- Opowiadanie: Roskolnik - Wanda

Wanda

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Wanda

Ogromny ogród za domem był dla Wandy von Rufelschlang azylem, miejscem spokoju, do którego udawała się zawsze, gdy trapił ją jakiś problem. Tak było i tym razem, kiedy po raz kolejny dorosły świat wyśmiał ją nie bacząc na to, iż dopiero w niego wkraczała. Wiek siedemnastoletni był trudnym wiekiem, były to lata wkraczania w dorosłość, oswajania się z poważnym światem. Teraz, gdy rodzice oddalali się od niej coraz bardziej, tłumacząc to samodzielnością, ona coraz częściej wybiegała z domu do ogrodu, by tam na swój dziecięcy jeszcze sposób szukać pociechy, natchnienia i motywacji.

Kiedy tak biegła boso po zielonej trawie świat zewnętrzny, ten nieprzyjemny prawdziwy świat zdawał się nie mieć znaczenia. Liczyła się tylko ona i otaczająca ją przyroda. Biegła i biegła jak gdyby wyprzedzając smutki obecne i przyszłe, zupełnie nie zwracając uwagi na to, iż dawno przekroczyła granicę swojej posesji zagłębiając się coraz bardziej w dzikie i nieznane tereny. Kiedy wbiegła głęboko w las poczuła zmęczenie i postanowiła chwilę odpocząć. Przystanęła i oddychając szybko poczęła rozglądać się wkoło; zorientowała się nagle jak daleko jest od domu i wyczuwając wewnętrzne ukłucie, znane każdemu kto kiedyś się zgubił, szybkim krokiem ruszyła w kierunku, z którego przybyła. Nie przeszła stu kroków, gdy stawiając kolejny, pod delikatną stopą nie wyczuła podłoża; próbowała cofnąć się, lecz było za późno – wpadła do głębokiej dziury.

 Silny ból pleców przywrócił ją do świadomości. Usiadła i próbując rozmasować ręką ból rozejrzała się dookoła. Była w lesie. Jakże to ją zaskoczyło, przecież dopiero co wpadła do jakiejś jamy, a teraz siedzi na ściółce leśnej otoczona drzewami. Spojrzała w górę w poszukiwaniu dziury, w którą wpadła, zobaczyła jednak tylko gęste i zielone korony drzew.

Czy możliwe jest, aby wpadła do jakiejś podziemnej jaskini? – myślała – Jeśli tak to dlaczego jest w niej tak jasno? I skąd w jaskini drzewa? – Baczniej się im przyjrzała i z ogromnym zdziwieniem stwierdziła, iż to drzewa tropikalne, nie rosnące w tym kraju, a co dopiero w jaskiniach.

Kiedy wstała i obróciła się zauważyła, iż drzewem pod którym leżała jest wielki baobab z charakterystyczną ogromną dziuplą na wysokości metra. Jakie zwierzę żyje w takiej dziupli – pomyślała i targnął nią dreszcz na myśl o tak dużej wiewiórce lub ptaku. To ostatecznie zmotywowało ją do zmiany położenia. Ruszyła drepcząc boso wzdłuż leśnej ścieżki.

 Jakże wielki był jej entuzjazm, kiedy okazało się, iż ten obcy jej las ma koniec. Dobra wiadomość, jakże potrzebna, po tylu niewyjaśnionych zagadkach, budzących jej lęk. Wyszedłszy z zagajnika ujrzała nad sobą niebo, jednak jakże odmienne od tego jej znanego. Było potworne! Zamiast błękitnego sklepienia, po którym spokojnie latałyby chmury, zobaczyła czerwony bezkres, bez żadnego obłoku. Niebo było jasno czerwone z ,zupełnie nieadekwatnym, żółtym Słońcem. Przed sobą zobaczyła jakąś aglomerację, dziwnie jednak ciemną i cichą. Czuło się wszechogarniającą grozę.

– Gdzie ja jestem? – zapytała sama siebie, nie wierząc własnym oczom.

– W krainie czarów – odparł zupełnie niespodziewany ciężki głos.

Podskoczywszy z przerażenia, Wanda ukryła się za najbliższym drzewem. Mimo strachu z ciekawością wychyliła się zza grubego pnia. Ujrzała dwie długie belki zetknięte ze sobą w połowie na kształt krzyżyka, stojącego zaraz przy ścieżce. Na nich wisiała rozciągnięta dziwna postać – niby to człowiek, ale z groteskowo dużą głową i grubymi ramionami. Dziewczyna z przerażeniem spostrzegła, iż cały jest on poraniony i oblany krwią. Jego ubranie – krótkie spodenki i koszulka w poziome linie – było w okropnym stanie. Mimo całego cierpienia przezeń prezentowanego na jego pulchnej twarzy widniał słaby uśmiech. Dziewczyna wolno wyszła zza drzewa.

– Kim jesteś? – zapytała skrępowanego – Co ci się stało?

– O, kim to ja nie byłem? – odpowiedział pytaniem nieznajomy unosząc, w miarę możliwości, wzrok do nieba. Przestraszona dziewczyna spostrzegła, iż jest przywiązany do iksa drutem za nadgarstki, kostki, a także za gardło.

– Co ci się stało? – spytała rezygnując z poprzedniego pytania – Kto ci to zrobił?

Nagle okrągła, wpatrzona w niebo, głowa opadła i wbiła w nią ostre spojrzenie.

– Kto? Oni mi to zrobili! Cała ich gromada! – mówił coraz bardziej podnosząc głos – Ach! Wyobraź sobie! Nie mogli mi dać rady więc mnie spętali! Zwierzęta! – przekręcił głowę, sprawiając sobie na pewno wielki ból, w stronę miasta – Oni! Oni to zwierzęta, nie ja! Choć skrępowany nadal lepszy!

Wanda z zgrozą patrzyła na tego człowieka, doprowadzonego do ostateczności zarówno fizycznie jak i psychicznie.Kto mógł coś takiego zrobić? – pytała sama siebie. Postanowiła za wszelką cenę pomóc temu człowiekowi

– Posłuchaj mnie! – podniosła głos, uciszając mężczyznę, który w kółko coś mamrotał – Pomogę ci. Te druty są jednak zbyt mocne, by je rozerwać czy rozwiązać – spojrzała w stronę ciemnej metropolii – Pójdę i przyprowadzę kogoś do pomocy.

Nie nastąpił jednak spodziewany przez nią wybuch entuzjazmu, człowiek tylko spuścił głowę i powiedział smutno:

– Nie pomogą mi.Nikt mi nie pomoże.

Dziewczyna była zdumiona jego reakcją. Co za człowiek nie pomoże takiemu jak on?! Chyba jakiś socjopata! Jednakże defetystyczna postawa skrępowanego człowieka była niewiarygodnie przekonująca – on m i a ł p e w n o ś ć, iż pomoc nie nadejdzie.

– Na pewno ktoś pomoże – powiedziała ze znacznie mniejszym przekonaniem. Na okrągłogłowym nie zrobiło to wrażenia. Zamyśliła się – To może… przyniosę chociaż nożyce do drutu? – zapytała po chwili.

Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na nią wzrokiem pełnym nadziei – Naprawdę? – zapytał cicho – Mogłabyś to dla mnie zrobić?

– Oczywiście. Ruszam i niedługo wrócę, by cię uwolnić. Możesz być pewien – powiedziała z uśmiechem i ruszyła w stronę miasta. Usłyszała jeszcze 'dziękuję' powiedziane załamującym się z wzruszenia głosem.

Wkrótce potem wchodziła już do miasta.

Miasto budziło strach. Było zaniedbane, ciemne i zupełnie puste. Wanda szła powoli i uważając na rozsypane wszędzie szkło, rozglądała się wokoło. Zupełnie nikogo nie było widać. Dziewczyna otuliła się ramionami walcząc z ogarniającym ją przerażeniem.

– To miasto jest chyba wymarłe. Jak ja teraz znajdę nożyce? – pytała siebie w myślach usilnie rozglądając się za jakimś budynkiem przypominającym warsztat. Tyle, że wszystkie wyglądały tak samo – czarne, proste, obskurne. Żadnych znaków charakterystycznych, żadnych wskazówek, identyczne kopie, kopii.

Wtem pod jednym z budynków spostrzegła siedzącą postać z rozpadającym się papierowym cylindrem nasuniętym na oczy. Niezrażona obskurnym ubiorem podeszła bliżej do niezwykle chudej osoby.

– Przepraszam – odezwała się, gdy była już blisko – może mi Pan pomóc? – pytany nie zareagował. Dziewczyna nie odpuszczała – Halo, proszę Pana – mówiła coraz głośniej. W końcu zirytowana szturchnęła jegomościa nogą w ramię. Zaskoczony obudził się podskoczywszy, obdarzył Wandę szybkim spojrzeniem i błyskawicznie skuli się zasłaniając nogami i rękoma twarz.

– Proszę nie! Nic nie zrobiłem! Kocham naszego władcę! – krzyczał, a jego głos drżał ze strachu.

Dziewczyna była zdumiona – Nie, to pomyłka ja szukam pomocy – powiedziała. Postać uspokoiła się i nieufnie

wyjrzała zza rąk. Był wielce zdziwiony tym co ujrzał: śliczną, bosą nastolatką w białej sukience. Opuścił kończyny.

– Alicja? – wstając spytał cicho – To ty?

– Pomylił mnie Pan z kimś – odpowiedziała dziewczyna – Jestem Wanda. Wanda von Rufelschlang.

Zaniedbany mężczyzna podniósł kapelusz z gazety, nie spuszczając dziewczyny z oczu – Tak… najwyraźniej – powiedział wolno, nakładając parodię nakrycia głowy na czerep. Papierowy cylinder jakby przywrócił mu zmysły, szeroko otwartymi oczami przyjrzał się dziewczynie – Ale co ty tutaj robisz? – spytał szybko, rozglądając się wkoło. Był niezwykle zdenerwowany. Dygotał na całym ciele. Nagle złapał Wandę za rękę i poprowadził wgłąb zaułka. Stamtąd wychylił głowę rozejrzał się niespokojnie, a kiedy znów spojrzał na dziewczynę powiedział:

– Co tutaj robisz? Wiesz jakie to niebezpieczne? – jego głos drżał ze zdenerwowania. Zmierzył ją wzrokiem – Nie jesteś stąd, więc skąd? Nieważne. Musisz tam wracać!

Na ulicy dało się słyszeć kroki. Ciężkie buty mocno uderzały o ziemię, co najmniej dwie pary. Zbliżały się. Nie uszło to uwadze mężczyzny w kapeluszu. Jego twarz zamarła.

– Musisz uciekać – powiedział nawet na nią nie patrząc.

– Dlaczego? – zapytała Wanda coraz bardziej przestraszna i zdenerwowana – Kto tu idzie?

– Straż – odpowiedziała postać w papierowym cylindrze przylegając do ściany. Odgłosy kroków nasilały się.

– A czy straż nie jest dobra? – zapytała naiwnie, domyślając się odpowiedzi.

– Nie w ustroju totalitarnym – mówił facet w kapeluszu – Słuchaj! Kiedy wybiegnę ty odczekaj kilka sekund i wracaj jak najszybciej skąd przybyłaś. Myślę, że trafiłaś tutaj przez ogromną dziuplę, prawda? – mimo zdenerwowania wysilił się na uśmiech.

– Tak, ale…

– Żadnych 'ale', po prostu biegnij! – powiedział i błyskawicznie wyskoczył z zaułka. Dziewczyna nie wiedziała co myśleć, z trudem wyjrzała zza ściany.

Na ulicy stały trzy osoby: mężczyzna w papierowym kapeluszu i dwóch identycznych mężczyzn w pancerzach. Byli niezwykle postawni, a noszone przez nich zbroje były czerwono – czarne. Przy pasach mieli drewniane pałki.

– Co ty masz na łbie? – warknął jeden ze strażników do faceta w parodii cylindra.

– Kapelusik – odpowiedział mu zapytany z uśmiechem na ustach – Musiałem jakiś sobie załatwić, po tym jak potraktowaliście mój ostatni.

Strażnicy stali niewzruszeni.

– Był wykonany staromodnie – mówili jednogłośnie – Mogłeś zatruć się rtęcią i oszaleć – zza pasów dobyli pałek.

– Oszaleć byłoby wspaniale. Uciekaj, Alicjo! – powiedział mężczyzna w quasi – kapeluszu po czym oberwał drewnianą bronią w twarz. Upadł, a jego śmieszne nakrycie głowy spadło pod nogi jednego ze strażników, który niezwłocznie je zdeptał. Kolejne ciosy padały głównie na brzuch i głowę. Bity człowiek starał zasłaniać się rękoma, co widocznie bardzo zirytowało oprawców, albowiem połamali mu je, obydwie.

Wanda w całkowitym szoku przypatrywała się tej makabrycznej scenie, lecz kiedy usłyszała kolejny krzyk ofiary – Alicjo! Uciekaj! – podkreślony dźwiękiem łamanej nogi, zdecydowała się go posłuchać. Wybiegła niesamowicie szybko zza winkla, nie bacząc na to czy ją gonią, biegła ile sił w nogach.

Wszystkie siły wkładała w sprint; uciekała przed tymi przerażającymi ludźmi, którzy za nic skatowali tego biedaka. Kiedy była już niedaleko lasu zobaczyła drewaniany iks, a na nim wiszącego człowieka. Kiedy podbiegała odwrócił się w jej stronę. Wanda prawie się wywróciła z przerażenia – na twarzy przywiązanego mężczyzny siedział czarny, wielki kruk i wydziobywał mu prawe oko!

– O! W końcu wróciłaś! – powiedział rozżalonym głosem– Teraz daj mi nożyce bym mógł się wyswobodzić.

– Ale…ja…ja ich nie mam – powiedziała z nieopisaną rozpaczą Wanda, zatrzymując się

– COO?! JAK TO ICH NIE MASZ?! – Okrągła głowa zaczęła się drzeć i szamotać, mimo to kruk nie przerywał – JAK MOGŁAŚ MI ICH NIE PRZYNIEŚĆ?!

– Przepraszam – odparła zrozpaczona Wanda zalewając się łzami i kierując się w głąb lasu

– GDZIE MOJE NOŻYCE SZMATO?! WRACAJ TU! – wrzeszczał mężczyzna, gdy się oddalała.

Dziewczyna nie mogła biec, gdyż łzy rozmywały jej widok. Całkowicie zrozpaczona usiadła zrezygnowana na trawie w oczekiwaniu na strażników, którzy na pewno ją dogonią. Chciała umrzeć, nie mogła dalej żyć po tym co zobaczyła. Jakby na zawołanie za jej plecami stanął muskularny strażnik i nie zwlekając wyprowadził cios pałką, trafiając dziewczynę w potylicę.

 Wanda von Rufelschlang stała obok swojego ojca, a wkoło gromadził się pokaźny tłum. Przybyła tu by obejrzeć defiladę, choć nigdy jej to nie interesowało. Po prostu tamtej nocy, kiedy obudziła się z krzykiem, a potem musiała znosić te zatroskane spojrzenia rodziców dotarło do niej, że nie jest juz dzieckiem. Ostatecznie dojrzała mentalnie. Zaczęła interesować się sztuką, literaturą i, ku radości taty, również polityką. To właśnie jej ojciec zaproponował jej dzisiaj oglądanie defilady, na które chętnie przystała.

– Trzeba się interesować swoim krajem – myślała patrząc na ulicę, którą przejeżdżali najznamienitsi politycy – Szczególnie teraz kiedy jej ojczyzna wkracza na nowe tory.

Uzbrojona w pałki żandarmeria, osłaniająca mężów stanu, przypomniała jej niedawny, przełomowy sen, który wywarł na niej takie wrażenie.

– Państwo totalitarne – pomyślała sobie z uśmiechem -Cóż za bzdury! We współczesnym świecie to jest zupełnie irracjonalne-patrzyła na jadący ulicą samochód, a w nim na nowo wybranego, czołowego polityk – Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Między innymi zapewnianie poparcie nowemu kanclerzowi, nowemu przywódcy Niemiec, genialnemu fuhrerowi – wielkiemu Adolfowi Hitlerowi.

Był rok 1933, Niemcy.

Koniec

Komentarze

No, tu przynajmniej jest jakiś pomysł i jakaś fabuła.

Językowo wciąż szału nie robi – najbardziej rzuca się w oczy interpunkcja. Ale powtórzenia też dają się zauważyć.

Czy nie wydaje Ci się, że jeśli wstawiasz kilka tekstów jeden za drugim, to mało kto przeczyta wszystkie? Taki hurt trochę zniechęca. Spróbuj w przyszłości dawkować opowiadania. Przy okazji, pisząc kolejne, będziesz mógł wykorzystywać uwagi i doświadczenia ze wszystkich poprzednich.

Babska logika rządzi!

Przeczytałem to dziwaczne opowiadanie – jakaś pokręcona wersja “Alicji w krainie czarów”. Fabuła ma wszelkie, moim zdaniem, znamiona grafomańskiego pomysłu. Radziłbym autorowi wymyślenie prostszej historii z bardziej przemyślaną intrygą, pomijając już warsztat literacki. Pisać w dobie komputerów każdy może, ale przydałaby się jakaś autorefleksja – czy warto to pokazywać innym. Pozdrawiam.

Jak widać, Autor poszedł na ilość zamiast na jakość i zaprezentował kolejny, fatalnie napisany tekst, o którym, niestety, nie mogę powiedzieć nic dobrego.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka