- Opowiadanie: TomRud - Las zły

Las zły

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Las zły

Biegł przez las wolnym tempem. Jak co dzień, gdy pogoda na to pozwalała, zażywał ruchu na świeżym powietrzu. Wysiłek zdecydowanie poprawiał jego samopoczucie. Przekroczył już czterdziestkę, co uświadomiło mu, że młodość zaczyna odchodzić. Postanowił trochę odpocząć, zatrzymał się na małej polanie. Słońce było już wysoko i mocno przypiekało, musiał więc usiąść w cieniu drzew. Rozejrzał się. W polu widzenia nie było innych ludzi. Sięgnął po buteleczkę wody mineralnej, żeby ugasić pragnienie. Chciwie wypił kilka łyków. Woda była ciepła, nagrzana przez ciało biegacza. Nie przeszkadzało to Andrzejowi, ważne, że była mokra.

Las, po którym biegał, znajdował się w zachodniej części miasta. Był to niewielki kompleks leśny o powierzchni kilkudziesięciu hektarów zwany Lasem Winiarskim. Przez władze miasta został zamieniony w rodzaj parku wypoczynkowego. W ładniejszych punktach ustawiono ławeczki dla spacerujących, urządzono także plac zabaw dla dzieci. Las przecinała wyasfaltowana ścieżka dla rowerów. Było to popularne miejsce wypoczynku dla mieszkańców niewielkiego miasteczka położonego w środkowej Polsce.

Lekko spocony Andrzej odpoczywał, siedząc na kępie porośniętej mchem. Dopijał powoli wodę z plastikowej butelki. Nagle poczuł, że jest przez kogoś obserwowany. Obrócił głowę w kierunku, w którym, jak mu się wydawało, że zobaczy człowieka. Nikogo nie dostrzegł, wszędzie znajdowały się tylko drzewa i krzewy. Miał dziwne uczucie. Trochę się przestraszył tą sytuacją. Wrażenie obecności drugiej osoby nie mijało. Wzrastał w nim niepokój. Próbował sobie wytłumaczyć, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Był przecież dorosłym, wysportowanym mężczyzną, do tego dochodziło południe i w zasięgu wzroku nie widział żadnej osoby mogącej mu zagrozić. Mimo tego buzował w nim podświadomy niepokój. Postanowił więc jak najszybciej opuścić las. Wstał ze swojego siedziska i pobiegł w kierunku miasta. Z ulgą oddalał się od miejsca, w którym odpoczywał. Po dziesięciu minutach znalazł się na wyasfaltowanej drodze prowadzącej do miasteczka.

Tego dnia Andrzej miał popołudniową zmianę na posterunku. Był gliniarzem w stopniu starszego sierżanta. Za dwa lata planował przejść na zasłużoną emeryturę policyjną. Ta perspektywa wcale go nie cieszyła, bo lubił swoją pracę i nie śpieszyło mu się do tego, żeby nic nie robić. Dobiegł do kamienicy, w której mieszkał. Jego lokum znajdowało się na ostatnim, drugim piętrze. Składało się z jednego pokoju oraz kuchni i łazienki. Był starym kawalerem. Nigdy nie zdecydował się na stały związek z kobietą. Trochę tego żałował, szczególnie jeśli patrzeć na to pod kątem codziennych czynności, ale przyzwyczaił się do samotności. Pochłaniała go praca na posterunku, chętnie brał zastępstwa za kolegów, co przysparzało mu sympatii współpracowników.

Był trochę spocony po wysiłku fizycznym. Zanim przebrał się w służbowy mundur, wziął krótki prysznic. Zrobił kanapki na kolację i spakował je do skórzanej torby. Gotowy skierował się do wyjścia.

Po kwadransie spaceru zbliżał się do posterunku w którym pracował. Na etacie zatrudnionych było czterech policjantów – komendant i jego trzech pomocników. Pracowali na zmianę, co znaczyło, że na komisariacie przebywało stale dwóch funkcjonariuszy. Komenda mieściła się w parterowym budynku położonym niedaleko centrum miasta, którym był niewielki rynek. Andrzej wspiął się po kilku schodkach i wszedł do budynku. Znajdował się w korytarzu, który kończył się po lewej stronie oknem, a pośrodku drzwiami prowadzącymi w głąb komisariatu. Za szybą Andrzej zobaczył dyżurnego kończącego swoją służbę.

– Cześć. Jak tam dzisiaj? Były jakieś zgłoszenia? – zapytał dyżurnego.

– Nie. Spokój. Pewnie pogoda wpływa na ludzi.

W ciepłe, słoneczne dni było zdecydowanie mniej interwencji policyjnych.

Andrzej pchnął drzwi i wkroczył do środka. Oprócz pokoju położonego przy korytarzu wejściowym służącym za dyżurkę było jeszcze pomieszczenie socjalne oraz gabinet komendanta. Zamienił się miejscami z dyżurnym. Teraz on przejmował służbę.

– Miłej pracy – powiedział Tadeusz, który do tej pory siedział za biurkiem.

– Może będzie jakieś zgłoszenie – powiedział z nadzieją Andrzej.

Tadeusz roześmiał się.

– Z ciebie to prawdziwy tytan pracy.

Andrzej usiadł za biurkiem. Z torby wyjął jedzenie i schował do szuflady, a następnie wyjął książkę dla zabicia czasu. Otworzył ją na stronie zaznaczonej zakładką i zagłębił się  w lekturę. Miał dwie godziny do rozpoczęcia obchodu miasta. Zmieniał w tym Mirka, który teraz objeżdżał ulice w radiowozie. Wydawało się, że nic nie zmąci spokoju panującego na służbie, gdy nagle zadzwonił telefon. Andrzej sięgnął po słuchawkę.

– Policja. Słucham?

– Proszę szybko przyjechać, znalazłem trupa – męski głos był podekscytowany.

– Gdzie pan jest?

– W Lasku Winiarskim, niedaleko placu zabaw.

– Proszę niczego nie dotykać, zaraz tam będziemy.

Andrzej wywołał Mirka i ściągnął go na posterunek. Zadzwonił także do Komendy Powiatowej, zgłaszając znalezienie zwłok. Wolał to zrobić wcześniej, żeby nie czekać kilka godzin na zjawienie się ekipy dochodzeniowej. Zamknął posterunek na klucz i wsiadł do radiowozu, który podjechał pod budynek. Po dziesięciu minutach byli już na miejscu. Zgłaszający dokładnie opisał okolicę, w której znalazł ciało. Dojeżdżając do niewielkiej polanki, Andrzej zobaczył mężczyznę stojącego przy rowerze.

– To pan dzwonił na posterunek? – zapytał Andrzej.

– Tak, to ja dostrzegłem zwłoki.

– Gdzie się znajdują?

Rowerzysta pokazał miejsce, w którym spoczywało ciało. Denat leżał koło niewysokich sosen. Andrzej ostrożnie podszedł do zwłok, starając się nie zacierać ewentualnych śladów zbrodni. To, co zobaczył, zaskoczyło go. Ciało było całkowicie zmumifikowane. Po ubiorze i włosach rozpoznał, że to były zwłoki mężczyzny.

– Wracaj na posterunek – powiedział na Mirka. – Ja zaczekam na ekipę z powiatu.

– Jak myślisz, co mu się stało? Wygląda jakby tu leżał bardzo długo – mówił Mirek.

– Nie wiem, czy jest możliwe takie wysuszenie ciała na otwartym terenie. Niedawno przecież padał deszcz – powątpiewał Andrzej.

– Podejrzewasz, że zostały tu podrzucone?

– To chyba jest najbardziej prawdopodobna wersja.

– Kurczę, nareszcie jakaś ciekawa sprawa! – odparł Mirek.

– Zastanawiam się, czy denat byłby tak zadowolony.

– Dobra, zwijam się na komisariat.

Mirek wsiadł do samochodu i odjechał.

– Kiedy pan znalazł denata?

– To było jakąś godzinę temu. Jechałem wolno rowerem, gdy nagle patrzę leży jakaś kukła pod drzewami. Zaciekawiony podszedłem bliżej, żeby zobaczyć, co to jest, gdy zorientowałem się, że mam do czynienia z mumią człowieka. Zaraz po tym zadzwoniłem po was.

– Zauważył pan może coś podejrzanego?

– Nie. Zdziwiło mnie, że ciało leżało w wysokiej trawie i nie było widać, żeby była podeptana w tym miejscu.

– Czyli nie wiadomo, jak tam się znalazły?

– Właśnie, chyba że leży tu bardzo długo i trawa się podniosła.

– Sprawdzi to ekipa dochodzeniowa.

Ponad dwie godziny czekali na policjantów z Komendy Powiatowej, którzy po przybyciu na miejsce od razu zabrali się do roboty. Dokładnie sprawdzili okolicę, w której znaleziono zwłoki.

– Wygląda na to, że zwłoki podrzucono od strony lasu – powiedział szef ekipy dochodzeniowej.

– Ale tam jest zagajnik sosnowy i trudno się przedrzeć przez drzewa, nie mówiąc już o niesieniu ciała! – zauważył Andrzej.

– Ale to tak wygląda. Sprawdzimy tam, może zostały jakieś nitki na gałęziach.

– Jak długo musiało się suszyć zwłoki, aby dojść do takiego stanu mumifikacji?

– Nie jestem w stanie tego określić, ale myślę, że co najmniej kilka tygodni.

– Myśli pan, że to było morderstwo?

– Nie wiem, co o tym myśleć. Dziwna sprawa. Więcej będziemy wiedzieli po sekcji zwłok.

Andrzej został wyznaczony przez komendanta posterunku do utrzymywania kontaktów z Komendą Powiatową. Sekcja zwłok wykazała, że denat zmarł w powodu odwodnienia. Na ciele znajdowało się kilkanaście mini ranek, których pochodzenia nie udało się ustalić. Rodzina zmarłego zeznała, że ostatni raz widziała się z nim w dniu poprzedzającym odkrycie jego zwłok.

Po miasteczku rozniosła wieść o tajemniczej śmierci Stanisława Bobrownika. Andrzej był ciekawy, jak policjanci z Powiatu radzą sobie ze śledztwem.

W tym tygodniu miał służbę po południu, nie spieszył się więc ze wstawaniem z łóżka. Dopiero koło dziesiątej zjadł śniadanie. Ubrał się i zastanawiał się, co robić z resztą dnia do rozpoczęcia pracy. Sięgnął po leżącą od dłuższego czasu książkę i zaczął ją wertować. Przeczytał kilka stron, zanim odłożył ją na półkę. Jakoś nie mógł się wciągnąć w akcję. Koło dwunastej zadzwonił telefon. Andrzej spojrzał na wyświetlacz aparatu. To był komendant.

– Tak?

– Cześć. Słuchaj będziemy u ciebie za kwadrans. Dostaliśmy wezwanie. Znowu coś się stało w lesie. Weź ze sobą broń.

– W porządku. Czekam na was.

Kiedy samochód podjechał pod dom, w którym mieszkał Andrzej kierowca użył klaksonu, żeby oznajmić, że czekają na niego. Andrzej szybko zszedł na ulicę i przywitał się z kolegami. Tym razem w samochodzie był kompletny skład komisariatu.

– Przechodnie zgłosili, że znaleźli w lesie małego chłopczyka. Mały nie umiał wytłumaczyć, co się stało z jego rodzicem. Ludzie zaopiekowali się już nim  i czekają na nasze przybycie – mówił komendant.

– To dziecko wyszło z domu i zgubiło się czy też stało się to na spacerze? – zapytał Andrzej.

– Wiem tyle, co powiedziałem. Szczegóły poznamy na miejscu.

Wjechali do lasu. Andrzej obserwował widoki za oknem. Rosnące drzewa były w różnym wieku, obok starych, wysokich okazów rosły także połacie młodników.

