- Opowiadanie: Stejs - Od korka do denka

Od korka do denka

Witam bardzo serdecznie. Chciałbym przedstawić Wam moją pierwszą publikację. Jest to wstęp plus pierwszy można by powiedzieć rozdział opowiadania, które powstało w wyniku kilku wolnych, samotnych wieczorów (nie licząc butelki). Zapraszam od czytania i komentowania :)

Oceny

Od korka do denka

"Jedna, by wszystkimi rządzić.

Jedna, by z kaszą, grzechem, krwią i wątróbką się zmieszać.

Jedna, by wniknąć pomiędzy stado pasterza i w ciemności wiekuistej pogrążyć na wieki."

~ Kaszanka

 

Mrok. Kompletny, bezgraniczny mrok. Mężczyzna dyszał ciężko, rozglądając się dookoła, próbując znaleźć jakiś znajomy punkt zaczepienia w miejscu, w którym teraz się znajdował. Otaczała go z każdej strony nieskazitelna czerń.

– Co…. co jest kurwa??! Kurwa… – mówił zrozpaczonym, przerażonym, drżącym głosem, dość ciężko jednak brzmiącym, typowym dla przeciętnego polskiego chłopa, lubiącego zjeść kawał dobrej kiełbasy i pierdolnąć "ćwiartke" zagryzając śledziem. – Gdzie…. co… – mówiąc, czuł, jak jego pożółkłe wąsy lekko podskakują, odkrywając górą wargę, a słowa wydobywające się z jego ust nikną w bezgranicznie otaczającej go otchłani.

Uczucie kompletnego niebytu, nadchodzącego niebezpieczeństwa i nieznajomej grozy narastało w niesamowitym tempie. Mężczyzna spojrzał w dół, na swoje ciało. Mimo otaczających go kompletnych ciemności było doskonale widoczne: tułów, drżące dłonie, nóg i stóp nie widział, lecz nie było to dla niego nic nowego. Lekka nadwaga powodowała, iż musiał się zawsze pochylić lekko do przodu chcąc obejrzeć swoje "dolne ja". Niepewnie ruszył naprzód, ze zdumieniem stwierdzając, iż nie czuje pod sobą żadnej powierzchni, zupełnie jakby stąpał w powietrzu. Po przejściu kilku kroków nagle zamarł. Nieopisane uczucie czyjejś obecności za jego plecami zjeżyło mu przerzedzone włosy na głowie. Odwróciwszy się powoli utkwił wzrok w przerażającej, ciemnej pustce.

– "Spokojnie…"– myślał – "to nie może dziać się naprawdę…. tylko spokojnie."-kompletną ciszę przerywał odgłos jego szalonego bicia serca.

Mężczyzna poczuł, jak "coś" zbliża się powoli w jego kierunku. Strach sparaliżował całe jego ciało, "coś" stoi parę kroków od niego. Jakimś dziwnym przeczuciem zdawał sobie sprawę: nadnaturalne spojrzenie przenika go na wylot. Strach, paraliż, ciemność…. śmierć. Śmierć, Śmierć!

– Śtasiek! Stasiek! Obudź się! Nie da się spać przy tobie, jak Boga kocham! Wiercisz się jak jakiś wieprz w gównie!

Stasiek otworzył oczy. Poderwawszy się do góry, w pozycji leżąco-siedzącej, podpierając korpus rękoma, zaczął badać nerwowo otoczenie: łóżko, lekko pożółkła ściana ze starą żółtawą tapetą obsypaną różnego koloru wyblakłymi już kwiatuszkami, szafa, telewizorek stojący na starawej, drewnianej komodzie tuż przy ścianie naprzeciwko łoża. Wrażenie nieskończonej pustki zniknęło zastąpione teraz poczuciem bezpieczeństwa– zamkniętej, bezpiecznej, swojskiej norki. Pierwsze promienie słońca przekradały się przez zasłonięte firanki, oświetlając pokój i przepędzając mogłoby się wydawać raz na zawsze przerażający, tajemniczy mrok. Patrząc w bok, pomyślał, że tylko jedna rzecz, przynajmniej po części, powróciła z nim ze świata ciemności: Złowrogi byt, czatujący tuż za jego plecami zamienił się teraz w pokaźnych rozmiarów, szeroką, kulistą, leżącą tuż obok niego masą rozgniewanej materii i energii, zwaną również potocznie małżonką. Stanisław wiedział już, gdzie teraz się znajduje. Zegarek na ścianie wskazywał godzinę piątą nad ranem. To był tylko sen, coś nierealnego. Pora wrócić do jedynej istniejącej rzeczywistości… pora wrócić do świata fizycznego, do wyścigu szczurów, do swojej uroczej, wyrozumiałej żony (myśląc o tym ostatnim, Stasiek poczuł dreszcz przechodzący po jego plecach)… Może jednak lepiej byłoby tam zostać i zatopić się w otchłani? To był tylko sen. To musiał być tylko sen, chociaż wydawał się bardziej realny niż to, że wypłata będzie tego miesiąca równo dziesiątego, a „Stary” nie powie:

„Dobra, masz na razie tyle. Nie mam więcej. Znowu mi kurwa proszę ja Ciebie za ostatnią robotę nie zapłacili, a ja też przecież muszę z czegoś żyć… Aha… jeszcze jedno… w niedzielę do Mareckiego cię zawiozę, wylewka jest do zrobienia… Wszystkich Świętych musisz odrobić…”.

Myśląc o swojej pracy Stanisław zawsze zastanawiał się, gdzie w życiu popełnił błąd, jednak po chwili namysłu, starając się nie myśleć, iż mógł obrać inny kierunek na rozstajach, dochodził za każdym razem do jednego, prostego wniosku: „Chujowy kraj, chujowi ludzie”, albo bardziej globalnie: (jeżeli wymagało tego ego, rozpalone niezliczonymi programami publicznej (prywatnej) telewizji):”Chujowy świat, chujowi ludzie.”-pomagało. Poczucie winy i lekka gorycz zazwyczaj znikały. Innym, również sprawdzonym i oczywiście lubianym przez niego sposobem łagodzenia swojej frustracji był alkohol. Jednak napoje wyskokowe chodziły nie tylko w parze z frustracją. Libacje w przeróżnych, interesujących miejscach, między innymi „ławeczki pod lasem”, tuż za pętlą autobusową, bądź standardowo pod sklepem, oraz z wieloma interesującymi indywidualnościami z tej samej wsi i okolic, odgrywały w życiu towarzyskim i kulturalnym Stanisława bardzo ważną rolę. Niezliczona wymiana poglądów, przeżyć – często niezbyt spójna. Zwykłe ordynarne picie z ludźmi jego pokroju, nie pasującymi do wielkiego, zakłamanego, plastikowego świata zwycięzców. Podczas tych „przesiadówek” miał i kreował swój własny świat, pierdolił wszystko i wszystkich (no, może prawie wszystko i wszystkich). Czasem czuł się jak indiański szaman, mistyk: kilka razy po ciężkim spożyciu alkoholu przekroczył cienką granicę tego świata, nie pamiętając niestety, co było po drugiej stronie.

 

1.

 

Podnosząc się z łóżka „Stejs” (tak będziemy nazywać też Stanisława) przykrył z powrotem wygrzaną pierzyną swoją małżonkę zwinnym, wyuczonym już od dawna ruchem.

– „ Popierdoliła coś tam przez chwilę, ale nie wstanie, jeszcze śpiąca jest.”– pomyślał.

Danuta pochwyciła szybko pierzynę z zamkniętymi oczyma, dociskając ją szczelniej, tuż pod swój podbródek. Po rozciągnięciu kończyn na wszystkie strony świata i przeciągle ziewając, Stejs pochylił się rutynowo nad odbiornikiem radiowym, stojącym tuż obok łóżka na małej szafeczce. Natychmiastowo poczuł przeszywający ból w krzyżu, rozlewający się bezlitośnie na całe plecy.

Przestawił mały bolec z pozycji „0” na „1”. Odbiornik zatrzeszczał przez kilka pierwszych chwil, z początku chaotyczny syk zamieniał się powoli w coraz bardziej zrozumiałe słowa kobiety prowadzącej audycję:

„-Jest to naprawdę niezwykła osoba, i bardzo się cieszę, że wystąpi dzisiaj przed Wami, Słuchaczami, Porannymi Ptaszkami, moimi Drogimi Pracodawcami…– przerwała na chwilę, lekko chichocząc– Człowiek, który napisał 360 książek…

– Jak stopni, osiągnął pełnię, cały okrąg….– wtrącił się szybko głos prowadzącego.

– Tak… jak stopni– zaśmiała się kobieta– … wyrwałeś mnie z rytmu tym dowcipem. Człowiek który napisał 360 książek, założył fundację: „Chronić Bobry Polskie”, w skrócie „CBP” ,został przechodząc pieszo przez tory, potrącony przez pociąg jadący z prędkością 100 km/h….

Oj! To musiało boleć!- znów głos speaker'a.

… został potrącony przez pociąg jadący z prędkością 100 km/h…. odszedł z tego świata. Służby ratunkowe stwierdziły zgon po przybyciu na miejsce. Jednak po dwóch godzinach twardego snu, że tak to nazwę, całkowitego braku pracy serca, postanowił powrócić z powrotem na naszą małą planetę, albo, jak sam twierdzi: „ nastroił się z powrotem na nasz stan świadomości”.

Dokładnie– odezwał się zachrypnięty, poważny, niski, męski głos, dochodzący gdzieś z boku.”

Stanisław, ubierając podkoszulek uprany przez małżonkę, poczuł się przez ułamek sekundy dziwnie– zupełnie tak jakby znał skądś ten głos i sytuację. Po chwili jednak oczyścił umysł ze zbędnych myśli, nasuniętych tym bardziej przez przedstawicieli publicznych mediów. Trzeba szykować się do roboty– nie ma czasu na głupoty.

„– Tak…. – ciągnęła dalej radiowa dupeczka – a Wy w tym momencie dla przypomnienia jesteście nastrojeni na nasze fale radiowe: Fer-remef Tet-em! Zawsze najlepsza muzyka i niebanalne tematy !

-Teraz chwila reklam i zaraz wracamy do Was! Jeśli jesteście teraz w pobliżu przejazdu kolejowego, krótka rada: Żebyście się tylko nie odstroili!-” -rozbawionym, pełnym werwy tonem dodał prowadzący.

„– Kurwa, jakim cudem oni mają z samego rana tak zajebisty humor…”– pomyślał Stejs.

Podkoszulek, nań naciągnięte ciepłe kalesony ( tego roku w kwietniu z rana jest jeszcze zimno, chujowo się robi przy oszronionej łopacie), później dżinsy– uniwersalny materiał, na budowę w sam raz– do tańca i do różańca. Jeszcze tylko skarpeciaki, ciepły sweterek i można ruszać do kuchni po bułki z pasztetową i pomidorami, przygotowane wczorajszego wieczoru, schludnie otulone folią śniadaniową, zapakowane w reklamówce. Zakładając skarpetki, Stanisław przysiadł na taborecie, blok reklamowy minął, jednym uchem słuchał dalej radia:

„– …a więc zapraszamy Państwa na wysłuchanie opowieści…., hmmm…, monologu, może tak to nazwijmy– odzywał się teraz prowadzący.– niezwykłego człowieka, który powrócił do nas, z tamtego świata… Drodzy słuchacze, przed Wami: Marek Siewierski, specjalnie dla Was….

– Dzień dobry Państwu…– poważny, niski, ochrypły głos, wydający się tak znajomy przez ułamek sekundy Stejsowi– …nazywam się Marek Siewierski, i chciałbym podzielić się z Państwem moimi niezwykłymi doświadczeniami, związanymi z dniem 2 lutego, dniem, w którym zostałem potrącony przez pociąg i jakimś cudem wyszedłem z tego bez szwanku. Dniem moich ponownych narodzin….– nastała chwila ciszy, po kilku sekundach w tle zaczęła lecieć niezbyt głośno, by nie zakłócić opowieści, nasączona mistycyzmem i tajemnicą muzyka, Siewierski znów przemówił– Życie. Jaki jest właściwie sens naszego życia? Tak, tak… znam waszą odpowiedź: miłość, rodzina, pieniądze, pasja, sztuka, osiąganie postawionych sobie celów, doskonalenie samego siebie i każdego aspektu życia….

Lecz w pewnym momencie umieramy… odchodzimy w niepamięć. Sprawy, które miały dla nas tak wielkie znaczenie po prostu nie mogą nas już sięgnąć, podążyć za nami, tam, gdzie my sami się wybraliśmy. Przestajemy istnieć na tym planie bytu. Już nikt nigdy więcej nie zobaczy naszej twarzy z otwartymi, pełnymi zrozumienia oczami…. oczami, które kochały, nienawidziły, współczuły, które cały czas czuły….

Czy życie jest snem? Czy nasz stwórca igra sobie z nami, niczym mały chłopiec z małym chomikiem, wrzucając go do akwarium z trocinami i małą chomiczą karuzelą do biegania w miejscu? A może stwórca w ogóle nie istnieje? Może jesteśmy jakimś niewytłumaczalnym tworem, który powstał w wyniku procesów tak nie pojętych, iż nie jesteśmy sobie w stanie tego wyobrazić? Który po prostu traci kompletnie świadomość, z chwilą, kiedy nasz mózg przestaje pracować. Z drugiej strony patrząc, czy istnieje w ogóle stan kompletnego niebytu? Przecież nawet niebyt, patrząc z pewnego punktu widzenia również jest pewnym stanem świadomości…”

Gotowe. Już za piętnaście szósta, skarpetki są na swoim miejscu, nie ma sensu dłużej zwlekać.

Stejs podniósł się energicznie z taboretu, wyłączając odbiornik radiowy. Bolec znów zamarł w pozycji zerowej….

-„Chomicza karuzela…”– pomyślał.

Szybko przeszedł przez niedługi korytarz trafiając prosto do kuchni. Na niedużym, drewnianym stole leżała wcześniej przygotowana reklamówka. Minął stół, zatrzymawszy się przed lodówką.

Otworzywszy nowoczesny konserwator artykułów spożywczych pochwycił pół litrową, plastikową butelkę z żółtym korkiem, wypełnioną do połowy przeźroczystym płynem. Korek pod wpływem jakiejś magicznej siły ustąpił w mgnieniu oka, wypuszczając na zewnątrz galaktykę ostrego, pobudzającego zmysły węchu, cudownego zapachu czystego alkoholu. Stejs wziął kilka głębokich łyków, czując, jak boski płyn otula powoli jego przewód pokarmowy, rozpływając się po chwili po całym organizmie. Ciepło, podarowane przez samego Boga Ra, które przywędrowało w ciekłym stanie skupienia prosto z kosmosu, powoli ogarniało jego zmysły. Fałszywe, zdradzieckie serum prawdy. Poczuł się teraz o wiele lepiej, poczuł siłę.

„– A chuj tam, wezmę ze sobą, będzie raźniej”– po tym namyśle, wrzucił szybko butelkę do reklamówki, która idealnie wpasowała się pomiędzy bułki. Naturalne prawo fizyki, nie do podjebania.

Kilka dużych, sprawnych kroków skierowało naszego Bohatera wprost do ganku. Tam czekały na niego z utęsknieniem buty robociaki: lekko przechodzone, pokryte przetartą już w kilku miejscach ciemno-brązową skórą, zakrywające kostkę, rozmiar 43, z przodu posiadające stalową osłonkę na palce. Pewnego dnia pracując w zwykłych adidasach, na lewą stopę upadł mu z wysokości kilku metrów pokaźnych rozmiarów pustak, deformując nieprzyjemnie palce. Nie było na szczęście tak źle, po jakimś czasie wszystko elegancko się zrosło, przypominając (prawie) do złudzenia stopę gatunku homo-sapiens. Od tego czasu zawsze zakładał do roboty obuwie z osłonką.

Mając ze sobą wszystko co potrzeba Stejs wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. W jego twarz uderzył mroźny, poranny wiatr, kolidując z rozgrzaną od alkoholu, lekko czerwonawą twarzą. Pora zacząć wyścig.

 

Koniec

Komentarze

Pewnego dnia pracując w zwykłych adidasach, na lewą stopę upadł mu z wysokości kilku metrów pokaźnych rozmiarów pustak, deformując nieprzyjemnie palce. ---> mamy kłopoty ze składnia zdań, zawierających imiesłowy współczesne? Ano, mamy…

Stejs wziął kilka głębokich łyków, czując, jak boski płyn otula powoli jego przewód pokarmowy, rozpływając się po chwili po całym organizmie. ---> ciekawy dla medycyny przypadek, to otulanie przewodu pokarmowego…

Ciepło, podarowane przez samego Boga Ra, które przywędrowało w ciekłym stanie skupienia prosto z kosmosu, powoli ogarniało jego zmysły. ---> boga małą literą, no i nie wiadomo, czy Ra był wynalazcą tegoż ciepła w ciekłym stanie skupienia… A na poważnie: po co takie “ponadozdobne” zdania?

Podkoszulek, nań naciągnięte ciepłe kalesony […]. ---> głowę przez rozporek w kalesonach wystawił?

<><><>

Z autorskiego leadu: Jest to wstęp plus pierwszy można by powiedzieć rozdział opowiadania, które powstało w wyniku kilku wolnych, samotnych wieczorów (nie licząc butelki).

Hmm… Nie, wystarczy.

Hehe to zostałem zgaszony… Cieszę się, że znalazła się choć jedna osoba, która poświęciła swój czas na przeczytanie moich “wypocin” ;D. Fajnie jest zderzyć się z brutalną rzeczywistością i usłyszeć czyjeś zdanie. Zostanie najwyżej dla potomności jako przestroga :) Pozdrawiam i dzięki.

 

Przykro mi, Stejsie, że spędziłeś kiedyś kilka samotnych wieczorów, skutkiem czego powstał tekst, który właśnie przeczytałam. Mam nadzieję, że samotne wieczory z butelką to już przeszłość, że nie poznam dalszych losów Stanisława.

Gdyby jednakowoż w przyszłości zdarzył Ci się samotny wieczór, proponuję towarzystwo butelki zamienić na porządną książkę. ;-)

 

– Co…. co jest kurwa??!  – Co… co jest, kurwa?!

Wielokropek ma zawsze trzy kropki. Ten błąd powtarza się w dalszym ciągu tekstu.

Zazwyczaj stawiamy jeden pytajnik, czasem, w uzasadnionych przypadkach, trzy; nigdy nie stawiamy dwóch pytajników.

 

zjeść kawał do­brej kieł­ba­sy i pier­dol­nąć "ćwiart­ke"… – Literówka.

 

Lekka nad­wa­ga po­wo­do­wa­ła, iż mu­siał się za­wsze po­chy­lić lekko do przo­du… – Powtórzenie.

 

Męż­czy­zna po­czuł, jak "coś" zbli­ża się po­wo­li w jego kie­run­ku. Strach spa­ra­li­żo­wał całe jego ciało, "coś" stoi parę kro­ków od niego. Ja­kimś dziw­nym prze­czu­ciem zda­wał sobie spra­wę: nad­na­tu­ral­ne spoj­rze­nie prze­ni­ka go na wylot. – Przykład nadmiaru zaimków.

 

za­stą­pio­ne teraz po­czu­ciem bez­pie­czeń­stwa– zamkniętej… – Brak spacji przed półpauzą.

 

Znowu mi kurwa pro­szę ja Cie­bie za ostat­nią ro­bo­tę nie za­pła­ci­li… – Znowu mi, kurwa, pro­szę ja cie­bie, za ostat­nią ro­bo­tę nie za­pła­ci­li

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd powtarza się w dalszym ciągu tekstu.

 

Czło­wiek, który na­pi­sał 360 ksią­żek…Czło­wiek, który na­pi­sał trzysta sześćdziesiąt ksią­żek

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

po­ciąg ja­dą­cy z pręd­ko­ścią 100 km/h…. – …po­ciąg ja­dą­cy z pręd­ko­ścią stu kilometrów na godzinę

Nie stosujemy skrótów.

 

To mu­sia­ło boleć!- znów głos spe­aker'a.To mu­sia­ło boleć! znów głos spikera.

 

Sta­ni­sław, ubie­ra­jąc pod­ko­szu­lek upra­ny przez mał­żon­kę… – W co Stanisław ubierał podkoszulek???

Ubrań, w tym podkoszulka nie ubiera się. Można go włożyć, założyć, można się weń ubrać.

 

po­chwy­cił pół li­tro­wą, pla­sti­ko­wą bu­tel­kę… – …po­chwy­cił półli­tro­wą, pla­sti­ko­wą bu­tel­kę

 

prze­tar­tą już w kilku miej­scach ciem­no-brą­zo­wą skórą… – …prze­tar­tą już w kilku miej­scach ciem­nobrą­zo­wą skórą

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka