- Opowiadanie: TomRud - Ukryci najeźdźcy

Ukryci najeźdźcy

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Ukryci najeźdźcy

Adam, porucznik w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, siedział przed komputerem i grał w pasjansa, gdy drzwi do pokoju, w którym siedział, nagle się otworzyły i do środka wszedł jego szef, major Dobiecki.

– Mam dla ciebie zadanie – mówił major. – Odkryto niepokojące zjawisko. W kilku miejscowościach położonych obok siebie następuje wzmożony wykup gospodarstw przez nieznaną grupę ludzi. Powstała tam mała kolonia, z którą kontakt jest niezwykle utrudniony. Należy zbadać, kim są nabywcy i jakie są ich zamiary. Tu są dane i adresy pozostałych jeszcze starych mieszkańców tych miejscowości.

Adam przeczytał informacje zamieszczone na kartce podanej mu przez majora. Do pokonania miał dość krótki dystans do miejscowości Kotuń i Kłoda koło Jastrowia w Wielkopolsce. Nie musiał się spieszyć z wyjazdem, bo pracował w poznańskiej delegaturze ABW.  Postanowił wyjechać wczesnym wieczorem i zatrzymać się w Jastrowiu na noc. Po przyjeździe na miejsce nie miał problemów ze znalezieniem hotelu położonego przy drodze na Koszalin. Niestety na wyposażeniu pokoju hotelowego nie było telewizora, dlatego, żeby się nie nudzić wieczorem, wyszedł do miasta po parę czasopism do poczytania. Przechodząc przez recepcję, zapytał pracownika:

– Jak mogę dojechać do Kłody lub Kotunia?

– Wyjedzie pan na główną drogę w kierunku Koszalina i na światłach w lewo.

– Daleko to jest od Jastrowia?

– Będzie jakieś dziesięć kilometrów.

– Chcę w okolicy kupić wiejski dom. Wie pan, taka „ucieczka na wieś.”

Recepcjonista nie wyglądał na zdziwionego deklaracją Adama.

– Okolica jest ostatnio popularna. Dużo domów sprzedano. Ludzie mówią, że nowi to jacyś zamożni ludzie. Jak robią zakupy, to wydają kilkaset złotych, i mają lepsze samochody.

– A jest jeszcze coś ciekawego w zachowaniu nowych mieszkańców?

– Raczej nie…, chyba to, że poruszają się w grupie. Widać ich zawsze w większym towarzystwie.

– Próbują nawiązać kontakt z mieszkańcami?

– Jak to zwykle bywa, zamieniają parę słów ze sprzedawcami w sklepie. A pan to dziennikarz czy co? – zainteresował się recepcjonista.

– Nie. Tylko pytam, bo jestem ciekawy, jacy ludzie tu mieszkają.

– Pracy tu niewiele, młodzi wyjeżdżają do dużych miast lub na Zachód. Reszta jakoś bieduje.

– Niestety, tak bywa.

Recepcjonista kiwnął z uśmiechem głową, zadowolony, że mógł z kimś zamienić słowo.

Następnego ranka Adam postanowił nie zwalniać pokoju i zostać jeszcze na jedną noc. Opuścił hotel, wsiadł do samochodu i wyjechał na główną drogę. Tak, jak mu radził recepcjonista, skręcił na skrzyżowaniu w lewo. Zabudowania miasteczka skończyły się raptem po dwustu metrach. Dalej droga prowadziła przez pola uprawne i tereny leśne. Asfalt był dość cienki i wyboisty, co uniemożliwiało szybszą jazdę. Adam musiał skupiać się na prowadzeniu auta, żeby nie wpaść w jedną z licznych dziur. Jezdnia rozwidlała się. Oczywiście, jak w przypadku dróg gminnych, brakowało oznaczeń. Po prawej stronie zabłyszczała tafla niewielkiego jeziorka. Po tym poznał, że jedzie we właściwym kierunku.

Zatrzymał się przy pierwszej posesji w Kłodzie. Budynek mieszkalny był parterowy, ceglany, ze spadzistym dachem. Z tyłu domu znajdowały się zabudowania gospodarskie. Wszedł na podwórko, po którym swobodnie chodziły kury. Przy stodole ujadał pies na łańcuchu. Adam skierował się do drzwi wejściowych i zapukał w nie. Po dłuższej chwili zastukał jeszcze raz, tym razem dużo głośniej. Nikt się nie pojawił. Niezrażony ciszą nacisnął klamkę, drzwi się otworzyły.

– Dzień dobry. Jest tu kto? – powiedział w głąb sieni.

– A, dzień dobry – z kuchni wyszła starsza kobieta.

– Szukam sołtysa. Gdzie go mogę znaleźć?

– Dwa domy stąd jest jego gospodarstwo.

– Poszukuję domu do kupienia w tej okolicy.

– Ja tam, panie, nic nie wiem– spłoszona kobieta wycofała się do kuchni.

– No cóż, do widzenia – zakończył rozmowę Adam, widząc postawę gospodyni.

Wrócił do samochodu i podjechał pod trzeci dom we wsi. Budynek był podobny  w stylu do tego, który odwiedził przed chwilą. Tylko stodoła i obora były bardziej okazałe. Przy budynkach gospodarczych kręcił się jakiś człowiek w stroju roboczym. Adam podszedł do niego. Był to mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lat, dość niski. Na głowie miał wytarty beret, na nogach ubłocone gumofilce.

– Pan jest sołtysem?

– Ano, jeszcze tak.

– Dzień dobry – Adam podał rękę mężczyźnie. – Bardzo ładna okolica, chciałbym tu kupić dom na lato.

– Panie, tutaj już nie ma nic do kupienia, wszystko poszło w obce ręce.

– To takie duże jest tutaj zainteresowanie nieruchomościami? – udał zaskoczenie.

– Ze starych mieszkańców to tylko trzy domy zostały. Machoniowa na początku, ja, no i Kowalscy, ale ich chyba już prawie wykurzyli.

– A gdzie ci Kowalscy mieszkają?

– Następne gospodarstwo.

– A dużo już nieruchomości we wsi wykupili?

– Było dwadzieścia domów, zostały, jak powiedziałem tylko trzy.

– Ma pan kontakt z tymi przyjezdnymi?

– Na samym początku, jak pierwsze gospodarstwa kupowali, to jakichś pełnomocników wysyłali. Im więcej przejmowali domów, tym rzadziej się ze mną kontaktowali. Zresztą niedługo są wybory na nowego sołtysa, więc pewnie wybiorą swojego. Ja się nie będę pchał na stanowisko.

– A kto kupuje te wszystkie gospodarstwa?

– Jacyś przyjezdni. Mówią, że z Poznania i Szczecina.

– Panu też proponowali sprzedaż gospodarki?

– I tam, panie – żachnął się sołtys. – Nie zamierzam się nigdzie przeprowadzać. Mnie tu dobrze.

– Nie boi się pan nacisków, żeby pan sprzedał gospodarstwo?

– Ja się ich nie boję, normalne ludzie. Tylko te rodziny takie dziwne.

– Co pan przez to rozumie?

– Nie pasują do siebie, każdy wygląda jak z innej parafii. Coś jest z nimi nie tak.

– Dziękuję za informacje.

Pożegnał się z mężczyzną i wrócił do samochodu. Ruszył w kierunku wsi Kotuń. Przejeżdżał powoli przez miejscowość i z zaciekawieniem obserwował wykupione posesje. Nic interesującego się w nich nie działo, wyglądały raczej na wymarłe. Droga była jakby lepsza, mniej dziurawa. Adam mocniej nacisnął pedał gazu. Wjechał do lasu, w którym rosły okazałe sosny. Po kilku minutach jazdy drzewa ustąpiły miejsca polom uprawnym. W oddali pojawiły się zabudowania Kotunia. Po obu stronach szosy rosły drzewa owocowe: jabłka, czereśnie i śliwy. Gdy zbliżał się do pierwszego zabudowania, na drodze dostrzegł szlaban. Biały drąg przegradzał jezdnię. Podjechał bliżej. Szlabanu pilnował siedzący w budce strażnik. Adam otworzył okno. Ochroniarz opuścił swoje miejsce i podszedł do samochodu.

– Pan do kogo?

– Chciałem porozmawiać z sołtysem.

– Nie ma go. Pojechał do miasta.

– Może ktoś go zastępuje?

– Kim pan jest? – zasadniczo zapytał strażnik.

– Jestem dziennikarzem i opisuję zmiany na wsi wynikające z rozwoju cywilizacyjnego.

– Chwileczkę, zadzwonię.

Ochroniarz wrócił do swojej budki. Wziął telefon do ręki i wybrał numer. Adam rozejrzał się po okolicy. Dostrzegł, że wokół wsi budowano metalowe ogrodzenie. Po dwóch minutach strażnik skończył rozmowę.

– Niestety, pan sołtys nie ma czasu z panem porozmawiać.

– Może umówimy się na jutro.

– Pan sołtys powiedział, że nie będzie udzielał wywiadu. To jest teren prywatny, proszę odjechać – powiedział stanowczo ochroniarz.

Adam wycofał samochód do pierwszego zjazdu w pole i tam zawrócił. Wracając przez Kłodę, zauważył na poboczu sołtysa. Kiwnął do niego ręką, ale ten nie odpowiedział, jakby nie widział samochodu Adama.

Podjechał przed hotel. Gdy zobaczył go recepcjonista, od razu powiedział:

– Doba hotelowa kończy się o trzynastej.

Adam spojrzał na zegar ścienny, była za trzy pierwsza.

– Zostaję jeszcze jeden dzień, mówiłem chyba o tym– powiedział lekko poirytowanym tonem.

– Ach tak, przepraszam, zapomniałem – odrzekł recepcjonista.

W pokoju położył się na łóżku i zaczął studiować mapę. Szukał jakiejś bocznej drogi prowadzącej do Kotunia, najlepiej z pominięciem Kłody. Znalazł taką. Zadowolony złożył mapę i wyciągnął się na łóżku.

Wyruszył na misję wieczorem. Początkowo droga wiła się przez pola, które później przeszły w las. Według mapy ciągnął się on prawie do Kotunia. Nawierzchnia drogi poprawiła się, była mniej wyjeżdżona przez maszyny rolnicze. Trochę przyspieszył i na granicy drzew zatrzymał samochód.

Wysiadł i ruszył pieszo przed siebie. Zapadały już ciemności, na zachodzie dogasał blask zachodzącego słońca. Po kilku minutach marszu dotarł do bramy wykonanej z metalowych kratek. Do niej dochodziło ogrodzenie zrobione z tego samego materiału. W jednym jak i w drugim kierunku nie było widać jego końca. Wspiął się na szczyt ogrodzenia mającego ponad dwa metry wysokości i kiedy chciał zeskoczyć jego prawy but poślizgnął się na metalowej konstrukcji. Adam spadł  na ziemię. Przez chwilę leżał bez ruchu, bojąc się, czy czegoś sobie nie uszkodził. Szczęśliwie nic mu się nie stało. Wstał i rozejrzał się po okolicy. Pierwsze światła były w odległości około stu metrów i pochodziły z lamp ulicznych.

Nie chciał zbyt szybko wychodzić z ciemności, dlatego, trzymając się strefy cienia, szedł w głąb miejscowości. Mijając piąte czy szóste zabudowanie, dostrzegł jakiś większy budynek, z którego w kierunku nieba krzyżowały się nieduże snopy światła. Bardzo go to zaciekawiło. Okrężną drogą zbliżył się do budynku. Była to wielka stodoła z dużym, spadzistym dachem. Przez dłuższą chwilę obserwował otoczenie zabudowań. Zbierał się już do powrotu, gdy nagle rozległ się krótki wysoki dźwięk. Zaskoczony Adam przykucnął, myśląc, że odkryto jego obecność, ale usłyszał odgłos podnośników hydraulicznych. Ze zdziwieniem stwierdził, że dach stodoły otwiera się na boki, rozchylając się jak rozkwitający kwiat. Światła zmieniły kolor na czerwony. Nad dachem pojawił się spodek kosmiczny, który po chwili zniknął we wnętrzu stodoły. Obiekt latający nie był zbyt duży. Adam ocenił, że jego średnica wynosiła kilka metrów.

– A niech mnie – powiedział maksymalnie podekscytowany.

Przez chwilę zastanawiał się, co robić. Postanowił podejść do stodoły i poszukać szczelin w jej ścianie, żeby zajrzeć do środka. Gdy chodził koło dawnych wrót do stodoły, nagle usłyszał:

– Proszę się nie ruszać, zaraz będzie patrol ochrony – głos dobiegał z ukrytego megafonu.

Lekko wystraszony niespodziewanym odkryciem jego obecności zerwał się do biegu. Zmierzał w kierunku ogrodzenia, przez które dostał się do wsi. Rozbłysły wszystkie światła, zrobiło się jasno jak w dzień. Biegnąc, w lewym udzie poczuł ból i szybkie drętwienie nogi. Przewrócił się na ziemię. Próbował się jeszcze podnieść, ale zdrętwiała noga skutecznie mu to uniemożliwiała.

– Leż! – dotarły do niego okrzyki ochroniarzy.

Zrezygnowany czekał, aż dopadną do niego strażnicy. Czterej ochroniarze wzięli go za ręce i nogi i zanieśli do najbliższego domu. Znaleźli się w dużym pomieszczeniu. Położyli go na stole. Adam rozejrzał się po pokoju, który wyglądał jak pomieszczenie ochrony. Przy zasłoniętym oknie stało biurko, na nim zaś monitor z obrazem kamery umieszczonej przed wejściem do budynku.

– Obserwowaliśmy cię od momentu, gdy wszedłeś przez płot na teren wsi – powiedział rosły ochroniarz.

– Co chcecie zrobić ze mną? – zapytał słabym głosem Adam.

Musieli użyć dość silnego środka paraliżującego, bo miał kłopoty z mówieniem.

– Na początku myśleliśmy, że jesteś złodziejem. Ale gdy węszyłeś po okolicy, widać było, że czegoś szukasz. Zobaczymy, co powiedzą o tobie „sadzonki”.

– Sadzonki? Coś z roślinami? – zapytał głupio Adam.

Ochroniarze roześmiali się.

– Nie. Tak ich nazywamy. Mają ciała ludzi, ale umysły kosmitów.

– Skąd o tym wiecie?

– Zaraz się sam przekonasz.

Na wszelki wypadek ochroniarze skuli mu ręce kajdankami. Adam poruszył sparaliżowaną nogą. Zdrętwienie mijało i czucie wracało mu do kończyny. Do pokoju wszedł mężczyzna około czterdziestki, dość wysoki, ubrany w zielony fartuch. Na nosie miał okulary. Strażnicy wypięli się prawie na baczność, gdy go zobaczyli.

– To ten intruz? – wskazał na Adama.

Ochroniarze kiwnęli głowami.

– Dobrze. My się nim teraz zajmiemy.

– Zadzwonić po policję? – zapytał jeden ze strażników.

– Nie ma potrzeby – uciął krótko mężczyzna.

W pokoju pojawiło się trzech kolejnych mężczyzn, także ubranych w zielone fartuchy.

– Zabieramy go – Adamowi zdawało się, że usłyszał głos, tylko, że jakby w głowie.

– Dokąd chcecie mnie wziąć?

– Mamy do ciebie kilka pytań.

Dwaj mężczyźni w fartuchach podeszli do Adama. Wzięli go pod ręce i unieśli w górę. Znowu poczuł ukłucie, tym razem w okolicach pleców.

– To trochę cię rozluźni, nie będziesz zanadto wierzgał.

Adam poczuł szum w głowie, tak jakby wypił pół litra wódki. Podtrzymywany, chwiejnie ruszył z mężczyznami w stronę korytarza. Narkotyk wpłynął także na postrzeganie, bo obrazy rozmyły się i po chwili Adam stracił przytomność.

Obudził się, gdy leżał w dziwnym urządzeniu, przypominającym trochę tomograf komputerowy.

– O, jest już świadomy – dobiegło do jego uszu.

– Zaczynamy skanowanie pamięci umysłu– powiedział drugi głos.

Adam miał unieruchomioną głowę i nie mógł się ruszać.

– Nie szarp się, nic ci to nie da.

Zrezygnował z prób oporu. W głowie poczuł lekkie łaskotanie i zaczął sobie przypominać wydarzenia z ostatnich dwóch dni. Nie mógł zatrzymać potoku wspomnień, płynnie przechodził z jednego wydarzenia do drugiego.

– Nie widzę tu nic groźnego. Gość coś węszył w obu miejscowościach.

– Dla jakiej agencji rządowej pracujesz? – zapytał go drugi głos

– Dla ABW. Miałem sprawdzić, kto skupuje nieruchomości w tej wsi. Nie wiedziałem, że macie coś wspólnego z kosmitami. Byłem ciekawy, co za ludzie przenieśli się na taką wieś zabitą dechami – odparł szczerze Adam.

– Wolimy, żebyś nas nazywał obcymi.

– Kolonizujecie Ziemię?

– Patrz. Jest w takiej nieciekawej sytuacji, a jeszcze pyta.

– Nie zamierzamy wam odbierać waszej planety. Chcemy tylko mieć tutaj stałe placówki, służące pomocą i serwisem technicznym statkom kosmicznym.

– Ale ponoć porywacie ludzi i poddajecie ich eksperymentom medycznym.

– Coś złego ci się działo podczas odczytu pamięci?

– Rzeczywiście wasza metoda badania umysłu jest bezinwazyjna. Ale może już wypuścicie mnie z tej maszyny?

-Poczekaj trochę, jeszcze z tobą nie skończyliśmy.

– Co chcecie zrobić? – zaniepokoił się Adam.

– Jesteś dobrym materiałem rozsadowym. Myślisz, że z tą wiedzą puścimy cię do domu? Mógłbyś nam narobić szkód.

W położeniu Adama walka nie miała sensu, więc zastanawiał się tylko nad dalszymi krokami kosmitów.

– Zostaniesz pilotem drugiej kategorii. Hi hi – ktoś zaśmiał się szyderczo obok głowy Adama.

Poczuł ukłucie w rękę. Po chwili zapadł w ciemność. 

Obudził się rano. Spojrzał przed siebie. Leżał na łóżku w pokoju hotelowym. Podrapał się w głowę: Co mi się takiego śniło?

Przypomniał sobie wydarzenia wczorajszego dnia i zerwał się na równe nogi. Podszedł do lustra i zobaczył w nim znajomą twarz czterdziestolatka. Mrugnął do siebie okiem.

– Tylko spokojnie. Jestem twoim gościem. Musimy się dogadać co do funkcjonowania naszego ciała – usłyszał głos w głowie.

– Kto do mnie mówi? – Chciał powiedzieć głośno, ale coś mu to uniemożliwiało.

– No widzisz. Ja panuję na odruchami fizycznymi. Jeżeli się dogadamy, możemy fajnie ułożyć sobie życie.

Umysł Adama pracował na zwolnionych obrotach. Czuł się tak, jakby ktoś nalał mu wody do głowy.

– Mam w sobie pasożyta umysłu– pomyślał przerażony.

– Tylko nie pasożyta. Zostałem ci wszczepiony i jestem odrębnym bytem umysłowym.

– To ty słyszysz moje myśli?

– Tak, a poza tym mogę czytać twoją pamięć długotrwałą.

– O! Dzięki za informację. To miłe, że będziesz o mnie tak dużo wiedział.

– Jesteśmy jednością. Nie rozumiem niechęci, którą do mnie czujesz. Inni, którzy mają gościa, są szczęśliwi z tego powodu. Oznacza to dla nich lepsze życie. Koniec z biedą czy niskim statusem społecznym.

– Czy to nie ty powinieneś kontrolować ruchy ciałem?

– O, do diaska! Co się stało? To ty sterujesz ciałem?

– Wygląda, że ja to robię! Coś wam źle poszło w transferze.

– To nie wina operacji, tylko ty jesteś felerny.

– Kto rusza ciałem, ten rządzi.

– Ratunku!

– He, he! Nikt cię nie usłyszy. Twoi są za daleko.

– Co zamierzasz zrobić?

– Dzisiaj wyjeżdżamy do Poznania. A raczej ja to zrobię

– Będę ci się naprzykrzał. Stanę się złym duchem. Zwariujesz, słysząc mnie.

– Czekaj, aż odkryję na ciebie bat. Wtedy odegram się na tobie.

– Ty zły człowieku!

Po śniadaniu szybko się spakował i opuścił pokój. Odnalazł samochód zaparkowany na parkingu przed hotelem.

– Jak cię nazywają?

– Generalnie mówią na mnie pilot, ale tak bliżej to Agra.

– Agra. Ładne, krótkie imię.

– Miło mi, że ci się podoba.

Minęli Piłę i wyjechali na drogę prowadzącą bezpośrednio do Poznania. Do pokonania mieli jeszcze sto kilometrów.

– Home, sweet home – zanucił, gdy zamykał drzwi wejściowe do mieszkania. – A wy macie na swojej planecie domy?

– Jak to sobie wyobrażasz, że mieszkamy pod gołym niebem?

– Powiesz,  jak się nazywa wasza planeta?

– Mówimy na nią Saala.

– Łatwe do zapamiętania, jesteś zatem Saalaninem.

Adam poczuł głód. W zasadzie poza śniadaniem nic dzisiaj nie jadł. Szybko przygotował makaron z sosem pomidorowym. Otworzył piwo i włączył telewizor.

– Zastanawiałem się, jak odżywiacie swoje ciało. Często to robicie?

– Kilka razy dziennie – odparł Adam – A wy jecie, kiedy podróżujecie w kosmosie?

– Nie mamy kuchni na statku, korzystamy z gotowych produktów. Ale w indywidualnych pojazdach staramy się nie jeść. Nie ma w nich też toalet.

– Latacie na Ziemi głodni?

– Mam dziwne odczucie. Twój umysł ulega zakłóceniu?

– Tak. To przez piwo, które wypiłem.

– Nie bardzo mi się to podoba. Wpływa na stabilność mojego umysłu.

– Skoro odczuwasz to pierwszy raz, nic dziwnego, że się boisz swojej reakcji. Pozwolisz, że wypiję jeszcze dwa?

– Niechętnie, ale jestem ciekawy nowych doznań.

Dalszą część wieczoru Adam spędził, oglądając telewizję.

– Kiedy masz się spotkać z kimś od was? – zapytał Agrę.

– Za dwa dni będzie pierwsze spotkanie. Sprawdzi, jak się urządziłem i jak sobie radzę w nowym otoczeniu.

– Jak w tej sytuacji będziesz w stanie porozumieć się z nimi? Chyba że ja będę pośrednikiem – powiedział Adam.

– Pozostaje jeszcze droga telepatyczna, ale to może być nieskuteczny sposób, bo wszystko zależy od indywidualnych cech osobnika. Widzę, że nie podoba ci się perspektywa spotkania.

Adam, nie spiesząc się, dopijał piwo. Alkohol chyba zadziałał na Agrę, bo nie odzywał się. Starał się dyskretnie myśleć, jak się wyplątać z tej sytuacji. Niewątpliwie należy się pozbyć Agry. Zastanawiając się nad przyszłością, położył się do łóżka. Po kilku piwach zasnął prawie natychmiast.

Miał jeszcze jeden dzień wolny od pracy, nie musiał więc wstawać wcześnie rano. Po obudzeniu dolegiwał w łóżku.

– Cześć, Agra. Jak ci się spało?

– Część… dobrze spało.

– Coś ci się dzieje?

– Tak, ubywa mnie… odchodzę.

Adam z ulgą przyjął tę wiadomość. Nie będzie musiał pozbywać się Agry, sam to zrobi.

– To sen powoduje, że jakby odparowujesz.

– Niestety, fizjologia pokona … mnie.

– Nawet źle mówisz.

– Z trudem dobieram … słowo.

– Nie będę cię męczył rozmową.

– Powiem ci o …. Spotkanie. Jutro…

– Jak go poznam?

– On będzie … znać twoja twarz. Aaaaa….. .

– Agra? Słyszysz mnie.

Agra nie odezwał się już więcej.

– Hurra! – wykrzyknął zadowolony Adam, gdy się upewnił, że Agra odszedł.

Następnego dnia stawił się w pracy. Czekał na spotkanie ze swoim przełożonym, żeby zdać mu raport z wydarzeń z ostatnich dni. Koło dziesiątej szef wezwał go do swojego gabinetu.

– Jak tam misja? Była korzystna dla nas?

– Tak, stwierdziłem, że penetrowane miejsce zamieniane jest na kolonię obcych – mówił Adam.

– Nie o to pytałem. Agra?

Adam poczuł, jakby spadł na niego ogromny głaz. Milczał, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Skłamać czy powiedzieć prawdę?

– Tu pilot Agra – zablefował.

– Mów mi  administrator Vida – odparł kordialnie major. – Witamy cię na pokładzie. Ha, ha.

Adamowi nie było do śmiechu.

– Dużo jest naszych w wydziale? – wykrztusił Adam.

– Zostało jeszcze kilku wolnych ludzi, ale i oni niedługo zostaną zaszczepieni. Także wyjadą na misję.

– Mogę poznać ich nazwiska? Będę się wystrzegał kontaktu z nimi.

– Nie musisz się obawiać, wszyscy są pod kontrolą. Wykonują ważne zadanie.

– Mam napisać raport z ostatnich dni?

– Daj sobie spokój ze sprawozdawczością. Możesz wrócić do swojego pokoju.

Adam opuścił gabinet Vidy kompletnie rozbity. Walczyć czy popłynąć z nurtem?– zadawał sobie pytanie. Na razie znał na nie odpowiedzi. Najpilniejszą potrzebą było to, że musiał się w trybie awaryjnym napić alkoholu.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałam, ale bez specjalnego entuzjazmu. Jakoś ta historia mnie nie uwiodła. Motyw dość ograny, bo wariantów na to w kim i jak tkwią kosmici było już bardzo dużo. To nic, ze fabuła dość wtórna, gorzej że wykonanie takie suche, niewciągające. Trudno mi nawet powiedzieć, czego zabrakło, ale na pewno było to coś, co przykułoby moją uwagę.

Błędów specjalnie nie wypatrzyłam. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jako napisała Bemik – pomysł nienowy. Ale spodobało mi się wyjaśnienie alkoholizmu. ;-)

Piszesz w miarę przyzwoicie, w sensie niewielu błędów, ale tekst to sekwencja prostych, raczej krótkich zdań, bez żadnych fajerwerków. Przez to nasuwa skojarzenia z raportem policyjnym. Może spróbuj coś pokombinować, dodać jakieś bardziej poetyckie środki, choćby zabawne porównania.

Strażnicy wypięli się prawie na baczność,

A to mnie rozbawiło. ;-)

Na razie znał na nie odpowiedzi.

Coś tu się chyba posypało.

 

Edit: Aha, nie stawia się spacji przed wielokropkami, a za to są potrzebne z obu stron myślnika.

Babska logika rządzi!

 Chciałem zobaczyć jaki jest odzew na moją twórczość. Wiem, że piszę zwięzłym językiem, który się wydaje mało literacki. Niestety niewiele mogę zmienić w tym zakresie. W takim przypadku trzeba wplatać w tekst nitkę zainteresowania. Wolę pisać kryminały, może tam styl raportu policyjnego się sprawdzi?

Tomie, zwięzły język nie jest zły. Czasem pozbawiona emocji relacja bardziej krzyczy niż przepoetyzowany tekst. Tylko temat w tym przypadku wybrałeś… nijaki. A na dodatek stanąłeś w rozkroku (jak to chyba koleżanka Finkla kiedyś określiła) między dramatem, a komedią. Spróbuj wziąć coś na warsztat poważnego i bardzo ciężkiego – myślę, że wtedy Twój styl się sprawdzi. Na dodatek piszesz poprawnie, więc tylko kwestia złapania właściwego toru.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję ci za rzetelną opinię. W zanadrzu mam gotową powieść kryminalną, chyba nie będzie nadużyciem jak opublikuję jej początkowy fragment.

Tomie, nic nie stoi na przeszkodzie być wrzucił fragment powieści, ale musisz wiedzieć, że wszelkie fragmenty, prologi i części pierwsze, nie cieszą się zbytnim powodzeniem. Osobiście wolę przeczytać coś dłuższego, ale stanowiącego zamkniętą opowieść.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zabiłaś mi ćwieka. Cała powieść to ponad 68 tys. słów. Muszę pomyśleć co zrobić.

O matulu, słów? Trochę dużo, a jeszcze pewnie na dodatek fantastyki brak, a tu przecież portal fantastyczny :-(

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tomie, co prawda zdarzały się tutaj powieści, ale w zasadzie to portal dla piszących opowiadania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A nie myślałeś, żeby to wysłać do jakiegoś wydawnictwa albo na konkurs?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tak myślę o przesłaniu powieści do wydawnictw. Ale jest na portalu opcja zamieszczenia fragmentu. Skorzystam z tego. Pozdrawiam

Przeczytałem. Napisane poprawnie ale… niektóre fragmenty brzmią, jak gdyby były wyszczekiwane, nie mówione. Mnóstwo krótkich zdań sprawia, że opowieść czyta się jak jakieś streszczenie bądź raport. Przy lądowaniu, czy tam starcie, UFO, przyznam – był facepalm. Większość dialogów brzmiała – przynajmniej dla mnie – sztucznie. Z drugiej strony – do momentu, w którym bohater wdarł się do “bazy” czytałem z zainteresowaniem. Odczucia mam, jak widać, mieszane.

Sorry, taki mamy klimat.

mówił major – lepiej aspekt dokonany, powiedział

Poza tym na “mam dla ciebie zadanie” podwładny powinien zareagować “w czym rzecz, szefie?” albo chociaż skinieniem, obrócić się w jego stronę, a dopiero wtedy słuchać tego monologu, w którym strzelasz całym opisem kłopotu.

adresy pozostałych jeszcze starych mieszkańców – za dużo informacji w jednym zdaniu, brzmi koślawo

Kotuń i Kłoda,[+] koło Jastrowia (chyba)

Nie musiał się spieszyć z wyjazdem, bo pracował w poznańskiej delegaturze ABW. – nie rozumiem tej argumentacji

Przez kolejne trzy zdania mija cały dzień, a każde zdanie jest teleportem do innego pomieszczenia. Nawet na filmach tak szybko się to nie zmienia…

 

Dialogi są sztywne. Opisy nie są równe, jakby przemielone przez bryk (mam na myśli, to ze streszczeniami). Bardzo źle się to czyta, więc sama historyjka nie może się przez to przebić.

Nikt jeszcze tego nie zauważył?:

Adam, porucznik w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, siedział przed komputerem i grał w pasjansa, gdy drzwi do pokoju, w którym siedział, – powtórzenie

 

Do pokonania miał dość krótki dystans do miejscowości Kotuń i Kłoda koło Jastrowia w Wielkopolsce. Nie musiał się spieszyć z wyjazdem, bo pracował w poznańskiej delegaturze ABW. – lepiej by to zabrzmiało, gdyby przebudować to trochę, a wpleść info o poznańskiej delegaturze do pierwszego dnia opowieści: 

Adam, porucznik poznańskiej delegatury Agencji….

 

Adam przeczytał informacje zamieszczone na kartce podanej mu przez majora. Do pokonania miał dość krótki dystans do miejscowości Kotuń i Kłoda koło Jastrowia w Wielkopolsce. Nie musiał się spieszyć z wyjazdem, bo pracował w poznańskiej delegaturze ABW.  Postanowił wyjechać wczesnym wieczorem i zatrzymać się w Jastrowiu na noc. Po przyjeździe na miejsce nie miał problemów ze znalezieniem hotelu położonego przy drodze na Koszalin. Niestety na wyposażeniu pokoju hotelowego nie było telewizora, dlatego, żeby się nie nudzić wieczorem, wyszedł do miasta po parę czasopism do poczytania. Przechodząc przez recepcję, zapytał pracownika:

Wg mnie ten akapit jest za długi. Jego początek to podana kartka w biurze, a koniec już w hotelu. Rozdzieliłabym to na przynajmniej dwa akapity.  

 

 

Nad dachem pojawił się spodek kosmiczny, który po chwili zniknął we wnętrzu stodoły. Obiekt latający nie był zbyt duży. – skąd od razu wiedział, że to spodek kosmiczny? A może to jakiś dron? Różne rzeczy teraz latają nad światem. Poza tym to takie wywalenie (bo nawet nie wyłożenie) kawy na ławę, a można było nieco bardziej tajemniczo na początek, zanim sprawa się rypnie. 

 

Wzięli go pod ręce i unieśli w górę. – unieść w dół się nie da, więc w górę jest zbędne. 

 

– Rzeczywiście wasza metoda badania umysłu jest bezinwazyjna. – jak on to tak szybko i jednoznacznie stwierdził? 

 

Plus może jeszcze kilka drobiazgów, ale bez tragedii. 

 

Mimo że temat ograny, to jednak mnie tekst rozbawił. Może przez prowadzone z obcymi dialogi, które – gdyby brać na poważnie – byłyby słabe. Ale A tak, to wyszła, może nie powodująca zrywania boków, ale jednak komedyjka.  

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nowa Fantastyka