe zakłopotanie. Nie przestawał mierzyć bronią w stronę wroga, ale ściągnął swoim zwyczajem brwi w skupieniu i zastanawiał się przez chwilę nad kolejnym pytaniem. Schreiber, widząc z jakim trudem idzie Władysławowi proces myślenia, postanowił mu przerwać. Wcisnął ostentacyjnie czerwony przycisk znajdujący się na biurku i powiedział spokojnym, ale stanowczym głosem:

– Rozwaliłeś mi pół biura, poturbowałeś przynajmniej dziesięciu ludzi, a ja nawet nie wiem kim jesteś. Nie mogłeś do mnie po prostu przyjść i porozmawiać? Wyjaśnilibyśmy sobie wszystko. Twoje metody działania są karygodne i głupie. Wybacz, ale w sytuacji, w której mnie postawiłeś, muszę cię zabić.

 

Władysław otworzył usta, jakby chciał coś wyjaśnić, ale drzwi z boku biura otworzyły się z hukiem. Stał w nich gigantyczny, gruby Arab. Wyglądał na tureckiego zapaśnika – jedyna rzecz, którą miał na sobie, to były czarne spodenki do kolan, a całe jego wielkie ciało pokrywała lśniąca warstwa oliwy.

 

– Ahmed, zabij go! – Rozkazał Schreiber.

 

Zdezorientowany Władysław wycelował swój miotacz gwoździ w Turka i strzelił parę razy. Zapaśnik błyskawicznie uchylił się przed lecącymi gwoździami, obrócił w stronę drzwi, które przed chwilą otworzył i jednym szybkim ruchem wyrwał je z zawiasów. Władysław posłał w jego kierunku kolejną serię, ale on ze zwinnością kota zasłonił się drzwiami. Gdy wszystkie gwoździe zadudniły wbijając się w dechy, Turek ruszył do ataku z zamiarem użycia drzwi jako taranu. Władysław nie był na tyle szybki, by uniknąć natarcia. Przewrócili się obaj – Człowiek-Wiertło znalazł się pod drzwiami, a zapaśnik go przygniatał. Na nieszczęście naszego bohatera, jego ręka została boleśnie rozharatana przez wystające z grubej dechy główki wystrzelonych przed chwilą gwoździ.

 

Schreiber wykorzystał ten moment i czmychnął na czworaka do sąsiedniego pokoju, tego z którego przybył jego sługa.

 

Turek zeskoczył z drzwi, chwycił masywny fotel i podniósł go nad głowę, szykując się do rzutu. Oszołomiony i obolały Władysław, ledwie wysunął się spod drzwi, a już dostał od zapaśnika meblem. Fotel, nie dość, że uderzył boleśnie naszego bohatera w głowę, dodatkowo go przygniótł. Władysław zobaczył mroczki. Mimo to zaczął podnosić się powoli, potrząsając przy tym głową, by szybciej dojść do siebie. Zapaśnik jednak nie dał mu wstać – rzucił się na plecy Władysława i oplótł go nogami. Rękę z wiertarką wygiął tak, by była nieszkodliwa i zapiął to wszystko w jeden chwyt, wystarczająco sprawnie, by zdołać jeszcze jednym ramieniem założyć duszenie. Mroczki powróciły przed oczy Władysława, tłuste ciało Turka przygniatało go do podłogi. Zapaśnik dusił niczym wielki wąż boa.

 

