- Opowiadanie: Kama - Definicja wampiryzmu (wampireza)

Definicja wampiryzmu (wampireza)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Definicja wampiryzmu (wampireza)

Definicja wampiryzmu

 

Dzień zapowiedział się wyjątkowo nużąco. Za oknem padał deszcz, a wszyscy mieszkańcy udali się na wybory lokalne, w których nie zwykłam brać udziału.

 

Czytelnia świeciła pustkami. Nienaturalna cisza szargała nerwy. Gdzie zachrypłe głosy prowadzące dyskusje? Gdzie głośne debaty i szelest kartek? Krążyłam wokół metalowych półek pnących się wysoko w górę, co chwilę zaglądając do sali konferencyjnej i auli. Naciskałam na każdą klamkę, na twarzy pojawiał się uroczy uśmiech, którym witałam gości. Z przyzwyczajenia co chwilę zaglądałam do spiżarni sprawdzając poziom żywności i przez pomyłkę kilka razy nastawiłam czajnik na herbatę. Byłam pracoholiczką.

 

Odkąd odziedziczyłam bibliotekę po dziadku, ciężko pracowałam, aby przywrócić temu miejscu dawną świetność. Ogromny budynek, będący niegdyś operą, był wystawnym i staromodnym miejscem. Wymagał jedynie odświeżenia i pomysłu na aranżację. Obecnie utrzymywałam go w ciepłych, brązowych kolorach, nie pozbywając się jednak minionego przepychu i ozdób. Na ścianach odnowiłam kamienne płaskorzeźby przedstawiające mityczne sceny oraz fantastyczne postacie. Z czasem, odrobinę nieroztropnie, pokryłam je beżem.

 

Dziadek, choć był wybornym kolekcjonerem i znawcą jakich dziś mało, nie mógł poszczycić się należytym wynagrodzeniem za swoją pracę. Całe dnie wycierał kurze na półkach, mył podłogi i katalogował zbiory. Wyczuwałam smutek bliskiej osoby, ale nie potrafiłam zrozumieć tęsknego wzroku, który rzucał w kierunku nieprzeczytanych książek.

 

W przeciwieństwie do niego miałam pomysł i ambicję. Cała machina rozkręcała się powoli, ale regularnie. Całą ofertę skierowałam do bardzo rozległej klienteli, choć – nie kryję się z tym – interesowali mnie głównie znawcy. Bogaci, emerytowani naukowcy zrzeszający się w małych grupach , mających zabić dużą ilość wolnego czasu oraz pieniędzy. Upodobali sobie przedmioty humanistyczne, a mnie – absolwentce literatury – nie było trudno trafić w gusta czy ocenić wartość tekstu.

 

Typowym przykładem był grupa Profesora Bornera – człowieka który twierdził, że w dzieciństwie porwali go obcy. Znalazł kilku sobie podobnych i opłacał czytelnię na cały dzień.

 

Zajmowali się opracowaniem dowodów i kolejnymi teoriami, a ja, kierując się dobrem interesu, kupowałam wiele nowości z tej dziedziny.

 

W między czasie podawałam herbatę eksportowaną ze Sri Lanki oraz paryskie ciasteczka. Prawdę mówiąc nigdy nie tknęłabym kubka napoju za tę cenę. Dopóki jednak płacili za fanaberie z procentem, uwielbiałam spełniać ich zachcianki.

 

Tak więc dzisiejszy dzień zapowiadał się naprawdę nudno. Pogoda był ponura, za oknem woda lała się z nieba jak z kranu. Ulicami płynęły szerokie strumyczki, a niebo miało kolor węgla. Tylko czekałam na pioruny i brak prądu. W takiej mieścinie zdarzało się to nazbyt często.

 

Nagle zadzwonił dzwonek. Długi, przeciągły dźwięk, mogący obudzić nawet zmarłego, oderwał mnie od książki. Zainteresowana, spokojnie podążyłam do holu.

 

Z trudem otworzyłam ciężkie, mosiężne drzwi. Silniczek hydrauliczny od tygodni był w serwisie.

 

Widok mnie zaskoczył.

W progu stał doszczętnie przemoczony mężczyzna, trzymający na rękach młodą kobietę.

Jedną ręką opierał się o framugę, drugą zaś obejmował brzuch dziewczyny, którą, niczym worek ziemniaków, przerzucił przez ramię.

 

– Zaraz zadzwonię po karetkę. – powiedziałam pośpiesznie.

 

Nigdy nie miałam problemów z szybką i adekwatną do sytuacji reakcją. Jeszcze nie wiedziałam, jak fatalne skutki będzie miała ta decyzja.

– Nie… – brakowało mu tchu – Proszę… Potrzebujemy czasu – szeptał.

Wszedł bez zaproszenia, a ja bezmyślnie zamknęłam za nim drzwi.

 

– Co się stało? – nie kryłam przerażenia, zdając sobie sprawę, że dziewczyna jest nieprzytomna.

– Za chwilę – wydyszał – Potrzebuję stołu, kanapy; miejsca, gdzie mogę ją zostawić – miał piękny, drżący głos.

 

Jedynym dziwnym zachowaniem było odchylenie głowy w bok, do tego stopnia, iż wydawało się, że jeszcze chwila i skręci kark. Jakby nie mógł znieść zapachu przesiąkniętej deszczem towarzyszki.

 

Wydawał się zbyt słaby na dociekliwe pytania, więc zaprowadziłam go do biblioteki. Przez chwilę wydał się zafascynowany eleganckim wnętrzem, spoglądając na pijany uśmiech Dionizosa, witający w progu., ale szybko skupił się na mnie.

 

– Tędy – pokazałam palcem wielkie drzwi do głównej sali. Jednak szybko podbiegłam do drzwi, aby trzymać je dla gościa. Wchodził półbiegiem, na zgiętych kolanach, które dosłownie uginały się pod nim jak nadrąbane belki. Wydawało się, że zaraz usłyszę strzelanie łamanego drewna.

 

Delikatnie położył dolną część ciała dziewczyny na wielki, mosiężny stół. Przez chwilę trzymał ją czule blisko siebie, niechętnie kładąc bezwładne ciało na blat.

 

Dziewczyna była bardzo urodziwa. Nie było to piękno z okładek magazynów, raczej ciepłe, delikatne i łagodne, mieszczące się w szczegółach.

 

– Niech pani nie dzwoni po karetkę, nic jej nie jest – wyrwał mnie z zamyślenia spokojny, męski głos.

 

Dopiero teraz zwróciłam uwagę na wygląd mężczyzny. Miał proste, ostre rysy twarzy, krótkie ciemne włosy i wczorajszy zarost. Nie potrafiłam powiedzieć w co jest ubrany, ciemne przemoczone ubrania tworzyły jedną, wielką warstwę.

 

Dopiero teraz zwróciłam uwagę na bardzo nietypowy szczegół. Szczegół, którego nie dało się wyjaśnić w żaden naukowy sposób: świecące – niczym diody – czerwone oczy.

 

– Rozpalę kominek – rzuciłam niepewnie, odchodząc kilka kroków w stronę kominka. Bezwiednie otworzyłam szafkę z drewnem, sprytnie zakamuflowaną obok. Myślami byłam jednak bardzo daleko od ognia.

 

Ludzie nie mogli mieć czerwonych oczu. Nawet albinosi, choć nie wyglądał na jednego, mieli normalne tęczówki w naszym gatunku. Będąc gospodarzem spotkań wielbicieli kosmitów, miłośników teorii spiskowych i łowców demonów, nie winiłam myśli za zmierzanie w podobnym kierunku.

 

Ogień powoli zaczął się rozpalać, płomień przechodził z podpałki na gałęzie.

 

Spojrzałam w stronę gości. Mężczyzna usiadł przy stole i jak zahipnotyzowany obserwował dziewczynę, zbyt pogrążony we własnych myślach, aby zauważyć niepewność w moich oczach. Woda wydostająca się z ubrań obojga, powoli zaczęła skapywać na podłogę. Kap, kap. Kałuża na środku czytelni powiększała się coraz bardziej.

 

– Gorącej herbaty, koców? – zaproponowałam, podchodząc bliżej – Mogłam przynieść trochę czystych ubrań dla… pana towarzyszki – dopowiedziałam niepewnie. – Niestety dla pana nic nie mam. Do ubrania znaczy się. – gubiłam się w słowach.

 

– Czyste ubrania i koc byłby przydatne – odpowiedział sucho.

– Już idę. – zapewniłam – Jest pan pewien, że nie potrzebuje pomocy? Długo się nie budzi.

– Obudzi się z samego rana – zapewnił przekonująco.

 

Bez słowa wyszłam z biblioteki na górę. Byłam pewna, że dziewczyna ma taki sam rozmiar jak ja.

 

# # #

 

Wróciłam chwilę później, niepewna czy goście nie znikną. Przez chwilę wydawało mi się, że przeżyłam sen na jawie. Jednak nie. Byli. Oboje dokładnie tak samo, jak ich zostawiłam. Ostrożnie szłam z stosem materiałów, które ledwo mieściły się w rękach i kubkiem gorącej herbaty. Położyłam je na krześle i usiadłam obok. Dokładnie na przeciw gościa. Dzielił nas dwumetrowy stół i leżące na nim ciało.

 

Spoglądałam na oboje z zainteresowaniem. Gdy dziewczyna w końcu nabrała kolorów, nabrałam nadziei, że wydobrzeje równie błyskawicznie jak zapewniał.

 

Tymczasem moja uwaga skupiła się na czerwonookim.

 

– Katherine – przedstawiłam się, mając nadzieje na wzajemność.

Nie odpowiedział. Poczułam się urażona.

 

– Ma pan bardzo ciekawy kolor oczu – spróbowałam wprost.

– A pani bardzo ciekawą kolekcję książek.

 

Z początku poczułam narastającą złość. Co za cham! Wykazałam więcej gościnności i troski niż mam w zwyczaju, a spotkała mnie taka nieżyczliwość. Tak myślałam dopóki nie zobaczyłam księgi w jego wielkich dłoniach.

 

"Wampir. Biografia symboliczna" głosił tytuł.

 

Popatrzyłam na niego zdziwiona. Nie odwrócił wzroku, spojrzał znacząco.

 

– Czy ona jest żywa? – zapytałam drżącym głosem.

– Od kilku godzin nie. – potwierdził spokojnie, po czym wypowiedział moje obawy na głos – Zabiłem ją.

 

Nie wątpliwie był zszokowany własnymi słowami, przynajmniej na tyle, aby okazać emocje na swojej twarzy.

 

– Choć musi pani wiedzieć, że nie chciałem. – w głosie brak było żalu, czy przeprosin, jedynie smutek. Wielki, nieopisywalny smutek.

– Czy ona obudzi się jako… ? – nie zdołałam dokończyć.

– Tak.

 

Zapanowała cisza, którą nie nazwałabym niezręczną. Była bolesna, jak kolce korony cierniowej, ciało wbijane na pal, powolna i rozdzierająca. Wokół unosił się smutek i ból niczym mgła w duszącym akompaniamencie śmierci. Nie docierało do mnie, że na stole leż martwy człowiek.

 

Co gorsze, wydawałam się równie przerażona jak on.

 

– Nie zniosę dłużej tej ciszy – przerwałam.

 

– Chce pani usłyszeć tę historię – szydził ze mnie – Myli się pani, że jakiekolwiek słowa zmienią obecną sytuację. Pani punkt widzenia nie ma wiele do powiedzenia, gdy ktoś zmartwychwstaje kilka centymetrów dalej. Przerażenie i ból ustaną, ale całe życie będzie pani czuła niepokój. Całe życie – zapewniał mnie.

 

Mylił się. Nie chciałam usłyszeć tej historii. To on chciał ją opowiedzieć. Przemilczałam jednak ten fakt, nie wierząc w przekleństwa.

 

Jeszcze raz popatrzyłam na dziewczynę. Miała czarną, skórzaną kurtkę, a pod nią kremową wytartą sukienkę z płytkim dekoltem. Na stopach miała letnie sandałki w kolorze dębowej kory, obejmujące stopę jak jedwabna chustka. Dopiero teraz zauważyłam jaka jest piękna.

 

Szczególnie gęste, kasztanowe włosy, które dopiero teraz, po wyschnięciu, nabrały puszystości.

 

Zastanawiałam się, czy zmieniła się moje perspektywa, czy wygląd nieznajomej. Wątpiłam jednak, abym kiedykolwiek poznała odpowiedź na to pytanie.

 

Minęła minuta. Dwie. Piętnaście. Westchnął.

 

– Z założenia to miała być prosta historia. Tragiczne love story, którego scenariusz wymyśliliśmy pewnej nocy oglądając księżyc. – zaczął.

 

Popatrzałam na niego jak na wariata.

 

– Wymyśliliście to wszystko? – zapytałam z niedowierzaniem.

 

Nagle zapomniałam o obecnej sytuacji. Opowiadał naprawdę pięknie, a głęboki głos wciągał w opowieść jak czarna dziura.

 

– O tak. To miał być najbardziej szalony i zakazany romans dwudziestego pierwszego wieku. Uczucie tak piękne, że nigdy nie mogło być szczęśliwe. Niezapomniane chwile dla dziewczyny, którą w życiu czekała szara codzienność i słodkie wspomnienia dla mordercy, dla którego kontakt z delikatnym, czystym kwiatem jest egzotyką. Stworzyliśmy konspekt, trzy punkty. Pierwszy to zawrotne i szalone uczucie pełne niezwykłych przeżyć, drugie to bolesne rozstanie, a trzeci to wieczne cierpienie.

 

Patrzyłam na niego jak na wariata, doszukując się sensu w słowach. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że z tej dwójki, to dziewczyna, była bardziej szalona. Przez dziesiątki lat, a może nawet wieki, miał prawo być pogrążony w obłędzie, kierując się chorą, nieludzką logiką. Jednak ona – piękna, u progu dorosłości…

 

Być może próbowałabym wyjaśnić ten fenomen. Jednak bardziej interesował mnie on. Delikatny uśmiech w kąciku ust, błyszczące oczy i rozluźniona sylwetka, jakby właśnie przywoływał najlepsze wspomnienia w swoim życiu. Wzrok błądził po książkach, ale wiedziałam, że w tej chwili nie ma go tu. Przeniósł się w czasie. W oczach odbijały mu się gwiazdy z tamtej nocy, a włosy mierzwiły chłodne, nocne wiatry. Obejmował ją , wyszeptując do ucha piękne, nierealne obietnice.

 

– Może to śmieszne, ale plan udał się nawet zbyt dobrze. Minął rok, zakochała się po uszy, a ja mogłem się cieszyć z substytutu miłości. Jedynym tematem tabu było dla nas pożywienie, które – nigdy tego nie ukrywałem – dwa, trzy razy w tygodniu, umierało w moim rękach. – opowiadał swobodnie – Znałem kilku jej przyjaciół. Koleżanki Felicji – wreszcie poznałam imię – wierzyły, że pracuję cały dzień oraz studiuje popołudniami. Celowo odkładaliśmy czas rozstania, choć ona powoli zaczęła dotykać dorosłości. Pojawiły się oczekiwania rodziców, obowiązki związane ze studiami i … potrzeby fizyczne, których bardzo nie chciałem zaspokajać.

 

– Jest dziewicą. – chciałam mieć pewność, że legendy mówią prawdę.

 

Zaśmiał się.

 

– Zależy jak na to spojrzeć. – sugestywnie spojrzał w moją stronę. – Ale błona dziewicza, kiedy ostatnio sprawdzałem, była nietknięta. Cieniutka, ukrwiona, w uroczym kształcie półksiężyca. – przez chwilę przywoływał widok na ścianie, potem zwracając się do mnie – Nie zrozum mnie źle, bez wątpienia nie była mi obojętna fizycznie. Ale taką właśnie ją uwielbiałem. Czystą, nietkniętą, rumieniącą się, unikającą bezpośrednich słów oraz zbyt nieśmiałą na wypowiadanie swoich pragnień. Wkrótce nadszedł moment na punkt drugi. Wydawał się o wiele mniej triumfalny od minionych przypuszczeń, a ból był nieporównywalny do wyobrażeń. Dla podniesienia chwili, nadania punktu kulminacyjnemu całemu przedsięwzięciu, obiecaliśmy sobie zimowy tydzień sam na sam. Oto jak znaleźliśmy się tutaj. To miał być piękny, poetycki koniec… – urwał.

 

 

– Nie udało się. – dokończyłam za niego.

 

– Nie udało się – potwierdził, a potem trochę desperacko zaczął się tłumaczyć – Nie jadłem od tygodnia, byłem niestabilny, pozbawiony kontroli, otumaniony chwilą…

 

– Ugryzłeś ją.

– Trochę się broniła. Chyba powiedziała kilka razy "Nie" lub "przestań". Nie pamiętam…

 

Minę miał skupioną, brwi zmarszczone. Usilnie starał się przywołać wspomnienia z tamtego wieczoru. Zorientowałam się jak bardzo nie był wtedy sobą.

 

– Nie pamiętam nawet pokusy. Ani przez chwilę nie odczuwałem głodu. Przyszedł jak grom z jasnego nieba, zbyt szybko i drastycznie, abym mógł zareagować. Zanim się zorientowałem, w ustach czułem krew, nie pamiętając z kogo piję… Nie dbając z kogo piję…

 

Głośno przełknęłam. Właśnie zdałam sobie sprawę jak niebezpieczny i nieobliczalny może być mój gość. Zmieszana pomiędzy strachem, a obrzydzeniem, słuchałam dalej

 

– Myślałem, że wiem co robię… Znam siebie i życie. Tak naprawdę umiem tylko wypowiedzieć słowo, przeliterować, napisać, podać sensowną definicję. Zdałem sobie sprawę, że to nie jest nasza historia. Są dwie. Jedna, moja, jest nieprawdą. Wyobrażeniem, złudzeniem od początku do końca. Jej historia jest prawdziwa, stała się, a ona kochała, poznawała siebie. – w końcu popatrzał na mnie – Nawet nie wiem, czy to wszystko nie było zaplanowane. Bowiem brzmi dokładnie jak część naszego konspektu. Poza oczywiście faktem, że zrównałem jej historię ze swoją.

 

– To koniec – powiedział z niedowierzaniem. – Tak po prostu. Koniec.

 

Nie rozumiałam go, ale głęboko wierzyłam, że jest w tym rąbek prawdy. Z własnej wygody lubiłam go widzieć jako tragicznego bohatera. Jednak tragizm tej historii nie polegał na konieczności rozstania. Dowiedziałam się tego chwilę później.

 

– Nie czuję nic. Zabiłem ją i nie czuję nic. Żadnego smutku, żalu, poczucia winy, nie po niej. Jedynie złudne nadzieje, rozwiane w sekundę.

 

Przesiedzieliśmy w milczeniu całą noc.

 

 

 

Z transu obudziło nas ciche szuranie. Budząca się ze snu Felicja przewracała się z noku na bok.

 

– Jeszcze godzina, dwie. – zapewnił, patrząc na mnie znacząco. Chyba chciał mi coś przekazać, ale nie rozumiałam wiadomości. Mając dość nowych informacji, zmęczona prawdą zaniechałam pytania.

 

Podszedł do niej i podniósł powieki.

– Czerwone tęczówki – powiedział do siebie. – Dobrze. Brak pulsu – sprawdzał wszystko po kolei – Temperatura ciała pokojowa.

Zdjął rękę z czoła i westchnął, siadając ponownie.

 

 

 

Obudziła się jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Nagle i bez powodu. Usiadła, popatrzała w lewo i prawo. Nie wydawała się zaspana, ani przejęta śmiercią. Nie było prób wciągnięcia powietrza, płaczu, ani opowieści o światełku w tunelu. Ruchy miała sztywne, robotyczne, usta lekko rozchylone.

 

– Witaj, kochanie – z uśmiechem podszedł do niej i wielką ręką objął policzek i powoli przesunął w tył, czułym gestem odgarniając włosy.

 

Popatrzyła mu w oczy, ale nie zareagowała. Odsunął się, aby mogła zejść.

 

– Idę – powiedziała cicho w jego stronę.

W głosie słyszałam nieme przeprosiny.

– Idź – zapewnił ją ciepło.

 

Podeszła do okna, otworzyła je, ostatni raz spojrzała na niego. Czerwone oczy zabłysły. Zeskoczyła, a ostatnią rzeczą jaką widzieliśmy to masa włosów. Odeszła.

 

Czułam dziwny niedosyt i niezrozumienie. Spodziewałam się rozmowy, krwi, płaczu, wyjaśnień lub czegokolwiek innego. Dostałam jedynie ciche pożegnanie przyjaciół, a później pustkę.

 

 

 

 

– Poszła na łowy. W czasie przemiany wypiła wiele litrów mojej krwi, ale pierwsze dni wymagają dużej ilości pożywienia – wytłumaczył; widziałam, że mówił z doświadczenia.

 

– To koniec? – teraz ja nie dowierzałam.

 

– Tak. Koniec.

 

– Przecież ona cię kocha, ty ją kochasz. Możecie być razem wiecznie. – protestowałam. Ich pokręcona logika doprowadzała mnie do szału.

 

– Wprost przeciwnie. Wszelkie romantyczne uczucia są nam obce. Z utratą człowieczeństwa znikają, w z tej historii jedynie mnie została obsesja.

 

– To koniec? – powtórzyłam. Zrobiło mi się sucho w ustach.

 

 

 

 

– Tak. Koniec. Wszystkiego. Nic to definicja wampiryzmu – po raz pierwszy użył tego słowa. – Po przemianie nie czujesz już nic. Nic nie ma znaczenia. Dążysz do niczego, a wszystkich wokół czeka podobna pustka.

 

 

 

 

Podszedł do mnie. Widziałam jego powolne, kocie ruchy, ale nie zareagowałam.

 

– To będzie szybka śmierć. – obiecał, nachylając się nad moją szyją. Delikatnie pocałował gorącą skórę zimnymi ustami. Przeszedł mnie dreszcz, ale myślami byłam jeszcze chwilę wcześniej.

 

Nic. Pustka.

 

Odsłonił długie, białe kły i przyłożył tuż nad pulsującą tętnicą. Wgryzł się szybko i boleśnie. Słyszałam dźwięk pękającej skóry, naczynka plunęły krwią. Mną jednak wstrząsnęła fala rozkoszy. Słodkiego spełnienia, jakbym topiła się w kolejnych falach przyjemności, które wyznaczał puls. Jakaś część mojego umysłu chciała zaprotestować, ale ciało nie reagowało. Byłam szmacianą lalką.

 

 

Być może powinnam napisać, co stało się dalej. Czy zostałam wampirem, czy tylko pożywił się krwią? Czy potem mnie zabił, czy zostawił z wiedzą na którą nie byłam gotowa?

 

To wszystko nie ma znaczenia. Zakończenie tej historii jest nieważne, ponieważ powiedział prawdę.

 

 

 

 

W każdym z wariantów została tylko pustka, a najlepiej opisuje ją milczenie.

Koniec

Komentarze

Podoba mi się. Wciągnęło, pozostawiło w głowie parę możliwości dalszych dróg do wyboru. Pomimo błędów, których niestety kilka się tu znalazło, za całokształt należy się mocna czwórka. Nie wymieniam owych niedociągnięć, bo łatwo je wyłowisz jeśli uważnie się wczytasz. W razie problemów pisz - pomogę w miarę swoich możliwości.
Z poważaniem
Mateusz M. Podrzycki 

Bardzo dziękuję. Co więcej doskonale zdaje sobie sprawę z błędów, które - jak powiedziałeś - pojawiają się na nowo i na nowo, nie ważne ile tekst leży i ile razy go czytam. Zwykle są oczywiste i pozbawione sensu oraz uzasadnienia. Niestety jak każda dziewczyna w moim wieku mam tendencję do nieuwagi i pośpiechu. Staram się opanować i podchodzić chłodno, z dystandem do tekstów, ale - na razie - nie udaje mi się. Przy każdym czytaniu coś bym zmieniła, nigdy nie jest wystarczająco dobrze. Doszłam do wniosku, że muszę znaleźć dobrą osobę, która będzie czytać moje teksty, uświadamiać mnie, jeśli chodzi o błędy, mówić, kiedy jest wytarczająco dobrze, a kiedy jeszcze nie. Obecnie pracuję nad warsztatem, zbieram oceny, chętnie słucham porad (tak, tak - cokolwiek mi nie powiecie trafi do głowy) oraz uczę się cierpliwości i pokory.

Zaklasyfikowane.

Wampiry i wampiryzm, to najgłupszy temat jaki istnieje w fantastyce. Obrzydliwy. "Niesmaczny". A z drugiej strony to dzicinada. Ocena: 1.

a) to był konkurs b) myślę, że oceniamy coś poza tematem c) opowiadanie jest niedociągnięte (błędy przeszłości), ale myślę, że nie jest tak skandalicznie złe. Nie jestem literackim geniuszem, ani też nie chcę podważyć Twojego zdania. Twoje zachowanie świadczy o Tobie.

Nie chodzi mi o tekst. Mówią ogólnie. Ogólnie temat uważam za jakieś kuriozum. Wampiry, nawet w wydaniu Kinga są dla mnie be.
Nie uważam tekst za skandaliczny. Życzę ci wielu sukcesów, z ręką na sercu.

Nowa Fantastyka