- Opowiadanie: Rand Erb - Missus

Missus

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Missus

 

Nahk obudził się wcześnie rano, tak jak to miał w zwyczaju. Złota tarcza słońca, w towarzystwie dwóch bladoczerwonych księżycy, nie pojawiła się jeszcze na nieboskłonie. Nie wiedział nawet, czy nazwa „słońce" jest właściwa dla tego układu. Jeśli dbać by o szczegóły, winien nazwać ją HD 525029, a wcale mu się to nie podobało. Ludzkość straciła wiele ze swojego zmysłu estetyki.

Podłączył się do r`eau przyciskając palec do srebrnej kuli, leżącej na półce koło łóżka. Urządzenie na sekundę rozjarzyło się niebieskawym blaskiem, poczuł, jak drętwieją mu dłonie. Długo nie mógł się do tego przyzwyczaić. Przywrócił normalne krążenie, zaciskając i rozluźniając ręce. W jego głowie odezwał się miły kobiecy głos:

Federacja ziemska rozpoczęła kontrofensywę na księżycu Plean 3 w układzie HD 525029…

Cieszył się, że zainstalował rozszerzenia informacyjne. W dzisiejszych czasach były to wielce przydatne dodatki. Z niemałym trudem dźwignął się na równe nogi, jedną myślą zalogował się do programu obsługującego jego mieszkanie i uruchomił roboty sprzątające. Tylko śniadania wolał przyrządzać sam. Nim jeszcze zdążył założyć na siebie wytarte jeansy i granatowy podkoszulek, do jego sypialni wtoczyła się kolejna srebrna kula mająca pięć asiv średnicy. Zgodnie z przepisami wprowadzonymi w 2350 roku według ziemskiego kalendarza, roboty miały nie otrzymywać form humanoidalnych.

Walki o tak zwane Wielkie Złoża ciągną się już sześć miesięcy. Kompanie ziemskich żołnierzy nie są w stanie stłamsić oporu stawionego przez załogi moquer…

Przypomniał sobie treść Traktatu o Przestrzeni Kosmicznej z 1967 roku. Miały być wielkie osiągnięcia ludzkości – współpraca. Odkrycia i badania przynoszące zyski całemu ludzkiemu gatunkowi. Tylko, że okazało się, iż nie jesteśmy sami we wszechświecie, wręcz przeciwnie. Wszechświat jest pełen cholernych kosmitów, mających zgoła odmienne zdanie.

Nie miał najmniejszej ochoty przejmować się sytuacją na Plean 3, kosztowało go to zbyt wiele wysiłku, a on nie lubił się męczyć. Przygotował sobie śniadanie składające się z kubka kawy i dwóch tostów z keamrskim serem. Przeżuwał powoli i leniwie. Nigdzie mu się nie śpieszyło, ale był pewien, że za chwilę może się to zmienić. Usiadł przy kuchennym stole, westchnął ciężko, upił spory łyk kawy i dokończył tosta, wsłuchując się w głos w swojej głowie.

Według nieoficjalnych informacji ma zostać przeprowadzona wielka ofensywa, która pozwoli na przejęcie kontroli nad całym księżycem. W najbliższej przyszłości spodziewać się można także prób zdobycia drugiego księżyca.

Nie były to dobre wieści. Kiedy człowiek zjawił się na HD 525029 czy po prostu Ařvi, znał już dwadzieścia trzy pozaziemskie, rozumne rasy. Na tej mroźniej planecie poznał dwudziestą czwartą – moquer. Ludzie bardzo szybko nauczyli się, że kosmici nie będą małymi humanoidalnymi, zielonkawymi istotami z wyraźnym wodogłowiem. Każda kolejna rasa, z którą nawiązywano kontakt, stawała się coraz mniej podobna do człowieka. Znano już nawet myślące kamienie. W przypadku moquer było podobnie. Przypominali oni trójnogie patyczaki. Pojedyncze chitynowe pałki grubości ludzkiego ramienia tworzące sylwetkę wysoką na trzydzieści asiv. Żadnych ust, uszu, oczu, nosów. Właściwie nie mieli jako takich rąk. Wydawać by się mogło, że ludzie są lepsi w ewolucyjnym wyścigu, jednak moquer mieli bardzo złożoną kulturę. Niektórzy nawet przepuszczają, że technologicznie znacznie wyprzedzili rodzaj ludzki. Tak czy inaczej podłączyli się do r`eau i korzystali z jego dobrodziejstw.

Jednocześnie cały czasy podejmowane są próby nawiązania porozumienia z przywódcami moquer.

W głowie Nahka rozbrzmiała przyjemna melodyjka, zagłuszająca to, co mówiła kobieta. Nawiązał połączenie, od razu identyfikując, skąd pochodzi. Północny sqtaf miasta, całkiem niedaleko niego. Inicjator wyraził zgodę na ujawnienie jego ID. Portesiorr Hakim dawno uczynił tej niebywałej przyjemności Nahkowi i nie kontaktował się z nim za pośrednictwem r`eau. Przymknął powieki, by móc ujrzeć wizualizację. Twarz portesiora, zawieszona w ciemności, wydawał się być trochę inna niż to zapamiętał.

– U mnie, za dwadzieścia minut – oznajmiła głowa. Łatwo można było domyślić się, że portesior ogranicza swoje adfectu. Bardzo przydatna sztuczka, zwłaszcza kiedy masz kontakt z urzędnikami Federacji. Po tych słowach połączenie zostało zerwane, Nahk otworzył oczy, blokując jednocześnie rozszerzenie informacyjne. Wyglądało na to, że następne kilkanaście godzin spędzi, wysłuchując naukowego bełkotu.

 

***

Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, odetchnął głęboko. Mroźne powietrze wdarło się do jego płuc, wbijając w krtań miliony małych igiełek. Zakaszlał, tracąc na chwilę oddech. Ařvi była mroźną planetą, temperatury niejednokrotnie spadały tu do nawet – 50˚C, co zaowocowało opracowaniem nowego stopu metalu, który lepiej znosił niskie temperatury. Nahk poprawił na sobie grubą kurtkę i mocniej naciągnął na głowę uszatą czapkę. Jakoś zawsze wolał staroświeckie ubrania, niż nowe kombinezony automatycznie dostosowujące się do warunków atmosferycznych. Rozejrzał się, mając nadzieję ujrzeć taxi-ifo. Ulica była pusta. Jedynie w oknach wieżowców kątem oka dostrzegł okrągłe sylwetki robotów. Czasami zastanawiał się, czy w tych mieszkaniach są jeszcze ludzie. Zaczął iść, szukając jednocześnie w r`eau wolnego taxi-ifo. Znalazł i wysłał odpowiedni komunikat. Szedł tylko krótką chwilę, gdy zza jednego z wieżowców wyleciał jasnozielony pojazd. Kształtem przypominał samochód z tym, że nie miał kół. Nie można było dostrzec również szyb. Jednolita masa metalu pozbawiana ostrych krawędzi zniżyła lot i zatrzymała się tuż obok niego, wisząc niecały asiv nad ziemią. Nie wydawała żadnych dźwięków. Gdy się pochylił, bok taxi-ifo pękł w idealny okrąg i wpuścił go do środka. Wnętrze było przytulne, ale ktoś z klaustrofobią czułby się odrobinę nieswojo w małej celi wyłożonej czarnym zamszem. Usiadł wygodnie, a nad jego głową zapaliła się niebieska lampka. Na wysokości swojego kolana dostrzegł szparę. Zdjął z dłoni grube rękawice, wyjął zza pazuchy białą kartę i wcisnął ją w czytnik. Na białym plastiku pojawiły się czerwone wzory.

