- Opowiadanie: Wędziwiusz - Klatka dla próżni

Klatka dla próżni

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Klatka dla próżni

Pan Errjah chwytał wspomnienia bezprecedensowo, nie mając pewności jaka ich część rzeczywiście należy do niego. Nie pamiętał, czy przechadzka po torach ma być formą medytacji, separacją od krępującej go, namacalnej plewy. Nie pamiętał, czy aby to miejsce nie grzeje się pośród jego personalnych reminiscencji, czy jako dziecko nie bywał tutaj rutynowo, roztrzaskując równoległe wymiary w trójki – by jego obecne, dojrzałe ego mogło bezwiednie kontemplować powstały w ten sposób, arbitralny tryptyk.

Od ostatniego razu poziom tutejszych wód znacznie się podniósł – obecnie tory dryfują statycznie, w samym centrum oceanu. Flota czarnych chmur zamarła w pozornym bezruchu, prowadząc swoją podniebną bitwę mozolnie, gdzieś poza percepcją obserwatora. Nawet warkocze błyskawic umykają Panu Errjah’owi. Te posyłające grom jaskrawe pęknięcia przedzierają się również przez jego mentalny mikrokosmos. Dlaczego więc miałby poświęcać więcej uwagi ich niebiańskim krewnym, niż sam poświęca uwagi własnym refleksjom? Owe na chwilę obecną, również giną w trzewiach elegijnego kłębowiska.

W dłoni Pan Errjah trzymał maskę z wizerunkiem swojej twarzy, której oczy gorączkowo lawirowały w obrębie kognitywnego zasięgu. Usta miała zaklejone, choć zapewne gdyby ją uspokoić i poprosić o milczenie – obiecałaby je w akompaniamencie hojnego uśmiechu i oddania. Epistemologiczny zamęt jednak, sprawił że Pan Errjah nie uznał tego za prawdopodobne. Rybie wejrzenie, które skrywał pod maską oddawało bulgoczący w trzewiach niepokój i ten sam niepokój, zasysały z zewnątrz – z powrotem do środka.

Gęste krople deszczu wymieszane ze strużkami potu. Wulgarne porywy wiatru, soniczny świst jego brutalnych doskoków – umykający percepcji gargantuiczny ptak, popychający powietrze konwulsją swoich skrzydeł. Drapieżny kręgowiec, z rodziny sokołowatych. Wzburzony masyw oceanicznych wód. Fale rozpierzchnięte jakby w popłochu, jakby na dnie przebudziło się lovecraftowe zło.

Pan Errjah szedł na przód bezwarunkowo omijając wnęki w torach, nie przejmując się podrygującym w rytm wichury płaszczem, palcem muskając trzymaną w dłoni twarz – twarz wdzięczną za dotyk, ale mimo to rezydującą w posadach lęku, wsłuchującą się w trwożne szepty właściciela.

Pan Errjah uśmiechnął się do wspomnień, a wspomnienia starały się udać, że tego uśmiechu nie dostrzegły – gwałtownie pochwycił je więc – susząc tym samym ocean, kojąc sztorm i kreując naokoło torów sielankowy krajobraz. Jednocześnie trzymana przez niego kurczowo maska, jakby sama – bez udziału jakichkolwiek niezależnych sił – wskoczyła na swoje prawowite miejsce. Taśmę odkleił tą samą dłonią, którą ją poprzednio nakleił. Tutaj – w Blotstainville – mógł być sobą.

Nawarstwiona zieleń w przyłbicy kwitnących kwiatów. Kojąca gonitwa pobliskiego strumienia, letnie słońce rozsiane na jego tafli. Larwy na drodze ku motylej wolności, grube koty powątpiewające w realność świata, ptasi pochód na lazurycie nieba – jeśli ktokolwiek chciałby odnaleźć cud w prostocie – niezobowiązująca sceneria Blotstainville byłaby perfekcyjnym kresem takiej medytacyjnej kwerendy.

W pobliskim domu uścisnął żywiołowo swojego brata, machinalnie rozszerzając przy tym źrenice, radując się stabilnością wspomnień.

-Byliśmy przedwcześnie rozwiniętymi bachorami, jakby cała ta chemia pakowana do żarcia zredefiniowała nam genom, jakby wiesz… naprzeciw korporacjom, nasze organizmy zareagowały inaczej niż sobie tego życzono oczy obydwóch braci przeszkliły się w tym samym momencie, zupełnie jakby ćwiczyli to od dawna tworzyliśmy całe światy, wiedzieliśmy w jaki sposób żyć, by nie zatracić człowieczeństwa, wiedzieliśmy że wyobraźnia jest równie namacalna, co pies pani Dormer… w końcu uciekaliśmy przed nim równie szybko, co przed Boogeymanem.

-A Pustułka w szkatułce? Pamiętasz tę zabawę? obydwoje pamiętali, a co najważniejsze, gra trwała nadal. Wszystko zaczęło się, gdy znaleźli dwie identyczne szkatułki. Errjah zaproponował, żeby każdy z nich wziął jedno i zaglądał tylko do niego. Otwieranie nie swojej szkatułki było stanowczo zabronione.

Co więcej, żaden z nikt nigdy nie mógł zdradzić co jest w jego szkatułce, ani też porównać tego z niczym, co znajduje się na zewnątrz. Zamiast tego, każdy będzie mówić o zawartości szkatułki po prostu „Pustułka”. Nie wiedzieć czemu, bawiło ich to niesamowicie,. Obaj mówili z dumą, że mają w pudełku Pustułkę, ale kiedy ktoś pytał, czym właściwie jest, odmawiali wyjaśnień. Wiadomo było, że albo oba pudełka są puste, albo każde z nich kryje zupełnie co innego. Niemniej chłopcy uparcie nazywali ich zawartość „Pustułką” i zachowywali się tak, jakby ten wyraz miał oczywisty sens w ich zabawie.

-Jasne że pamiętam! Pamiętam również jak bardzo wytrącało to z równowagi naszego ojca i Marlene! Czy „Pustułka” była bezsensownym wyrazem bez pokrycia? Czy może kryło się za nią ukryte znaczenie, znane tylko nam? Nigdy nie potrafili sobie na to odpowiedzieć bracia w równie choreograficznej jedności co poprzednio, wybuchli płaczem, położyli sobie nawzajem dłonie na ramionach i delikatnie stuknęli się czołami. To był moment zadumy, rachityczny emocjonalizm, wydarta z łona, braterska miłość. Czy Pan Errjah powinien do siebie dopuszczać myśl, że ten pojednawczy potok łez to nic więcej, jak nawarstwiona salwa deszczu, komety zimnych kropli, zawzięcie tnących jego twarz? Te same, które stara się poddać represji, te z których zawziętością w tej kwestii konkuruje.

-Widzisz to? brat Pana Errjaha wskazał palcem za jego plecy, wprost na unoszący się w nieważkości plaster taśmy.

-Cholera… to moja głowa, jej sadystyczne fluktuacje – odparł Pan Errjah, patrząc jak drzewa dookoła, z hukiem wyskakują z ziemi, w mocy jakiejś bliżej nieokreślonej siły, która wyrywa je niczym chwasty i posyła w mozolnej lewitacji, ku niebu – po prostu obiecaj, że zapomnisz, że odrzucisz przywiązanie i dasz się porwać przez nurt wszelki fizyczny obiekt w zasięgu wzroku począł dryfować w przestrzeni, delikatnie sunąc ku górze, jakby siła ciążenia nagle stała się własnością nieba obiecaj że nie będziesz zadawać pytań, że zapomnisz czym są – kępy trawy ponad ziemią, ziemią która sama rozsypuje się w locieobiecaj że nie zadasz żadnego pytania, póki ponownie nie nauczysz się kwestionować rzeczywistości, póki ponownie jej nie dotkniesz – próg domu, w którym stał roztrzęsiony brat Pana Errjaha poruszył się w nerwowym dreszczu, zaczął delikatnie odrywać się od rezonującego gruntu, jakby w takt niespokojnych uczuć – obiecaj że nasycisz się stanem pośrednim, gdzie słowa nie plugawią poznania, gdzie esencjonalizm istnieje, by służyć…

-Obiecuję braciszku, ale teraz pośpiesz się, biegnij z powrotem na szyny, tam nie dopadnie Cię ta parszywa entropia… Kocham Cię. Oni też Cię kochają, mimo że nie mogą już się do tego przyznać skryta wewnątrz domu żona Pana Errjaha, jego najdroższe dzieci. Ich oczy utopione w słonym następstwie cierpienia. Ich usta zaklejone.

Pan Errjah nie powiedział już nic. Szybkim ruchem zerwał swoją maskę i cisnął ją w ręce swojego brata który nadal stał w progu, tym razem już stosunkowo wysoko unoszącego się domu, po czym rzucił się pędem w stronę torów. Te jako jedyne pozostały w bezruchu, kurczowo trzymając się struktury świata.

Bieg był niezwykle trudny, bowiem ziemia osuwała się spod nóg. Utrzymanie się na tej rozpierzchniętej powierzchni, było dla Pana Errjaha równie monumentalnym wyczynem, co spacer Jezusa po tafli jeziora.

Zza horyzontu wylewał się ocean, nienaturalną prędkością kładąc się na pustce, przejmując rolę tego, co niedługo przetnie linie Kármána. Chwilę później wszystko wróciło do stanu początkowego, choć w zasadzie nie miały miejsca żadne odziaływania, które poprowadziłyby go ku końcowemu formatowi.

Pan Errjah szedł, czasem przystawał w miejscu, chwilę później kontynuował żółwią peregrynacje, denną konkwistę. Tory nie były nowym lądem, u ich schyłku takowego również próżno było szukać. Sam ich schyłek nawet, podlegał mgle metafizycznego misterium. Zagubiony ipsylon, zagubionego świata.

Gdyby gąbka miała zdolność absorbcji skrajnie homeryczną, zdolność do pochłonięcia całego oceanu spokojnego – Pan Errjah byłby taką gąbką, a przynajmniej takową się czuł. Przemoczony, wyziębiony, trawiony beznadzieją.

Od ostatniego razu, nie przejechał tędy żaden pociąg – obecnie jednak, jeden parł wprost na Pana Errjaha – nabierając rozmiarów i wraz ze skracającym się dystansem, potęgując wszelkie bodźce świadczące o jego realności. Światło kolei rozbryzgiwało się na bladej, pozbawionej wyrazu twarzy. Gubiło się w achromatycznych, rybich oczach. W ślepiach przywodzących na myśl wypłowiałe kryształy, orbitujące naokoło martwej planety. Turkoczący, głośny łomot uderzał w Pana Errjaha gdzieś zza pleców, światło jakby zakrzywiało się naokoło jego osoby odwracając kierunek, wibracje torów odczuwał w pierwszej kolejności na piętach. Było to o tyle dziwne, że pociąg mierzył się z nim twarzą twarz. A pociąg – ten który go zabił, przerwał jego ciągłość w makabryczny sposób, pozostawiając po sobie jedynie groteskową chmurę krwi i deszcz bebechów – nadjechał z poza zasięgu jego wzroku. Przybył zza jego pleców.

 

***

 

Stacja Świętego Auzy z niemą radością przywitała stalowy ciąg transportowych brył. Cichnący turkot pociągu zdetronizował wszelkie zasady akustyki, nadal z wolna trzęsąc lokalnym powietrzem. Przeminął, trwając w narcystycznym kontinuum – tak samo zresztą, jak Pan Errjah, którego sylwetkę odsłoniły otwierające się drzwi jednego z wagonów. Mało charakterystyczny mężczyzna, z jedną dłonią pewnie przylegającą do twarzy, jakby w obawie że ta zdolna jest uciec, oderwać się od głowy jak tania, karnawałowa maska. Druga wyprostowana, posłusznie śląca fundament dla równie mało charakterystycznej szkatułki. Tutaj – w Blotstainville – nie wiedział, czy może czuć się sobą. Nie miał pewności, czy przelatujące przed oczyma umysłu wspomnienia, w ogóle należą do niego.

Dzierżący znamiona nadwagi kot, zmrużył oczy na pobliskim dachu, okazując w ten sposób akceptację nowo przybyłemu. Chwilę później wstał z ociąganiem i wyprężył się, pretendując do miana kociego jogina. Zwierzak skończył reflektować. Jego ogon, wyprostowany jak antena gotowa do odebrania transmisji z zaświatów i postawa ukazująca zdecydowanie mniej atrakcyjną stronę, jasno sygnalizowała, że Pan Errjah powinien przestać podlewać wszystko lepkim dresingiem patosu.

Więcej luzu, Panie Errjah. Więcej luzu.

Koniec

Komentarze

Przyznam, że pierwszy akapit sprawił, że brwi powędrowały mi bardzo wysoko. Kolejne utrzymały je na tym poziomie.

Używasz bardzo wielu skomplikowanych słów, nie zawsze w sposób uzasadniony, nie zawsze potrzebnie. Czy próbujesz na siłę komplikować przekaz? Po co? Wykreować klimat? Tylko jaki klimat? Wiele Twoich zdań jest po prostu dziwnych. Przedzieranie się przez nie jest dość trudne. Jak się chwyta wspomnienia bezprecedensowo, na przykład?

Niby większość zdań jest skonstruowana prawidłowo i z zachowaniem zasad gramatyki, pomijając brak paru przecinków. ale przez opowiadanie raczej się właśnie trzeba przedzierać z maczetą, wycinając co bardziej cierniste słowa, niż się je “czyta”…

 

Jak się dryfuje statycznie? Toż to oksymoron.

 

“Gęste krople deszczu wymieszane ze stróżkami potu.“ – Błąd ortograficzny.

 

W jaki sposób porywy wiatru mogą być wulgarne?

 

Jeżeli tory dryfują “pośrodku oceanu”, czy to oznacza, że pan Errjah chodzi po wodzie?

 

“Pan Errjah szedł na przód bezwarunkowo omijając wnęki w torach“ – czy on szedł bezwarunkowo, czy bezwarunkowo omijał? I co właściwie w którymkolwiek z tych kontekstów oznacza ta bezwarunkowość?

 

-Byliśmy przedwcześnie“ – brak spacji po myślniku. Występuje wszędzie, gdzie stosujesz dialog.

 

-A Pustułka w szkatułce? Pamiętasz tę zabawę? obydwoje pamiętali“ – nie obydowje, tylko obaj. “Obydwoje” to forma stosowana przy parze ludzi o różnej płci.

 

“Nie wiedzieć czemu, bawiło ich to niesamowicie,.“ – zbędny przecinek przed kropką

 

“bracia w równie choreograficznej jedności co poprzednio, wybuchli płaczem“ – wybuchnęli. “Wybuchli” to forma stosowana dla przedmiotów nieożywionych. Np. bomba wybuchła. Ale człowiek wybuchnął.

 

“dopadnie Cię ta parszywa entropia… Kocham Cię. Oni też Cię kochają“ – wielkie litery są tu niczym nieuzasadnione.

 

jego najdroższe dzieci. Ich oczy utopione w słonym następstwie cierpienia. Ich usta zaklejone.

Pan Errjah nie powiedział już nic. Szybkim ruchem zerwał swoją maskę i cisnął w ręce swojego brata“ – z zaimkami nie wolno przesadzać. W tym wypadku na przykład spokojnie można skreślić oba ‘swoje” słowa. Wiadomo, czyja to maska i czyj brat.

 

“kontynuował żółwią peregrynacje“ – ę

 

Co to jest schyłek torów?

 

“zdolność do pochłonięcia całego oceanu spokojnego“ – chodzi Ci o spokojny ocean czy Ocean Spokojny?

 

“nadjechał z poza zasięgu jego wzroku“ – spoza, a nie z poza, zresztą nie wydaje mi się, by ten zwrot był w tym kontekście do końca prawidłowy.

 

Widzę, że zarejestrowałeś się dzisiaj. Nie odbieraj, proszę, mojego komentarza jako zniechęcający, bo nie chcę Cię zniechęcać. Po prostu jestem fanką prostoty i akurat do mnie Twój (wybacz, że użyję słowa: przeintelektualizowany) sposób pisania nie trafił. Po zakończeniu lektury nie wiem też, co chciałeś swoim opowiadaniem przekazać. Ciekawa jestem, jak inni się wypowiedzą.

W każdym razie składać zdania potrafisz. Pytanie tylko, czy piszesz to, co inni będą chcieli czytać?

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ślicznie dziękuję za opinię.

Opublikowane teksty są faktycznie nieprzystępne ponad granicę literackiego komfortu, z czego zdaję sobie sprawę. Wygrzebałem jakieś sędziwe eksperymenty z dysku, których podjąłem się niegdyś w nadziei, że tego rodzaju frywolność przyniesie zadowalający rezultat. Chciałem sprawdzić tym samym, jak duży dysonans wywołałyby one u innych :D

Jeśli chodzi o wymienione wyżej błędy, myślę że powinienem się wytłumaczyć. Tekst pochodzi z moich lat młodzieńczych, a właściwie tych poprzedzających moją aktualną młodzieńczość. Wtedy nie miałem poszanowania dla zasad, choć właściwie mógłbym się też pokusić o stwierdzenie, że zasady te rzeczywiście nie były mi nawet znane. Tym samym zwyczajnie pochwyciłem go z folderu, bez uprzedniego zapoznania się z treścią.

 

 Pozdrawiam serdecznie!

Mnie zaintrygowało. Lubię teksty, z których trzeba sobie samemu wyłuskać o co chodzi a nawet po wyłuskaniu, nie wszystko jest oczywiste :)

Dziękuję ślicznie :)

 

Muszę powiedzieć że jestem pozytywnie zaskoczony tutejszą społecznością – jest nad wyraz aktywnie i merytorycznie :D

Muszę powiedzieć że jestem pozytywnie zaskoczony tutejszą społecznością – jest nad wyraz aktywnie i merytorycznie :D

Bo podobno rozdają nagrody za merytoryczne komentarze ;P

 

A tak na serio, to mam mieszane odczucia. Z jednej strony, jako zwolenniczka prostoty i nieutrudniania czytelnikowi zagłębiania się w historię, poczułam się nieco przytłoczona lawiną skomplikowanych słów i dziwnych metafor. Ale z drugiej strony, abstrahując od języka, jakim zostało napisane, opowiadanie ma swój urok. Jest dziwne i nieoczywiste. I nawet jeśli nie do końca pojęłam Twój zamysł, to muszę przyznać: jest coś intrygującego w tym tekście. 

Tylko popraw błędy, które wskazała Ci Joseheim. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Sprawdź różnicę między stróżką i strużką.

Poziom abstrakcji jest dla mnie zbyt wysoki. Znowu po jednej trzeciej tekstu mózg mi się wyłączył. Nie jestem w stanie pojąć zamysłu, a ponieważ nie rozumiem, nie mam po co czytać. sad

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuje wam, ortograficzne stróżki. Podług waszych rad, strużki spływają jak powinny, miast parać się dozorem!

Tym samym zwyczajnie pochwyciłem go z folderu, bez uprzedniego zapoznania się z treścią.

O, to się lepiej nie przyznawaj, bo tutaj zostaniesz zjedzony bez soli za takie deklaracje… Jeśli spodziewasz się, że czytelnicy poświęcą należytą uwagę i czas na Twój tekst, to pamiętaj, że również czytelnicy spodziewają się, że autor zrobił wcześniej to samo. Nieładnie jest publikować tekst z założeniem “nawet go nie sprawdziłem, jeżeli są jakieś błędy, to przecież je wyłapią i mi powiedzą”.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Hmmm. Ten tekst również mnie nie porwał. Jak niektóre poprzedniczki – wolę prostotę.

Interpunkcja nadal kuleje, chociaż mam nadzieję, że trochę mniej.

Pan Errjah szedł na przód bezwarunkowo omijając wnęki w torach,

A na czego przód szedł? W zdaniach tego typu przecinek jest niezbędny. Szczególnie w takim wypadku – z przysłówkiem w środku – kiedy nie wiadomo, do której części się on odnosi.

Babska logika rządzi!

Powtórka z rozrywki? Gdybyż jeszcze było wiadomo, co Autor miał na myśli…

 

Ko­ją­ca go­ni­twa po­bli­skie­go stru­mie­nia, let­nie słoń­ce roz­sia­ne na jego tafli. – O powierzchni płynącego strumienia chyba nie można powiedzieć, że jest taflą.

 

ptasi po­chód na la­zu­ry­cie nieba… – Tu chyba miało być: …ptasi po­chód na la­zu­rze nieba

 

zna­leź­li dwie iden­tycz­ne szka­tuł­ki. Er­r­jah za­pro­po­no­wał, żeby każdy z nich wziął jedno i za­glą­dał tylko do niego. – Piszesz o szkatułkach, więc w drugim zdaniu: Er­r­jah za­pro­po­no­wał, żeby każdy z nich wziął jedną i za­glą­dał tylko do niej.

 

Co wię­cej, żaden z nikt nigdy nie mógł zdra­dzić… – Co wię­cej, żaden z nich nigdy nie mógł zdra­dzić

 

 Pan Er­r­jah szedł, cza­sem przy­sta­wał w miej­scu… – Masło maślane. Czy istnieje możliwość przystanięcia nie w miejscu?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzierżący znamiona nadwagi kot, zmrużył oczy na pobliskim dachu, okazując w ten sposób akceptację nowo przybyłemu. Chwilę później wstał z ociąganiem i wyprężył się, pretendując do miana kociego jogina. Zwierzak skończył reflektować. Jego ogon, wyprostowany jak antena gotowa do odebrania transmisji z zaświatów i postawa ukazująca zdecydowanie mniej atrakcyjną stronę, jasno sygnalizowała, że Pan Errjah powinien przestać podlewać wszystko lepkim dresingiem patosu.

Ładny fragmencik, ale przydałyby się jeszcze zmiany. Ale ten ogon do odebrania transmisji z zaświatów – sympatyczne. 

Pan Errjah to chyba samobójca (w każdym razie, ten tekst wydaje się jednak czytelniejszy od poprzedniego, chociaż dla mnie), a te jego wynurzenia… No nie bardzo to kupuję. Rozumiem, że to wczesne teksty, bo rzeczywiście przekombinowane i przeintelektualizowane. Myślę, że kolejny cytat się przyda:

 

Więcej luzu.

  

 

Może odłóż już na bok ten etap swojego pisania i idź dalej. Naprawdę, ciężko się czyta takie nagromadzenie słów, które nie zawsze pasują do siebie. Wydaje mi się, że potencjał masz, tylko trzeba trochę słownik wykarczować.

Czekam na coś nowszego. 

Taka forma bardzo szybko mnie znużyła. Choć lubię skomplikowane fabuły, to utrudnianie użytymi, niekiedy na wyrost i nieodpowiednio, słowami wydało mi się przekombinowaniem,

F.S

Nowa Fantastyka