- Opowiadanie: sakora - Nauczycielka

Nauczycielka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nauczycielka

Kobieta była jak fetysz. Uczniowie pożerali ją wzrokiem, nieważne od płci. Kiedy pojawiła się po raz pierwszy wszyscy licealiści w klasie zamarli. Wpatrywali się w nią jak w cud, który niespodziewanie im się objawił przed oczami.

Miała idealną figurę, długie nogi w podkreślających je czarnych, lekko opalizujących pończochach i spódniczce mini. Skórzane kozaki na wysokim koturnie też w czarnym kolorze dawały złudzenie, jakby górowała nad wszystkimi w klasie. Czerwona bluzka z dużym dekoltem opinała ciało i podkreślała jej niesamowite kształty. Na szyi przewiązana czerwona aksamitka, czarne włosy zakręcone w odrobinę niedbały kok przebity dwoma ceramicznymi, chińskimi pałeczkami. Do tego okulary w czarnych oprawkach lekko opuszczonych na nos i błękitne oczy powodowały, że każdy z uczniów w klasie zapragnął jej w tym samym momencie. Każdy był w stanie w marzeniach ją zdobyć i posiąść. Hormony grały swoją symfonię.

I każdy z nich by to zrobił, gdyby nie to, że była to ich nowa nauczycielka…

– Kochani – powiedziała do nich delikatnie się uśmiechając – będę was uczyć historii – jej głos sączył się jak najlepsze trunki, uwodził – przynajmniej do czasu jak się nie skończy zastępstwo… – dodała.

Uczniowie spijali z jej ust słowa. Upajali się nimi. Jednak była w klasie osoba która nie reagowała jaki pozostali. Zachowywała się zwyczajnie, jednak wyczuwała jakiś dziwny dyskomfort od chwili gdy pojawiła się nowa nauczycielka.

Kobieta stojąca przed uczniami także to wyczuła. Dbała o swój wygląd, jednak zawsze dodawała do niego przynajmniej dwa uroki. Dodawało jej to wiele pewności.

Uczennica siedziała w głębi po prawej stronie. Przyglądała się jak wszyscy nauczycielce, jednakże nie z taką euforią jak reszta .

Nauczycielka przyglądała się uczniom. Tej szczególnej uczennicy nie postrzegała jako zagrożenie, a jedynie jako małą, nieszkodliwą przeszkodę. Wyczuwała w niej starą krew, jej linie musiała być w przeszłości związana z demonami lub wiedźmami, ale ta mała najwyraźniej tego nie wiedziała.

Kobieta usiadła na biurku, narzuciła nogę na nogę po czym się przedstawiła:

– Nazywam się Marta Bajagowska – obrzuciła ponownie wzrokiem całą klasę. Szybko wyłowiła z uczniów tych którzy reagowali mocniej niż wszyscy. Oni będą pierwsi.

Już zastanawiała się w jaki sposób ich zabije. I co im wtedy zabierze.

Pożerali ją wzrokiem, wielu z tego powodu nie będzie dziś w nocy spać. Była piękna, była młoda. Była przynętą. A oni jej przyszłymi ofiarami.

Spojrzała na nich drapieżnie. Już byli jej.

A to dopiero pierwsza klasa z którą ma zajęcia. Będzie w czym wybierać.

Małgorzata przyglądała się nowej nauczycielce. Zastanawiała się, jak po wypadku Pana Jasiowskiego udało się znaleźć dyrektorowi szkoły zastępstwo w środku roku szkolnego.

I to jakie zastępstwo. Połowa klasy już się śliniła na jej widok, druga zaraz zacznie.

Była piękna, to trzeba jej przyznać, wyglądała na niecałe trzydzieści lat. Uwodziła wyglądem, wzrokiem i głosem. Co dziwne, nawet jej koleżanki. Nigdy by ich nie podejrzewała o takie zapędy. Przynajmniej nie wszystkie.

Lekcja przeszła szybko. Na szczęście to ostatnia tego dnia. Nowa nauczycielka sprawdziła co ostatnio było przerabiane, dopowiedziała kilka rzeczy, które równie dobrze mogła wyczytać z podręcznika. Ale cokolwiek by powiedziała, klasa i tak by jej słuchała.

Co taka kobieta robiła w szkole?

Małgorzata zastanawiała się nad tym przez następne dni. Szkoła huczała od plotek. Uczniowie coraz bardziej prześcigali się w uprzejmościach w stosunku do nauczycielki.

Ale ta zdawała się tego nie zauważać.Wyglądało to tak, jakby się świetnie bawiła.

 

Komisarz Janusz Dębiński po raz kolejny oglądał ciało ucznia. Spoczywało w kącie szkolnej toalety, umorusane zasychającą już krwią. Usta były otwarte w makabrycznym uśmiechu, a w środku brakowało języka. Na zakrwawionej podłodze leżał nóż, a dalej strzykawka i torebka w połowie wypełniona jakimś proszkiem.

Otwarty sedes był zakrwawiony, ale tylko z zewnątrz. Najwyraźniej ktoś spłukał wcześniej krew. Na zbiorniku z wodą widać było krwawy, rozmazany ślad dłoni.

Języka niestety nie było.

– Znalazła go sprzątaczka, po zakończeniu lekcji. Wie pan, dziś piątek, nie ma zajęć dodatkowych popołudniu… – dyrektor szkoły wręcz skomlał.

– Jak to się mogło wydarzyć w mojej szkole… narkotyki i coś takiego… Jestem skończony… – dodał po chwili, kiedy nie usłyszał odpowiedzi policjanta.

– Różne rzeczy się zdarzają. Nie ma pan pojęcia z czym sam się już spotkałem. Wygląda na to, że chłopak cię zaćpał. Wyciął sobie język po czym go spłukał… Ale muszę jeszcze poczekać na techników i wyniki ekspertyz. – komisarz oglądał toaletę.

– Czyli wypadek? Może dałoby się to jakoś wyciszyć? Panika wśród rodziców jest gorsza od tej wśród dzieci. Chyba nie musimy zamykać szkoły?

– To się dopiero okaże. Muszę mieć jego rozkład zajęć – wskazał na martwego ucznia – listę uczących go nauczycieli, pozostałych osób z klasy, jego znajomych… Musimy też zawiadomić jego rodziców…

 

Złe wieści zawsze szybko się rozchodzą. Najgorsze jeszcze szybciej. W poniedziałek jednak nie zamknięto szkoły, ale toaleta na pierwszym piętrze była niedostępna dla nikogo poza policją. Funkcjonariusze spędzili w szkole cały weekend, a śmierć chłopaka zakwalifikowali wstępnie na przedawkowanie narkotyków i wypadek.

Rozmawiali w tym czasie z nauczycielami i uczniami. Niestety nie mogli porozmawiać z najlepszym kumplem zmarłego – Maciejem Janczarskim, gdyż ten zapadł się pod ziemię. Podejrzewano, że to on załatwił narkotyki a teraz obawiał się konsekwencji.

Małgorzata znała ich obu z widzenia, uczęszczali do równoległej klasy. Nie sądziła, żeby któryś z nich kiedykolwiek brał narkotyki, ale mogła się mylić. Dziwiła się jednak, skąd wzięli takie prochy. W przeciwieństwie do lekkich narkotyków te było naprawdę trudno dostać.

Toaleta była zamknięta i oklejona żółtą taśmą. Wszyscy omijali ją szerokim łukiem. Nauczyciele robili pogadanki na temat odpowiedzialności i narkotyków, a wszyscy czekali i tak na pogrzeb, który miał się odbyć zaraz jak policja wyda ciało po sekcji, prawdopodobnie w czwartek.

Gosia nie mogła uwierzyć w to co się stało. Zwykle o takich przypadkach słyszało się w telewizji. Było się obok nich, ale nigdy nie uczestniczyło.

W czasie długiej przerwy przeszła obok pani Bajagowskiej. Ta nic nie robiła sobie z ogłoszonej w szkole żałoby. Nie zmieniła sposobu ubierania się. Nadal była wyzywająca, jednak zwykle czerwone dodatki zastąpiła czarnymi. Nadal ciągnęło za nią kilku uczniów. Przysłuchała się ich rozmowie. Chcieli, żeby udzieliła im korepetycji. Ciekawe z czego.

Niestety miała dziś z nią lekcje. Ku zdumieniu wszystkich ta zrobiła im kartkówkę. Zarzuciła ich pytaniami z ostatnich lekcji. Głowili się i pocili nad nimi przez dziesięć minut.

Zebrała prace i zaczęła je szybko oceniać.

– To tylko taki straszak, żeby sprowadzić waszą wiedzę. Wpiszę tylko trzy najlepsze oceny i trzy najgorsze. Resztę pominę, licząc na to że w końcu się nauczycie. – uśmiechnęła się pięknie, jak hiena. Gosia nie mogła na nią patrzeć.

Nauczycielka zabrała się do oceniania. Wykonywała zamaszyste ruchy piórem. Przekładała prace z kupki na kupkę. Maksymalnie skupiała się na każdej kartce. Często spoglądała na klasę i poszczególne osoby. Odnosiło się wrażenie, że za każdym razem wiedziała czyją pracę ocenia, chociaż nigdy wcześniej nie pytała nikogo o nazwisko.

Małgorzacie wydawało się to niezmiernie niepokojące. Jednakże pozostali w klasie zdawali się tego nie zauważać pogrążeni w rozmowach.

Nagle coś przerwało gwar.

– Cóż, jest lepiej niż myślałam – niespodziewanie odezwała się nauczycielka. W klasie zapanowała cisza, wszyscy wrócili na swoje miejsca.

– Mamy trzech szczęśliwców – przeczytała trzy nazwiska. Trzy osoby odetchnęły z ulgą.

– I niestety trójkę, którym podwinęła się noga. Strychalska. Kąkolewska. Pietras. – wymieniła trzy dziewczyny uznawane w klasie za największe kujonki. Pozostali uczniowie byli w większym szoku niż same zainteresowane.

– Oczywiście umówimy się na odpowiedni termin i poprawicie te oceny… – zadzwonił dzwonek. Uczniowie zaczęli się zbierać. Małgorzata wychodziła jako ostatnia. Widziała trzy uczennice przy biurku nauczycielki. Ta pocieszała je, głaskała po głowie. Wyciągnęła z torebki paczkę jakiś ciastek. Poczęstowała każdą z uczennic. Nie pozwoliła im na odmowę. Musiały się poczęstować. Wydawało się że mimo słyszanych słów padających ust nauczycielki, te układały się jakby mówiły coś zgoła innego. Jakby ociekały jadem. Niewidomo skąd Małgosia miała skojarzenie że to ciastka są jadowite.

 

Gosia spała bardzo źle w nocy. Miała straszny, koszmarny sen z ogromnym piecem w roli głównej. Ten buchał i chuchał i starał się ją dogonić i pożreć. A wcześniej pożarł jej przyjaciółki, jej znajomych i teraz chciał ją.

Ten piec był olbrzymi, niczym dom. Gonił ją przebierając swoim krótkimi, czterema nóżkami, a na nim siedziała Marta Bajagowska, jak na koniu i popędzała go by szybciej za nią pędził. Starała się przed nim bronić, odepchnąć, ale żar był nie do zniesienia. Zasłoniła się rękoma. W chwili jak już miał ją dopaść, zbudziła się z krzykiem.

Oblana była zimnym potem. Ciężko łapała oddech i bolały ją ręce. Piekły i swędziły. Zapaliła nocną lampkę, budzik wskazywał trzecią nad ranem.

Przyjrzała się rękom. Z jednej strony obie były zaczerwienione i piekły, jak od oparzenia.

Małgorzata poszła do łazienki i obłożyła ręce zimnym ręcznikiem. Pieczenie nieznacznie zmalało.

Ale w jaki sposób do niego w ogóle doszło? Przecież tylko śniła o ogniu i piecu. Niemożliwe było, żeby rzeczywiście się oparzyła. To był tylko sen, a nie czary, prawda?

Dziewczyna słyszała, że przed wiekami były w ich rodzinie czarownice, ale nigdy w to nie wierzyła. Aż do teraz. To co się stało w nocy mocno nadszarpnęło jej poczucie rzeczywistości.

 

– Babciu, jak to było z tymi czarownicami w naszej rodzinie? – Małgorzata siedziała z babcią w jej pokoju. Mieszkała u swojej córki, a ciotki Gosi. Miała już swoje lata, ale umysł był jak brzytwa. Pamięć i bystrość nigdy nie poddały się próbie czasu, niestety w przeciwieństwie do ciała.

– A dlaczego chciałabyś wiedzieć? To bardzo stare dzieje… – babcia Janina wzięła cukierka z miski do której wsypała je wcześniej wnuczka.

– Wiem, ale ostatnio mamy to na historii. – improwizowała – A szukam jakichś ciekawszych materiałów.

– Ja już niewiele pamiętam, to tylko podania. Naprawdę cię to interesuje?

– Tak…

– Nasza rodzina wywodzi się z dawnego rodu Ciemnorzewskich. Ale podobno moja prababka zarzuciła czary i postanowiła normalnie żyć. Ale to tylko legendy, dziecko.

– Babciu, ale to naprawdę interesujące… – Małgorzata dobrze wiedziała, że babcia nie chce rozmawiać na ten temat. Nigdy nie chciała.

– Dziecko ale to tylko opowieści które słyszałam przed snem od mojej matki. Mówiła, że to się ma we krwi. Podobno jeśli ktoś pochodzi z takiej linii, zawsze może zostać czarownicą. Albo wiedźmą. Chociaż dziś to żadna różnica. Mówi się że wiedźma zawsze wiedźmę pozna. A do tego ród Ciemnorzewskich nadal istnieje.

– A co to ma do rzeczy? Nadal czarują?

– Czarują, rzucają uroki, robią wszystko co kiedyś…

– A jak ich znaleźć?

– A do czego ci oni? Zresztą nieważne, sprawdź w książce telefonicznej. – odpowiedziała babcia z rozbrajającym uśmiechem.

– Nie nabijaj się ze mnie proszę, to naprawdę ważne.

– Ale je niestety nie mogę Ci powiedzieć więcej. To tylko bajki na dobranoc…

 

Maciej Janczarski budził się powoli i w bólach. Był potwornie otępiony. Nie mógł się ruszyć, a wzrok co rusz prawił mu figle.Majaki. Raz wydawało mu się że widzi swoją nauczycielkę od historii, innym razem swojego kolegę bez języka.

Słyszał czasami jakieś głosy. Mówiły coś o ofiarach i zabieraniu tego co najlepsze. O przyprawach i perfumach zrobionych z tego co skradzione w momencie śmierci. A on miał do tego dojrzeć, cokolwiek by to znaczyło.

Bał się. Powoli docierało do niego, że się budzi z półświadomego otępienia. Że siedzi przywiązany do krzesła. Sznur mocno się w niego wrzynał, nie pozwalał mu się ruszyć. Przecinał skórę.

Za kolejnym szarpnięciem zrozumiał, że jest nagi.

Zaczął bać się jeszcze mocniej.

Usiłował coś powiedzieć, ale był zakneblowany. Był bezbronny.

Rozglądał się wokoło. W półmroku dostrzegł krwawe, zaschnięte ślady krwi w kanalikach odchodzących od krzesła na którym siedział. Krzesło było metalowe, a w kilku miejscach mocno rozerwane, jakby przecięte z olbrzymią siłą.

Dalej stały półki ze słoikami wypełnionymi dziwnymi rzeczami. Wyglądały jak jakieś strzępy, kawałki ciała. Obok stały słoiki z różnymi opisami. Starał się odczytać, co było na nich napisane, niestety bezskutecznie.

Usłyszał otwierające się drzwi i czyjeś kroki za sobą. Poczuł woń perfum, znajomą. Ostatnio czuł ją w szkole, na zajęciach.

– Widzę że się już zbudziłeś. Cieszy mnie to. – ktoś objął go od tyłu. Zdjął knebel.

– Co ja tu robię? – wymamrotał.

– Staniesz się częścią mojej kuchni. Albo sprzedam cię innym poszukującym specjalnych przypraw. Składników. – poczuł czyjąś dłoń między nogami. Mimowolnie się podniecił. Już wiedział z kim rozmawia. Ze swoją nową nauczycielką historii.

– Nie rozumiem – usiłował się skupić – jak mnie sprzedasz…

– W kawałeczkach – odpowiedziała. Wbiła głęboko w jego ciało swój czarny nóż. – Ale ja potrzebuję tylko wątroby…

 

Marta Bajagowska dołączyła kolejną zdobycz do swojej listy. Tym razem nie była ona długa, ale zapewne wystarczy jej na kolejne sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat dostatniego życia.

Poprzednim razem tak się obłowiła, że z całą pewnością zachowa młodość jeszcze przez przynajmniej wiek, zanim ujrzy pierwsze oznaki starzenia się. A to bardzo dużo czasu.

Sama potrzebowała tylko kilka przypraw do swojej kuchni. Resztę postanowiła sprzedać na czarnym rynku. Na pewno część pójdzie na perfumy uwodzące każdego kto poczuje ich woń, część na kuchnię, a zapewne jeszcze kilka na klątwy.

Tak to już było dziś z wiedźmami. Jedne działały na otwartym rynku. Część weszła w nielegalny handel organami, jednakże uroki i porwania dzieci czy nastolatków zawsze były w cenie. A zdobyte na nich organy były uznawane za rarytasy.

Wiedźma spojrzała w kąt pokoju gdzie stał stary piec. Wiele zapłaciła za swoją lekkomyślność przed wiekami, kiedy dała się w nim zamknąć parze smarkaczy i niemalże upiec żywcem. Dochodziła do siebie po tym ponad sto lat. Piec ją przerażał, ale był jej bardzo potrzebny w pracy. Szczególnie teraz, gdy chciała wyekstrahować z wątroby czarną żółć niezbędną przy rzucaniu klątwy śmierci.

Niektóre wiedźmy wykorzystywały wszystkie organy, ale nie Marta Bajagowska. Ta wybierała konkretne osoby z najzdrowszymi narządami i zabierała im tylko jeden, który wcześniej odpowiednio wzmacniała. Dzięki temu powstawały z nich o wiele silniejsze specyfiki niż z innych.

A potem z reszty robiła sobie ucztę. A za oknem świeciło słońce i padał deszcz… jak w starym przysłowiu.

 

Na pogrzeb wybrała się cała szkoła. Nie było wyjątków. Nieoficjalnie policja potwierdziła że było to samobójstwo z przedawkowania narkotyków. Jednakże chcieli jeszcze wyjaśnić kilka wątków śledztwa.

Ci, którzy znali bliżej zmarłego nie mogli w to uwierzyć. Nie wiedzieli jak mogło do tego dojść, jak ich kolega, zdeklarowany przeciwnik jakichkolwiek używek mógłby się dopuścić czegoś takiego.

Było przemówienie dyrektora szkoły, były łzy. Ale na końcu pozostał tylko żal.

Małgorzata także tam była.

Widziała zamkniętą trumnę, rodzinę zmarłego chłopaka. Słyszała kondolencje te szczere i wymuszone.

Ku jej zdziwieniu ich nowa nauczycielka historii przyszła ubrana stosownie do okoliczności. Nie afiszowała się ze swoim stylem i wyglądem.

W pewnym momencie pojawiły się koło niej trzy uczennice z klasy Małgorzaty, te które oblały kartkówkę. Nauczycielka dała każdej z niej małe zawiniątko, którego zawartości te zaraz spałaszowały. To były znowu te dziwne, jadowite ciastka, pomyślała Gosia.

Dziewczynom w jednej chwili zamgliły się oczy, uśmiechnęły się głupawo i podążyły za odchodzącą nauczycielką, jak ćmy za światłem.

Małgorzata była pewna, że to co dostały nie było tylko zwykłym ciastkiem. Coś je odurzyło…

 

Trzy dziewczyny szły za swoją nauczycielką. Jedna za drugą. Nic nie mówiły, nie rozglądały się na boki. Jakby nie zauważały świata wokoło.

Małgorzata zdziwiła się, kiedy wszystkie udały się w stronę szkoły. Śledziła je ze znacznej odległości, chociaż i tak miała wrażenie, że nauczycielka i tak wie, że za nią podąża.

Kiedy znalazły się w budynku postanowiła zaczekać i wejść do szkoły dopiero za kilka minut.

Czekanie się jej dłużyło, ale chciała mieć pewność że nie natknie się na nauczycielkę i swoje koleżanki na korytarzu. Chciała je poobserwować z ukrycia.

Boże, co ja tu robię, zastanawiała się kiedy chwilę później przemykała się pustymi korytarzami szkoły.

Wcześniej na dyżurce dowiedziała się że wszystkie kobiety poszły do pracowni historycznej. Sama tam też się udała tłumacząc, że musi poprawić oceny, jak jej trzy koleżanki.

Cicho i powoli podeszła do drzwi klasy. Wewnątrz nie słyszała żadnych głosów. Może rzeczywiście poprawiały swoje oceny?

Czekała i nasłuchiwała za drzwiami. Mijały minuty i nic się nie zmieniało. Słyszała jedynie jakieś szurania i coś co wydawało jej się bulgotem, ale chyba tylko się jej wydawało.

Chciała coś podejrzeć pod drzwiami, ale przez wąską szparę nic nie widziała.

Kiedy się podnosiła zauważyła, że pod framugą wysącza się rosnąca stróżka czerwonego, gęstego płynu.

Błyskawicznie się poderwała na nogi i bezmyślnie szarpnęła za klamkę.

W środku siedziały jej koleżanki. Każda w innym rzędzie. Martwe.

Wszystkie były jednakowo odchylone do tyłu. Ręce zwisały im bezwładnie. Przed nimi na stołach leżały kartki i długopisy.

Gardła miały poderżnięte, a plamy ściekającej krwi rosły na podłodze.

Małgorzata cofnęła się i tylko jakimś cudem nie zwymiotowała. Wnętrzności jej się przewracały, kręciło się w głowie.

Nie chciała zaglądać ponownie do środka. Zarejestrowała jeszcze wcześniej dwa szczegóły. Jej koleżanki miały na czołach jeszcze kolejne cięcia, które wyglądały na bardzo głębokie. Widziała, że jedna z zabitych miała wyraźnie przesunięte czoło i włosy.

Drugi szczegół to brak nauczycielki i otwarte okno…

Małgosia zbiegła na parter. Wparowała do gabinetu dyrektora. Była tam sekretarka.

– Pani Bajagowska zabiła właśnie trzy dziewczyny… – wysapała opierając się o biurko.

– Czy ty się dobrze czujesz? O czym ty w ogóle mówisz? – sekretarka zmierzyła ją wzrokiem.

– Mówię, że pani Bajagowska zaszlachtowała w sali historycznej moje koleżanki z klasy.

– Co ty mi tu za bajki opowiadasz? Mamy żałobę, a to naprawdę jest zły dowcip. Za kilka minut pojawi się tu dyrektor, z pewnością porozmawia z tobą o twojej ocenie z zachowania.

– Niech mnie pani zrozumie, to nie jest dowcip. One naprawdę nie żyją! – wykrzyczała z łzami prosto w twarz kobiety. Ta wystraszyła się nie na żarty.

– Ty chyba naprawdę coś brałaś. – chwyciła za słuchawkę – Madziu, możesz przyjść do mnie?

Sekretarka spojrzała na Małgorzatę.

– Zaraz przyjdzie pielęgniarka. – i tak też się stało, minutę później pojawiła się starsza kobieta.

– Nie wiem co jej jest – sekretarka wskazała na dziewczynę – Mówi coś, że nasza nowa nauczycielka zabiła kogoś. Nie wiem czy coś brała…

– Nic nie brałam, niech pani sama idzie i sprawdzi…

– Usiądź dziecko – powiedziała do niej pielęgniarka. Wskazała sekretarce, żeby poszła sprawdzić czy rzeczywiście coś się stało. Miał przy tym wyraz twarzy mówiący „a co innego możesz zrobić".

Sekretarka wyszła, a pielęgniarka zaczęła zasypywać Małgosię pytaniami. Czy coś brała, kiedy. Oglądała jej oczy, dotykała węzły chłonne. Małgorzata znosiła to z anielską cierpliwością.

Do czasu pierwszego krzyku. I kolejnego. I jeszcze jednego.

– Co tam się dzieje? – starsza kobieta spytała samą siebie.

– Znalazła je… – odpowiedziała licealistka.

W ślad za jej słowami usłyszały że ktoś biegnie za drzwiami. Pielęgniarka wyjrzała na korytarz. Zauważyła sprzątaczkę znikającą na schodach. A w chwilę później kolejny krzyk.

– Zaczekaj tu – rzuciła do uczennicy i wybiegła z pokoju.

Małgorzata została sama. Siedziała w wygodnym fotelu i wszystko wokoło przestało ją interesować. Rozglądała się po pomieszczeniu i słuchała cichnących krzyków . Stwierdziła głupio, że była dumna ze swojej reakcji. Była chyba najspokojniejsza w całym swoim życiu.

Coś na regale przykuło jej wzrok. Teczki osobowe nauczycieli.

Chwilę później wybiegała ze szkoły. W jednej ręce miała adres Marty Bajagowskiej, w drugiej komórkę. Dzwoniła na policję. Nie mogła pozwolić tej wiedźmie uciec.

 

Małgorzata stała między drzewami. Przyglądała się domkowi w którym mieszkała jej znienawidzona nauczycielka. Ten nie był za duży, wyglądał jak w sam raz dla samotnej osoby. Pokoje na parterze i poddasze. Mały płotek i trawnik.

Znajdował się na obrzeżu miasta, ale Gosia szybko tu dojechała. Dziwiła się że jeszcze nie ma policji. Rozmawiała z nimi po drodze, ale musieli najpierw zweryfikować zgłoszenie. Mieli kogoś przysłać. Zabronili jej się ruszać ze szkoły. Ale jej już tam dawno nie było.

Po drodze kupiła benzynę do zapalniczek i gazetę. Podświadomie wierzyła, że to naprawdę jest wiedźma, że jedyną metodą pozbycia się jej to spalenie.

Nieopodal znalazła też prymitywną broń. Deskę z gwoździem. Ta była trochę spróchniała, a gwóźdź nadrdzewiały, ale dzięki temu czuła się pewniej.

Zadzwoniła jeszcze raz na policję. Powiedziano jej żeby nie ruszała się z miejsca i czekała na funkcjonariuszy, którzy są już w drodze.

Wtedy spostrzegła, że Marta Bajagowska wychodzi z domu.

Małgorzata wahała się tyko przez chwilę. Nie mogła pozwolić żeby ta uciekła. Wypadła zza drzew z deską w dłoni, pokonała furtkę i stanęła naprzeciw nauczycielki.

– Nigdzie nie idziesz. – wysyczała – policja już tu jedzie.

– Widziałam, że będą z tobą problemy. Uparta jesteś. I niezmiernie głupia.

– Nie pieprz mi tu i się nie ruszaj! – Gosia usłyszała od strony domu dziwne trzaski, jakby deski ocierały się o siebie.

– Zabrałam już to co chciałam. Wystarczy mi to na wiele lat. – nauczycielka ruszyła przed siebie – Ze względu na twoje pochodzenie dam ci szansę. Odejdź stąd teraz.

– Nie ma mowy – słyszała kolejne trzaski ze strony domu. Wydawało jej się, że dom się poruszył, teraz już była tego pewna. Zamierzyła się deską w wiedźmę. Ta bez trudu zasłoniła się ręką. Deska złamała się, ale jej końcówka z gwoździem poleciała dalej, prosto w twarz kobiety. Gwóźdź pozostawił za sobą krwawą szramę.

– Koniec tego – wycharczała ze wściekłością wiedźma. Wtedy jak na rozkaz dom uniósł się w powietrze. Huk i trzask był straszny.

Małgorzata spoglądała na to z potwornym zdziwieniem. Na środku, po domem stał wielki korzeń, konar gruby przynajmniej na dwa metry i wysoki na cztery. Cały wibrował, trząsł się jakby z wysiłku. Dom opierał się na nim.

– Kim ty jesteś? – spytała Małgorzata.

– Kobietą z koszmarnych bajek. Żegnaj.

Korzeń przypominający wielką nogę, drżący mięsień wypuścił w ziemię kolejne odnogi. Te ryły w niej głęboko i wytrysnęły tuż przy uczennicy. Przypominały poskręcane korzenie. Były bardzo elastyczne. Oplotły jej nogi i ręce. Uniosły ją w powietrze. Kolejny oplatający konar wbił jej się w usta tłumiąc krzyk.

– Może jednak na coś się przydasz – wiedźma otarła krew z twarzy. Korzenie wokół Małgosi naprężyły się. Rozsunęły jej nogi. Kolejny konar uderzył ją od dołu. Wbił się w nią i podążał do góry szukając serca. Małgorzata zakrztusiła się krwią. Kiedy korzeń rozrywał jej żebra aby podać jej serce wiedźmie, już nie żyła.

 

Policja przyjechała na miejsce kilka minut później. Jedyne co znaleźli to rozerwaną na strzępy nastolatkę Na polu pożółkłej trawy wielkości domu oraz dziurę w ziemi na ponad dwa metry. Komisarz Dębiński długo oglądał miejsce zbrodni. Nie wiedzieć czemu w okolicy dało się czuć woń pierników…

 

 

Koniec

Komentarze

Muszę z przykrością stwierdzić, że stylistycznie jest źle. Pierwszy i największy grzech to reportażowy styl. Brakuje w nim jakiegoś życia, czyta się to obojętnie.

Jeśli ukazujemy dla przykładu uwodzicielski czar nauczycielki, to przydałoby się to zislustrować jakąś konkretniejszą scenką, a tutaj mamy to podane jako fakt.

Grzechy główne: dramatyczny brak przecinków, brakujące literki, zła konstrukcja dialogów, powtórzenia. Co do ostatniego, najwięcej zamienników musisz poszukać dla słów "narkotyki", "krew" i "organy".

Pozwoliłem sobie wypisać częśc innych:
Dbała o swój wygląd, jednak zawsze dodawała do niego przynajmniej dwa uroki. Dodawało jej to wiele pewności.

Przyglądała się jak wszyscy nauczycielce, jednakże nie z taką euforią jak reszta .
Nauczycielka przyglądała się uczniom

Najwyraźniej ktoś spłukał wcześniej krew. Na zbiorniku z wodą widać było krwawy, rozmazany ślad dłoni.
- tu nie do końca oczywiste, ale to krwawy możnaby zastąpić szkarłatnym, czerwonym itp i brzmiałoby lepiej.

Nie mógł się ruszyć, a wzrok co rusz prawił mu figle. - tu niby dwa odmienne znaczenia, ale terz nie brzmi.

W półmroku dostrzegł krwawe, zaschnięte ślady krwi w kanalikach - tu wyszło "masło maślane"

Część weszła w nielegalny handel organami, jednakże uroki i porwania dzieci czy nastolatków zawsze były w cenie. A zdobyte na nich organy były uznawane za rarytasy.

Poza tym, sporo niezgrabności. Te, które rzuciły się w oczy:

jej głos sączył się jak najlepsze trunki  - nie za bardzo adekwatne porównanie

Lekcja przeszła szybko - kolokwializm, ale z gatunku tych brzmiących niespecjalnie

Ale cokolwiek by powiedziała, klasa i tak spijała by jej słuchała. - ?

Maksymalnie skupiała się na każdej kartce. - można podać to zgrabniej.

Marta Bajagowska dołączyła kolejną zdobycz do swojej listy. Tym razem nie była ona długa, ale - nie wiadomo, czy w drugim zdaniu chodzi o listę, czy o "długą ofiarę".

Poważna korekta by się przydała, bo tego jest chyba nawet więcej. Np. mnie trochę raziło przestawianie kolejności słówek w frazeologizmach. Burzy coś, do czego wszyscy są przyzwyczajeni.

Jesli chodzi o pomysł i fabułę, nic specjalnego. Dużo klisz, a jako uwspółcześniona wersja mitu o Babie Jadze mogłaby być trochę bardziej brawurowa, imo

Traktuję jako pierwszą próbę, bez oceny.


Miałam taki ładny, długi komentarz, ale mnie wyrzuciło z internetu (błogosławmy darmowego neta). Ale było podobnie do M.Bizzare. Tylko mnie drażniło pierwsze zdanie z ciasteczkami. Jadowite ciesteczka. Może trujące. Bo mi się jadowite kojarzy z czymś, co ma zęby lub żądło. Może samo sformułowanie jest poprawne, ale w tym zdaniu : Niewidomo skąd Małgosia miała skojarzenie że to ciastka są jadowite." jakoś dziwnie brzmi.
Plus literówki w kilku miejscach.

Dzięki za krytykę, im więcej, tym lepiej, nie ukrywam, że to dość stare opowiadanie. Wrzuciłem je z ciekawości.

Każdy był w stanie w marzeniach ją zdobyć i posiąść.
W marzeniach jesteśmy w stanie uczynić wszystko. Czy chodziło Ci o powtórzenie tego truizmu, czy chciałeś powiedzieć coś innego? Plus prawie pleonazm, jeśli konteksty uwzględnić --- zdobyć i posiąść to w tym przypadku to samo...
Hormony grały swoją symfonię.
A to, dla odmiany, ładne.
Wstaw coś nowszego, zobaczymy, porównamy...

A mnie się nie podoba styl... Nauczycielki.
Również nie daję oceny.

Też miałem taką nauczycielkę historii. Ale ubierała się skromniej. ;)
Styl na pewno dałoby się ożywić. Poza tym - mimo wszystko - do poczytania. 

Akurat do bohaterki pasuje. Na allegro za jedyne 99,99 :D. Autor nie pojechał po bandzie i nie odział jej w lateks :). Ale sądzę, że uroki musiałyby być naprawdę zabójczo mocne, żeby dyrekcja przepuściła taki strój u zwykłej nauczycielki, do tego będącej na zastępstwie.

W latex to teraz się nastolatki do szkoły ubierają ;P

Dzięki za krytykę i kilka miłych akcentów, w weekend wrzucę coś jeszcze, będzie po czym sobie poujeżdżać, ale bez tego do ludzi moje pisanie nie wyjdzie.

Prawidłowo! :D

Heh, zależy chyba od szkoły.

Erm.. znaczy moje "prawidłowo" odnosiło się do tego, by się sakora nie zniechęcał i wrzucił coś świerzego.
Bo nie wiem, niezgodo, czy to było odnośnie mojego komentarza, czy cudzego, czy tak ogólnie. Więc prostuję.

"świeŻego"
RheiDaoVan - nie było, odpowiadałam autorowi :)
Sam zamysł tego opowiadania jest co prawda wtórny, ale nie najgorszy, dlatego również staram się autora nie zniechęcać :)

O bogowie, ale wstyd za to "świeżego"... ech... pani od polskiego miała rację...
Dzięki Niezgoda.b.

Nowa Fantastyka