To byłby koniec naszego bohatera, gdyby nie fakt, że jego przeciwnik nie unieruchomił mu ramienia z miotaczem gwoździ. Człowiek-Wiertło wygiął z trudem lewą rękę i przyłożył ją wylotem pocisków do ciała wroga. Lekki syk powietrza przy wystrzale i Turek zawył tak, że aż zatrzęsły się szyby w oknach. Poluzował nieco chwyt. Władysław spróbował wystrzelić szybko parę kolejnych gwoździ, ale – klik! klik! – skończyła się amunicja. Zapaśnik, mimo że z jego boku wystawał spory gwóźdź, znowu zacieśnił swój uchwyt na szyi naszego bohatera. Ten jednak, dzięki chwili swobody, podniósł się wraz z przyklejonym do jego pleców przeciwnikiem do pozycji na czworaka. Władysław skupił wszystkie siły i wykorzystał maksymalnie wyskok ze swoich sztucznych stawów skokowych. Wzbili się w powietrze, uderzyli w sufit, wybijając pokaźną dziurę w kasetonach i spadli, już rozdzieleni, na podłogę. Siła upadku spowodowała, że Władysławowi odczepiły się od paska trzy jego "protezy" dłoni. Nasz bohater nerwowo wyczepił zużyty już miotacz gwoździ i sięgnął po najbliżej leżącą końcówkę, łapiąc ją między wiertarkę, a swojego jedynego kciuka. Błyskawicznie osadził broń w miejsce lewej dłoni, ale nie zdążył wycelować w Turka, gdy ten znowu go dopadł. Tarzali się chwilę po podłodze – zapaśnik próbował założyć kolejny chwyt, który skończyłby szamotaninę, a Władysław starał się oswobodzić. Ochroniarz Schreibera był jednak bardzo doświadczonym wojownikiem i dość szybko założył naszemu bohaterowi bardzo bolesną dźwignię na rękę – taką że przytrzymywał ciało Władysława nogami, a jego lewe ramię miał na swojej klatce piersiowej. Wystarczało lekkie odgięcie do tyłu, by niemal wyrwać całą rękę przeciwnika i pogruchotać łokieć.

 

Mimo wielu lat doświadczenia w walkach, Turek nie zauważył jednak pewnego względnie istotnego w jego sytuacji szczegółu – ramię, którego końcówkę trzymał właśnie przy swojej brodzie miało wmontowany w tej chwili miotacz ognia…

 

Ciężko powiedzieć, czy większe obrażenia wywołał sam płomień, czy nagrzana do kilkuset stopni, lepka warstwa oleju, która pokrywała zapaśnika. Został on w każdym razie unieszkodliwiony. Władysław nie opiekał go za długo – miał szacunek do człowieka, z którym stoczył uczciwą walkę. Turek przeżył, ale poparzenia były na tyle poważne, że stracił przytomność.

 

Nasz bohater był ledwie żywy. Upływ krwi ze zranionego uda i stoczona przed chwilą walka spowodowały, że lekkie mroczki i kręcenie się w głowie nie ustawały. Próbował iść w stronę pokoju, do którego uciekł Schreiber, ale co chwilę potykał się i upadał. Gdy lądował na ziemi, trochę podpełzał, następnie starał się wstać i nieco podejść, ale znowu się przewracał. Po przebyciu w ten sposób paru metrów dotarł do framugi wyrwanych przez zapaśnika drzwi i z jej pomocą podniósł się. Odsapnął chwilę, dzięki czemu doszedł nieco do siebie i niepewnym krokiem udał się w głąb kolejnego pomieszczenia.

 

Poza konsolą do gier i telewizorem zobaczył tam jedynie stalowe drzwi, wyglądające jak wejście do sejfu. Władysław podszedł do nich i zaczął walić w nie wiertarką, krzycząc przy tym:

– Schreiber, zabiję cię! Wychodź, bo i tak cię zabiję!

– Haha, ależ z ciebie głupiec! – Odpowiedział mu wesoło głos z głośnika nieopodal pancernych wrót – Nie masz jak się do mnie dobrać, tych drzwi nie da się sforsować nawet dynamitem! A za dokładnie cztery minuty i dwadzieścia sekund przybędą posiłki, jesteś praktycznie otoczony.

 

Na poranionej twarzy Władysława wymalował się wyraz wściekłości. Słowa Schreibera były dla niego druzgocące, oznaczały bowiem porażkę. Nasz bohater zaczął rozglądać się nerwowo po pokoju, licząc na to, że coś wymyśli. Nie miał najmniejszego zamiaru stąd wychodzić – był gotów stawić czoła kolejnym hordom wroga i walczyć aż do śmierci. Ciężkie rany i zasadniczy brak pomyślunku sprawiły, że jakoś nie przyszło mu do głowy, by po prostu spytać przeciwnika o swoją córkę. Trudna sytuacja, w jakiej znalazł się nasz bohater sprawiała, że w ogóle nie wiedział co ze sobą zrobić. Stał tak bezradnie przez paręnaście sekund, aż w pewnym momencie zauważył coś, co go olśniło. Zobaczył własny cień na ścianie – cień człowieka wysokiego, z lekkim brzuszkiem i wstawioną na stałe wiertarką zamiast prawej dłoni. Uniósł tę wiertarkę i przyjrzał się jej. To była ta sama dobra wiertarka, dzięki której pokonał kiedyś pana Eugeniusza i która dała mu sławę w całym mieście. Wiertło lśniło wesoło w zimnym świetle jarzeniówki i zdawało się szeptać swojemu właścicielowi, by zrobił to, co potrafił robić najlepiej na świecie. Władysław nie bez powodu był Człowiekiem-Wiertłem.

 

Nasz bohater ściągnął brwi w skupieniu. Podszedł do stalowych drzwi, przyłożył do nich ucho i postukał delikatnie wiertłem. Przenosił następnie ucho w parę innych miejsc i powtarzał stukanie. Według tego, co powiedział Schreiber, czasu zostało mu bardzo niewiele, już około trzech minut. Ale powinien był zdążyć. Sięgnął spokojnie do zamontowanego przy pasku przybornika z wiertłami i zdecydowanym ruchem, korzystając ze specjalnych mechanizmów, które pozwalały mu na takie czynności dzięki pomiarom odpowiednich impulsów nerwowych, wymienił wiertło na nieco grubsze. Czuł się wówczas jak mistrz świata boksu, który wychodzi właśnie na ring, by przed wielotysięczną widownią po raz kolejny udowodnić swoją wartość. I uratować tym samym życie własnej córki. Delikatne dreszcze emocji, podniecenia i niebywałej satysfakcji przebiegały pod jego poranioną skórą, powodując pojawienie się przyjemnej gęsiej skórki. Władysław jak zawsze, gdy miał wiercić, poczuł że do tego właśnie jest stworzony.

 

Schreiber, widząc dzięki zamontowanej pod sufitem kamerce co zamierza uczynić nasz bohater, zaśmiał się drwiąco, obrzucając go różnymi wyzwiskami. Ale Władysław zdawał się w ogóle tego nie słyszeć. Rozpędził wiertło i wwiercił się w stalowe drzwi tak, jakby były wykonane z plasteliny. Coś kliknęło w mechanizmach zamka. Człowiek wiertło zabrał się za kolejną dziurę tuż poniżej i znowu coś kliknęło.

 

Schreiber nie wierzył własnym oczom. Tym razem z głośniczka zaczęły dobiegać krzyki zdenerwowania przechodzące stopniowo w błagania o litość. Z każdym kolejnym wywierconym otworem Schreiber obiecywał Władysławowi coraz więcej, jeśli tylko oszczędziłby on jego życie. Ale Władysław zdawał się w ogóle tego nie słyszeć. Nie minęła minuta, a zostało wywiercone dziesięć otworów i nasz bohater lekkim kopnięciem otworzył ciężkie drzwi na oścież.

 

W rogu niewielkiego, zaopatrzonego w podstawowe artykuły spożywcze i trochę broni pomieszczenia siedział na krześle spokojny już Schreiber. Wyglądał na kogoś, kto pogodził się z porażką. Grube krople potu świeciły na łysym czole. Stres dodał jego obliczu z dziesięć lat. Gdy zobaczył Władysława, powiedział:

– Gratuluję, pokonałeś mnie. Mów czego chcesz, albo zabij.

 

Na te słowa Władysław podszedł nerwowo, przystawił rozpędzoną wiertarkę do skroni swojego wroga i wysyczał:

– Gdzie moja Natalka?!

 

Schreiber przez chwilę zastanawiał się co odpowiedzieć. Przez jego twarz przebiegł błyskawiczny, delikatny wyraz jakby olśnienia. Władysław tego nie zauważył. Schreiber powiedział ze zdziwieniem:

– Natalka? Ja zupełnie nie wiem o kim ty mówisz!

– Mów! Gdzie ukryłeś moją córeczkę?! – ryknął Władysław.

