- Opowiadanie: amenominakanushi - Spokój na życzenie

Spokój na życzenie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Spokój na życzenie

…dziwne – jest ciemno. Trochę zbyt ciemno. Nawet jeżeli jest środek nocy… Czy na pewno otworzyłem już oczy? Jeszcze nigdy nie sprawdzałem palcami… Kolejna niespodzianka – nie mogę unieść ręki na więcej niż kilkadziesiąt centymetrów. Ani głowy, ani nóg. Leżę zamknięty w jakimś pudle… Leżę w trumnie? Dlaczego mnie to nie przeraża? Powinienem teraz zacząć krzyczeć. A może mówić też nie mogę?

– Leżę w trumnie – a jednak mogę mówić. Przynajmniej ja siebie słyszę. A może mi się wydaje…

– Wydaje mi się, że jest tu potwornie zimno – tylko dlaczego nie robi to na mnie absolutnie żadnego wrażenia…? Czuję się jakbym był nieobecny a jednak wszystko rejestruję.

– Muszę przestać do siebie gadać – chociaż czemu niby miałbym przestać to robić? Przecież prawdopodobnie leżę w trumnie… Tylko…

-…skąd ja się tu wziąłem? – czyżbym był martwy? Może w tej chwili nie tryskam energią, ale nie czuję się jakbym nie żył…

– A jak czują się martwi? – oto jest pytanie…

– Może to jakieś zaburzenia schizoafertywne? – być może. Ostatnio miałem ciężki okres…

– A może znowu za dużo wypiłem i w coś się wpakowałem? – to całkiem możliwe. Przecież…

***

 

…natychmiast po przekroczeniu progu mojego pokoju otworzyłem puszkę z piwem. Dźwięk, który temu towarzyszy zawsze mnie uspokaja. Zawsze jest obietnicą, która się spełnia. Po opróżnieniu połowy puszki zdjąłem buty, założyłem swoje domowe klapki i rozsiadłem się na balkonie. Zapaliłem papierosa i w ciągu kilku rozkosznych pociągnięć śnieżnobiałego dymu, skończyłem piwo. Krzesło zrobiło się wygodniejsze, błękit nieba nabrał jeszcze większej głębi a na dodatek przestałem myśleć, że właśnie straciłem kolejną pracę. Świat stał się odrobinę piękniejszy. Żeby nie psuć nastroju, zwlekłem się z krzesła, które z powrotem zaczynało robić się nieznośnie twarde i udałem się w stronę kuchni. Stos brudnych naczyń w zlewie z dnia na dzień stawał się coraz wyższy. Zwykle nie poświęcam mu zbyt wiele uwagi, ale tym razem pomyślałem, że przydałaby mi się jakaś szklanka. Niestety, po wstępnych oględzinach stwierdziłem, że zbyt wiele czasu i zbędnych ruchów kosztowałoby mnie wydobycie którejkolwiek z nich.

– No to znowu pijemy prosto z butelki – szepnąłem do siebie, dołączając do tego cień cynicznego uśmiechu.

W lodówce oczywiście czekało na mnie wino, które przez kilkanaście minut od kiedy tam stało, zdążyło już odrobinę się schłodzić. Otwieracza oczywiście nie miałem. Na szczęście, od kiedy nauczyłem się wbijać korek do pełnej butelki za pomocą deski do krojenia i noża – nie stanowi to już problemu.

Po powrocie na balkon, ponownym usadowieniu się na twardym krześle, kilku papierosach i kilku potężnych łykach wina – wszystko wokół znowu nabrało kolorów. W mojej głowie zaczęła kiełkować pewna myśl. Bardzo niewyraźna, ale jednocześnie silna. Z każdym kolejnym pociągnięciem z butelki coraz silniejsza. Kiedy już prawie wiedziałem co z taką mocą stara się zagłuszyć wszelkie inne myśli… skończyło mi się wino…

– Najwyższa pora na wizytę w monopolu. – pomyślałem i natychmiast zerwałem się ze swojego, całkiem już wygodnego krzesła. Byłem pewny, że tylko dostarczając do swojego krwiobiegu kolejna porcję trunku, jestem w stanie odkryć co takiego kotłuje się w mojej głowie.

– To musi być coś naprawdę ważnego, skoro cały czas siedzi w mojej głowie! – tylko dlaczego jeszcze nie potrafię określić, co to za myśl…?

Nie czekając ani chwili dłużej, wskoczyłem w pierwsze buty, jakie napotkałem na swojej drodze i pognałem wprost do sklepu. Wróciłem po kilkunastu minutach z kolejna butelka wina w dłoni. Tym razem już nie tak łatwo było ja otworzyć…

Kiedy tylko się udało, natychmiast przystąpiłem do konsumpcji. Ciepłe wino w upalny dzień nie jest rozkoszą dla podniebienia. Tyle tylko, że to już nie miało znaczenia. Teraz musiałem tylko je w siebie wlać i czekać, aż tajemnicza myśl nabierze kształtów.

– Ciekawe cóż to może być? Może w końcu wymyślę coś rewolucyjnego? – pomyślałem odpalając papierosa.

Wino znikało szybko. Za szybko, bo…

 

***

 

…pod koniec drugiej butelki byłem już mocno wstawiony.

– Ale co to była za myśl? – chyba nigdy się nie dowiem. Nie przypominam sobie, żebym wymyślił cokolwiek. A teraz leżę w trumnie… Nic mnie nie boli, chociaż wiem, że powinienem być cały ścierpnięty…

– A może to dlatego, że ciągle jestem pijany…? – nie, nie czuję się pijany. Mogę myśleć trzeźwo, ale czuję jakbym…

– …czytał w czyichś myślach? Swoich myślach. – no to już się robi trochę dziwne…

– Trochę? Przecież leżę w trumnie i wcale nie jest mi źle z tego powodu. – czyżby było mi tu dobrze?

– Nie, to coś innego… – czuję, że powinienem tu być…

– Ale dlaczego? – nie mam pojęcia… Czy ja rozmawiam sam ze sobą? Chyba tak.

– Nie ma to jak dialog myśli ze słowami – byleby do czegoś doprowadził. Muszę przypomnieć sobie czy zrobiłem wczoraj coś, co doprowadziło mnie tutaj.

– Czy to na pewno było wczoraj? – skąd mam wiedzieć… Teraz najważniejsze, żebym odtworzył w myślach tamtą noc, kiedy…

 

***

 

…nieźle się spiłem. Może nie wypiłem specjalnie dużo, ale za to całkiem szybko. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno. Zawsze lubiłem porę mroku. Nie ma to jak ciemność otulająca świadomość, łagodząca krawędzie rzeczywistości.

– I co teraz? – pomyślałem. – Pewnie to, co zawsze. Nic. Nie mam nawet do kogo zadzwonić… Teraz będę sobie tu siedział i się nad sobą użalał. Dzień jak co dzień…

Z rozmyślań o wszystkich moich życiowych porażkach wyrwał mnie nagły rozbłysk światła. W pierwszej chwili wydawało mi się, że to najbliższa uliczna latarnia zaczęła w końcu pełnić swoja funkcję. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to nieznośnie jasna gwiazda przecina niebo w swoim ostatnim locie. A może to były dwie gwiazdy. Albo nawet kilkaset…

– Życzenie! Mogę pomyśleć życzenie! – w gorączkowych rozmyślaniach nad jego treścią, jak zwykle w takich sytuacjach, cała moja racjonalność się rozpłynęła. Zamiast poprosić o coś, co tak bardzo by mi się teraz przydało wykrzyknąłem:

– Chciałbym żeby istniały czarodziejki!

Kiedy echo przebrzmiało już nad ulicą a ostatni rozbudzony sąsiad skończył złorzeczyć pod moim adresem – wybuchnąłem tłumionym śmiechem. Dawno, naprawdę dawno się już nie śmiałem. Mogłem poprosić o cokolwiek, chociażby o kolejną butelkę wina. Zamiast tego wybrałem życzenie, którego bez wątpienia nigdy wcześniej nie wybrał nikt inny. Zresztą kto wierzy, że którekolwiek mogłoby się spełnić?

– Dziękuję, że poprawiłaś mi humor gwiazdeczko – szepnąłem w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą niebo zajaśniało srebrzystym blaskiem.

– Proszę bardzo mój wybawco – słysząc te słowa za plecami mało nie spadłem z krzesła, co niewątpliwie skończyłoby się upadkiem z drugiego piętra.

Kiedy się odwróciłem, ujrzałem przed sobą kobietę. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie bałem. Nie dlatego, że była piękna. Nawet nie dlatego, że w jej oczach, dokładnie tak jak w lustrze, widziałem własne odbicie. Wystraszyłem się jej… stroju. Miała na sobie tylko światło. Bardzo obcisłe światło, które doskonale eksponowało jej perfekcyjną figurę. Tyle tylko, że wcale nie oślepiało. Na dodatek w ogóle nie rozjaśniało mroku panującego w moim pokoju…

– A więc Lucyfer jest kobietą – pomyślałem.

Na twarzy mojej świetlistej towarzyszki natychmiast pojawił się uśmiech, który mógłby roztopić lodowiec.

– Szatan ma naprawdę ponętne usta – moje myśli chyba chciały mnie pogrążyć.

– Nie jestem niczemu przeciwna – powiedziała swoim cudownie zachrypniętym głosem, wciąż się uśmiechając. – Wręcz przeciwnie.

– Yyy… – czy ona czyta w moich myślach?

– Tak – stwierdziła – Ale teraz to proste bo jesteś pijany i nie myślisz zbyt wiele.

Ja? Pijany? Najłatwiej jest pojawić się nagle w moim pokoju i jeszcze wmawiać mi pijaństwo!

– Nie chciałam cię urazić – spuściła głowę – I wierz mi, że naprawdę nie było łatwo się tu pojawić. To mogło się stać tylko dzięki tobie. Kiedy już wytrzeźwiejesz z chęcią opowiem ci jak to wszystko się stało.

– A dajże mi spokój kobieto! – warknąłem, ponownie urażony uwagą na temat mojej wątpliwej trzeźwości.

– Oczywiście – szepnęła, po czym nastała ciemność.

 

***

 

Leżę w trumnie. Nie wiem gdzie jestem. Nie mam pojęcia od jak dawna. Nie odczuwam żadnych emocji. Wiem, że jest zimno, ale mi to nie przeszkadza. Teraz wszystko jasne. Moja gwiazdeczka ma bardzo specyficzne poczucie humoru. Ciekawe, kiedy zamierza mnie stąd wydostać? Czy w ogóle ma taki zamiar?

 

***

 

Nagle wieko nade mną zniknęło. Tak po prostu. To co zobaczyłem wcale mnie nie zdziwiło. Kiedy usiadłem, roztoczył się przede mną niesamowity widok. Trumna, w której leżałem stała na szczycie jakiejś góry. Wokół szalała zamieć śnieżna.

– Kiedy jesteś trzeźwy trudniej mi czytać w Twoich myślach – usłyszałem za plecami. Nie musiałem się nawet odwracać, żeby mieć całkowitą pewność, kto wypowiedział te słowa. Ten głos był jedyny w swoim rodzaju.

– Dlaczego tu jestem?

– Chciałeś przecież spokoju. A mógłbyś znaleźć go więcej niż na szczycie Czomolungmy, w trumnie przysypanej śniegiem? Pozbawiłam Cię też możliwości odczuwania bólu, stresu i wszelkich niedogodności, ze skutkami zatrucia alkoholowego włącznie. Czy medytacja się udała?

– Tak. Dziękuję za to niezwykłe doświadczenie. Chciałbym tylko wiedzieć czy mogłabyś sprawić, że znowu będę wszystko normalnie odczuwał – spytałem najspokojniej na świecie.

– Oczywiście.

Światło wokół niej na krótką chwilę się rozjaśniło.

– Już – dodała z uśmiechem.

W tej samej chwili poczułem, że nie mam czym oddychać, zaczynam zamarzać, boli mnie każda komórka mojego ciała i zaraz zwymiotuję. Pod warunkiem, że przeżyję następnych kilka sekund.

– Chcę do domu – zdążyłem pomyśleć.

Kiedy otworzyłem oczy, leżałem na swoim łóżku. Chociaż cały czas trząsłem się z zimna i nie miałem siły nawet otworzyć oczu – poczułem się szczęśliwy. Byłem już u siebie. Tutaj przynajmniej mogłem oddychać.

– Czy mogłabym jeszcze coś dla ciebie zrobić – usłyszałem tuż nad swoim uchem słodki szept.

– Tak. Chcę spać…

I zasnąłem.

Koniec

Komentarze

Ciekawe i ładnie napisane, nie powiem. Tylko, że nie do końca zrozumiałem o co chodzi. No, chyba, że to epizod pierwszy.

,,mało nie spadłem z krzesła, co niewątpliwie skończyłoby się upadkiem z drugiego piętra.'' A to co, balkon nie miał balustrady? :)
Sprawnie napisany opek, lecz poza ostatnim życzeniem obserwujemy człowieka, zalewającego swe smutki w alkoholu (alkoholika?), który wypowiada życzenie... i tyle. Ale w części przynajmniej zwykłą historyjkę ratuje końcówka, a konkretnie ostatnie życzenie. Dam 4.

Oryginalny pomysł i podoba mi się, to jak jest napisane.Niestety ja też nie do końca zrozumiałam, pomimo tego daję 4 ;)

Tak torebko, to taki opening;) Wiem nawet co mogłoby się dziać, gdyby narodziła się z tego cała powieść:)

Domek - to takie casual fantasy przecież, więc musiało być dwuznaczne w prozaiczny sposób. A poza tym - tak trudno uwierzyć, że balkon nie miał balustrady, skoro mogą istnieć czarodziejki?:P

Ciekawie oddana statyczność i marazm ;] Co do przesłania - podobnie jak przedpiścy - nie widzę, ale jeśli ma być kontynuacja - zobaczym.
Miała na sobie tylko światło. Bardzo obcisłe świało.  - brawa za to, cudeńko :D
Ps. Ale dorzuć z kilo przecinków... ;]

"schizoafertywna"? Nie jestem specjalistką, ale chyba "schizoafektywna"...

Tak, wiem - literówki i interpunktówki... Zdarzają się niestety:( Chyba jednak dopiszę ciąg dalszy dla "jasności":)

PS Wybacz za przekręcenie Twojego nicku terebka...

Często się zdarza. I właśnie w ten deseń. Przywykłem ;)

Nowa Fantastyka