- Opowiadanie: Bauaser-kun - tancerz wojny

tancerz wojny

Właściwie chciałem napisać krótkie opowiadanie, ale nim się spostrzegłem rozrosło się do dwudziestu stron A4, nadal rośnie i końca nie widać. Z obawy, że może rozrosnąć się do rozmiarów powieści zanim usłyszę/przeczytam jakąś bezstronną opinię postanowiłem zamieścić tu fragment kończący się w miejscu, w którym od biedy i znacząco naciągając definicję można uznać to za oddzielne opowiadanie.

 

Bardzo proszę o powstrzymanie się od uwag na temat ortografii, interpunkcji, gramatyki – na te sprawy przyjdzie czas, jeśli nastąpi jakiś niezidentyfikowany cud i ktoś postanowi ów fragment (lub całość gdy zostanie zakończona) wydać w postaci drukowanej. W tej chwili interesują mnie jedynie opinie dotyczące pomysłu i całokształtu tekstu.

Oceny

tancerz wojny

Dostatecznie zaawansowana technologia nie różni się od magii.

Arthur C. Clarke

 

– Nie podoba mi się to. – Oświadczył Cedrik. – Naprawdę mi się nie podoba.

– Wiem o tym. – Kari poprawiła mu kołnierz i szybkimi, zręcznymi ruchami szczotki oczyściła wams z nieistniejącego brudu.

– Nie podoba mi się ten wams, koszula z kołnierzem ani te bryczesy. – Powtórzył. – Czy naprawdę muszę się tak stroić?

– Tak. – Pokojówka przerwała usuwanie nieistniejącego brudu, i krytycznie obejrzała pracodawcę. – I tak cud, że zgodzili się tylko na bryczesy i wams z herbem. Udało się Panu wymigać od giermka, kryzy, czapki z piórem, paradnej szabli i spodni z mieszkiem.

– A wyobrażasz sobie mnie z ozdobnym fiutkonoszem? 

To był odruch, którego nigdy się nie wyzbył. Jeśli była szansa sprawienia, że Kari się zaczerwieni, Cedrik jej nie przepuszczał. Zgodnie z jego przewidywaniami, dziewczyna wlepiła wzrok w podłogę i zaczerwieniła się aż po cebulki kasztanowych włosów.

– Nie muszę. – Odpowiedziała w końcu, nadal intensywnie oglądając heblowane deski podłogi. – Widziałam Pana w zeszłym roku.

– Na tym przeklętym awansie. – Cedrik przypomniał sobie swój przekomiczny wygląd odbijający się w lustrze.– A najstraszniejsze, że od dwustu lat nikt nawet nie próbuje wprowadzić zmian w kostiumie. Słowo daję, ktokolwiek dobierał w tym kraju ceremonialny ubiór, znał się na modzie w równym stopniu co krety na lataniu.

Mieszek, kryza, czapka z piórem, wams, na to napierśnik z herbem i paradna szabla. Taka kompozycja rzeczywiście mogła wzbudzać śmiech. W każdym razie obecnie, bo kiedyś była podobno szczytem szlacheckiej mody. Cedrik uważał to za niemożliwie kiepski dowcip.

Obecnie noszona koszula z kołnierzem, bryczesy i jednolicie ubarwiony wams także nie były w jego stylu, ale przynajmniej niezbyt rzucały się w oczy. Cedrik westchnął.

– Wierz mi Kari, że gdyby nie chodziło Tok Szakar odmówiłbym bez zastanowienia.

To akurat była prawda, wprawdzie odmowa byłaby ciężką obrazą, w niektórych przypadkach graniczącą wręcz z casus beli, ale tylko Tok Szahar mogłoby wszcząć wojnę z Breihel. Pozostałe państwa albo z Breihel nie sąsiadowały, albo były zbyt małe by móc zagrozić rodzinnemu królestwu Cedrika, albo miały kiepskie stosunki z innymi swoimi sąsiadami, skłonnymi natychmiast wesprzeć Breihel w wypadku wojny.

To'c Shachar leżało daleko na wschód od Breihel, nie było wiele większe od większości sąsiadujących z Breihel królestw i miało niezbyt stabilne stosunki z swoimi sąsiadami na wschodzie i południu, neutralne na północy i fatalne na zachodzie.

I od czterystu lat nie przegrało nie tylko żadnej wojny, ale nawet żadnej bitwy. Dziw prawdziwy, że żaden z władców kraju nie próbował podbijać nowych ziem. Przy ich militarnym potencjale Shacharczycy mogliby w ciągu dekady podbić wszystkich swoich sąsiadów, a w ciągu stulecia, opanować co najmniej pół kontynentu.

Od niepamiętnych czasów To'c Shachar stanowiło coś w rodzaju niezależnego sądu. Wspierało w wojnach te kraje, których działania uznały za słuszne. Dbało o zachowanie równowagi sił. Ostrzegało zbyt ambitne narody, przed podejmowaniem nieroztropnych decyzji. A jeśli była potrzeba, siłą pokazywali dlaczego dana decyzja jest nieroztropna.

Nie brakowało takich, którzy twierdzili że To'c Shachar właściwie rządzi światem. Nie brakowało też takich, którzy uważali, że zniszczenie To'c Shachar pozwoli im podbić cały świat. Ci którzy próbowali zniszczyć Shacharczyków, nierzadko zawierając sekretne sojusze, równie potężne co niespodziewane, zawsze źle kończyli.

Dlatego nikt rozsądny nie chciał się im narazić. W żaden sposób.

Pozostawało zagadką dlaczego ich najbliżsi sąsiedzi jeszcze nie pojęli lekcji.

– Myślisz, że Król coś przed nami ukrywa a oni to wykryli? – Spytał Cedrik. – No wiesz, taki szmat drogi, a oni nam proponują wymianę generalską.

Nie powiedział wprost, że wymiana taka pozwala To'c Shachar, dokładniej obserwować poczynania danego królestwa, bo były to niesprawdzone plotki. Pozostawało jednak faktem, że jeśli Shacharczycy proponowali komuś wymianę generalską, zwykle coś się działo albo w samym królestwie, albo w jego najbliższym sąsiedztwie.

 Wymianę generalską z Hatts przeprowadzili na krótko przed rebelią, notabene w trakcie rebelii opowiedzieli się po stronie buntowników, książę Roal wprawdzie chciał zignorować rady To'c Shachar, ale szybko zrezygnował. Najstarsze rody Hatts, wcześniej tak chętne do przywracania biedocie świadomości społecznej, nagle uznały, że wielowiekowy system ich księstwa faktycznie jest już nieco zgnuśniały i należałoby wprowadzić jakieś zmiany. Dla dobra ludu.

Wymianę generalską z Kenish przeprowadzili gdy nowy elekt drastycznie obniżył akcyzę na alchemiczne dekokty i zniósł zakaz posiadania, uprawiania i handlu niektórymi "ziołami". Wywołany tymi dobrodziejstwami gwałtowny wzrost aktywności gospodarczej w pewnych branżach doprowadził z kolei do rozwoju znaczącej kontrabandy w przygranicznych okolicach. Rok po wymianie akcyza wróciła do poprzedniego poziomu, zakazu wprawdzie nie przywrócono, ale nowopowstały "zielny podatek" znów wywołał recesję u dilerów. I falę nowych skazańców za unikanie podatków.

– Nie wiem. – Kari przestała w końcu wlepiać lazurowe spojrzenie w podłogę – Od lat panuje u nas pokój. – Zaczęła odliczać na palcach. – Król rządzi mniej więcej sprawiedliwie, a w każdym razie nie mniej sprawiedliwie niż w pozostałych królestwach, większych utarczek z sąsiadami nie mamy, od dekady nie zmieniono w prawie właściwie nic ważnego. Może chcą mieć oko na Talet?

Północny sąsiad Breihel w ostatnich kilku latach bez wyraźnego powodu wszczął dwie wojny. Obie szybko zakończył, swoją własną kapitulacją. To nie było normalne zachowanie.

– Spróbuję wypytać naszego gościa. Zorganizuj coś ku zacieśnianiu więzów przyjaźni, dobrze?

– Oczywiście.

Cedrik dokładnie obejrzał się w zwierciadle.

Względnie modny, odświętny ubiór. Jest.

Gładko przylizane rude kłaki. Są.

Czarne, udręczone spojrzenie człowieka robiącego coś, czego szczerze nienawidzi. Jest.

– No to idę.

– Proszę na siebie uważać.

 

Nie więcej niż pół godziny później Cedrik z Lei, najstarszy syn seniora jednego z co znamienitszych rodów Królestwa Breihel, pan na Lei, Dali i Łzawicy stanął w ogromnej, wspaniale oświetlonej halli miejskiego ratusza. Ratusz postawiono przed wiekami i początkowo służył jako pogańska świątynia jakiegoś barbarzyńskiego plemienia, ale gdy przodkowie Cedrika zadbali o przybycie cywilizacji w te okolice uznali, że wspaniały budynek należy jakoś wykorzystać. Kapłani Laretha twardo sprzeciwili się "plugawieniu jedynej prawdziwej wiary przez odprawianie świętych ceremoniałów w pogańskiej świątyni", zatem przez dłuższy czas stanowiła ona siedzibę rodu Cedrika. Dopiero dwieście lat temu postawiono dworek, a dawną świątynię przerobiono na ratusz.

Rzecz jasna Cedrik nie stał sam, burmistrz też był obecny. Arcykapłan Laretha, łaskawie raczył wejść do ośrodka władzy świeckiej. Nie brakowało też "przypadkiem" przechodzących przez salę doradców, chłopców na posyłki, pachołków i dziewek.

W końcu wydarzenie było nie byle jakie, sam Król opuścił stolicę i zawitał do grodu Lei.

A nade wszystko wkrótce miał pojawić się tu jeden z najlepszych wojowników, tudzież taktyków, najpotężniejszego państwa na świecie. Jeden z najlepszych wojowników Breihel, jak wieść niosła, już przed dwoma dniami zakwaterował się u szlachetnie urodzonego czarownika z To'c Shachar. Teraz Shacharczyk miał zostać oficjalnie zakwaterowany u Cedrika.

Nazywano to wymiana generalską, choć rzadko kiedy "wymieniani" wojownicy mieli stopień generała, w niektórych przypadkach nie należeli nawet do regularnej armii. Liczyło się, że byli znani ze swych zdolności albo byli mieli wpływy polityczne, albo pochodzili z wysokiego rodu. A najlepiej wszystko naraz.

Cedrik stał nieruchomy i sztywny jakby kij połknął. Król wszedł do hali i zajął jedyne miejsce siedzące, już od progu gestem powstrzymał obecnych od dwornego ukłonu. Za królem wkroczyła jego świta, ze względu na dużą liczbę potencjalnej służby w samym ratuszu ograniczona do szambelana, który zatrzymał się tuż za progiem, prawdopodobnie mając też robić za herolda, jednego rycerza, który stanął po królewskiej prawicy i dwóch pachołków. Jeden niósł niewielki sztandar z królewskim godłem – czarnym jednorożcem kroczącym w polu złotym. Drugi trzymał zamkniętą szkatułkę. Niespotykanie małych rozmiarów szkatułkę.

– Cedriku z Lei. – Król mówił tonem oficjalnym. Innymi słowy sztucznym do granic możliwości i sugerującym, że co najwyżej połowa wypowiedzi będzie prawdą. – Zgodziłem się na twą prośbę, o mniej formalny strój, lecz nie miej tego za znak mej przychylności. Na dwa dni przed twą prośbą otrzymałem list od naszych drogich przyjaciół z Tok Szakar. List którego treść, nie wdając się w szczegóły, niewiele się różniła od twej prośby. Innymi słowy Szakarski generał prosił o odstąpienie od zwykłego ceremoniału, i ceremonialnej odzieży na rzecz nieco swobodniejszego zachowania. Uznałem tedy, iż jeśli obie strony proszą o to samo, nie godzi się odmawiać. Miej to na uwadze.

Cedrik w odpowiedzi skłonił się najdworniej jak potrafił, ale nie powiedział ani słowa. Wiedział doskonale, że król zawsze był przychylny jego ojcu i dziadkowi, przez co i na samego Cedrika patrzył nieco przychylniej. Wiedział też, że król nie przepadał za oficjalnymi ceremoniami i spotkaniami, które pochłaniały ogromne ilości czasu, czasu który władca chętniej spędzał był na polowaniach, po pas utytłany w błocie niż w hallach, odziany w najdostojniejsze szaty i z gronostajowym płaszczem na plecach. Ujmując rzecz prościej – podwójna prośba o skromniejszą i mniej oficjalną ceremonię była dla króla idealną wymówką by zapaść w lasy ze stadem ogarów, od poprzedniego wieczora obszczekujących wszystko, co tylko zbliżyło się na zasięg psiego słuchu do najbardziej luksusowego zajazdu w Lei. Zajazdu przedłożonego nad dowolny z dworków rodziny Cedrika właśnie ze względu na mniejszą od owych lasów odległość.

– Wasza wysokość wszak, również odstąpił od ceremoniału. – Burmistrz, widząc, że Cedrik milczy, podjął grę w równie co władca doniosłym i sztucznym tonie. – Miast gronostajowego płaszcza kaftan złotem haftowany, miast dworu kilku sług ledwie ze sobą prowadząc. Znać tedy, że i wam w smak jest prośba obu generałów.

– Ty się lepiej nie odzywaj bo cię każe na pręgierzu oćwiczyć. – Król na chwilę zrezygnował z stylu nadętego, szlachetnego władcy, na rzecz przekazu nie budzącego żadnych wątpliwości. – Jesteś tu, chłopie, tylko dlatego, że Cedrik nie miał ochoty, albo czasu, cię stąd wykopać. Rządzisz miastem też dlatego, że nikt w domu Cedrika nie ma na to czasu albo ochoty. Względnie obu.

Burmistrz zamilkł przerażony. Jego dotychczasowe kontakty z arystokracją ograniczały się do Cedrika – wyjątkowo miłego dla pospólstwa, rzadziej do jego ojca, który też był dość dobry dla prostego ludu. O ile prosty lud pamiętał o kłanianiu się w pas, ustępowaniu drogi i regularnym płaceniu podatków.

Lea była miastem, w którym ludowi prostemu uchodziło płazem wiele rzeczy, za które w innych miejscach chłop dostałby przez grzbiet nahajką. Krążyły pogłoski, że okolica jest zaczarowana. Że zmienia ludzi na lepszych, milszych, bardziej szanujących drugiego człowieka. Jako dowód przedstawiano, że każdy przybysz, który został w Lei na dłużej łagodniał. Cedrik uważał, że w spokojnym, miejscu ludzie po prostu odpoczywali, a każdy porządny gość uszanuje tradycje gospodarzy i żadne czary nie były potrzebne do zmiany na lepsze.

– A zatem szanowny Cedriku. – Król ponownie przyoblekł swój głos w formalną i fałszywą tonację. – Waż swe słowa i zachowanie. Zważ, iż choć gość nasz również prosił o swobodę jest on emisariuszem Tok Szakar. Waż słowa i zachowanie, by królestwu Breihel nie przynieść wstydu.

– Będę uważał. Wasza wysokość. A czy wasza wysokość będzie łaskaw odpowiedź mi na pewne pytanie?

– Być może. Pytaj, a ja zdecyduję.

Cedrik nie zadał pytania. Nie zdążył, bo nim otworzył usta szambelan-herold donośnym głosem zawołał:

– Emisariusz Tok Szakar, Mistrz miecza szóstego stopnia, tancerz wojny, błękitna błyskawica rażąca niespodziewanie, Yulla Gerekess z zakonu siódmego smoka!

Zebrani spojrzeli w kierunku drzwi, krótka rozmowa pochłonęła ich dostatecznie, by nie zauważyli przekraczającego przez próg rycerza w błękitnym półpancerzu. Rycerz zaczerwieniony był po same uszy, i wyraźnie zamierzał coś powiedzieć, ale heroldowaty szambelan zagłuszył go szybko rozpoczynając ceremonialną mowę.

– Yullo Gerekess z zakonu siódmego smoka, Mistrzu miecza szóstego stopnia, tancerzu wojny, błękitna błyskawico rażąca niespodziewanie stoisz oto przed jego wysokością Daggarem drugim, królem Breihel, suzerenem szkarłatnych gór! U jego prawicy zaś stoi szlachetny Cedrik z Lei, syn pana na Lei, Dali i Łzawicy. On to gościć cię będzie jak własnego brata, a jeśli jakiejkolwiek ujmy u niego uświadczysz, niechaj spadnie na niego gniew bogów i królów, niechaj…

– Ale! – Wrzasnął rycerz widząc, że mowa daleka jest jeszcze od końca. – Ja nie jestem Yullą!

Nastąpiło krępujące sześć sekund milczenia.

– Gdzie? – Krzyknął Daggar drugi zapominając o swojej roli króla z bajki. A w ciszy echo jego głosu słyszalne było zapewne na zewnątrz. – Gdzie jest Yulla do cholery?

– Na dworze. – Odkrzyknął ktoś z zewnątrz, potwierdzając, że echo w ratuszu jest naprawdę donośne i dobrze słyszalne. – Konia rozkulbaczam! Grass, kretynie, miałeś tylko sprawdzić, czy już wszyscy są!

Nie minęło pół minuty nim na schodach rozbrzmiały kroki Yulli. A gdy emisariusz Toc Shachar, Mistrz miecza szóstego stopnia, tancerz wojny, błękitna błyskawica rażąca niespodziewanie przekroczyła próg i dziarsko ruszyła ku gospodarzom wszyscy głośno wciągnęli powietrze.

Nie chodziło o to, że Yulla Gerekes' była kobietą – W Breihel nie brakowało znakomitych wojowniczek.

Nie chodziło o to, że wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia lat – obecnie dziewiętnastoletni Cedrik miał szesnaście, gdy uznano jego zdolności za więcej niż wystarczająco dobre by dowodzić korpusem Dalijsko-Łzawickim.

Nie chodziło o skromny, choć wyraźny makijaż – oficerowie powinni przecież dbać o wygląd.

Z całą pewnością nie chodziło o długie blond włosy, niebieskie oczy, figurę modelki, zgrabne nogi i czarowny uśmiech – tego typu cechy u kobiet rzadko przeszkadzają mężczyznom.

Chodziło raczej o jej rozumienie nieco swobodniejszego ubioru i zachowania.

Napierśnik, niewiele więcej od owych piersi zakrywający i coś, co chyba miało być spódniczką. Owo coś zrobione było z kilkunastu długich, spiczasto zakończonych, metalowych płytek i zasłaniało tylko to, co najważniejsze. Podobny "strój" u kobiety Cedrik widział tylko raz, na siedemnaste urodziny setnicy z oddziału, którym dowodził, zabrali go na "męską rozrywkę". Wynajęta striptizerka miała nieco dłuższą spódniczkę.

Yulla ponadto miała wysokie, stalowe buty na chyba piętnastocentymetrowych szpilkach. Ich przydatność na polu bitwy budziła wiele wątpliwości, choć zdecydowanie nikt nie chciałby zostać takim obcasem nadepnięty.

Zamiast miecza u pasa miała drewniany krzyż, taki jak te robione przez dzieci, które często bawią się w rycerzy.

– Witam panów. – Zaczęła melodyjnie, gdy tylko znalazła się trzy kroki od Króla, dokładnie naprzeciw Cedrika. – Naprawdę bardzo Królowi dziękuję, że poszedł na te drobne ustępstwa. – Król niemal zachłysnął się wciąganym powietrzem, i nie zdołał wykrztusić nawet słowa. – Chyba bym nie zdzierżyła kilku godzin w tych naszych, znaczy się zakonnych, odświętnych szatach. Cholerstwo jest niewygodne, ciężkie i zwykle śmierdzi trzema poprzednimi użytkownikami. Przy pasowaniu na szósty stopień mogłam po zapachu poznać, co poprzednik zżarł na obiad.

– Mówi jak do kumpla od kieliszka. – Syknął cicho burmistrz do Cedrika, zapominając, że, przy braku normalnego gwaru, szeptanie w ratuszu jest bezsensowne. – A wygląda jakby dopiero co z burdelu szabelka wyszła!

Dziewczyna mrugnęła do niego, ale nie przerywała mowy.

– Dlatego naprawdę dziękuję, że Król zgodził się nieco ograniczyć ceremonię. Zatem, niech Król czyni co, uznał za niemożliwe do usunięcia z protokołu.

Jedno spojrzenie na króla wystarczyło, żeby stwierdzić, że całkowicie stracił resztki chęci nie tylko na pozoranctwo, ale na cokolwiek. Prawdopodobnie nawet polować mu się odechciało. Z trudem przywracając kamienny wyraz twarzy trzepnął pachołka przez łeb, mrucząc coś o wybałuszaniu gał na szlachetne panie, i niemal wyrwał słudze szkatułkę z rąk. Szybkim gestem powstrzymał szambelanowatego herolda, który widocznie odzyskał już dość zmysłów i sposobił się do ponownego rozpoczęcia przemowy. Daggar drugi otworzył szkatułkę, wyjął z niej dwa pierścienie, większy, srebrny, bez żadnych zdobień podał Yulli, mniejszy, złoty, misternie grawerowany w węże z oczkiem bez klejnotu, ale grawerowanym słowikiem, podał Cedrikowi. Energicznymi ruchami głowy usiłował dać do zrozumienia, że teraz to oni powinni zrobić swoje. Cedrik usiłował wsunąć złoty pierścień na palec Shacharki, dziewczyna nie zrozumiała, albo znakomicie udawała, że nie rozumie.

– A to co ma być? Zaręczyny? Wiem, że mam pod tobą służyć, ale bez przesady!

– To – Szambelan wzrokiem wyszukał zgody króla – Symbol jeno. Zdobny pierścień, gospodarz zakłada swemu gościowi. Znakiem tego, że u niego w gościnie przed wszelką ujmą chronić się gości zarzeka, jako tego słowika, któren wyżej jest umieszczony by go węże tknąć nie zdołały. Gładki pierścień gość gospodarzowi zakłada, znakiem tego, że własnych zasad się zrzeka w gospodarza dziedzinie jego praw przestrzegając. Z dawien dawna w Breihel tak się czyni z ambasadory, co u szlachty się zatrzymują, z generały przyjazne, co w sukurs przybyłe i z kapłany, do świątyni innego boga zawitałe.

– Rozumiem. Daj ten paluch chłopcze.

Pół minuty później król był już przy drzwiach, wlokąc za ramię burmistrza, królewska świta szła tuż za nimi. Tupot kilku par stóp był w ratuszowej hali donośny ale i tak dosłyszeli pytanie króla o drogę do wspomnianej przez burmistrza szabelki.

Następne pół minuty panowała niezręczna cisza, potem Cedrik ruszył przed siebie i gestem dał znać dziewczynie, żeby poszła za nim. Przed ratuszem stały trzy konie, jeden, o nieidentyfikowalnej maści, był w pełnych, błękitnych ladrach. Obok stały dwa karosze z typowo wierzchowym rzędem, żadne ze zwierząt nie miało juków dostatecznie dużych, by pomieścić jakiś sensowny bagaż, o normalnym pancerzu nie wspominając. Uznany omyłkowo za Yullę rycerz dosiadł zbrojnego wierzchowca, Yulla chwyciła jednego z karoszy za uzdę. Dopiero teraz do Cedrika dotarło, że jest naprawdę wysoka, nawet jeśli odjąć monstrualne szpilki przewyższała go o dobre pół głowy i nic nie pomagała świadomość, że miał mniej niż przeciętny wzrost jak na Breihelczyka. Pół cala się praktycznie nie liczy.

Ostatniego konia trzymała za uzdę jeszcze jedna dziewczyna, stanowiąca niemal dokładne przeciwieństwo Yulli. Niska, czubkiem głowy ledwo sięgałaby Cedrikowi podbródka, czarnowłosa, czarnooka, o dziwnych, egzotycznych rysach twarzy. Ubrana była skromnie i schludnie, choć modą większości podróżniczek w raczej męski strój, to jest w nudno i jednolicie ubarwione skórzane spodnie i kaftan.

– Zapomniałabym. – Yulla wskazała na niską dziewczynę. – To Ako, moja… hmm… najbliższym określeniem w Breihelskim byłby chyba giermek, ale i tak nie oddaje pełnej sprawiedliwości shacharskiego avesla. Stańmy chwilowo na tym, że to mój giermek, może potem wpadnę na jakieś lepsze określenie. Ako. To Cedrik. Nasz gospodarz.

Ako skłoniła się sztywno, jakby kij połknęła i dość dziwną modą – ręce trzymała równo przyciśnięte do boków, na krótką chwilę uniosła głowę tak, by pomimo czterdziestopięciostopniowego zgięcia tułowia patrzeć Cedrikowi prosto w oczy.

– A Grassa. – Yulla wskazała błękitnozbrojego. – Zdążyłeś już poznać. Dodam tylko, że to mój brat, i właśnie odjeżdża. Obiecał naszej mamie, że pojedzie ze mną dopóki oficjalnie nie trafię pod Breihelską protekcję. – Uniosła dłoń z symbolicznym pierścieniem. – Co już nastąpiło.

– Rozumiem. – Cedrik kiwnął głową. – Ale jeden dzień chyba może odpocząć przed powrotem? Zapasy uzupełnić? Upewnić się, że siostra mieszka w dobrych warunkach?

– Nie. – Grass nawet się nie zastanawiał nad odpowiedzią. – Widzę, że zostawiam siostrę w dobrych rękach. Zapasy z łatwością uzupełnię po drodze, a w razie potrzeby potrafię łowić i polować. A odpoczywać nie ma potrzeby, bo nasza podróż znacznie szybsza i mniej męcząca była, niż się spodziewaliśmy.

– Ostatnie trzy dni. – Wpadła mu w słowo siostra. – Przebyliśmy z prędkością znudzonego woła, więcej czasu popasając w gospodach niż siedząc w kulbakach.

Rycerz potwierdził kiwnięciem głowy i dał swojemu koniowi ostrogę. Zwierzę parsknęło i ruszyło raźnym truchtem. Faktycznie wyglądało na to, że jest wypoczęte.

– To co? Pokażesz mi w końcu nasze łóżko?

– Kwatera dla ciebie jest już gotowa, dla Ako też coś uszykujemy. Nikt nie uprzedzał, że przyjedziesz z giermkiem.

– Oj tam, jakoś się zmieścimy we dwie na jednym łóżku. Najwyżej będziemy się do siebie przytulać.

– Nie będziecie musiały.

– Nie powiem. – Yulla uśmiechnęła się lekko. – Że się nie spodziewałam żadnej demonstracji, ale albo doskonale udajesz, albo nic nie masz między nogami.

Cedrika zamurowało to nagłe oświadczenie, a wyraz jego twarzy musiał wyraźnie wskazywać, że nie rozumie, skąd takie pomówienie. Yulla pospieszyła więc z wyjaśnieniami.

– Może to nieskromnie zabrzmi, ale ja raczej ładna jestem, o stroju nie ma nawet sensu wspominać, a ty i tak jesteś pierwszym facetem, który nie próbował sobie wyobrazić mnie nago. – Cedrik milczał, wyraz jego twarzy zmienił się drastycznie, w tej chwili dobitnie sugerując, że zadziałały te same neurony, które skłoniły króla do pytania o szabelkę. – Aż do tej chwili, może jest jeszcze dla ciebie nadzieja.

Dopowiedziała to ze szczerą wesołością w głosie, a po chwili milczenia spytała:

– Skończyłeś?

– Nie. – Cedrik zaczął sobie rozcierać skronie złączonymi palcami środkowymi i wskazującymi, nie zdawał sobie sprawy, że robił to zawsze, gdy usilnie starał się zmusić myśli do skupienia na jednej konkretnej sprawie. – Jeszcze tylko finalny detal. Dobra, skończyłem.

– To prowadź.

Cedrik nie poprowadził ich najkrótszą drogą. Wręcz przeciwnie, początkowo ruszył w niemal zupełnie przeciwnym kierunku, z zamiarem zajrzenia do płatnerza i zamienienia z nim kilku słów na temat specjalnego zamówienia. Ponieważ płatnerza nie było w kuźni, Cedrik poprowadził zagranicznych gości na targowisko, choć dzień nie był targowy na placu i tak było tłoczno, przekupnie  jak to przekupnie. Głośno zachwalali swoje towary, jednocześnie starając się zdyskredytować konkurencje, jeszcze głośniej targowali się z zainteresowanymi, a szczyt wokalnych możliwości osiągali wrzeszcząc na swoich pomocników i, okazyjnie, na wyrostków którzy dla zaimponowania kolegom próbowali zwędzić coś ze straganu.

Prowadząca konia Yulla, a po ochłonięciu z pierwszego szoku także i Ako, zwracały na siebie uwagę. Palce wskazywały je bezlitośnie, reklamy, targi i obelgi cichły o ton lub dwa gdy dziewczyny znajdowały się dostatecznie blisko. Czasami rozlegały się tłumione szepty, które choć niewyraźne pozwalały się domyślać ich ogólnego sensu. Yulli najwyraźniej to nie przeszkadzało, Ako była wyraźnie zażenowana i stopniowo czerwieniała, w pewnym momencie wspomniała nawet, że powoli stają się atrakcją dla miejscowych. Yulla zareagowała na to skomplikowanym manewrem przy napierśniku, na skutek czego pseudopancerz odsłonił nieco więcej mostka i uwydatnił Shacharce to, co żołnierze Cedrika nazywali dolinką.

Cedrik dostrzegł wreszcie płatnerza, wysokiego, żylastego blondyna, targującego się o coś przy niewielkim, ale popularnym kramiku. Ponieważ podstawowym dostępnym przy kramiku towarem była zawartość trzech, a w dni targowe sześciu, beczek, targi dotyczyły zapewne ceny kufla piwa. Choć nie można było wykluczyć innych możliwości.

– Vlad! – Zawołał Cedrik, podchodząc bliżej. – Vlad! Chodź no tu! Schlejesz się kiedy indziej!

– Mowy nie ma! – Rozdarł się stojący za kramikiem niewysoki, brodaty i niemal kanciasty osobnik. – Mości Cedriku ja go stąd nie puszczę, póki nie uiści! Z całym szacunkiem dla waszmości, nie puszczę Vladimira, póki nie uiści za ostatnią gava. Pan Salvador pasy by ze mnie darł, gdybym pozwolił Vladimirowi na kredyt wypić!

Mistrz browarnik i płatnerz darzyli się wzajemnie, właściwie nieuzasadnioną, antypatią. Salvador miał jednak istotną przewagę – wszystkich konkurentów w Lei wykupił, wygryzł lub skutecznie zniechęcił do browarnictwa, zyskując tym samym monopol w mieście. Vladimir musiał więc pijać niemal wyłącznie jego piwo, bez możliwości skutecznego odgryzienia się, no bo czy piwowar potrzebuje zbroi?  

Cedrik uznał, że nie ma czasu na dyskusje, rzucił więc na ladę, niemal przed nos krasnoluda, monetę o odpowiednim nominale i siłą odciągnął płatnerza od kramiku.

– Dzięki.

Wysapał płatnerz, jego oddech sugerował, że wypił niewiele więcej niż jedną gava, a i to już dość dawno temu. Był prawie trzeźwy, było to w jego przypadku o tyle dziwne, że choć pił rzadko, nie umiał poznać kiedy należy przestać, w rezultacie właściwie każdy jego kontakt z alkoholem kończył się niezbyt przyjemnie.

– Chodź. Mam interes.

– Widzę. – Vladimir do ostatniej chwili nie zorientował się, że Cedrik prowadzi go ku zagranicznym pięknościom. – I cieszę się, że pamiętałeś także o interesie przyjaciela. Ale że szabelman pozwolił ci je na zewnątrz wyprowadzić! No, no. Mi zawsze mówił, że usługi tylko na miejscu i z góry opłacone. To jak się dzielimy? – Bezwstydnie wlepił wzrok w napierśnik Shacharki. -Po jednej na głowę? Dwóch na jedną po kolei? Czy dwie na jednego po kolei?

– Zapomniałem uprzedzić. – Cedrik zwrócił się do dziewczyn. – Że jak poczujecie przemożną chęć kopnięcia, lub walnięcia tego kretyna, to się nie krępujcie.

Yulla uśmiechała się szeroko, wyraźnie nic sobie nie robiąc z płatnerskich insynuacji. Ako natomiast nie wahała się ani chwili. Okręciła się szybko w piruecie, podskoczyła i rąbnęła Vladimira stopą w skroń. Najwyraźniej włożyła w to całą złość i frustrację, jaką zbierała w sobie już od pewnego czasu. Trzasnęło pękające drewno, a rozciągnięty na ziemi płatnerz zniknął pod resztkami ruchomego straganu i stosem wełny, włóczki i tasiemek. Prowadzący wózek staruszek klął tak głośno i zapamiętale, że nawet nie zauważył kiedy zaczął urągać prosto w twarz dziedzicowi miasta. Ani podtykanych mu pod nos dużych złotych monet, za które mógłby kupić nowy wózek i zapas towaru na następne pół roku.

W końcu udało się doprowadzić do porządku kramik, Vladimira i staruszka, który zorientowawszy się, że przez kilka minut lżył plugawie najważniejszego i najbogatszego młodzieńca w promieniu kilku dni drogi, nie chciał dla odmiany wstać z klęczek i zaprzestać "upraszać zmiłowania dla starego durnia".

– Taka śliczna nóżka, a taki ból zadała. 

Stęknął płatnerz rozcierając sobie skroń. Dopiero w zwierciadle miał się zorientować, że przez następne kilka dni będzie miał na boku głowy odciśnięte logo i nazwę shacharskiego szewca. Cedrik złapał go za ramię i bez słowa powlókł w kierunku płatnerskiej siedziby. Drugą ręką dał znać Shacharkom, żeby poszły za nimi. Na miejscu dziedzic Lei bezceremonialnie wskazał palcem Yullę.

– Do końca tygodnia masz dla niej zrobić porządny pancerz i miecz.

– Chyba cię pojebało. – Wyraził swoją opinię Vladimir. – Niby jak mam w tydzień zrobić pełen zestaw?

– Nie wiem. Ty tu jesteś specjalistą od pancerzy.

– I jako specjalista ci mówię, że tego nie da się tak szybko zrobić!

– Serio? A ktoś mi się tu ostatnio przechwalał, że kupił cały zapas bardzo skutecznych, magicznych narzędzi i może zrobić pełną płytę w najwyżej dziesięć dni.

– Ale to na specjalne zamówienia!

– To jest specjalne zamówienie. Powiedziałbym wręcz rządowe. Wagi państwowej. Jak się rozejdzie, że emisariuszkę z Tok Szakar mylą z dziwką z miejscowego burdelu…

– Emisariuszkę? – Wybełkotał Vlad z rozbrajająco kretyńską miną. – eee… znaczy się… one… eee… nie dla gościa… nie z szabelki?

Yulla nie wytrzymała i ryknęła gromkim śmiechem, a Ako poczerwieniała aż po same uszy.

– NIE! – Wrzasnął Cedrik. – Nie z szabelki!

– To dlaczego nie wzięła normalnej zbroi i miecza?

– A cholera ją wie. – Warknął Cedrik zerkając spode łba na tancerkę wojny. – A cholera jedna ją wie! Cholera wie, czemu się ubrała jak do burdelu!

– Bo to wygodne. – Wysapała Yulla łapiąc oddech między kolejnymi salwami śmiechu. – Nie musisz mi wierzyć, ale jak bogów kocham mi w tym naprawdę wygodnie. Nic mi nie krępuje ruchów. A w zakonie siódmego smoka szybko przestajesz się wstydzić czegokolwiek, masz to pewniej niż lichwiarskie odsetki krasnoludzkiej pożyczki.

– Znaczy się… eee… – Vladimir potrząsnął głową jak pies pozbywający się wody z futra. Najwyraźniej mu to pomogło, bo odzyskał rezon. – Znaczy się oczywiście! Zaraz się zabieram do roboty. – Uśmiechnął szeroko i z kiepsko udawaną niewinnością. – Muszę tylko Panią zmierzyć! Wie Pani, żeby zbroja nie była za ciasna, nie uwierała.

– Ako. – Zaczął Cedrik.

Ale niska dziewczyna nie potrzebowała żadnych poleceń. Też widziała iskry w oczach płatnerza, ledwo Vladimir wydobył skądś taśmę mierniczą, czarnowłosa Shacharka wyrwała mu ją z rąk i odciągnęła Yullę na bok. Kilka chwil później wręczyła płatnerzowi miarę i kawałek pergaminu z zapisanymi kilkoma cyframi. Yulla wyrwała mu ten pergamin, nim zdołał zerknąć choćby na jedną z liczb.

– Ej! Niby jak mam bez tego ci dopasować zbroję?

– Wcale. – Shacharka złożyła pergamin na pół, i wsunęła sobie pod napierśnik. – Nie potrzebuję nowej zbroi, ale dokładne wymiary przydadzą się u krawca. Wzięłam ze sobą tylko jedną sukienkę. I to brzydką, muszę sobie zamówić coś ładnego.

– Pokaż no mi tą, którą zabrałaś ze sobą. – Brzydkie to było podejrzenie które zalęgło się w głowie Cedrika. – A zaraz potem zdefiniuj mi co to znaczy „coś ładnego”.

Ako nie czekała na odpowiedź swojej pani i szybko wybiegła na zewnątrz, wróciła po krótkiej chwili niosąc niewielką sakwę. Wydobyła z niej pomiętą sukienkę, nie, w ścisłym sensie tego słowa, brzydką. Niebieską, skromną, na ramiączkach. Cedrik skłaniał się ku określeniu „dziecięcą”, ale tylko dlatego że w Lei często kupowano podobne sukienki małym dziewczynkom. Zwłaszcza wśród biedoty gdzie zwyczajowo tuż po zakupie sukienka niemal dotykała ziemi, a na nową oszczędzano dopóki nie pojawiała się realna groźba, że, w kwestii przyzwoitości, lepszy efekt dałaby metalowa półspódniczka Yulli.

– Czekam na definicję.

– Hm… coś ładnego? To coś, co mi się spodoba i nie pozostawi wątpliwości, że nosicielka jest atrakcyjną kobietą. Czyli na przykład porządny dekolcik, albo coś z rozcięciem, o, gdzieś dotąd – machnęła ręką gdzieś w połowie drogi między miednicą a dolną krawędzią swojego napierśnika. – Może być też coś w rodzaju tego paskudztwa, ale z innego materiału.

– Niemal całkiem przejrzystego? – Zapytał Vladimir, który nie zauważył, że Yulla z trudem powstrzymuje śmiech na widok jego rozmarzonej miny.

– Na przykład. Chociaż myślałam raczej o czymś, co zaczyna się rozpuszczać przy kontakcie z wodą, wyobraź sobie jakbym w czymś takim wyglądała przy fontannie. Oczywiście może być też coś lepiej dopasowanego, widziałam kiedyś gimnastyczki na zawodach, to coś, co nosiły, było takie śliczne, choć chyba trochę za ciasne…

Nie wytrzymała i roześmiała się.

– Żebyś ty się widział w lustrze Vlad. Cedrik, wyluzuj. Obiecuję ci, że wybiorę coś normalnego. A to. – Wskazała na niewielką ilość podbitego skórą metalu, który służył jej za odzież. – Zostaje, pogódź się z tym, nie wciśniesz mnie do innej zbroi, chyba że przemocą. A gwarantuję ci, że wcale nie będzie to łatwe. Pocieszaj się tym, że raczej nie przewiduję konieczności noszenia pancerza dłużej niż sześć-siedem godzin dziennie.

Cedrik miał już dość.

– Ako, pamiętasz te wymiary? – Czarnowłosa niemal niedostrzegalnie skinęła głową. – To podaj je Vladowi. – Cedrik odwrócił się do płatnerza. – Przygotujesz jej lepszą zbroję przed końcem tygodnia. – Znów obrócił się w kierunku gości. – A ty nie marudź, ceremonia była kurewsko uproszczona, ale zobowiązałaś się przestrzegać moich zasad, a to obejmuje również breihelską tradycję przyzwoitego wyglądu.

– Szlag. Ako! Wygląda na to, że miałaś rację, od jutra musisz mi zaplatać ten cholerny warkocz.

Vladimir, w odróżnieniu od Cedrika, wyraźnie nie zrozumiał, co to ma wspólnego z przyzwoitym wyglądem, Yulla przymierzyła się więc już do wyjaśnienia, ale Cedrik był szybszy. Jednym susem znalazł się przy dziewczynie i zatkał jej usta dłonią. Biorąc pod uwagę dotychczasowe prowokacje Yulli i sam fakt istnienia Vladimira, nie chciał sobie nawet wyobrażać co by się działo, gdyby płatnerz dowiedział się w końcu co symbolizuje dziewczęcy warkocz.

– To akurat możesz zignorować. Głowę dam, że już od stu lat ludzie nie zwracają uwagi na warkocze. Kto lubi, ten nosi. A teraz pożegnamy się grzecznie z mistrzem płatnerzem i udamy się wprost do mnie. Zakwaterujemy was elegancko, przebierzesz się i pójdziemy do krawca, żebyś sobie wybrała coś PRZYZWOICIE ładnego. I nie stawiaj się albo, Lareth mi świadkiem, przełożę cię przez kolano i spiorę pasem jak gówniarę, bo od samego początku jak gówniara próbujesz na siebie zwracać uwagę!

– Gratulacje. – Vladimir pokiwał głową z uznaniem. – Gratulacje szczere i zasłużone ślicznotko. Jeszcze nie widziałem, żeby ktoś tak szybko naprawdę wkurwił Cedrika.

 

– Uspokoiłeś się trochę? – Yulla uśmiechnęła się przymilnie. – Może faktycznie troszkę mnie poniosło u tego płatnerza, ale on to wszystko brał tak poważnie, że… w każdym razie przepraszam.

– Nie. To ja przepraszam. Vladimir w jednym miał rację, strasznie szybko się wściekłem. Nie jestem jakąś chodzącą oazą spokoju, ale raczej długo trwa, zanim wyjdę z siebie, a tam… Nagle się wściekłem, i to nie tylko na ciebie. Wściekłem się na wszystko. Dosłownie. A ty akurat byłaś dosłownie pod ręką i na tobie się rozładowało… to nie było naturalne.

– Bystry jesteś. Jeszcze nikt nie zorientował się, że równie mocno wkurzyłby się na powietrze, za to że pozwala się wdychać innym ludziom.

Cedrik spojrzał na nią podejrzliwie. Ako wyjęła spod kaftana niewielki naszyjnik.

– Jest zaklęty. – Powiedziała spokojnie Yulla. – Potrafi wywołać napad niekontrolowanej wściekłości, chciałam zobaczyć ile potrwa zanim ochłoniesz.

– Dlaczego?

– Wybacz, ale powiem ci, dopiero gdy sprawdzę jeszcze dwa inne amulety. Niekoniecznie na tobie.

– Dlaczego?

– Później. Obiecuję. Wyjaśnię ci wszystko. I przyjmę każdą karę, jaką uznasz za stosowne. – Po raz pierwszy wyglądała na poważną. Nie trwało to długo bo zaraz dodała zwykłym dla siebie tonem. – Tylko pamiętaj, że nie wszystko co boli jest karą. W tej waszej szabelce też pewnie jest sala z pejczami, co nie?

– Nie wiem.

– Jaaaaasne. – Ton głosu wyraźnie sugerował, że Yulla nie wierzy i nie uwierzy choćby i potwierdził to cały panteon. – ŁAŁ! To twoja chata?

Palec dziewczyny skierował się ku ogromnemu budynkowi, z daleka pyszniącego się pozłacaną elewacją, który objawił się na końcu alejki gdy skręcili po raz kolejny.

– Nie. To zajazd pod złotym smokiem. Do mojego domu idzie się tędy. To oczywiście tylko skrót, żeby nie obchodzić połowy miasta dookoła.

Wskazał wąską, ciemną i okropnie brudną uliczkę, po drugiej stronie ulicy. Drugą w kierunku zajazdu. Przecisnęli się przez nią, nie bez trudności, bo określenie „wąska” nie oddawało pełni sprawiedliwości, uliczka była zbyt ciasna by koło siebie mogło iść dwoje, nawet szczupłych ludzi, Ako bez przerwy zerkała niespokojnie do tyłu, na konie. Wyraźnie obawiała się, że któreś ze zwierząt utknie. Cedrik prowadził je jednak pewnie, nie wiedziały, że zdarzało mu się już korzystać konno z tego skrótu – choć niezwykle rzadko, bo nieodmiennie kończyło się to podarciem spodni i odarciem skóry na udach.

Uliczka wyprowadziła ich na niewielki plac z fontanną, wokół placu znajdowało się kilka sklepów, ale raczej nie zaglądali tam bywalcy targowiska. Gustowne, fałszywie skromne, a przede wszystkim kosztowne wystawy dobitnie sugerowały, że bez trzosu pełnego złota nie warto nawet przeglądać oferty. Z placu, jak szybko zauważyła Yulla, były tylko dwa wyjścia – północne i południowe, oczywiście zakładając, że przez wyjście rozumie się szeroką, brukowaną drogę, bo w cieniu niemal każdego sklepu czaiła się wąska, obskurna uliczka, niektóre nawet węższe od tej, którą właśnie przeszli. Cedrik poprowadził je ku północnemu wyjściu, minęli kilka zgrabnych kamieniczek, północną bramę, potem kilka mniejszych i rzadziej porozstawianych, gustownych domków, aż w końcu droga zamieniła się w alejkę obsadzoną po obu stronach śliwami. Nie trzeba było nikomu tłumaczyć, że alejka prowadzi prosto do dworku Cedrika, równo z linią drzew kończył się ostatni płot, i zaczynały łąki, na których pasło się kilka krów, w ciągu pięciu minut dotarli do okazałego dworku rodzinnego Cedrika. Typowy szlachecki dworek, na planie prostokąta, biały, zdobny, z kilkoma budynkami gospodarczymi w tle. Yulla nie skomentowała, że pierwszy raz spotyka się z dworkiem tuż za granicą miasta. Przed gankiem ogrodnik prowadził ożywioną rozmowę z jakimś chłopem, którego Cedrik nie rozpoznawał, prawdopodobnie dostarczającym do dworku jakieś zapasy, bo niedaleko stał wóz, do wozu zaprzęgnięta była wyjątkowo wielka krowa. Kiedy podeszli ogrodnik i chłop ukłonili się nisko, kmieć zapomniał wprawdzie o zdjęciu czapki, ale grawitacja ocaliła go przed naruszeniem protokołu.

– Witam w domu, paniczu. – Ogrodnik wyprostował się i spróbował nakłonić do tego swojego rozmówcę, ale ten pozostał w skłonie jak sparaliżowany. – Ziutek! Prostuj się wreszcie, bo to nieładnie!

Ziutek nie odpowiedział, nie poruszył się też, nie licząc lekkiego drżenia.

– Proszę się wyprostować.

Na słowa Cedrika kmieć stanął sztywno, na jego twarzy wykwitł grymas autentycznego przerażenia. Pan na Lei zerknął podejrzliwie na emisariuszkę To’c Shachar, a ta, nie próbując nawet robić tego ukradkiem potwierdziła skinięciem głowy, a potem przyłożyła sobie złożone dłonie do policzków, przechyliła lekko głowę w geście zwykle kojarzonym z symulacją snu i z miną z grupy fałszywie słodkich przeprosin zatrzepotała rzęsami. Cedrik westchnął, chciał zaprowadzić chłopa do izby, żeby posiedział w spokoju, aż nie odzyska normalnego postrzegania rzeczywistości, ale nie zdołał. Kiedy tylko Ziutek zobaczył, że oto wielkopańskie ramię wyciąga się w jego stronę kwiknął jak kopnięty prosiak i rzucił się do panicznej ucieczki, w tempie niemal dorównującym końskiemu galopowi dopadł pierwszych z brzegu drzwi, w tym wypadku prowadzących do suszarni, i schronił się we wnętrzu.

– Jak się uspokoi. – Cedrik niewątpliwie mówił do ogrodnika, choć co chwila spoglądał zimno na obie dziewczyny. – Przyprowadź go do mnie, chcę go osobiście przeprosić i jakoś wynagrodzić za ten niezbyt zabawny żart moich gości.

W holu czekała Kari z naręczem ręczników, zza którego ledwie było widać czubek jej nosa. Na widok Yulli i Ako zrobiła wielkie oczy, kiedy się odezwała jej głos ociekał wręcz niedowierzaniem.

– Nie sądziłam, że aż tak zależy panu na zacieśnieniu więzów przyjaźni, żeby aż wynajmować…

– Kari. – Przerwał jej Cedrik. – Poznaj Yullę Gerekess, naszego gościa z Tok Szakar i jej giermka Ako.

– Gościa? To znaczy… – Kari otrząsnęła się z szoku szybciej niż Vladimir i dygnęła tak nisko jak tylko mogła nie rozrzucając po podłodze ręczników. – Przepraszam. Myślałam że pani jest z…

– Szabelki. – Wpadła jej w słowo Yulla wesoło. – Nie ty pierwsza tak pomyślałaś. Zresztą nikogo nie winię.

– Eee… Panie Cedriku? No bo prosił pan, żebym przygotowała coś, co pomoże nawiązać przyjacielskie stosunki z naszymi gośćmi… ale… eee… chyba się nie nada…

– Aha. – Yulla rozpromieniła się wyraźnie. – Zorganizowałaś nam męską rozrywkę, tak? Striptiz czy chlanie na umór?

– Eee… – Kari, jakby nie słyszała Yulli, nadal mówiła do Cedrika, czy raczej do czegoś zlokalizowanego gdzieś w okolicach jego stóp. – no i… przypomniałam sobie, że pański ojciec zawsze powtarza… eee… jak to najtrwalsze przyjaźnie zawiązują się gdy wspólnie wypoci się wiadro stresu.

– Rozpaliłaś w saunie, tak? – Domyślił się Cedrik. – No to…

Nie zdołał dokończyć, Yulla odepchnęła go na bok i niemal obaliła pokojówkę, próbując zgnieść ręczniki tak, by zobaczyć całą twarz służącej. Oczy Shacharki błyszczały z podniecenia, nad głosem też z trudem panowała.

– Saunę? Macie saunę? Prawdziwą, breihelską saunę? Cholera! Całe życie o tym marzyłam! Ako! Sauna! Sauna! Nie sądziłam, że tak szybko do jakiejś trafimy!

– Spokojnie. – Cedrik rozmasował bolące ramię. – Sauna nie ucieknie, będziesz mieć tyle okazji ile zapragniesz.

Yulla wyraźnie go nie słuchała, otoczyła Kari ramieniem, tym razem definitywnie wytrącając jej z rąk ręczniki i przyciągnęła do siebie, drugą ręką zagarnęła Cedrika i raźno ruszyła ku drzwiom.

– Nie stójcie jak te kołki! Lecimy do sauny! Wszyscy!

Kari pisnęła i wyrwała się z objęć Yulli. Oczy miała otwarte jeszcze szerzej niż gdy pomyślała, że Shacharki są wynajętymi przez Cedrika prostytutkami, choć tym razem przyczyna była nieco inna. Teraz w jej oczach malował się delikatny przestrach.

– A tobie co? – Yulla ścisnęła nieco mocniej, tak że Cedrik się zgarbił. – Nie chcesz się z nami pobawić w saunie?

– Cz-cz-czy… – Kari poczerwieniała i wlepiła wzrok w podłogę, wzięła głęboki oddech i zadała pytanie na szybkim wydechu. – Czy w Tok Szakar kobiety i mężczyźni kąpią się wspólnie?

– A skąd! Ale w zakonie siódmego smoka już tak. Tam szybko przestajesz się wstydzić czegokolwiek, dziewczyno!

– Puść mnie! – Zawył Cedrik gdy opuściła nieco ramię, co poskutkowało bolesnym skłonem, jego głowa była już na poziomie napierśnika dziewczyny. – Cholera! Zaraz mi cyckiem oko wybijesz!

Puściła, gospodarz szybko odsunął się poza zasięg chwytu.

– Kari. – Powiedział masując sobie szyję. – Zaprowadź Yullę do sauny, skoro aż tak jej na tym zależy. Oczywiście jeśli masz ochotę to wejdź z nią, jakby nie patrzeć sama cię zaprosiła. Ja… Ja pójdę później.

– Jesteś pewien? Nie wiadomo kiedy znowu będziesz miał taką okazję, żeby… Aaa… no jasne! Wejdziesz później, żeby sobie pooddychać powietrzem przesyconym, młodym dziewczęcym potem. Ech nie ma lepszego materiału do sztachnięcia się jak dziewczęce wydzieliny, co nie?

Kari, choć wydawało się to niemożliwe, poczerwieniała jeszcze bardziej. Tym razem z wściekłości.

– Jak śmiesz obrażać Pana Cedrika!? Ty głupia babo! Pan Cedrik nie jest taki… taki… taki… taki okropny. – A „Pan Cedrik” nie mógł uwierzyć, że dwudziestolatka może w gniewie nadal się wysławiać jak małe dziecko, ba, nawet tupnęła nogą. – Pan Cedrik nigdy nie zrobiłby czegoś tak… tak… paskudnego! Pan Cedrik nigdy…

Przerwała gdy Yulla zaniosła się gromkim śmiechem.

– Ktoś tu się podkochuje w szefie. – Powiedziała – Nie będę pokazywała palcem ale doradzę jej tylko, że jakby rozpuściła te swoje kasztanowe włoski, to na pewno wyglądałaby o wiele śliczniej.

Może to błysk w oczach Shacharki, a może dotychczasowe obfite doświadczenia z krótkiej znajomości, ale Cedrik zareagował niemal natychmiast

– Uprzedzam, że jeśli ten ostatni amulet ma jakikolwiek związek z miłością, to ani mi się waż używać go na Kari, albo spotkamy się na ubitej ziemi. Choćbym i miał wywołać wojnę!

– Cholera. Mogłeś wcześniej uprzedzić.

Yulla miała minę jakby zrobiła coś głupiego i czuła się za to winna. Cedrik spojrzał na pokojówkę, oddychała ciężko i gapiła się na niego nieco zamglonym wzrokiem, na czoło wstąpiły jej kropelki potu.

– Panie… Cedriku… – Sprawiała wrażenie, jakby wypowiedzenie każdego słowa sprawiało jej niespotykaną trudność. – Ja… jakoś tak… dziwnie się czuję… Panie Cedriku!

Rzuciła się Cedrikowi na szyję, zawahała przez chwilę i wtuliła głowę w jego pierś. Chichocząc przy tym i powtarzając cicho, ale wyraźnie bzdury w rodzaju „teraz już zawsze będziemy razem” i „nigdy pana nie puszczę”. Cedrik delikatnie, ale stanowczo odsunął dziewczynę od siebie.

– Panie Cedriku… – Kari brzmiała, jakby miała się za chwilę rozpłakać. – Czy ja… Czy ja się Panu nie podobam? Jestem brzydka? Chyba nie! Chyba nie ma pan innej!?

– Cholera. Kretyni wzorowali efekt na tych śmiesznych, zagranicznych romansidłach. – Yulla poskrobała się z frasunkiem po głowie, podczas gdy Kari kontynuowała namiętne wylewanie swoich uczuć.

– Oczywiście, że Pan ma… byłoby dziwne, gdyby tak wspaniały mężczyzna… nie miał nikogo… ale… ale… chociaż druga! Jak będę druga, też będę szczęśliwa! Co ja mówię, niech tylko pozwoli mi Pan zostać u swego boku! Druga! Piąta! Ostatnia! Najmniej ważna ze wszystkich! Byle tylko…!

Cedrik nie słuchał od dłuższej chwili, wpatrywał się w Yullę z groźnym błyskiem w oczach. Shacharka chyba zrozumiała, że tym razem naprawdę przesadziła, bo spuściła wzrok.

– Na podwórze. – Warknął Cedrik. – Natychmiast! Kari! Przynieś dwa miecze!

Pokojówka wybiegła radosnymi okrzykami obwieszczając wszystkim, że spotkał ją zaszczyt podania broni samemu Cedrikowi. Minutę później pan na Lei wbijał już dwa miecze w ziemię przed gankiem.

– Wybieraj.

Yulla westchnęła.

– Przestań. Przepraszam, naprawdę przepraszam. Nie musimy chyba uciekać się do…

– Jak to było? „Obiecuję. Wyjaśnię ci wszystko. I przyjmę każdą karę, jaką uznasz za stosowne.” No to kara będzie najpierw, a wyjaśnisz wszystko trochę później, o ile nadal będziesz w stanie. Wybieraj.

– Skoro tak, to wybieram ten. – Wydobyła zza pasa dwie zbite gwoździem deseczki.

– Jeśli sądziłaś, że będę się temu sprzeciwiał i rzucę ci prawdziwy miecz. – Cedrik chwycił dwie rękojeści. – To się cholernie pomyliłaś.

Wyciągnął oba miecze z ziemi i jeden z nich rzucił tak daleko za siebie jak tylko zdołał. Zaraz potem skoczył ku dziewczynie. Pędził prosto jak strzała i ciął prostopadle, w bardzo przewidywalny sposób licząc raczej na element zaskoczenia niż skuteczność manewru. Yulla uniknęła zgrabnie cięcia i odskoczyła poza zasięg ostrza. Cedrik zaatakował ponownie tym razem już nie w tak oczywistym stylu, pokazywał, że nie na darmo uczyniono go dowódcą w tak młodym wieku. Przez ostatnie trzy lata stoczył wiele pojedynków, rzadko kiedy przegrywając. Teraz zwijał się, markował uderzenia, zwodził. Bezskutecznie. Shacharka unikała wszystkich ciosów, jakby tańczyła. Cedrik próbował narzucić swój rytm walki, skierować dziewczynę ku ścianie suszarni, gdzie nie mogłaby już się okręcać, co stanowiło jej ulubiony sposób wymykania się spod ostrza. Yulla wyraźnie zdawała sobie z tego sprawę, i nie dała sobą kierować. Ku zdumieniu wszystkich wykonała niemożliwe dla człowieka salto w przód, którym przeskoczyła nad Cedrikiem i wylądowała w przyklęku. Z którego nie zdołała się podnieść dostatecznie szybko. Cedrik uderzył pewnie i mocno, widział jak dzierżąca „miecz” ręka Shacharki porusza się by zasłonić plecy przed uderzeniem, wiedział, że deseczki nie stanowią żadnej przeszkody dla porządnego ostrza.

Gas’sha

Brzdęknęło. Ostrze Cedrika zatrzymało się na pięknie zdobionym mieczu, z rubinem w głowicy. Yulla powoli wstała, miecz Cedrika został lekko odepchnięty. Dziewczyna odwróciła się do niego z uśmiechem na ustach, z ręki do ręki przerzucała sobie piękny miecz, jeszcze chwilę temu będący zaledwie dwoma cienkimi deseczkami.

– Gratulacje. – Nie przestawała się uśmiechać. – Nie spodziewałam się, że zmusisz mnie do aktywowania prawdziwej postaci mojego miecza. Nawet jeśli to tylko dlatego że wdepnęłam w mrowisko.

Cedrik spojrzał w dół, faktycznie grupa mrówek uwijała się pracowicie przy dziurze, którą zrobił obcas Yulli. Dopiero teraz dotarło do niego, że wykonywała te wszystkie akrobacje w swoich monstrualnych szpilkach. Coś takiego nie powinno być możliwe. Zaczął się bać.

Musiało to odbić się na jego twarzy, bo Yulla się roześmiała i przyjęła pozycję do ataku.

Gas’sha

W jej ręku ponownie pojawiły się zbite gwoździem szczapki, rzuciła się ku niemu wirując niby w tańcu. Trzykrotnie uderzyła go w bok, za każdym razem ze strony przeciwnej, niż spodziewał się Cedrik, gdyby miała prawdziwy miecz już trzykrotnie raniła by go ciężko, jeśli nie śmiertelnie. Po trzecim uderzeniu zamarkowała kolejny cios, tym razem w głowę, Cedrik dał się nabrać, a dziewczyna z całej siły trzasnęła go po palcach. Bolało tak, że aż puścił miecz. Niemal w tej samej chwili poczuł kopnięcie gdzieś w okolicach kolana i się przewrócił. Dziewczyna delikatnie położyła mu stopę na piersi i przystawiła do szyi krawędź drewna.

– W prawdziwej walce powiedziałabym, że przynajmniej umrzesz z przyjemnym obrazkiem przed oczami, ale… Niestety nie założyłam dzisiaj majtek zwycięstwa.

Zdjęła mu stopę z piersi, schowała szczapki za pas i wbiła sobie pięści pod boki. Uśmiechała się promiennie, zupełnie jakby przed chwilą pogadała sobie spokojnie, a nie stoczyła walkę z kimś, kto niewątpliwie zamierzał ją co najmniej ciężko zranić.

– No dalej, wstawaj. I pokażcie mi wreszcie tą waszą saunę.

– Najpierw wyjaśnienia. – Cedrik nie zamierzał się podnosić, spojrzał tylko w oczy Kari, która podbiegła do nich gdy tylko się przewrócił. – Chyba że chcesz od razu wracać do Tok Szakar.

Yulla milczała przez chwilę.

– No dobra. Ale wstań i wracajmy do środka. To zajmie chwilę i jestem niemal pewna, że nikt poza tobą nie powinien tego słuchać. Kari. Czy byłabyś tak miła i przygotowała coś do picia?

Kari nie słuchała, była zbyt zajęta klęczeniem przy Cedriku i nieudolnym, romantycznie łzawym pocieszaniem przegranego. Amulet najwyraźniej jeszcze działał.

– Cholera, naprawdę mocno ją wzięło, Ziutek wychynął z szopy zanim Kari powiedziała o tej saunie.

 

Pokojówkę trzymało jeszcze przez blisko kwadrans, a Cedrik uparł się, że jako poszkodowani przez amulet zarówno ona jak i Ziutek mają prawo wszystko słyszeć. Yulla nie była tym zachwycona, ale najwyraźniej nie chciała już bardziej podpadać, bo bez dyskusji zgodziła się na ich obecność.

– Nie udawaj, że nie słyszałeś plotek „To’c Shachar organizuje wymiany generalskie, żeby mieć lepszą kontrolę nad światem” albo jakoś tak to szło. Nie pamiętam dokładnie co gadał tamten pijaczyna. Ale nie wmówisz mi, że to był pojedynczy kretyn. Podobne plotki krążą po świecie od lat, i nie zamierzam kryć, że nie są całkowicie bezpodstawne. Podstawowym celem jest oczywiście pokazanie wszystkim jak silne jest To’c Shachar. No wiesz, przyjeżdża taki na wymianę i nie trwa długo aż ktoś, kto jest pewien, że pokonanie Shacharczyka przyniesie mu sławę jak świat długi i szeroki, wyzywa go do walki, albo napada po cichu a tu klops. Shacharaczyk wygrywa jedną ręką dłubiąc sobie w nosie, albo rozgrywając w międzyczasie partyjkę szachów.

– Albo. – Przerwał Cedrik – Wygrywa walcząc drewnianą zabawką i nosząc na sobie zbroję, która bardziej przypomina kostium kąpielowy?

– Dokładnie. No i potem wszystkich dopada świadomość, że tam skąd przybył jest takich więcej, a kto wie czy nie nawet lepszych. Tak więc taka wymiana przypomina wszystkim, że z Schacharczykami nie powinno się zadzierać. Tyle, że my, no dobra, Rada Mędrców, znaczy się taki nasz drugi rząd, pilnuje…  Równowagi, tak chyba można to nazwać równowagą. I wymianę zawsze prowadzimy tam, gdzie coś może zachwiać równowagą i nie chodzi mi tu o pokój czy sprawiedliwość społeczną. Tym się cholernie rzadko interesują. Wiesz, że na świecie są relikty mocy? Tam gdzie się znajdują moc promieniuje i wpływa na niczego nieświadomych mieszkańców. W Breihel są takie trzy, z czego jeden Lei. Ten tutaj łagodzi negatywne emocje, złość, strach, smutek i tym podobne w promieniu jakichś dziesięciu kilometrów.

– Przecież ludzie też tu się kłócą, biją i wpadają w depresję.

– Nie "u-su-wa" tylko ła-go-dzi. Negatywne emocje są częścią człowieczeństwa i nie da się ich usunąć. Ale w Lei ludzie są spokojniejsi, szybciej dochodzą do siebie, a same konflikty są… może niekoniecznie łagodniejsze, ale znacznie krótsze niż gdzie indziej. No i samoistna emanacja mocy nie poradzi sobie szybko z prawdziwymi, szczerymi emocjami. Wymuszone, jak przez te amulety znikają błyskawicznie ty się uspokoiłeś już za drzwiami Vladimira, Ziutek przestał się niepotrzebnie bać po niespełna minucie. Kari oberwała, ogólnie rzecz biorąc, pozytywnym ładunkiem i trzymało ją, aż amulet się nie rozładował. Ale kiedy wkurzyłeś się zupełnie szczerze trwało to trochę dłużej, patrzyłeś na mnie spode łba jeszcze prawie dziesięć minut, ale teraz ci przeszło.

– No dobra. Załóżmy że ci wierzę. Skąd Szakarczycy wiedzą o artefaktach pół kontynentu dalej, o których nie wiedzą nawet miejscowi magowie i kapłani? A wierz mi, lubią mnie na tyle, żeby mi powiedzieli.

– Po pierwsze mogą wiedzieć ale poprzysięgli, że absolutnie nikomu kto nie spełni jakichś tam wymagań tego nie zdradzą. Po drugie Shacharczycy, a konkretnie Rada Mędrców, wie to dzięki badaniom zapisków naszych przodków i podaniom innych ras. Wiesz, parę tysięcy lat temu, zanim do Breihel zawitała obecna cywilizacja, w To'c Shachar… a właściwie w miejscu gdzie dziś jest To'c Shachar bo wtedy się nazywało jakoś inaczej, żyła potężna nacja, której marzyło się panowanie nad światem. No i ładnie im szło, ale w pewnym momencie za bardzo się rozrośli i nie potrafili utrzymać pod kontrolą tak dużego terytorium. W skrócie: odbyło się kilka wewnętrznych rebelii i szlag trafił mocarstwo, redukując je do mniej więcej obecnej wielkości. Historyk albo archeolog ci to lepiej wyjaśni. – Zamilkła na chwilę, wyraźnie się zastanawiając, czy mówić dalej czy nie. – To'c Shachar oznacza dosłownie "Ci, którzy przetrwali". Więcej nie popełnili tego samego błędu, zamiast próbować podbić świat, stwierdzili, że lepiej pilnować tylko, żeby nic nie zachwiało równowagi, bo burdel po tych rebeliach panował na ich dawnym terytorium przez dekady. Na początku mieli ciężko, bo dawni rebelianci chcieli zlikwidować swoich byłych już władców na dobre, ale przetrwali kilka wojen, sąsiednie królestwa osłabły, a To'c Shachar radziło sobie coraz lepiej bo jako jedyne z powstałych po rebelii państw utrzymało dawny sposób wzmacniania armii.

– To znaczy?

Yulla znowu zamilkła na chwilę. Spojrzała wymownie na Kari i Ziutka, którzy zrozumieli i chcieli już ruszyć ku drzwiom. Cedrik złapał oboje za nadgarstki. Shacharka westchnęła.

– Powiedz mi Cedriku. Co w Breihel robi się z potworami? Z pogryzionymi przez wilkołaki? Z ludźmi w których pieprznęło tyle magii, że wyrosły im nietoperze skrzydła, albo zaczęli widzieć w nocy? Z półkrwi olbrzymami?

– Zabija. – Powiedziała cicho Kari, nim Cedrik zdążył się choćby zastanowić. A widząc, że nikt jej nie ucisza dodała głośniej. – Potwory się zabija, albo przepędza, żeby zdechły. Żeby nie groziły już ludziom. Niedaleko stąd wygnali chłopca, sześcioletniego, pogryzł go szczurołak i maluch zamieniał się przy każdej pełni.

– Tak. Zabić. Przepędzić. Jedyne skuteczne rozwiązania. Tak jest właściwie na całym świecie. Z wyjątkiem To'c Shachar. Trochę starań magów i lykantrop zachowuje pełną świadomość a zarażać mogą tylko naturalne lykantropy. Półkrwi olbrzym, wychowany na porządnego wielkoluda potrafi wiele zdziałać. Ale, że się różnią od reszty… są dziwadłami, jakich nie chcemy wśród nas. Nawet w To'c Shachar motłoch tak reaguje, ale na szczęście armia regularnie patroluje wszystkie miasteczka i wioski i jak tylko gruchnie wieść o takim potworze zgarniają go, żeby "odpowiednio się nim zająć". Głupi lud myśli, że chodzi o skuteczne i ostateczne zakatrupienie. – Uśmiechnęła się uroczo. – Ale tak naprawdę są umieszczani w odpowiednich ośrodkach, gdzie dostają to czego potrzebują do życia: pomoc. Wszyscy dorośli, i dzieci w odpowiednim wieku, dostają propozycję wstąpienia do armii lub akademii wojskowej, jeśli wydają się dość bystrzy. Jakoś tak trzy czwarte odmawia. Tym pomaga się znaleźć normalne zajęcie. Pozostała ćwiartka stanowi cholernie duże wzmocnienie dla Shacharskiej armii. No bo nagle wróg odkrywa, że ciosem, którym zrąbałby solidne drzewo ledwo zdołał wybić ząb Shacharskiemu szeregowcowi, albo stwierdza, że ten przeklęty Shacharczyk ma szpony, albo kły, albo pluje jadem. Albo ma trzy metry wzrostu i macha młodym dębem jak pałką.

– A ty? – Cedrik od razu zrozumiał. – Kim jesteś? Skąd cię przygarnęli? Ciebie i Grassa?

– Znikąd. Kiedy miałam cztery lata miałam wypadek w górach. Spadłam w przepaść. Zginęłabym, gdyby nie to, że akurat wtedy Singi wyszedł się napić wody ze strumienia. Zobaczył mnie i z miejsca zrozumiał, że od śmierci dzielą mnie nawet nie minuty a sekundy. Zastosował kurację, która, jeśli podziała, wyleczy każdy rodzaj obrażeń, ale jeśli zawiedzie zabija na miejscu. Wiedział, że bez tego i tak umrę, a w ten sposób miałam jakąkolwiek szansę, tak gdzieś jedną na tysiąc. No to wstrzyknął mi prosto w serce krew smoka. Zatamował co się dało z pozostałych ran… Krew smoka ma potężne właściwości magiczne, w tym lecznicze, ale nieobrobiona jest jednocześnie kurewsko silną trucizną. Może to dlatego, że niewiele już miałam swojej krwi, a może zwykły przypadek, ale przeżyłam. Następnego dnia byłam już prawie zdrowa i Singi zabrał mnie na skraj miasta. Trochę trwało, zanim rodzice uwierzyli, że uratował mnie prawdziwy smok, ale nie mieli specjalnego wyboru. Pół roku po wypadku wygrywałam już bójki z czternastolatkami, a jak skończyłam pięć lat potrafiłam pokonać większość ze świty ojca. Ojciec był rycerzem i wiedział, jaki pożytek ma armia z takich "normalnie wychowywanych potworów", jak nas zwykle nazywają ci którzy umieją się podpisać, ale niewiele więcej potrafią, to i wychowywał mnie normalnie. Gdy miałam siedem lat zapytał wprost, czy jak dorosnę chcę walczyć czy robić coś innego. Nie wyglądał na zadowolonego, gdy wybrałam drogę miecza, ale nie sprzeciwiał się. Cztery miesiące później zaczynał się nowy rok w akademii wojskowej, a w klasie pierwszej poza kilkudziesięcioma krzepkimi wyrostkami siedział starawy facet z sześcioma rękami i smarkula, o sile przewyższającej dorosłego mężczyznę. Nie muszę dodawać, że teraz cholernie wykraczam poza ludzki poziom, prawda?

– No, tak szlachcianki pewnie nie sprawdzali, czy "jest dość bystra".

– Sprawdzali. W akademii nie ma znaczenie urodzenie czy pieniądze. Jak zawalisz wstępny egzamin to cię nie przyjmą, choćby i stać cię było na ubranie całego pułku w złote zbroje. I od razu odpowiadam: nie. Nie jestem geniuszem. Przez krótki czas wszyscy tak myśleli, nawet ja, ale szybko się okazało że to jest trochę inaczej. Faktycznie jako pięciolatka dorównywałam już inteligencją i logicznym rozumowaniem dorosłym, ale nigdy nie wybiłam się inteligencją ponad przeciętność. Singi twierdzi, że to kolejny efekt smoczej krwi, bo smoki wykluwają się z umysłem jak u dorosłego, a z wiekiem przyswajają jedynie nowe informacje. No i wcale nie są bystrzejsze od ludzi. Po prostu żyją na tyle długo, żeby się o wiele więcej nauczyć.

Zatem czym jestem? – znowu wyglądała niespotykanie poważnie. – Kobietą, w której żyłach płynie krew smoka, albo smokiem w kobiecym ciele. Sama się czasami zastanawiam która wersja jest bliższa prawdy. Wyglądam  i, chyba, myślę jak człowiek, ale siłę, szybkość, wytrzymałość, zdolności regeneracyjne i magiczne mam jak smok. – Powaga spłynęła z niej momentalnie, gdy kończyła już swoim zwykłym stylem. – Nawet nie wiesz ile razy się zastanawiałam, czy jak przyjdzie co do czego to urodzę jak człowiek czy zniosę jajo.

A wracając do tematu artefaktów, to tamta wielka nacja stworzyła część z nich na wzór jakichś jeszcze starszych które znaleźli bogowie tylko wiedzą gdzie. Może być ich nawet więcej, ale wiemy o trzech w Breihel. Mamy powody podejrzewać, że część z nich może wariować, więc przy okazji wymiany chciałam je sprawdzić. Leiski najwyraźniej działa bez zarzutu.

– Czyli. – Cedrik dzięki tytanicznym wysiłkom woli zdołał powstrzymać nadzieję, przed zabrzmieniem w jego głosie. – Ta wymiana, ma na celu swobodne umożliwienie ci sprawdzenia trzech artefaktów, a potem będziesz musiała wrócić?

– A skąd. Artefakty kazali mi sprawdzić przy okazji, od biedy mogli nawet wysłać tu kogoś cichcem, jak do Hragg. Nie. Wymiana jest bezterminowa, znaczy się trwa dopóki Breihel i To'c Shachar nie będą w stanie wojny lub dopóki ktoś nie wezwie wymienianego do powrotu. Mnie może odwołać Zakon albo Rada. No nie smuć się tak. Na pocieszenie powiem ci, że i ty i ja możemy wnioskować do To'c Shachar o wezwanie mnie z powrotem. Mówiłam już, że głównym celem jest uświadamianie wszystkim, że jesteśmy silni. Zapomniałam ci powiedzieć, że drugim celem jest zbieranie dokładniejszych danych o sytuacji w okolicy, no wiesz, żeby zawczasu uniemożliwić jakiemuś królestwu nabranie potęgi, nad którą nie zdołali by panować. Nieważne czy chodzi o potęgę ekonomiczną, zbrojną czy zwyczajnie za duże terytorium. Będę im regularnie słała raporty.

– Innymi słowy przyznajesz się do szpiegostwa.

– Możesz tak to nazwać, ale ja zamierzam raczej potwierdzać lub dementować plotki, jakie zwykle docierają do krajów dość odległych od miejsca wydarzeń. Parę lat temu krążyły plotki, że w Kenish zalegalizowano masę narkotyków, o ile mi wiadomo była to kompletna bujda, bo zalegalizowano jedynie uprawy bazylii, wcześniej całkowicie nielegalnej ze względu na dominującą religię. W każdym razie tak stwierdzał raport, który czytałam.

– A wiedziałaś, że Basilia, to w Kenishkim slangowe określenie narkotyków? Coś jak "trawka" w Breihelskim.

– To może wyjaśniać skąd się wzięły te plotki. No dobra wiesz już chyba wszystko. Nawet więcej niż powinieneś… a co tam. Prowadźcie w końcu do tej sauny!

– Pani Yurra. – Odezwała się z kąta Ako, a Cedrik uświadomił sobie, że nie licząc cichego mruknięcia na targowisku (na które zresztą nie zwracał wtedy szczególnej uwagi) przemówiła po raz pierwszy. Głos miała wysoki, nieco piskliwy a także, jak szybko zauważył, nie nauczyła się Breihelskiego zbyt dobrze. – Ja obietsała sie nie wtrącaci w pani decyzja. Ja nie psierwała opowiesici, chociazi powinna. Ale ja nie ide sauna, zanim zostawie bagazie w nasi pokój.

Mówiła cicho, spokojnie, bez emocji, a przede wszystkim powoli. Cedrik zastanowił się nagle, ile rozumiała z rozmów, kiedy wszyscy mówili dość szybko. Na pewno dostatecznie dużo, koniec końców zawsze odpowiadała jakimś uniwersalnym gestem.

– No dobra. Cedrik, to pokaż nam gdzie będziemy spać, a potem prowadź do Sauny.

Cedrik westchnął i wyszedł, wymownym gestem dając znać, że mają pójść za nim. Kari zawahała się chwilę zanim podreptała za gośćmi, po drodze, w przedsionku, podnosząc z gniewnym pomrukiem ręczniki z podłogi ("ponad pół godziny i nikt nie wpadł na to, żeby je zabrać!"). Osamotniony Ziutek nie odważył się wyjść bez pożegnania z gospodarzem, którego to doczekał się następne pół godziny później.

Przez całą drogę Yulla popędzała gospodarza i Ako, pokrzykując co chwila "Sauna", ale zaniemówiła gdy otwarły się drzwi do jej komnaty. Niczym małe dziecko rzuciła się w kierunku ogromnego łoża z baldachimem, w którym, gdyby rzeczywiście zamierzała się mocno przytulać, zmieściłaby się nie tylko z Ako, ale jeszcze z Kari, Cedrikiem i Vladimirem, a prawdopodobnie starczyłoby miejsca także dla pociągowej krowy Ziutka. Shacharka pomacała łóżko ostrożnie, jakby spodziewała się jakiejś pułapki, a potem coś mruknęła i zgrabnym saltem wyskoczyła z butów, lądując niemal dokładnie na środku łóżka. Odbiła się kilka razy piszcząc z uciechy.

– Cholera, Cedrik! Nie sądziłam, że tak szybko każesz wymienić łóżko! Zobacz Ako! Wyśpimy się na tym obie jak kró…lew…ny…

Przestała skakać wpatrując się szeroko otwartymi oczami w stojący na szafce kryształowy sześcian, o krawędziach nieco krótszych niż obcasy jej butów.

– Kryształ teleprojekcyjny! Pięciocalowy! – Podbiegła i przysunęła sobie sześcian pod sam nos.– Kolorowy! A niech mnie! – Pisnęła gdy w czarnej podstawce zobaczyła dwa małe otwory i klapkę. – Z możliwością podłączenia Sieci Informacyjnej i Zewnętrznego Ładowania Energią! Jest nawet komora na Kryształy Pamięci! Cholera! Cedrik! Wykosztowałeś się na gości!

– Eeee… nie przesadzaj. Sześćset diram to niemało, ale przecież nie majątek. No i kupiłem to prawie siedem lat temu… Po tygodniu już staniały o jedną trzecią.

– Sześćset diram, to będzie jakieś… tysiąc centów. Tylko tysiąc centów za taki sprzęt? Przecież za tyle nie kupiłabym nawet dwudziestoletniej, niebieskawej dwucalówki!

Przeciągnęła wzdłuż górnej krawędzi kryształu i przypięła sobie do dłoni długą, wąską mackę z przyssawką, która wysunęła się z sześcianu. Na górnej powierzchni sześcianu pojawił się obraz, młody mężczyzna w poważnie wyglądającym garniturze relacjonował pokrótce straszliwą katastrofę na jakimś jeziorze, w bliżej niezidentyfikowanej części Breihel. Yulla szturchnęła lekko obraz palcem i jęknęła z zachwytu gdy dziesięciokrotnie powiększona twarz prezentera zawisła nad sześcianem tak, że można było ją oglądać choćby i z łóżka. Cedrik nie mógł się powstrzymać od parsknięcia, zwłaszcza że gdy zdjął Yulli mackę z palca i przykleił ją do niewinnie wyglądającej płytki na ścianie, Shacharka aż podskoczyła ze szczęścia.

– Macie nawet energię w ścianie?

– No, rachunki trochę pożerają. A przy okazji, na tamtym regale są widowiska.

Yulla wbiła wzrok we wskazaną półkę, faktycznie pełną małych, podpisanych pudełeczek, zawierających, jak się właśnie dowiedziała, kryształy pamięci z widowiskami. Chwyciła pierwsze z brzegu i wcisnęła kryształowe jajo do komory w podstawie sześcianu. Obraz jeziora zniknął, a na jego miejscu wykwitł wielki napis "Dzieje wielkiego Edmonda, sagi część pierwsza". Po chwili napis znikł zastąpiony wielkim, brodatym facetem w rogatym hełmie, tłukącym toporem w tarczę na ręce nieco młodszego i gładszego wojownika. Tubalne głosy aktorów były o wiele bardziej przekonujące od markowanych uderzeń.

Yulla zaczęła przeglądać pudełka. O jej radości świadczył najlepiej fakt, że, wbrew swoim dotychczasowym zachowaniom, nie zapytała o pornosy. Przerwała przeszukiwanie wpiwszy wzrok w trzy pudełeczka, które obok tytułów miały dopisek "głębia".

– Głębia… pełne trzy wymiary projekcji… Bogowie… ile to wszystko kosztowało?

– Nie wiem dokładnie, ale cała ta półka, razem z kryształami, wyszła pewnie jakieś dwa, może dwa tysiące dwieście diram, czyli… – Przeliczył szybko na palcach. – Coś koło trzy i pół tysiąca centów, plus minus pięćset.

– Cholera… ja chyba umarłam i trafiłam do raju.

– Nie przesadzaj.

– Nie przesadzaj? NIE PRZESADZAJ!? Do dzisiaj myślałam, że takie łóżka to mają tylko na królewskich dworach! Masz na tej jednej półce więcej widowisk niż u mnie w całym domu! A tego co mówiłeś wychodzi mi, że magia jest tutaj z dziesięć razy tańsza niż u nas! Gdybym tylko wiedziała, zabrałabym ze sobą samojazd!

– Jak nie przeszkadza ci jednoślad, to ci potem któryś udostępnię. Ja wolę konie.

– Jednoślad… zaraz! "Któryś"? To masz ich kilka?

– Ojciec ma. Ja wolę konie.

– Cedrik… – Jęknęła Yulla błagalnym tonem. – Ożeń się ze mną.

– Mowy nie ma. Ochłoń trochę, Kari cię potem zaprowadzi do sauny.

Nawet wizja tak wyczekiwanej przez niej łaźni parowej nie zaćmiła zachwytu Shacharki nad luksusami i ilością zdobyczy magicznej technologii, oddanymi do jej dyspozycji.

– Pobaw się nowymi zabawkami, a my w tym czasie zakwaterujemy Ako. – Cedrik położył dłoń na ramieniu czarnowłosej Shacharki. – Chodź Ako, daj się dziecku w pełni nacieszyć.

– Ako zostaje. – Yulla przestała grzebać w pudełkach z widowiskami, teraz z zachwytem i piskami podziwiała nieco mniejszy sześcian dźwiękowy i kolekcję znacznie mniejszych kryształków z muzyką. – Myślałam, że przygotowaliście pokój jednoosobowy, a w tym spokojnie możemy mieszkać razem.

– To jest pokój jednoosobowy. – Powiedział Cedrik wyjaśniającym tonem.

Tym razem nawet Ako spojrzała na niego z niedowierzaniem. Niemniej wyraźnie podzielała zdanie swojej pani o wspólnym mieszkaniu w przygotowanym dla niej pokoju, bo złożyła u nóg łóżka niewielki tobołek, z którym nie rozstawała się odkąd weszły do domu gospodarza. Cedrik dopiero teraz zauważył że i ona zerka co jakiś czas na znajdujące się w pomieszczeniu magillumy* z podziwem. Potrafiła jednak znacznie lepiej maskować emocje niż Yulla.

– Cholera – Yulla odkryła właśnie kolejny sześcianik i kolekcję klejnotów z grami. – Zaraz się okaże że Shacharska szlachta mieszka biedniej niż Breihleska służba. Kari, pokażesz nam potem twój pokój!

– Ciebie naprawdę to wszystko dziwi? Słyszałem, że Tok Szakar wydobywa, produkuje i importuje najwięcej magicznego paliwa na świecie.

– Ale dziewięćdziesiąt siedem procent z tego zużywają badania rady i zbrojenia. Dla mieszkańców zostają smętne resztki, w dodatku z paliwa najgorszej jakości. Bywały okresy, że czasowo wprowadzali ograniczenia sprzedaży do trzech taumów na głowę dziennie. W domu energię w ścianie mamy tylko w głównej hali, resztę musimy napełniać własną energią.

– Rozumiem, że niska podaż podbija cenę, ale ty chyba nie miałaś problemów, sama mówiłaś, masz tyle magii co smok.

– Bo mam, może nie tyle co smoki ale w moim ciele utrzymuje się ponad dziesięć razy więcej energii niż u przeciętnego człowieka.

– Czyli mogłabyś sobie napędzać takie kryształy przez cały dzień bez przerwy, prawda?

– A powiedz mi.– Yulla z przekąsem postanowiła zadać pytanie z wiedzy powszechnej. – Jeśli nie jesteś czarodziejem to w jaki sposób odzyskujesz energię?

– No, jedząc. Ciało pobiera energię z pokarmu, prawda?

– Prawda. To teraz wystaw sobie, że niczym smok mam w sobie dość magii, żeby przez całą dobę napędzać taki sześcian, a i energię odzyskuję równie sprawnie co smok. Tyle że smoki nie zyskują więcej mocy z tej samej ilości pożywienia co ludzie.

– Czyli musiałabyś jeść jak smok?

– Powiem tak: w moim ciele krąży energetyczny odpowiednik dwóch pieczonych wołów. Gdybym codziennie zużywała całą swoją magię, zbankrutowałabym na jedzeniu.

– To i tak by wysiuo taniei – Zauważyła trzeźwo Ako, dla której ta informacja wyraźnie stanowiła nowość. – Nizi kupowaci paliwo, albo kamieni motsy.

– Przy Shacharskich cenach na pewno. 

– A ja. – Tym razem to głos Kari wyrażał zdumienie. – Się bałam, że Pani będzie narzekać na zbyt skromne warunki.

– Po pierwsze Kari. – Yulla pogroziła jej palcem jak niegrzecznemu dziecku. – Nie „Pani” tylko „Yulla”, ewentualnie zgodzę się na „niezwykle urodziwa, szlachetna, wspaniałomyślna i czcigodna bogini Gerekes’ której blask przyćmiewa nawet słońce”, ale jak schrzanisz akcent w nazwisku to ci natrę uszu. Po drugie, może i jestem szlachcianką, ale, według breihelskiej terminologii to najbliżej do mnie ma szlachta zagrodowa. Ale to i tak nie oddaje w pełni znaczenia naszego pa’c o-kai. Ale gdzie mi się tam równać z magnaterią… – Obrzuciła ckliwym spojrzeniem trzy sześciany i pół tysiąca kryształów różnej wielkości. – Chociaż przyznaję, że u kilku naszych arystokratów bywałam w gościach i nawet połowy tego nie mieli dla siebie. Ale sam to powiedziałeś: niska podaż podbija cenę. Czy to sześcian komunikacyjny!?

Do komunikatora słowo „sześcian” nie pasowało żadną miarą. Nie tylko nie przypominał typowej kostki (zresztą większość „sześcianów” była raczej płaska), ale nawet nie miał sześciu lecz siedem ścian, pięć równych, nie wyższych niż pół cala, front i tył były natomiast idealnymi pięciobokami. Całość bez trudu mieściła się w dowolnej kieszeni czy choćby, co Yulla właśnie udowadniała, pod napierśnikiem.

– Nie byłem pewien czy zabierzesz swój, ani czy w ogóle będzie działał na breihelskich częstotliwościach, więc na wszelki wypadek kazałem kupić. Abonament pokrywam, ale pamiętaj że za wszelkie przekroczenia płacisz z własnej kieszeni.

– Co jest w tym abonamencie?

– Wskazanie trzech kontaktów jako darmowe, siedemdziesiąt dwie godziny rozmów, tysiąc wiadomości pisanych lub głosowych, sto wiadomości graficznych i dwieście taumów informacji z Sieci Informacyjnej.

– A ile. – Shacharka prewencyjnie usiadła na łóżku. – Taki abonament kosztuje?

– Sto diram kwartalnie, albo czterdzieści miesięcznie.

– TO PIĘTNAŚCIE RAZY MNIEJ NIŻ U NAS!!!

Yulla wydobyła sześcian komunikacyjny spod napierśnika i niemal z czcią obejrzała z każdej strony, zanim odłożyła magillum na stolik koło łóżka. Przez chwilę kontemplowała kryształ w skupieniu.

– Rozumiem, że nie chcesz się ze mną ożenić. – Powiedziała swoim zwykłym, wesołym tonem, choć tym razem dało się w nim wyczuć nutę żalu. – Ale może potrzebujesz chociaż kochanki albo niewolnicy?

– Dzięki za ofertę, ale nie skorzystam. Ale mogę ci obiecać, że jak będziesz grzeczna, to nie będę pisać do tego twojego Zakonu o wcześniejsze odwołanie. Teraz się rozgość, a jak będziesz gotowa to Kari cię zaprowadzi do sauny.

Po tych słowach Cedrik wyszedł. Nadal nie wybaczył Yulli trzech amuletów, a po jej opowieści nie mógł zmusić się do myślenia o niej inaczej niż o legalnym szpiegu, ale jej reakcje na widok pokoju i sześcianów wzbudziły w nim nieco sympatii. I poczucie dumy, może i Breihel nie dysponowało taką potęgą jak To’c Shachar, ale przynajmniej każdy obywatel od mieszczanina wzwyż mógł sobie pozwolić na oświetlenie całego domu i chociażby używany sześcian teleprojekcyjny.

Przeprosił i pożegnał Ziutka, a potem poszedł do salonu odpocząć. W tym celu uruchomił dwudziestopięciocalowy sześcian teleprojekcyjny, przeciągnął palcem po odpowiedniej krawędzi, dzięki czemu dziesięciokrotnie powiększony obraz zajął większą część ściany i zaczął zmieniać stacje dyskiem kontrolnym. Nim znalazł coś sensownego zaczął już donośnie chrapać.

Obudził go potworny wrzask.

 

– CEDRIK!!!

Yulla stała w drzwiach, swoją pseudozbroję, o której Cedrik zaczął już myśleć jako metalowym bikini, zamieniła na ową brzydką, jej zdaniem, sukienkę. Była wyraźnie zdenerwowana. Ako gorączkowo usiłowała powstrzymać i, sądząc z tonacji, bo używany przez nią język był dla Cedrika całkowicie niezrozumiały,  uspokoić swoją, maszerującą (z niezwykle zawziętą miną) ku dziedzicowi Lei, panią. Obie dziewczyny wyraźnie ubierały się w pośpiechu, Ako miała kaftan założony tył na przód i, sądząc po tym jak na niej wisiał, nie zapięty. Natomiast sukienka Yulli wyglądała jakby ktoś wcisnął ją jej przez głowę, kiedy Shacharka gdzieś biegła, spod sukienki, między nogami, dyndał jej malowniczo kawał ręcznika.

– CEDRIK! Czemu do jasnej cholery nikt mnie nie uprzedził!?

– O czym? 

Cedrik nie mógł oderwać oczu od ręcznika, z bliska widział już wyraźnie, że dziewczyna była, przynajmniej pierwotnie, owinięta nim w pasie, ale najwyraźniej ręcznik się rozluźnił, a nie spadł jedynie dlatego, że mniej więcej w tym samym miejscu sukienka miała wszytą gumę, ściągacz czy co też tam kobiety sobie w sukienki wszywają. Cokolwiek zdenerwowało Yullę, było na tyle poważne, że nie zamierzała tracić czasu nawet na uwolnienie się z wyraźnie rysującego się pod materiałem ręcznika.

– W tej waszej saunie… w samym środku ściany… jest… takie… taka… takie coś…

– Jakie coś?

– Takie kamienne, kanciaste coś! Koło tego stoi wiadro z wodą!

– No pewnie że jest. Kamień parowy. Na zewnątrz jest palenisko, kamienie się nagrzewają a jak polejesz je wodą to masz parę w saunie.

– Nikt mnie nie uprzedził!

– Ale to chyba nie problem?

– To jest PROBLEM! – Zawyła, w jej głosie brzmiał autentyczny ból. – Myślałam, że to jakaś szafka albo takie śmieszne krzesło I USIADŁAM NA TYM!!!

Cedrik powinien już wcześniej domyślić się zakończenia, ale nie zdołał się jeszcze w pełni rozbudzić więc wybuchł śmiechem, zamiast okazać całkowicie zasłużone współczucie gdy Shacharka kończyła płaczliwym wyciem.

– To nie jest śmieszne! Mam ci pokazać jak teraz wygląda mój tyłek? Skóra mi złazi płatami!

Odwróciła się i wyraźnie zamierzała zademonstrować oparzenie, ale Ako zdołała ją jednak powstrzymać.

– Mogliście mnie uprzedzić!!! – Zawyła odwracając się ponownie. – Skąd miałam wiedzieć, że pod tym się pali ogień?

– Stąd. – Cedrik zdołał się wreszcie opanować. – Że sama dawałaś do zrozumienia, że zawsze chciałaś wypróbować tradycyjną breihelską saunę, więc powinnaś znać przynajmniej podstawowe informacje o niej. No a takie kamienie parowe są podstawowym elementem konstrukcji breihelskiej sauny, dla nas to tak oczywiste, że się na nich nie siada, że nawet nam przez głowę nie przejdzie, że ktoś może o tym nie wiedzieć… Bardzo bolało kiedy na nim usiadłaś?

– Kurewsko! Myślałam, że skoro macie tu tak tanią magię, to pewnie jakiś taki test szokowy czy coś. Najpierw ma się wydać cholernie gorące a potem przyjemnie grzeje albo co i próbowałam na tym usiedzieć dłużej.

Cedrik nie dowierzał własnym uszom. Kamienie były dostatecznie nagrzane, by dało się na nich smażyć jaja, a ona próbowała na jednym z nich wysiedzieć, w nadziei że za chwilę ostygnie. Wolał nie mówić jej, że faktycznie kamienie parowe zwykle są zaczarowane, bo jedynym skutkiem zaklęcia jest zabezpieczenie ich przed pękaniem, dzięki czemu zamiast swobodnie leżących kamieni ma się coś w rodzaju piecyka, no i można sobie pozwolić na nagrzanie kamieni do znacznie wyższej temperatury, bez obawy, że zużyją się już po pierwszej porcji zimnej wody. Bojąc się odpowiedzi zapytał:

– Jak długo?

– Wytrzymałam? Prawie minutę! Dopiero teraz zaczyna naprawdę boleć! Ledwo mogę łazić, o siedzeniu to pewnie do jutra już mogę zapomnieć! Co najmniej!

– Mogę jedynie zaoferować ci moje szczere przeprosiny. Szczęśliwie trafiło na ciebie, a nie Ako, więc…

– SZCZĘŚLIWIE!?

– No… sama mówiłaś, że do jutra ci się zagoi. Ako by pewnie się leczyła z miesiąc.

Yulla chciała już coś odpowiedzieć, ale zamknęła usta. Jej mina wyraźnie sugerowała, że nigdy nikt uznał jeszcze, że lepiej by jakiś groźny wypadek zdarzył się jej, a nie komuś, kogo nie obdarzono smoczą zdolnością regeneracji. I że po krótkim przemyśleniu sprawy musi mu przyznać w tej kwestii rację. No i musiała sama przed sobą przyznać, że w jej przypadku oparzenia były znacznie łagodniejsze, niż te, jakich nabawiłby się zwykły człowiek. Te krótkie przemyślenia wyraźnie ją nieco uspokoiły.

– Czyli to nie była zemsta za te…

– Nie. Ale nie puściłem jeszcze tego w niepamięć. Na mnie mogłaś sobie testować co chciałaś, ale używania tych cholerstw na nie związanych z tą sprawą ludziach ci nie wybaczę.

– Wiem, zwłaszcza na Kari. – Yulla nie zdążyła ugryźć się w język.

Przez chwilę obie z Ako patrzyły na gospodarza z niepokojem, a ten milczał przez chwilę, nim spojrzał emisariuszce prosto w oczy.

– Tak. – Powiedział spokojnie i wyraźnie nie odrywając spojrzenia od jej niebieskich oczu. – Dokładnie tak. Nie wybaczę zwłaszcza tego, że użyłaś amuletu na Kari. To aż tak oczywiste, czy po prostu smocza krew pomaga ci wywęszyć jakieś feromony czy inne cholerstwa?

– To widać jak na dłoni. W każdym razie dla każdej normalnej dziewczyny.

– To dobrze. – Cedrik odpowiedział po dłuższym milczeniu. – Usią… ekhem. Połóż się na brzuchu na kanapie, albo co. Ako, ty też siadaj. Pójdę po kogoś, kto zna się na oparzeniach. I może załóż te rzeczy jak należy, Ako. To że Yulla zgubiła gdzieś normy przyzwoitości nie znaczy jeszcze, że masz ją naśladować.

Kwadrans później stał pod drzwiami i wysłuchiwał zduszonych okrzyków bólu, gdy lekarz aplikował Shacharce właściwy opatrunek na głębokie oparzenie drugiego stopnia. Zabieg zakończył się najwyraźniej sukcesem, bo lekarz wyszedł szeroko uśmiechnięty. Po krótkiej rozmowie z gospodarzem medyk stwierdził, że pacjentka ma się dobrze i wyzdrowieje całkiem szybko, o ile nie będzie zbyt często naruszać opatrunku, choć blizny zostaną jej na zawsze. Cedrik wolał nie uświadamiać zadowolonego z swojej pracy człowieka, że pacjentka rano zdejmie opatrunek a oparzone miejsce będzie pewnie miała gładkie jak, nie przymierzając, pupcia niemowlaka.

Kiedy wszedł do pokoju zastał wspomnianą pacjentkę truchtającą wokół stołu, krzywiła się niemiłosiernie. Niemniej nie wyglądała na kogoś, kto właśnie odparzył sobie sporą część bioder i oba pośladki.

– Następnym razem. – Yulla zatrzymała się wpół kroku i wskazała palcem Breihelczyka. – Wejdziesz razem z nami.

– Jeśli obiecacie założyć przepaski na oczy. – Cedrik nie miał ochoty dyskutować. – Wyglądasz znacznie lepiej niż chwilę temu.

– Bo macie dobrego lekarza. Wysmarował mi dupę czymś chłodzącym i już tak nie boli.

– Miło mi to słyszeć. A teraz, skoro już zdążyłaś się rozgościć, zabawić i poranić, to chcę poważnie porozmawiać. Poważnie i szczerze.

– Nie mam w zwyczaju kłamać.

– To dobrze. – Cedrik usiadł, Ako natychmiast wstała. – Ako siadaj, nie wiem jakie zwyczaje pasują w Tok Szakar, ale w Breihel gość może siedzieć gdzie chce, choćby i gospodarz musiał przez to stać. Yulla. Mówiłaś wcześniej, że zamierzasz potwierdzać lub zaprzeczać jakimś plotkom docierającym do Tok Szakar. O jakie plotki chodzi konkretnie?

– Jeśli powiem, że te informacje są zatajone to będziesz drążył temat?

– Tak. Myślałem nad tym od kiedy się dowiedziałem, że nastąpi wymiana i nie znalazłem powodów, a w innych przypadkach te powody były dość oczywiste.

– No dobra. Oficjalnie zostałam tu wysłana, żeby potwierdzić, czy nowo odkryte złoża magicznych paliw są tak duże jak krążą pogłoski, bo jeśli tak to równowaga ekonomiczna zostanie solidnie przesunięta w waszą stronę i będzie trzeba coś wymyślić, żeby Breihel podnosiło swoją pozycję stopniowo a nie gwałtownie.

– Oficjalnie?

– Tak. Oficjalnie. Podobne zachwiania w światowej gospodarce miały miejsce już kilka razy i Rady nigdy to przesadnie nie obchodziło. Nieoficjalnie podsłuchałam, jak Mistrz Zakonny cieszył się, że wreszcie znaleźli sposób na pozbycie się mnie na dłużej.

– Mieliśmy rozmawiać poważnie.

– I ja też mówię poważnie. Nasz Zakon jest sztywny jak lokator trumny, a mnie od tamtego wypadku zawsze rozpierała energia. Nie pasowałam do ich sztandarowego mistrza miecza: zimnego profesjonała, stojącego jak kołek i emocjonalnego jak blok granitu. Ale nie mogli mnie nie przyjąć na próbę po rekomendacji Rady, a potem nie mogli znaleźć żadnego przepisu, który by im pozwolił mnie wywalić: spełniałam wszystkie wymagania i zdawałam wszystkie egzaminy na pozytywne noty. Nigdzie nie mieli napisane, że mistrz miecza musi się zachowywać jakby mu chirurgicznie usunęli wszystkie emocje, to taka ich nieoficjalna zasada. Tak jak noszenie pełnej zbroi płytowej nie jest nigdzie oficjalnie wymagane, ale wszyscy w zakonie takie nosili. Ale ja im ten wizerunek zimnego profesjonała psułam, ilekroć ktoś przyszedł był zgorszony tym, że wśród słynących z opanowania rycerzy jest taka hałaśliwa baba. A potem Rada zgłosiła się do Zakonu z prośbą o wskazanie kogoś, kto pojedzie do Breihel sprawdzić czy trzy artefakty działają jak należy, no i Zakon wykorzystał okazję, oficjalnie zajęli takie stanowisko: „Zakon nie zamierza wysyłać nigdzie swoich członków by ci skradali się cichcem jak tchórze lub szpiedzy. Zakon oddeleguje do tego zadania odpowiedniego wojownika, jeśli jego obecność w obcym kraju zostanie legalnie zarejestrowana, na przykład w postaci wymiany generalskiej.” A Rada się nie zastanawiała długo. Potem musiałam tylko wyprosić u Mistrza żeby mi oddali miecz i zbroję do zaczarowania. Zgodzili się od ręki, byle się mnie pozbyć.

Cedrik nie uwierzył.

– Pomogę ci. – Powiedział spokojnie. – Sprawdzić te dwa pozostałe artefakty. A potem wrócimy do tej rozmowy, i jak nie zdobędziesz się w końcu na szczerość dołożę wszelkich starań, żeby cię stąd wykopać.

 

 

 

 

Słowniczek – wprawdzie starałem się wyjaśnić znaczenie stworzonych przeze mnie lub nie występujących już powszechnie w mowie, słów w tekście, ale nie zawsze dało się to zrobić w sposób naturalny, dlatego też wyjaśniam tu z czym do czynienia w tym konkretnym przypadku (poza zamieszczonym fragmentem jest jeszcze kilka takich słów)

*Magillum – to wszelkiego rodzaju magiczne kryształy, o praktycznie dowolnych właściwościach. Można powiedzieć, że to taki magiczny odpowiednik "urzędzania". Samo słowo stworzyłem łącząc w jedno dwa łacińskie słowa: "magicae cristallum" czyli dosłownie "magiczny kryształ".

Koniec

Komentarze

Tekst niedopracowany i zawierający wiele usterek, proponowałabym umieścić na becie, nie w Poczekalni.

http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Nie dość, że do fragmentów mało kto zagląda, to jeszcze do tego straszy liczbą znaków.

Znam z własnego doświadczenia. Wrzuciłam tu niedawno fragment opowiadania z ok 11 tyś znaków jako anonim i doczekałam się jedynie trzech komentarzy. Pół biedy, że choć w miarę pozytywne od pożeraczy z nowofantantastycznej dżungli – loży ;-). Za dużo i za często pojawiają się u ciebie te usterki jak regulatorzy już oznajmili wcześniej. Lepiej wrzucać teksty w miarę “oszlifowane” językowo. I nie żebym się chciała wymądrzać jako nowy użytkownik. To dobra rada.

Mam kota. Ma na imię Pisz.

Ponieważ Autor prosi o “o powstrzymanie się od uwag na temat ortografii, interpunkcji, gramatyki“ to rzeknę tylko, że jednak przydałoby się nad tymi aspektami popracować, by komuś mogącemu czynić wydawnicze cuda w ogóle chciało się nad tekstem pochylić. To trochę jak ze sprzedażą samochodu – jasne, że jak sprzedajesz zabytkowe porsche po bardzo okazyjnej cenie, to może chętny znajdzie się, chociaż będzie zabłocone i ze zdechłym kotem na tylnym siedzeniu, ale jak chcesz komuś opchnąć całkiem przyzwoitego używanego kadeta to trzeba go wcześniej należycie odpicować;)

Niestety nie doczytałam do końca (doszłam gdzieś do połowy), bo chyba nie wpisuje się w – sorki za makaronizm – target. Nie wiem, czy autor jest osobą stosunkowo młodą, czy po prostu celuje w takich czytelników bo opowiadanie wydaję się dość naiwne, a i typ humoru raczej nastoletni. Nie wiedziałam, czy część pomysłów, przy których logika mówiła dziękuję i szła na grzyby (np. jazda konna w piętnastocentymetrowych stalowych szpilkach) to celowy zabieg parodystyczny czy nie. Miejscami zarzucasz czytelnika nawałem obcych nazw i informacji o świecie, co zwłaszcza na początku tekstu może odstraszyć. Podobnie jak opowiadanie przez bohaterkę historii swego życia za jednym zamachem. Duzo archaizmów – nie twierdzę, że każdy musi fanatycznie trzymać się realiów historycznych, o ile potrafi stworzyć spójny i wiarygodny świat, ale jakoś trudno mi wyobrazić sobie np. modelki w przedstawionych w tekście realiach. A ogólnie – czułam się trochę jakbym czytała fanfik jakiegoś anime ecchi. Czyli – bajka nie dla mnie, ale może koneserom gatunku się spodoba.

Tylko miejże drogi Autorze szacunek do czytelnika i nad błędami popracuj przedtem, a nie potem.

Pozdrawiam i życzę wytrwałości:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dzięki Alex.

W końcu (pierwszy raz od kilku poprzednich zamieszczonych tu przeze mnie tekstów) ktoś się choć odrobinę ustosunkował do mojej prośby o zajęcie się oceną treści, a nie warsztatu literackiego. Jako autora najbardziej interesuje mnie właśnie czy jest sens dalej pisać coś takiego, czy to się podoba, czy nie. A tymczasem w komentarzach zawsze pojawiały się wypowiedzi typu “tu wstaw przecinek”, albo “zmień także na również i będzie lepiej”.

Zacząłem się już nawet zastanawiać czy gdy komentujący idą kupić groszek to wracają do domu z fasolą.

 

Nie ma sensu przepisywanie komentarza Alex, wystarczy stwierdzić, że zgadzam się z Jej opinią, dotyczącą warsztatu.

 

O ranuśku… głupio tak kopiować Adama, no ale jak już brać przykład to z najlepszych, prawda?

Ja również podpisuję się pod komentarzem Alex.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

A ja się nie podpisze pod jej komentarzem – choć mógłbym – a za to zacytuję jego fragment:

 

bo chyba nie wpisuje się w – sorki za makaronizm – target.

Boskie^^

 

Odnośnie prośby o ocenę treści, podchodzisz do sprawy zupełnie od dupy strony, Autorze.

Większość ludzi – nie tylko tutaj, ale ogólnie – nie będzie czytać czegoś, co wręcz odstręcza wykonaniem. To jest męczarnia zarówno dla oczu jak i umysłu. Nie mówiąc już o tym, że takiego molocha, jak Twój tekst, w ogóle mało kto zechce przeczytać. A jak ktoś się wreszcie znajdzie, ale już na początku natknie się na ortograficzne miny, intrpunkcyjne wilcze doły, składniowe zasieki, i wszelkie inne możliwe językowe pułapki, to prawie na pewno dojdzie do wniosku, że szkoda mu/jej bezcennego życia na takie męczarnie – czytanie musi być przyjemnością.

Tym bardziej nie podejdą do tego tematu w taki sposób, jakiego byś sobie życzył, w żadnym wydawnictwie. Redaktor, który zacznie czytać Twój tekst, żeby nie wiem jak genialny w treści, najprawdopodobniej po minucie go wywali, zaklnie siarczyście i zacznie czytać następny, być może o wiele słabszy, ale zapewne porządnie wykonany.

Żeby pozbawić Cię resztek złudzeń, że mogę się mylić, pozwolę sobie przytoczyć tutaj fragment regulaminu pewnego konkursu:

 

Do Konkursu nie zostaną dopuszczone teksty, które:

był publikowane w wydawnictwach zwartych, w formie elektronicznej (w czasopiśmie, na blogu lub w portalu) lub prasie literackiej;

były nagradzane w innych konkursach;

nie będą spełniać podstawowych standardów redakcyjnych (nieprawidłowa edycja, ortografia, interpunkcja, stylistyka, fleksja, składnia, frazeologia i leksyka);

nie będą mieścić się w tematyce konkursu zarysowanej w pkt. 2.

zostały napisane przez redaktorów „Creatio Fantastica” lub osoby na stałe współpracujące z redakcją.

Tak więc, jak widzisz, MUSISZ się też skupić na doskonaleniu warsztatu. Nie ma zmiłuj, nie ma przebacz. Zresztą, jak sam wspomniałeś w komentarzach, wrzuciłeś już tutaj kilka tekstów i za każdym razem słyszysz, że powinieneś poprawić to, to, to i to. I nic, naprawdę nic nie dał Ci ten fakt do myślenia? Nie przyszło Ci do głowy, że skoro, mimo Twoich próśb, ludzie i tak skupiają się na tym, co robisz źle, to może faktycznie coś jest bardzo na rzeczy i NIE DA SIĘ zainteresować czytelnika treścią, kiedy wykonanie leży i pochlipuje? Nie mówiąc już o tym, że masz wyraźną informację, czego oczekują Czytelnicy i co im się podoba (a raczej: NIE PODOBA) w Twoich tekstach – a przecież po naszą opinię tu przychodzisz (”Z obawy, że może rozrosnąć się do rozmiarów powieści zanim usłyszę/przeczytam jakąś bezstronną opinię(,) postanowiłem zamieścić tu fragment“) – więc nie rozumiem, czemu tak uparcie te opinie ignorujesz?

 

O samym opowiadaniu nie powiem nic, bo po zapoznaniu się z przedmową scyzoryk lekko drgnął mi w kieszeni i przeskoczyłem od razu do komentarzy, znacznie bardziej niż samego tekstu, ciekaw, jak rozwija się dyskusja o nim. Można więc powiedzieć, że jestem żywym przykładem tego, jak niekorzystnie Twój stosunek do własnego warsztatu oddziałuje na potencjalnego czytelnika.

 

Nie napisałem tego wszystkiego, żeby Cię zgnoić – bywam małostkowym dupkiem, ale nie aż tak, żeby tracić tyle czasu na zwykłe pastwienie się nad kimś – tylko żeby pomóc Ci się trochę ogarnąć. Bo jeśli chcesz cokolwiek zwojować przy pomocy pióra, to ogarnąć się musisz.

Na pewno w edytorze masz funkcję podkreślania błędów. Korzystaj z niej i ucz się przy tym jak najwięcej. Przeczytaj kilka prostych poradników, np. jak poprawnie zapisywać dialogi (ale nie kupuj ksiażek typu: “Jak zostać pisarzem”, bo tam chyba i tak nie znajdziesz niczego odkrywczego), skorzystaj z opcji bety, jak poleciła Ci Regulatorzy, i dużo, dużo czytaj (na przykład tutaj – przy okazji możesz podciągać warsztat, komentując ten czy ów tekst – wszystko jest formą samorozwoju). Początki ssą, wiadomo, ale to jest lekcja, którą trzeba odrobić, żeby móc iść gdziekolwiek dalej. No i uwierz mi, że kiedy dostrzeżesz progres, satysfakcja będzie ogromna. A później będzie już tylko lepiej.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka