Otworzyła butelkę wiśniowego wina i upiła z niej spory łyk. Położyła ją na wypolerowanym blacie z drewna czarnego orzechowca, oparła się na nim, po czym spojrzała na etykietę. Napisane było, że wino zostało wyprodukowane w winiarni Charlesa Krugera, a sprowadzone z rejonu Napa Valley zwanego przez Indian Wappo. Nie wierzyła takim bredniom. Skrzynka kosztowałaby znacznie więcej i nie czekałaby na jej dowóz tyle czasu. Towar prawie ekskluzywny, gdyby nie był podrobiony, o czym świadczyła nalepka na butelce.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak się nudziła. Rozejrzała się po saloonie, po czym westchnęła i podparła podbródek ręką. Tego dnia nie było wielu klientów, nawet miasto świeciło pustkami. Od rana widziała jedynie kilku chłopców przebiegających przed budynkiem, krzyczących coś do siebie i rozbiegających się w różne strony. Przez wahadłowe drzwi wpadał jedynie świszczący wiatr, a potem przemykał między stołami i krzesłami, śmiejąc się z niej.
Dochodziła dwunasta, odpowiedni czas na strzelaninę na środku miasta. Zdarzało się to niemal codziennie, jednak potrzebni do tego byli zadufani w sobie kowboje i paru pijaków siedzących nad szklanką whiskey, próbujących sklecić kilka słów. Dzisiaj niestety brakowało wszystkich tych czynników, pomijając oczywiście whiskey, której w lokalu nigdy nie brakowało. 'Steam' świetnie prosperował, gdy przed jego oknami dochodziło do strzelaniny. Widzowie lubili w międzyczasie wypić coś mocniejszego.
Napiła się jeszcze wina i oparła głowę o blat. Gorset nieco uwierał ją w talii, poprawiła go, podniosła głowę i zerwała się na równe nogi uśmiechając miło do klienta, którego nie słyszała, jak wchodził. Jego głowę okrywał beżowy kapelusz kowboja. Czarna bandana zakrywała twarz, a ciemny płaszcz wisiał na jego ramionach. Wyglądał dość nietypowo, choć do tej pory, spotkała wielu dziwnych ludzi w swoim barze.
– Co podać? – spytała bezbarwnym głosem.
– Wody – wycharczał cicho, odchrząkując chrypę.
– Nasz klient nasz pan – odpowiedziała odwracając się do półki z napojami. Nalała wody z butelki i postawiła przed nim pełną szklankę.
Złapał szklankę wysuszoną ręką, drugą zsunął bandanę i odwrócił się bokiem do lady. Jego palce przypominały kości powleczone suchą, łamiącą się skórą, niczym u wychudzonego starca. Kiedy wypił całą wodę ściągnął kapelusz i uśmiechnął się zimno unosząc tylko jeden kącik ust. Bezcelowo położył drugą dłoń płasko na blacie. Nie sposób było nie zerknąć na nią, nosił tyle złotych pierścieni, że całkowicie odnowiłaby bar. Była pewna, co widziała wcześniej, jednak zwątpiła. Jego skóra wyglądała normalnie, a nawet delikatnie, jak u dziecka.
– Musi pani uciekać – wyszeptał zbliżając twarz do jej. Jego oddech był nieświeży, jakby jadł spaloną słońcem padlinę. – W tym mieście już nie jest bezpiecznie, chociaż nigdy tak naprawdę nie było – kończąc zdanie wzruszył beztrosko ramionami.
Wyciągnął z rękawa zapałkę i włożył ją sobie do ust. Szukając czegoś w kieszeni pochylił głowę, a długie do ramion włosy, w kolorze gorzkiej czekolady, opadły mu na twarz. Odgarnął je na bok lewą ręką, i jej oczom ukazało się wypalone znamię o dziwnym kształcie. Przypominało więzienne kajdany. Niespodziewanie zaczęło się jarzyć oślepiająco niebieskim światłem. Mężczyzna dotknął go ręką i jęknął boleśnie. Wypluł zapałkę i postukał palcem o drewno.
– Mogę prosić o jeszcze jedną szklankę? – spytał nie podnosząc wzroku.
Skinęła głową, ale uświadomiwszy sobie, że nieznajomy na nią nie patrzy, odpowiedziała na głos. Po chwili kolejna szklanka stała pusta na blacie.
Kowboj złapał swój kapelusz, wytrzepał go o skórzany płaszcz i założył, wychodząc w gorące, południowe słońce.
Nie potrzebowała szamana by wiedzieć, że ten człowiek jeszcze tu wróci, i to nie sam. Na szczęście ona też miała kilka asów w rękawie. Na pewno postara się, by jego znajomi wyszli z jej baru z pustymi rękami, i na wszelki wypadek również z opróżnionymi kieszeniami. Nie po raz pierwszy będzie musiała walczyć z gangiem rabusiów pustoszących jej ukochany lokal. 'Steam' jeszcze nigdy nie ugięło się pod naporem bandytów – oczywiście i tym razem to się nie stanie.
Wszyscy myślą, że jak kobieta stoi za ladą, to można ją do woli okradać, bo jest słaba i sobie nie poradzi. Dla każdego typa myślącego w ten sposób, ma przyszykowaną dwururkę i świetnie nią operuje w każdej sytuacji. Dla tych bardziej opornych, powinien wystarczyć przytroczony do pasa sześciostrzałowy rewolwer zaprojektowany przez Samuela Colta dla jej ojca.
Wzięła szklanki, umyła i schowała. Przetarła ladę, bo z rękawów mężczyzny musiało wysypać się trochę piasku. Między ziarnami znalazła złotą monetę. Dostała spory napiwek, ale i tak nie ufała temu kowbojowi.
Usiadła na krześle i patrzyła przez okno skierowane na ulicę. Drobny piasek unosił się na wietrze. Wokół panowała całkowita pustka, jakby przed świtem wszyscy w pośpiechu opuścili swoje domy. Po chwili namysłu wyszła przed lokal i stanęła na schodach. Ani żywej duszy, w oknach nikt się nie pojawiał, psy nie szczekały. Spojrzała na koryta dla koni, które zawsze były napełniane przez Roba. Teraz były puste, a po chłopaku nie było śladu. Zdecydowanie coś było nie tak. To miasteczko zawsze tętniło życiem.
Do Demons Town coś się zbliżało. Wyszła na środek drogi by zobaczyć, kto przybywa. Ujrzała tylko chmurę kurzu unoszącą się wysoko nad ziemią, zbliżającą się do granic miasta. Nie słyszała nawet tętentu kopyt, który zawsze towarzyszył nadjeżdżającym dyliżansom.
Chmura stawała się coraz ciemniejsza, aż utworzyła ścianę piasku i wiatru, przez którą nie mogła nic zobaczyć. Poczuła jedynie, że coś zwala ją z nóg, a w chwilę później jest w pułapce z siatki. Skulona próbowała osłonić się od ostrych ziarenek piasku. Niespodziewanie jednak wiatr ucichł, a piasek opadł.
Rozejrzała się by stwierdzić, że nikogo nie było. Leżała związana i bezbronna. Próbowała się uspokoić i podczołgać do baru niestety, nie zdążyła. Spod ziemi wybił srebrny topór obosieczny z czarnym nalotem na ostrzach i wbił się w podłoże tuż przy jej głowie. Kilka centymetrów w bok i byłoby po niej. Czerwona ręka z pazurami trzymała trzon topora i wynurzyła się na powierzchnię zaraz za bronią. Dziewczyna zobaczyła czerwonego potwora tak okropnego, że patrzenie na niego wywoływało u niej zimne dreszcze. Wielkie, błoniaste skrzydła przypominające nietoperze – rozpostarł na całą szerokość, zasłaniając oślepiające ją promienie słoneczne. Wyrwał topór z ziemi, z uśmiechem zaostrzonych w szpikulce zębów zarzucił go sobie na ramię. Nie był jedyny – kolejni wychodzili spod ziemi, jakby wynurzali się z wody.
Czerwony demon złapał siatkę z nią w środku i zaciągnął po schodach do baru. W lokalu rozciął sznury, a następnie złapał ją za szyję wbijając pazury w cienką skórę karku. Podniósł ją wysoko nad ziemię i rzucił nią o ścianę. Jęknęła głośno upadając na twardą podłogę. Chciała wstać podpierając się, ale ponownie ją złapał i oparł wysoko o ścianę, tuż przy wystających rogach zabitego bawoła. Zerknęła w prawo – gdyby demon chciał ją zabić, nabiłby ją na te rogi. To miała być dla niej przestroga i doskonale ją zrozumiała.
Prze wahadłowe drzwi wchodziły czarne i czerwone potwory. Przypominały ludzi, ale pazury, skrzydła i rogi świadczyły o czymś zupełnie innym. Każdy demon wymachiwał zadowolony swoją bronią, szczerząc kły w groźnym uśmiechu. Potwory były bardziej pewne siebie, niż zuchwali, pijani kowboje podczas południowej strzelaniny.
– Gdzie są te suche dranie? – czerwony potwór zadał gardłowo pytanie, plując czarną śliną prosto w jej oczy.
– Nie wiem – wyjęczała cicho. Zastanawiała się, o co mu chodzi. Na zachodzie wszystko było suche, a być draniem w takich warunkach też jest łatwo.
Ścisnął mocniej jej szyję, po czym puścił ją i odwrócił się tyłem. Wycharczał coś do reszty potworów i usiadł na blacie baru. Zaostrzonym końcem ogona rysował drewno.
Chciała się pozbierać, ale nie miała siły wstać. Jej wzrok stał się zamazany, a myśli tonęły w czarnej czeluści. Odniosła wrażenie, że odpływa, jednak czyjś szorstki dotyk jej na to nie pozwolił. Przetarła oczy otrzepując rękę od czarnej, lepkiej mazi. Walka już trwała. Kowboj, który był u niej wcześniej, teraz pomógł jej usiąść, a po chwili walczył z jednym z demonów. Jej lokal wyglądał, jak pole bitwy. Ludzie ubrani w długie płaszcze i kowbojskie kapelusze walczyli z demonami, mimo braku broni. Nie ustępowali jednak pola. Wydawali się być dużo silniejsi niż przeciętny człowiek i, zdecydowanie szybsi. Demony w porównaniu z nimi zdawały się ospałe i leniwe.
Kowboj unikał ciosów i z taka samą zwinnością atakował. Wydawał się być niczym pustynna żmija. Krążył wokół przeciwnika, a potem atakował znienacka. Demony kuliły się z bólu nie umiejąc odparowywać ciosów. Umierając, rozpływały się pozostawiając jedynie czarny, smolisty popiół.
Kiedy się rozejrzała, dostrzegła, że największy z demonów walczył z długowłosym kowbojem, a jego topór leżał niedaleko niej. Ten potwór wydawał się być silniejszy niż pozostali, zatem musiała pomóc kowbojowi.
Podczołgała się do topora i podpierając na nim wstała. Przetarła spocone z wysiłku czoło, złapała mocno obiema rękami topór i pociągnęła go za sobą biegnąc w stronę czerwonego potwora. Kiedy rozpostarł skrzydła, z ledwością uniosła broń, skoczyła na jego plecy, i z rozmachem wbiła mu w głowę ostrze topora. Z głowy demona płynęła czarna krew, a jego cielsko natychmiast zaczęło się chwiać. Nie zdążyła zeskoczyć. Przygniótł ją do ziemi, aż brakło jej tlenu. Kowboj pomógł jej się wydostać i przytrzymał ją, mdlejącą. Ciało potwora rozpuściło się i pozostał po nim czarny, wypalony ślad i smród palonego mięsa.
Ludzie przegonili resztę demonów, zadowoleni usiedli przy stolikach i patrzyli na nią wyczekująco. Zerknęła na kowboja, a ten kręcił przecząco głową, na zadane przez nich nieme pytanie. Spojrzała na swoje spodnie i rozpaczliwie musiała stwierdzić, że wiele z nich nie zostało.
Zakręciło jej się w głowie, po chwili zemdlała. Za dużo jak na jeden dzień.
Obudziła się z butelką wina w ręce, stojąc przy ladzie. Saloon był pełny ludzi słuchających nowego zespołu i sączących drinki ze szklanek. Robiło się ciemno na zewnątrz, a ludzie wciąż schodzili do baru z różnych stron. Przeszła się po lokalu by pozapalać wszystkie świece. Spostrzegła, że wszędzie było pełno piasku. Nie pamiętała, co działo się przez cały dzień.
Zespół zaczął grać kolejną piosenkę. Tym razem solówkę miała harmonijka ustna, potem weszły skrzypce i banjo. Fortepian przygrywał całości, a ludzie w płaszczach bawili się na środku saloonu. Muzyka mężczyzn stojących na drewnianym podwyższeniu wydawała się być nie z tej ziemi. Złapała się za głowę i upadła na ziemię, skuliła się. Oni wszyscy mieli dziwne znamiona, i długie płaszcze. Piasek. Wszędzie piasek, susza, śmierć.
– Trzeba ją zabić – stwierdził jeden z klientów ubrany w płaszcz. – Przypomniała sobie.
– Ja się tym zajmę – stwierdził szorstkim głosem długowłosy kowboj, skinął wszystkim na pożegnanie, przerzucając przerażoną dziewczynę przez swoje ramię.
Próbowała wyrwać się i uciec, ale nie miała wystarczająco sił. Tłukła pięściami w jego plecy, on jednak niewzruszony, wyniósł ją z baru. Syknął tylko, kiedy szarpnęła mocno jego włosy, a kapelusz spadł na ziemię. Cmoknął z dezaprobatą i rzucił ją tuż obok kapelusza, który podniósł i otrzepał z piachu.
– Niegrzeczna – pokręcił głową ze słabym uśmiechem. – Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. – Przykucnął obok niej. – Jestem ich niewolnikiem – wskazał 'Steam' głową. – Ty pomożesz mi się uwolnić spod ich władzy, ja, daruję ci życie. Masz trzy sekundy na odpowiedź. – Po chwili usłyszała – Jaka jest twoja decyzja?
– Zgadzam się.