 

Jego rywal zdawał się być bliski płaczu.

– Ale ja naprawdę nic nie wiem o Natalce! To jakiś podstęp, ktoś chce mnie wrobić!

– Mów! Mów! Mów!

– Możesz mnie wykończyć, a i tak ci nie powiem… Ja po prostu nie mam zielonego pojęcia. Nie zabijaj mnie, to może uda mi się jakoś tobie pomóc… – Cedził Schreiber.

– Co? Jak to nie masz pojęcia? – Spytał skołowany Władysław, wyłączając wiertło.

– Myślałem, że przyszedłeś tu zemścić się za podpalenie ci domu, a nie po córkę. Przyrzekam, że nic nie wiem o Natalce, nawet nie wiedziałem, że masz córeczkę! To jakaś kompletna bzdura, ktoś wykorzystuje cię do załatwiania prywaty! Czekaj, czekaj… Znam tylko jedną osobę, która mogła okłamać cię w tak podły sposób! – Schreiber zawiesił na chwilę głos, by podnieść nieco napięcie i by w końcu powiedzieć:

– To Antonio Farmazone… On mnie nienawidzi! Tak, wkręcił cię w wykradzenie moich dokumentów z banku. Wysłużył się tobą, bo wiedział, że nie będę chciał mścić się bezpośrednio na nim. Kiedy mój człowiek podpalił twoje mieszkanie, ludzie Antonia z pewnością mieli już twoją córkę. Później sprawiał zapewne wrażenie dobrego wujka i stworzył z ciebie maszynę do zabijania, nastawioną na wykończenie mnie! Pomyśl chwilę. Jaki miałbym interes w tym, żeby porywać twoją córeczkę, czemu miałbym od razu jej nie zabić? I dlaczego Antonio wysłał cię prawie zupełnie samego?

– On mnie nie wysłał, tylko chciał pomóc mi w zemście. Nie chciał wywoływać wojny. – odparł Władysław bez przekonania.

– Bzdura! Jakiej wojny miałby się obawiać, gdyby wysłał razem z tobą swoich najlepszych ludzi? Przecież ty jeden możesz mnie wykończyć! Trup by z nim nie wojował. Nie chciał po prostu narażać się na ewentualne straty. Liczył na to, że zabijesz mnie sam, tak jak zabłąkana, przypadkowa kula na polu walki może uśmiercić generała obcego wojska. Czy Antonio pozwalał ci na przykład zwiedzać kiedykolwiek swoje domy? Myślisz, że mało jest miejsc, w których mógł ukryć Natalkę?

 

Władysław nie chciał wierzyć w to, co właśnie słyszał. Nie chciał, ale musiał, bo wszystko co mówił Schreiber miało sens. Kamienny wyraz twarzy Antonia, zza którego nigdy nie przebijały się jego prawdziwe uczucia, okazywał się teraz być maską skrywającą paskudne oblicze istoty pozbawionej ludzkich uczuć.

 

Z tyłu, za Władysławem, bezszelestnie pojawili się ludzie Schreibera, którzy przyszli mu z odsieczą. On jednak gestem nakazał im nie robienie niczego i kontynuował swój wywód. Był niesłychanie przekonujący.

– Antonio za mało w ciebie wierzył, przyjacielu. Jesteś mądrzejszy niż mu się wydawało. Zobacz jak podle cię zmanipulował. Zrobił z ciebie jakiegoś cyborga i to w taki sposób, że sam się z tego cieszyłeś. A twoja córeczka dalej jest w niebezpieczeństwie. Masz trzy wyjścia. Możesz mnie zabić, ale to nic ci nie da. Możesz próbować dalej wyciągnąć ze mnie informację o Natalce, ale to też nie przyniesie żadnego efektu, bo, na Boga, przyrzekam, że nic nie wiem. Masz jeszcze szansę przyłączyć się do mnie i pomóc mi dopaść Antonio. Zabiłeś kilku moich ludzi, ale mogę ci to wybaczyć, bo wiem, że zrobiłeś to nieświadomie. Śmierć tych osób to wyłączna wina Farmazone'a, który wprowadził cię w błąd! Ja widzę, jakie cierpienie nasłał na ciebie ten drań. Przyłącz się do mnie, a pomogę ci odzyskać córeczkę!

 

Słowa te trafiały Władysława prosto w serce. Czuł się oszukany, zdradzony, porzucony i podle wykorzystany. I to przez kogoś, kto wydawał się być mu przyjacielem. Z każdą chwilą naszemu bohaterowi coraz bardziej zbierało się na łzy.

 

Gdy Schreiber wypowiedział ostatnie słowa, Władysław popatrzył na niego chwilę tępym wzrokiem, po czym zamknął mocno oczy i po paru sekundach wybuchnął płaczem jak dziecko. Odwrócił się szybko od Schreibera, przeszedł między stojącymi za stalowymi drzwiami ludźmi i wydał z siebie okrzyk rozpaczy.

– Antonio, dlaczego mi to zrobiłeś!? Ja chcę tylko moją Natalkę, dlaczego mi to zrobiłeś!?

 

Po tym okrzyku coś dzikiego zapłonęło w oczach Człowieka-Wiertło. Wysyczał wściekle:

– Ty stworzyłeś mnie, Człowieka-Wiertło, a ja cię zniszczę… Antonio, zabiję cię.

 

Władysław szybko ruszył po tych słowach w kierunku wyjścia. Samochód z Karlem powinien jeszcze na niego czekać. Wyszedł zdecydowanym krokiem z budynku i udał się w umówione miejsce. Wyglądał potwornie – nie dość, że cały zakrwawiony i utykający, to jeszcze jego twarz wyrażała uczucia najgorszego zawodu i wściekłości.

 

Gdy dotarł tam, gdzie powinno być auto, zegar na przystanku autobusowym pokazywał, że była godzina 19:20 – 7 minut przed czasem. A po Karlu nie było już śladu. Dla Władysława stanowiło to ostatni element układanki, potrzebny by wydać definitywny wyrok na Antonio i wszystkich jego ludzi.

 

– Antonio, zabiję cię… Antonio, zabiję cię… Antonio, zabiję cię… – Władysław stał patrząc się tępo przed siebie i mamrocząc w kółko, gdy ktoś złapał go za ramię. Człowiek-Wiertło odwrócił się i zobaczył Schreibera, a za nim kilku uzbrojonych policjantów. Gangster zbliżył się i powiedział Władysławowi na ucho:

– Zabiłeś dużo ludzi. Musisz pójść z policjantami. Będziesz miał proces, ale załatwię ci dobrego prawnika, który cię z tego wyciągnie. Tylko bądź spokojny i nic nikomu nie mów, rozumiesz? Nikomu ani słowa, tylko ja ci mogę pomóc.

– Nikomu ani słowa… – Odparł nieprzytomnie Władysław…

 

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _

 

Schreiber miał mnóstwo kontaktów w policji i w sądach. Dzięki jego wsparciu Władysław traktowany był bardzo dobrze. Ułatwieniem dla całej sprawy był fakt, że Człowiek-Wiertło nie zabił żadnego uczciwego obywatela – wszyscy, których wykończył mieli przynajmniej przestępcze epizody w swojej historii. Sędzia prowadzący sprawę patrzył na niego bardzo łaskawie, ponieważ Władysław uwolnił go od konieczności płacenia haraczu bliźniakom Muller, którzy złapali go na swój numer z męską prostytutką. Adwokat Człowieka-Wiertło obrał strategię obrony w oparciu o rzekomą chorobę psychiczną.

 

Antonio Farmazone stosunkowo szybko dowiedział się, w którym areszcie przebywa jego twór. Początkowo próbował wyciągnąć go przy pomocy współpracowników, ale gdy Władysław podczas wizyty rzucił się na jednego z jego ludzi, zrozumiał co musiało zajść we Wschodnim Orle. Postanowił, że lepiej będzie wstrzymać się z próbami kontaktu do momentu aż Człowiek-Wiertło wyjdzie na wolność.

 

Pobyt niecodziennego aresztanta udało się na szczęście utrzymać w tajemnicy przed prasą. Co prawda po ulicach krążyły plotki o strasznym Człowieku-Wiertło, jednak żadne nagranie, ani żadne zdjęcie, na którym byłby on widoczny, nie trafiło do prasy. O wyciszenie całej sprawy starały się zarówno gangi Schreibera i Antonio, jak i wojsko. Super żołnierz miał trafić na serię tajnych badań do specjalnego laboratorium.

 

Informacje o planowanych testach trafiły do Schreibera. Postanowił on wykorzystać moment przewożenia Człowieka-Wiertło, by go uprowadzić. Najpierw Schreiber skutecznie opóźnił jadący konwój, a inna ekipa, w przebraniach wojskowych naukowców, zgarnęła Władysława z aresztu. Błyskawiczna i perfekcyjnie przeprowadzona akcja pozwoliła na przeniesienie Władysława w bezpieczne miejsce. Stało się to po dwóch miesiącach jego pobytu w areszcie. Trafił do kryjówki, o której pojęcia nie miała ani armia, ani wymiar sprawiedliwości, ani – przede wszystkim – Antonio.

 

Schreiberowi, dzięki świetnej siatce informatorów, udało się dotrzeć też do matki Władysława. Ją również uprowadził i umieścił w tym samym miejscu, co Władysława. Postanowił pojawić się osobiście na ich wspólnym powitaniu, dzięki czemu mógł sączyć jad przeciwko Antonio nawet w tak wzruszającym momencie. Zarówno Człowiek-Wiertło, jak i pani Janina byli mu bezgranicznie wdzięczni.

 

Schreiber, dzięki błyskawicznie uknutemu planowi, gdy wydawał się być pokonany i leżeć już na łopatkach, kiedy Władysław dopadł go w jego schronie, zyskał potężnego i bezwzględnie oddanego sprzymierzeńca w walce z Antonio. Oddanego tak długo, jak Człowiek-Wiertło będzie wierzył, że Natalka znajduje się u Farmazone'a. Czyli dopóki, doputy Schreiberowi uda się trzymać córkę naszego biednego bohatera w innej kryjówce, w tajemnicy przed nim i przed resztą świata…

 

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _

 

Władysław i pani Janina siedzieli przy stole w ciemnej kuchni swojego nowego, tajnego mieszkania. Nasz bohater jadł spokojnie pomidorówkę. Jego matka przyzwyczaiła się nieco do nowego wyglądu syna i z dumą obserwowała jak jej pierworodny pałaszuje swoje ulubione danie. Siedział on jak zwykle w starym swetrze, który miał teraz upaćkany zupą, bo próbował chwilę wcześniej zamieszać w talerzu i nie przewidział, że łyżka przymocowana do wiertła będzie kręcić się tak szybko, że wszystko rozchlapie. Był to ich pierwszy wspólny posiłek od czasu rozłąki.

 

– Władziu, powiedz mi, co ty najlepszego zrobiłeś… – Zaczęła z troską pani Janina.

– Nic dobrego nie zrobiłem, mamusiu. – Odparł zgaszonym głosem Władysław, zupełnie jak uczeń, którego matka dopytuje o ucieczkę z lekcji, albo nielegalne wypalenie papierosa.

– Ale czy ty wiesz, jakie to wszystko było niebezpieczne? – Tutaj pani Janina spojrzała na wiertarki w miejscu dłoni syna, jego sztuczne oko i blizny na twarzy. – Przecież mogłeś sobie coś zrobić! Te wiertarki zamiast dłoni nie wyglądają najlepiej.

– Wiem. Ale tylko podążając zgodnie z tym, co kochamy możemy osiągnąć cel życia. Bo celem życia jest miłość. – Odparł filozoficznie Władysław, po czym dodał – Dla mnie miłość to Natalka.

– Jejku, Władziu, ale ty zmądrzałeś. Prawisz niczym jakiś znakomity pisarz. – Pani Janina nie kryła zachwytu nad mądrością swojego dziecka. – Ale pamiętaj, żeby w drodze po własne cele nie deptać grządek w cudzych ogródkach szczęśliwości. Szczęście bowiem staje się nic nie warte, jeśli jest okupione cierpieniem innych. – Dodała ze znawstwem.

– Masz pełną rację, mamusiu. – Przytaknął jej synek. – Jak bowiem można cieszyć się czymkolwiek, jeśli jest się otoczonym przez samych nieszczęśników?

Pani Janina z podziwu dla mądrości Władysława aż wybałuszyła oczy i rzekła:

– Widzę, że cierpienie nauczyło cię więcej, niż mogła nauczyć szkoła. Bo tylko człowiek, który cierpiał, może wiedzieć czym jest prawdziwe szczęście.

Na tę filozoficzną myśl Władysław zarzucił z kolei swoją:

– Ale celem życia nie jest wyłącznie szczęście, bo cierpienia uniknąć się nie da. Człowiek, który nie potrafi znosić swojego trudnego losu w sposób godny, nigdy nie osiągnie szczęśliwości. Celem jest unikanie tego co złe, kiedy to możliwe i przyjmowanie zła z powagą, kiedy trzeba. Tylko w ten sposób można osiągnąć szczęśliwość zupełną.

– Władziu, bardzo zmądrzałeś. – Pani Janina nie szczędziła pochwał. – Pamiętaj tylko, że szczęśliwość zupełna to nie tylko szczęście twoje, ale też wszystkich wokół. Ja tam nie bardzo rozumiem te wasze męskie metody działania – wiercenie dziur, strzelaniny – nie wiem po co to. Ale jeśli ułatwi to odbicie mojej wnuczki, to będę ci pomagać, tak jak się tylko da. Powiedz, jak ci mogę pomóc?

 

Władysław w odpowiedzi na to pytanie popatrzył matce głęboko w oczy. Zastygł tak na chwilę, po czym poprosił bezmyślnie:

– Mogę poprosić jeszcze trochę zupki?

Pani Janina zerwała się jak sprinter do biegu.

– Jezus Maryja! Ty skończyłeś, a ja nie zauważyłam! – Chwyciła szybko talerz swojego syna i podreptała w kierunku kuchenki, na której stał gar z zupą.

– Mamusiu, nie szkodzi. Sam bym sobie nalał, ale wiertłem to niełatwo.

– Ale wiesz co, synek? Ta pomidorówka nie jest aż tak dobra, jak w naszym dawnym mieszkaniu. Mięso na wywar od pani Krystynki to było to! Gdzie ja teraz tutaj takie dostanę?

 

Pani Krystynka z mięsnego była wielką kobietą, nieco młodszą od pani Janiny. Jej tłuste ręce oprawiały mięso z niespotykaną nigdzie indziej w dzielnicy zwinnością. Do swoich klientów odnosiła się czasem z wyższością, ale niektórzy brali jej to za dowód obycia w branży garmażeryjnej. Nikt nie wiedział, że tak naprawdę była niewyżytą nimfomanką, a sprzedawane przetwory pochodziły czasem z nieposłusznych męskich prostytutek i dzieci, które do siebie zwabiała.

 

– Ja nie wiem. – Odparł Władysław, śledząc swoim jedynym okiem talerz, który podsuwała mu matka.

 

Włożył sobie do zupy nieco śmietany i z rozpędu znowu włączył wiertarkę z przyklejoną łyżką, żeby zamieszać. Po raz kolejny spowodowało to, że pomidorówka wylądowała na jego swetrze, stole, ścianach i pani Janinie.

 

– Władysławie! Co Ty dzieciaku wyprawiasz najlepszego! – Roześmiała się serdecznie jego mama.

 

Władysław popatrzył na nią przez chwilę, po czym też wybuchnął śmiechem. Śmiał się tak beztrosko po raz pierwszy od pożaru.

 

– Ja nie wiem. – Odparł wesoło, wycierając rękawem kawałek makaronu, który przykleił mu się do sztucznego oka.

– No już dobrze, Władziu, dobrze. Jedz bo ci zupka wystygnie.

 

Władysławowi z mamą było bardzo dobrze. Mimo to, w jego głowie dźwięczała w kółko tylko jedna myśl: "Antonio, zabiję cię… Antonio zabiję cię… Antonio, zabiję cię…"

 

 

 

 

 

//Autor pragnie wyraźnie podkreślić, że nie utożsamia się z poglądami występujących postaci.

Koniec
Nowa Fantastyka