- Opowiadanie: Agiks - Powtórne narodziny cz.1

Powtórne narodziny cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Powtórne narodziny cz.1

Dlaczego nic nie widzę?

Jest tak ciemno.

– Odruchy bezwarunkowe w normie. Zdjęcia mózgu wykazały stabilne połączenie cyberimplantu z komórkami nerwowymi. Gdy tylko odzyska przytomność, powinna stopniowo wrócić równowaga chemiczna układu nerwowego.

Co to za głosy?

Jest tak ciemno… Czy ja nie umarłem?

– W porządku, może pan przystąpić do wybudzania.

To się nazywa władczy głos… Gdzie ja jestem, co się ze mną stało…?

Ostatnie, co pamiętam…

Chyba ktoś mnie zaatakował.

Umarłem? Tak, powinienem nie żyć. To był jeden z Nich, tych potworów.

Jego usta. Wciąż pamiętam to obezwładniające uczucie. Absolutna rozkosz. A później tylko otchłań bólu. I mrok.

Przecież powinienem nie żyć…?

AU!!!

Ból?! Poczułem ból.

Czy umarli, po drugiej stronie, odczuwają ból?

A gdzie to sławetne światło? Gdzie…

No tak, Anioła to ja już spotkałem… I dlatego tu jestem.

Jestem lub mnie nie ma. To się nazywa problem egzystencjalny…

Byt określa świadomość, zdaje się, że tak się mówi. Skoro więc jestem świadom, to… istnieję?

Zaczynam odbierać jakieś wrażenia.

Gdzieś tam, poza mną, słychać jakieś głosy, kroki. Czuję, że coś mnie okrywa. Sztywna materia. Z boku chodzi aparatura do podtrzymywania życia.

Szpital?

Przecież powinienem nie żyć…

* * *

 

– Dobrze, tętno zaczyna wracać do normalnego poziomu. Sprawdzimy, czy źrenice reagują na światło.

Ale rzeczowy ton. To na pewno jakiś lekarz.

Hej, nie po oczach!!!

– Wspaniale! Szybko się budzi.

– Jak długo to jeszcze potrwa?

Ten akcent… Brytyjski, zdaje się. I jakiś taki nieprzyjemnie zimny głos.

 

* * *

 

No i miałem rację, że to lekarz. Ten tutaj, ma na sobie kitel i trzyma w ręku skaner medyczny. Ten drugi, to dopiero prezentuje się ciekawie… Aż mam ochotę poprosić o jakieś cieplejsze okrycie. W życiu nie spotkałem kogoś, kto miałby tak zimny, przeszywający wzrok. I tak obojętną, kamienną twarz. Zupełnie jak marmurowy posąg.

– No, witamy – odezwał się facet w kitlu. Doktor L. Howard, jeżeli wierzyć plakietce. – Jak się pan czuje?

– Gdzie jestem? – Nie poznaję brzmienia własnego głosu.

– Za chwilę przyjdzie czas na wyjaśnienia – przemówił Anglik. Głos jeszcze bardziej beznamiętny niż twarz. Co to za jeden? – Teraz proszę odpowiadać na pytania.

Kiwam głową. Wygląda na kogoś, kto nie odpowiada na czyjeś pytania, tylko je zadaje.

– Zdezorientowany… – odparłem i rozejrzałem się wokół.

Znajdowałem się w niedużej sali, wystrój typowo szpitalny. Jakaś szafa wnękowa, parawan, wszystko białe.

– Czy ja nie powinienem być martwy? – zapytałem spoglądając to na jednego, to na drugiego. – Przecież… Pocałował mnie Anioł, prawda? – Zawirowało mi w głowie i jakaś natrętna wizja przefrunęła mi przez mózg. Podniosłem rękę do czoła. – Czuję się niewyraźnie…

– To naturalne w tej sytuacji. Przed chwilą został pan wybudzony ze śpiączki farmakologicznej – poinformował formalnym tonem lekarz.

– Ale… To zostałem pocałowany, czy nie? – Nic nie rozumiem. Anglik przyglądał mi się raczej obojętnie, a lekarz zrobił lekko zaaferowaną minę. – Nawet pamiętam, jak…

Nagle przypomniał mi się widok tego stwora wyrywającego się na zewnątrz i momentalnie poderwałem się, żeby zwymiotować na podłogę.

Żaden mężczyzna nie zareagował na ten akt obrzydzeniem. Właściwie nie zrobiło to na nich absolutnie żadnego wrażenia.

– Spokojnie – przemówił doktor. – To normalne, przez kilka dni mogą pana nawiedzać tego typu obrazy. – Brzmiało to tak, jakby dokładnie wiedział, co sobie wyobraziłem. Zupełnie, jakby sam przez to przeszedł. Podniosłem na niego pytający wzrok. – Proszę pana – to do tego drugiego – wszystko wydaje się być w porządku, przejdę więc do innych pacjentów. To chyba odpowiedni moment, żeby złożyć mu wyjaśnienia – dodał i wyszedł z pokoju.

Spojrzałem na tego drugiego. Był cały sztywny i wyprostowany, jakby połknął kij od szczotki, a do tego pedantycznie ubrany w czarne spodnie (uprasowane na idealny kant) i czarną marynarkę ze stójką. Był wprost nieskazitelny. Na czarnym materiale żadnych fałdek, paprochów. W połączeniu z kolorystyką stroju jego perfekcyjnie ułożone blond włosy i jasnobłękitne oczy wydawały się jeszcze bardziej surowe i zimniejsze. Nie był to człowiek, którego dało się ominąć obojętnie; otaczała go silna aura władzy, a spojrzenie miał tak przeszywające, że człowiek automatycznie zastanawiał się, co takiego ostatnio zmalował.

Nie patrząc na mnie, bez słowa sięgnął w stronę szafki, która stała obok łóżka, i wziął z niej jakąś teczkę.

– Znajduje się pan w tajnym laboratorium – zaczął. Jego głos był tak suchy i rzeczowy, że ciarki mi przechodziły po ciele. – To prawda, iż został pan pocałowany przez Anioła, jednak, jak zdążył pan zapewne zauważyć, nie umarł pan. Przynajmniej nie w takim sensie, w jakim na ogół rozpatruje się pojęcie śmierci.

Wyciągnął rękę w moją stronę, podając mi teczkę. Podniosłem się do pozycji siedzącej i przyjąłem ją. Na wierzchu widniało logo. Literki „AS” z doczepionymi małymi, pokrytymi krwawymi śladami, anielskimi skrzydłami.

Poczułem się zbity z tropu. Przez chwilę przyglądałem się obrazkowi, po czym, czując jak zaczyna wzbierać we mnie zarówno obawa, jak i ciekawość, otworzyłem teczkę.

Wewnątrz znajdował się plik kartek. Pierwsza ozdobiona była takim samym motywem, ale skrót został rozwinięty i brzmiał „Angel Slayers”.

Zabójcy Aniołów…? Co to miało znaczyć?

– Proszę zapoznać się z treścią tych dokumentów. Zawarta jest w nich cała wiedza, jaka na początek będzie panu niezbędna, aby zrozumieć, co się z panem dzieje. I kim od tej chwili pan się stał.

Oderwałem wzrok od logo.

– Stał? – powtórzyłem jak echo. – Nie umarłem dosłownie…? Co to wszystko znaczy? Co to za… Angel Slayers?

