- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Dzieci Cienia

Dzieci Cienia

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Dzieci Cienia

Legendy rodziły się i rodzić się będą. Słowa pędzą jak strzała wśród pustki. Zmieniane są przez usta mówiących i umysły słuchaczy, jednak pamięć pozostaje ta sama. Z dalekiego wschodu słuchać głosy o bohaterach odzianych w zbroję i katany. Na zachodzie zaś bogowie kroczą po ziemi kusząc śmiertelne kobiety. Za spokojnym oceanem duchy tych co płomień życia przestał się tlić stąpają na ziemię zrodzeni z dymu. Są jednak legendy, które doskonałe w swym przekazie aż strach zmieniać. Zostają więc niewzruszone latami. Żyją wiecznie i przekazywane z ust do ust potrafią opowiedzieć historię tego świata. Jedną z nich jest legenda o Dzieciach Cienia…

 

„Śmierć jest najsprawiedliwszą z pierwotnych rodziców. Życie daje tym co mają, biednym wiatr w oczy kieruje. Śmierć zaś zabiera po równo każdemu z nas”

 

Gdy dobro jest zmieszane ze złem, światło z cieniem a nicość z pychą…wtedy możemy mówić o chaosie. Można by rzec, ze chaos został zwalczony wraz z powstaniem świata, jednak tak nie jest. Chaos nie został uporządkowany. Vita, bogini życia nasza matka i stwórczyni ludzi zdołała okiełznać wszechmocny chaos. Umieściła jego cząstkę w każdym z nas, a gdy bóg śmierci Shatter zabierał wraz z ostatnim tchnieniem ciała i duszę to chaos się uwalniał. Dlatego bogowie postanowili stworzyć Dzieci Cienia. Śmiertelne istoty, zrodzone z najczystszej harmonii i równowagi. Ich silne serca potrafiły pochwycić chaos i zatrzymać jego destruktywne działanie dopóki Matka nie znalazła odpowiedniego dla tej cząstki miejsca. 

Dzieci Cienia były cichymi aniołami, które królowały niezauważone nad spokojem tego świata. Według legendy ich włosy w połowie białe i czarne były delikatne i ulotne jak poranna mgła. Oczy świeciły lazurowym błękitem. Nieliczni z nich posiadali skrzydła, które unosiły ich ciała nad chmury i pozwalały dostać się do boskich rodziców. Ich doskonałość sprawiała, Że nie miały one trudności z nawiązaniem więzi z żywiołami, czasem, jak było to konieczne posługiwały się ich mocą. Byli również strażnikami ludzkich snów, jako że noc była ich domem.

Istoty te były nieziemsko piękne, jednak nie mogły wyjść na światło dnia. Zamieniały się wtedy w kroczące zjawy niepotrafiące odnaleźć swojej duszy. Wiele Dzieci Cienia padło ofiarą trujących dla ich jestestwa promieniom słonecznym. A ci, którym się udało wrócić do fizycznej postaci na zawsze tracili swoją harmonię. 

Pomimo strat boscy wysłańcy przez wieki sprawiali piecze nad ładem na świecie. Aż pewnego dnia ludzie dowiedzieli się o ich istnieniu. Zawładnięci żądzą władzy i zaślepieni chaosem postanowili uwięzić wszystkie Dzieci Cienia. Rozpoczęła się długa i krwawa rzeź. Biało-czarne istoty nieprzyzwyczajone do nienawiści padały ofiarą porywaczy i zabójców. Tak też stało się z młodą Córką Cienia Sophią…

 

 

Jako dziesięcioletnia dziewczyna bardzo lubiłam chodzić nad morze. I tak w TEN DZIEŃ jak w każdy inny wybrałam na plaże. W podskokach wychodziłam z samochodu i poganiałam mamę aby jak najszybciej znaleźć się w miejscu gdzie czułam się najlepiej. Ale tym razem nie maiłam pojęcia co się miało wydarzyć…  

***

-Mogę już iść?– błagałam po raz setny.

-Mówiłam ci już! Za każdym razem chodzisz z tymi chłopakami posiedź no trochę tutaj i pobaw się jak na dziewczynę przystało!- odpowiedziała rozdrażniona mama. Spojrzałam na nią błagalnymi oczami. Jej rysy złagodniały a na nosie pojawiła się zmarszczka…to był znak na który czekałam.

-No ale proszę…co godzinę…nie co pół godziny będę się meldować– Złapałam ją za rękę i uścisnęłam. Mama westchnęła i pokręciła głową. Jej czarne jak smoła włosy lekko zatańczyły wokół jej twarzy. Widziałam że ją złamałam

-Dziękuję…dziękuję! Kocham cię– powiedziałam w pośpiechu i wybrałam się na skały. 

Gdy poczułam szorstkie kamienie pod stopami, uśmiech sam zagościł mi na twarzy. Lubiłam to lekkie uczucie bólu. Wzrokiem przejechałam po linii brzegu zauważyłam swoje koleżanki ze szkoły bawiące się lalkami  na suchym piasku. Stłumiłam pomruk obrzydzenia. Spojrzałam na swoje dłonie były na nich niezliczone blizny, tak samo jak i na nogach. Inne dziewczyny patrzyły na mnie z wyższością ukazując swoją gładką skórę ale ja je totalnie olewałam, ważne było że uzyskałam podziw u chłopaków, wśród nich miałam najwięcej ran i dumnie każdy ślad po nich nosiłam.  Każdą z nich pamiętałam, prócz czterech. Były to dwie parz równoległych blizn znajdujących się na szyi tuż nad obojczykami. Zachichotałam na wspomnienie pierwszej komunii kiedy to ksiądz oskarżył moich rodziców o satanistyczne rytuały nad swoją córką i zażądał egzorcyzmu. Babcia omal nie dostała zawału a dziadek chciał księdza pobić. To chyba przez kolor tych blizn są blado-różowe i połyskują lekko na słońcu. Z myśli wyrwał mnie krzyk kolegi.

-Kajla choć…a nie jak kołek tam stoisz- 

-Oj Sam przestań– Szturchnęłam o dwa lata starszego chłopaka.

-My już na ciebie dwie godziny czekamy, a gdy tu jesteś stoisz jak posąg. Kamil z Damenem bali się za siebie spojrzeć bo myśleli że Bazyliszka zobaczyłaś-

-Weź nie gadaj– po czym przeskoczyłam na kolejny kamień  i puściłam się biegiem stawiając szerokie kroki, doszłam do reszty kolegów. Poruszanie się po skałach nie starzało mi problemu. Zdawało się jakbym się do tego urodziła. Stanęłam przy chłopakach i uśmiechnęłam się szeroko.

-Co dziś robimy?– spytałam. Nic nie mówiąc wyjęli zza pleców maski do pływania. Mój uśmiech się poszerzył jeszcze bardziej.

-Dziś woda jest przejrzysta pomyśleliśmy że na ciebie poczekamy. Doceń to bo się nam nudziło– Damen, wysoki chłopak lekko się uśmiechnął był w moim wieku ale przerastał mnie o piętnaście centymetrów. Ogólnie z całej czwórki byłam najniższa. Pasowało mi to. Lubiłam tych chłopaków bo rozumieli mnie. Rozumieli miłość jaką czułam do każdego morskiego stworzenia i doceniali zachwyt jakim patrzyłam na wzburzone morze. W milczeniu złapałam maskę. Dopasowałam rozmiar i nałożyłam ja na oczy. Nawet nie patrząc pod nogi zeszłam na niższą skałę. Usłyszałam jak chłopcy robią to samo. Nabrałam powietrza do płuc i skoczyłam. Gdy zostałam otulona przez wodę moje ciało przeszedł dreszcz. Zamknęła oczy i zastygłam w bezruchu. Czułam jak bąbelki delikatnie łaskotały mi skórę. Wypuściłam trochę powietrza aby za szybko się nie wynurzyć. Napawałam się błogim uczuciem lekkości. Minęło dobre pięć minut zanim ruszyłam nogami aby dostać się na powierzchnie.  

-Za każdym razem boję się że się topisz– powiedział z uśmiechem Kamil – powiedz jak ty tyle pod wodą wytrzymujesz?-

-Nie wiem po prostu tak mam…to pewnie przez treningi– delikatnie dotknęłam swojego naszyjnika. Dostałam go od cioci zanim umarła na raka od tej pory zawsze go mam na sobie.

-Tak…tak…pewnie ten naszyjnik ma jakieś moce– Zażartował Sam. Puściał tę uwagę mimo uszu.

-To jak nurkujemy?– powiedział zniecierpliwiony Damen. Nic nie mówiąc zanurzyłam się w wodzie. Wszystkie gwary na powierzchni ucichły. Wyraźnie słyszałam bicie swojego serca. Powoli rozglądałam się dokoła. Damen miał racje woda była przejrzysta. Co jakiś czas widziałam kraba wychodzącego z kryjówki. Czasem jakaś ośmiornica migiem przepłynęła mi przed nosem i dużo naprawdę dużo ryb. Poczułam lekki ucisk w klatce piersiowej więc wynurzyłam się. Gdy ustawiłam się w pozycji pionowej poczułam jakby ktoś wylał mi wrzątek na brzuch. Łzy napłynęły mi do oczu. Rękami próbowałam odgonić meduzę. Gdy już nie czułam jej dotyku pośpieszyłam w stronę skał.

-Wychodźcie meduzy są– krzyknęłam gdy odnalazłam się na kamieniu. Chłopcy podnieśli głowy i niezwłocznie mnie posłuchali. Jak znaleźli się obok mnie odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na swój brzuch. Była na nim szrama sięgająca od mostka do lewego biodra. W niektórych miejscach zaczynała nabierać sinego koloru.

-UUU…nieźle oberwałaś– zauważył Damen.

-Wesz dzięki że mi powiedziałeś bo nie czułam– uśmiechnęłam się ironicznie. Sam w tej chwili wstał i nabrał suchego piasku do dłoni. Z poważną miną spojrzał na mnie. Ja odsłoniłam brzuch. Stłumiłam w ustach przekleństwo gdy on posypał mi oparzenie piaskiem. Ale ból trwał krótko miłe ciepło rozeszło się po brzuchu i spowodowało ze pieczenie stało się bardziej znośne.

-Dziękuję– powiedziałam gdy Sam zakończył zabieg.

-Nie ma za co. A poza tym jesteś twarda– uśmiechnął się przepraszająco.

-To już wiedzieliście– odparłam i pokazałam mu język.

-Tak, ale znam mało ludzi którzy z takim oparzeniem nawet jęku z siebie nie wydali-

-Mówiłem że ona ma jakieś moce– wtrącił się Kamil.

-Dajcie jej spokój– odezwał się Damen. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i położyłam się na kamieniu. Czułam jak promienie słońca ogrzewają mi skórę. Pozwoliłam sobie na cichy pomruk rozkoszy. Wiedziałam że chłopaków już nie było, pewnie poszli ścigać się po drugiej stronie skał aby mi nie przeszkadzać. Słyszałam szum fal obijających się o dalsze kamienie. Była to dla mnie jak kołysanka. Co jakiś czas krople wody chłodziły mi ciało nie pozwalając mi usnąć. Nagle magia prysnęła. Ktoś niedaleko mnie się kłócił. Wyraźnie rozpoznałam głos Sama był bardzo wzburzony…czyli coś było nie tak. On rzadko się denerwował. A kiedy już to…

Wstałam prędko nie zwracając uwagi na drobne rozcięcia jakie ten ruch spowodował. Gdy ujrzałam scenę moje lęki się spełniły. Tam przed moimi kolegami stali INNI. Tak się nazywała grupka składająca się z trzech podłych, paskudnych i jeszcze raz podłych chłopaków. Gordon– najwyższy z grupy też jej przewodnik często jak wtedy maił ze sobą swoją młodszą siostrę Karmen, miała bardzo ładne imię szkoda że przypisane zostało takiej wrednej smarkuli. Jest jeszcze Fabio– najniższy i bardzo podobny do Borysa chociaż nie było między nimi pokrewieństwa. Tak na nich wołaliśmy, ale nie wiadomo jak naprawdę się nazywają. Byli strasznie zarozumiali i lubili się bawić w bogów, zabijając co im do sitka wpadnie.

-Czego chcecie?– wysyczałam. Poczułam na sobie wzrok chłopaków, ale machnęłam ręką aby się nie wtrącali.

-Czy mi się zdawało czy to ty wykrzyknęłaś ze są tu meduzy?– spytał zadziornie Gordon i podszedł do mnie.

-I co z tego?– najeżyłam się. Wiedziałam co kombinuje…już go dobrze znałam

-Co ci się stało na brzuchu? To pewnie oparzenie– powiedziawszy to odwrócił się do swoich kolegów –Widzicie co robią te meduzy? To cos co oni bronią– Dziki uśmiech zagościł na jego twarzy

-Fabio wiesz co robić– chłopak przytaknął i zza pleców wyjął sitko, zszedł do niższej skały, i zanurzył je w wodzie. W myślach prosiłam aby meduza już odpłynęła i rzeczywiście w sitku nie było ciała przypominającego żelatyny tylko…ośmiornica. Moje oczy rozszerzyły się ze zdumienia, chyba nie miał zamiaru. Wyskoczyłam do przodu ale coś złapało mnie za nogę. Upadłam i na chwilę mi odebrało oddech. Poczułam jak ktoś siada mi na plecach.

-Złaź– stęknęłam

-To tylko potrafisz?! Znęcać się na dziewczynie która jest os ciebie trzy lata młodsza?!- Sam był wściekły nigdy nie widziałam go takiego. Kamil z Damenem stali w bezruchu całkiem spłoszeni.

-A co mi zrobisz?– Gordon go wyśmiał. Sam zwinął dłoń w pięść ale zanim zdążył wziąć porządny zamach, zgiął się w pół. Oberwał w brzuch od Borysa. Ciężko sapiąc upadł na kolana.

-Nie wtrącać się- 

-Damen…Kamil– chłopcy ruszyli w moją stronę ale Borys stanął im na drodze

„goryl” pomyślałam. Po czym syknęłam z bólu. Gordon pociągnął mnie za włosy tak abym spojrzała w stronę Fabio. Tamten w tej chwili wyjmował zwierzę z sitka. Brał kamień i…zacisnęłam oczy próbując odpędzić łzy. Ból, ból tego zwierzęcia odczuwałam jak własny. Zacisnęłam zęby oparłam się na dłoniach, napięłam mięśnie. Gwałtowny ruch. Udało mi się zaskoczyć Gordona i go z siebie zrzucić. Nie tracąc czasu podbiegłam do ośmiornicy. Złapałam ją w dłonie…była jeszcze żywa. Zrobiłam krok i wzięłam zamach. Plusk spowodował ze wypuściłam powietrze z płuc. Do tej pory nie wiedziałam że je przytrzymuję.

-Ty wredna smarkulo– Gordon podbiegł do mnie. Kamil już robił krok w moja stronę ale Fabio dołączył do Borysa i zatrzymał go.

-Ja wredna?! To ty się znęcasz nad zwierzętami-

-Jesteś głupia nie rozumiesz!- wykrzyknął

-Może i tak ale nie bawię się w boga bo mam kompleksy-

-Zamknij się, bo oberwiesz jak ta ośmiornica– moje usta wygięły się w złośliwym uśmiechu, dotknęłam czuły punkt wiedziałam o tym. Morze wzburzyło się jakby wiedziało co się gotuje.

-Nic mi nie zrobisz– wtedy z dzikim krzykiem rzucił się w moją stronę. Naparł na mnie całym ciałem. Poczułam jak siła uderzenia odrzuca mnie do tyłu. Straciłam grunt pod nogami. Upadek trwał być może kilka sekund ale wystarczało abym sobie zdała sprawę że upadam akurat w to miejsce gdzie skały są najbardziej ostre, mało tego są tuż pod powierzchnią wody. Przygotowałam się na ból. Adrenalina sięgnęła zenitu. Potem bezbolesny ucisk w plecach. Zamrugałam kilka razy i spojrzałam na kolegów którzy stali kilka metrów wyżej. W ich oczach malowało się przerażenie. Szum i niezrozumiały krzyk Kamila, Damena i Sama, potem wszystko ucichło a ja znalazłam się pod wodą. Dopiero wtedy poczułam rozdzierający ból w plecach. Woda dookoła mnie zabarwiła się na czerwono. Nie nabrałam wcześniej powietrza, wiec prawie od razu zaczęłam czuć ze mi brakuje tlenu. Chciałam się ruszyć ale mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Uczucie ucisku powoli przeobrażało się w ból. Wpadłam w panikę wtedy jak nigdy chciałam wyjść na powierzchnie. Nie miałam siły straciłam za dużo krwi. Nie wiem kiedy trochę słonej wody dostało mi się do buzi. Potem kaszel którego nie mogłam powstrzymać i więcej wody. Miałam jej pełno w płucach. Ból piekący ból. Wiedziałam ze to koniec, że już umrę. Błagałam aby to się skończyło. Potem jakiś nurt spowodował ze uderzyłam głową o skałę wtedy ból zniknął wszystko przestało istnieć widziałam tylko czerwień dookoła siebie. Ostatnim przebłyskiem świadomości poczułam dotyk w talii potem ciemność. 

I tak oto woda stała się moim najgorszym wrogiem…

 

Dziewczyna wstała tego wieczoru tak jak wstawał każdego dnia. Minęła chwila zanim jej szczenięce ciałko całkiem zaakceptowało przymus rozbudzenia się. Jej delikatne, jeszcze nie do końca rozwinięte skrzydełka ułożyły się jej na plecach. Rozejrzała się po jaskini w której mieszkała, pusto. Rodziców nie było. Nie zmartwiła się tym zbytnio. Przyzwyczaiła się do bycia samą i szczególnie jej to nie przeszkadzało. Spokojnym krokiem zaczęła zmierzać do wyjścia. Miała tak wiele rzeczy do zrobienia tej nocy! Musiała poćwiczyć z mistrzem latanie i rozmowę z wiatrem, który uporczywie jej nie słuchał. Mała uśmiechnęła się promiennie na te myśl. Jednak jak dotarła na powierzchnię na jej twarzy pojawił się szok. Niebo płonęło. Tego Sophia była pewna. Poczuła ból, jej biedne oczka przyzwyczajone do nocnych ciemności sprzeciwiały się przyjęciu tak dużej ilości światła. Widok ten był przerażający i piękny zarazem. Widziała jednak światło. Śmiertelnie niebezpieczne. Wysłuchała wiele historii o tym jak jej pobratymcy wystawieni na działanie tej nienamacalnej trucizny  po prostu zamieniali się w nieme i bezduszne cienie. Tracili całą wolną wolę i zostawali przyłączeni to do zwykłego drzewa to do innego stworzenia, którego zostawali odwiecznymi towarzyszami. Na myśl o taki przerażającym istnieniu pogrążonym w nicości Sophia poczuła strach. Postanowiła więc zostać więc tam gdzie jest i przyglądać się w bezpiecznej odległości jak raz za razem niebo wracało do znanego jej od zawsze granatu. Gdy już noc całkowicie zapanowała nad ogniem mała dziewczyna poczuła dreszcz przebiegający jej po plecach. Nie zdawała sobie sprawy, że oto właśnie pierwszy raz w życiu ujrzała słońce. Postała jeszcze chwilę patrząc się intensywnie na horyzont, tak jakby ogień mógł się znów rozniecić, po dłuższej chwili postawiła pierwszy krok i ruszyła w stronę Lasu Tysiąca Szeptów, gdzie miała spotkać się z mistrzem.

 

Była tylko szósta trzydzieści cztery, ale już się zaczęło ściemniać. Pomimo grubej bluzy zadrżałam. Czułam ciężar deski pod lewą pachą. Przyśpieszyłam kroku, oczywiście było niemożliwe aby ktoś mnie rozpoznał, ale mimo tego czułam lęk. W sumie ubiór był o sto osiemdziesiąt stopni zróżnicowany od tego co nosiłam na co dzień, luźne spodnie, męska bluza z dużym kapturem który jeszcze mocniej naciągnęłam na twarz. Usłyszałam głosy i dźwięk kółek na asfalcie. Uśmiechnęłam się. Gdy zbliżałam się do grupki chłopaków postarałam się aby mój głos zabrzmiał ochryple.

-A ty tu czego?– powiedział jeden drwiąco.

-Jeździć…-odparłam po chwili zastanowienia. Nastąpiła chwila ciszy potem  chłopcy wybuchli głośnym śmiechem. Najwyższy uciszył ich gestem.

-To pokaż co potrafisz– Rzucił od niechcenia. Skinęłam głową i puściłam deskę na ziemię. Cisza. Tylko oddechy i bicia serc. Od zawsze miałam dobry słuch. Ciekawe dlaczego. Ale nie czas na rozmyślania na temat swoich zmysłów. Postawiłam prawą nogę na chropowatej i lekko błyszczącej powierzchni, lewą natomiast odepchnęłam się. Rozpoczęłam taniec, rytmiczne uderzanie kółek o ziemie mój oddech, bicie serca…to melodia która ćwiczyłam przez dwa lata a mimo to emocję powodowały rewolucję w moim mózgu. Ciało działało samo, ale wraz z napływającym zmęczeniem i myśli zaczęły się rozwiewać. Myśli, które ściskały żołądek, które w każdej innej chwili wywołałyby szloch. Gdy skończyłam miałam lekką zadyszkę, w głowie spokój a chłopcy wybałuszyli oczy.

-Kim ty jesteś?!- Powiedział pół głosem najwyższy

-Znasz mnie dobrze– odpowiedziałam pewna siebie. Brunet splunął na ziemię i podszedł do mnie. Napięłam ciało. Gotowa do ataku. Był szybki złapał mnie za ramię. Zrzuciłam jego rękę.

-Nie chcesz się pokazać co?– spytał sarkastycznie

-Oczywiście na takie przyjemności trzeba sobie zasłużyć– Odparłam.

-To sobie zasłużymy– Powiedział ten najwyższy. Wstał wyrzucił peta i podał mi rękę –Jestem Bartek, brunet to Michał a ten trzeci to chyba…Adam tak?– spojrzał się na kolegę ten tylko kiwnął głową

-Więc słuchaj– wtrącił się Michał –zrobimy to jak przystało…każdy z nas pokaże ci swoje najlepsze sztuczki a jeżeli je powtórzysz to będziesz wolna…jeżeli ci się nie uda to pochwalisz się swoja urodą– po chwili zastanowienia kiwnęłam głową. Często się między sobą popisywali…a ja ich obserwowałam. Znałam każdego na pamięć. Uśmiechnęłam się. Wiedziałam że z łatwością ich pokonam. Pierwszy był Bartek. Rozpoczął z lipslid’em potem bluntslide’m i zakończył okazałym feeble grind’em. Nonszalancko powtórzyłam jego ruchy jak odbicie w lustrze. Po czym pozwoliłam sobie na pełne dezaprobaty cmoknięcie. Bartek ze złością ścisnął dłonie w pięść podszedł do kolegi i szepnął mu do ucha coś co zabrzmiało jak „Twarda jest”. Michał pewnym krokiem wystąpił do przodu. Byłam pewna że popisze się całą gamą grind’ami. I oczywiście tak było. Z niejaką przyjemnością obserwowałam jak blednie ze zdziwienia i czerwienieje ze złości w tym samym czasie. Przeszła kolej na trzeciego. Adam. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie że jeszcze się nie odezwał. Stanął przede mną zdawało mi się jakby udało mu się odnaleźć moje oczy w cieniu kaptura. Moje ciało przeszedł dreszcz. Jego oczy były…czarne nigdy nie widziałam takich. Otrząsnęłam się jak usłyszałam odgłos deski rzucanej na ziemię. Jego też mogłam pokonać. Zaskoczył mnie rozpoczynając od prostych flip’ów potem kilka slide’ów. To już u niego widziałam. Nagle dziwny uśmiech rozjaśnił jego twarz z pewnością którą nigdy nie widziałam wykonał pełnego Nollie 360 flip’a. Na chwile mnie zatkało. Co prawda to jeździli już jakiś czas ale nie podejrzewałam że mogą być już tak zaawansowani. Pomimo to ufałam swoim zdolnością. Trudne było to do powtórzenia. Spojrzałam ukradkiem na Deva. To była sekunda, ale wystarczyła bym straciła lekkość. Stanęłam na desce lekko się chwiejąc. Udało mi się utrzymać równowagę. Podrzuciłam deskę. Lekkie łaskotanie na szyi potem kosmyk moich włosów wysunął się z kaptura. Szybko je poprawiłam. Miałam nadzieję że nic nie zauważyli.

-To jak?– spytałam drwiącym głosem.

-No…udało ci się – Bartek pozwolił sobie na zniesmaczony uśmiech.

-Więc? Słucham…– potupałam stopą o ziemię

-Możesz iść– Wysyczał przez zęby. Nagle Michał pobiegł do przodu, z rękami wyciągniętymi w moją stronę. Napięłam wszystkie mięśnie do ataku. Była to chwila. Nie wiem w jaki sposób znalazł się na ziemi. Siedział i patrzył się na mnie z niedowierzaniem. Miałam mętlik w głowie. Schyliłam się aby wziąć deskę, odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Przyspieszyłam kroku. Nie chciałam o tym myśleć. Przeze mnie zdarzyło się wiele złych rzeczy. Od niedawna odkryłam ze zmęczenie i ból mięśni odganiają wszelkiego rodzaju myśli i poczucie winy, więc zaczęłam trenować wiele sportów. Z namysłu wyrwało mnie dziwne przeczucie. Zaczęłam nasłuchiwać. Moje kroki i…ktoś mnie śledził. Zaczęłam obmyślać plan, nie przyśpieszając ani nie zwalniając tempa. Ten człowiek nie wiedział w co się pakuje. Skręciłam za róg bloku i nasłuchiwałam. Gdy ujrzałam cień moje ciało zadziałało samo. Skok. Złapałam nieznajomego. Przygwoździłam go do ściany. Obserwowałam jak jego oczy robią się wielkie.

-Dlaczego mnie śledziłeś?– spytałam. Mój głos brzmiał zimno. Przyjrzałam się nieznajomemu, miał prawie białe włosy, jasną cerę, dobrze naznaczone kości policzkowe i oczy…ciemne. Adam. Rozluźniłam się. On chyba to poczuł bo odetchnął z ulgą.

-Ciekawy byłem– odpowiedział prawie spokojnie

-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła– oparłam i puściłam go.

-Czasem warto zaryzykować– Spojrzałam na niego, miał coś w sobie. Może ta pewność siebie, może ten tajemniczy urok, ale wcale nie czułam się zagrożona. Miałam wrażenia jakbym go znała. Poczułam ciepło w klatce piersiowej potrząsnęła lekko głową. Przybrałam lodowaty ton.

-Znikaj mi z oczu– Powiedziałam i zrobiłam krok w jego stronę. Każda osoba która mogła stać się dla mnie bliska była wrogiem.

-Nie– odparł. Zaskoczył mnie

-Co tak cię wmurowało…powiedziałem zwyczajne nie– Uśmiechnął się podszedł do mnie. 

Zadrżałam jak dotknął mojej dłoni swoją. Była zimna, ale nie na tyle że mogłabym uznać to za dziwne. Pomimo to próbowałam wyrwać rękę, on ścisnął ją mocniej. Otworzyłam usta aby coś powiedzieć ale słowa uwięzły mi w gardle. Adam uśmiechnął się. Zbliżył się do mnie na tyle ze czułam jego ciepły oddech na ustach. Dzieliły nas centymetry. Wybudziłam się. Z nieludzką precyzyjnością przerzuciłam go przez siebie. On leżał na ziemi lekko dysząc…nie bał się. Byłam tego pewna. Powinien. Widzi potwora. Odwróciłam się i ruszyłam biegiem w stronę domu. Nogi mnie bolały, oddech był głośny i nieregularny. Pomimo tego nie mogłam zapomnieć, myśli nie odchodziły. Oparłam się o murek przed furtką, było ciemno latarnie nie działały. Wszystkie światła pogaszone. Zdjęłam kaptur. Kok już całkiem się rozpadł pozwalając włosom opaść na plecy. Spojrzałam na kałużę odbijała się w niej szczupła dziewczyna z wydłużoną twarzą, dużymi oczami jedno niebieskie i jedno głęboko zielone. Uśmiechnęłam się ukazując zęby zdobione przez bladoróżowy aparat.  Był to smutny uśmiech. Żadna osoba tak na mnie nie zadziałała. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie co by było gdybym się nie ruszyła. Potrząsnęłam głową aby zmyć myśli. Włożyłam dłoń do wody, rozmywając tak obraz samej siebie. Poczułam jak łzy cisną mi się do oczu. Zamrugałam kilka razy aby je odpędzić. Wstałam, otworzyłam furtkę. Rozejrzałam się jeszcze raz dookoła. „muszę być pewna że nikogo nie ma” pomyślałam, ale wiedziałam że jest to kłamstwo prawdziwym powodem był ON.

 

Postać schowana w cieniu drzewa, obserwowała jak Kajla wchodzi do domu…

 

Stawiała kroki powoli nasłuchując wszystkiego co się dookoła niej dzieje. Jej serce płatało fikołki za każdym razem gdy wiatr poruszał liśćmi i gnał pośród traw. Cieszyła się każdą chwilą a duszą już szybowała w chmurach. Jej małe skrzydełka poruszyły się nieznacznie. One też pragnęły lotu, chociaż jeszcze były tak kruche. 

Gdy skręciła w leśną uliczkę i piękne zabarwione tęczą drzewa otuliły ją swoim spokojem, usłyszała szepty. Skupiła się aby głosy zmarłych przodków stały się wyraźniejsze. Słyszała jednak tylko strzępki zdań. Ponoć do tego trzeba dorosnąć. Szła więc tylko co jakiś czas próbując odgadnąć kto i w jakim celu do niej przemawia…oczywiście bez skutku.  

-Jestem mistrzu!- powiedziała jak dotarła na polanę. Odpowiedziała jej jednak głucha cisza. Nie było nikogo. Jej malutkie serce zabiło mocniej. Nawet szepty ucichły. Rozejrzała się. W rogu polany dostrzegła głaz. Nie zwróciłaby na niego uwagi gdyby nie to, że na tym kamieniu było coś wyrzeźbione. Podeszła i przyjrzała się napisowi.

„Uciekaj Sophia”

Dłuższą chwilę zajęło jej pojęcie znaczenia tych słów. Nie wzięłaby ich tak bardzo do siebie, gdyby nie maleńka, prawie niezauważalna plamka krwi. Mistrz nie krwawił. Nikt nigdy nie wyrządziłby mu krzywdę. Był zbyt mądry, zbyt zwinny, zbyt silny! Ciało zareagowało szybciej niż szczenięcy umysł mógł pomyśleć. Biegła przed siebie nie zwracając uwagi na to w którą stronę zmierza. Niedługo po tym zgubiła ścieżkę i orientację. Jak stanęła w miejscu zdała sobie sprawę, że nie wie gdzie jest. Jej urywany oddech unosił się echem po milczącym lesie. Wszystkie kolory wydawały się teraz takie blade. Czy tak właśnie działa strach? Dziewczynka czuła jak wewnątrz niej uczucia raz po raz szaleją. Nie wiedział już do końca co czuje. Czy przerażenie, zagubienie a może złość? Usiadła opierając się o drzewo a jej lazurowe oczy zaszły łzami. Nie była przyzwyczajona do wewnętrznego rozdarcia. Jej idealne ciało jak i umyśl nie są do tego przygotowane. Nie wiedziała co ma robić. Rozejrzała się zagubiona po lesie. Zwinęła się w kłębek i zaczęła cicho łkać. 

 

Patrzę w okno, było zaparowane. Znów padało. Westchnęłam. Potem dzwonek na lekcję, uczniowie wpadli do klasy jak stado owiec. Każdą twarz rozpoznawałam, prócz jednej zesztywniałam…to nie mógł być on. Odwróciłam się. Stał dwie ławki za mną. Chyba poczuł że na niego patrzę, bo skierował wzrok w moją stronę. Na jego wargach zabawił lekki uśmiech ale zniknął tak szybko że miałam wątpliwości czy w ogóle go zobaczyłam. Ścisnęłam dłoń w pięść. Do rzeczywistości przywróciła mnie nauczycielka.

-Już spokój! Dziś mam dobrą wiadomość– nagle w klasie nastała grobowa cisza –Mam przyjemność wam przedstawić nowego ucznia. Adam proszę podejdź tu– Chłopak wstał ze wdziękiem i wszystkie dziewczyny wydały z siebie mniej lub bardziej głośnie westchnienie. Ja zawsze wszystkim robiłam naprzeciw więc jeżeli im się podobał mi się on podobać nie będzie choćby nie wiem co. Był zbyt pewny siebie. Chodził z podniesioną głową…nie było powodów aby się mną zainteresował. Poczułam ukucie w klatce piersiowej. Tym lepiej nie będę musiała go unikać. Adam w międzyczasie już zdążył stanąć obok biurka i rzucić na  dziewczyny powalające z nóg spojrzenia. Gdy nasze oczy się spotkały starałam się nadać moje twarzy wyraz obojętności i pogardy. Odwrócił wzrok. Zaczął mówić powoli cedząc każde słowo.

-Jak już pewnie wiecie mam na imię Adam, przeprowadziłem się do Warszawy tydzień temu. Pochodzę w Włoch a dokładniej z Sycylii – część żeńska klasy wydała zgrane westchnienie uwielbienia. Mimowolnie przewróciłam oczami. – Będę się uczył w tej szkole przez następne trzy lata. To jest duży budynek, a ja mam problemy z orientacją, więc będę potrzebował pomocy…– mrugnął znacząco i jestem pewna że większość dziewczyn już się rozpływa. Zdusiłam pomruk niezadowolenia. A Adam kontynuował swój wywód –Cóż jak na razie to tyle– powiedział krótko i odwrócił się w stronę nauczycielki. –Gdzie mogę usiąść?– spytał. Pani szybkim wzrokiem spojrzała na klasę. Jedyne miejsce wolne to te obok mojego. Wydawało mi się że w jej oczach widzę cień wstydu…w sumie to było normalne, jeżeli coś się działo w szkole. Nie ważne czy kradzież, pobicie czy wyłudzanie. Ja zawsze byłam w pobliżu. To prawda nikt mi nic nie udowodnił, ale nawet ja przyznaje że to wygląda dziwnie dla ludzi, którzy nie wiedzą o pewnym drobnym szczególe. 

Spojrzałam jak Adam przemierza klasę i idzie w moją stronę. Dziewczyny w międzyczasie rzucały mi wściekłe spojrzenia. Jakby mnie to obchodziło. Starałam się ignorować przyspieszony rytm serca. A co jeżeli mnie rozpozna. Przygryzłam policzek aby przegonić myśli. Gdy usiadł szeroko się uśmiechnął. Nawet nie starałam się być miła. Obejrzałam go krytycznym wzrokiem po czym przeszłam do rysowania makabrycznych rysunków na końcu zeszytu.

-Ładnie rysujesz– powiedział Adam szeptem. Odwróciłam powoli głowę i spojrzałam na niego spode łba. Wytrzymał mój wzrok tylko chwile. Usatysfakcjonowana wróciłam do rysunku. Przedstawiał on kobietę, która zamiast nóg miała ogon…dokoła niej tańczyły płomienie. Ale wydawało się jakby była umierająca. Nie wiem dlaczego akurat takie rzeczy rysowałam ale nie mogłam nic na to poradzić.  Spojrzałam na zegarek w chwili kiedy zadzwonił dzwonek. Długa przerwa. Spakowałam swoje rzeczy wyszłam z klasy jako ostatnia. Już wyjmowałam słuchawki z plecaka kiedy na kogoś wpadłam.

-Przepraszam ja nie chciałem…zapatrzyłem się…i…a właśnie jak ci na imię?– z satysfakcją słuchałam jak plącze mu się język. Westchnęłam ciężko. Spuściłam głowę i pozwoliłam kosmykom opaść na twarz. Spróbowałam go wyminąć ale to nic nie dało przesunął i znów stanął przede mną. Zaczęłam się irytować.

-Dopóki nie odpowiesz nie przejdziesz-

-Nie byłabym taka pewna– nim zdążył coś odpowiedzieć, byłam już za nim i rozplątywałam słuchawki. Pozwoliłam sobie na lekki uśmiech.

-Jak to zrobiłaś?– Nie odpowiedziałam. Tylko ruszyłam przed siebie napawając się głośną muzyką która dudniła mi w uszach. Szybkim krokiem przemierzałam korytarze. Nagle poczułam znajomy ucisk w żołądku. Coś się działo. Skręciłam i zeszłam do szatni, ostrożnie zdjęłam słuchawki. Znowu jacyś uczniowie z gimnazjum pobili pierwszoklasistę. Dosyć słuchania muzyki. 

-Hej! co wy robicie?– powiedziałam lodowatym tonem.  Najgrubszy puścił chłopaka, który osunął się nieprzytomnie na ziemię. 

-A ty tu czego?– skinął głową w stronę swojego kumpla. Tamten podszedł do mnie i chciał złapać mnie za rękę, wyrwałam się, potem unik i celne kopniecie w brzuch. Chłopach z cichym jękiem skulił się. Po chwili odbiegł. Powoli przesunęłam wzrok w stronę gimnazjalisty. Był dosyć wysoki, sporo przy kości. Wybałuszył oczy i patrzył się to na mnie to na swojego kolegę. Moje oczy z chwili na chwile były coraz bardziej zimne. Zrobił krok w tył. Uśmiechnęłam się. Z przerażeniem w oczach odwrócił się i uciekł. Podeszłam do poszkodowanego, twarz miał siną i napuchniętą, oddychał z trudem…było z nim źle. A ten widok był ostatnią rzeczą jaką pamiętałam tego dnia.

***

-Kto cię pobił?– spytał zdenerwowany lekarz. 

Byłam w szpitalu już tydzień i nie powiedziałam ani słowa. Nie żebym coś miała do lekarzy ale przecież nie mogłam powiedzieć co się stało, nie uwierzyliby mi a w najgorszym wypadku załatwiłabym sobie darmowy bilet do domu bez klamek. Pokręciłam głową i odwróciłam wzrok.

-No dobra skoro nie chcesz mówić– westchnął ciężko i wyszedł z pokoju. Spojrzałam w okno. Jedna myśl uwięzła mi w głowie. Ten sen…ta wizja, czy to była prawda? Nie wiem. Ale mam dziwne wrażenie jakbym znała imię tamtej kobiety. Mam go już na końcu języka. W takiej zadumie mijają kolejne dni. Kiedy przychodził lekarz nawet nie próbowałam słuchać czy być miła, bo po co? Patrzyłam w okno i od czasu do czasu ciężko wdychałam. Powoli chyba przyzwyczaili się do mojego zachowania bo odpuścili mi. W ogóle zastanawiałam się dlaczego mnie wypytywali…odpowiedź podsłuchałam tego samego dnia, okazało się że szkolne kamery miały awarie i całe zdarzenie po prostu zostało przeoczone. To była stara szkoła nie dziwiłam się że coś się zepsuło. W chwilach kiedy nie byłam pod wpływem leków rozmyślałam o śnie i dziwnym słowie, które wymówiłam nad ciałem tego chłopaka. Nawet nie zastanawiałam się dlaczego jeszcze nikt nie przyszedł mnie odwiedzić. Jak na korytarzy zaczynał się robić gwar odwracałam się w stronę okna i zakrywałam lewe ucho częścią poduszki. Dwa razy dziennie do pokoju wchodziły pielęgniarki i pytały się jak bardzo mnie boli w skali jeden do dziesięciu, kiwałam głową przy ośmiu aby dostać spora dawkę morfiny i zanurzyć się w błogiej nieczułości. Tego dnia jednak nikt nie przyszedł z rana ani w porze obiadowej, oczywiście prócz pań rozdających posiłki. Gdy drzwi się otworzyły lekko drgnęłam. Spojrzałam na szczupłą szatynkę z włosami upiętymi w zgrabny warkocz, nosiła wyblakłe jeansy i śnieżno białą koszulę. Miała ciemnoniebieskie okulary. Była całkiem ładna. Niestety, znałam już ją – moja pani psycholog. Powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Pani Fjołkowska zamknęła za sobą drzwi z taką delikatnością jakby były zrobione chociaż z piasku i miały zaraz się rozpaść. 

-Jak się czujesz?– spytała z miłym uśmiechem. Wzruszyłam lekko ramionami i utkwiłam, jak to w moim zwyczaju, wzrok w okno. Psycholog podeszła do mojego łóżka wzięła taboret i usiadła, zdziwiłam się lekko ale nie dałam tego po sobie poznać.

-Jesteś już duża, więc nie będę owijać w bawełnę…-poczułam na sobie jej zatroskany wzrok…co jest grane?

-Zdarzył się pewien…wypadek na drodze nad mostem – odwróciłam szybko głowę w stronę Pani Fjołkowskiej, wiedziałam jakie będzie zakończenie „…niestety twoi rodzice trafili w złe miejsce o złej porze, są teraz w szpitalu ale…”

-Niestety twoi rodzice nie przeżyli wypadku a siostra jest w ciężkim stanie…– na dźwięk tych słów poczułam gule w gardle usiadłam na łóżku i podkuliłam kolana brakowało mi tchu. To tylko zły sen. Zaraz się obudzę i mama będzie mi głodzić włosy a tata uśmiechać się i żartować. Będą żyć, będą cali i zdrowi! To jest zły sen to musi być zły sen. Otworzyłam usta ale nie wydobyłam z nich dźwięku. Oni umarli. Zdałam sobie sprawę. Oni nie żyją. Ja ich nie pożegnałam. Oliwia natomiast balansuje na krawędzi a ja siedzę tutaj i użalam się nad sobą. Zerwałam się z łóżka. Psycholog coś do mnie mówiła wyjęła welfron z ręki poczułam ciepła stróżkę krwi biegnącą mi z pod łokcia aż do nadgarstka. Otworzyłam drzwi i wybiegłam na korytarz, ludzie chodzili do łazienki, pielęgniarki nosiły ręczniki lekko szurając stopami. Wszystko przebiegało spokojnie, tak jakby nic się nie stało. „Moi rodzice umarli!” Wykrzyczałam w myślach, ale oczywiście nikt mnie nie usłyszał. Oni nie wiedzą. Nikt nie wie. Ja umieram wewnątrz, a ludzie nie dostrzegają tego.

-Kajla czekaj! Wiem że dla ciebie to trudne przeżycie, ale posłuchaj możemy ci pomóc– Uniosłam brwi. Pomóc? Mi? Poczułam złość rozchodzącą się od żołądka aż po kończyny niosąca za sobą żar i mrowienie. Zacisnęła dłonie w pięść. Wydałam z siebie dźwięk bardziej przypominający ryk rannego zwierzęca niż człowieka. Moi rodzice nie żyją. Jedna samotna łza spłynęła mi po policzku. Świat stanął, głosy ucichły. Usłyszałam nawet jak łza po chwili wahania odkleiła się od mojej brody i kapnęła na podłogę. MOI RODZICE…UMARLI. Opadłam na kolana. Odchyliłam głowę, tym razem głos odnalazł drogę, wydałam z siebie przeraźliwy i zdesperowany krzyk, który przeszedł w szloch. Ktoś próbował mnie podnieść wyrwałam się. Chciałam zostać na tej podłodze, zniknąć w niej przestać istnieć. To było niesprawiedliwe, dlaczego ja? Ból i złość skumulowały się we mnie tworząc niebezpieczną mieszankę, musiałam dać jej upust. Wstałam zaczęła biegać popychać ludzi oślepiała mnie wściekłość, krzyczałam, nawet nie wiem co. Czyjeś ręce próbowały mnie przytrzymać jakiś głos do mnie mówił, nie słuchałam wyrywałam się, ale te dłonie były zbyt silne.

-Podajcie mi środek usypiający…-po usłyszeniu tych słów poczułam ukucie w ramie. „środek usypiający” taki jaki podaję się zwierzętom. Nie miałam siły walczyć kolana się pode mną ugięły. Spojrzałam na starą pielęgniarkę trzymająca już pusta strzykawkę, lubiłam ją. To chyba dlatego poczułam się zdradzona. Chciałam jej to powiedzieć ale z moich ust wydobył się tylko niewyraźny bełkot. „Ja jestem tylko człowiekiem, oni takich śmierci jak tych moich rodziców widzieli wiele. To są tylko pojedyncze jednostki, ja też…ja też jestem tylko jednostką”

-Powinna już usnąć– usłyszałam głos obraz już był całkiem rozmazany ale wiedziałam że mam jeszcze otwarte oczy.

-Pewnie daliśmy za małą dawkę– odezwał się drugi. Nie to nie była za mała dawka, poczułam cień dawnego ognia nienawiści, które kilka minut wcześniej mnie oślepiło. Wydawało mi się że za chwile odzyskami siły i dam radę wstać. Potem, nawet nie wiem kiedy otuliła mnie ciemność.

Sophia przestała liczyć minuty i pozwoliła upływać godzinom. Tak naprawdę całkowicie straciła poczucie czasu. Do rzeczywistości przywrócił ją dopiero dźwięk czyjś kroków. Podniosła głowę wycierając pyszczek łapą. Ujrzała zmierzającą ku niej postać smukłej kobiety o krótkich brązowych włosach. Nieznajoma miała trzy kolczyki w prawym uchu i jeden w lewym. Jej szyje zaś zdobił złoty naszyjnik. Była w średnim wieku jednak jej zielone oczy błyszczały jak u szczeniaka. 

-Co się stało?– spytała z troską. Sophia zawahała się przez chwile czy odpowiedzieć. Jednak nieznajoma w żadnym stopniu nie wyglądała na niebezpieczną. Przekrzywiła mały łepek i odezwała się cichym głosem.

-Zgubiłam się-

Kobieta cmoknęła i uśmiechnęła się ciepło

-Tak myślałam. Pewnie jesteś głodna. Chodź mój obóz jest niedaleko. Dostaniesz coś do jedzenia a potem pomogę ci odnaleźć drogę do domu co ty na to?- 

-Naprawdę zrobiłaby to pani?– spytała. Jej oczka aż się zeszkliły z radości. Podniosła się na nogi nagle ożywiona.

-No jasne chodź za mną!- po tych słowach kobieta odwróciła się i ruszyła w las żywym tempem. Mała Sophia musiała co jakiś czas truchtać aby dotrzymać jej kroku. Po kilkunastu minutach marszu dotarły do małego obozowiska. Wystawione były trzy namioty a na środku tliło się ognisko. Dziewczynka ominęła jego światło łukiem i spojrzała się  pytająco na waderę.

-Gdzie jest reszta?– spytała rozglądając się w poszukiwaniu pozostałych ludzi. 

-Ach oni…– odparła z uśmiechem –pewnie gdzieś polują…wiesz faceci– stwierdziła i zachichotała. Sophia uśmiechnęła się w ślad za nią chociaż nie rozumiała do końca tego żartu. Wpatrzyła się w tańczący ogień i przypomniała sobie widok z przed kilku godzin. Wstrzymała oddech. Piękno płonącego nieba dalej był nie do ogarnięcia i samo wspomnienie przyśpieszało bicie serca małej. Do rzeczywistości przywrócił ją głos nieznajomej i stuk miski o ziemię.

-Widzę trafiłam na marzycielkę– stwierdziła z uśmiechem –smacznego– dodała kiwając głową w stronę jedzenia.

Usłyszałam szmer i ciche skrzypnięcie. Pomyślałam że to pielęgniarka, która przyszła dać mi zastrzyk, więc nie poruszyłam się. Tak jak się spodziewałam poczułam ukłucie, ale było w tym cos dziwnego…igła była cieńsza. Lekko pisnęłam jak lodowate zimno rozeszło mi po przedramieniu. Otworzyłam oczy ale na obrazie zatańczyły mi jasne plamy. Zamrugałam i poczekałam aż znikną. Spojrzałam na człowieka stojącego przy łóżku. Światło księżyca oświetlało jego rysy. Usidłam gwałtownie i spojrzałam mu w oczy. To był sen, to musiał być sen. A jednak tam prze de mną patrząc na mnie przepraszającymi oczami stał…Adam. Jego jasne włosy wydawały się prawie przezroczyste. Miał na sobie czerwono-czarny podkoszulek i zdarte jeansy. Przygryzłam policzek aby nie zaśmiać się głupawo. Minuty mijały w całkowitej ciszy. 

-Co…– odkrzyknęłam bo mój głos zabrzmiał ochryple –Co ty tutaj robisz?-

-Przyszedłem cię odwiedzić- 

-Tak na serio pytam-

-Ja na serio odpowiadam– prychnęłam…żartował sobie ze mnie czy co?! Był środek nocy!

-Nie wiem jak się tu dostałeś, ale tam w rogu – pokazałam lewą ręką miejsce gdzie usytułowana była kamera –jest kamera i za chwilę przyjdą i cię stąd wyproszą-

-O to się nie martw – uśmiechnął się tajemniczo a mnie nie wiadomo czemu przeszedł zimny dreszcz.

-Zobaczymy…pytam jeszcze raz: po co tu jesteś?– powiedziałam powoli każde słowo.

-Tak szczerze…to chciałbym o coś cię spytać…-

-Więc słucham?– zastanowiłam się chwilę, dlaczego tak trzeźwo myślę. Stwierdziłam że to z powodu długiej przerwy pomiędzy dawkami leków. Pomimo to spojrzałam na swoją rękę, nie było żadnego śladu.

-To co ci wstrzyknąłem to mieszanka ziół, pozwala mi teraz normalnie z tobą rozmawiać…cholerne lekarstwa ojciec miał rację jak mówił że medycyna to zło– spojrzał się na mnie i głośno przełknął ślinę.

-Dalej się nie dowiedziałam o co chodzi…– sytuacja była dziwna, ale zaczynała mnie irytować. Wolałabym sobie smacznie spać. Chłopak westchnął i odwrócił wzrok.

-Od pierwszej chwili kiedy cię zobaczyłem…– pokręcił głową –wierzysz w wampiry?-

wybałuszyłam na niego oczy. Wampiry?! Przecież to są bajki dla dzieci. Zmierzyłam go powoli wzrokiem, nie żartował.

-Ty jesteś chyba nienormalny…– powiedziałam akcentując ostatnie słowo. On westchnął.

-To nie mnie zamknęli w wariatkowie– uśmiechnął się jakby to był śmieszny żart. Spojrzałam na niego spode łba.

-Puknij się w głowę. Takie istoty nie istnieją–  

-Czyli nic nie wiesz, super!- powiedział jakby do przestrzeni. Potem spojrzał się na  mnie swoimi czarnymi oczami. Przeszedł mnie dreszcz, tak jak wtedy kiedy odnalazł mój wzrok pod kapturem.

-Słuchaj…nie wiem o co chodzi, ale leżę w wydziale psychiatrycznym, jestem niestabilna emocjonalnie i mogę sobie wyobrazić każde czary– pokręciłam głową, spojrzałam na jakiś punkt nad głową Deva

-tam na przykład stoi różowy dinozaur– gdy przeniosłam wzrok na niego zmrużyłam oczy.

-słuchaj mała…znaczy Kajla, może i ci się to wyda dziwne, ale na tym świecie istnieją rzeczy, o których nawet ci się nie śniło- 

Patrzyłam na niego beznamiętnie. Podniosłam jedną brew, figlarny uśmiech pojawił się na mojej twarzy.

-Ja nie jestem mała…nie gadałam jakiś głupot o wampirach. I do jasnej cholery skąd wiesz jak mam na imię?!- 

Adam zdawał się zbity z tropu. Rozglądał się po ścianach w poszukiwaniu wsparcia. Po paru minutach odwróciłam się na bok i zamknęłam oczy.

-Co robisz?!-

-Jak to co? Idę spać z nadzieja że już się stąd wyniesiesz– zrozumiałam że nie mam się czego bać po prostu go oleje.

-Jesteś po prostu głupia jak cała reszta ludzi– jego głos był teraz niski i kpiący.

-Wyjdź– powiedziałam przez ściśnięte zęby. Otworzył usta aby się sprzeciwić. Zerwałam się z łóżka. Podeszłam do niego, powtórzyłam nakaz. Nie ruszył się. Uderzyłam go w twarzy. Zamrugał, odwrócił się na pięcie i zbliżył się do drzwi otworzył je kartą i zatrzasnął tak że potrząsnęło posadzką. Patrzyłam jeszcze przez chwilę tępo na zamknięte drzwi. Podbiegłam do ściany i zaczęłam uderzać z całych sił.

-Dlaczego JA!? Za co?! Dlaczego moi rodzice umarli?!- Krzyczałam tak głośno że piekło mnie w gardle. „Dlaczego zupełnie obcy człowiek tak wyprowadza mnie z równowagi?” to pytanie zabrzmiało krótko i piskliwie w mojej głowie. Nie znałam odpowiedzi. Jeszcze przez chwile mój głos unosił się echem po pokoju. Potem nastał cisza, tak dusząca i przytłaczająca, że kolana mi zmiękły i opadłam bezwładnie na podłogę. Czas zastygł mój szloch brzmiał tu niemal ogłuszająco. Gorące łzy kapały bezdźwięcznie na podłogę.  Kołysałam się. Czułam jak powoli popadam w czarną otchłań bólu i rozpaczy. I to właśnie wtedy pojawiły się pierwsze mroczne myśli. Syczały i pełzały oplatały mnie tak że nie mogłam się ruszyć ani im wymknąć. Nie chciałam od nich uciec. Szeptały kuszące propozycje:

Alkohol i tabletki

Pistolet i głowa

Pętla i gardło

Żyletka i żyła

Nagle poczułam jak gdzieś głęboko odzywa się instynkt samozachowawczy. I jak podróżnik który po miesiącach wędrówki tunelem nareszcie widzi światło i zaczyna do niego biec. Tak ja uwolniłam się od macek potworów. Speszone schowały się w głąb świadomości. Ale wiedziałam że warczą tam, syczą i pomlaskują w oczekiwaniu na chwilę słabości aby znów zaatakować mnie, otoczyć, dręczyć. 

Nie mogłam na to pozwolić, została mi jeszcze Oliwia, moja siostra. Od teraz mamy tylko siebie. Jak dwie samotne łódki na oceanie, jak się zgubią to zginą.

 

-A pani nie je?-spytała Sophia

-Ja?– spytała drapiąc się po głowie –już jadłam, jestem dawno po kolacji– stwierdziła. Na te słowa mała wzruszyła ramionami. Danie okazało się upieczonym królikiem przyprawionym rozmaitymi ziołami. Dziewczyna szybko zjadła swoją porcję i zadowolą stwierdziła, że jej brzuszek jest pełny. 

Nagle dopadło ją zmęczenie. Powieki zaczęły ważyć tonę. Wydało jej się to dziwne skierowała więc wzrok w stronę nieznajomej. Ta uśmiechnęła się szyderczo. W przypływie strachu Sophia spróbowała wstać jednak nie udało jej się zrobić pół kroku a padła bezwładnie na ziemię. Środek nasenny zadziałał bez zarzutu.

Dziewczynce  śniło się że jest uwięziona przez rwący wir rzeki. Za każdym razem kiedy udawało jej się uwolnić i wznieść w powietrze to piekielne fale ściągały ją z powrotem w objęcia wody. Walczyła tak bardzo długo aż opadła z sił. Chciał się wznieść ale nie mogła. A gdy spróbowała ruszyć swoimi skrzydłami odkryła, ze została ich pozbawiona. 

Zerwała się ze skowytem. Uderzyła głową w cos twardego i obraz zatańczył jej przed oczami. Zajęło jej chwilę połączenie faktów. Rozejrzała się. Znajdowała się bardzo małej klatce. Sklepienie było tak nisko, że nawet nie mogła stanąć na wyprostowanych nogach. Szybko odwróciła głowę w poszukiwaniu skrzydeł. Były tam. Co prawda szczelnie skrępowane przez węzły, ale wciąż je miała przy sobie. Ta myśl dodała jej otuchy. Spojrzała na pomieszczenie, w którym znajdowała się klatka. Było ciemne, ale bez wątpienia całe z drewna. Zaczęła się zastanawiać gdzie się znajduje i gdzie podziała się tamta zakłamana kobieta. Nie musiała długo się zastanawiać ponieważ po chwili sufit się otworzył i po drabinie zeszła właśnie jej oprawczyni. Sophia się najeżyła.  Nieznajoma w odpowiedzi prychnęła tylko z pogardą.

-No i co tak się zgrywasz. Ja jest tutaj a to ty siedzisz w klatce. Nie jesteś w warunkach żeby straszyć– Po tych słowach podeszła i zdjęła skórzane okrycie z klatki. Okazała się ona cała ze szkła. Sophia poczuła jak robi jej się gorąco i położywszy uszy po sobie skuliła się tak nisko jak mogła.

-O no właśnie takiego zachowania po tobie oczekiwałam. Zobaczymy na ile się zdadzą czary naszego maga. Ponoć potrafi cię przywrócić do cielesnej postaci– nie dając dodatkowych tłumaczeń wepchnęła szklaną klatkę prosto pod strumień światła. 

Z gardła Sophii wydobył się wrzask. Miała wrażenie jakby jej ciało płonęło żywym ogniem. Wiła się na wszystkie strony aby tylko pozwolić ustać tej udręce. Jej paznokcie zostawiały zadrapania na szkle a skrzydła tak mocno napierały na węzły, że skóra pękała tworząc paskudne i obficie krwawiące rany. W końcu jednak do ciała małej dziewczyny wkroczył spokój. Poczuła się nagle lekka i wolna. Nie wiedział już czego tak bardzo się bała. Nie znała swojego imienia i pochodzenia. Nie pamiętała jak wygląda.

Stała się cieniem

Błogostan trwał jednak nie dłużej niż słońce królowało na niebie potem w kolejnych katuszach wróciła do swojego ciała. Sophia potrzebowała długiej chwili aby zbadać sama siebie. Puszczała mimo uszu komentarze zachwyty nieznajomej. Czuła że wyglądała inaczej. I Rzeczywiście tak było. Jej włosy stały się czarne jak smoła a jedno z oczu nabrało zielonego koloru. Jej skóra z kolei stała się niezdrowo blada. Tylko skrzydła pozostały śnieżnobiałe, jednak ukryte pod węzłami i bandażami nie były widoczne.

 

Wstałam rano, zastanawiałam się czy nocne spotkanie nie było tylko snem, ale wydawało się takie realne i namacalne że miałam spore wątpliwości. Mimo to potraktowałam je jak koszmar.

Nie miałam wiele czasu do namysłu. Dzisiaj w szpitalu panowało niecodzienne poruszenie. Wszyscy po kolei wchodzili i wychodzili z mojej sali, rozglądali się, szukając czegoś, potem rozczarowani wychodzili. Nikt nawet nie spojrzał na mnie. Parę razy spytałam, o co chodzi. Odpowiadało mi tylko niezadowolony pomruk lub wzruszenie ramion. W końcu jednak,  brunetka w średnim wieku, z delikatnym podkreślającym urodę makijażem, odpowiedziała mi.

-W nocy kamera pokazywała bardzo dziwne obrazy. Wszyscy się zastanawiają kim jest pan dowcipniś-

-A dokładniej co pokazywała?-

-Występ cyrku z 1967, jeszcze w biało-czarnych kolorach– pielęgniarka pokręciła głową –ale przyznam słoń był przezabawny– gdy zdała sobie sprawę że patrzę na nią otępiałym wzrokiem, odchrząknęła.

-Mam pytanie…– zaczęłam niepewnie -jakim cudem na oddziale psychiatrycznym w szpitalu, jest możliwe, nazwijmy to; unieszkodliwieniem kamer?-

-słuchaj dziecko…nie interesuj się sprawami, które cię nie dotyczą. To pewnie był haker służb specjalnych– jej miły głos stał się szorstki.

-Tak proszę Pani…i pozostawił sprawy wagi państwowej aby podmienić obraz kamery w moim pokoju–  odparłam ironicznym tonem

-Spieprzaj gówniaro– powiedziałam piskliwym głosem. Gdy wyszła trzaskając drzwiami wybuchłam głośnym śmiechem. Śmiałam się tak długo że rozbolał mnie brzuch.  Był to śmiech dziwny, to tak jak dziecko śmieje się po upadku, aby się nie rozpłakać. Czułam ucisk, złe myśli na chwilę wystawiły nos ze swojej kryjówki. Zaśmiałam się głośniej aby je spłoszyć.

Powoli wstałam. Odświeżyłam sobie twarz, w starej umywalce. Czułam jak mokre kosmyki oplatają mi twarz. 

Nagle usłyszałam huk. Odwróciłam się w stronę drzwi. Stała tam lekarka, uśmiechała się przyjaźnie. Pierwsza chyba na tym oddziale osoba. Trzymała w rękach teczkę. Widniało tam moje imię i nazwisko. Otworzyłam oczy…czyżby to było możliwe?

-Co to jest? Znaczy Co ma Pani w ręku?-

-Aż tak ci źle?– Skrzywiłam się słysząc to pytanie. Wymamrotałam coś w rodzaju „nie no mogło być gorzej”

-Cieszę się że nie pozwiesz opieki, jak większość pacjentów. Znaczy nie ważne. Niezły numer z tą kamerą, ordynator dostaje szału. Przeklina tak, że chyba będzie się w piekle smażył– zachichotała, zupełnie naturalnie. Przyjrzałam się jej dokładnie. Była drobna, mogła mieć co najwyżej dwadzieścia parę lat. Miała duże bursztynowe oczy i kasztanowe włosy spięte w niedbały kok,  kosmyki opadały jej na twarz dodając jej urody.  Końcówki były błękitne i bardzo raziły w oczy. Zastanowiłam się przez chwilę, kim może być, owa dziewczyna. 

-Jak ja jestem nietaktowna. Mam na imię Katarzyna. Możesz mówić Kasia jak chcesz– wyciągnęła w moją stronę rękę. Niepewnie podałam jej swoją.

-A ja…-

-Tak wiem…Kajla– podniosła do góry teczkę dając do zrozumienia, że dowiedziała się tego z papierów –my tu gadu gadu. A ktoś czeka aby się z tobą zobaczyć- 

Serce mi przyśpieszyło. Czy to Adam? Kasia uśmiechnęła się otworzyła drzwi i wpuściła…Oliwię. Miała na sobie różową bluzkę z fioletowym motylkiem. Luźne spodnie w prawej nogawce były grubsze. Gips. Poczułam zażenowanie, faktem, że wyczekiwałam  bardziej Adama niż siostry. Pomimo to uśmiechnęłam się. Rozchyliłam ramiona. 

-Kochana moja siostrzyczka– powiedziałam gdy ją przytuliłam

-Spotkałam jak tu szłam taką ba…panią, z takim dużym nosem, który wyglądał jak ziemniak– Zachichotała psotnie i spojrzała się na Kasię.

-Dzisiaj, wujek odbiera was i zabiera do domu– powiedziała dziewczyna po czym klasnęła delikatnie w dłonie i podała mi reklamówkę. Ja z Oliwką spojrzałyśmy na siebie. Małą zaczęła skakać jak piłka na jednej nodze i powtarzać imię wujka. Tak naprawdę był naszym przyszywanym krewnym. Pomógł mojemu tacie tuż przed moimi narodzinami. W Włoszech rzadko kiedy Polacy mieli cos do powiedzenia, często nas omijano szerokim łukiem (w sumie nic dziwnego, spojrzawszy, na opinię jaką sobie wyrobiliśmy w Europie). Ojciec miał problem ze znalezieniem pracy, a przecież dziecko w drodze. Wujek zaoferował  tacie rok zarobków, co i tak było dużo. Ojciec się zgodził, bardzo się zżyli. Przez pierwsze lata mówiłam na niego po prostu „zio” miał zbyt trudne imię jak na możliwości małego dzieciaka, potem po prostu –Salvatore.

Tato zawsze powtarzał że jeżeli stałoby mu się coś to nie ma lepszego człowieka niż wujek Salva. Wykrzywiłam się na to wspomnienie, ale dopiero gdy Oliwka zaczęła mnie potrząsać za rękę oprzytomniałam.

-Będziemy pływać? Nauczysz mnie? A może połowimy ryby albo ośmiornice co? Albo jeszcze lepiej! Wujek kupi mi nowy kostium z „Monster High”– mała była przeszczęśliwa. Mimowolnie uśmiechnęłam się.

-Dostaniesz wszystko co będziesz chciała–  potargałam jej włosy – ale wpierw wyzdrowiej-

-A  kiedy rodzice do nas dołączą?– wzdrygnęłam się na to pytanie, a więc jej nie powiedzieli. Mogłam się tego spodziewać. Spojrzałam błagalnie na Kasię. Kiwnęła do mnie głową. Kucnęła przed moją siostrą, uśmiechnęła się.

-Mają teraz ważne sprawy, wrócą jak będą mogli– mała na te słowa westchnęła ciężko.

-U wujka będzie super,  jak zwykle– ciężko było mi udawać, ale starałam się z całych sił. Kasia wstała i ręką dała znać żebyśmy szli za nią. Wstałam i delikatnie popchnęłam Oliwkę przodem. Obejrzałam się jeszcze aby upewnić się że nic nie zostawiłam. Potem powoli przeszłam przez drzwi. Zamknęłam je prawie bezszelestnie. Spojrzałam na swoja prawą stronę. Rozciągała się przede mną długi korytarz. Była tu drzwi prowadzące do pojedynczych i grupowych pokoi chorych.  Na końcu korytarza stała moja siostra z Kasią i poganiały mnie abym się ruszyła. Długimi krokami przemierzyłam odległość, bałam się dźwięków dochodzących z pokoi. A jednak to nie były jęki lub nieludzkie krzyki. Tylko…śmiech. Ten dźwięk zabrzmiał dla mnie obco, nienaturalnie. Miałam wrażenie, że jest on nagrany. przyśpieszyłam tylko kroku. Chciałam jak najszybciej zostawić za sobą to miejsce. 

Recepcja była przytulna. Wytapetowana kwiecistym wzorem. Krzesła były w kremowym kolorze i wyglądały jakby dopiero co zostały rozpakowane. A na jednym z nich siedział mężczyzna w luźnym podkoszulku i zdartych dżinsach, miał około czterdziestu  lat, kasztanowe włosy postawione na żel i okulary zaczepione o kieszeń.

-Zio Salvatore!- krzyknęłam i pobiegłam w jego stronę aby się przytulić. On tylko zaśmiał się i odwzajemnił uścisk. Potem wziął na ręce Oliwię i podrzucił lekko. 

Kiwnięciem głową pożegnał się z Kasią, potem chwycił nasze torby i poszedł w stronę auta. Szybko usiadłam na przednim siedzeniu. Może jednak dam radę przetrwać. Spojrzałam na lusterko…zdjęcie z przed przynajmniej piętnastu lat. Salvatore, mój tata przytulający mamę w ciąży. Tępy ból rozlał mi się po ciele, łzy napłynęły do oczu. Potwory zaskomlały ciężkim krokiem wydostały się z nory. Syczały mi do ucha ostateczna propozycję. Zgodziłam się. Teraz musiałam tylko zadbać aby nie było dla mnie ratunku.

 

Zamykasz oczy.

Robisz to często, on też to widzi.

Robisz to gdy płaczesz, myślisz i całujesz.

Nie otwieraj ich teraz! Nie! Nie patrz jak bardzo się zmieniłaś!

Strach…

Nienawiść…

Złość…

Zaciśnij powieki! Zrób to mocniej niż kiedykolwiek!

Powiedział mi twój sekret. Zdradził cię, ale mnie możesz ufać.

Nie martw się posłuchaj mnie. Tylko na chwilę! Ty nie lecisz! Spójrz!

Boisz się? Dopiero teraz poczułaś powiew wiatru we włosach? Nie krzycz… zbyt długo udawałaś ślepą. Przeoczyłaś chwilę, kiedy przekroczyłaś granicę, kiedy straciłaś skrzydła. 

teraz spadasz w dół, lecisz na samo dno.

Zamknij oczy i spróbuj pomyśleć, że to tylko zły sen.

 

Katusze trwały miesiącami. Sophia dawno straciła rachubę ile dni minęło. Jednak powoli uczyła się jak kontrolować swoją cienistą postać. Zauważyła, ze może się poruszać tylko i wyłącznie po cieniach ludzi i przedmiotów, oraz jak się skupi może kontrolować ich ruchem. Ale praktyka ta była wyjątkowo męcząca, dlatego nie używała jej w ogóle. Podczas swoich dziennych „spacerów” zdołała się dowiedzieć gdzie jest, no przynajmniej zbliżeniowo. Okazało się, że znajduje się na pokładzie statku. Ludzie, które ją porwały są handlarzami niewolników. Posmakowała już słony smak niewoli. Nie chciała całe życie komuś służyć. I to wtedy w jej głowie zrodził się plan ucieczki.

Poczekała na nadejście dnia. Przemieniła się i zaczęła poruszać się niezauważona po pokładzie. W końcu idąc cieniem masztu weszła do wody i przeczekała tam nadejście nocy. Gdy wreszcie zmieniła się z powrotem w człowieka zaczęła płynąc. Jednak nie wiedziała, że woda jest aż tak zimna. Po kilkunastu minutach zaczęła opadać z sił. Dreszcze wstrząsały jej ciałem a mokre skrzydła coraz to bardziej ciążyły. Nie wiedziała kiedy trochę słonej wody nalało jej się do ust. Nie zdołała powstrzymać kaszlu. Wody było co raz to więcej. Parzyła jej oczy i przeszywała do kości. Pomimo ostrej walki Sophia przegrała. Jej nastoletnie ciało opadło na dno oceanu. Pieczenie w płucach było niczym w porywaniu z bólem jaki czuła przy przemianie, nie zwróciła więc na niego uwagi. I tak już nie miała siły. Jej świadomość powoli się ulatniała. Tak jak jej ciało znikała w czeluściach bezkresnego oceanu.

 

-Oj Kajla…jak zaproponowałem to imię twojemu tacie, nie myślałem że mnie posłucha– ja z wujkiem prowadziliśmy rozmowę o rodzicach już dobre parę godzin. Robiłam dobrą minę do złej gry, wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Byłam pewna że psycholodzy poinstruowali go co ma mówić i jak ma się zachowywać aby nie wywołać wybuchu agresji. Niedobrze mi się robiło na samą myśl że to wszystko jest tylko przestudiowanym scenariuszem. Nie mogłam niestety dać po sobie poznać, że wiem o co chodzi. 

-Zawsze się zastanawiałam dlaczego mam takie dziwne imię. To ty jesteś sprawcą!- 

-Wybacz, ale bardzo mi się podobało-

-A Oliwia to też ty?– spytałam i obejrzałam się aby spojrzeć na siostrę śpiącą w foteliku. Być może śniło jej się cos pięknego bo lekko się uśmiechała. Cienka strużka śliny wypływała jej z ust, delikatnie pogładziłam jej dłoń. 

-Nie. To akurat jest wyobraźnia Karoliny– spojrzałam na niego krytycznym wzrokiem, Salvatore tylko się uśmiechnął.

-Zabronili mi w szpitalu rozmawiać z tobą o rodzicach, tęgie łby. Ja myślę, że dopóki o nich pamiętamy będę żyć– po tych słowach zaczął uparcie wpatrywać się w drogę. W jego zachowaniu było coś dziwnego. Przeanalizowałam jego słowa. Poczułam się winna że oskarżyłam go o przejście na stronę lekarzy. 

Nagle mnie olśniło, on też tęskni, ale nie tylko za moimi rodzicami i Sofią. Miałam wpierw lekkie opory, ale spytałam się w końcu o kogo chodziło. Pojawił się  przynajmniej powód aby zatopić się w melancholii. 

-Czy ty zio Salva też straciłeś kogoś bliskiego? Prócz cioci oczywiście– to pytanie zawisło w powietrzu. Klimatyzacja auta pracowała głośno i razem z silnikiem tworzyły krępującą melodię. Na szczęście wujek postanowił ją złamać. 

-Tak…nazywał się Marek. Przyjechał na Sycylię gdy był jeszcze w wieku Oliwii. Zaprzyjaźniliśmy się. Byłem zwykłym chłopcem z osiedla a on miał bogatych rodziców, jednak dogadywaliśmy się. Poszliśmy razem do szkoły i na pierwszy rok studiów. Pracowaliśmy razem…– w tej chwili głos mu się złamał.

-I co się stało?- 

-Mieliśmy wypadek, łódź rozbiła się na Wyspie, nie przeżył– spojrzał na mnie tak jakby chciał cos jeszcze dopowiedzieć, ale rozmyślił się w końcu. Zastanawiałam się przez chwilę dlaczego życie ludzkie jest takie niesprawiedliwe i poczułam jak mnie zalewa gorycz. Slavatore najprawdopodobniej zauważył to bo podjął temat jak to jego szef nie jest głupi i jak się cieszy że nie ma żony bo by już ją pewnie awansował dziwnym trafem po „kolacji służbowej”. 

Ciocia umarła jak byłam jeszcze mała i ten temat nie był całkiem neutralny, ale chociaż nie poruszał świeżych ran. Z tego co wiedziałam Salvatore i Sofia pobrali się jak on miał dwadzieścia lat. Zmarła w wieku trzydziestu na raka piersi. Miałam wtedy osiem lat i wspominam ją jak uśmiechniętą młodą dziewczynę, z długimi pięknymi włosami i kasztanowymi oczami. Wiecznie miała coś słodkiego w kieszeni i nierzadko mnie tym częstowała. 

-No ale słuchaj mała…jak dojedziemy dostaniesz jej pokój– uśmiechnął się. Wstrzymałam oddech na wspomnienie łóżka z baldachimem posypanym realistycznie wyglądającymi płatkami róż. Byłam wzruszona, zio nawet nie wiedział ile to dla mnie znaczy. Uśmiechnęłam się i napisałam imię cioci na szybie. On tylko delikatnie kiwnął głową i pokazał język. Wybuchłam śmiechem. Taki był wujek Salva jakiego znałam.

-Jak ją poznałeś?– spytałam nabierając powietrza aby się uspokoić.

-To było jeszcze przed twoimi narodzinami, byłem wtedy na zabujanej imprezie. Wiesz, alkohol, papierosy i wszystkie takie rzeczy, których tobie zażywać nie wolno. No i tak jakoś wyszło że się…pocałowaliśmy–  spojrzał ukradkiem na mnie, prychnął. 

-Pocałowaliście?– spytałam z powątpieniem.

-Tak jakby…– nadaremnie starał się utrzymać powagę.

-Tak a ja jako szesnastolatka, która dorastała w zamkniętym domu, bez telewizji, Internetu i Bóg jeden wie jakiego diabelstwa…nie wiem nic na temat tego co się wyprawia pod wpływem alkoholu i czegoś tam jeszcze- 

-No dobra…zaprowadziłem ją do mojego domu, zdarłem z niej ubranie, potem swoje a potem…była tylko sama rozkosz maleńka. Poza tym masz piętnaście lat– przez chwilę patrzyliśmy na siebie, potem wybuchliśmy śmiechem tak głośnym, że Oliwia obudziła się. Pytającym wzrokiem spojrzała na mnie potem na plecy Salvatore. Pokręciwszy głową znów zamknęła oczy i zapadła w głęboki sen.

Zio puścił mi oczko. I dał do zrozumienia, że trzeba trochę ściszyć głos. Kiwnęłam głową i podjęliśmy temat dlaczego seks jest dozwolony dopiero od piętnastu lat. Padały sensowne argumenty jak „bo dziewczyny dopiero wtedy, w razie wpadki, mogą bezpiecznie urodzić dziecko” albo „no bo chłopcy zaczynają bardziej używać mózgu”. Tak, to były moje argumenty. Ten zio Salvatore brzmiał tak „Bo do wtedy rośnie penis, wcześniej mieliby się czego wstydzić” a po chwili namysłu dodał „później też mają się czego wstydzić”. Zdusiłam w sobie śmiech. Nie mogłam uwierzyć że Salva ma już trzydzieści siedem lat. 

Rozmowa przeszła na temat dzieci. Po paru chwila namysłu wujek wytłumaczył mi co dla niego znaczy słowo „bobas”

-To taki mały wrzeszczący, płaczliwy, śmierdzący pasożyt. Kobiety noszą go przez dziewięć miesięcy w brzuchu, po czym ich organizm wygrywa walkę. Potem jak rośnie staje się jeszcze bardziej płaczliwe i wrzeszczące aż w końcu po osiemnastu latach wyrzucamy je z domu– spojrzał na mnie dumny z siebie.

-a to jest najlepszy ze scenariuszy, czasem żeruje jeszcze na pieniądzach rodziców przez dobre dziesięć lat– dokończyłam. Salvatore tylko kiwnął głową. 

Zły humor gdzieś się ulotnił. Nie wiedziałam jak mogłam tak łatwo poddać się depresji. Nawet zdjęcie w lusterku nie przyprawiało mnie o przygnębienie, tylko dawało otuchy. Będę żyć dla nich cała parą, bo właśnie tego by chcieli. Oparłam głowę o szybę była chłodna, zamknęłam oczy i dalej rozmawiałam z wujkiem o wszystkim, ale byłam tak zmęczona, że szybko ograniczyłam się do kiwania głową. Moimi ostatnimi słowami przed zaśnięciem były „wszyscy psycholodzy powinni być tacy jak ty zio”

-Nie sądzę– opowiedział, ale już go nie słyszałam zapadłam w głęboki sen.

***

Postać ubrana na czarno poruszała się niezauważona wśród cieni śpiącego miasta. Gdyby nie stukot butów na chodniku można by pomyśleć, że jest to zjawa, która została na ziemi aby odpokutować swoje grzechy. Tak samo jak duch, ten człowiek był zdecydowany zrobić coś aby nie czuć wstrętu do przeszłości. Wszystkie narzędzia jakie do tego potrzebował trzymał w skórzanej torbie, która zobaczyła, posłużyła, a potem razem z właścicielem przeżywała skutki złych decyzji, przez wiele lat. Jego wyostrzone zmysły szukały zapachu dziewczyny. Miał na nią smaczek od kiedy posmakował jej krwi po raz pierwszy w szkolnym korytarzu. Opierała się wtedy jak mogła. Musiał wziąć ją siłą, ale jakże się opłacało. Mruknął na wspomnienie ciepłego płynu wypełniającego mu gardło. Postanowił ją odnaleźć i zabrać na wieki ze sobą.

***

Jechałam samochodem z moimi rodzicami. W radiu leciała moja ulubiona piosenka. Wyklepywałam rytm o oparcie siedzenia pasażera. Tata co jakiś czas odwracał się i próbował złapać moją rękę. Olivia śmiała się. Nagle jej śmiech przeszedł w krzyk, który z kolei został zagłuszony przez pisk opon. Auto zahamowało gwałtownie. Ja przytrzymałam siostrę aby nie wpadła na przednie siedzenie. Mój krzyk dołączył do jej. Zacisnęłam oczy i ścisnęłam mocniej koszulkę siostry. Siła uderzenia była tak silna, że odrzuciło auto gdzieś na boczne barierki. Otworzyłam oczy. Czułam szkło na całym ciele, przy każdym ruchu raniłam się coraz bardziej, ale nie dbałam o to. Adrenalina przelała mi się nową gorącą falą jak zobaczyłam nad jaką przepaścią stoi samochód. Nie myśląc wiele przesunęła się by otworzyć drzwi po stronie Olivii. Te jednak nie chciały ustąpić. Zaklękałam. Moja siostra płakała bardzo głośno. Spróbowałam ją uspokoić, bez skutku. Wzięłam głęboki oddech i ręką pozbyłam się z okna pozostałości szkła. Pomogłam siostrze wyjść, po czym zrobiłam to samo. Zajrzałam do auta w poszukiwaniu rodziców. Siedzenia były puste, nie było nikogo. Tylko tapicerka była zaplamiona krwią. Nagle krzyk. Odwróciłam się i zobaczyła swoich rodziców w workach na zwłoki. Stali i pochylali się. Serce podskoczyło mi do gardła jak spojrzeli na mnie. Oboje rozciągnęli usta w zbyt szerokich uśmiechach. Po chwili już pełzali w moją stronę. Czułam się jakby moje nogi wrosły w podłoże. Nie mogłam się poruszyć podczas gdy te ciała brnęły na przód jak robaki. Chciałam krzyknąć, uciec. 

Byli coraz bliżej już czułam wyraźnie zapach krwi. Płakałam jak zaczęli napierać na mnie. Smród stał się silniejszy. Czułam jak ich ciała ruszają się pod przezroczystą folią. Nagle głos znalazł drogę. Krzyknęłam.

 

Tili tili bum

Woda parzy oczy

Unieruchamia zmęczone łapy

Które już przestały 

Utrzymywać mnie na powierzchni

 

Obudził ją wesoły dziecięcy śpiew. Rozejrzała się dookoła widząc tylko ciemność. Była w jakimś podziemnym korytarzu, a przynajmniej tak to wyglądało. Rozejrzała się dookoła i postawiła uszy, ale nie uchwyciła żadnego dźwięku. Spojrzała na swoje mokre futro i otrząsnęła się. Przecież się topiła…Po dłuższym zastanowieniu doszła do wniosku, ze musi to być jakaś podwodna jaskinia i ona akurat miała szczęście do niej trafić. Odkryła również z przyjemnością, że jej skrzydła są wreszcie wolne. Poruszyła nimi czując ból zastanych mięśni. Nie trwał on jednak długo. Po kilku minutach nastąpiła nie do opisania ulga. Rozejrzała się jeszcze raz i postanowiła sprawdzić gdzie prowadzi korytarz. Popędzana ciekawością postawiła pierwszy krok, potem kolejny i następny. Po dłuższej chwili rozległ się ten sam dziecięcy głos. Tym razem jednak był wyraźniejszy.

 

Otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. 

To tylko koszmar. 

Na szczęście. 

Serce waliło jak młot w piersi i miałam wrażenie, że zaraz połamie żebra i wyskoczy na zewnątrz. Odetchnęłam głęboko i spróbowałam ogarnąć drżenie rąk. Wytarłam pot z czoła. Rozejrzała się po pokoju. Panowała co prawda ciemność, ale można było odróżnić zarysy przedmiotów. Przez chwilę zastanawiałam gdzie jestem. Zachłysnęłam się własną śliną jak wszystkie wspomnienia wypełniły mi głowę. Zrobiło mi się niedobrze i poczułam zawroty głowy. Podeszłam do okna i je uchyliłam. Nozdrza zaatakował zapach morskiej wody. Po części przyniósł on ukojenie a z drugiej strony czułam jak strach zwija mi żołądek w supeł. Przed oczami przeszły mi wydarzenia z tamtego popołudnia. Jednym ruchem zamknęłam okno i oparłam się plecami o ścianę 

Kocim krokiem poszłam do łazienki. Jak włączyłam światło to te lekko mnie oślepiło. Moje oczy jednak szybko się przyzwyczaiły. Pomieszczenie było doszyć obszerne. Mieściła się tu, obok zlewu i toalety, też  wanna i przyusznic. Całość była ozdobiona masą muszelek i pół rzeźb przedstawiających różnego rodzaju morskie stworzenia. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Moje oczy były przygaszone. Całą twarz miałam zapadniętą a rozczochrane włosy sterczały we wszystkie strony świata. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Nagle mój wzrok spoczął na położonej na zlewie żyletce. Wydawało się to dziełem czystego przypadku a jednak poczułam jak potwory, które do tej pory czaiły się w moim umyśle nagle powyłaziły z kryjówek. Syczałi i skomlały z zadowoleniem. 

Zatkały mi usta i ścisnęły gardło. Przykleiły do oczu obrazy martwych rodziców, pogrzebu, na którym nie byłam oraz wypadku samego w sobie. Chciałam krzyknąć i wyrwać się, uciec, schować się. Jednak nie mogłam się ruszyć. Pragnienie święte spokoju polało mnie niczym lodowata woda. Złapałam ostrze i zaczęłam przejeżdżać nim po skórze. Ból odstraszam za każdym razem to innego potwora, aż zostałam wreszcie sama z pulsującym nadgarstkiem. Krew kapała na ziemię i stworzyła już dosyć spora kałużę. Poczułam jak kręci mi się w głowie. Nie rozumiałam przyczyny. Było mi okropnie zimno i moje ciało co rusz to przechodziły dreszcze, których nie mogłam powstrzymać. W końcu dźwignęłam się na nogi i zdołałam zrobić kilka kroków w stronę drzwi. Oparłam się całym ciężarem na klamce. Poczułam jak tracę oparcie i lecę w otchłań.

***

Salvatore usłyszał huk dobiegający z łazienki. Jego pierwszą myślą był jakiś włamywacz. Wstał i wyjął z pod łóżka nóż. Szedł powolnym krokiem uważając aby nie wydawać z siebie żadnego dźwięku. Ujrzał otwarte drzwi do łazienki lało się z nich światło. 

Poczuł ten zapach na początku wydawało mu się tylko dalekim wspomnieniem czegoś co już dawno zapomniał, jednak z chwili na chwilę wydawało mu się, że czuje to coraz wyraźniej. W końcu udało mu się rozpoznać ten zapach.

Krew

W jego umyśle ukształtowało się jedna myśl „Kajla”. Dwoma susami znalazł się przy niej dotknął jej nadgarstka potem szyi szukając pulsu. Był ale bardzo słaby. 

-Kajla dziecko drogie…na boginię co ty zrobiłaś!?!- jego głos brzmiał gorączkowo. Starał się ocucić dziewczynę. Gdy zdał sobie sprawę, że nie daję to skutku zmacał kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Syknął przekleństwo gdy zdał sobie sprawę, że są one puste. Wstał i rozejrzał się po domu. Na szczęści aparat leżał na stoliku przed telewizorem. Mężczyzna wystukał trzy cyfry numeru alarmowego, odczekał trzy sygnały zanim w słuchawce odezwał się zaspany kobiecy głos

-Pogotowie ratunkowe w czym mogę pomóc?-

***

Ratownik starannie zasunął apteczkę po czym spojrzał na lekarza, który kończył mierzyć puls. 

-zapisz…sześćdziesiąt uderzeń serca i ciśnienie…– zamilkł na chwilę aby odczytać zapis na aparaturze –sto dziesięć na osiemdziesiąt– odpiął mi ciśnieniomierz z ramienia a ja podążyłam za jego ręka nieprzytomnym wzrokiem. Czułam jak puls łomocze mi w głowie skrzywiłam się jak ktoś dotknął mojego lewego nadgarstka. 

Usłyszałam jeszcze jak lekarz podaje wujkowi coś do podpisania. Czułam się okropnie zmęczona i nie miałam nawet ochoty walczyć z tym uczuciem. Po chwili ból odszedł w niepamięć i zatopiłam się w świecie snów i koszmarów. Nie wybudziłam się tym razem z krzykiem. Czułam, że zdołałam pokonać potwory.

Ale na jak długo?

***

Zjadłam śniadanie i właśnie zmywałam naczynia. Bandaż na nadgarstku przeszkadzał mi w zginaniu dłoni. Jednak nie było to aż tak uciążliwie. Jak obudziłam się rano wujek wytłumaczył mi, że straciłam sporo krwi jednak nie groziło mi nic poważnego dlatego lekarz dał Salvatore do podpisania parę papierów i kazał mi się oszczędzać zanim organizm wróci do pełni sił. W chwili kiedy wycierałam szklankę do domu wszedł wujek. Przywitał mnie całusem w czoło i pognał na górę aby obudzić śpiąca Oliwkę. Jego wyraz twarzy był inny, wiedziałam, ze moje nocne zachowanie go zraniło jednak byłam mu wdzięczna za to, że nie zadawał pytań ani nie próbował ze mną na ten temat rozmawiać.

Wakacje w e Włoszech trwają trzy tygodnie dłużej niż w Polsce wiec miałam czas na zadomowienie się zanim pójdę do liceum. W sumie lepiej bo czułam się tutaj jak jakiś kosmita. Potrafiłam mówić po włosku co nieco, to co pamiętałam z czasów dzieciństwa, jednak daleko było mi do perfekcyjnego akcentu. Poza tym Sycylijska gwara była taka zagmatwana, że zdarzało mi się przechodzić na angielski dla wygody, jednak najczęściej i to nie dawało skutku. Jeżeli już ktoś umiał mówić to akcentował wyrazy po swojemu i też niewiele rozumiałam. W końcu postanowiłam zrezygnować i co najwyżej zamawiać lody w lodziarni, która znajdowała się niedaleko. Sprzedawczyni chyba mnie polubiła bo się do mnie szerzej niż do innych klientów.

Wytarłam do sucha szklankę i odłożyłam ją do szafki. Uśmiechnęłam się jak wesoły pisk Oliwii wypełnił pomieszczenie. Salvatore trzymał ją na rękach a ona udawała, że lata. Odłożyłam ścierkę i niewiele myśląc wytarłam dłonie o spodnie. 

Moja siostra siada do stołu a wujek zaczyna smażyć jajecznicę z bekonem. W powietrzy rozchodzi się zapach koperku i bazylii. W Warszawie żeby kupić świeżą bazylię trzeba było dać urwać sobie głowę a tutaj? Tutaj ten pachnący krzew rośnie wszędzie. Nic dziwnego, że jest ona prawie w każdej potrawie. 

Nagle rozległ się dzwonek do drzwi Salvatore zesztywniał i wyłączył kuchenkę. Niespodziewany gość zadzwonił jeszcze raz i tym razem wujek ruszył w stronę drzwi. Zdążył tylko przekręcić klucz i nacisnąć klamkę a obcy mężczyzna rzuciła się na niego z dzikim krzykiem. Ja w raz z Oliwką krzyknęłyśmy przerażone. Szamotanina trwała dłuższą chwilę i byłam pewna, że jeden z dwóch ma złamany nos, ale wszystko działo się tak szybko, że nie mogłam odgadnąć który. W tej chwili zdałam sobie sprawę, że musze coś zrobić. Rozejrzałam się gorączkowo i zobaczyłam telefon telefon stacjonarny.  Jednak zanim zdążyłam zrobić chociaż krok usłyszałam cyknięcie odbezpieczanego pistoletu. Obejrzałam się ze zgrozą. Nieznajomy stał nad Salvatore i mierzył do niego z broni. Dopiero w tej chwili mogłam mu się przyjrzeć z bliska. Był młody, nawet bardzo. Z jego nosa ciekła krew a prawy policzek tak opuchnięty, że zastanawiało mnie czy widzi na to oko. Wewnątrz poczułam dumę, że nie dał się takiemu gówniarzowi. Gówniarz jak gówniarz był starszy ode mnie o przynajmniej sześć lat.

Kątem oka spojrzałam na siostrę, która była tak biała jak marmurowy blat przy którym siedziała. Miałam nadzieję, ze się nie rozpłacze, albo nie zacznie krzyczeć. Gdzieś czytałam, ze w takich sytuacjach należy zachować spokój.

Po chwili usłyszałam jak nieznajomy krzyczy coś w stronę wujka. Zrozumiałam tylko ogólny kontekst, albo przynajmniej miałam nadzieję, ze jest to główny kontekst. Gadał coś o jakieś zatopionej łodzi i zniszczonym sprzęcie i o nieznanej mi wielkiej firmie kosmetycznej, jednak przez to, że targały nim emocje nie mogłam zrozumieć ani słowa więcej. 

 

Tili tili bum

Ciemność cię straszy

Tak jak straszyła cię gdy byłaś mała

Tak i teraz potwory o czerwonych oczach

Zmuszają cię do ciszy.

 

-Jest tam ktoś spytała?– odpowiedziała jej cisza. Głos nie odezwał się ponownie. Sophia była zdeterminowała dowiedzieć się skąd pochodzi. Przyśpieszyła kroku. Jej stopy nie wydawały żadnego dźwięku. Dopiero teraz to zauważyła. Przystanęła aby sprawdzić co jest nie tak z podłożem. Nie zauważyła niczego dziwnego. No ale jakby nie patrząc poruszała się po tej ziemi jak zjawa. Nagle mrożący krew w żyłach śmiech znów zakłócił ciszę. 

 

Tili tili bum

Woda parzy oczy

Unieruchamia zmęczone ręce

Które już przestały 

Utrzymywać cię na powierzchni

 

Jak umilkł miał taki wyraz twarzy, że byłam pewna, że zastrzeli Salvatore. Jednak widziałam na jego twarzy wahanie. W końcu uderzył wujka rękojeścią w skroń a ten stracił przytomność. Ścisnęłam pięści aby nie krzyknąć. Jednak wiedziałam, ze moja siostra jest jeszcze mała i pewnie jest na skraju załamania nerwowego.

Zaryzykowałam i spojrzałam się na Oliwkę ona tez się na mnie patrzyła. Powiedziałam bezgłośnie „schowaj się”. Ona bez dwóch zdań skuliła się pod blatem. 

Nie miałam sprecyzowanego planu, działam instynktownie tak jak podczas walki na macie lub na treningach. Zdałam się całkowicie na swoje ciało.

Dwoma susami pokonałam odległość dzielącą mnie od nieznajomego i wyćwiczonym kopnięciem w brzuch pozbawiłam go tchu jednak nie wyrwałam mu broni z ręki, która teraz była chwiejnie wycelowana w moją stronę. 

-Cofnij się!- stęknął. 

Spróbowałam zrobić cokolwiek jednak zobaczyłam jak jego palec naciska spust. Broń wydała ciche westchnienie a ja poczułam jak strumień powietrza przelatuje mi tuż obok kolana. Przeszedł mnie lodowy dreszcz. Dopiero teraz zauważyłam, że na broni jest tłumik, co oznaczało, że nikt nie przyjdzie nam na ratunek. Staliśmy tak przez chwilę. Po czym zaczęłam się powoli wycofywać a on szedł za mną nie zmieniając dzielącej nas odległości. W końcu stanęliśmy tuż przy kuchence. Jedna myśl zaświtała w mojej głowie. Wzrok napastnika kipiał całą gamą emocji. Postawiłam wszystko na tej jeden pomysł. Złapałam patelnię i chlusnęłam jej zawartością na nieznajomego. Przez chwilę bałam się, że tłuszcz zdążył ostygnąć, jednak przeszywający wrzask nieznajomego utwierdził mnie w przekonaniu, że podjęłam słuszną decyzję. Niestety myliłam się. Nie wiem co było pierwsze ból jaki poczułam czy odgłos strzału. A zresztą to wszystko jedno. Stało się to tak szybko, że mój umysł ledwo zarejestrował co się stało. Po chwili leżałam już na ziemi. Metaliczny smak podszedł mi do ust a ja zaczęłam się krztusić. Wiedziałam, ze to koniec. Że tym razem umrę. Na te myśl uśmiechnęłam się w duchu. Wreszcie spełniło się jej marzenie. Zamknęła oczy nie walcząc z nadchodzącą ciemnością. 

***

Wyszedł do domu i spojrzał się na wszystkich obecnych. Mężczyzna był nieprzytomny, gówniara w szoku. Wzruszył ramionami i skręcił kark mężczyźnie, który mu służył. Totalny idiota. Tym bardziej, że prawie zabił jego ukochaną Kajlę. Nie tracąc czasu szybko ją wybudził z tej ludzkiej nieświadomości. Wziął ją na ręce i uśmiechnął się paskudnie. Poczuł dreszcz podniecenia. Wreszcie należy do niego.

*** 

Biegłam tak słyszałam za sobą kroki to był ON. Nie miałam siły jeszcze raz użyć mocy. Nagle się potknęła. Czułam się bezbronna jak JEGO cień się do mnie zbliżał. Miał z dłoniach sztylet najprawdopodobniej nasiąkniętym wodą święcona. Serce waliło mi jak oszalałe. Czułam w gardle gulę. Paniczny strach rozlewał się po moim ciele. To była Jego sprawka. Był coraz bliżej. Błagałam w duchu aby to się nie powtarzało. Lecz widziałam że to nieuniknione. Nie było sposobu na uniknięcie cierpienia. Od roku było moim towarzyszem nawet jeśli udawało mi się uciec. Gdy podniósł sztylet zamknęłam oczy.

 ***

Czułam piekący ból w klatce piersiowej. Spróbowałam się poruszyć. Nie mogłam ciało w pasie było jak sparaliżowane. Pierwotny strach przeszedł w rezygnacje . Westchnęłam ciężko, po czym z mojego gardła wydobył się cichy jęk. Sznur poświęcony wodą parzył mi skórę. Szarpnęłam się. Ból przeszedł całe ciało. Co spowodowało że oddychałam płytko i z trudem. Jęknęłam, rozpoznałam komnatę. Jakbym mogła ją zapomnieć. To było tło moich najgorszych koszmarów. Ściany porośnięte zielonym mchem cuchnęły stęchlizną. Byłoby całkowicie ciemno gdyby nie smuga światła wpadająca przez dziurę w ścianie. Sufit podpierany był zgniłymi belkami. Kopnęłam z irytacją szczura, który z zainteresowaniem węszył mi buty. Nagle drzwi otworzyły się z piskiem i w nich pojawił się Adam. Był ubrany w czarny garnitur i spodnie dżinsowe. Dość przyzwoicie gdyby nie ogromna plama krwi na klatce piersiowej. Uśmiechnęłam się pod nosem. Mimo słabości zdołałam mu przypomnieć kim jestem. Więził mnie tutaj i wykorzystywał moją słabość od roku. Miałam tego dość. To, ze był wampirem krwi szlachetnej nie dawało mu prawa do bycia bezprawnym sadystą. Skrzywiłam się. Jego głos doprowadzał mnie do mdłości.

-Witaj słodka Kajlo. Pani mojego serca– Uśmiechnął się ukazując doskonałe białe zęby

-Widzę że potwór nauczył się manier– nabrałam powoli powietrza by uniknąć bólu i dodałam -Masz zamiar mnie zjeść widelcem czy łyżką?– spytałam z sarkazmem

-Chętnie, ale co to wtedy za zabawa?– przybliżył rękę do mojego policzka. Nie straciłam czasu, w chwili gdy jego ręka znalazła się blisko mojej twarzy złapałam ją zębami z całych sił. On krzyknął i pociągnął dłoń w swoją stronę

-To ci nie ujdzie na sucho! Balt!- Odwrócił się nie otrzymując odpowiedzi od strażnika. Zaczął się z niecierpliwieniem rozglądać po korytarzu. 

Za pomocą mocy zaczęłam przypalać wężły.

-Chciałaś uciec! To nie takie łatwe!-

Po tych słowach poczułam jak mój umysł atakuje fala bólu. Odpuściłam. Nie miałam siły aby z nim walczyć.

-Nie ale uda mi się– syknęłam

Wcześniej już uszkodzone węzły pękły. Wstałam i w sekundę przytłukła go do ściany. Uderzenie było tak silne i niespodziewane, że przeciwnik stracił przytomność. Poczułam nagłą duszność. Jakby ktoś grzebał mi w płucach. 

Zaczęłam biec po schodach ku wyjściowi. Ucieknę. Dam radę! 

Tym razem udało mi się…

 

Zaczęła biec przed siebie. Nie zwracając już uwagi na to czy narusza jakieś prawa fizyki. Głos dziewczynki coraz bardziej się zniekształcał. W końcu Sophia zrozumiała gdzie jest i właściwie przestała się bać.

-Ojcze Shatter, wiem , ze to ty– powiedziała spokojny acz donośnym głosem. W jednej chwili cała iluzja znikła. Sophia znajdowała się w podziemnym zamku w ostatnim z kręgów piekielnych. Sala była ogromna. Cała wykonana ze szkarłatnego marmuru i obsydianu. Witraże w ogromnych oknach przedstawiały krwawe i makabryczne sceny wojny, głodu i epidemii. Dziewczyna poczuła jak po plecach przechodzi jej dreszcz niepokoju. Jej wzrok zatrzymał się na złotym tronie gdzie zasiadywał jej pradawny ojciec –Śmierć. Był to Trupo blady mężczyzna o ogromnych gryfich skrzydłach, które wraz z peleryną ze smoczej skóry prawie całkiem okrywały jego postać. Sophia bez namysłu ukłoniła się przed nim. Bóg nie odezwał się. Zeskoczył jednak ze swojego tronu i powolnym krokiem szedł w stronę wilczycy. Jego skrzydła były tak duże że obcierały się o ziemię. Jak dzieliło ich już tylko kilkanaście centymetrów.

-Córko moja. Moje serce krwawiło gdy ujrzałem, że najzdolniejsze z moich dzieci zostało porwane i zamknięte w klatce. I jeszcze ten znak– mówiąc to dotknął niebieski symbol półksiężyca który Sophia nawet nie wiedziała, że ma –chcieli kontrolować boski twór jak zabawkę. Jedyne co mogłem zrobić to zabrać cię do siebie, do krainy śmierci. Pragnę abyś królowała tutaj na moim tronie gdy ja będę na świecie siał plagi i zarazę, gdy będę zbierał błąkające się dusze i ważył ich sumienie. Czy jesteś gotowa przyjąć ten zaszczyt?- 

Jego słowa oblały Sophię jak kubeł zimnej wody. Czuła że cała drży. Kiwnęła jednak penie głową. Nie wiedziała, czy wolno jest jej się odzywać. 

I tak właśnie zaczęło się jej kilku stuletnie panowanie nad piekłem. Była prawą i sprawiedliwą władczynią. Piekielne byty darzyły ją szacunkiem a grzesznicy, którzy tutaj odbywały swoją odwieczną karę byli traktowani sprawiedliwie. Ojciec Smierć czasem przychodził sprawdzić jak miewa się jego ulubienica i za każdym razem chwalił jej najlepsze cechy. Mówił również że urosła, chociaż prawda była taka, że jej nieśmiertelne ciało w ogóle się nie zmieniało. Tak powoli rok za rokiem mijały stulecia.

Pewnego dnia jednak…sama nie pamięta dlaczego. Obudziła się w nieznanym miejscu. Cała zraniona i poobijana. Czyżby coś się stało w jej podziemnym królestwie? A tak w ogóle skąd ona pochodzi? Starała się złapać wspomnienia, które ulatywały jak oszalałe z jej głowy. Czuła jak ogarnia ją panika jak w jej umyśle nie zostało nic prócz jej imienia i panicznego strachu przez światłem dziennym. Wysiliła umysł i zdołała wyciągnąć z niego tylko jedno zdanie.

„Przypomnisz sobie jak przyjdzie czas” 

Wkrótce po tym została zaadoptowana jako dziecko pewnej polskiej rodziny. Jej ludzkie życie wyparło wspomnienie przebudzenia na polanie. Ale teraz już pamięta. Kim jest. I dowiedziała się czym jest strach przed samą sobą. Poprzysięgła sobie, że będzie pomagać ludziom i stanie się dobra, ale koniec końców jest potworem. Tak jak mówił jej ten, który ją obudził. Tego, którego się bała jak samej siebie. Trafił swój na swego. On i ona oststnie Dzieci Cienia…

Koniec

Komentarze

Hmmm.

Początek nie zachęca do lektury – interpunkcja leży i kwiczy, trafiają się literówki, za to nic się nie dzieje, tylko serwujesz mitologiczną kosmogonię.

Z dalekiego wschodu słuchać głosy o bohaterach odzianych w zbroję i katany.

No to oryginalne ubranka mają. Nie dosyć, że miecze założyli, to jeszcze jedna zbroja na wielu bohaterów. ;-)

Za spokojnym oceanem duchy tych co płomień życia przestał się tlić stąpają na ziemię zrodzeni z dymu.

A co czytelnicy mieli wywnioskować z tego zdania, można tylko zgadywać. Bez przesady z tą liczbą błędów w zdaniu – albo interpunkcja, albo nie wszystkie słowa… Jeśli tu jest nazwa geograficzna, to powinna być dużymi literami.

kroczą po ziemi kusząc – dodałbym przecinek przed “kusząc”

Za spokojnym oceanem duchy tych,[+] co płomień życia przestał się tlić,[+] stąpają na ziemię zrodzeni z dymu

Są jednak legendy, które doskonałe w swym przekazie aż strach zmieniać – tutaj zgrzyta coś w drugiej cześci zdania

Śmierć jest najsprawiedliwszą z pierwotnych rodziców – jeśli z rodziców, to jednak najsprawiedliwszym

pychą…wtedy – zjedzona spacja

ze chaos – literówka

Na osiem zdań trzeciego akapitu trzykrotnie powtarzasz słowo chaos. Trochę za dużo.

bóg śmierci,[+] Shatter,[+] zabierał

tchnieniem ciała i duszę,[+] to chaos się uwalniał – bo to zdanie podrzędne zaczynasz od “gdy”

zatrzymać jego destruktywne działanie,[+] dopóki Matka

ich włosy w połowie białe i czarne – w połowie są białe i czarne, a co z drugą połową? winno być po połowie

świeciły lazurowym błękitem – na upartego błękit nie świeci (czepialstwo)

Nieliczni z nich posiadali skrzydła, które unosiły ich ciała nad chmury i pozwalały dostać się do boskich rodziców. Ich doskonałość – powtarzasz niepotrzebnie

sprawiała, Że nie miały – z małej litery

czasem, jak było to konieczne,[+] posługiwały – jeśli

w kroczące zjawy,[+] niepotrafiące

padło ofiarą trujących dla ich jestestwa promieniom słonecznym – e? trujących promieni słonecznych

A ci, którym się udało wrócić do fizycznej postaci,[+] na zawsze tracili

przez wieki sprawiali piecze – sprawiać można komuś zawód, a ktoś piecze placki – pieczę sprawować

Biało-czarne istoty,[+] nieprzyzwyczajone do nienawiści,[+] padały

po “Sophią” masz podwójny odstęp – do sformatowania

i nagła zmiana narracji, hop, chyba gwiazdki pojawiają się za późno

Ogółem o wstępie: z początku sądziłem, że wypadło mi czytać tekst o fajnej bajkowej stylizacji, chwilę potem skrzywiłem się na jakieś anielskie bękarty (nie lubię), a w końcu styl z pierwszych zdań szybko wyparował. I zmiana narracji wbiła w kwestie językowe osinowy kołek.

Do tego multum pomyłek. Tekst niezredagowany, nieporządny. Głównie interpunkcja, na co można przymknąć oko (bo też nie jest rażąca), ale literówki, wielka litera w środku zdania, podwójne odstępy – to już poszlaka, że nie było wystarczającej ilości poprawek.

6 krótkich akapitów, a ja wyliczyłem 20 miejsc do zmiany lub poprawki. Pięciokrotnie za dużo. A wydaje mi się, że mogłem coś przeoczyć. Edit: Finkla to potwierdziła, przeoczyłem.

Tak na początek:

Z dalekiego wschodu słuchać – literówka

…światło z cieniem a nicość z pychą…wtedy możemy mówić o chaosie – spacja po wielokropku i z wielkiej litery

Można by rzec, ze chaos został zwalczony – literówka

Ich doskonałość sprawiała, Że nie miały one trudności z nawiązaniem– literówka

Pomimo strat boscy wysłańcy przez wieki sprawiali piecze – sprawowali pieczę

a na nosie pojawiła się zmarszczka…to był znak na który czekałam – spacja po wielokropku

Były to dwie parz równoległych blizn – What!?

-Kajla choć…a nie jak kołek tam stoisz – “Chodź”! Ortograf! A do tego spacja po wielokropku plus zły zapis dialogu

I tak dalej.

Tekst do gruntownego przejrzenia pod względem literówek, interpunkcji, spacji, zapisu dialogów, itp.

O treści się na razie nie wypowiadam, bo jeszcze nie przeczytałem całego.

 

Przykro mi to pisać, ale uważam, że w obecnym kształcie Dzieci Cienia niespecjalnie nadają się do czytania. W tekście ze świecą trzeba szukać poprawnie napisanego zdania. Lektura, podczas której cały czas należy mocno główkować, by zrozumieć, co też Autor/ Autorka miał/ miała nadzieję powiedzieć, jest dość męcząca, tym bardziej, że opowiadanie jest przegadane i, moim zdaniem, raczej nudne. A ja nie lubię czytać, nie czerpiąc z tego przyjemności.  

Tekst z taką ilością błędów nadaje się chyba wyłącznie do generalnego remontu.

Sugeruję, Anonimie, byś zajrzał/ zajrzała do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

We­dług le­gen­dy ich włosy w po­ło­wie białe i czar­ne były de­li­kat­ne i ulot­ne jak po­ran­na mgła. – Skoro włosy były w połowie białe i czarne, to jakie były w drugiej połowie?

Dlaczego w zdaniu nie ma przecinków?

 

jak było to ko­niecz­ne po­słu­gi­wa­ły się ich mocą. Byli rów­nież straż­ni­ka­mi ludz­kich snów, jako że noc była ich domem. Isto­ty te były nie­ziem­sko pięk­ne… – Powtórzenia.

 

Za­wład­nię­ci żądzą wła­dzy i za­śle­pie­ni cha­osem… – Owład­nię­ci żądzą wła­dzy i za­śle­pie­ni cha­osem

 

I tak w TEN DZIEŃ jak w każdy inny wy­bra­łam na plaże. – Co wybrała na plaże i ile było plaż?

Pewnie miało być: I tak w TEN DZIEŃ, jak w każdy inny, wy­bra­łam się na plażę.

 

W pod­sko­kach wy­cho­dzi­łam z sa­mo­cho­du… – Chciałabym to zobaczyć. ;-)

 

-Mogę już iść?– bła­ga­łam po raz setny. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza; brak spacji po pytajniku.

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Spoj­rza­łam na nią bła­gal­ny­mi ocza­mi.Spojrzałam na nią błagalnie.

Oczy nie mogą być błagalne, błagalne może być spojrzenie.

 

Jej czar­ne jak smoła włosy lekko za­tań­czy­ły wokół jej twa­rzy. – Nadużywasz zaimków. Czy jej włosy mogły tańczyć wokół cudzej twarzy?

 

Lu­bi­łam to lek­kie uczu­cie bólu. – Raczej: Lu­bi­łam to uczu­cie lekkiego bólu.

 

ważne było że uzy­ska­łam po­dziw u chło­pa­ków, wśród nich mia­łam naj­wię­cej ran i dum­nie każdy ślad po nich no­si­łam. – Dlaczego bohaterka miała rany wśród chłopaków? Ciekawi mnie też, jakie ślady miała po chłopakach i dlaczego je dumnie nosiła?

A może miało być: …ważne było, że zy­ska­łam po­dziw chło­pa­ków, bo mia­łam wię­cej ran/ skaleczeń niż oni i byłam dumna z każdej blizny.

 

To chyba przez kolor tych blizn są bla­do-ró­żo­we… – To chyba przez kolor tych blizn, są bla­doró­żo­we

 

pu­ści­łam się bie­giem sta­wia­jąc sze­ro­kie kroki, do­szłam do resz­ty ko­le­gów. – Chciałabym zobaczyć tak biegnącą, dochodzącą bohaterkę. ;-)

 

Po­ru­sza­nie się po ska­łach nie sta­rza­ło mi pro­ble­mu. – Literówka, czy problem pozostawał młody?

 

do­ce­nia­li za­chwyt jakim pa­trzy­łam na wzbu­rzo­ne morze. – Patrzymy oczami, nie zachwytem.

 

Za­mknę­ła oczy i za­sty­głam w bez­ru­chu. – Literówka.

 

Pu­ściał tę uwagę mimo uszu. – Literówka.

 

Wszyst­kie gwary na po­wierzch­ni uci­chły. – Dialekty, narzecza i slangi także?

Gwar nagle ucichł, czy dziewczyna przestała go słyszeć?

 

krzyk­nę­łam gdy od­na­la­złam się na ka­mie­niu. – Czy wcześniej zagubiła się na kamieniu?

 

Wesz dzię­ki że mi po­wie­dzia­łeś bo nie czu­łam… – Literówka czy insekt?

 

Co jakiś czas kro­ple wody chło­dzi­ły mi ciało nie po­zwa­la­jąc mi usnąć. – Czy krople mogły chłodzić ciało dziewczyny i nie pozwalać usnąć komuś innemu?

Co się stało z przecinkami?

 

Wsta­łam pręd­ko nie zwra­ca­jąc uwagi na drob­ne roz­cię­cia jakie ten ruch spo­wo­do­wał. – Jakie rozcięcia powoduje podniesienie się?

Gdzie są przecinki?

 

naj­wyż­szy z grupy też jej prze­wod­nik czę­sto jak wtedy maił ze sobą swoją młod­szą sio­strę Kar­men… – Literówka, czy stroił siostrę zielonymi gałązkami?

Tu też brakuje przecinków.

 

Ad­re­na­li­na się­gnę­ła ze­ni­tu. – W jaki sposób adrenalina sięga zenitu?

 

 

Kiedy woda stała się największym wrogiem bohaterki, postanowiłam przerwać łapankę, bo usiłowanie poprawienie tego tekstu, choćby wybiórczo, to orka na ugorze.

Na początku próbowałam zaznaczać błędy, ale bardzo szybko zrezygnowałam – nie ma chyba jednego zdania bez minimum jednej usterki. Masz Autorze/Autorko wszystko – literówki, migrujące ogonki, poległą interpunkcję, błędną odmianę słów (rzeczowniki, czasowniki, przymiotniki i w ogóle wszystko), błędy logiczne, błędy w zapisach dialogów. A im dalej w tekst, tym tego wszystkiego więcej. To powoduje, że tekst jest po prostu niechlujny i bardzo ciężko się go czyta, bo nie wiadomo o co w danym momencie chodzi i co tak naprawdę się dzieje. 

Doczytałam do końca z trudem.  I w sumie nie za wiele zrozumiałam. Tekst – jak wspomniała Reg – jest przegadany, fabuła taka bardziej “nastolatkowa”, a jedyny ciekawy wątek Dzieci Cienia potraktowany po łebkach i wciśnięty w resztę w sposób mało czytelny. 

Gdyby opowiadanie gruntownie przebudować, to mogłoby się z tego pomysłu nawet coś wyciągnąć. 

Jestem szczęśliwy, bo nie obowiązuje mnie czytanie i komentowanie tekstów anonimowych. Mogę, ale nie muszę! Co autorowi /rce oszczędzi kolejnej porcji bardzo krytycznych uwag.

Nowa Fantastyka