- Opowiadanie: ekeeke - Umrę. Dzisiaj umrę.

Umrę. Dzisiaj umrę.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Umrę. Dzisiaj umrę.

– Umrę. Dzisiaj umrę – jęknął Robert. Zatrzasnął drzwi i padł ciężko na sofę.

– Gorąco? – spytała Izabela zza zasłony dymu papierosowego. Siedziała niedbale w fotelu, na kolanach trzymała książkę. Zdawało się czasem, że w ogóle jej tam nie ma, ale potem wystarczyło jedno spojrzenie, by wypełniła sobą całą dostępną, zadymioną przestrzeń.

– Zgadnij – odpowiedział Robert i otarł twarz rękawem. Rozejrzał się po pokoju. – Co za burdel. Sprzątamy, czy wali nas to?

Izabela uniosła wzrok i popatrzyła beznamiętnie na stosy kubków po kawie, uschłe rośliny w doniczkach i bezkształtne sterty ubrań.

– Wali nas to.

– Ale wieczorem mamy gościa, pamiętasz?

– Jego też może to walić – powiedziała, kontynuując czytanie. Robert zerknął na okładkę: Nagi lunch.

Milczenie trwało parę minut.

– No tak. Możesz się oderwać choć na chwilę od opisu chłopców spółkujących z owadami?

– Oczywiście – powiedziała znudzonym głosem, położyła książkę na kolanach i zaciągnęła się dymem z czarnego papierosa.

– Wiesz, kto przychodzi? – spytał Robert. Zdjął koszulę i zaczął poszukiwania jakiejkolwiek innej, w zamierzeniu czystej.

– Edward?

– Dokładnie. A ponieważ wyjeżdża do Rumunii, ktoś musi się zaopiekować jego burzyklem.

– Wyjeżdża do Rumunii? – wykazała zainteresowanie Izabela.

– Tak, i najprawdopodobniej dlatego dzisiaj przychodzi. Żeby nas poprosić o opiekę nad nim – Robert znalazł białą koszulę.

– Myślisz, że będzie mógł przywieźć parę win?

– Iza. Proszę. Chodzi o to, że nie możemy wziąć burzykla.

– Dlaczego? – spytała leniwie i przeciągnęła się. Jedna pierś wyskoczyła z luźnego dekoltu. Robert chwycił ją w garść i schował z powrotem.

– Dlatego że dopiero co wyszłaś z nałogu. Nie chcemy, żebyś wpadła w drugi.

– Nie chcemy, nie chcemy – uśmiechnęła się. – Ty nie chcesz. Ale mówisz, że nie chcemy, żeby i mnie się wydawało, że nie chcemy. Oboje. Robuś, takich rzeczy ty mi nie przemycisz. Zresztą, jaki nałóg?

– Nie bez powodu ich hodowla jest zabroniona – odparł i zaczął rozkopywać olbrzymią stertę brudnych ubrań. Okazała się zakamuflowanym fotelem.

– Jaka to hodowla, jeśli mielibyśmy jednego? Sam się nie rozmnoży – ziewnęła.

– Nie.

– Ze stanowczością ci nie do twarzy.

– To dziś nikogo nie poderwę.

Parsknęła śmiechem. Robert znalazł białą koszulę, założył ją i po chwili zdjął.

– W taką pogodę nawet majtki parzą! – krzyknął i cisnął koszulę w kąt.

– A kto ci każe je nosić? – spytała Iza. – Dla mnie możesz być goły. Tylko Edward może mieć obiekcje. Chyba że przyjdzie na haju, to będziesz musiał uważać.

Dopaliła papierosa i wróciła do książki. Gdzieś w Strefie olbrzymie owady kopulowały z chłopcami.

 

 

 

– To Edward!

– Otwórz mu – powiedział Robert z głębi mieszkania.

Izabela podeszła do drzwi i otworzyła je. W progu stał Edward, trzymający koszyk pod pachą.

– Edwardzie – rzekła z powagą Iza.

– Izabelo – odparł, patrząc na jej tunikę i to, co kryło się pod spodem.

– Wejdź – wskazała mu gestem fotel i poszła do kuchni. – Czego się napijesz? Kawy? Mate? Wina?

– Może wina – powiedział Edward, usiadłszy na stercie ubrań na fotelu. Koszyk położył ostrożnie na dywanie.

– Chyba leży jakieś koło fotela – powiedziała Izabela i zajęła się parzeniem mate dla siebie i Roberta.

Edward wymacał butelkę wina, przyjrzał się zawartości i odłożył z powrotem na miejsce. Nie mógł ufać takiemu winu.

W drzwiach łazienki stanął Robert. Miał prześcieradło owinięte dookoła bioder.

– Morituri te salutant – powiedział Edward.

– Cześć, Edziu – rzucił Robert i rozsiadł się na sofie. – Widzę, że wziąłeś swojego pieszczoszka.

– Tak, wiesz, boję się, jeszcze się czegoś przestraszy i dupa z mleka.

– Dupa z mleka… – zastanowił się nad tym zestawieniem Robert.

– Mogę go wypuścić?

– Hm? Jasne, proszę.

Edward kucnął i uchylił druciane drzwiczki od koszyka. Ze środka błysnęła para złotych oczu. A po paru sekundach pojawiło się długie, smukłe ciało fioletowego burzykla o oleiście błyszczącej sierści.

Edward wziął mruczące stworzenie na ręce i zaczął je głaskać z zadowoleniem. Lubił podziw w oczach ludzi, którzy patrzyli na burzykla.

– Urósł, nie? – spytał, by skierować rozmowę na ten tok.

– Tak – powiedział krótko Robert, a po chwili dodał: – Nie wiem, co jest bardziej ekscytujące – jego wygląd czy to, że możesz siedzieć latami za samo głaskanie.

– Przesadzasz – uśmiechnął się Edward i podrapał zwierzątko za uchem.

– Z czym przesadza? – spytała Izabela, wchodząc z dwoma kubkami mate.

– Że można siedzieć za posiadanie burzykla.

– Przesadzasz – odparła, usiadła na ziemi i pogłaskała zwierzaka po połyskującym futerku.

– Przesadzam? Kiedyś, pamiętacie, była zabroniona marihuana. Ile było ludzi, którzy siedzieli w pace za jeden krzaczek na parapecie?

Zastanawiali się w milczeniu.

– Chyba żadnego – powiedziała Izabela.

– Też mi się tak zdaje. Może paru – dodał Edward.

– Dobra, a teraz pomyślcie, że burzykiel to mruczące dwa hektary zioła – zmienił taktykę Robert.

– Skoro tak na to patrzysz – powiedział wolno Edward – to trochę głupio mi mówić to, z czym przyszedłem.

– A skąd. Wal, Edziu – powiedziała Iza i pociągnęła łyk mate. – Oj, za mocna. Robert, przyniesiesz cukru?

Robert uniósł lekko brwi, ale wstał i poszedł do kuchni. Było słychać stamtąd jego głos.

– Nie musisz mówić, bo i tak się domyślamy. Zwierzę trzeba karmić i pilnować. Dlaczego mielibyśmy to zrobić?

– Całe mleko dla was – powiedział bez ogródek Edward. – W dwa tygodnie zbierze wam się z litr. Wyobrażacie sobie? Ryzyko praktycznie żadne, nigdy nie mieliście tutaj policji. A przeżycia niesamowite.

– Kochanie, zawsze chciałam spróbować – powiedziała Izabela. Robert wrócił z cukrem i usiadł koło niej.

– Tu chodzi też o ciebie.

– O mnie? – uśmiechnęła się. – O mnie nie musisz się martwić. Wszyscy mówią, że mleko burzykla nie uzależnia. Same plusy.

– Oczywiście, że tak mówią, dlaczego mieliby mówić inaczej? – spytał już gniewnie Robert i pociągnął długi łyk swojej yerby. – Możliwe, że nie wżera się w tkanki jak opiaty ale wystarczy, że masz krowę, z której dwa razy dziennie możesz wydoić kwaterkę Kanaanu i już wpadasz w nałóg. To by zadziałało nawet z kranikiem z czekoladą. Kochanie, byłaś chora, wyzdrowiałaś, ale nigdy nie wrócisz do kontroli, przykro… mi. Przepraszam, że mówię o tym przy Edziu, ale on sporo wie, a niestety tylko trochę mówi, przez co możemy skończyć tam, gdzie… byliśmy r-rok temu.

Przerwał swój słowotok i otarł czoło. Dopiero teraz zorientował się, że Izabela i Edward patrzyli nań uważnie.

– Co tak patrzycie? Pobrudziłem się czy co?

– Nie… Nie pobrudziłeś się – powiedział powoli Edward. Robert popatrzył na burzykla i w jednej chwili złote oczy zwierzęcia wypełniły całe pole widzenia, złoto rozlało się gorącymi, pulsującymi strumieniami i cały świat Roberta był tylko mieniącą się, pachnącą wiatrem rozkoszą.

– Połóżmy go, ostrożnie – usłyszał dochodzący zewsząd aksamitny głos Izabeli. Widział, jak każda głoska powstawała, wykluwała się z połyskliwego jajka, wyfruwała i zataczała kręgi.

– Podaj mi poduszkę.

Teraz mówił Edward. Jego głos był natomiast motylem, jaskrawoniebieskim i leniwie ruszającym skrzydłami. Zapach mate dźwięczał jak bliskowschodnia melodia grana na duduku, a szary sufit był jak dotyk rozmiękłej po deszczu ziemi.

– Evohe, evohe! – krzyknął, sam nie wiedząc, skąd te słowa.

– Czytał Grę w klasy? – zatrzepotał motyl.

– Nie… nie mogłam go nigdy zmusić – ptaki z powątpiewaniem machały barwnymi skrzydłami. – Chyba się dobrze bawi, jak sądzisz? Może damy jeszcze trochę?

– Nie, lepiej nie. To i tak za dużo. Nie wiem, jak działa w połączeniu z mateiną. To znaczy teraz patrzę i chyba wiem.

– Ja uważam… że Robuś wygląda na przekonanego – zakwiliły ptaki i odleciały w pomarszczone pomarańczowe niebo. Tylko z daleka dało się słyszeć: – Czyli karmić trzy razy dziennie sojowym mlekiem, tak?

Niebo marszczyło się coraz bardziej i przybliżało. Robert krzyczał, ale jego krzyk nie był dźwiękiem, był tylko wirem na lekko rozkołysanej wodzie, był niskim buczeniem, którego nikt poza zwierzętami nie mógł by usłyszeć. Niebo było tak blisko, że Robert wyciągnął do niego ręce. Czuł fakturę ostatnich oddechów.

Przepomniał sobie swoje pierwsze słowa, jakie dziś powiedział, wszedłszy do mieszkania.

– Umrę. Dzisiaj umrę.

Złote oczy znów się pojawiły. Burzykiel mrugnął i dał Robertowi jeszcze jeden oddech.

 

 

 

W Strefie olbrzymie owady pożerały zgwałconych chłopców. A potem rozbłysło światło, pachnące czarnymi papierosami Izabeli.

Koniec

Komentarze

>Zdjął koszulę i zaczął poszukiwania jakiejkolwiek innej, w zamierzeniu czystej.
Zdanie brzmi jakoś niezręcznie.
>Jedna pierś wyskoczyła z luźnego dekoltu. Robert chwycił ją w garść i schował z powrotem.
Że chwycił, zdrowo, że schował... był w celibacie, przed kim chował?
>- Morituri te salutant - powiedział Edward.
>- Cześć, Edziu - powiedział Robert
2 x powiedziałki
>smukłe ciało fioletowego burzykla o fioletowej sierści.
Zabieg „stylizacyjny"? Bo kłuje w oczy.

>- A skąd. Wal, Edziu - powiedziała Iza i pociągnęła łyk mate. - Oj, za mocna. Robert, przyniesiesz cukru?
Mate słodzona? To nie jest karane?
>-amowite. ko praktycznie żadne, nigdy nie mieliście tutaj policji. a samo jego głaskanie.
Jakieś to pocięte.

Opowiadanko w klimacie stosownym dla pogody. Język zgrabny, kontrolowany. Historia prosta, ale opowiedziana z wdziękiem. Mnie pasnęło.

Winno być:
"- Całe mleko dla was - powiedział bez ogródek Edward. - W dwa tygodnie zbierze wam się z litr. Wyobrażacie sobie? Ryzyko praktycznie żadne, nigdy nie mieliście tutaj policji. A przeżycia niesamowite.
- Kochanie, zawsze chciałam spróbować - powiedziała Izabela. Robert wrócił z cukrem i usiadł koło niej. "

Nie wiem, czemu nie mogę edytować, skoro dodałem dwie godziny temu... Co do słodzonej mate - oczywiście, karalne, dlatego czytelnik ma rzuconą sugestię, że chodzi po prostu o skłonienie Roberta na chwilę do wyjścia.
Za resztę dziękuję ;]

Bardzo fajny klimat ;) Mi się naprawdę podobało, nawet drobne usterki mi nie przeszkadzały ;)

Widzę, że się nie gniewasz za uwagi, dlatego jeszcze raz to samo. Masz możliwość edycji, więc podpowiadam - używasz aż 14 razy formy powiedział/powiedziała. To "trochę" razi. Tutaj są przykłady, jak to zastępować: "Zwykle spotyka się słowa typu: powiedział, odpowiedział, rzekł, odrzekł, krzyknął, zawołał, mruknął, oznajmił, poinformował, zaśmiał się, rzucił, zapytał, stwierdził, oświadczył, odezwał się, ozwał się, spytał, wyjaśnił, zaproponował." Każdy się kiedyś uczy (mówię też o sobie).

Możliwość edycji przerwana vbyła jakąś usterką... Hm, istnieje obecnie pewna odmiana puryzmu, która polega na tym, że piszący jak ognia boją się powtórzeń. Chyba wyniesione ze szkoły. Jednak ja wyżej stawiam płynność tekstu. Słowo "zaproponował", jeśli naprawdę nie jest tutaj kluczem, zatrzymuje czytelnika na dłużej niż "powiedział", którego się nawet nie zauważa.
14 razy - istotnie dużo. Ale w każdym większym tekście tyle tego znajdziesz. Użyłem też szerokiego wachlarza innych czasowników (z Twoich propozycji - większości), ale tylko tam, gdzie uznałem, że tekst ich wymaga. Nie zamierzam aż tak wnikać w słówka, ponieważ psułoby mi to rytm pisania i twórczy ogień. Może jest to duża wada. Mnie tak nie razi.
Tak czy owak dzięki wielkie za zaangażowanie ;] Wobec tego chyba przepiszę ciąg dalszy, a raczej alternatywne zakończenie. Rozwija mi się to w dość długie opowiadanie... ;] Dawać?

Dlaczego alternatywne? Zwyczajnie pisz następne częśći :)

Pisząc to, chciałem zasugerować jego śmierć, a dalsza część nie dzieje sięw  zaświatach ;] No cóż, dopracowań czas.

Spokojnie, izi. To zakończenie wcale nie musi być odczytane jako smierć. Ja to zrozumiałem jako ostry trip, spotęgowany przez kofeinę z mate. Śmiało można jechać dalej. Gościu żyje, chociaż mógł mieć zapaść (zrób jak w Pulp fiction - igła w serce i jedziesz dalej) ;)
A co do stosowania "powiedział". Policzyłem w jednym z tekstów. Na 35k znaków jest 10 x "powiedział" i 14 x "odpowiedział". Jakoś trzeba wprowadzać dialogi :)

Racja, dlatego lubię bardzo zabiegi:
- To prawda - uśmiechnęła się.
- Co prawda? - uniósł brwi.
- No przecież, to prawda! - parsknęła śmiechem.

Ale stare, dobre "powiedział" nie zawadzi.

No to masz 5 za część pierwszą i czekam na więcej :)

Nowa Fantastyka