- Opowiadanie: sakora - Czas

Czas

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czas

Czasami staje w miejscu. Razem z sercem, zamiera na ułamek sekundy. Ale czy to trwa ułamek sekundy czy dłużej, skoro czas zamarł?

Spójrz na wskazówkę sekundową na zegarku. Zamarła, prawda? Na sekundę czy dwie? Na pewno na dłużej niż sekundę. Zamarła, i stała w miejscu dłużej niż powinna. Subiektywnie? A może czas jest żywy i można go zaskoczyć? Kiedy nie patrzymy na niego, zatrzymuje się, odpoczywa. Kiedy patrzymy mu na ręce, ucieka…

 

1. Terminal

 

Boeing podchodził do lądowania. Pilot stopniowo wytracał prędkość i wysokość. Wszystko odbywało się jak w podręczniku. Pogoda była idealna. Ciepła, słoneczna z zaledwie kilkoma chmurkami na niebie.

Kapitan spojrzał na przyrządy. Widział jak samolot coraz bardziej się zniża względem ziemi, ale kontrolka wysokości stała w miejscu. Prędkość opadania także. Tylko tego mu jeszcze brakowało, awarii systemów pod koniec lotu.

Spojrzał na drugiego pilota. Wydawało mu się, że szybko obracał się w jego stronę, ale to co widział rozciągało się tak jakby on poruszał się szybciej niż wszystko wokoło niego. Każdy ruch drugiego pilota pozostawiał za sobą smugę która powoli zanikała.

Kapitan przetarł oczy, a wtedy wszystko wokoło się zatrzymało. Samolot stanął w miejscu, a wskazania przyrządów pokazywały, że pędzi w kierunku ziemi szybciej niż powinien, Pomyślał, że drugi pilot nie nadążał z czynnościami za lecącym samolotem.

Kapitan usłyszał jakieś dudnienie w słuchawkach, grube i basowe. Słowa bez wątpienia wypowiadane w zwolnionym tempie.

Starał się zrozumieć co do mówią, ale nie był w stanie.

Nagle samolot runął w dół. Niespodziewanie szybko, jakby starał się nadrobić w szalony sposób swoje opóźnienie. Runął, ale nie cały.

W kierunku ziemi leciał większy kawałek kadłuba. Ogon, tylna część i skrzydła zostały w powietrzu. Zatrzymały się odcięte niewidzialnym ostrzem. Wisiały pomiędzy obłokami tam gdzie oderwał się od nich dziób i w przeciwieństwie do niego nie spadły na ziemię.

 

Terminal C stanął w miejscu. Nie ze względu na brak ruchu lotniczego. Wyglądał tak jakby zatrzymał się czas. Ludzie stali w dziwnych pozach, w połowie kroku, rozlewając kawę, podnosząc walizkę… Wszystko się zatrzymało. Tablica w połowie zmiany rozkładu, drzwi w połowie zamykania się, dziecko unoszące się w powietrzu, skaczące z ławki na ławkę i jego matka usiłująca je złapać.

W holu panowała absolutna cisza, dźwięk także się zatrzymał w czasie. Pozostał jedynie nieustający i niepokojący szum.

Pierwszą osobą która to zauważyła był mężczyzna wchodzący do hali odlotów.

Przekraczał próg, kiedy jego ręka zatrzymała się odcięta w powietrzu. Tuż przed łokciem. Krew chlusnęła z odciętego kikuta, a zszokowany mężczyzna padł na ziemię nieudolnie usiłując zatamować upływ krwi. W jednej chwili stracił przytomność, a w drugiej padł bez życia w kałuży krwi.

 

Kate powoli mieszała kawę z cukrem w jednorazowym kubeczku. Jednostajne tempo, żeby tylko wszystko dobrze się rozmieszało. Wyjęła łyżeczkę i patrzyła jak pianka powoli krąży na powierzchni. Krążyła coraz wolniej i wolniej, po czym ku zdziwieniu Kate zaczęła się kręcić coraz szybciej i szybciej. Nagle się zatrzymała i ponownie zaczęła się kręcić, tym razem w przeciwnym kierunku. Kobieta przetarła oczy ze zdumienia. Najwyraźniej zmęczenie coraz mocniej dawało się jej we znaki.

Siedziała w poczekalni już cały dzień. Czekała na swój samolot. Wiedziała że po porannej katastrofie są opóźnienia i wstrzymano część odlotów. Ludzi tu zgromadzonych, chyba w ogóle fakt ten nie przerażał. Katastrofy zdarzały się naprawdę rzadko. I nigdy tego samego dnia, tych samych linii, w tym samym stanie. Statystyki nie kłamią, Słyszała też że ze względów epidemiologicznych zamknięto jeden terminal na jej docelowym lotnisku.

Jednak mimo pozornego spokoju miała już tego serdecznie dosyć. Lot trwałby najwyżej dwie godziny. Czekała teraz już ponad dziesięć. Ile czasu zajęło by jej dotarcie do celu samochodem? Około ośmiu godzin, może dziewięć. Powinna już dawno się stąd ruszyć. Ale bała się, że jak tylko opuści halę odlotów i wsiądzie do samochodu, wznowią ruch i będzie kolejny dzień do tyłu.

I tak tkwiła tu z grupą turystów, bandą rozwydrzonych bachorów i setkami innych pasażerów.

Upiła łyk kawy. Ostrożnie żeby się nie poparzyć. Ale kawa zamiast poparzenia zafundowała raczej odmrożenie. Była lodowata na granicy zamarznięcia. Jakim sposobem w ciągu zaledwie kilku sekund tak się ochłodziła? Coś było tu zdecydowanie nie tak. Kate z przestrachem odstawiła kubek na blat obok. Rozejrzała się wokoło. Ludzie siedzieli na krzesłach w poczekalni, inni rozlokowali się pod ścianami, kolejni leżeli w każdym miejscu gdzie tylko można było rozłożyć koc lub kurtkę.

Ludzie zachowywali się normalnie, na tyle na ile pozwalały im panujące tu warunki. Nic nie odbiegało znacząco od normy, ale Kate czuła się coraz bardziej nieswojo. Czuła to osobliwe mrowienie na karku, które czasami odczuwała będąc na audytach w różnych firmach. Każda chciała coś ukryć. Dlatego zazwyczaj drążyła tak długo aż coś znalazła. Przeczucie rzadko ją myliło.

Tak też było i tym razem. Jeden z bawiących się nieopodal chłopców ciągną za sobą plastikową wywrotkę. Ta nagle się zatrzymała. Jak przybita do ziemi. Maluch usiłował ją ruszyć, ale ta ani drgnęła. Szarpał ją bezskutecznie i na końcu kopnął, po czym odbiegł z płaczem do matki.

Ale wywrotka po jego odejściu zaczęła drżeć i gwałtownie uniosła się w powietrze uderzając o ścianę. Jakby działania chłopca odniosły skutek z opóźnieniem.

Kate patrzyła zszokowana na całe zajście, widziała zdziwione wyrazy twarzy kilku osób które także to zauważyły. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia pełne obaw. Coś było nie tak.

Jeden z mężczyzn wskazał jej coś po prawej. Podążyła wzrokiem za jego ręką. I prawie pisnęła z przerażenia.

Pod ścianą stał mężczyzna z netbookiem w jednej ręce. Stał w dziwnej pozycji na jednej nodze, drugą miał podkurczoną pod niesamowicie niewygodnym kątem, jakby podnosił ją i nie oparł jej do końca. Kate przypatrywała mu się przez chwilę. Mężczyzna nie oddychał, nie mrugał oczami, nie wykonywał żadnych gestów. Oczywiście możliwe było żeby ktoś stał bez ruchu przez jakiś czas, ale nie w taki sposób. To było po prostu upiorne.

Jej rozmyślania przerwał narastający ryk samolotu. Czyżby przywrócili już ruch lotniczy?

Odwróciła się w stronę okien i płyty lotniska. Widziała jak wielki boeing podchodzi do lądowania.

Kate widziała już tyle startów i lądowań, że wiedziała iż to co widzi nie wróży nic dobrego. Samolot leciał zbyt szybko, żeby bezpiecznie wylądować. Do tego jeszcze skręcał, nie celował w pasy. Zbliżał się z coraz większą prędkością. Inni ludzie zgromadzeni w hali odlotów także obserwowali całe zdarzenie.

Nagle do zbiorowej świadomości ludzi trafił impuls paniki. Jasne stało się, że samolot trafi w ich terminal. Zabije ich wszystkich.

Ludzie jak jeden ruszyli w kierunku wyjść. Przepychali się i tratowali z krzykiem i płaczem. Chcieli wykorzystać chociaż cień szansy na przeżycie.

Kate patrzyła na to ze stoickim spokojem. Czas niezmiernie jej się wydłużał. Jak kiedyś, podczas wypadku samochodowego. Trwał ułamek sekundy, ale pamiętała go jakby trwał godzinę.

Nie widziała sensu w ucieczce, nigdy nie zdążyłaby dobiec do któregoś z wyjść, a co dopiero przebić się przez spanikowany tłum. Wielu najwyraźniej pomyślało tak jak ona. Stali na swoich miejscach i czekali na nieuniknione, pogodzeni ze swoim losem.

Kate z niesamowitą klarownością widziała zbliżające się stalowe cielsko. Niepokojąco powiększające się przez wielkimi oknami skierowanymi na płytę lotniska. Uświadomiła sobie że to koniec, że nie chciała umierać, chociaż i tak wiedziała że nie ma wyboru. Same sprzeczne myśli i tylko jedno wyjście. Przypomniała sobie swoją koleżankę ze szkoły podstawowej, kiedy pierwszy raz uciekły razem z lekcji. Potem gniew matki. I to że nie widziała swojej koleżanki od wielu lat. Uśmiechnęła się do siebie dziwiąc się o czym człowiek myśli w chwili śmierci.

Samolot był tuż za oknem. Widziała już przerażone twarze pilotów. Odruchowo zasłoniła głowę rękami i skuliła się, jakby to miało ją jednak ocalić. Czekała na uderzenie i liczyła na to że umrze od razu, a nie przygnieciona betonowym blokiem, za kilka dni, zanim ekipa ratunkowa do niej dotrze.

Samolot już dotykał szyby. Hałas zamienił się w ciszę. Szepty pełne niedowierzania, płacz i przypadkowe krzyki. Kate wstała i spojrzała przed siebie. Ludzie stali tam, gdzie przed chwilą. Pokazywali przed siebie i coś mówili. Panika i przerażenie ustąpiły niedowierzaniu i jeszcze większemu przerażeniu. Takiemu, które paraliżuje całkowicie.

Samolot zatrzymał się w powietrzu. Jak w złowieszczej stopklatce. Jego dziób był w zaledwie kilku centymetrów od okien. Unosił pod ostrym kątem w powietrzu. Kate widziała pilotów w środku. Nie ruszających się, nienaturalnie wygiętych w trakcie niedokończonego, spazmatycznego ruchu.

Jakby czas złapał całego boeinga w swoje ręce i zatrzymał…

 

2. Miasto

 

Autobus nie przyjechał. Zatrzymał się na poprzednim przystanku i już nie ruszył. Nikt z niego nie wysiadł, nikt nie wsiadł. Kierowca zaparkował idealnie w zatoczce, jakby chciał po raz ostatni pokazać swój kunszt.

Ludzie na przystanku odsunęli się z przestrachem, jakby ta dziura w czasie miała ich pochłonąć. Byli przerażeni. Większość z nich słyszała co dzieje się na świecie, ale nie doznali skutków zmiany doznawania czasu w rzeczywistości na własnej skórze. Jak to oficjalnie nazwano SZDC.

Pozostałe osoby stojące na kolejnym, pustym przystanku widziały co dzieje się z autobusem. Z początku myśleli, że się zepsuł i dlatego nie ruszył. Dopiero potem, widząc reakcje stojących w oddali ludzi, odstępujących od pojazdu, zrozumieli co się stało.

Że będą musieli poczekać na następny autobus, albo pójść na tramwaj. I to szybko, zanim zjawi się policja i wojsko. Zanim po raz kolejny będą chcieli im wmówić, że to co wiedzieli nie było tym co im się zdawało.

Nieraz już słyszeli że ludzie znikali, że zamykano całe przecznice, innym razem zakrywano budynki wielkimi płachtami.

I mimo tego, że zdarzało się, że czas ruszał, nikt już stamtąd nie wracał. Słyszeli krzyki, słyszeli płacz… Mówiło się że po takich doznaniach ludzie tracili rozum.

Dało się już słyszeć syreny. Ktoś musiał ich zawiadomić. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Prawdopodobnie będą musieli dojść na następny przystanek, a może nawet do samej pracy. Nikt nie chciał zeznawać, nikt nie chciał mieć do czynienia z policją czy wojskiem, tym bardziej że wszyscy działali teraz w ogromnym stresie, a to rodziło często mocne konflikty.

Pytanie tylko jak w takim tłumie znalazł się ktoś, kto po nich zadzwonił…

 

Starszy szeregowy Friedenscheuer przeszedł wszystkie testy psychologiczne z doskonałym wynikiem. Tylko dlatego wtajemniczono go w część tego, czym się zajmowali jednostce.

Ci którzy nie przeszli testów, mieli serwowane odpowiednie bajeczki.

I nikt kto wiedział co się dzieje, nie puszczał pary z ust. Ci którzy to zrobili, znikali. Był to wystarczający argument, żeby się pilnować i uważać co i komu się mówi.

Wysłano ich właśnie do zabezpieczenia jednego z osiedli pełnego emigrantów. Mieli jasne rozkazy. Nikogo nie wypuszczać, wszystkich zatrzymać, nie dopuszczać gapiów.

Powód prosty, zatrzymał się czas, tym razem stanął cały budynek pełen ludzi. Dziesięć pięter, setki mieszkań, tysiące ludzi.

Dobrze im tak, pomyślał Friedenscheuer, przynajmniej nie dotknęło to prawdziwych obywateli, tych których przysięgał bronić. Nie znosił ludności napływowej, ich całego kolorytu i brudu. Dla niego nic nie znaczyli, dlatego z większą przyjemnością wypełniał ten rozkaz. Na pewno będzie okazja żeby komuś przywalić, a mieli pozwolenie żeby w sytuacjach tego wymagających, używać broni palnej. Spojrzał na swoich kolegów siedzących na pace ciężarówki. Znał ich dobrze, wiedzieli że okazja do użycia siły prawdopodobnie się przydarzy, a na już z całą pewnością da się ją sprowokować. Hałas przynajmniej odstraszy gapiów. Przyjemne z pożytecznym, pomyślał uśmiechając się do swoich myśli.

Kiedy dojechali na miejsce, szybko wyskoczył z ciężarówki i ruszył w kierunku zabudowań. Stało tam zebranych kilkadziesiąt osób. Żołnierzy było ponad dwustu, bez problemu rozpędzą ten tłum i zabezpieczą teren, zanim przyjedzie kilku ważniaków w garniturach z neseserami i zacznie się temu przyglądać.

Friedenscheuer spojrzał w górę, na budynek. Z pozoru nic nie wskazywało na to, że coś się tu stało. Po chwili zaczął zauważać małe znaki mówiące że rzeczywiście czas się zatrzymał. Wywieszone pranie nie powiewało na wietrze. Ludzie w oknach stali bez ruchu. Kilka przelatujących ptaków zawisło w powietrzu przy balkonach. Dobrze im tak, pomyślał dobiegając do zebranego tłumu.

– Rozejść się, wszyscy w kierunku ciężarówek, zostaniecie zabrani na przesłuchanie. Ruszać się. – wrzeszczał jeden z oficerów. Tłum zafalował i zaczął wyrzucać z siebie słowa w kilku językach. Nie mieli zamiaru usłuchać. Wielu z nich najwyraźniej tu mieszkało, chcieli wiedzieć co się dzieje.

Oficer był nieugięty, rozkazał swoim ludziom uformować kordon i przepchnąć ludzi na drugą stronę ulicy. Żołnierze zaczęli wykonywać rozkaz, kiedy z okolicznych budynków zaczęli wybiegać kolejni emigranci. Krzyczeli i nawoływali następnych. Szybko uformowany kordon został podzielony na pół i nie spełnił swojego zadania.

Oficer krzyczał jakieś słowa do krótkofalówki, zażądał wsparcia. Tłum napierał na żołnierzy. W krótkim czasie przewyższył ich liczebnie. Sytuacja powoli wymykała się spod kontroli.

Szybko padły w powietrze pierwsze, ostrzegawcze strzały. Jednak zamiast powstrzymać tłum, tylko bardziej go to rozwścieczyło.

Friedenscheuer zobaczył dlaczego. Emigranci zaczęli wyciągać broń. Pomyślał, że właśnie tego można się było spodziewać po tej dzielnicy. Kompletnego braku poszanowania prawa i wartości narodowych. Wziął na cel pierwszego z brzegu mężczyznę z dredami na głowie, biegnącego z maczetą. Nacisnął spust. Poczuł przyjemność z tego że służy swojemu krajowi.

Mężczyzna w dredach stał trzy metry od żołnierzy. Widział jak jeden z żołnierzy wziął go na cel. Widział chmurę gazów wylotowych i pocisk lecący w jego stronę. Był pewien że to jego koniec. Nie uskoczy, nie zasłoni się. Mimo to odruch był silniejszy. Zakrył się rękami i czekał na uderzenie, które nie nastąpiło.

Pocisk unosił się w powietrzu jakieś pół metra od niego. Nie poruszał się, tak samo jak ludzie wokoło niego. Nie ruszali się żołnierze, nie ruszał się nacierający tłum. Mężczyzna stał samotnie pośród zatrzymanego czasu…

 

Miko stała wspierając się o szybę wystawy. Łapała powietrze szybkimi, płytkimi oddechami. Nie myślała o tym, że prawie zaczęła hiperwentylować. Nie myślała o tym, że prawie zgięła. Myślała o tym co znajdowało się kilkanaście metrów od niej. Że zabrakło zaledwie paru kroków.

Powoli przypominała sobie to, co się wydarzyło. Przechodziła przez ulicę, była zapatrzona w ekran komórki starając się odnaleźć na mapie drogę do sklepu z kostiumami poleconego jej przez koleżankę.

Żałowała, że ta nie podała jej dokładnych namiarów GPS, a jedynie pobieżnie powiedziała gdzie ma się skierować. Brak nazw niektórych ulic i numeracji w Tokio był czasami naprawdę bardzo frustrujący. I nikt nic z tym nie zrobił od lat. Nie wiedziała czy po prostu z niechęci do zmiany przyzwyczajeń mieszkających tu ludzi, czy innych zaszłości.

Miko myślała o tym, jak bardzo ich życie jest zależne od elektronicznych zabawek i jak bardzo są one potrzebne by móc żyć w świecie zbudowanym na tradycjach.

Czy gdyby już dawno uporządkowano nazewnictwo ulic ktoś teraz pomyślałby o umieszczeniu nawigacji w telefonie?

Ekran jej komórki zaczął migać coraz szybciej, po czym zgasł. Dziewczyna zdenerwowała się, że jej telefon postanowił odmówić współpracy właśnie teraz. Oderwała wzrok od martwego wyświetlacza i rozejrzała się wokoło. Miała nadzieję, że jakoś sobie poradzi i dotrze do sklepu, gdyż nie wybaczyła by sobie zmarnowania połowy dnia na bezowocne poszukiwania.

Przyglądała się banerom reklamowym i ekranom wyświetlającym w szalonym tempie spoty. Mijały ją samochody i ludzie. Miko starała się znaleźć jakiś charakterystyczny punkt odniesienia, kiedy jej uwagę przykuło skrzyżowanie, w którego stronę zmierzała.

Samochody przejeżdżały przez nie z bardzo dużą prędkością, ludzie przechodzili przez ulicę prawie biegnąc. A każda zmiana świateł była coraz krótsza, a ludzie poruszali się z coraz większą prędkością. Ekrany migały i gasły nie pozwalając dostrzec co tak właściwie wyświetlają.

Miko zatrzymała się, poważnie zaniepokojona. Inni przechodnie zauważyli to także, niestety nie wszyscy. Ci zbliżając się do skrzyżowania gwałtownie przyspieszali, byli dosłownie porywani w szalony pęd. Niestety nikt nie wychodził. Skrzyżowanie zachowywało się jak pętla która zabierała samochody i ludzi nie pozwalając im uciec.

Ruch wewnątrz przyspieszał. Zamieniał się w barwne smugi które z czasem zszarzały i zamarły. Aż ustał, pozostawiając jedynie cień dawnych ulic. Budynki jeszcze tak niedawno obwieszone reklamami były pełne rys i pęknięć. Asfalt był zużyty, pełen kolein i dziur. Po samochodach zostały stalowe stelaże stojące na felgach z resztkami opon.

Wszędzie walały się śmieci, wymieszane z resztkami ubrań i kości. Wiał delikatny wiatr rozwiewający wokoło nagromadzony kurz. Skrzyżowanie wyglądało tak jakby minęły dla niego dziesięciolecia. Było po prostu stare.

Miko walczyła z zawrotami głowy. Oparła się o szybę sklepu obok i zaczęła krzyczeć…

 

3. Ludzie

 

Sylwia długo wpatrywała się w leżącego obok niej mężczyznę, którego kochała ponad życie. Ich ostatnia noc była piękna, jak i wszystkie poprzednie. Kochali się długo, aż nie zasnęli z przyjemnego zmęczenia.

Byli bardzo szczęśliwi. Planowali właśnie ślub, powoli dopinali wszystko na ostatni guzik. I odliczali czas do chwili kiedy staną się małżeństwem, na zawsze razem.

Sylwia przesunęła dłonią po ręce Michała. Po małej bliźnie z którą się urodził. Kochała każdy kawałek jego ciała, nawet jeśli był on niedoskonały.

Powoli wstała z łóżka i po cichu żeby nie obudzić swojego narzeczonego, przeszła do łazienki.

Wzięła szybki prysznic i poszła do kuchni. Włączyła ekspres do kawy i wrzuciła chleb do tostera. Miała zamiar obudzić Michała gorącą, słodką kawą i tostami z dżemem truskawkowym, który tak oboje lubili. Potem obejrzą wiadomości w telewizji i nigdzie się nie spiesząc rozpoczną weekend.

Ułożyła wszystko na tacy i zabrała gotowe śniadanie w kierunku sypialni. Usłyszała płacz dziecka, co bardzo ja zdziwiło, bo nie pamiętała żeby sąsiedzi spodziewali się potomka.

Weszła do sypialni. Taca wypadła jej z rąk. Gorąca kawa zachlapała jej kapcie, dżem rozsmarował się na podłodze. Mimowolnie jęknęła z rozpaczy.

Na łóżku leżał noworodek. Różowy, płaczący, zawinięty w koszulkę Michała. Na ręce miał małą bliznę…

 

Gwiazdy się zatrzymały. Doktor Domecki w pierwszym momencie myślał, że to awaria sprzętu, ale dopiero po chwili zrozumiał co w rzeczywistości się stało. Od dłuższego czasu dwie galaktyki przestały się po ruszać. Ani drgnęły. Zatrzymania czasu na taką skalę nikt jeszcze nie widział.

Ale kiedy w takim razie miało miejsce to zdarzenie? Czas potrzebny do przebycia drogi przez światło oznaczał, że musiało to być naprawdę dawno.

Doktor Domecki już widział swoje nazwisko wśród największych odkrywców na świecie. Czas zatrzymał się dawno temu i teraz zatrzymanie nas dogoniło, tak to musiało być to, pomyślał. Może to jest kluczem do znalezienia odpowiedzi.Ww połączeniu z ruchem galaktyce i rozszerzaniem się wszechświata dałoby szansę ocalić Ziemię? Przecież to byłoby cudowne, po prostu niesamowicie cudowne odkrycie.

Nagle do naukowca zbliżył się jeden z techników obsługujących teleskop. Domecki chciał się go jak najszybciej pozbyć, wykonać dodatkowe obliczenia, sprawdzić swoją teorię, ocalić świat. Był prawie pogrążony w amoku, to musiało być to.

– Zepsuło się – usłyszał głos technika, ale jakby przez mgłę, zupełnie nie interesowało go co się zepsuło.

– Muszę sprawdzić sprzęt, kalibracja poszła. – kontynuował technik – Sprawdzamy u góry co poszło nie tak i zaraz pozwolimy panu kontynuować pracę.

– Co? – doktor jęknął z przerażenia. Jego epokowe odkrycie właśnie zostało pogrążone przez parę nieudolnych techników, którzy zepsuli jego teleskop. – Co tu się dzieje? Jestem właśnie przez największym odkryciem w histo…

– Zatrzymało się, ani drgnie – zamruczało radio technika – cała kopuła stoi, i okoliczne także.

– Co przez to rozumiesz? – odpowiedział do radia pierwszy technik.

– Wygląda jakby wszystko zostało ucięte. Przesunięte o kilka milimetrów i nie da się ruszyć. Nie potrafię tego wytłumaczyć, zapewne czas się zatrzymał powyżej jakiejś wysokości…

– Dobra, złaź stamtąd – rzucił do krótkofalówki – obejrzymy to z rana, teraz i tak jest już za ciemno. – technik odwrócił się to sapiącego z przejęcia doktora, z którego w trakcie jego rozmowy dosłownie uszło całe powietrze. – Obawiam się że pana odkrycie będzie musiało poczekać.

Bez słowa Domecki przeszedł obok technika, kompletnie załamany. To nie galaktyka się zatrzymała, a zatrzymał się czas dla światła na zwierciadle teleskopu i reszcie instalacji…

 

Wladimir wiedział że nie zdąży przeładować kałasznikowa. Wilk zbliżał się coraz szybciej, a za nim reszta watahy której nie zdążył powystrzelać. Cóż, zima była ciężka, pożywienia mało, rozumiem was wilczki, pomyślał, ale po moim trupie. Wyciągnął zza pazuchy drwalską siekierę i czekał na nadciągające zwierzęta.

Pierwszy z wilków był już przy nim. Mężczyzna szybkim ruchem ciął po nim. Przetrącił mu pysk, wilk zakotłował się w śniegu i padł martwy. Niestety Wladimir nie miał czasu cieszyć się swoim małym zwycięstwem, kiedy w ślad za pierwszym nadciągały kolejne wilki.

Kolejny szary napastnik skoczył, w odpowiedzi na co stary drwal uniósł siekierę i rozpruł brzuch zwierzęcia. Niestety przelatujące cielsko potrąciło go i stracił równowagę. Siekiera wyleciała mu z rąk kiedy padał na ziemię.

Następny wilk skoczył. Wladimir wiedział, że leżąc na ziemi nie miał najmniejszych szans, ale nie zamierzał tanio sprzedać swojej skóry. Miał jeszcze wystarczająco krzepy, żeby czegoś spróbować.

Wilk opadł na niego, kłapnęły zęby, ale nic się nie stało. Zwierzę się nie ruszało.

Drwal zrzucił z siebie cielsko, a właściwie jego część i wstał. Zwierzę było przecięte w połowie. Jedna leżała w rozlewającej się plamie krwi pod nogami Wladimira, druga zawieszona w powietrzu naprzeciwko. Perfekcyjnie przecięta, tak że widać było ucięte kości i narządy wewnętrzne, nie kapała z nich jednak ani jedna kropla krwi. Śnieg poniżej tego kawałka cielska nadal był biały. Za nim reszta watahy stała w bezruchu.

– U rzesz ty… – Wladimir przeżegnał się i przeładował karabin, który miał od czasu wojny w Korei. – Jak wrócę do wioski, to mi nie uwierzą – mówiąc to pociągnął łyk z piersiówki. Pomyślał, że widział już różne rzeczy, ale to było nawet zabawne. Ruszył w drogę. Dopiero po kilku godzinach, kiedy minął mu szok związany z atakiem wilków zrozumiał co widział i ile naprawdę miał szczęścia.

 

4. Ławka

 

Dwóch starszych panów siedziało na ławce w parku. Znali się odkąd tylko sięgali pamięcią. Podążali w życiu różnymi drogami, a teraz oboje byli podstarzałymi profesorami na emeryturze. Dawno przestali się już martwić o swoje życie, patrzyli na nie z dużym dystansem i częściej uśmiechali się do swoich wspomnień niż przejmowali jutrem.

– Czas się zatrzymuje. – powiedział pierwszy z nich, rzucając gołębiom pokruszony chleb.

– Jak to zatrzymuje? Nie rozumiem… mówisz o tym o czym wszyscy szepczą a media starają się przemilczeć?

– Dokładnie, a powiedziałbym wręcz że się psuje – nadleciały kolejne gołębie.

– Psuje? O czym ty w ogóle wygadujesz. Przecież to nie może się zepsuć. – drugi mężczyzna w myślach poderwał się z ławki. Gdyby to zrobił w rzeczywistości, jego stare kości odmówiłyby mu posłuszeństwa. Wstawanie zajmowało mu teraz dużo więcej czasu niż wtedy, kiedy brał czynny udział w konferencjach naukowych. Kiedy z przejęciem wygłaszał kolejną teorię i wzniecał burzliwe debaty.

– A co my właściwie o nim wiemy? Odczuwamy go, mamy świadomość że przemija. Ale czym właściwie jest czas? Mamy przeszłość, mamy nadchodzącą przyszłość. I teraźniejszość, tak ulotną, że naprawdę jej nie ma.

– Ten moment gdzie kończy się przeszłość, a zaczyna przyszłość. Chwila obecna. Ile ona właściwie trwa? – starzec zaśmiał się do siebie.

– A czy w ogóle czas istnieje? Czy to tylko sposób obrazowania rzeczywistości przez naszą świadomość? – pierwszy mężczyzna zamyślił się na chwilę. Kolejna teoria. Ile już z nich wymyślił? Ile obalił, a ile jego obalono? I tak nadal nikt nie znalazł ostatecznej odpowiedzi.

– No jak to, przecież rzeczy niszczeją, ludzie rosną… wszędzie widzimy upływ czasu.

– To tylko punkty odniesienia. Czy gdyby ich nie było, odczuwalibyśmy czas?

– A może czas w ogóle nie istnieje? – wystrzelił jak z karabinu drugi starzec. Jak za dawnych lat kiedy to nawet podważał swoje przekonania, żeby tylko zdobyć silniejsze argumenty od swoich przeciwników.

– To wcale nie jest takie głupie. Czas to subiektywne postrzeganie zmian. A powiedz mi, co było przed Wielkim Wybuchem?

– Myślałem że wszystko stworzył Bóg? – puścił oko do kolegi.

– A co było przedtem? Skoro przez Big Bangiem nie było niczego? A skąd to niby wiemy? Nie mamy żadnej pewności.

– Podobno przed Wielkim Wybuchem nie było nawet czasu. Ale tego nie będziemy nigdy do końca pewni.

– Tak samo jak to czy Wszechświat się rozszerza czy kurczy i gdzie jest tak przeklęta ciemna materia. Pomijam czarne dziury. W ich pobliżu ponoć czas zwalnia. – pierwszy starzec przypomniał sobie jak to było, kiedy był przekonany, że tylko jego teorie są prawdziwe, a inni się mylą. Na szczęście oduczył się tej arogancji dawno temu.

– O ile istnieją. Nadal są różne teorie i studia przypadków a nie ma dowodów.

– I nie będzie tak długo jak do jakieś nie dolecimy i nie przyjrzymy się jej z bliska. Tak samo jak z białą dziurą…

– Białą dziurą? To jeszcze większa abstrakcja… – drugi mężczyzna rzucił gołębiom kolejne okruchy chleba. Obserwował jak w zwolnionym tempie opadają na ziemię.

– Tak, skoro czarna wszystko pochłania, biała wszystko oddaje, tak to można w skrócie ująć. Masz sklerozę czy mnie podpuszczasz?– pierwszy wskazał lecące powoli okruszki z wyrazem twarzy mówiącym: a nie mówiłem.

– Wspominam nasze dawne debaty. Tak tylko się przekomarzam. A co ma do tego czas? Biała dziura też go oddaje?

– Skoro przy czarnej zwalnia, to czy ta dziura go pochłania, jak światło? Może przy białej czas biegnie tak szybko że nie jesteśmy sobie nawet tego w stanie wyobrazić.

– O ile czas istnieje.– kolega spojrzał na niego krzywo

– Załóżmy, że rzeczywiście istnieje. To czy rzeczywiście jest nieskończony? Czy może ma swoją pulę, jak energia.

– To pytanie także o granice wszechświata? Czy je ma, czy jest nieskończony? Jeśli jest skończony, to co jest dalej?

– No właśnie. Mamy same teorie, wiele przykładów i żadnej konkluzji poza kilkoma podstawowymi wzorami matematycznymi i fizycznymi.

– Czy to doprowadzi nas kiedyś do ostatecznych odpowiedzi?

– Bardzo bym chciał, ale ja zawsze mam kolejne pytania…

– Jakie na przykład? – gołębie odleciały tak szybko, jakby miały napęd odrzutowy.

– Czy czas zawsze biegnie tylko w jedną stronę.

– Kwestia punktu odniesienia.

– I energii.

– Energii? A skąd taka myśl?

– Wszystko wytraca przecież energię. Nie ma perpetuum mobile.

– I dotyczy to też czasu? – podrapał się po łysinie – Ciekawe podejście, masz na to jakiś przykład?

– Weźmy piłkę w pomieszczeniu i dwie przeciwległe ściany. Wprawiasz piłę w ruch. Odbija się od ściany i toczy się w przeciwną stronę, kolejne odbicie i ponownie wraca. I za każdym razem traci siłę, aż się nie zatrzyma.

– Mówisz, że jesteśmy gdzieś podczas jednego przejazdu pomiędzy ścianami? Że jeśli czas pędzi z piłką w kierunku jednej ściany z określoną prędkością, to podbiciu będzie lecieć w inną stronę?

– Tak, o ile nie było już ostatniego odbicia i wszystko się nie zatrzyma. – uśmiechnął się krzywo zduszając pustą torbę po okruchach.

– Przerażasz mnie.

– Będzie jeszcze gorzej, bo w końcu ktoś musiał wprawić tę piłeczkę w ruch. Pytanie czy będzie mu się chciało ponownie…

– A ty znowu o Bogu mi tu zaczynasz…

 

 

Koniec

Komentarze

Jeszcze jedno, nienajnowsze. Raczej zabawa z formą. Oby do poczytania chociaż ;P

Przeczytam to jeszcze raz w bardziej sprzyjającej chwili. Co oznacza, że mnie zaciekawiło. Na razie...

Przeczytałam, bo zaciekawił mnie tytuł, bo mam świra totalnego na punkcie wszystkich historii o czasie ;) I naprawdę mnie zaintrygowało. Zapowiadało się na amerykańską superprodukcję w stylu "Flash Forward", ale okazało się, że nie idziesz na łatwiznę, tylko zagłębiasz się w tę tematykę z trochę innej strony. Trochę tu o subiektywnym odczuwaniu czasu, trochę o jego zatrzymaniu, trochę o przeszłości, przyszłości i teraźniejszości, trochę fizyki i trochę filozofii, a jednocześnie świetnie się czyta - czyli wszystko to, co potrzebne, żeby zatrzymać mnie przed ekranem na dłużej niż dwa pierwsze akapity ;) Super.

Bardzo ciekawie się czyta, przyjemny styl, ale mnie osobiście w takich tekstach brakuje fabuły :)
Coś się dzieje, dzieje tu i tam ale do niczego nie prowadzi.
Ale bez wahania daję 5/6

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka