- Opowiadanie: TomRud - Jak to się robi w Krakowie

Jak to się robi w Krakowie

Nowa wersja starych opowieści. Mam nadzieję, że czytelnicy będą się bawić czytając ten tekst.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Jak to się robi w Krakowie

Dawno, dawno temu w Krakowie w pieczarze pod wzgórzem wawelskim mieszkał smok. Nie miał swojego imienia. Mieszkańcy miasta mówili o nim po prostu smok. Niektóre smoki potrafią latać. Ten spod Wawelu był nielotem, ale za to zionął ogniem. Miał ładną, zieloną skórę pokrytą łuskami i grzebień rogowy na plecach w kolorze czerwonym. Do tego dochodziły duże oczy koloru niebieskiego. Był całkiem przystojnym smokiem. Żywił się rybami i wodorostami z przepływającej obok jego pieczary Wisły. Przez to nie wadził nikomu i był lubiany przez mieszkańców. Stanowił lokalną atrakcję, która przyciągała w niedzielne spacery rodziny z dziećmi. Jak to bywa w takich przypadkach, dzieci zaczęły zostawiać jedzenie dla smoka, a były to kanapki, upieczone kurczaki i temu podobne smakołyki. Smok bardzo zasmakował w nowym jedzeniu. Postanowił spróbować czegoś nowego. Jego wzrok przyciągnęły pasące się na niedalekich Błoniach owce mieszczan krakowskich. Kiedy mu się wydawało, że nikt nie widzi, ukradł jedną owieczkę i zaraz ją zjadł. Nowe menu zasmakowało smokowi i chciał zjeść więcej owiec. Od tej pory regularnie podkradał hodowcom ich zwierzęta. Krakowianie z początku tolerowali to zachowanie smoka, mając nadzieję, że powróci do swojego starego pokarmu. Jednak smok nie zamierzał zmieniać swoich gustów kulinarnych.

Mieszkańcy zaczęli więc interweniować u księcia Kraka, który opiekował się smokiem, żeby ten wypłacił im odszkodowanie za pożarte owieczki. Gdy powiedzieli, jakich żądają pieniędzy, Krak zdecydowanie odmówił wypłaty, mówiąc, że skarbiec jest pusty.

– Książę jeżeli, nie chcesz płacić za szkody wyrządzone przez smoka, to my znajdziemy kogoś, kto go wykurzy spod Wawelu – powiedzieli mieszczanie do Kraka.

– Nie miejcie tylko potem pretensji do mnie, jeśli coś pójdzie nie tak – odparł książę.

Mieszczanie rozgłosili zatem, że poszukują śmiałka, który wypędziłby smoka z Krakowa.

Nie minął tydzień, a zgłosił się pierwszy bohater. Przedstawił się jako słynny pogromca smoków i potworów z Hiszpanii, a nazywał się Don Pansa. Hiszpański rycerz okuty był od stóp do głów w metalową zbroję. Dosiadał on pięknego, czarnego rumaka, a przy boku miał długą lancę. Gdy jechał na koniu, wydawał charakterystyczny brzęk metalu. Rycerz wyzwał smoka na pojedynek i czekał na niego na płaskim terenie niedaleko pieczary, chciał się bowiem rozpędzić i przebić smoka lancą. Gdy smok wyszedł ze swojej jaskini, zobaczył dziwną postać z metalu. Przybliżył się do rycerza, chcąc zobaczyć, co to za dziwo. Hiszpan zauważył, że to autentyczny smok, a nie wiatrak, zaczął się więc trząść ze strachu. Drżenie jego ciała przeniosło się na zbroję, która cicho pobrzękiwała. Kiedy smok to zobaczył, tubalnie się roześmiał, co spowodowało jeszcze większy brzęk zbroi. Nie wytrzymał tego koń rycerza, który gwałtownie stanął na tylnych nogach. Hiszpan wypadł z siodła i poleciał na ziemię. Nie wypięła mu się prawa noga ze strzemienia i koń go poniósł. Tak zakończył się pojedynek z rycerzem z Hiszpanii.

Drugi chętny, który stawił się do walki ze smokiem był słynnym zbójem z gór. Nazywał się on Janosik. Był potężnie zbudowany i silny jak tur. Na sobie miał baranicę i góralskie spodnie, a na głowie nosił czapkę harnasia. Interesowała go nie tyle nagroda pieniężna za pokonanie smoka, co chęć zmierzenia się z zielonym potworem. Gdy smok zobaczył Janosika, aż puścił dymka z pyska. Dawno nie widział tak mocarnego z wyglądu człowieka. Janosik rzucił się na smoka, chcąc go obalić, ale zapomniał, że jego przeciwnik posiadał silny ogon. Jednym machnięciem wrzucił Janosika do rzeki. Niestety zbójnik nie umiał pływać, więc zanim go wyłowili, napił się trochę wody z Wisły.

Jako trzeci zgłosił się szewc Dratewka. Gdy zobaczyli go mieszczanie, zaczęli powątpiewać w jego sukces. Był niski i szczupły, na dodatek nie mający pojęcia o walce. Miał znikome szanse pokonać smoka. Ale on zadziwił wszystkich pomysłem zgładzenia smoka. Chciał bowiem podrzucić smokowi wypchanego siarką barana, aby ten go zjadł i umarł otruty jego zawartością. Mieszczanie wyrazili zgodę na taki sposób pozbycia się smoka. Szewc z zapałem zabrał się do konstruowania zatrutej przynęty. Następnego dnia zostawił wypchanego barana i kilka żywych owieczek koło pieczary. Głodny smok wyszedł ze swojego legowiska i zaskoczony zobaczył niedaleko kilka pasących się owiec. Gdy zamierzał je pożreć, usłyszał cichy głos.

– Jedna z nas jest wypchana trucizną.

– Kto to mówi? – zapytał smok.

– Ja – odparł nieśmiały głos.

– Co za ja?

– Owieczka Cela. Nie jedz nas, bo się zatrujesz i umrzesz.

Smok po kolei sprawdził owce. Jedna wyglądała na martwą. Smok machnął łapą i pazurami rozerwał skórę sztucznej owcy. Ze środka wysypały się żółte grudki siarki. Zaskoczony smok zionął ogniem z paszczy. Wściekł się, że ludzie w ten sposób chcieli się go pozbyć. Obraził się i zamknął w pieczarze. Przestał wychodzić z niej za dnia. Tylko w nocy wymykał się z jamy, żeby złapać trochę ryb do jedzenia. Smok zniknął z widzenia ludziom. Wszyscy byli zadowoleni takim obrotem sprawy.

Mijał czas i ludzie powoli zapominali, że stwór mieszka obok nich. Obrażony smok konsekwentnie nie pojawiał się w dzień, przerzucił się na aktywność nocną. Pewnego dnia w Krakowie zjawił się mag pan Twardowski. Pysznie ubrany przemieszczał się na wielkim kogucie, budząc podziw mieszkańców miasta. Jadąc ulicami Krakowa, rozrzucał on drobne monety, powodując niesamowite zamieszanie wśród chętnych do zdobycia pieniędzy. Książę Krak łaskawie przyjął go na audiencji.

– Chciałbym, wielmożny panie, osiąść w Krakowie i służyć wam moją wiedzą – powiedział pan Twardowski.

– Dziękuję ci za ofertę, ale mam wystarczającą liczbę doradców – odparł książę.

– Odmawiasz mi zatem służby u ciebie?

– Tak – zdecydowanie stwierdził Krak.

Mag machnął połami płaszcza i zniknął. Dosłownie wyparował. Twardowski kupił parcelę obejmującą skałki niedaleko Wawelu, po drugiej stronie rzeki. Tam, w jaskini urządził sobie mieszkanie. Czarnoksiężnik nie zapomniał księciu jego odmowy przyjęcia go do pracy na dworze. Zaczął rzucać różne czary i uroki na księcia, które powodowały pogorszenie zdrowia władcy.

Umęczony Krak zwrócił się do smoka o pomoc. Książę miał tajne zejście z Wawelu wprost do jego jamy. Tą drogą dostał się do smoka.

– Pomóż mi, bo dłużej już nie wytrzymam czarów Twardowskiego – poprosił Krak.

Smok zamyślił się. Z pyska puszczał kółka z dymu.

– On nie wie o moim istnieniu? – zapytał smok.

– Z tego, co się orientuję, nikt mu o tobie nie powiedział.

– Mam pomysł – odparł smok.

Opowiedział księciu o fortelu, który wymyślił.

Gdy pan Twardowski przechadzał się po wzgórzu wawelskim, zobaczył nagle księcia, który wyszedł z zamku sam, bez świty. Maga zaintrygowało, dokąd udaje się władca. Zaczął go śledzić. Dotarł za Krakiem do małej dziury w ziemi w której zniknął śledzony. Zaciekawiony Twardowski wszedł do środka i wąskim korytarzem podążył w głąb ziemi.

– Pewnie tu trzyma ukryte skarby – pomyślał zadowolony.

W środku korytarza było ciemno i mag musiał się poruszać po omacku. Nagle w ciemnościach zobaczył ogromne jarzące się ślepia. Stanął jak wryty. Z pyska bestii wydobywał się żywy ogień. Płomienie objęły twarz i włosy maga. Z nieludzkim wrzaskiem rzucił się do ucieczki. Biegł aż do swojej pieczary na skałkach, które od tej pory zaczęto nazywać jego imieniem. Mag dosiadł swojego koguta i uciekł na nim ze strachu przed bestią aż na księżyc.

Radość księcia nie miała granic. Nakazał on mieszczanom dostarczać smokowi co tydzień pożywienie, a sam sfinansował wybudowanie pomnika smoka u wrót do jego jamy. Od tej pory nic nie zakłócało zgodnego współżycia smoka i ludzi.

Koniec

Komentarze

Na początek trochę się poznęcam :)

 

Powtórzenia;

„zasmakował/zasmakowało” w pierwszym akapicie.

„smok” w całym tekście

 

Mieszkańcy zaczęli więc interweniować u księcia Kraka, który opiekował się smokiem, żeby ten wypłacił im odszkodowanie za pożarte owieczki.

 

Wyrzuciłbym „ten”. Inaczej wygląda trochę, jakby odnosiło się do smoka.

 

– Książę jeżeli, nie chcesz płacić za szkody

 

Przecinek po „Książę” zamiast po „jeżeli”

 

zobaczył dziwną postać z metalu. Przybliżył się do rycerza, chcąc zobaczyć,

 

Powtórzenie.

 

Nie wypięła mu się prawa noga ze strzemienia

 

Może lepiej: „Prawa noga nie wypięła mu się ze strzemienia”

 

Zaczął rzucać różne czary i uroki na księcia, które powodowały pogorszenie zdrowia władcy.

 

Może lepiej: „Zaczął rzucać na księcia różne czary…”

 

Całkiem przyjemny szorcik. Fabuła może jakoś mnie nie porwała – po prostu alternatywna wersja dwóch połączonych ze sobą legend. Ale czytało się lekko i przyjemnie.

Pozdrówko!

 

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

Przyjemne połączenie kilku historii, zwłaszcza rycerz mi się spodobał. Nikt nie spodziewa się hiszpańskiego wojownika pod Wawelem. ;-)

Ale nie zdołałeś sprawić, bym przejęła się losami postaci. Czytało się miło, lecz tekst nie zostanie w pamięci.

Babska logika rządzi!

Miło się czytało, jak powiedziała Finkla, ale historyjka taka sobie. I za dużo powtórzeń, które mnie drażnią.

Od tej pory nic nie zakłócało zgodnego współżycia smoka i ludzi. – wiem, wiem, tak się mówi, ale ja zboczona baba jestem, więc wyobraźnia troszkę mi się rozchichotała.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pochichotałem z bemikową wyobraźnią, uśmiechnąłem na obrażonego smoka. Jednak, jak wspomnieli inni, historia Wawelskiego nie porywa. Zwłaszcza, że przedstawiona jest nie do końca gładkim stylem – wystają powtórzenia i niepotrzebne zaimki. Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nie wytrzymał tego koń rycerza, który gwałtownie stanął na tylnych nogach.

Proponuję zmienić na: “Nie wytrzymał teg koń rycerza, gwałtownie stając na tylnych nogach”, bo ze zdania wynika, że to rycerz stanął dęba. 

 

Twardowski kupił parcelę obejmującą skałki niedaleko Wawelu, po drugiej stronie rzeki.

Trochę się zagubiłam w przestrzeni… Skałki są przecież na wzgórzu wawelskim, po tej samej stronie rzeki co zamek. 

 

Ogólnie – opowiadanie sympatyczne, obrażony smok fajny, ale jest napisane kompletnie bezpłciowym, bezbarwnym językiem, przez co tekst czasami przypomina streszczenie. Błędy, powtórzenia, zaimkoza odbierają przyjemność płynącą z lektury. 

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Pomysł był, ale został zepsuty wykonaniem. Miałam wrażenie, że czytam szkolne wypracowanie. Na nie najlepszy odbiór wpłynęło mnóstwo powtórzeń – np. smok pojawia się ze czterdzieści razy, zbędne zaimki i nie zawsze poprawnie skonstruowane zdania, że zacytuję jedno: Miał ładną, zie­lo­ną skórę po­kry­tą łu­ska­mi i grze­bień ro­go­wy na ple­cach w ko­lo­rze czer­wo­nym. – Ze zdania wynika, że smok był zielony, z wyjątkiem pleców, które były czerwone.

I jeszcze zastanowiła mnie jedna sprawa: Jego wzrok przy­cią­gnę­ły pa­są­ce się na nie­da­le­kich Bło­niach owce miesz­czan kra­kow­skich. – Kiedy to mieszczanie zajmowali się hodowlą owiec?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę, że się tekst podobał, pisany był dla czystej rozrywki bez jakiegokolwiek zadęcia.

Wyjaśniam Regulatorom, że obywatel Krakowa może legalnie wypasać krowę na Błoniach. Takie jest stare prawo. A Skałki Twardowskiego leżą w pewnej odległości od Wawelu, po drugiej stronie Wisły.

Skoro w Krakowie mieszczanie zajmowali się hodowlą owiec, to widać taki krakowski obyczaj.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A Skałki Twardowskiego leżą w pewnej odległości od Wawelu, po drugiej stronie Wisły.

Ja już normalnie głupieję na starość, że Skałek Twardowskiego nie skojarzyłam :D 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Chciałem się pośmiać, naprawdę miałem najlepsze chęci, ale niestety uśmiechnąłem się tylko raz – na dialogu z owieczką Celą. 

Lubię takie historyjki – do niczego niezobowiązujące, leciutkie niczym skrzydło muchy, ta jednak mnie nie porwała.

F.S

Przeczytałem. Lekkie, rozrywkowe czytadełko na sobotni wieczór, może się podobać.

O, to jutro, Adamie, przeczytasz sobie jeszcze raz. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:-) Fakt! Wyszło, że na jutro zaplanowałem czytanie… :-)

Nowa Fantastyka