– O, to chyba tutaj! – z zamyślenia wyrwał Andrzeja głos komendanta.

Wysiedli z auta i podeszli do dwóch dorosłych i dziecka, stojących przy alejce prowadzącej w głąb lasu.

– Co się tu stało? – zapytał komendant.

– Byliśmy na spacerze i zobaczyliśmy w oddali małe dziecko. Zainteresowało nas, dlaczego maluch jest bez opieki rodziców, więc podeszliśmy do niego. Zapytaliśmy, czemu jest sam. Nie potrafił sensownie odpowiedzieć na to pytanie – odparła kobieta.

Dziecko miało może pięć lat. Komendant zniżył się do wysokości chłopczyka.

– Jak ci na imię?

– Antoś – odparł cienkim głosem.

– Z kim byłeś na spacerze?

– Z mamą.

– Gdzie jest teraz mama?

– Las ją porwał.

– Jak to las? Napadło na twoją mamę zwierzę?

– Drzewa ją zabrały – powiedział Antoś i zaczął płakać.

– Poznajesz, gdzie to się stało?

– Tam – chłopczyk pokazał ręką kierunek.

– Mirek, zostaniesz tu z państwem, a my pójdziemy tyralierą i będziemy szukać mamy Antosia – polecił komendant.

Trzech policjantów w odstępach co dziesięć metrów ruszyło w las. Przeszli około stu metrów, gdy Andrzej dostrzegł leżącą postać.

– Coś widzę! Jest tam, pod tym wysokim drzewem – krzyknął.

Podbiegł do kobiety leżącej na trawie. Jeden rzut oka wystarczył mu, żeby stwierdzić, że ciało kobiety jest w takim samym stanie jak znalezione kilka dni temu zwłoki.

– Cholera! Coś wyssało z niej wodę – powiedział komendant, patrząc na pomarszczone zwłoki. Następnie sięgnął po telefon i wybrał numer Komendy Powiatowej.

– Będą tu tak szybko jak to możliwe.

Andrzej rozejrzał się po okolicy. Znajdowali się w starszej części lasu. Dominowały tu drzewa liściaste, od czasu do czasu rosły także iglaki. Nie ruszali się ze swoich miejsc, żeby nie zadeptać ewentualnych śladów.

– Co pan o tym myśli komendancie? – zapytał Andrzej.

– Na ludzi napada jakieś cholerstwo. Trudno powiedzieć, co to może być. Ale to jest chyba jakiś mutant! Jak można odessać z człowieka wodę w kilka godzin?

– Może to robota kosmitów? – odparł Tadeusz, trzeci policjant, drapiąc się w głowę – To…

W tym momencie spadł na niego kłąb gałęzi, całkowicie go przykrywając. Tadeusz zaczął przeraźliwie krzyczeć. Pozostali policjanci stali przez chwilę zaskoczeni, po czym sięgnęli po broń. Doskoczyli do kotłującego się z rośliną Tadeusza i zaczęli strzelać do gałęzi. Roślina pozbawiona była liści. Zbudowana była tylko z gałęzi i odrostów, które wyglądały jak korzenie. Komendant i Andrzej systematycznie odstrzeliwali poszczególne gałęzie. W końcu roślina zrezygnowała z ataku i posuwistymi ruchami przypominającymi węża wspięła się na pobliskie drzewo.

– Pilnuj tego – polecił Andrzejowi komendant. Sam zajął się obdukcją Tadeusza, który leżał na trawie nieprzytomny.

Po półgodzinie miejsce było pełne ludzi. Przyjechała karetka pogotowia i samochód straży pożarnej. Andrzej cały czas obserwował stworzenie, które wspięło się na sam czubek drzewa. Przybyły posiłki z powiatu. Dowodzenie objął komisarz Bareja. Po analizie sytuacji jednoznacznie stwierdził:

– Palimy to coś.