– Do północnego sqtaf – powiedział dobrze, wiedząc, że pilot go słyszy. Poczuł, jak pojazd się unosi.

 

***

 

Pracowania portesior Hakima Volter była częścią podziemi głównej siedziby NBVC – jednej z największych firm w przemyśle militarnym, który – od kiedy prowadzono walki z moquer – miał się całkiem dobrze. Głownie prowadzono tu prace nad zabezpieczenie r`eau oraz atakami na cerephalony innych mocarstw.

– W końcu jesteś – usłyszał Nahk, gdy drzwi otworzyły się przed nim i przestąpił przez próg pracowni.

– Ciebie również miło widzieć, Hakim. Dziękuję, u mnie wszystko w porządku – odpowiedział, rozglądając się uważnie. Na idealnie białych stołach stały przede wszystkim monitory i hologramy, Kilka z nich było uruchomionych, pokazując wykresy, na których nakładały się na siebie fantazyjnie powykręcane krzywe. Nie potrafił ich rozpoznać, dawno nie miał do czynienia z naukowymi teoriami.

– Długo się nie widzieliśmy – odpowiedział portesior, wyłaniając się zza jednego ze stołów. Miał już około osiemdziesiątki, ale ciągle zachował na tyle sił, by poruszać się bezszelestnie w zaciszu swojego laboratorium. Jego szyję okrywały plamy wątrobowe, ale Nahk nie mógł być pewien, jakiego są pochodzenia. Już w czasie swojego pierwszego tygodnia stażu odkrył, że portesior zwykł eksperymentować z substancjami pozaziemskiego pochodzenia.

– Przestań blokować adfectu, proszę – zwrócił się do Hakima, gdy ten zbliżał się do niego, lawirując pomiędzy aparaturą laboratoryjną.

– Nie blokuję, już nie. Jednakże dobrze wiesz, jakie mam zdanie na ten temat. To jest druga z rzeczy, jaka odróżnia nas od zwierząt.

– Jaka?

– Potrafimy tworzyć siebie, kreować własne adfectu. Będę chciał być oschły – będę oschły. Będę chciał być miły – będę miły – odpowiedział starzec, stając naprzeciw Nahka.

– A jaka jest pierwsza?

– Opowiadamy historię.

– Aha.

– Mniejsza o to, przejdźmy do rzeczy, słyszałeś o konflikcie na Plean 3 ? – Portesior odwrócił się i chwiejnym krokiem ruszył ku najbliższemu stołowi. Jednym ruchem aktywował dwa hologramy, które wyświetliły aktualną sytuację w układzie HD 525029 uwzględniając, wpływy pozaziemskich cywilizacji, a także największych członków Federacji.

– Chodzi Ci o ten, gdzie regularnie wyżynamy kolejne acies moquer i nie przynosi to żadnego skutku? – Nahk przyjrzał się uważniej wyświetlanym mapom. Właściwie to znał je na pamięć z rozszerzeń informacyjnych r`eau, ale mapy portesiora odznaczały się jednym szczegółem. Pokazywały rozłożenie surowców helu 101 na obu księżycach HD 525029.

– Ten sam. Dostałem bardzo ciekawe zlecenie. Zapewne pamiętasz, że zawsze miałem bliskie kontakty z wojskowymi sektorami Federacji. Chcą broni. Nowej broni, która będzie wyrządzić większe szkody moquer. Zapewne zastanawiasz się, dlaczego złożyli wizytę prostemu portesiorowi, a nie komuś ze swoich? Też mnie to zastanowiło, ale przestało, kiedy zaczęli płacić. Trzysta milionów flee, rozumiesz? Potrzebuję pieniędzy do prowadzenia moich badań, Nakh. Nie miej mi tego za złe, to tylko interesy. – Ostanie słowa portesior wypowiedział tak, jakby czuł się winny najgorszej zbrodni. Przez cały czas nie śmiał nawet spojrzeć na swojego dawnego stażystę.

– Tak czy inaczej -kontynuował – udało mi się stworzyć nową broń. Ręczne działko neutrinowe, ładnie brzmi?

– Już od dawna działka neutrinowe są dostępne Federacji. Jeśli dobrze pamiętam, to od kiedy nawiązaliśmy kontakt z naskalianami. Właściwie to ich technologia.

– Trudno się nie zgodzić, ale ja wprowadziłem pewne udoskonalenia, dość spore udoskonalenia. Wystrzelona wiązka neutrinów przechodzi przez wszystkie materiały bez większych strat, szkody wyrządza dopiero w starciu z żywą tkanką. – Hologramy zmieniły się, ukazując specyfikację techniczną nowej broni. Nahk odczytał kilka liczb, były imponujące.

– Ogromny zasięg plus zadawanie szkód tylko organizmom żywym dają dość sporą przewagę na polu walki. Wyobraź to sobie… Będziemy mogli zabijać oficerów i generałów, nawet jeśli będą chroniły ich tytanowe ściany o grubości trzech asiv. – Portesior kontynuował swój wykład, żywo gestykulując i cały czas zmieniając dane wyświetlane przez hologram. Sylwetki działka neutrinowego w różnych wariantach obracały się powoli, chwilami ustępując miejsca wykresom ich skuteczności.

– Ciekawa perspektywa, ale od kiedy interesujesz się wojnami? – Nahk nadal nie mógł pojąć, po co portesior wezwał go do siebie.

– Już ci mówiłem. Od kiedy można na nich zarobić. Powiedzmy, że to zło konieczne. Muszę zrobić krok w tył, żeby zrobić dwa kroki do przodu. A teraz może pozwolisz, że zaprezentuję ci, jak spisuje się w praktyce moje dzieło – mówiąc to, portesior wyłączył wszystkie hologramy i ruszył w kierunku drzwi prowadzących do sąsiedniego pomieszczenia. Nahk szedł za nim pchany już tylko czystą ciekawością i nadal mający nadzieję, że Hakima Volter sam w końcu raczy powiedzieć mu, po co właściwie go tu zaprosił. Domyślał się, że ten cały wykład na temat broni i strategii wojskowych to jedynie wstęp.

Drugie pomieszczenie laboratorium okazało się być strzelnicą. Jedną ścianę pokrywały przeróżne pistolety i karabiny poustawiane na błyszczących chromem stojakach. Pod drugą ustawiono kilka grubych płyt wykonanych z różnych materiałów. Portesior wziął do ręki swoje najnowsze dzieło – karabin nie różnił się zanadto od standardowych konstrukcji tego typu, które znał Nahk.

– Robin, można prosić. – W momencie kiedy Hakim Volter wypowiedział te słowa, do sali wszedł robot niosący szklaną tubę z czymś, co przypominało poskręcane korzenie jakiejś rośliny zanurzone w zielonkawej, galaretowatej mazi.

– Co to jest? – zapytał Nahk unosząc w górę brew i ruchem głowy wskazując wchodzącego robota.

– Larwa moquer. Ma jakieś trzy, może cztery miesiące.

– Chodziło mi o robota. Budowa i posiadanie androidów jest zabronione.

– To na mój własny użytek. Przestań robić taką minę, urazisz Robin swoim zachowaniem. – Robot bez słowa podszedł do podwyższenia w drugim końcu strzelnicy i jednym szybkim ruchem wyjął larwę z zielonkawej mazi. Małe moquer kurczyło się i rozprężało, walcząc żałośnie z zimną ręką Robin. Android postąpił krok w tył, portesior wycelował i wystrzelił, nim jeszcze Nahk zdążył zareagować. Przez ułamek sekundy dostrzegł tylko wiązkę błękitnego światła, właściwie nawet nie był pewien, czy ją widział, czy tylko jego percepcja płata mu figle.

– To było dziecko – powiedział, podchodząc bliżej podestu, by przyjrzeć się zwłokom.

– To zwierzę.

– Słucham?

– Jeśli wygramy wojnę o Wielkie Złoża moquer zostaną skreśleni z listy istot rozumnych.

– Żartujesz sobie?

– Nie ja ustalam zasady – odpowiedział spokojnie portesior i spojrzał w kierunku androida. Robot podszedł. Nahk dostrzegł swój grymas odbijający się w gładkiej metalicznej twarzy Robin.

– Dobra, jaka moja w tym rola? Po co w ogóle mnie zaprosiłeś? – zapytał, dalej wpatrując się w swoje odbicie. Kiedyś usłyszał, że ludzie są lustrem, w którym możemy zobaczyć siebie, teraz te słowa nabierały nowego znaczenia. Przeniósł wzrok na czerwone oczy Robin, wpatrywał się w nie. Chciał, żeby mrugnęła.

– Masz wziąć ten karabin, udać się na Plean 3 i przekazać go odpowiednim ludziom.

– Dlaczego właśnie ja? – Nie mrugnęła.

– Powiedzmy, że z pewnych względów nie mogę opuszczać Ařvi.

– Mam jeszcze jedno pytanie…

– Dziesięć tysięcy flee.

 

***

 

Trzy dni później obudził się we własnym mieszkaniu, które przez ten czas doprowadził do opłakanego stanu. Z czystej ciekawości uruchomił w r`eau rozszerzenie informacyjne z naciskiem na wiadomości z Plean 3. Nie wydarzyło się nic godnego uwagi – ziemskie acies utrzymywały swoje pozycje ponosząc spore straty, ale i samemu nie pozostając dłużnymi. Chciał wiedzieć, w co się wpakował, a także, czy – gdy już znajdzie się na Plean 3 – moquer nie przyjdzie do głowy, czy czegokolwiek czym oni myślą, przeprowadzić ofensywę. Zanieść paczkę z punktu A do punktu B i wrócić – takie było jego zadanie. Proste? Miał taką nadzieję.

Od chwili wizyty u portesior otrzymywał dalsze instrukcje przez kodowany kanał r`eau. Specyfikacje dotyczące karabinu neutrinowego, informacje o tym, jak dostanie się na Plean 3, jak z niego wróci, do kogo się zgłosić, kogo unikać – wszystko to musiał zapamiętać. Kupił nawet implant wspomagający pamięć. Dwadzieścia minut u neurochirurga i stał się niemalże chodzącą biblioteką. Nadal nie było go stać na implant pozwalający pamiętać dosłownie wszystko, otwierający drzwi do wspomnień przechowywanych w podświadomości, pozwalający je przeglądać, sortować, modyfikować, kasować te niewygodne i nieprzyjemne. Jednakże nigdy nie miał zamiaru sobie takiego kupić. Człowiek sam siebie tworzy, panuje adefactu, a on chciał, żeby nie wszystko zależało od niego.

Tego ranka miał spotkać się ze znajomym wojskowym portesiora. Obawiał się tego spotkania. Obawiał się jakichkolwiek kontaktów z wojskowymi. Był przekonany, że oni wszyscy(zwłaszcza Ci wyżej postawieni) w taki czy inny sposób są skorumpowani.

Rozsiadł się wygodnie na kanapie i zalogował do r`eau.

Poczuł na twarzy chłodny powiew jesiennego wiatru, tego samego, który strąca z drzew pierwsze pożółkłe liście. Powoli otworzył oczy, zachodzące słońce raziło go czerwienią. Rozejrzał się. Stał pod starym rozłożystym dębem w samym środku angielskiego ogrodu.

– Dobrze, że jesteś. – Usłyszał znajomy głos zza sowich pleców. Portesior stał ubrany w smoking i wyglądał znacznie lepiej niż trzy dni temu w laboratorium. Nahk domyślił się, że starzec zmieniał coś w swoim avatarze.

– Miło Cię widzieć w tak dobrym stanie – odpowiedział, a kąciki jego ust uniosły się w wyrazie szczerego uśmiechu. – Przedstaw mi proszę dramatis personae.

– Ależ oczywiście… – zaczął, gdy ruszyli w kierunku tarasu sporej rezydencji. Nahk dostrzegł, że jest już tam kilka postaci. Wszyscy w garniturach i wytwornych sukniach wieczorowych.

– Pierwszy z prawej – to John Starshevsky i to on powinien interesować cię najbardziej. Jest oberszterem w czwartym acies Velites. On jest najbardziej zainteresowany moim wynalazkiem i ciągle współpracuje z wojskowymi sektorami Federacji. – Nahk wysilił wzrok, wsłuchując się w słowa portesiora. Mężczyzna w dwurzędowym garniturze ze złotymi guzikami musiał mieć co najmniej pięć dwadzieścia pięć wzrostu. Przechadzał się w tę i z powrotem, górując nad pozostałymi gośćmi i nie dając się wciągnąć w żadne dyskusje. Gdy spojrzał w kierunku Hakima Voltera, od razu dało się wyczuć jego adefactu. Pewność siebie emanowała z przeoranej głębokimi bruzdami twarzy. Takiemu człowiekowi się nie odmawia. Takie adefactu musiał mieć Aleksander Wielki. Nahk czuł, jak powoli łamie się pod spojrzeniem mężczyzny, przeniósł wzrok na Hakima.

– Obok niego w czerwonej sukni stoi Adena Wolztrich – kontynuował portesior przybierając mentorski ton. Ten sam tembr głosu, który Nahk pamiętał z jego wykładów. – Wysoko postawiona urzędniczka Federacji To na jej prywatnym cerephalonie jesteśmy. Całkiem ładna wizualizacja, nie uważasz? Wracając jednak do Adeny; ona jest inwestorem. Inwestuje w to, co może przynieść zysk i zainwestował we mnie. Przestań się krzywić. Dobrze wiesz, że jeśli działko neutrinowe okaże się skuteczne – a tak będzie na pewno – nie tylko Federacja zyska nowe złoża helu 3, ale także nową broń, która da jej przewagę na innych frontach.

– A Ty zostaniesz naczelnym naukowcem Federacji?

– Nie mam takiego zamiaru, ale miło, ze widzisz mnie w takiej roli. Potraktuję to jako komplement. Wróćmy jednak do reszty gości. Właściwe pozostali to oficerowie z acies Starshevsky`ego.

– Nawet ten karif? – Nahk wskazał kosmitę siedzącego przy jednym z żeliwnych stolików i popijającego herbatę. Karifowie byli rasą obcych najbardziej podobną do ludzi. Byli o głowę niżsi od przeciętnego człowieka, a ich skóra miała czerwonawy odcień i na tym ich odmienność się kończy. Karifowie bardzo szybko przyjęli ludzki język, modę i sposób myślenia.

– Nie, on nie. To jest prywatny pilot Wolztrich. Przyjaciel rodziny czy coś w tym stylu. W każdym bądź razie Adena Wolztrich lubi mieć go w pobliżu. Taki ochroniarz, który potrafi nad wyraz dobrze pilotować lotowozy.

Nim Nahk zdążył zadać następne pytanie, już znaleźli się na tarasie przed rezydencją. Wolztrich powitała ich jako pierwsza, jednak nie zaszczyciła ich dłuższą rozmową. Zaczynało schodzić się coraz więcej osób – ludzi i nieludzi. Zjawiło się kilku naskalian, ol`pha, a nawet trouqów, którzy korzystali z ludzkich avatarów. Wyglądało na to, że Wolztrich urządziła spore przyjęcie na świeżym powietrzu. Służba w charakterystycznych niebieskich liberiach raczyła gości szampanem podawanym w kieliszkach o fantazyjnych kształtach. Nahk i portesoir usiedli przy jednym ze stolików.

– Postaraj się być miłym – zaczął Hakim kątem oka obserwując pozostałych gości. – Na tym cerephalonie nie można modyfikować swojego adefactu. To rodzaj zabezpieczenia; w dyplomacji to niezbędne.

– Mhm – Nahk skinął jedynie głową na znak, że rozumie. Po chwili portesoir wstał i odszedł, posyłając wcześniej znaczące spojrzenie swojemu byłemu studentowi. Ten odpowiedział jedynie uśmiechem i porwał kieliszek szampana z tacy przechodzącego kelnera. Upił jeden, dwa łyki szampana i rozglądał się, próbując zapamiętać jak najwięcej twarzy.

– Nahk, prawda? – usłyszał kobiecy głos zza swoich pleców. To była Adena Wolztrich. Chciał wstać – powstrzymała go szybkim gestem. Usiadała na krześle obok.

– Miło Cię poznać. Darujmy sobie grzeczności. Volter sporo mi o tobie opowiadał. Podoba się przyjęcie? – zapytała, spoglądając w inną stronę. Mówiła, jakby znali się od zawsze. Nahk pomyślał, że ma avatar idealny dla urzędniczki. Piękna kobieta w kwiecie wieku, roztaczająca wokół siebie niczym niezmąconą pewność siebie. To był inny rodzaj adefactu. Nienarzucający się swoją formą, tak jak w przypadku Starshevsky`ego, ale łagodny, subtelny, pod wpływem którego chce się przebywać.

– Tak, oczywiście – odpowiedział, raz jeszcze siląc się na uśmiech. Miał nieodparte wrażenie, że tego wieczoru jeszcze wielokrotnie będzie do tego zmuszony.

– Piękna wizualizacja, czyż nie? – Odgarnęła z czoła kosmyk rudych włosów i wbiła w niego spojrzenie zielonych oczu.

– Tak, oczywiście.

– Widzisz? To jest właśnie potęga r`eau. Ten uroczy zachód słońca będzie trwał tak długo, jak sobie tego zażyczę. Będę chciała, żeby był wschód, mrugnę i będzie. Czyż to nie jest… boskie?

-Tak… – przytaknął jedynie. Brakowało mu słów, ale nie czuł się skrępowany.

– R`eau daje możliwości, jakich nie daje zwykłe życie.

– Jednak wolę zwykłe życie – przerwał jej, po czym upił kolejny łyk szampana.

-Rozumiem – odpowiedziała, sama mocząc usta w złocistej zawartość kieliszka. Chciał coś dodać, powiedzieć jeszcze kilka słów, przerwać milczenie. Nie mógł.

– Transf jest przyszłością, mój miły. Zeskanowanie ludzkiego umysłu i sprowadzenie go do postaci zero-jedynkowej nie jest odczłowieczeniem, ale uwolnieniem. Uwolnieniem od słabego ciała. Zostaje tylko duch, dla którego nie ma ograniczeń. Zabijesz moje ciało, ale nie zabijesz mnie.

– Egzystencja tylko w r`eau nie jest wyjściem.

– Ależ jest. To nie jest tylko moda na wykonywanie kopii zapasowych swojego umysłu. To jest następny etap ewolucji. My zaczynamy kierować ewolucją…

Nie dokończyła. Nahk dostrzegł niebieską plamę za jej plecami. Służący przerwał rozmowę, szepnął kilka słów do ucha. Uśmiechnęła się, wstała, skinęła głową na pożegnanie. Tyle porozmawiał z Adeną Wolztrich. Nahk westchnął z ulgą, samemu nie wiedząc czemu. Przecież nie sprawiała mu trudności ta rozmowa. Ale co w ogóle miała oznaczać? Kto mówi takie rzeczy dopiero co poznanej osobie?

Skończył mu się szampan. Odłożył kieliszek na żeliwny stolik. Dostrzegał portesiora w tłumie gości; rozmawiał, uśmiechał się, wymieniał uściski dłoni. Na tym cerepholonie zablokowanie było kreowanie adefactu, więc kim był teraz Hakim? Tym samym, którego znał z wykładów i z którym rozmawiał w laboratorium? Tym, który zabijał małe moquer bez mrugnięcia okiem? Nie chciał tego wiedzieć. Zatrzymał kolejnego kelnera i wziął następny kieliszek szampana, przy okazji prosząc o szkocką.

– Można? – usłyszał głos i nim jeszcze się odwrócił, wiedział kto to jest. Ta osoba nie pytała, ona rozkazywała.

– Tak, proszę bardzo – odpowiedział, choć dobrze wiedział, że oberszter John Starshevsky usiadłby, nawet gdyby mu zabronił – takie adefactu.

– Bardzo miło Cię poznać, młodzieńcze. John Starshevsky, oberszter czwartego acies Velites – wymienili uściski dłoni – Volter poinformował mnie o wszystkim. Czekamy na ciebie w Asinus.

– Rozumiem. Postaram się tam być jak najszybciej. Mogę o coś zapytać?

– Tak. – Brwi Starshevsky`ego zmarszczyły się w wyrazie szczerego zainteresowania. Nahk czuł, że winien pytać o jego osiągnięcia czy coś podobnego. Podtrzymać adefactu rozmówcy, dać mu to czego oczekuje. Nie mógł.

– To prawda co mówią o Velites?

– Nie do końca, większość to plotki, ale sporo w nich prawdy. Tak, jesteśmy najlepiej wyszkolonymi żołnierzami w służbie Federacji. Tak, dostajemy najtrudniejsze zadania. Tak, wykonujemy je, nie biorąc jeńców, ale w naszych szeregach nigdy nie było niepełnosprawnych psychicznie, sierot, zebranych z ulicy i wszystkiego innego, o czym słyszałeś.

– Rozumiem.

– Wątpię synu. Musiałbyś to zobaczyć. – Starshevsky wstał i skinął głową na pożegnanie. Nahk zastanawiał się, kto jeszcze da mu tę niesamowitą przyjemność i zaszczyci krótką rozmową. Rozglądał się za kelnerem, który miał mu przynieść szkocką. W końcu się zjawił, niosąc na tacy szklankę z bursztynowym płynem. Nahk wypił wszystko od razu. Wstał żeby rozprostować nogi. Zauważył, że jeden z ol`ph przygląda mu się badawczo wszystkimi pięcioma oczyma. Zignorował to spojrzenie. Lawirując w tłumie kelnerów i gości doszedł do brzegu Tarsu i oparł się o mosiężną barierkę. Zamknął oczy, wziął głęboki oddech. Czuł zapach perfum, alkoholu i jesiennego wiatru. Wizualizacja była idealna. Otworzył oczy i spojrzał w kierunku rozłożystego dębu, pod którym wylądował po zalogowaniu do r`eau i znalezieniu właściwego cerephalonu. Czerwono-brązowe liście opadały z wolna idealnymi łukami. Nie widział już, czy taka fizyka panuje w rzeczywistości, czy to tylko kwestia cerephalonu i kaprysu jego właściciela. Odwrócił się i spojrzał w kierunku swojego stolika, wtedy zobaczył ją.

Stała uśmiechając się do kogoś. Pełna uroku, w pozbawionej wszelkich ozdób czarnej sukience, która idealnie podkreślała jej figurę. Była przerażająco piękna. Odgarnęła kosmyk kruczoczarnych włosów z czoła, odwróciła głowę w jego kierunku. Spojrzał w te oczy i wiedział, że będzie przed nią klękać, bo nie mógłby nie klęknąć. Będzie na nią patrzeć, bo nie mógłby nie patrzeć. Zbyt silne adefactu. Patrzył, jak z kimś rozmawia i już go nienawidził z całego serca. Chciał zrobić krok, nie mógł. Chciał coś powiedzieć, nie mógł. Patrzył na nią tylko, tonąc w uczuciu. Coś w nim umierało i wiedział, że będzie umierać za każdym razem, gdy ją zobaczy i za każdym, gdy jej widzieć nie będzie. Stał, będąc na kolanach, będąc upodlonym, odartym ze swojego adefactu. Oto niewolnik znalazł swoją królową.

Przełamał się, oderwał wzrok, spojrzał z powrotem na rozłożysty dąb. Cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy. Minęło trochę czasu, nim znowu odważył się odwrócić. Kiedy już to zrobił, jej nie było. Cieszył się z tego. Znów rozmową zaszczyciła go Adena Wolztrich. Tym razem stanęło na polityce prowadzonej przez Federację i kilku drobnostkach z sąsiedniej galaktyki. Nie zdążył jeszcze zapytać o to, co dokładnie zostanie zrobione po zdobyciu Plean 3, a zjawił się portesior, który żegnał się już ze wszystkimi. Wyglądało na to, że długo nie zabawią na przyjęciu.

Kiedy stali pod dębem, Nahk raz jeszcze spojrzał w kierunku tarasu. Nie widział jej. I dobrze.

Otworzył oczy, siedział na kanapie w swoim mieszkaniu. Przez ten czas, kiedy był w r`eau, nic się nie zmieniło. Jedną myślą uruchomił roboty sprzątające. Srebrna kula wtoczyła się do pokoju. Przyglądał się chwilę swojemu zniekształconemu odbiciu na jej powierzchni. Odebrał wiadomość przesłaną przez porstesiora. Były to ostatnie wskazówki dotyczące jego podróży na Plean 3 oraz tego, komu miał przekazać nową broń. Zapowiadał się naprawdę długi tydzień.

 

 

***

Stał na samym środku okrągłego placu, mającego co najmniej czterysta osiemdziesiąt asiv średnicy. Spojrzał w górę. Kopuła z tworzywa sztucznego, którego nazwy Nahk nie był w stanie podać, przykrywająca cały plac, pokryta była grubą warstwą śniegu. Dostrzegł kilka robotów pozbywających się jego nadmiaru. Od stacji GT odchodziły cztery korytarze, które znikały w śnieżnych zaspach. Każdy z nich prowadził do silosu, gdzie podobno codziennie startowało około piętnastu promów na wszystkie księżyce HD 525029. Ruszył w kierunku jednego z portali, a robot bagażowy podążył tuż za nim. Odwrócił się, by mieć pewność, że żadna z walizek nie spadnie z platformy lewitującej niecały asiv nad ziemią. Podszedł do portalu i włożył kartę do czytnika. Natychmiast zalogowało go r`eau. Sprawdził swoją rezerwacje i pobrał instrukcje dla robota bagażowego, załadował mu je, nim jeszcze wycjął kartę z czytnika. Szklane drzwi rozsunęły się przed nim. Ruszył w głąb korytarza, robot na razie podążał za nim. Drogę oświetlały mu małe lampki zawieszone tuż nad jego głową. Korytarz powoli schodził w dół. Po kilku zakrętach stracił orientację i nie miał pojęcia, jak bardzo daleko odszedł od głównej stacji GT. Co kilkanaście kroków odwracał się sprawdzając czy robot za nim podąża. Nie chciał stracić swoich bagaży, były zbyt cenne.

W końcu dotarł do końca korytarza. Raz jeszcze otworzyły się przed nim kolejne drzwi wykonane z przezroczystego materiału. Silos był niemalże pusty, nie licząc kilku podróżnych przechadzających się bez celu. Otrzymał zapytanie od robota bagażowego i natychmiast zezwolił na jego odjazd. Maszyna powoli oddaliła się w kierunku sektora załadunkowego. Przyglądał się jej przez chwilę, po czym przeniósł wzrok na parę naskalian. Dwie fioletowe, galeretowate formy o wysokości osiemnastu asiv, w których wnętrzu pływały narządy przypominające suszone owoce, stały naprzeciwko siebie, stykając się srebrnymi wypustkami wyrastającymi z ich głów – tak się porozumiewały. Nahkowi wydawało się, że widzi jak pomiędzy wypustkami przeskakują błękitne błyskawice. Przetarł oczy i zrzucając ten obraz na kaprysy swojej percepcji, ruszył w kierunku promu. Statek nosił oznakowanie GT 23 OPS 878. Przypominał taxi-ifo z tą różnicą, że był blisko dziesięć razy większy. Nahk wszedł po trapie złożonym z okrągłych płyt metalu. Musiał chwilę poczekać nim biały, lśniący bok rozstąpił się przed nim i wpuścił go do środka. Usiadł blisko wyjścia. Fotele były miękkie i wygodne; samoistnie dostosowywały się do kształtu istoty, która w nich siedziała. Zauważył, że zaraz za nim wsiedli naskalianie. Oni nie zajęli żadnego miejsca, wyglądało na to, że cały lot spędzą na stojąco. Odprowadzono ich gdzieś na tył promu. Podszedł do niego adparitor i zaproponował coś do pica. Zamówił szkocką z lodem. Adparitor były robotami zaprojektowanymi do usługiwania ludziom i jako jedyne miały prawo posiadać sylwetkę humanoidalną, ale nie zwykło się dawać im głowy. Nahk zastanawiał się jak długo jeszcze ten przepisy dotyczące robotyki się utrzymają, skoro nawet już portesior Hakim Volter pozwolił sobie na towarzyszkę o ludzkich kształtach. Adparitor wrócił z zamówieniem i zasugerował wylogowanie się r`eau przed dotarciem na Plean 3, gdzie złożono blokady wojskowe. Postąpił zgodnie ze wskazówkami robota. Wyglądało na to, że będzie musiał spędzić całą podróż w ciszy. Przywołał z pamięci przyjęcie u Adeny Wolztrich, przywołał obraz swojej królowej. Zamknął oczy, poczuł, jak prom startuje. Mała drzemka nie zaszkodzi.

Obudziła go syrena. Białe wnętrze promu zrobiło się czerwone dzięki migającym lampom. Kobiecy głos w tle nakazywał zachować spokój i nie opuszczać swoich miejsc. Rozejrzał się dookoła, pozostali pasażerowie szeptali między sobą podenerwowani. Nie udzielono żadnych dokładnych informacji. Nahk miał przeczucie, że nie jest dobrze. Siedział w swoim fotelu kurczowo trzymając się podłokietników. Adparitor krążyły w tę i z powrotem wykonując jakieś niejasne polecenia. Kobiecy głos dalej prosił o pozostanie na swoich miejscach. Nie wytrzymał. Zerwał się na równe nogi. Biegiem ruszył w kierunku najbliższego robota. Promem zatrzęsło, prawie upadł na Karifa siedzącego za nim. Dopadł do najbliższego adparitora.

– Co się dzieje?! – wrzasnął potrząsając robotem.

– Moquer otworzyli ogień. Trafili nas. Awaryjne lądowa… – Maszyna nie dokończyła. Ponownie zatrzęsło promem. Nahk upadł na chwilę tracąc oddech. Gdy się pozbierał, adparitora już nie było. Wrócił na swoje miejsce i zapiął pasy. Wyjął spod fotela maskę tlenową i przyłożył ją do twarzy, przyssała się natychmiast. Wziął głęboki wdech, od razu poczuł się lepiej. Poczuł, jak prom uderza o ziemię, rzuciło nim. Stracił przytomność.

 

12 Gamelion

Pomyślałem, że zacznę prowadzić dziennik. To może być pomocne, zwłaszcza, że na Plean 3 zablokowano r`eau. Wczoraj odzyskałem przytomność. Mój prom rozbił się pięć dni temu zestrzelony przez moquer. Dotarła do nas jednostka ratownicza Velites, cały czas pozostając pod ostrzałem. Ewakuowali wszystkich żywych. Bagaże zostały, karabin też.

 

13 Gamelion

Dzisiaj odwiedził mnie oberszter Starshevsky. Pytał o karabin. Mówiąc łagodnie był poirytowany tym, że został na miejscu katastrofy. Potem zjawił się jeden z jego podwładnych, nie pamiętam jego imienia. Wyjaśnił mi wszystko. Baza na Plean 3 nosi nazwę jakiegoś zasłużonego dowódcy. „Asinus" – ładnie, ale mogli się bardziej postarać. Są tu już od dobrych dwóch lat i jeszcze nie udało się im pokonać wszystkich moqeur. Co gorsza, od pięciu miesięcy nie ma żadnego postępu i nie wydarli obcym ani asiva Wielkich Złóż więcej. Podobno rozpoczęto nawet pokojowe negocjacje, ale nie dają one dużo. Starshevsky ma zamiar wybrać się na miejsce katastrofy mojego promu i odzyskać karabin neutrinowy, jeśli jeszcze coś z niego zostało. Mam nadzieję, że mu się uda, bo tylko wtedy otrzymam moje dziesięć tysięcy flee.

 

16 Gamelion

Curans świetnie sobie radzą. Większość złamań jest już zrośnięta, ale ciągle bolą jak diabli. Zadziwiające, co potrafi współczesna medycyna. Na moje własne życzenie zwiększono mi dawki leków przeciwbólowych. Teraz dni mijają w błogim zawieszeniu pomiędzy jawą, a snem. Nikt mnie nie odwiedza. Podoba mi się to.

 

18 Gamelion

Zjawił się szofer Adeny Wolztrich. Karif przedstawił się jako Lokus. Nad wyraz łatwe w wymowie imię jak na jego rasę. Okazało się, że jest również posłańcem Woltrich`ów. Dotarł tu z rozkazów Adeny, by sprawdzić, czy żyję, więc uprzejmie wyjaśniłem mu obecny stan rzeczy oraz pokrótce przedstawiłem plany na najbliższą przyszłość. Chyba mu się nie spodobały. Gdy tylko karif wyszedł, zjawił się Starshevsky. Starał się zachowywać pozory uprzejmości względem mnie, doceniam to. Za dwa dni wybieramy się na miejsce katastrofy. Mam być w jednym z oddziałów. Stać z boku i nie przeszkadzać. Znaleźć walizkę z karabinem neutrinowym i przekazać ją im.

 

20 Gamelion

Spotkałem ją. Siedziała w pokoju odpraw, kilka miejsc ode mnie. Po oznaczeniach na jej kombinezonie poznałem, że jest w acies strzelców wyborowych. Mają nas osłaniać. Chciałem do niej podejść i przywitać się. Nie mogłem. Nie wiem, czemu. Wyruszamy po południu. Starshevsky wezwał mnie do siebie.

 

 

 

Stali w sztabie głównym bazy Asinus, oparci o panele kontrolne. Nahk przyglądał się danym wyświetlanym przez hologramy. Krajobraz Plean 3 został przeanalizowany i rozpisany na części pierwsze. W powietrzu powoli obracały się pagórki i równiny pokryte szarą trawą, wszystko opisane wykresami i przewidywanymi danymi dotyczącymi przemarszu różnych jednostek wojskowych. Oberszter Starshevsky popijał kawę, spoglądając za okno. Pomiędzy transporterami przechadzali się żołnierze w egzoszkieletach. Pomagali przy załadunku, przenosząc skrzynie z amunicją.

– Piękne, prawda? – Oberszter przerwał milczenie i spojrzał wyczekująco na Nahka. Upił łyk kawy z filiżanki przyozdobionej znakiem Velites.

– Słucham?

– Egzoszkielety. Zamieniają człowieka w olbrzyma i dają mu ogromną siłę. Wsiadasz do takiego i już masz czterdzieści asiv wzrostu. Bez większych problemów zginać może stalowe pręty.

– Wierzę.

– Wiara nie wystarczy. To trzeba wiedzieć. Mam nadzieję, że jesteś gotów.

– Jestem. Twoi podwładni od kilku dni uporczywie starali się sprawić, abym nie plątał się pod nogami na polu walki. Wierz mi, odebrałem wystarczająco dużo przydatnych porad i wskazówek.

– Tyle chciałem wiedzieć. – Starshevsky wypił resztę kawy. – Spotykamy się na pokładzie transportera.

 

 

***

Pierwsze odgłosy bitwy dobiegły do nich po dwóch godzinach lotu. Z początku były to jedynie przytłumione wybuchy, ale gdy jeden z pocisków eksplodował obok ich transportera, wzbijając w powietrze fontannę ziemi i trawy, Nahk zdał sobie sprawę, że to nie będzie spokojny spacerek. We wnętrz pojazdu było ciasno i ciemno. Siedząc przypięty do ściany czteropunktowymi pasami, z niemałym trudem dostrzegał swoich towarzyszy. Na ich twarzach nie pojawiały się, żadne uczucia. Każdy był nad wyraz spokojny i opanowany. Na kolanach trzymali maski gazowe podobne do tych, które były na promie, ale zasłaniające część twarzy. Plean 3 jako księżyc podany kolonizacji stosunkowo niedawno, nie miał wytworzonej jeszcze w pełni atmosfery. Człowiek nie mógł na jego powierzchni normalnie oddychać, ale wkrótce miało się to zmienić. Zastanawiające tylko było to, jakim cudem cały księżyc pokrył się szarą trawą. Ktoś kaszlnął, wyrywając go z zamyślenia. Między nogami każdy z żołnierzy miał plecak z dwiema małymi butlami i zapasem amunicji. Nahk w swojej butli miał tlen, ale był przekonany, że żołnierze zaopatrzeni są w jakieś gazy stymulujące. Transporterem zatrzęsło. Prawdopodobnie znów w pobliżu eksplodował pocisk. Wnętrze pojazdu rozświetliła czerwona lampka. Wszyscy założyli maski i podpięli je do butli w plecakach. Nahk czuł, jak transporter zwalnia. Za kilka chwil wysiądzie w samym środku bitwy pomiędzy moquer i Federacją. Nie czuł się szczęśliwy z tego powodu. Transporter wylądował, lampka zmieniła kolor na zielony, drzwi powoli zaczęły się otwierać. Wszyscy odpięli pasy i zerwali się na równe nogi zarzucając ramiona plecaki. Wyskakując z transportera, chwytali karabiny leżące na stojakach. Nahk wstał jako ostatni. Podpiął maskę do plecaka, zarzucił go na plecy i wyskoczył z transportera.

Pierwszym, co zobaczył, była biała kula Ařvi zajmująca niemalże cały horyzont. Widok był przepiękny, ale nie dane było mu cieszyć się nim zbyt długo. W pobliżu rozległa się ogłuszająca eksplozja. Ktoś chwycił go za ramię, pociągnął za sobą. Wszystko działo się zbyt szybko, by mógł spokojnie myśleć. Biegł w tłumie żołnierzy poganiany krzykami. Kazali schylić głowę, posłusznie chylił. Kazali paść na ziemię, czołgał się. Po przebiegnięciu tysiąca pięciuset asiv zauważył pierwsze zielonkawe wiązki laserów przemykające nad ich głowami. Wiedział, że to technologia moquer, nauczyli go rozpoznawać ją, gdy jeszcze leżał w szpitalu polowym. Pochylił się jeszcze bardziej i przyśpieszył kroku. W oddali dostrzegł biały owal swojego promu. Ruszył w jego kierunku eskortowany przez kilku żołnierzy.

Wpadł do luku bagażowego, rozglądając się za swoją walizką. Dopiero po chwili zorientował się, że nie jest sam. Spod sterty bagażów wygramolił się moquer. Od korpusu przypominającego związane ze sobą bambusowe kije odrastała czwarta, dodatkowa kończyna. Nie wyglądała ona jak pozostałe. Rozrastała się w poskręcany kształt, emanujący zielonkawym światłem. Nahk krzyknął i nim moquer zdołał cokolwiek zrobić, padł martwy od dwóch krótkich serii żołnierzy, którzy dopiero co weszli do luku bagażowego. Trochę trwało, nim Nahk wreszcie znalazł swoją walizkę. Żołnierze cały czas go poganiali. W pośpiechu opuścili prom. Ktoś dalej krzyczał, żeby się pośpieszyć. Biegiem ruszyli w kierunku najbliższych transporterów. Nahk dostrzegł w oddali sporą grupę moquer idącą w ich kierunku. Któryś z żołnierzy odpalił flarę, pomarańczowa stróżka dymu wzbiła się w powietrze. Biegli dalej. Zza transporterów wyłoniły się acies egzoszkieletów. Od razu otworzyli ogień z ciężkich karabinów w kierunku nadchodzących moquer. Nahk biegł pochylony podobnie jak wszyscy jego towarzysze. Wsparcie ze strony egzoszkieletów dodawało otuchy, ale nie zmieniało faktu, że nadal trzeba było jakoś dobiec do transporterów. Wsiedli do najbliższego, nawet nie zamykali drzwi. Maszyna powoli zaczęła startować. Transporter obok nich eksplodował huk eksplozji ogłuszył ich na chwilę. Pojazdem zatrzęsło, ktoś wypadł przez otwarte drzwi. Wznosili się coraz wyżej. Nahk kątem oka zauważył, jak egzoszkielety starły się z moquer. Nie był to przyjemny widok.

Wracali do Asinusa.

 

 

***

Siedział w „kanciapie" – kantynie zbudowanej w starym magazynie przez najniższych stopniem szeregowców i mechaników. Wszystko tu pachniało olejem napędowym i cygarami. Za stoliki i krzesła służyły skrzynie amunicji, stare beczki i części egzoszkieletów. Alkohol każdy przynosił we własnym zakresie, jednak przy odrobinie szczęścia można było znaleźć kogoś handlującego parszywą whisky. Nahk miał to szczęście. Kupił jedną butelką i opróżniał ją, siedząc przy stoliku wykonanym ze starej beczki i sporej wielkości zębatego koła. Podszedł do niego jeden z szeregowców.

– Można? – zapytał dość nie pewnie. Nahk przyjrzał mu się badawczo. Był od niego wyższy blisko o głowę, krótko przystrzyżony, jak na rekruta przystało i mówił z akcentem, którego nie był w stanie rozpoznać. W lewej ręce trzymał zieloną butelkę, w połowie pustą. Nahk skinął przyzwalająco głową.

– Pamiętasz mnie? Szeregowiec Reynolds. Przygotowywałem cię do wczorajszej misji kiedy leżałeś w szpitalu polowym.

– Pamiętam – zełgał gładko. Upił kolejny łyk whisky ze swojej butelki i wyjął z kieszeni papierosa. Zapalił.

– Dobrze się trzymasz po bitwie?

-Jak widzisz. Bywało lepiej.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Tak. – Nahk zaciągnął się porządnie i po chwili wypuścił obłok szarego dymu. Reynolds przyglądał mu się badawczo, jak gdyby czekał na właściwy moment na zadanie pytania.

– Co ty tu robisz?

– Powiedzmy, że byłem chłopcem na posyłki i miałem przywieźć tu paczkę.

– Karabin, zgadza się? Jakiś nowy, który ma nam pomóc pokonać moquer. Dlaczego to zrobiłeś? Zapłacili ci?

– I to dobrze – odrzekł Nahk, spoglądając w kierunku stolika w drugim końcu magazynu. Siedziało przy nim pięciu szeregowców. Upijali się, co rusz wybuchając salwą gromkiego śmiechu. Jeden z nich leżał pod stolikiem rzucany drgawkami. Nahk domyślił się, że mężczyzna wziął ægri. Pozostali zanosili się śmiechem, przyglądając się swemu towarzyszowi. Ægri był pozaziemskim grzybem odkrytym całkiem niedawno, ale już zyskał sobie wierną rzeszę wielbicieli dzięki swoim właściwościom. Wytwarza on gaz, który u ludzi wywołuje chwilowy paraliż, drgawki i halucynacje. Te ostanie są bardzo sugestywne i to właśnie im grzyb zawdzięcza taką popularność. Gaz ægri sprzedaje się w małych kapsułkach, które wystarczy jedynie rozgryźć. Nahk dostrzegł, jak kolejny z szeregowców wkłada sobie jedną do ust. Pęcherz leżącego pod stolikiem nie wytrzymał. Odwrócił wzrok.

– Mówił ci ktoś, że jesteś ciekawski?

Reynolds uśmiechnął się jedynie zakłopotany. Nahk wyczuł jego adefactu od razu; nie powinno go być na Asinusie, nie pasował ani trochę na żołnierza Federacji.

– Wracasz na Ařvi? – zapytał szeregowiec, po raz pierwszy od początku rozmowy biorąc łyk ze swojej butelki.

– Chyba… Tak sądzę.

– Pewnie masz do czego…

– Chciałbym – odpowiedział, zaciągając się dymem.

Koniec

Komentarze

Muszę się przyczepić tylko do jednej rzeczy: w cześci o rozmowie bohaterów w pracowni portesiora, napisałeś pracowania, a nie pracownia. Opowiadanie fajne pod względem fabuły, ale czytałem lepsze. Trochę też czuć klimaty "Avatara", ale niezbyt mocno. Daję 5.

Rand Erb, czy mógłbyś mi przypomnieć, skąd znam ten tekst?
Nic złego w tym, że prezentujesz opowiadanie ponownie, w innym miejscu, ale niczym dobrym nie jest powtarzanie starych błędów.
Pozdrawiam --- ten sam AdamKB.

Ach, jak ja mu zazdroszczę: "jedną myślą zalogował się do programu obsługującego jego mieszkanie i uruchomił roboty sprzątające." ;)

Przyznaję się śmierdzi Avatarem i to strasznie, ale opowiadanie napisałem jeszcze przed premierą filmu inspirowany artykułem o deuterze(z Gazety Wyborczej, jeśli mnie pamięć nie myli)

AdamKB, oczywiście zapoznałem się z twoimi uwagami, kilka nawet wziąłem sobie do serca, a jeszcze do innych się zastosowałem i wprowadziłem kilka poprawek, ale nie zgadzam się z najpoważniejszym(przynajmniej w moim mniemaniu) zarzutem dotyczącym fizyki i jej ewentualnego rozwoju. Wiem, że mam trochę dziwne podejście i założenia, ale może rozjaśnię to wszystko w dalszej części, która się pisze.

Nie pamiętam, czy zamieściłem przy tamtych uwagach takie czasem przeze mnie powtarzane zdanie: autor ma niezbywalne prawo olać wszystkie uwagi i pisać, jak pod palce na klawiaturze podleci, bo to On pisze i tak ma być, jak On chce.
Czytelnik natomiast ma niezbywalne prawo do krytyki.
Proponujesz nową, inną fizykę, a w "kanciapie" śmierdzi olejem napędowym. Hm.
Powodzenia.

Nowa Fantastyka