- Opowiadanie: poskart - Eryk van Tauvin (cz.I)

Eryk van Tauvin (cz.I)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Eryk van Tauvin (cz.I)

Komnata była zadymiona fajowym zielem i kadzidłami których gnomy najwyraźniej nadużywały w Latarni. Zielone sukno, którym obito duży blat stołu sprowadzonego tutaj z Polowia, pokrywała masa równo ułożonych żetonów z których co któryś jak w zapijaczonym transie zlatywał z wieżyczki. Gracze mieli to głęboko w dupie. Tak samo jak krążące wokół kobiety i lejący się strumieniami po nich i stole alkohol. Liczył się tylko poker a gra szła o naprawdę wysokie stawki. W Latarni, jednym z trzech największych miast kontynentu swoje majątki przegrała już niezliczona ilość książąt. Tych którzy w tej grze postawili życie i przegrali było zdecydowanie więcej. Towarzystwo przy stole w ogromnej tawernie „Turkusowy Lis” biło na głowę obie te grupy. Tutaj grało się ostro. Grało się poważnie i bez pardonu. Bo tutaj, nie było ani limitów ani oszustwa. Nie było nic. Tylko poker. Oczywiście w najostrzejszej z istniejących odmian, nie jakiś pospolity pięciokart. Nie żałosny krasnoludzki plażowy. Co to – to nie. W Turkusowym Lisie grało się w Latarneński dwukart zwany przez zawodowców holdem. I zazwyczaj się przegrywało. Wokół ogromnego stołu siedziało w pewnych odstępach, pięciu najtwardszych graczy. Pula sięgała już ponad trzech, doskonale wyposażonych zamków. Było o co grać. Dziki Jack Dusiciel podniósł stawkę z szaleńczym śmiechem pirata, który poza Latarnią mógł dla żeglarza oznaczać jedynie śmierć. Morszczyk siedzący za nim skrzywił się i pociągnął spory łyk cienkiego wina. Wszyscy byli już odpowiednio wstawieni by nie zrobiło to elfowi żadnej różnicy. Zerknął na swoich przeciwników taksując ich wzrokiem i analizując dogłębnie mowę ciała. Był z tego znany na całym wybrzeżu. W końcu po długiej chwili wahania odliczył na drewnianych, znaczonych magicznie żetonach tysiąc wygórskich koron i wszedł w zakład. Dwóch pozostałych graczy zrzuciło gniewnie karty na stół. Zostało ich trzech a trzy karty na stole nieubłaganie kusiły kolor w karo. Walet, Dwójka i Dziesiątka łypały groźnie na ostatniego gracza przy stole. Eryk zmarszczył brwi i delikatnie, nieco nerwowo podejrzał swoje dwa asy leżące na stole. Żaden z nich nie szczycił się znakiem czerwonego rombu.

-Jestem w dupie – powiedział do siebie w myślach mag i odsupłał od pasa sakiewkę. Jego żetony już się skończyły. Posiadłość w Polowiu postawił kilka godzin temu. Księgi były w puli tego rozdania. Odetchnął i gniewnie cisnął sakiewkę na zielone sukno blatu rozsypując wszędzie rubiny i szmaragdy nasączone magią. Czekał. Elfia krupierka szybko zebrała ze stołu pule smukłymi palcami i z pozbawioną wyrazu posągową twarzą przestawiła żeton rozdającego do Elfa morskiego. Na stół weszła kolejna karta. Eryk nigdy nie wierzył w bogów, ale teraz usilnie powtarzał w myślach modlitwy starając się zachować kamienną twarz. Bogowie wysłuchali syna marnotrawnego niemal wyrywając mu serce z piersi. Karta która padła na stół była Asem. Na szczęscie dla Maga z Tauvin… w kolorze trefl. Szybko skalkulował w myślach. Moja trójka przeciw potencjalnemu kolorowi… prawdopodobieństwo małe. Był pewien że Jack Dusiciel blefuje. Często to robił. Kiedyś w Brusob, przez tego typu zagranie, Eryk wygrał od niego łajbę z załogą. Morszczyk poprawił półdługie, zielonkawe włosy i stuknął w blat na znak czekania. To była jego szansa. Splunął do stojącej obok wazy z kwiatami i wyciągnął zza pazuchy dokumenty i weksle. Podpisał je szybko piórem podanym mu przez Elfkę o idealnym biuście. Krupierka skwitowała po zerknięciu w pergaminy. Mag Eryk von Tauvin podbija o siedem tysięcy wygórskich koron. Dziki Jack – pirat z Zatoki Tytanów otarł długi wąs i wygrzebał zza pazuchy róg wysadzany drogimi klejnotami. Mag uniósł brew. Przedmiot wyglądał na autentyczny róg bojowy antorskich przywódców. Jako suwenir w dyplomacji zdawał się być bezcenny. Elf tylko wyrównał pulę żywą gotówką. Grali dalej a szczęście zdawało się mieszać w kipieli myśli ze zdenerwowaniem. Na stół poszła ostatnia karta. Mag zmrużył oczy i już chciał przeklinać bogów i ich matki widząc że to karo gdy nagle jego oczy zarejestrowały symbol karty. To był as. Uśmiechnął się mimowolnie. Kareta, czyli wyżej niż kolor. Podniósł wzrok na przeciwników. Chciał podbić ale na stole leżał już cały jego dorobek. Dziki Jack zrzucił karty na stół klnąc siarczyście jak tylko piraci potrafią. Elf natomiast podbił stawkę o swój prywatny burdel. Kropla Rosy była najbardziej ekskluzywnym przybytkiem w całej Latarni a to znaczyło, że był najlepszym domem schadzek na świecie. Mag nie miał wyjścia.

-Wyrównuję. – powiedział powstając i kładąc na stół swoją obrosłą już legendą różdżkę o potężnej mocy, stal, srebro, elektrum, platyna i kilka metali nie znanych poza wyspą kapituły ukształtowanych w wijącego się smoka. Krupierka westchnęła nieco zszokowana, do spółki z grupą niezwykle bogatych i podobnie pięknych niewiast obserwujących grę zza pleców mistrzów skupienia. Eryk kontynuował.

-I podbijam – rzekł wreszcie i rzucił na stół swój złoty pas mistrza magii, element stroju na który pracował ponad trzydzieści lat swojego życia i który świadczył o jego przynależności do kapituły i prawie głosu w tejże. Można by rzec, że bez pasa i różdżki nie był mistrzem. Nie był nawet magiem. Ryzyka jednak niemal nie było. W jego ręku znajdowała się kareta. Elf pokręcił długim nosem i spiął włosy w kucyk wahając się. W końcu wstał i zawołał swojego przybocznego. Po chwili wyciągnął z torby kolejny papier i szybko podpisał. Przygwoździł go do stołu rubinem wielkości pięści.

-Wchodzę – oznajmił – stawiam swojego czarnego smoka i sprawdzam.

Eryk wyszczerzył się jak dziecko przy stoisku z darmowymi słodyczami.

-Pierdolę twój kolor zawszony elfi alfonsie! – wrzasnął rzucając dwa asy na stół – Kareta!

Elf spuścił wzrok i odwrócił swoje karty.

– Dama i król w karo. – podniósł wzrok na rozweselonego maga a jego sine, fioletowawe wargi wypięły się w uśmiechu. – Poker przyjacielu.

Koniec

Komentarze

Początek opowiadania o pewnym magu z dużym potencjałem i jeszcze większymi problemami. Postanowiłem wrzucać mniejsze kawałki, coby łatwiej było czytać.

Alkohol mający coś w dupie... Ostrrro.

eeee... jak mawiają raperzy - nie chwytam...

Ależ proszę: "(...) Gracze mieli to głęboko w dupie. Tak samo jak (...) lejący się strumieniami po nich i stole alkohol."

Teraz chwytasz?

Ok, teraz tak..

Kropla Rosy była najbardziej ekskluzywnym przybytkiem w całej Latarni a to znaczyło, że był najlepszym domem schadzek na świecie.
Hm, jak by to napisać... Aha. Słownik pomoże Ci wybrać między najlepszym a ekskluzywnym. Podręcznik gramatyki pomoże Ci ujednolicić zdanie. Słownik ortograficzny pomoże Ci powstawiać sześćset sześćdziesiąt pięć przecinków. No, może o kilka mniej...
Jako suwenir w dyplomacji zdawał się być bezcenny.
W jakim znaczeniu występuje tutaj słowo "suwenir"?

Nowa Fantastyka