Policjanci z miotaczami ognia zbliżyli się do drzewa, na którym schronił się stwór. Strażacy zabezpieczali teren, żeby ogień nie przeniósł się na sąsiednią roślinność. Dwie strugi ognia sięgnęły do połowy wysokości drzewa. Dąb zaczął się palić. Policjanci kilkakrotnie podsycali płomienie przy pomocy miotaczy. Stworzenie nie reagowało na ogień, siedziało spokojnie na czubku. Powoli jęzory płomieni obejmowały górną część drzewa. Nagle ze stwora wydobyły się jak z dmuchawca latające punkciki.

– On chyba wypuszcza zarodniki! – krzyknął Andrzej.

– Niech to diabli – zaklął komisarz. – Strzelać do tego dziwadła!

Policjanci otworzyli ogień do stworzenia. Niektórzy z nich mieli karabiny maszynowe, ale strzały z broni palnej nie robiły wrażenia na istocie, która spokojnie rozsiewała zarodniki. Płomienie objęły górną część drzewa, pochłaniając znajdującego się na czubku stwora. Przez moment ogień wystrzelił wysoko w górę, by po chwili przygasnąć. Strażacy ścięli wypalone drzewo. Technicy policyjni poszukiwali resztek istoty wśród gałęzi.

– Nic z niego nie zostało. Spalił się na amen – powiedzieli po dokładnym sprawdzeniu pozostałości drzewa.

– Miejmy tylko nadzieję, że to co wypuścił ze siebie, to nie były nasiona – powiedział komisarz Bareja.

 

***

 

Dwa tygodnie później wszystko wróciło do normy. Ludzie z miasteczka przestali mówić o tajemniczej istocie z lasu. Pewnego dnia Andrzej siedział w dyżurce na posterunku, gdy do budynku wpadł rozemocjonowany, starszy mężczyzna.

– Szybko, panie. Mojego sąsiada na działce zaatakował agrest!

Andrzej westchnął i sięgnął po maczetę leżącą pod biurkiem.

– Gdzie to się stało?

 

KONIEC  

Koniec

Komentarze

Prywatnie nie porwało mnie to opowiadanie :( Nie mam pewności co tu nie zagrało, ale dziwnie się czułem czytając tak długie wprowadzenie, by dostać tak krótką akcje z która tak naprawdę nic nie wyjaśnia. Sam koncept Polskiej policji walczącej z mutantem nie był zły, ale wymagał znacznie większej rozbudowy w tej bardziej wartkiej części.

Tymczasowy lakoński król

Ja przeczytałem je sobie do kawy. Fakt, brakuje trochę akcji, ale skłamałbym pisząc, że męczyłem się podczas lektury. Może dlatego, że zaraz zrodził się w mojej głowie obraz jednostki specjalnej policji wyposażonej w sekatory i opryskiwacze nabite herbicydami. wink

https://www.youtube.com/watch?v=76SCx2PVzwE

Fiction nie brakuje, Science natomiast wątpię, by dało się znaleźć…

Za dużo wstępnego “marudzenia” o protagoniście. Chociaż i tak dobrze, że bez szczegółowego opisu robienia kanapek… :-)

Był taki film: “Adela jeszcze nie jadła kolacji”. Przypomniał mi o nim finał – atakujący krzak agrestu.

Poza tym myślę, że właśnie od tego agrestu powinno rozpoczynać się opowiadanie. Andrzeja można “portretować” po trochu, w czasie akcji.

Zgodzę się z przedpiścami, że część szczegółów spokojnie można wyrzucić. Większość Twoich czytelników powinna się orientować, że książkę otwiera się tam, gdzie jest zakładka.

Był przecież dorosłym, wysportowanym mężczyzną, do tego był środek dnia

Powtórzenie. W ogóle, nadużywasz tego słowa. Spróbuj część zastąpić bardziej precyzyjnymi terminami, to poprawi tekst.

Nie znam się i mogę się mylić, ale niehumanitarna ta służba w policji. Czyżby pół życia spędzali w robocie? A co robili, kiedy któryś wziął urlop? I wydaje mi się, że policjanci zwykle chodzą na patrole dwójkami. Nie, niekoniecznie dlatego, że jeden umie czytać, drugi pisać. Chyba raczej chodzi o udzielanie sobie wsparcia; jeden ściga, drugi wzywa posiłki.

Znajdował się w korytarzu, który kończył się po lewej stronie oknem, a pośrodku drzwiami prowadzącymi w głąb komisariatu.

Strasznie zgrzyta mi to zdanie. Odnoszę wrażenie, że korytarz urywa się pośrodku, zamiast na końcu.

W tym momencie spadł na niego kłąb gałęzi, całkowicie go przykrywając. Tadeusz zaczął przeraźliwie krzyczeć. Pozostali policjanci stali przez chwilę zaskoczeni, po czym sięgnęli po broń. Doskoczyli do kotłującego się z rośliną Tadeusza i zaczęli strzelać do gałęzi.

Hmmm. A nie bali się, że trafią w kumpla?

W ogóle to trochę dziwne, że do zgubionego dziecka pojechali w pełnym składzie i pod bronią.

Bareja. Zastanawiałeś się nad tym nazwiskiem? Kojarzy się ze śmiesznymi filmami. Taki efekt chciałeś uzyskać? Chociaż końcówka lekko skręca w te klimaty – po co na posterunku maczeta, skoro sytuacja wróciła do normy?

Babska logika rządzi!

po co na posterunku maczeta, skoro sytuacja wróciła do normy?

Zarodniki? Wojowniczy agrest coś tam na koniec posiał …

Pewnie zaradny policjant przewidział, że bezbronni obywatele mogą wkrótce potrzebować jego pomocy.wink

https://www.youtube.com/watch?v=76SCx2PVzwE

Pomysł był, ale co z tego, skoro nie został wykorzystany. Coś, co mogło być niezłym horrorkiem o drzewnym potworku, zostało opisane tak sztywno i drętwo, tak oficjalnie, że cały czas miałam wrażenie, że czytam jakieś sprawozdanie czy inny raport, a nie opowiadanie. :-(

 

Las, po któ­rym bie­gał, znaj­do­wał się w za­chod­niej czę­ści mia­sta. Był to nie­wiel­ki kom­pleks leśny o po­wierzch­ni kil­ku­dzie­się­ciu hek­ta­rów zwany Lasem Wi­niar­skim… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Do­mi­no­wa­ły tu drze­wa li­ścia­ste, od czasu do czasu rosły także igla­ki. – Drzewa nie rosną od czasu do czasu, one rosną cały czas. ;-)

Proponuje: Do­mi­no­wa­ły tu drze­wa li­ścia­ste, gdzieniegdzie rosły także igla­ki.

 

Przez mo­ment ogień wy­strze­lił wy­so­ko w górę… – Masło maślane. Czy ogień mógł wystrzelić wysoko w dół?

 

An­drzej wes­tchnął i się­gnął po ma­cze­tę le­żą­cą po biur­kiem. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za merytoryczną ocenę opowiadania. Uwagi postaram się wykorzystać przy pisaniu kolejnego tekstu. To był mój debiut.

Zgadzam się z resztą opinii, że za dużo szczegółów i wymieniania czynności w pierwszej części. W tak krótkim opowiadaniu raczej nie trzeba opisywać, gdzie jest okno w korytarzu, który przemierza bohater. Pomysł nie najgorszy, ale fabuła prosta, i trochę jak z horrorów kina klasy B. Co oczywiście nie jest  do końca zarzutem, z czegoś takiego można sporo wyciągnąć, jeśli bardziej się pobawić. Na plus całkiem nieźle od strony technicznej, dobry zapis dialogów (z czym ma problem 95% debiutantów) czy przecinkologia.

 

Zaciekawiony podszedłem bliżej -> Zaciekawiony, podszedłem bliżej

zwłoki. – Wygląda na to, że zwłoki -> powtórzenie

mini ranek -> brzydko to wygląda, może małych?

była liści. Zbudowana była -> powtórzenie

Nowa Fantastyka