Mężczyzna oparł ręce na łóżku i nachylił się do mojej twarzy. Teraz widziałem tylko te jego zimne, nieludzkie oczy, których spojrzenie zdawało się mieć siłę wiązania ludzi niewidzialnym sznurem.

– Ten Anioł uśmiercił pana ciało – wyjaśnił wolno – ale esencja pana została ocalona. Mam na myśli pana mózg. Został umieszczony w nowym ciele i teraz będzie pan służył w jednostce, która wynajduje i zabija te stworzenia. – Przełknąłem ślinę. Nie byłem w stanie wydobyć z siebie głosu. – Proszę zapoznać się z materiałami, które panu przed chwilą wręczyłem. Zapewniam, iż wiele one wyjaśnią. – Wyprostował się. – Niedługo spotkamy się ponownie – zapewnił i ruszył w stronę wyjścia.

Jeszcze chwilę pozostałem w poprzedniej pozycji, zupełnie, jakby mnie zamrożono.

Co to za człowiek?

Co się ze mną działo?

Spojrzałem ponownie na trzymane w ręce papiery.

Angel Slayers…

Przerzuciłem na następną stronę.

 

* * *

Angel Slayers

Organizacja prewencyjna, której działania mają charakter ofensywny – obejmująca swoją aktywnością cały świat – jednak ich obszar stanowią głównie kraje, w których stacjonują poszczególne jednostki Zabójców Aniołów:

Australia, Europa (tereny należące do Unii Europejskiej), Indie, Japonia; Ameryka Północna, Środkowa i część Ameryki Południowej.

Organizacja zakłada współpracę i pomoc krajom, na terenie których nie posiada swoich baz, za zgodą i na zaproszenie legalnie urzędujących w danym kraju władz.

 

Cele organizacji

Podstawowym celem organizacji Angel Slayers i sensem jej istnienia jest walka ze skrzydlatymi istotami, popularnie określanymi mianem Aniołów.

Główną jednostką bojową organizacji są dwuosobowe oddziały Zabójców Aniołów, składające się z ludzi i bioroidów*.

Działania oddziałów Zabójców mają charakter bezpośredni – ich zadaniem jest wyszukiwanie Aniołów i likwidowanie ich za pomocą wszelkich dostępnych środków, w miejscu przebywania istot.

 

 

* szczegółowa charakterystyka tych jednostek w dalszej części;

 

 

Jednostki bojowe Angel Slayers

W ramach organizacji wydzielono następujące jednostki:

– obrona poszczególnych baz organizacji,

– oddziały Zabójców Aniołów;

 

Obrona rekrutowana jest z różnych źródeł** i przeznaczona wyłącznie do ochrony kompleksu, w którym mieści się dana jednostka organizacyjna.

Oddziały Zabójców Aniołów składają się ze specjalnie wyselekcjonowanych ludzi, rekrutowanych głównie z różnych, wysoko wykwalifikowanych, oddziałów militarnych*** oraz bioroidów.

 

 

** najemnicy, łowcy głów, byli wojskowi, wysoko wykwalifikowani pracownicy ochrony, policjanci;

*** wojsko, jednostki specjalne policji, oddziały antyterrorystyczne, militarne ramię ONZ;

 

 

Bioroidy

Ludzie, którzy zostali pocałowani przez istoty zwane Aniołami, w wyniku czego w ich mózgu nastąpiły nieodwracalne zmiany chemiczne (patrz Syndrom Destabilizacji Neuropsychicznej).

Ciało bioroida jest wyhodowanym w laboratorium organizmem, dostosowanym do potrzeb organizacji, co daje mu możliwości fizyczne znacznie większe niż u przeciętnego człowieka. Warunkiem umieszczenia mózgu osoby pocałowanej przez Anioła w ciele bioroida jest to, że nie nastąpiła śmierć mózgowa.

Bioroidy zajmują się odnajdywaniem Aniołów, co umożliwiają im specjalne zdolności, nabyte w wyniku ataku i stania się żywicielem****. Każdy z nich, po wcieleniu do organizacji, poddany jest wszechstronnemu szkoleniu bojowemu, zrównującemu ich z partnerami, po którym ruszają w teren z wyznaczonym im do pracy człowiekiem.

 

 

 

**** określenie osoby, w której ciele zaszczepiony został zarodek nowego Anioła.

 

Syndrom Destabilizacji Neuropsychicznej

Bioroidy ze względu na szereg zmian w mózgu wymagają stałej opieki medycznej. Zmiany te układają się w szereg unikalnych dla ich umysłów właściwości, zwanych Syndromem Destabilizacji Neuropsychicznej, pozwalających między innymi na wyczuwanie Aniołów, wnikanie do ich umysłów i ich penetrację; jest ona możliwa na odległość – oddalenie, przy którym dany bioroid jest w stanie włamać się do umysłu istot oraz ich liczba, uzależnione jest od jego indywidualnych możliwości.

Aby usunąć negatywne fizjologiczne oraz psychologiczne następstwa Syndromu Destabilizacji Neuropsychicznej, bioroidom operacyjnie wszczepia się cyberimplant, który wspomagany dodatkowo specjalnym lekiem, umożliwia im normalne funkcjonowanie.

 

* * *

 

Nie mam pojęcia, ile razy tę broszurkę przeczytałem. Poszczególne hasła odbijały mi się głuchym echem w głowie.

Czułem się, jakby czas stanął.

Zrozumiałem, dlaczego we własnym ciele czułem się dziwnie obco – to nie było moje ciało… Mnie już nie było. Był tylko jakiś… „bioroid”.

Apollo Johnson… umarł…?

Nie.

To musiał być sen.

Przecież to jakiś absurd…

Wyczuwanie Aniołów…? Włamywanie się do ich mózgów…? Syndrom Destabilizacji Neuropsychicznej???

Absurd…

Zaśmiałem się histerycznie.

Zalała mnie nagła fala furii; chwyciłem teczkę i z całej siły rzuciłem nią przez pokój. Kartki z cichym szelestem pofrunęły kawałek i zaczęły bezwładnie opadać na podłogę. Tylko jedna, która wzleciała najwyżej, spadła z powrotem na łóżko.

Skrzydełka przyczepione do nazwy Angel Slayers zdawały się drwiąco uśmiechać.

Czerwone plamy, które na nich widniały, automatycznie przywołały widok innej krwi. Mojej krwi, która obficie splamiła chodnik.

Gęste strumienie posoki… Czerwień pokrywała wszystko. Po chwili widziałem już tylko te białe skrzydła, również pokryte szkarłatem, a w głowie brzmiał jego (jej?) kuszący głos.

– Żegnaj, Apollo Johnson. – Tak powiedział.

I miał to być koniec.

Zwymiotowałem i poczułem, jak osuwam się w ciemność.

– Miałem umrzeć… – wybełkotałem bezradnie.

I już mogłem zapomnieć o spokojnym, nieświadomym śnieniu.

Tylko jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Wizje, które mnie nawiedziły, były tylko preludium do mojego nowego życia.

 

* * *

 

Czarny, opancerzony wóz wyglądał imponująco. Nie siedziałem w nim sam, ale pozostali dwaj mężczyźni nie kwapili się do rozmowy – co żadnemu z obecnych nie przeszkadzało. Ja też nie miałem na to ochoty.

Minęliśmy pilnie strzeżony wjazd na teren jakiejś fabryki. Wóz wjechał do dużej, wypełnionej kontenerami hali. Wysiedliśmy i kierowca poprowadził nas w stronę schodków prowadzących do dyżurki. Za jej drzwiami znajdowało się przejście do wąskiego, pełnego rur i zakrętów korytarza. Zeszliśmy w dół po kolejnych schodach i przez właz w podłodze dotarliśmy na następny poziom. Minęliśmy kilka drzwi, w końcu przed kolejnymi nasz przewodnik stanął i otworzył je. Wewnątrz, za rozsuwanymi skrzydłami, znajdowała się winda, która całkowicie odbiegała wyglądem od tego, co dotąd nas otaczało.

Patrząc na zmieniające się na przezroczystym wyświetlaczu cyferki kolejnych mijanych przez nas poziomów, czułem, jak po plecach zaczynają mi spływać kropelki potu, a ręce robią się wilgotne.

Przeszedłem serię rozmów z psychologiem, bardzo miłym gościem, który starał się oswoić mnie z sytuacją…

Drzwi otworzyły się niemal bezgłośnie i zobaczyłem znaną mi już fizjonomię.

Mogłem się tego spodziewać… Ale nie powiedziałbym, że byłem na to przygotowany.

Jego twarz, tak jak poprzednio, była pozbawiona wyrazu, a oczy mroziły. Biła od niego bezgraniczna pewność siebie i poczucie całkowitej władzy.

Od razu poczułem się jak niewolnik, którym się stałem w momencie, gdy mój mózg trafił w czułe rączki ICH lekarzy.

– Witam w Angel Slayers.

 

* * *

 

Niesamowite jak szybko człowiek zaczyna oswajać się z nową, zupełnie odmienną i dotąd raczej abstrakcyjną dla niego, sytuacją. Jeszcze całkiem niedawno żyłem sobie spokojnie, pracowałem w szkole językowej, nie narzekałem na nadmiar wrażeń ekstremalnych; a dzisiaj proszę – odkrywam w sobie pierwotne instynkty. Nagły pociąg do broni krótkiej, i z przyjemnością oglądam rzeźbę swojego pachnącego nowością ciała.

Z dnia na dzień, powalony zmęczeniem, które ma tę dobrą stronę, że wyzwala od myślenia (jedynym twoim problemem staje się właściwa postawa podczas walki i strzelania, liczenie pocisków w magazynku, opanowywanie możliwości własnych zmysłów oraz zasad walki), zadręczania się pytaniami, wspomnieniami przeszłego życia. Narodziłem się po raz drugi i, niczym niemowlak, muszę się nauczyć wszystkiego, czego wymaga ode mnie nowa sytuacja, od podstaw.

Ja, intelektualista, który dostawał zadyszki po przebiegnięciu niecałej mili, biegam dziesięć, nie odczuwając zbytnio tej odległości… A to tylko rozgrzewka, po której następuje całodzienny, katorżniczy trening.

Oferta zajęć fakultatywnych dla nowych członków jest bardzo bogata: walka wręcz, walka z bronią, walka w terenie; solo, w duecie, drużynowo; z bronią palną, bronią białą, przyrządami; ze związanymi rękami, oczami, pod wodą, na wysokości; w błocie, na mrozie, w wysokich temperaturach. Do tego zajęcia z podstaw pomocy medycznej, anatomii (bardzo przydatna, gdy człowiek chce kogoś skutecznie i szybko zabić; postrzelić, by się natychmiast wykrwawił lub umierał długo, w dotkliwym bólu).

Agencja nie poprzestaje jednak na kształtowaniu naszych ciał, zajmuje się również umysłami. Seminaria z teorii przesłuchań, strategii wojskowej; ze względu na moje wykształcenie odpadły mi zajęcia z języków i kultury. Osobne zajęcia, dość zajmujące, dotyczą naszego wroga, czyli Aniołów. Im więcej pochłaniam tego wszystkiego, tym bardziej rysuje mi się w umyśle wizja naszego świata. Przeciętny śmiertelnik żyje jednak we mgle, dopóki nie odczuje na własnej skórze, czym jest „anielski koszmar”. Dotąd istoty te zbytnio nie zajmowały moich myśli. Zdawałem sobie sprawę z tego, że istnieją, nawet czasami trafiałem na wzmianki o prawdopodobnych atakach potworów, ale wydawało mi się, że mnie to wszystko nie dotyczy… Istoty o idealnie pięknych twarzach, często nieokreślonych płciowo. Podobne do ludzi, ale jedynie z pozoru. Zawsze kojarzyły mi się z wampirami, na temat których namiętnie zaczytywała się moja młodsza siostra – bezduszne, żerujące na ludziach, krwiożercze stwory; tajemnicze, żyjące między nami, rozpatrujące nas jedynie w charakterze przyszłej kolacji. Nie brałem nigdy pod uwagę, że się z którąś z tych pięknych poczwar zetknę. A tu nagle proszę – bum i powiększyłem statystykę ofiar anielskiego pocałunku. I jak większość głupków zastanawiam się, czym mogłem sobie na to wyróżnienie zasłużyć.

Nadal często, zbyt często, w moich myślach pojawiają się niechciane obrazy, wspomnienia, zadręczając bezsensownymi pytaniami. Nie byłem nigdy zbytnim fanem filozofii, ale jakoś nie potrafię się czasami powstrzymać od rozważań natury ontologicznej…

Właściwie cieszę się, że nie żałują nam roboty, zmęczenie na ogół skutecznie potrafi zabić głębsze myśli. Poza wysiłkiem fizycznym nie mam gdzie uciec od pytań i bezproduktywnych analiz. A jest się nad czym zastanawiać. Mam nową rolę i będę musiał ją wkrótce wypełniać, czy tego chcę, czy nie. Tak jak reszta bioroidów. Jest to dla mnie wciąż rola abstrakcyjna, pełna niedopowiedzeń. Staram się obserwować moich pobratymców, a wnioski, do jakich dochodzę na podstawie tych obserwacji, nie są najweselsze.

Podział na zwykłych ludzi i bioroidy nie odnosi się – niestety – jedynie do kartek broszurki wprowadzającej. Kiedy wchodzi się do baru, miejsca, w którym spotykają się wszyscy ludzie przebywający w bazie (mieszkańcy, pracownicy, żołnierze), wystarczy trochę baczniej się przyjrzeć zebranym tam osobnikom, żeby się zorientować, którzy są bioroidami. Otacza ich szczególna aura – ponura, ciężka, pełna niechęci do otoczenia; człowiekowi z miejsca odechciewa się nawiązywać z nimi kontakt. W ich oczach nie ma żadnego blasku, są nieczułe i przeszywające. Gdy na ciebie patrzą, masz wrażenie, że widzą w tobie jedynie obiekt do odstrzału lub przeszkodę na ich drodze. Ze zwykłymi ludźmi jest inaczej, co nie znaczy, że są oni materiałem na dobrych kumpli. Jeszcze nie poznałem powodów takiego stanu rzeczy, ale bioroidy są tutaj gatunkiem pogardzanym przez większość ludzi. Jakbyśmy przez fakt zmiany ciała naprawdę stracili nasze człowieczeństwo. Słyszałem po kątach kilka pogardliwych wypowiedzi na temat „SDN-dziaków”. Jeżeli którykolwiek z moich kolegów próbował takie podejście do sprawy Syndromu Destabilizacji Neuropsychicznej zmienić, to w końcu dał sobie chyba spokój i teraz bioroidy w ogóle nie reagują, nawet jeżeli ludzie mówią takie rzeczy na głos. Mam wrażenie, że moi koledzy zamknęli się w swoich skorupach. Nie szukają zrozumienia u tych, którzy nie mogą ich zrozumieć; garstka tych, którzy żyją w podobnym koszmarze, radzi sobie z nim sama.

* * *

 

– Johnson. – Usłyszałem głos za plecami i odwróciłem się w stronę, z której dobiegał. Do stolika, przy którym siedziałem, zbliżał się Noah Ebbing, zastępca głównodowodzącego; poważny i wzbudzający swoim wyglądem respekt mężczyzna. – Mam rozkaz dostarczenia cię do dowódcy.

Brwi podjechały mi do góry. Od pierwszego dnia, gdy zjawiłem się w bazie, nie miałem okazji widzieć Anglika.

– Czy coś się stało? – W głowie eksplodowały mi setki pytań.

– To standardowa procedura – rzucił enigmatycznie mężczyzna. Nienawidzę ich stylu. Nigdy człowiekowi jasno nie powiedzą, o co chodzi, tylko raczą go wieloznacznymi stwierdzeniami i minami. – Zapewniam, że nie masz żadnego powodu do obaw.

Nie masz żadnego powodu do obaw… Ale bełkot.

Z ust kilku Zabójców słyszałem już żarty na temat tego, że Gordon chyba urządza swoim zastępcom specjalne szkolenia z wyrafinowanego sposobu wyrażania się, żeby chociaż odrobinę zbliżyli się do jego poziomu.

Jeszcze nigdy nie byłem w gabinecie szefa. Chyba z mojej grupy nikt nie dostąpił tego zaszczytu. To jedynie powiększało moje obawy.

Dojechaliśmy do Centrali. Rzadko mi się zdarzało bywać na pierwszych poziomach (byłem tu może ze trzy razy), nie było ku temu powodów. Dopiero się szkoliłem na Zabójcę, dlatego w centrum dowodzenia nie miałem czego szukać.

Baza miała łącznie dziewięć poziomów, Centrala znajdowała się na dwóch najniżej położonych.

Mój wzrok, jak zwykle, gdy tu bywałem, zatrzymał się na dużej mapie świata, którą znaczyły małe punkciki. Gdzieś w głębi mózgu przeczuwałem, co one oznaczały, ale nikt moich podejrzeń dotąd nie potwierdził.

Po schodkach wspięliśmy się na właściwe piętro – to tutaj mieściły się gabinety dowódcy i jego zastępców oraz kilka sal różnego przeznaczenia. Stanęliśmy pod czarnymi drzwiami. Zdaje się, że to właśnie był Jego kolor – widziałem go dotąd w zestawie czarno-grafitowym. Ebbing stanął wyprężony, jak struna, ja lekko się przygarbiłem. Po chwili drzwi się otworzyły. Przełożony przepuścił mnie pierwszego i zamaszystym krokiem wmaszerował do pokoju.

Najbardziej odpowiednim wyrazem na określenie charakteru tego pomieszczenia był – minimalizm. Pokój zatopiony był w chłodnych, metalicznych barwach – czarnej i grafitowej; na umeblowanie składały się: biurko, niski stolik, dwa fotele i sofa. Jedyną dekorację stanowiły wbudowane w narożniki pokoju, lekko podświetlane, metalowe półki o trójkątnym kształcie, na których stały szklane geometryczne rzeźby, idealnie gładkie i surowe. Szeroką ścianę, która znajdowała się naprzeciwko drzwi, po lewej ręce zasiadającego za biurkiem mężczyzny, pokrywał czarny, matowy – wyłączony w tej chwili – ekran. Najprawdopodobniej Anglik mógł z tego miejsca obserwować całą bazę.

– Apollo Johnson, sir – zaanonsował mnie Ebbing, na co szef skinął lekko głową. Zastępca wyprężył się na baczność i opuścił biuro.

Gordon przez moment czytał coś z ekranu komputera, wzrok biegał mu od lewej do prawej. Spojrzałem w stronę przeciwległego końca, myśląc o znajdujących się tam fotelach.

– Proszę usiąść – rzucił, jakby odpowiadał na niezadane przeze mnie pytanie.

Nigdy nie tracić czujności w jego obecności – zanotowałem w pamięci.

Zaledwie kilka minut w jego towarzystwie wystarczało na to, żeby nabawić się swoistej bojaźni w stosunku do jego osoby.

Przez chwilę się jeszcze wahałem, stojąc w miejscu.

– Siadaj. – Tym razem spojrzał mi prosto w oczy.

Jego głos w połączeniu ze spojrzeniem miał hipnotyczną moc. Poczułem, jak moje mięśnie sprężają się, a ciało samoczynnie wykonuje ruch, i po chwili siedziałem w fotelu.

Anglik opuścił biurko i zajął miejsce na sofie.

Gordon wydawał mi się tak fascynujący, że nie mogłem oderwać od niego wzroku. W życiu nie spotkałem kogoś takiego jak on. Śledziłem dokładnie każdy jego ruch – poruszał się sztywno, ale nie jak robot, a gdy pozwalał sobie na rozluźnienie, to było ono pełne elegancji i pewności siebie. Jego strój był w idealnym stanie – żadnych zagnieceń, paprochów.

– Dostałem raport z postępów w pana szkoleniu. – Przemówił w końcu w charakterystyczny dla siebie sposób – rzeczowy, bez wyrazu. – Instruktorzy są zgodni co do tego, iż jest pan gotów na przejście do kolejnej fazy szkolenia. – Wszystkie myśli odpłynęły z mojego mózgu, czekałem, co powie. – Pora sprawdzić pana możliwości, że tak to określę, mentalne. Nie jestem pewien czy zdołał sobie pan dotąd uzmysłowić… Dla nas ważniejsze od tego, jak dobrze posługujecie się mięśniami, w które was wyposażyliśmy, są możliwości waszych umysłów. To, jak skutecznie jesteście w stanie docierać do Aniołów. Jest to wasza dystynktywna umiejętność, niepodlegająca żadnym zewnętrznym wpływom, niedająca się wytrenować. – Zrobił krótką pauzę, a ja pokiwałem głową na znak, że nadążam za jego tokiem rozumowania. – Przydzielony zostanie panu mentor, doświadczony kolega. Bioroid – uściślił. – Najpierw z nim pan porozmawia, by rozwiać ewentualne wątpliwości, następnie udacie się w teren. Pana zadaniem będzie samodzielne wytropienie Anioła i usunięcie go, oczywiście. – Mimo woli przełknąłem ślinę, ale Gordon nie zareagował na to w żaden szczególny sposób, po prostu podjął kolejny wątek. – To niemal wszystko, co chciałem panu przekazać. Jest jeszcze jedna, dość istotna dla pana, kwestia. Zapewne pan rozumie, iż jakakolwiek próba ucieczki, bądź oddalenia się, w innym celu, niż ten, który wyznacza pana zadanie, jest pozbawiona sensu. Jednakże – ton głosu nie zmienił mu się ani trochę – gdyby jakaś niedorzeczna myśl przyszła panu do głowy, muszę pana ostrzec. Implant, który został umieszczony w pana mózgu, jest jednocześnie nadajnikiem, dzięki któremu kontrolujemy położenie każdego bioroida. Pozwala on nam również – poczułem, jak puls momentalnie mi przyspiesza, a wszystkie zmysły kamienieją – pana uśmiercić.

Powiedział to. Potwierdził wszystkie moje obawy.

Właściwie nic więcej mnie nie interesowało. Chyba powiedział, kiedy mam być gotów do wyjazdu i kto będzie tym moim mentorem, ale jego głos docierał do mnie, jakby zza ściany. Krew pulsowała mi w skroniach, wywołując szum w uszach.

Wyszedłem z gabinetu i zszedłem do centrum dowodzenia, jakbym był pogrążony w transie. Mapa upstrzona świecącymi się punkcikami przyciągnęła wzrok z jeszcze większą mocą. Przez moment nie byłem w stanie dostrzec nic poza nią, ani odwrócić wzroku… I wiedziałem, że nie zasnę tej nocy.

* * *

 

– Apollo! – warknął do mnie instruktor sztuk walki, z pochodzenia Norweg, o bardzo mało romantycznym imieniu – Mike. Był to wysoki, niezbyt przystojny, za to świetnie zbudowany mężczyzna o twardych rysach i krzaczastych, rudych brwiach i brodzie. – Rozkłada cię, jak chce. – Wbił we mnie surowe spojrzenie, po czym krzywo spojrzał na mojego sparingpartnera.

Pozbierałem się z podłoża.

– Przepraszam, miałem ciężką noc – rzuciłem patrząc na mojego przeciwnika i przyjąłem pozycję do walki. – Postaram się teraz skupić.

– To skup się – zagrzmiał Mike, a mi przed oczami stanął jego widok w bardzo pasującym do niego stroju wikinga. – Z czego się cieszysz? – Skrzywił się instruktor. – Dołóż mu jeszcze, Petras – rzucił do mojego partnera. – Zdaje się, że ma jeszcze mnóstwo siły.

Nie byłem w najlepszej formie, co zważywszy na okoliczności, nie było dziwne. Petras nie był szczególnie silnym przeciwnikiem, ale ja zupełnie nie potrafiłem się skoncentrować. On miał powody do zadowolenia, ja nie bardzo. Norweg grzmiał mi nad głową jak jakiś nordycki bóg zemsty.

Z ulgą powitałem wieczór i postanowiłem zalać smutki kilkoma głębszymi.

Bar był dość wyludniony, sezon polowań trwał w najlepsze i większość zespołów znajdowała się poza bazą. Kilka osób zajęło się grą w karty, inni bilardem. Gdy do mojego stolika zbliżył się wysoki blondyn z długimi włosami związanymi w koński ogon poczułem się zaintrygowany.

– Ty jesteś Apollo Johnson? – zagaił sadowiąc się naprzeciwko mnie. Potwierdziłem skinieniem. – Nazywam się Jared – przedstawił się mężczyzna. – Zostałem przydzielony jako mentor na twój pierwszy wypad poza bazę.

– Wypad? – sarknąłem. – To chyba nie jest najwłaściwsze określenie? To ma być zdaje się poważna misja. Moja pierwsza zresztą.

– Spokojnie, nie najeżaj się tak. – Wykonał uspokajający gest rękami. – Nie ma potrzeby tak się tym przejmować.

Jedyne, na co było mnie stać, to ponura mina. Blondyn uśmiechnął się, oparł łokcie na blacie stołu i nachylił w moją stronę.

– Rozumiem, że Gorduś uraczył cię pokrzepiającą i zagrzewającą do walki mową? Nie musisz odpowiadać, optymizm aż z ciebie promieniuje. Słuchaj, ta misja ma za zadanie sprawdzić twoje umiejętności, niczego tak naprawdę nie ryzykujesz.

– Szef mniej więcej wyjaśnił mi, co mam zrobić… Jakoś nie brzmiało to, jakby mi proponował udział w wyjeździe integracyjnym.

– Apollo – w głosie mężczyzny zabrzmiała poważniejsza nuta – moim zadaniem jest cię w tej misji wspomagać. Twoim głównym celem jest wytropić jakiegoś Anioła… i w miarę możliwości zlikwidować. Jednak powtarzam, koncentrujesz się na tym, żeby jakiegoś potwora odnaleźć. Jeżeli nie będziesz się czuł na siłach lub stwór okaże się silniejszy niż na ogół, wtedy ja go usunę za ciebie. Rozumiesz, czego od ciebie wymagam?

– Gordon w ten sposób tego nie przedstawił – zawahałem się.

– Jak go znam, niewiele ci powiedział na temat tej misji. Pewnie poprzestał na myśli przewodniej i napomknął o tym, że masz bombę w mózgu.

– Dzięki, że mi przypominasz o tym drobnym szczególe – mruknąłem i dopiłem resztkę whisky ze szklanicy.

– Hej, wszystko ma swoją cenę – rzucił lekko Jared. – Życie nigdy nie wygląda tak, jakbyśmy tego pragnęli.

– Chyba nie dano nam specjalnego wyboru. Żaden z nas nie miał już żyć, Jared.

– I spędzisz resztę swojego powtórnego życia na zadręczaniu się podobnymi myślami? – Bioroid wstał od stołu i spojrzał na mnie z góry. – Tak, ten wyjazd jest ci potrzebny. Nic tak dobrze nie robi na podły nastrój, jak praca.

Raczej bym się nie podpisał pod tym stwierdzeniem.

Jestem łagodny z natury, a miałem odtąd trudnić się zabijaniem. Nie pocieszała mnie jakoś myśl, że naszym celem są potwory, które bez sentymentów uśmiercają mój gatunek; które pozbawiły życia mnie.

* * *

 

– Po pierwsze musisz się rozluźnić. – W mojej dziupli, jakoś określenie pokój nie bardzo pasowało do tego, w czym nas umieszczano, Jared rozpoczął wykład z teorii wykorzystywania dobrodziejstw Syndromu Destabilizacji Neuropsychicznej. – Na początek najłatwiej się to robi poprzez przywoływanie wspomnień z pierwszego kontaktu z Aniołem.

– To znaczy… – Nie byłem w stanie nawet tego pomyśleć.

– Tak, Apollo, musisz świadomie wrócić wspomnieniami do momentu swojej śmierci – spokojnie wytłumaczył mężczyzna. Minę miał poważną, zniknęła jego poprzednia wesołkowatość.

– Naprawdę nie ma innego sposobu? – Głos mi się łamał. Ledwo nauczyłem się zamykać umysł przed tymi koszmarnymi wspomnieniami, odcinać się od nich, a teraz mam je po prostu przywołać?

– Tak na sucho? Nie. – Jared usiadł na plastikowym stoliku, jednym z czterech mebli znajdujących się w pomieszczeniu. – Słuchaj, prędzej czy później to i tak wróci. Czy tego chcesz, czy nie. Uwierz mi. Musisz już teraz zacząć oswajać te wspomnienia, bo wkrótce dołączą do nich zupełnie nowe, niewiele przyjemniejsze.

– Mówisz o tym tak, jakby komponent emocjonalny dało się tak po prostu odciąć. Jakby chodziło o wyłączenie dźwięku w filmie.

– A co wolisz? Zwariować? – Bioroid zmarszczył brwi. – Nie bądź dzieckiem. Masz się zajmować zabijaniem potworów, które mordują każdego: mężczyzn, kobiety, dzieci, starców. Kto się nawinie. I robią to właśnie bez emocji. Zajrzyj w głąb siebie, zapewniam cię, że znajdziesz tam coś, czego istnienia nawet nie podejrzewałeś.

– Mordercę? – rzuciłem tonem pełnym przekory.

– Nie – odparł Jared uśmiechając się paskudnie – bestię. Próbujesz oddalić od siebie nieuniknione, chłopcze. Zaufaj mi. Nie takie niewiniątka widziałem już unurzane we krwi tych potworów, z twarzą wyrażającą zadowolenie. – Odetchnął widząc moją zniesmaczoną minę. Założył ręce na piersi. – Wróćmy do meritum. Zamknij oczy, otwórz umysł i pozwól żeby wypłynęły na powierzchnię myśli Anioła, który z ciebie wyszedł. Chwyć to wszystko, co wtedy czuł. To jest tak, jakbyś wziął do ręki książkę. Najpierw widzisz ogólny obraz, to, co znajduje się na powierzchni, po czym zaczynasz się w tym zanurzać. My nawiązujemy jednostronny kontakt mentalny. Anioł tego nie czuje, za to ty uzyskujesz pełny dostęp do jego świadomości. Możesz poznać jego myśli, plany, wspomnienia, uczucia.

– To jest chyba niebezpieczne? – To, co mówił, było fascynujące, ale z drugiej strony niepokojące. – Jak wejdę w jakieś gówno, to poczuję smród, prawda?

– Tylko na początku… Nasze mózgi dość szybko się przystosowują. Wkrótce będziesz to robił niemalże bezemocjonalnie.

Niemalże, to chyba kluczowe słowo…

– Nie będę cię okłamywał. Zdarzają się takie sztuki, które dopuszczają się naprawdę obrzydliwych rzeczy, od których, choćbyś nie wiem jak chciał, nie będziesz w stanie się odciąć. Znam tylko jedną osobę, która potrafi zamknąć się na potworności, które mnie by zwaliły z nóg…

Ta rozmowa niby miała mi pomóc, pokazać w zarysie jak się używa tych naszych specjalnych zdolności. Chyba jednak wolałem wersję Gordona – idź i zrób swoje.

Jared wiedział lepiej ode mnie, że zabijanie na zimno to kwestia wprawy, ja broniłem się przed przyznaniem mu racji. Ale to było jedyne wyjście, jeżeli nie chciało się zwariować. Z drugiej strony proponował mi czasowe popadanie w szaleństwo; na czas wykonywania zadania miałem się zamieniać w zabójczą bestię. I wiedziałem, że miał rację we wszystkim, co mówił.

– Dobra – klasnął w dłonie – bierz się za to. Gordon pewnie ci powiedział, że nasze umiejętności nie podlegają treningowi. Albo się to ma, albo nie. Ale nie do końca tak się sprawa przedstawia. Będziesz musiał poważnie popracować nad tym, żeby uruchamiać swoje zdolności wtedy, gdy ty tego pragniesz. Nasz mózg działa jak antena, łapiemy sygnał, gdy zbliżamy się do Anioła, a jego myśli same z siebie zaczynają napływać do naszych głów.

– I mogą tak bez końca, jeżeli ja sam tego nie powstrzymam? – podjąłem, a bioroid pokiwał głową. – Więc właściwie, w jakim celu mam teraz uruchamiać coś, co tak pieczołowicie zakopywałem w swojej pamięci? Skoro, jak powiedziałeś, mój umysł sam odnajdzie Anioła, gdy się do niego zbliżę.

– Gordon chce wiedzieć, z jakiej odległości potrafisz odnaleźć cel. To jest ważne. Jeżeli nasz Aniołek właśnie szykuje się do polowania na jakąś zagubioną duszyczkę, ty możesz się pospieszyć i dotrzeć na czas, by tę osobę uratować. A poza tym mówiłem, kontrola. Musisz włączać i wyłączać te zdolności wedle własnej woli. Nie próbuj mnie więcej zagadywać. Wiem, że to jest nieprzyjemne, tego się nie zapomina, Apollo. Od czasu do czasu te wspomnienia wracają, tak będzie do końca twojego życia. Ale wiesz… Śmierć jest dopiero początkiem koszmaru. Stworzono nas do naprawdę potwornej roboty.

Sądzę, że każdy świeżo upieczony Zabójca pragnie usłyszeć właśnie taką mowę od swojego starszego, bardziej doświadczonego, kolegi.

Śmierć jest dopiero początkiem koszmaru…

Zamknąłem oczy i odszukałem w sobie to, co miało leżeć głęboko zakopane i więcej nie wracać, nie zadręczać mnie.

Nigdy nie mogłem przywołać w pamięci tego niesamowitego uczucia rozkoszy, jaka wiąże się z momentem pocałunku. Wszystko sprowadzało się do wrażeń negatywnych – strachu, bólu; ostatniego, głupiego pytania: Dlaczego ja? Do widoku krwi i własnych wnętrzności… I czegoś nienamacalnego. Wcześniej to przeoczyłem, ale teraz odnalazłem w sobie poczucie łączenia się z tworem, który we mnie wykiełkował, i obudziłem inne wspomnienie. Teraz, gdy się skupiłem i starałem po prostu przejrzeć to, jakbym oglądał film, odkryłem istnienie czegoś, co prawdopodobnie nie należało do mnie.

– Czy w oddziale są jakieś kobiety? – spytałem mojego opiekuna, gdy się ocknąłem.

Jared uśmiechnął się tajemniczo.

– No tak, chyba nie miałeś jeszcze przyjemności – powiedział nadal się uśmiechając. – Zdaje się, że przyjedzie dopiero na turniej… Wiesz, jakoś tak się dziwnie składa, że kobiet się tutaj do czarnej roboty nie najmuje. I nie produkuje. Dziwnym trafem, gdy im się dostaje żywy mózg, to pochodzi od mężczyzny. To czyni ją jeszcze bardziej wyjątkową.

– Chyba to ona załatwiła moich morderców… Nie jestem pewien, to było ulotne wspomnienie, a ja już traciłem przytomność.

– Gdyby Elie tam była, nie prowadzilibyśmy tej rozmowy – mruknął bioroid ponuro.

– Znaczy, uratowałaby mnie?

– Wręcz przeciwnie. Ona nie zostawia żywicieli przy życiu. Jeżeli nie zdąży zapobiec napaści, to pakuje ofierze kulkę w czoło i kończy sprawę. W sumie zastanawiam się, czy kierownictwo zdaje sobie z tego sprawę? Mogłaby dostarczyć nam więcej ludzi.

Zmroziło mnie na dźwięk jego słów… Zarówno początek tej wypowiedzi, jak i jej konkluzja brzmiały okrutnie, cynicznie. Rzeczywiście ta kobieta musiała być wyjątkowa, w najmniej pozytywnym znaczeniu tego słowa. Ale z drugiej strony, wiedziała, co oznaczało ocalenie mózgu ofiary pocałunku od śmierci, sama to przeżyła. Śmierć jest dopiero początkiem koszmaru… Być może wolała innym oszczędzić piekła, w którym żyła?

– A ty co robisz? – spytałem zimno.

– Staram się po prostu nie dopuszczać do podobnych sytuacji i nie musieć dokonywać wyboru. Czy uratowanie kogoś takiego od śmierci równa się uratowaniu mu życia?

Pytanie zawisło pomiędzy nami. Zamiast udzielić odpowiedzi, spojrzałem w bok.

Zabójcy Aniołów wydawali się nie posiadać kodeksu etycznego wykonywanego zawodu. Wszystko zależało od ich decyzji, czasu, miejsca, i ogólnej filozofii życiowej. Bo czy ktoś taki posiada sumienie?

Dzięki rozmowom z Jaredem moja nowa rola zaczęła się krystalizować. Wiedziałem już dokładnie, czego się ode mnie wymaga, jak mam to robić i jaka jest odpowiedzialność związana z wykonywaniem zadań.

* * *

 

Przez kilkanaście minut dokładnie oglądałem wóz, który dostaliśmy do dyspozycji. Widać było, że na działalność Angel Slayers nie żałuje się środków. Wyposażenie, uzbrojenie, wszystko najwyższej jakości. Furgonetka była opancerzona i naładowana elektroniką. Oprócz komputera pokładowego z przodu, na tyłach ulokowano osobny sprzęt pełniący dodatkowo rolę nadajnika. Wyposażenie dodatkowe – fotele, schowki, szafki – było przystosowane do częstej wymiany, w zależności od potrzeb osób, które korzystały z pojazdu.

W zbrojowni pobraliśmy taką broń, jaką który lubił najbardziej. Jared miał już dokładne preferencje, oprócz zwykłej dziewiątki – sztuk cztery – kazał zapakować sobie większy kaliber i naboje rozrywające, na, jak to określił, wszelki wypadek i dwa szybkostrzelne karabinki z celownikami na podczerwień. Z broni konwencjonalnej wybrał nóż i skórzany pas najeżony niedużymi, ostrymi jak skalpel, metalowymi sztyletami. Mnie się oczy zaświeciły na widok katany, ale gdy tylko bioroid zobaczył, z jaką intensywnością jej się przyglądam, od razu wybił mi ten pomysł z głowy i przykazał skoncentrować się na doborze odpowiednich pistoletów. Stwierdził, że nie powinienem próbować podejmować bezpośredniej walki i załatwić go z bezpiecznej odległości, jeżeli to możliwe.

– Widziałem twoje wyniki – zagadnął przeglądając, co wybrałem. – Z opisu wynika, że masz niezłe oko… Z walką wręcz również sobie radzisz, chociaż trochę zbyt wolno reagujesz na zmianę stylu walki przeciwnika i zbyt łatwo można cię zmylić markowanym atakiem. Za to nadajesz się na snajpera, jesteś cierpliwy, potrafisz ocenić warunki i masz pewną rękę. Powinni byli więcej popracować nad twoim stylem walki. To my idziemy na pierwszy ogień podczas akcji, a ludzie powinni nas ubezpieczać. Pamiętaj, że my nie potrzebujemy ochrony, bo ich pocałunki nic nam nie robią, potrafimy też podczas walki czytać w nich i przewidywać, co planują.

– Brzmi zbyt pięknie… – mruknąłem. – Gdyby to było takie proste, to moglibyśmy robić to sami.

– Cóż, tak to wygląda w przypadku naprawdę sprawnego bioroida. – Uśmiechnął się Jared. – Ale partner zawsze się przydaje. Gdyby był zbędny, to jeździlibyśmy sami, prawda? Wkrótce sam się przekonasz, jak to wygląda, i docenisz pewne aspekty współpracy ze zwykłym człowiekiem…

Spojrzałem na niego zaintrygowany, ale nie drążyłem tematu. Wydawało mi się, że jest to jakaś intymna kwestia i po prostu przyjąłem jego słowa do wiadomości.

Jared zajął miejsce za kierownicą, tłumacząc mi, żebym skupił się na poszukiwaniu Aniołów. Nadal, pomimo jego dość pożytecznych wskazówek, nie bardzo wiedziałem, co mam robić. Czy rzeczywiście mój umysł miał samoczynnie wychwycić świadomość jakiegoś potwora? Poziom abstrakcyjności tego zadania mnie przerastał. Jakiś czas siedziałem z zamkniętymi oczami i raczej zaczynałem przysypiać, niż faktycznie próbować użyć swoich zdolności.

– Apollo! – Wyrwał mnie z tego stanu głos Jareda. – Nie śpij, chłopie. Czy ty w ogóle próbujesz robić to, co ci mówiłem?

– A niby co mam robić? – odparłem lekko zirytowanym głosem. Mówił do mnie tak, jakbym nic innego całe życie nie robił, tylko łączył umysł z Aniołami.

– Rozumiem, że nie potrafisz się w tym jeszcze odnaleźć – przemówił spokojnie mój mentor – ale musisz próbować. Mówiłem, użyj śladu, który w tobie jest… Musisz rozpoznawać te ślady, one zawsze są podobne. Otwórz umysł, oderwij się od swojego ciała, użyj tego zmysłu, który masz w czaszce. To wszystko jest w tobie.

Westchnąłem bardzo ciężko.

– Czy ty masz pojęcie, jak to brzmi?

Bioroid wzruszył ramionami.

– Gdyby istniały inne słowa, za pomocą których mógłbym ci to wyjaśnić… Chodzi o to, że to jest kwestia odczuć, psychiki. Pokazać ci nie pokażę, mogę nieudolnie spróbować wytłumaczyć ci słowami. A ty możesz jedynie próbować to zrobić, znaleźć tę wiedzę w sobie.

– Pewnie nie mogę liczyć na to, że mi podpowiesz, czy sam jakiegoś wyczułeś? – zapytałem z nadzieją.

Jared parsknął.

– Wiesz, jesteś dość oryginalnym gościem… – powiedział z rozbawieniem. – Wyobraź sobie, że mało który mój podopieczny zadawał mi podobne pytanie.

Tym razem ja wzruszyłem ramionami. Nie udało mi się wyczuć, jaka była odpowiedź na moje pytanie. Jared był zdecydowany nie ułatwiać mi tego bardziej, niż wypadało. Postanowiłem więc skorzystać z jego abstrakcyjnych porad, nie licząc na żaden sukces w tej mierze.

 

* * *

 

Długo się ćwiczyłem z własnym umysłem, próbując, jak to ujął Jared, znaleźć to w sobie. Odkryłem z zaskoczeniem, że zaczyna się spełniać to, co przepowiadał mi w bazie – wracanie wspomnieniami do momentu mojej śmierci wzbudzało we mnie coraz słabsze emocje, zupełnie, jakby stały się one filmem, który przerobiłem do znudzenia.

Dużo myślałem o Aniołach. Teraz, gdy zbliżałem do nich coraz bardziej, zastanawiałem się, czym one w ogóle były. Podstawową wiedzę zapewnili nam podczas szkoleń w bazie. Dowiedziałem się kilku interesujących i zaskakujących rzeczy, takich, których bym nigdy nie podejrzewał. Mówi się o nich, ogólnie, że wysysają z człowieka duszę; robi się to chyba po to, żeby przeciętny śmiertelnik potrafił sobie wyobrazić coś, co jest zbyt złożone, aby to krótko i jasno wytłumaczyć. Nie wprowadzać zamętu w nasze małe rozumki. Dusza brzmi zrozumiale, swojsko, znacznie lepiej niż: energia psychiczna i życiowa, połączona z wiedzą, wspomnieniami. Czy gdyby ludzie mieli pełną informację na temat tego, jak w ogóle w praktyce to wszystko wygląda – proces powstania nowego Anioła – i co wywołuje u ofiar, to coś by się zmieniło? Ludzie ogólnie wolą nie myśleć o potworach. Wydaje ci się, że się z nimi nie stykasz na co dzień (o naiwności!), więc nie zawracasz sobie nimi głowy. Rzadko się też zdarza, żeby media nagłaśniały jakoś szczególnie przypadki ataków, a uświadomiono mnie podczas szkolenia, że dochodzi do nich na każdej szerokości geograficznej, a w wielkich, anonimowych miastach napady zdarzają się dość regularnie. Na ogół jednak giną ludzie tak zwani niepotrzebni – przyjezdni, samotni i zagubieni w metropoliach – na których mało kto zwraca uwagę, mało kto się nimi przejmuje, więc niewielu zauważa ich zniknięcie. Ale tak naprawdę zagrożony jest każdy. Wiem, że potwory atakują również dzieci, są one bardzo pożądanymi ofiarami – niewinne, niedoświadczone przez życie, pełne nadziei. Zaszczepienie jaja dziecku zwiększa prawdopodobieństwo powstania dzięki temu Anioła ze specjalnymi, niepowtarzalnymi zdolnościami, a taki osobnik bardzo wzmacnia Ich szeregi. Przeciętny Anioł nie wyróżnia się niczym szczególnym, poza tym, że jest piękny, nie różni się od człowieka – ani siłą fizyczną, ani szybkością. Można się przed nim obronić, jeżeli ktoś potrafi, a członkowie Angel Slayers likwidują takie jednostki bez większych problemów. Inaczej sprawa się ma, gdy stwór posiada jakieś specjalne zdolności, wtedy potrafi być niebezpiecznie. Nigdy nie wiadomo, na co się trafi, a trafić można różnie, z tego, co nam mówiono. Jest to w ogóle niezbadana sfera wiedzy o Aniołach.

* * *

 

Nie wiem, jak to się stało, czy myślenie o Aniołach mogło mi pomóc, ale w pewnym momencie odkryłem gdzieś poza sobą czyjąś myśl. Była jak unosząca się na wietrze nitka, wystarczyło ją schwycić… I tak właśnie uczyniłem.

Myśli należały do osobnika o imieniu Orph. Był w wyśmienitym humorze, właśnie jechał na umówione spotkanie z dwójką swoich pobratymców. Planowali zrobić krwawą łaźnię w pobliskim miasteczku, w ramach odwetu za śmierć dwójki Aniołów. Z informacji, które potwór posiadał, wynikało, iż mieszkańcy miasta bardzo brutalnie rozprawili się z nimi po napaści na żonę pastora. Zostali złapani przez grupkę mężczyzn uzbrojonych w strzelby i spaleni żywcem. Orph wiedział, że ciała zaraz po zdarzeniu przywiązano do drzew na drodze dojazdowej do miejscowości. Wszystko to miało miejsce przed dwoma dniami.

Zagłębiłem się dalej w jego umysł. Miał już opracowany dokładny plan. W domu parafialnym odbywał się pogrzeb ofiary napaści – pani Carson. Anioł uznał, że takiej okazji nie można przepuścić i, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, postanowił zrobić tym ludziom mały „horror po zmroku”.

­ – Cholera jasna. – Wyrwało mi się na głos, gdy odzyskiwałem już kontakt z rzeczywistością.

Jared spojrzał na mnie z ukosa bardzo intensywnie.

– Wiem, gdzie mamy jechać – rzuciłem – możemy już się zamienić miejscami…

Mężczyzna zjechał na pobocze i odwrócił się w moją stronę z poważną miną.

– Wiesz już wszystko, co powinieneś, żeby przeprowadzić atak? – spytał patrząc mi intensywnie w oczy.

– Tam się zaraz zacznie piekło – odpowiedziałem lekko załamującym się głosem.

– Nie tak znowu zaraz – spokojnie odparł bioroid. ­– Najpierw powinieneś się dobrze rozeznać w sytuacji. Spytałem, czy wiesz już wszystko?

Wziąłem dwa głębsze oddechy, jego postawa ostudziła emocje, które wzięły nade mną górę. Pomyślałem chwilę i pokręciłem przecząco głową.

– Dobrze. Skoro to do ciebie dotarło, to możesz ten stan rzeczy zmienić. To, co przed chwilą czułeś to był wpływ myśli Anioła na twój proces myślowy. My nie wpadamy ze spluwami na wariata w sam środek imprez potworów. Wiesz, co planuje, teraz musisz jak najlepiej poznać przeciwnika. Dlatego ja wrócę do kierowania pojazdem, a ty wrócisz do grzebania w głowie twojego celu.

Bez dodatkowych komentarzy, przeszedłem do wykonania jego polecenia.

Za drugim razem wszystko wydawało się już łatwiejsze. Wystarczyło, że chwilę się skupiłem na konkretnym stworze i bez trudu go odnalazłem. Ze spokojem zacząłem sondować jego umysł – był dla mnie jak otwarta księga. Powoli odkrywałem jego myśli, zamiary; cały jego „misterny” plan dotyczący tego dnia. Im bardziej zagłębiałem się w jego świadomość, tym większe obrzydzenie we mnie wzbierało. Orph okazał się jednym z tych szczególnych Aniołów – posiadał paranormalne zdolności i robił z nich obrzydliwy użytek. Lubił się swoimi ofiarami bawić, zanim w końcu składał im morderczy pocałunek.

Z trudem udało mi się utrzymać mentalny kontakt z nim, gdy dotarłem do jego najciemniejszych, najohydniejszych wspomnień. Udało mi się jednak wrócić do sprawy, która mnie interesowała. Penetracja jego umysłu zaowocowała też tym, że znalazłem szybko jego kolegów. Odkrycie to nie dało mi jednak powodów do radości… Orph nie był jedynym w tym towarzystwie, który posiadał zdolności; okazało się, iż pozostali dwaj również je mieli.

Wyciągnąłem z ich głów wszystko, co się dało, po czym zerwałem kontakt.

Miałem ochotę puścić długą, soczystą wiązankę. Pierwsza misja i od razu wpadłem w takie gówno.

Koniec

Komentarze

Daję 4. Opowiadanie jest dobre, jednakże niektóre fragmenty są nieco monotonne.

Też dam 4. W samej historii jest potencjał, ale w partiach dialogowych brakuje mi tutaj jakichś fajnych dekoracji. A potem, w tych fragmentach o szkoleniu, ćwiczeniu itd. jest to tak podane - monotonnie - że radziłbym zrobić z tego jakiś dialog. Lub chociaż porozbijać tę ścianę tekstu dialogiem tu i ówdzie. Mimo wszystko jest to tekst ciekawy, napisany bez jakichś rażących błędów, w związku z czym czekam na kolejne odsłony talentu. :)
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka