- Opowiadanie: Rocky - Ostatnia Wolna Pustelniczka

Ostatnia Wolna Pustelniczka

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Ostatnia Wolna Pustelniczka

 

Ponad setka par obcasów stukała, i nie chciała przestać. Grube sploty wełny kolorowej czapki nic jej nie dawały, nie przynosiły ciszy. Siedziała bez celu, ale jednak zdeterminowana na ławce przy peronie piątym, patrząc się w tory. Zimno było, para leciała jej z nosa przy każdym oddechu, ale tylko zacierała ręce i czekała, choć nadzieję niemal całkowicie straciła. Uleciała z niej tak samo jak całe ciepło w oczach, i sama zastanawiała się, czy coś jej to przywróci.

Kolejny w ciągu ostatnich trzech godzin pociąg wtoczył się leniwie na stację, sapnął, stanął. Drzwi się otworzyły z sykiem, zaraz też było słychać jakiś śmiech, krzyk, zamieszanie… Ona nie patrzyła jednak na to w ogóle, pociąg był ze złego miejsca, bo tam nie mieszkał ten ktoś. Wiedziała, że z niego nie wysiądzie, że powinien był wysiąść już ponad dwie godziny wcześniej, ale tak jak wtedy spotkała się z rozczarowaniem, tak teraz czuła okropną pustkę. Miała ochotę na gumę balonową, ale jedyne drobne wrzuciła do pokrowca od gitary pewnemu grajkowi, który ze swoim starym drewnianym instrumentem stał pod mostem, i szarpał struny. Ona – gitara – zwała się Pee. A on sam kazał wołać na siebie Reef.

Jeszcze dziś rano krzyczał:

– Aduś! Aduś! Patrz!

I wtedy właśnie podeszła, i wrzuciła mu ostatnie pieniążki, tylko dlatego, że zagrał jej ulubioną piosenkę z zamkniętymi oczami. Była wtedy taka szczęśliwa, że zaśpiewała z nim, i dopiero potem przyszła do dworzec, i choć była pół godziny przed czasem, bała się, że za późno. Teraz wiedziała jednak, że choćby i dotarła na stację jutro, byłaby za wcześnie.

Tata nie wrócił.

***

Zielone, czarne, czerwone, białe…

– Aduś?

…srebrne, beżowe…

– Tak?

Brzdąknęły struny, Pee rozbrzmiała melodyjnie.

– Co robisz? – Reef przekrzywił głowę.

– Patrzę sobie na auta. Tata miał auto. Pomarańczowe było, takie ładne, wyglądało tak ślicznie jesienią, wiesz? Bo się od razy weselej robiło, jak ono jechało przez taką szarówę, takie było… – Podparła dłonią policzek, i oderwała spojrzenie od ulicy. – Tata je kochał.

Reef poprawił Pee na kolanie, i poluzował szalik pod szyją, sięgał mu do ziemi. W odpowiedzi ułożył palce na gryfie, gitara zaskrzypiała smutno.

– Every time we suffer again, holding lovely memories – zanucił, choć mogło się wydawać, że był to tylko wiatr. Potem przerwał i westchnął.  

– Może jednak to miało być w innym terminie? Za tydzień na przykład? – zapytał.

Ada, która znów zawędrowała spojrzeniem w przestrzeń, beznamiętnie pokręciła głową.

– Szósty, szósty grudnia. Tak się cieszyłam…

Czerwone, zielone, srebrne…

– A może przyjedzie autem?

– Nie ma auta.

– A co z tym pomarańczowym?

– Sprzedał. To było jak jeszcze mama… była.

Reef nie pytał dalej, za to znów zagrał. Pee wydawała się tak samo smutna jak dziewczyna, brzmienie miała wyjątkowe, rozdzierająco piękne. Ada poprawiła płaszcz, i skuliła się, żeby zrobiło się jej cieplej. Deszcz jeszcze nie padał, ale chmury na niebie były już tak szarogranatowe, że ich płacz zdawał się być tuż-tuż. Dziewczyna łudząc się, że jej kolorowa czapka uchroni ją przed całym złem świata, i na dodatek sama w to nie wierząc, siedziała dalej, pod masywnym filarem mostu, a ulica była obok. Na niej auta. Czarne, białe, niebieskie…

Po chwili namysłu zawarła niemy układ, z Niebem. Tak sobie właśnie wymyśliła, uznała, że ładnie to brzmi. Zakład z samym Nieboskłonem, coś jak umowa z Aniołami, pakt z Bogiem… Kto się pierwszy rozpłacze?

– Reef, musisz nam pomóc – powiedziała Aduś do chłopaka.

– Pomóc wam, ależ nie ma sprawy, kto to „wy”? – Uśmiechnął się.

– Ja i Niebo. Właśnie się założyliśmy.

Reef zadumał się na chwile, Pee razem z nim, milczeli, a Ada patrzyła z wyczekiwaniem.

– Aduś, głodna może jesteś?

W tym momencie usta dziewczyny przeszył grymas, zupełnie niepasujący do orzechowych oczu i różowych rumieńców. Potem na policzkach pojawiły się dwie łzy, jedna po jednej, druga po drugiej stronie, płynęły równo ze sobą, potem spotkały się na brodzie i spadły złączone na ziemię.

– Przez ciebie przegrałam – pożaliła się. – Czemu nie wierzysz, że założyłam się z Niebem?

– Niebo jest za wysoko, nie usłyszy cię – odparł Reef wymijająco.

– Do nieba trzeba albo krzyczeć, albo do niego milczeć. Tak mówił tata, jak się modlił co wieczór. Ja się już nie modlę, bo nic mi to nie daje, ale czasem rozmawiam z Niebem, i właśnie przed chwilą rozmawiałam i się założyliśmy, kto pierwszy zacznie płakać…

Zaczęło padać, Aduś przerwała, poczuła na nosie kropelkę, która nie pochodziła z jej oka.

– Patrz, rozczuliłaś to twoje Niebo, płacze z tobą.

Reef wiedział, że i tak nie zrozumie, postanowił więc zaakceptować, tylko dlatego, żeby drobna siedemnastolatka przestała płakać. Nie chciał jej smutku, a miał go tyle przez ostatnie dni… Udało mu się choć trochę, otarła nos i ponownie oparła głowę. Teraz widać jej było tylko tęczówki, zasłoniła resztę buzi kołnierzem płaszczyka. Wyglądała jak lalka niemalże, siedziała nieruchomo, patrząc w deszcz, albo zupełnie gdzie indziej, ona tylko wiedziała. Czuła, że wełna przemięka i włosy zaczynają robić się mokre, czuła chłód, ale dzielnie tkwiła w miejscu, nie chciała pokazywać znów słabości, i tak na za dużo sobie pozwoliła. Wiedziała doskonale, że takie rzeczy nie mogą jej złamać, bo drugi raz się nie podniesie, musiała być silna. I była, ale bała się, że wszystko się kończy.

„Coś się kończy, coś się zaczyna” – tylko, że dla niej nie miało co dobrego się zacząć, wszystko co kochała odeszło, nie wróciło, nadzieja też opuściła ją kilka dni temu, miała tylko Reefa. Ale był on zwykłym grajkiem, ze zwykłą gitarą o imieniu Pee… Tak jej się mogło wydawać.

Mimo to wstała w końcu, przemoknięta lekko, i wysiliła się na pierwszy uśmiech od dnia, w którym spędziła cztery długie godziny na peronie piątym.

– Tak, jestem głodna – oświadczyła, złapała chłopaka za rękę. – Chodźmy.

 

***

 

Buty całkiem jej przemokły, kiedy przemierzała ostatnią prostą w kierunku swojego domu, idąc szybkim krokiem przez wąską ścieżynę pokrytą warstwą zbutwiałych liści. Jesienna pogoda już od kilku tygodni dawała się we znaki, a Ada czasem już nie wiedziała, czy łzy pochodzą z jej oczu, czy raczej z burych obłoków. Od szóstego grudnia potrafiła tylko malować wśród własnego smutku i odgłosów deszczu uderzającego o dach. Nie cieszył jej wielki, rudy kot, który czasem przychodził po coś do jedzenia. Nie cieszyły ją poranki, które kiedyś oglądała z zapartym tchem przez okno, podziwiając jak świat budzi się do życia. Jedynym, co dawało jej chwile wytchnienia i ukojenia był pędzel. Stary, wysłużony. Ani myślała zebrać pieniędzy na nowy. Ten należał kiedyś do mamy, był cenniejszy niż cały, niewielki co prawda, domek. Przynajmniej dla Ady. Przyjemnie jej się patrzyło jak kolorowe farby spływają po zużytych włoskach pędzla, a potem za ich pomocą powstawały malowidła. Malowidła tak piękne i tak poruszające, że każdy kto wiedział, iż Ada sprzedaje swoje prace na rynku w soboty i niedziele, przychodził tam tylko po to, żeby napatrzeć się na idealnie poprowadzone na płótnie kreski, zadumać się, ugościć w umyśle kilka refleksji. Czasem kupić. Lecz nie to było dla niej najważniejsze. Wolała, kiedy ludzie przystawali, patrzyli, a potem szli dalej, jakby odmienieni. Czuła się wtedy jak dobra wróżka.

Kim była ta dziewczyna?

Na pewno nie tą samą osobą, co kiedyś. Miała w swoim życiu dwie osoby, które ją kochały, a ona kochała ich. Obie odeszły.

Mama sprawiła, że po raz pierwszy namalowała obraz. Ada pamiętała roześmiane oczy kobiety, okalane długimi rzęsami, lśniące błękitem. We włosach czasem nosiła wianek, albo ubierała długą spódnicę w róże, a stopy zawsze miała bose. Chodziła z nią po lesie, trzymały się za ręce, zbierały jagody, grzyby, słuchały słowikowych serenad i szumu wiatru, razem napawały się zapachem mchu, podgrzybków i paproci. A w domu czuć było zawsze cynamonem i jabłkami. Wisiały nad kominkiem, brązowe laseczki i wysuszone owoce. Mama lubiła gotować, szkicować, tańczyć. Porywać córkę w ramiona, wcześniej wsuwając do adaptera wielkie, czarne płyty. Najbardziej lubiła „Sticky Fingers”, wtedy mogła śpiewać na cały głos: „Wild horses couldn’t drag me away!”

A tata tylko na to wszystko patrzył siedząc pod oknem i szeroko się uśmiechając. W ustach miał papierosa, a w dłoni miętosił łańcuszki okalające jego szyje. Włosy miał w nieładzie, sięgające za ramiona, i mimo ciepła bijącego od kominka, nie rozstawał się z dżinsową kurtką, na rękawie której miał podpis Boba Dylana. Uśmiech miał szeroki, oczy ciemne, ale ciepłe, takie same jak Ada. Pachniał dymem i kurzem, lubił ciszę, lubił hałas, lubił dzień, lubił noc. To był człowiek, który był szczęśliwy. Kochał, był kochany. Grał na gitarze, pisał utwory o życiu, o tym, że jemu się udało, choć tak wielu w niego zwątpiło. Wychodził potem gdzieś na miasto, do parku i czarował. Dźwiękiem, swoją pasją. Kupił potem auto, pomarańczowe, żeby wozić Adę i mamę. Całą trójką polubili tę maszynę. Jednak była wśród nich niedługo. Na co im, wolnym pustelnikom, samochód?

A Ada była taka jak oni. Była. Mieszanką mamy, dziecka kwiatów, i ojca, dziecka bluesa. Czerpała z życia. Aż do pewnego dnia. Dwa lata minęły, a ona wciąż drżała na samo wspomnienie.

Mama nie wróciła ze spaceru. Aduś nie poszła z nią, bo źle się czuła, drapało ją w gardle, wolała zostać z tatą i oglądać jak wypuszcza z ust dym, a potem skrobie coś na kartce, co chwile wprawiając struny gitary w drgania. Pisał piosenkę.

– Aduś, ty wiesz gdzie mama poszła? – zdziwił się w końcu.

– Do lasu. Wróci, myślę. – Wzruszyła ramionami.

Ale tak się nie stało. Bali się.

Rano zapukał wielki mężczyzna w szarobłękitnym mundurze. Był zimny jak skała, a serce musiał mieć z lodu. Podsunął im zdjęcia bez żadnych skrupułów. A na nich… Kiedy Ada je zobaczyła, zakręciło jej się w głowie. Pamiętała jak kotłowały się jej myśli.

„To nie może być prawda, nie może, nie może być prawda.”

A tata zaczął płakać. Zmoczył łzami zdjęcia, zanim zdążył wrzucić je do kominka. Potem łkał patrząc jak płoną.

– Mam rozumieć, że to była pańska żona, tak? – Policjant miał tak beznamiętną minę, że zagotowałam się w sobie, ale nie miałam na nic siły. Na nic.

– Tak.

Obejrzałam się na tatę, i na palące się fotografie. Na jednej z nich było jeszcze widać fragment ciała mamy. Fragment ciała przeszyty niezliczoną ilością razy zaostrzonym nożem.

Żeby opuścił ją również drugi rodzic, nie musiała długo czekać. Wiedziała, że to się stanie, odkąd zauważyła, jak z ojca uszło życie. Nie grał, nie pisał już, palił tylko, czasem nie spał całe noce wyjąc do zdjęć zmarłej ukochanej. Potem powiedział, że tak nie może być. Że musi uciec. Że Ada da sobie radę. W końcu i tak nie żyli za pieniądze, a przynajmniej bardzo niewiele. Wodę nosili ze strumyka, wszystko dawała im natura, czasem tylko odwiedzali sklep zimą, żeby mieć co jeść. A ojciec kupował fajki. Ada mogła żyć dalej sama. Tata nie do końca zdawał sobie jednak sprawę, że jego córka nie ma jeszcze szesnastu lat, kiedy przytulił ją ze słowami pożegnania i obietnicą powrotu. Pisał listy, pisał, że mieszka w górach, później nad morzem i nad jeziorem. Pisał, że powoli leczy rany, ale powinna dać mu jeszcze trochę czasu. Przypadkowe morderstwo mamy cały czas siedziało w jego pamięci. A w pamięci Ady już jakby dwa morderstwa. Okrutny los zabrał jej  obojga rodziców. Wiedziała, że żadnego z nich nie odzyska. Nie potrafiła. Nawet nie wiedziała w pewnym momencie, czy chciała.

Listy od taty przychodziły coraz rzadziej. W pewnym momencie nie dostawała od niego żadnego znaku życia przez cztery długie miesiące. Udało jej się jakoś ustatkować, miała Reefa razem z Pee, miała pędzel, płyty mamy i taty, kwiaty, las, deszcz, wiatr, zapach liści.

Jednak kiedy w końcu, kiedy standardowo w piątek zawędrowała na pocztę, czekał na nią krótki, ale treściwy list.

I teraz właśnie, wszedłszy do domu w ubłoconych butach, ściągnęła je błyskawicznie i podeszła do małej skrzyneczki. Świstek papieru leżał na samym wierzchu.

 „Wracam, Aduś!” – pisał tata – „Czekaj mnie, czekaj… Szóstego grudnia będę, taki Ci prezent sprawię. Na głównym dworcu. Coś koło południa.”

Tata nie przyjechał.

Ada znów zapłakała żałośnie, a jej nos przeszył zapach cynamonu i jabłek.

 

***

Minęły dwa tygodnie. Dwudziesty grudnia wstawał dopiero, świt powoli wpełzał na niebo, czubki drzew wolno ogarniał pierwszy promień światła.

Ktoś zapukał do drzwi. Ada otworzyła bez lęku.

– Cześć Aduś. – Reef nie miał na ustach uśmiechu.

– Czas, żebym się dowiedziała, prawda? – zapytała ze smutkiem.

– Prawda.

Wszedł, ściskając gitarę pod pachą. Naniósł śniegu. Spadł w ciągu ostatnich dwóch dni. Teraz, zamiast czytać listy od taty codziennie wieczorem przy plusku deszczu, czytała przytulona policzkiem do zimnego okna pokrytego od zewnątrz finezyjnym wzorem mistrza Mróz.

– Powiedz, powiedz – zachęciła chłopaka Ada, kiedy usiadł na fotelu i zapatrzył się w podłogę.

– Ty wiesz – szepnął.

– Wiem, ale chcę, żebyś powiedział. Jesteś mi to winien.

Nie odpowiedział. Wstał tylko, podszedł, ściskając Pee w dłoni, do wiszącej na ścianie gitary taty. Uniósł swoją. Były identyczne. Zbliżył swój instrument do tego zawieszonego i nagle z dwóch stały się jednością. Jakby wessały się nawzajem.

Jakby duch połączył się z ciałem.

Ada patrzyła bez uczuć. Wiedziała.

– Nie istnieję, Ado. Jestem twoim przyjacielem, ale nie istnieję. Jestem tu, ale nie istnieję. Zastępuję ci ojca, ale… Nie istnieję. Przykro mi… Aduś. Przykro.

– Mi też. – Podeszła do niego.

Wtuliła głowę w ramię chłopaka, pozwoliła, by objął jej wątłe ciało, powoli zaczynające trząść się od płaczu. Znów nie dała rady, znów ją przerosło. Traciła za dużo osób. Osób, lub nie-osób.

Reef odsunął ją nieco brutalnie, sprawiając, że dziewczyna jęknęła rozdzierająco, próbując uczepić się jego koszuli. Pokręcił głową i położył palec na jej ustach.

– Tata nie wróci.

A potem odwrócił się na pięcie, wyszedł, nie zamknął za sobą. Patrzyła jak kroczył otulony jedynie w cienki flanelowy materiał przez padający śnieg. Nie zostawiał śladów, a kiedy Ada mrugając zamknęła oczy na ułamek sekundy – rozmył się.

Straciła wszystko, stała pusta na środku pokoju i gapiła się niewidzącym wzrokiem w wirujące płatki śniegu wpadające przez otwarte drzwi i fikające koziołki przy progu. Potem ostatni raz rozejrzała się, czule pogłaskała gitarę, przeczytała list, wciągnęła zapach jabłek i cynamonu, cały czas czując na plecach wpadający do pomieszczenia chłód.

W końcu wyszła, ruszyła przed siebie. W samej, cienkiej bluzeczce w kwiaty , rajtuzach i spódniczce. Na stopach nie miała butów. Jak mama.

Nagle upadła, czując jak zamarzają jej nogi. Zanurzyła się rękoma w śnieg, poczuła ból. A potem umościła się w bladym puchu czerwonym policzkiem i zmrużyła oczy. Na jej ustach wykwitł  smutny uśmiech.

I tak została na wieki. 

Koniec

Komentarze

Dziwne opowiadanie, w którym nic się kupy nie trzyma.

Najbardziej prawdopodobna wydała mi się śmierć matki. Ostatecznie mogę przyjąć do wiadomości ucieczkę nieodpowiedzialnego ojca hipisa …który nie do końca zda­wał sobie jed­nak spra­wę, że jego córka nie ma jesz­cze szes­na­stu lat…, ale zupełnie nie umiem sobie wyobrazić, że Ada nie chodzi do szkoły, że nikt nie interesuje się jej losem. Kompletnie nie rozumiem, jak dziewczyna, nie mając pieniędzy, przeżyła kilkanaście miesięcy. To co Autorka napisała: W końcu i tak nie żyli za pie­nią­dze, a przy­naj­mniej bar­dzo nie­wie­le. Wodę no­si­li ze stru­my­ka, wszyst­ko da­wa­ła im na­tu­ra, cza­sem tylko od­wie­dza­li sklep zimą, żeby mieć co jeść. A oj­ciec ku­po­wał fajki. Ada mogła żyć dalej sama. – uważam za tak kuriozalne, że nawet nie umiem tego skomentować. Czy oni mieszkali w lesie i żywili się korzonkami, jagodami, a wodę chłeptali ze strumyka? Już nie wspomnę o kosztach utrzymania domu, płaceniu rachunków, choćby za energię i nie zapytam skąd mieli ubrania i czy je prali, czy się myli… :-(

Zastanawiam się, kiedy wszystko się dzieje – rodzice hipisi, gramofon i płyty sugerują lata siedemdziesiąte, natomiast obecność policjanta, że jest rok co najmniej 1990.

Opowiadanie jest, delikatnie mówiąc, napisane nie najlepiej. Zdarzają się dość nieporadnie zbudowane zdania, jest sporo powtórzeń, zbędnych zaimków, a interpunkcja została zlekceważona. :-(

Mam nadzieję, że kolejne opowiadania będą napisane coraz lepiej. ;-)

 

 Grube splo­ty wełny ko­lo­ro­wej czap­ki nic jej nie da­wa­ły, nie przy­no­si­ły ciszy. – I nic dziwnego, bo grube sploty nie istnieją. ;-)

Gruba może być wełna/ włóczka, z której zrobiona jest czapka.

Może: Kolorowa czapka z grubej wełny niczego nie tłumiła.

 

Ani my­śla­ła ze­brać pie­nię­dzy na nowy.Ani my­śla­ła ze­brać pie­niądze na nowy.

 

Ada pa­mię­ta­ła ro­ze­śmia­ne oczy ko­bie­ty, oka­la­ne dłu­gi­mi rzę­sa­mi…Ada pa­mię­ta­ła ro­ze­śmia­ne oczy ko­bie­ty, oko­lo­ne dłu­gi­mi rzę­sa­mi

 

We wło­sach cza­sem no­si­ła wia­nek, albo ubie­ra­ła długą spód­ni­cę w róże, a stopy za­wsze miała bose. – Czy ubierając spódnice w róże, przypinała je szpilkami, czy raczej agrafkami, a może przyszywała. Co robiła by róże nie więdły, o ile nie były sztuczne? ;-)

Spódnicy, ani żadnej innej części garderoby, nie ubiera się!!!

Ubranie można włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się w nie, wystroić się, ale nigdy, przenigdy, ubrania nie można ubrać!!!

 

Cho­dzi­ła z nią po lesie, trzy­ma­ły się za ręce, zbie­ra­ły ja­go­dy, grzy­by, słu­cha­ły sło­wi­ko­wych se­re­nad i szumu wia­tru, razem na­pa­wa­ły się za­pa­chem mchu, pod­grzyb­ków i pa­pro­ci. – W lesie słowika raczej się nie spotka.

 

A w domu czuć było za­wsze cy­na­mo­nem i jabł­ka­mi. – Wolałabym: A w domu za­wsze pachniało cy­na­mo­nem i jabł­ka­mi.

Gdy, myśląc o woni, powiem, że w domu było czuć, mam na myśli, że pachniało w nim raczej nieładnie.

 

Po­ry­wać córkę w ra­mio­na, wcze­śniej wsu­wa­jąc do ad­ap­te­ra wiel­kie, czar­ne płyty. – Wielkich czarnych płyt nie wsuwało się do adaptera. Kładło się je na talerzu gramofonu.

 

W ustach miał pa­pie­ro­sa, a w dłoni mię­to­sił łań­cusz­ki oka­la­ją­ce jego szyje. Włosy miał w nie­ła­dzie, się­ga­ją­ce za ra­mio­na, i mimo cie­pła bi­ją­ce­go od ko­min­ka, nie roz­sta­wał się z dżin­so­wą kurt­ką, na rę­ka­wie któ­rej miał pod­pis Boba Dy­la­na. Uśmiech miał sze­ro­ki… – Przykład  powtórzeń.

 

Okrut­ny los za­brał jej  oboj­ga ro­dzi­ców.Okrut­ny los za­brał jej oboj­e ro­dzi­ców.

 

Pa­trzy­ła jak kro­czył otu­lo­ny je­dy­nie w cien­ki fla­ne­lo­wy ma­te­riał przez pa­da­ją­cy śnieg. – W jaki sposób padający śnieg może otulić płachtą flaneli? ;-)

Podejrzewam, że miało być: Pa­trzy­ła jak, ubrany je­dy­nie w cien­ką fla­ne­lo­wą koszulę, szedł w padającym śniegu.

 

Tekst oceniam na 3.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję bardzo za komentarz, regulatorzy.

I niezmiernie cieszę się z otrzymanych rad, cieszę się, że poświęciłaś czas na wypunktowanie mi ich. Postaram się co nieco poprawić…

A co do tego, że się kupy nie trzyma: cóż, może i racja w tym jest, ba, jest na pewno! Ale… Wzięło się to z tego, że jakaś hipisowska część mnie marzy o czymś takim. O pustelnictwie, jakkolwiek to brzmi.

Dziękuję jeszcze raz. :)

Cieszę się, że mogłam pomóc, ale muszę wyznać, że wypisałam tylko to, co najbardziej mnie poraziło. Usterek jest więcej, niestety. :-(

Skąd Twoje marzenia o dzieciach kwiatach?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Postaram się jeszcze sama coś wyłapać, niemniej dziękuję.

 

Może nie do końca o dzieciach kwiatach, bo ich styl życia opierał się głównie na zażywaniu narkotyków, w końcu to oni rozpropagowali LSD, a teraźniejsi hipisi żyjący tymi pierwotnymi zasadami… nie istnieją, właściwie. 

Bardziej chciałabym uciec od miasta, od tego, że są określone rzeczy, które muszę zrobić. Każdy musi, ja wiem, ale marzenia też powinny być, bo co by było bez nich :).

No i muzyka – Stonesi, czy Janis Joplin, przez to ma się ochotę żyć gdzieś w leśnej chatce.

Dziś prawdziwych hipisów już nie ma…

I wierz mi, że nie dla propagowania narkotyków, w połowie lat sześćdziesiątych powstał ruch hipisowski.

A marzenia – tak, te zawsze warto mieć. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trochę za bardzo oderwane od rzeczywistości.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka