- Opowiadanie: ghozty - Marchewkowy pamiętnik

Marchewkowy pamiętnik

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Marchewkowy pamiętnik

2014-09-22 | Radosław Duszyński

Marchewkowy pamiętnik

 

Spanie to chyba jeden z najstarszych rytuałów w historii człowieka. Powiedz mi, jaki jest pożytek z psucia jego niepowtarzalnej magii? Kocham to wspaniałe uczucie, kiedy wieczorem można przytulić głowę do poduszki. Ten wszechogarniający człowieka błogostan, kiedy spokojnie można zamknąć oczy i nakryć się kołdrą po same uszy. Trzeba jeszcze tylko zapanować nad rodzącymi się w głowie pomysłami, których czasami, akurat w tym momencie jest spory natłok. Potem można już zatopić się w marzeniach sennych. Gwarantuję Ci, że gdybym mogła, spędzałabym na spaniu o wiele więcej czasu. Niestety, póki co, na taki luksus nie mogę sobie pozwolić.

Durny budzik kupiony przez moją szanowną rodzicielkę – z pełnym namaszczeniem umiejscowiony w moim pokoju – jak co rano nie pozwala dokończyć fascynujących przygód rozgrywających się podczas kolejnych snów. Pomyśleć tylko, ile wspaniałych rzeczy tracę przez tego mechanicznego natręta. Nie myśl, że nie próbowałam się go kiedyś pozbyć. Był taki dzień, kiedy moje nerwy, napięte do granic możliwości, po prostu nie wytrzymały. W starciu z młotkiem ojca, to głupie urządzenie nie miało najmniejszych szans. Cały dzień chodziłam dumna jak paw. Jednakże po powrocie do domu i wdrapaniu się po schodach na piętro, całkowicie nowiutki budzik – identyczny z poprzednim – czekał już na szafce. Musiałam wyglądać dość osobliwie, stojąc nieruchomo w drzwiach pokoju i wpatrując się w niego jakby był żywy. Poczułam jakby ten nowy budzik chciał powiedzieć do mnie coś w stylu: Już nigdy się ode mnie nie uwolnisz. Brrr, aż ciarki przechodzą po plecach na samo wspomnienie tego dnia, chociaż minęło już całkiem sporo czasu.

Tak, nienawidzę budzików. Była nawet kiedyś taka piosenka, „Śmierć Budzików”, „Martwe Budziki”, „Budzikom Śmierć”, a może „ Śmiertelny Budzik”. Teraz już tego nie pamiętam, ale to w sumie najmniej ważne. W każdym bądź razie, w pełni identyfikuję się z jej przesłaniem. Zawsze mnie zastanawiało, jakim trzeba być masochistą, żeby wpaść na wynalazek tak irytujący, jak zegarek z sygnałem dźwiękowym. Przecież ludzie uwielbiają spać. Mogę się założyć, że ty też, gdybyś tylko był człowiekiem. Ja na pewno uwielbiam spać. Powtarzam to sobie w myślach i jakoś nie jestem w stanie pojąć idei budzika i powodu jego wszechobecności. Dlaczego w środku nocy to urządzenie się po prostu nie zepsuje? O tak, to byłaby miła odmiana. W końcu, stoi u mnie już ponad rok. Chyba należy mu się chwila wytchnienia.

– Czas wstawać, moja droga – mówię do samej siebie, rozcierając piąstkami na wpół przytomne oczy.

Jak co dzień przypominam sobie, że już najwyższy czas zaopatrzyć się w kolejną paczkę fluorescencyjnych gwiazdek. Sufit jest nimi wręcz usiany, zupełnie jak bezchmurne niebo nocą. Gdzieniegdzie schodzą nawet na ściany. Brakuje ledwie kilkunastu sztuk abym mogła swoje dzieło uznać za zakończone. Zaledwie wczoraj, z łaskawych dłoni mojej drogiej mamusi otrzymałam kieszonkowe na ten tydzień, więc po lekcjach koniecznie muszę się przejść do sklepu.

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że muszę to zrobić, zanim pieniądze znikną z bliżej nieznanych mi powodów. Najczęściej dzieje się to, kiedy spaceruję wokół Rynku lub przechadzam się po nowej Galerii. Dodam, że moje pieniądze wręcz uwielbiają mnie opuszczać w Galerii. W jakiś dziwny – tajemniczy wręcz i niewytłumaczalny – sposób strasznie upodobały sobie to miejsce. Pewne wystawy są po prostu skonstruowane w taki sposób, że wielką sztuką jest przejść obok nich obojętnie. Na pewno wiesz, o czym mówię.

Gramoląc się spod ciężkiej kołdry, zastanawiam się, czy tak słabo rozpoczęty dzień będzie miał odwagę rozkręcić się jeszcze bardziej, czy pozwoli mi dotrwać do upragnionego wieczora w spokoju. Jestem przyzwyczajona nie za bardzo wierzyć w swoje szczęście, więc mam tylko nadzieję, że jakoś przetrwam każde niespodziewane wydarzenie.

– Powodzenia, dziewczyno – szepczę cichutko, w taki sposób, żeby ani przeznaczenie ani boski plan nie mogły niczego usłyszeć.

Szybki, letni prysznic stawia mnie na nogi. Podczas osuszania ciała ręcznikiem, pojawia się stara przyjaciółka – gęsia skórka. Sutki także żywo reagują na niespodziewane ochłodzenie organizmu. Z drugiej strony, być może twardnieją z powodu kontaktu z szorstką fakturą ręcznika. Tak czy inaczej, będą sterczeć łobuzersko jeszcze przez parę chwil, zanim nie przyodzieję ciała jakimkolwiek materiałem, gęstszym i lepiej izolującym od powietrza. Następnie w ruch idzie suszarka, prostownica oraz szczotka do włosów. Bez tego zestawu chyba nie wystawiłabym głowy za próg domu. W tym momencie chyba muszę Cię uświadomić. Moje włosy zdają się mieć całkiem ładny odcień jak na kolor rudy, ale okiełznanie tych dzikich loków, bywa najczęściej niesłychanie akrobatycznym wyzwaniem. Nie powinni za to dawać kobietom jakiegoś orderu?

Do czasu zakończenia porannej toalety cała moja senność znika w odmętach zapomnienia. Jak zawsze woda zmywa każdy ślad, jaki mógł jeszcze pozostać po scenach zapamiętanych z sennych urojeń. Szkoda, bo jestem pewna, że niektóre z nich były tak piękne i realistyczne, że najchętniej i bez wahania zamieniłabym je w zamian za swoje obecne życie.

Przechodząc przez pokój pod obnażonymi stopami czuję chłodną, aksamitną fakturę lakierowanego drewna. Zawsze uwielbiałam chodzić na boso i cieszyć się każdą chwilą kontaktu z różnorakim podłożem. Podejrzewam, iż niewiele osób to potrafi, ale założę się z każdym, że z zamkniętymi oczyma, jedynie za pomocą swoich stóp, rozpoznam każdy przedmiot. Tak wiem, to dziwne, ale ten osobliwy fakt z mojego życia znam tylko ja sama. Od tej chwili, tą informację przechowywać będziesz również ty. Dobrze byłoby, aby mój sekret pozostał w tym gronie. Nie jest to rzecz, jaką człowiek otwarcie chwali się w towarzystwie. Prawda? No, chyba że na imprezie mocno zakrapianej alkoholem, ale na takie nikt mnie nigdy nie zaprasza. Inna sprawa, że zapewne i tak nie zdecydowałabym się z takiego zaproszenia skorzystać.

Uchylam drzwi szafy, jakbym miała w jej wnętrzu odkryć przejście do tajemniczego świata Narni. Jedno spojrzenie wystarcza, aby zorientować się, że znowu zapomniałam zrobić w niej porządek. Że też sterta ubrań trzyma się w pionie jedynie do czasu uchylenia drzwi, które ją podpierają. Przydałaby się jakaś siatka czy pasy, podtrzymujące tą ścianę najróżniejszych materiałów.

– Zrobię w niej porządek, ale może później – rzucam od niechcenia i zabieram się do przekopywania przez kolejne kolorowe warstwy.

Nurkując w tęczowym kalejdoskopie materiałów, udaje mi się natrafić na rzeczy, których niejednokrotnie nie mogłam znaleźć, kiedy były mi akurat niezbędne. Jak to zwykł mawiać mój tatuś: „Nie możesz czegoś znaleźć? Poczekaj aż przestanie być potrzebne.” Mógłbyś mi łaskawie wytłumaczyć skąd rodzice wiedzą takie rzeczy? Czasami mnie to przeraża. W końcu jak często można mieć rację?

Granatowy, sportowy podkoszulek na ramiączkach pod spód, a na to luźny, jasno szary sweterek z dużymi oczkami, pozwalający zalotnie odsłonić jedno z ramion. Na tyłek wciągam granatowe, dopasowane dżinsowe rurki z brązowym skórzanym paskiem. Jak już będę wychodzić, na nogi założę brązowe kowbojki. Całości dopełni modna, skórzana kurtka kończąca się sporo przed pasem, powyżej talii. To będzie dzisiejszy zestaw dnia. Coś jak danie szefa kuchni, zaserwowane jako pożywka dla ciekawskich oczu szkolnych krytyków damskiej mody oraz przede wszystkim urody. Zupełnie jakby rzeczywiście się na tym znali.

Moja ukochana toaletka wzywa i kusi tysiącami sposobów, na jakie mogę się dziś umalować. Przecież nie mogę się jej opierać. Nie potrzebuję wiele czasu, aby zrobić z tej szarej myszki całkiem ładną dziewczynę. Trochę pudru tu, trochę błyszczyku tam, co nieco tuszu, do tego jakiś delikatny cień i gotowe. Możesz mi wierzyć, że te paręnaście minut spędzonych na wpatrywaniu się w swoją twarz odbitą w tafli lustra i manipulowanie przy niej rękami potrafi zdziałać cuda. Ten czas nigdy nie jest stracony. To jest jak inwestycja w siebie i zawsze tak będę o tym myśleć. Bo cóż może być ważniejszego ode mnie?

Szybkie spojrzenie na przytwierdzony czerwoną pinezką do korkowej maty plan zajęć, pozwala mi przypomnieć sobie, jaki dziś właściwie mamy dzień. Następuje analiza tego, co muszę dziś zabrać, zanim zamknę za sobą drzwi domu i ruszę do szkoły. Potem w przewieszanej przez ramię listonoszce ląduje kilka kilogramów martwych drzew, ściętych i przetworzonych specjalnie na ludzkie potrzeby. Zupełnie jakby nie mogły sobie spokojnie produkować tlenu i być nam przydatne w taki sposób, w jaki je stworzyła natura. Niestety, człowiek lubuje się we wszelkiego typu naginaniu wszystkiego do swojej woli. Natomiast ja, jeżeli pójdę nieodpowiednio zaopatrzona, wrócę ze szkoły z uwagą albo jakąś bardzo brzydką oceną, a tego nie da się później w żaden sposób nagiąć. Trzeba się będzie tłumaczyć.

Niech sprawdzę jeszcze raz, wybudzanie – zaliczone, gramolenie się z łóżka – było, szybki prysznic – zaliczony, przyodziewek – jest, makijaż dzienny – gotowy, książki i zeszyty – zapakowane. Cóż, teraz muszę jeszcze zejść na dół, do oficjalnej części domu i zapolować w kuchni na przygotowane dla mnie kanapki. Bez nich nie wiem czy przetrwam dzisiejszy dzień. Raczej wydaje się to wątpliwe. Zazwyczaj do czasu długiej przerwy słyszę już, jak mi w brzuchu burczy. Potem kanapki zostają niemalże wchłonięte, zaś kolejne kęsy – popychane aksamitnie-aromatyczną kawą z najbliższego automatu – wesoło spływają do przetwórni. Wiesz chyba, że bez takiego śniadania, biada mi, oj biada.

Kilka kroków i mijam próg. Gdy mam już zamykać drzwi mojego małego sanktuarium w mojej głowie zaczyna wyć syrena alarmowa.

– O mały włos, a bym o tobie zapomniała Pankracy. Nikt inny nie wyprowadziłby cię na zewnątrz, abyś mógł w spokoju spełnić moje najważniejsze potrzeby – wzięłam głęboki wdech. – Bez ciebie byłabym taka samotna.

Wracając do pokoju, myślałam tylko o tym, jak niewiele brakowało żebym zapomniała o moim ukochanym Pankracym. Nie mogę go przecież zostawić zamkniętego w domu na cały dzień. Czułby się tutaj taki samotny, leżąc na szafce w cichym i pustym domu.

Co z tego, że nadaję imiona rzeczom, które posiadam? Możesz się śmiać, ale mój iPod jest naprawdę niezbędny tam na zewnątrz, w tym nieprzyjaznym, groteskowym świecie.

Kiedy urządzenie w końcu ląduje w kieszeni spodni, czuję ogromną ulgę. Słuchawki zawieszam na szyi i już wiem, dlaczego chwilę wcześniej poczułam się tak nieswojo. Moje przyzwyczajenie zmusiło organizm do reakcji, zanim zdążyła zadziałać pamięć.

Zadowolona z siebie, z lekkim uśmiechem na ustach zbiegam po schodach, prowadzących wprost do kuchni. To właśnie stąd do mojego organu węchu dociera woń, mogąca przyprawić głodnego o najstraszliwsze męki. Nie widzę tego, ale gdy zamykam powieki, wyobrażam sobie wędrującą w górę po schodach, lekko rozmytą smużkę dymu, wesoło unoszącego te wszystkie zapachy. Zgaduję, że Mama smaży dla Taty jajecznicę. Codziennie przygotowuje mu śniadanie, zanim ten wybierze się do pracy. Cóż za piękna scenka. Wręcz idylliczna. Przynajmniej mogłaby taka być dla osoby obserwującej to wszystko z boku.

Zaledwie tydzień temu Mama wylądowała na pogotowiu po dotkliwym pobiciu przez Ojca. Cóż, może i dobrze mu płacą, ale pracę ma dość stresującą i zdarza mu się niekiedy za dużo wypić. Wtedy łatwo traci panowanie i wychodzi z niego prawdziwy potwór. Coś pokroju Hulka, tyle że mniej zielone i nie aż tak umięśnione. Nie wiem, dlaczego wyobrażając to sobie parsknęłam śmiechem, bo jeszcze tydzień temu zupełnie nie było mi do śmiechu. Nadal mam do Taty ogromny żal i na pewno mu tego tak łatwo nie odpuszczę.

– Weronisiu, schodzisz już, czy masz zamiar się dzisiaj spóźnić?

Kochana Mamusia, zawsze myśli o tym, co najmniej istotne. Są takie dni, kiedy potrafi być strasznie irytująca. Co najmniej jak mój budzik.

– Złaź na dół, Ruda, zabieraj swoje śniadanie i migiem do szkoły!

Jak słychać, mój ojciec potrafi wyrazić się krótko i zwięźle. Jest tylko jeden problem, tą właśnie cechę odziedziczyłam po nim ja. To, plus wrodzona kobieca złośliwość, komponowało się w prawdziwie wybuchowy temperament. Tylko przyjrzyj się uważnie, co się będzie zaraz działo.

– Jak tego nie zrobię, mnie też pobijesz?

Kątem oka zerknęłam na opatrunek przysłaniający lewą skroń Mamy. Przez ułamek sekundy mogłam obserwować to, jak zastyga w bezruchu i szeroko otwiera oczy. W tym momencie wolała uniknąć kontaktu wzrokowego z którymkolwiek z nas. Ojciec za to, wziął głęboki wdech i nabrał do płuc potężną ilość powietrza. Czekała mnie teraz poważna rozmowa. Ratunku!

– Jak śmiesz głupia smarkulo – energicznie wstał od stołu i skierował do mnie swoje kroki, strasznie się przy tym usztywniając.

– A ty, to co? Uważasz, że wolno ci wszystko, skoro wyrosłeś taki duży i silny, prawda? Zostaw mnie w spokoju!

– Przestańcie – wyszeptała mama, chyba bardziej do siebie, niż do nas.

– Jeżeli natychmiast mnie nie przeprosisz, pożałujesz tego jeszcze dziś!

– Nie masz prawa mnie pouczać, bokserze za dychę – mówiąc to specjalnie zrobiłam krok w jego stronę, żeby pokazać, że się go nie boję.

– Opanuj się bezmyślna dziewczyno – wyrzucił z siebie, rozkładając ręce.

– Przestańcie – tym razem nieco głośniej.

– Dopóki mieszkasz pod moim dachem, nie będę tolerował takiego zachowania – dodał po chwili.

– I co zrobisz – prowokowałam go. To głupie, ale nie potrafiłam odpuścić.

– Sprawdzasz mnie? Chcesz wiedzieć, do czego jestem zdolny? Nawet się nie spodziewasz, na jakie poświęcenie musiałem się zdobyć, aby dać wam to wszystko, co mamy. Jeżeli nie okażesz mi należnego szacunku, stracisz o wiele więcej niż jakieś głupawe iPody i modne fatałaszki.

– Myślisz, że zależy mi na twoich zawszonych pieniądzach? Nie bądź śmieszny. Skoro tak ci ich szkoda, to przestań je na mnie wydawać i nie szantażuj mnie, jakbyś był małym dzieckiem.

Nie była to oczywiście do końca prawda, ale nie chciałam dać za wygraną. To nie jest w moim stylu, ot tak się poddawać. Szczególnie, kiedy jestem w samym środku szalejącego huraganu.

– Przestańcie – Mama zaczynała podnosić głos i wstała zza stołu.

– Jesteś pusta i rozpuszczona. Zawsze powtarzałem twojej matce żeby nie traktowała cię ulgowo. Gdyby mnie posłuchała, wiedziałabyś gdzie twoje miejsce.

– Jasne, więc teraz jesteś jeszcze specjalistą od wychowania. Przecież ciebie nigdy nie było w domu, kiedy byłeś naprawdę potrzebny. Co ty możesz wiedzieć o relacjach pomiędzy mną a mamą? Śmiać mi się chce.

– Koniec tego dobrego! Od dziś masz szlaban na tydzień. Jak się nie poprawisz i nie przeprosisz, przedłużę tą karę. Będę to robił do czasu, kiedy zrozumiesz, jaka hierarchia obowiązuje w tym domu.

– Gadaj zdrów, ojczulku – parsknęłam na niego.

Do tego czasu, twarz Ojca przybrała barwę dojrzałego buraka. Gdzieś w środku czułam, że to wszystko nie może się skończyć dobrze, ale jakiś wewnętrzny głos nie pozwalał mi odpuścić. Ego, honor, nieważne jak to nazwiesz. Chciałam z nim walczyć, mimo że nie miałam najmniejszych szans na wygraną. Po ostatnim zdaniu chciałam odejść, ale nie pozwolił mi na to. Zagrodził drogę i szarpnął za przedramię żeby mnie zatrzymać. Chciał coś zrobić, albo coś powiedzieć, ale nie dostał takiej szansy. Uprzedziła go Mama energicznie wskakując pomiędzy nas i krzycząc najgłośniej jak tylko mogła.

– Przestańcie w końcu! – Z oczu płynęły jej łzy, zostawiając na policzkach ciemne smugi rozmytego tuszu.

Ojciec natychmiast zwolnił chwyt, próbując zapanować nad nerwami. Postanowiłam dłużej nie wdawać się w nieprowadzącą do niczego, całkowicie bezsensowną dyskusję i ominęłam rodziców szerokim łukiem. Po drodze chwyciłam woreczek z kanapkami i jak najszybciej skierowałam się do drzwi wyjściowych. Zdążyłam jedynie usłyszeć jak Ojciec wykrzykuje do Mamy, że nie ma zamiaru utrzymywać darmozjada, który go nie szanuje i dodatkowo uważa szkołę za cyrk. Mama ledwo powstrzymywała się od płaczu. Cały Ojciec – pomyślałam. Szkoda mi było Mamy, ale wiedziałam, że nic tam po mnie. Będą musieli rozwiązać swoje problemy sami, we dwójkę.

Teraz pragnęłam oderwać swoje myśli od ciężkiego poranka i wypełnić głowę czymś bardziej pozytywnym. Minęłam rząd willi i pośpiesznie skręciłam w lewo, aby móc zniknąć pomiędzy drzewami pobliskiego parku. Całe szczęście, że najkrótsza droga do szkoły biegnie akurat tędy. Dzięki temu nie muszę słuchać warkotu silników samochodów, kręcących się akurat w pobliżu Tesco. Nie jestem też zmuszona do wdychania ich śmierdzących spalin.

Pod nogami zaszeleściły rdzawe liście. Jesień dawała z siebie ile tylko była w stanie. W ciągu kilku ostatnich dni, pogoda łamała się coraz bardziej. Zniknęło całe ciepło lata. Jego miejsce zajęły chłodne podmuchy powietrza, a słupki rtęci widocznie zmalały. Wszystko to działo się tak nagle, jakby warunki atmosferyczne już od dawna czekały, na zmianę pór roku. Niestety, to przypominało mi, że już niedługo temperatura spadnie poniżej zera i zacznie padać śnieg.

Już nie mogę się doczekać, kiedy drzewa zamienią usychające liście na delikatny, biały puch i cienką warstwę przepuszczającego promienie słoneczne lodu. Ten moment zimy zawsze był dla mnie magiczny i pozwalał przymknąć oko na ilość warstw ubrań, jaką trzeba było na siebie założyć. Ty na pewno też masz coś, co lubisz w zimie, mimo że bywa przeraźliwie nieprzyjemna, a mróz potrafi nieźle dać człowiekowi w kość.

Sięgając ręką do kieszeni odszukałam odpowiednie przyciski na Pankracym i chwilę później mogłam się cieszyć płynącą ze słuchawek melodią. Pierwszą piosenką na liście była – jak zawsze zresztą – moja ukochana ballada, która działała niczym najlepszy środek na uspokojenie. Jej poszczególne nuty, docierając przez przewody słuchawek, wwiercały się w moją świadomość, za każdym razem wywołując uczucie mrówek biegających po całym ciele. Był to utwór „Shelter” z repertuaru jakże genialnej, choć zaledwie szesnastoletniej Jasmine van den Bogaerde. Dziewczyna znana szerokiej publiczności pod dźwięcznym pseudonimem Birdie miała magiczny głos, który w połączeniu z dostojnym brzmieniem fortepianu, od pierwszego razu zrobił na mnie spore wrażenie. Zastanawiało mnie także, jakie szczęście ma ta dziewczyna. Ja będąc jej rówieśniczką, nie widzę dla siebie możliwości zrobienia takiej kariery. Na pewno nie mieszkając tu gdzie teraz.

Kolejne kroki stawiałam powoli, nieśpiesznie. Chciałam jak najdłużej cieszyć się tajemniczym klimatem parku oraz niepowtarzalną harmonią muzyki. Wsłuchując się w następujące po sobie liryczne utwory, udało mi się sprawić, że złe uczucia uleciały niczym niechciane wspomnienia. Jeszcze przed ostatnimi dźwiękami pierwszej piosenki, wyparłam z pamięci całą kłótnię z ojcem. Dalej było już tylko bardziej magicznie i odprężająco. Na pewno przyjdzie czas, że wrócimy do tematu dzisiejszego burzliwego poranka, ale w tej chwili myślenie o tym nie było mi do niczego potrzebne.

Minęłam pierwsze wzniesienie oraz stary plac zabaw, wybudowany w małej dolince. Plac ten, pomimo że podupadał i przydałby się mu generalny remont, cieszył całe mnóstwo dzieciaków. Rodzice ze swoimi pociechami, lub babcie z wnuczętami chętnie odwiedzali to miejsce. Latem, okoliczne drzewa dawały przyjemny cień, a poza tym było daleko do najbliższych ulic i w miarę łatwo dało się obserwować, co robią dzieci. Mnie samej nadal zdarza się tu gościć, kiedy razem ze znajomymi nie mamy pomysłu na to, co danego dnia ze sobą zrobić. Zawsze uważałam, że każdy z nas powinien mieć miejsce, do którego może się udać, aby oderwać swoje myśli od rzeczy nieprzyjemnych. Te, było z całą pewnością moje.

Po wdrapaniu się na kolejną górkę, widziałam już mały wiadukt, ku któremu prowadził – przecinający cały park – główny chodnik. Zbiegały się w nim wszystkie okoliczne dróżki oraz wydeptane ścieżki. Każda osoba przemierzająca park, musiała pod tym wiaduktem przejść, chyba że chciała wspiąć się na wał i przeciąć tory.

Mój wzrok automatycznie powędrował w prawo, gdzie znajdowało się prowizoryczne boisko, zwane przez miejscowe dzieciaki „Łemblej”. Zawsze wydawało mi się to śmieszne, ale w zasadzie nigdy mnie nie obchodziło, jak to miejsce nazywano. To i tak najmniej ważna rzecz w moim życiu, a zapewne także i na świecie. Nie uważasz, że skoro ich to bawi, to boisko może się nazywać jakkolwiek?

Za boiskiem ziemia powoli wznosiła się do góry, gdzie stał stary pomnik, zniszczony w głównej mierze przez upływ czasu i znudzoną młodzież. Lubiłam się mu przyglądać i wymyślać związane z nim wydarzenia. Nie mam pojęcia, jaka była historia tego miejsca, ale trafiłam kiedyś na starą fotografię, zrobioną zapewne jeszcze w czasach jego świetności. Wtedy był porośnięty kolorowymi kwiatami i pnączami, co tworzyło niesamowity efekt. Będziesz musiał mi uwierzyć na słowo, ponieważ to już przeszłość. Obecnie można sobie popatrzyć jedynie na stertę brudnych, zaniedbanych kamieni. Jedyną „ozdobą”, pozostawała radosna twórczość lokalnych wandali, którzy za punkt honoru obrali sobie wymalowanie sprayem każdego niezajętego przez innych kamienia. Bezmózgie wyrostki zaopatrzone w grzechoczące puszki myślą, że mogą sobie mazać gdzie im się tylko zechce. Smutne, ale prawdziwe.

Na pomniku siedziała jakaś grupka młodzieży. Nie znasz ich, ale ja bez większego problemu, nawet z daleka poznałam, kim byli. Ich sylwetki nie dawały mi niekiedy spać spokojnie, powracając w kolejnych sennych koszmarach.  Na pewno dobrze wiesz, że w każdej szkole, a nawet w każdej klasie znajdują się osoby, które czegoś ci zazdroszczą. Z czasem zazdrość przeradza się w złośliwość, a oni wszyscy, ze wszystkich sił dążą do tego, aby zamienić twoje życie w piekło.

Ta grupka od początku robiła wszystko, aby pokazać, kto jest górą. Tych kilka osób miało zapisane na czele swojej listy, właśnie moje nazwisko. Nienawidzili mnie i starali się uprzykrzyć mi każdy dzień. Czasami wydawało mi się, że sami nie za bardzo wiedzą, dlaczego to robią. W ten sposób, sama z czasem nauczyłam się nienawidzić ich z całych sił. Nie zmieniało to oczywiście faktu, że mieli nade mną liczebną przewagę.

Pięć osób, z którymi nienawidziłam się do szaleństwa. Dziewczyny mają pierwszeństwo, więc od nich zacznę. Na początek, Kamila i Beata – dwie wylaszczone zdziry, za którymi oglądała się większość chłopaków w „dwunastce”. Jak dla mnie bardziej sztuczne od większości produktów spożywczych, jakie ostatnio królują na sklepowych półkach. Nigdy nie słyszałam, aby z ich ust padło cokolwiek bardziej sensownego niż słyszy się w telewizyjnych reklamach. Z drugiej zaś strony, z tego, co udało mi się podsłuchać, do ich ust trafiały ostatnimi czasy bardzo konkretne rzeczy. Strasznie tępe dzidy.

Następni są Jakub i Marek – dwóch zidiociałych chłopców, mających o sobie zbyt duże mniemanie. Jedyne co potrafią, to pić i przeklinać, w tym nikt im chyba nie dorówna.  Czasami zastanawiam się, czy nie są bardziej durni niż dziewczyny. Co prawda udają twardzieli, ale ja doskonale wiem, że gdyby pojawiło się najmniejsze zagrożenie, zniknęliby w mgnieniu oka. Nigdy nie widziałam, żeby zrobili cokolwiek pożytecznego. Nie wiem, jak można im zaufać, a już na pewno nie jestem w stanie zrozumieć, jak można się z nimi przyjaźnić.

Rafał – wysoki, dobrze zbudowany sportowiec, o kwadratowej linii szczęki. On był z nich najgorszy, a pozostała czwórka była w niego całkowicie zapatrzona. Kiedy on mówił, że mają podskoczyć, oni pytali jak wysoko. Bezmyślne roboty, posiadające jednak na tyle dużo instynktu samozachowawczego, żeby żerować na jego popularności. Od samego początku Rafał napawał mnie obrzydzeniem. Z całej piątki na pewno jest najgorszym okazem. Cham i prostak, gdybym miała określić go w dwóch słowach. Jednak, najgorsze w nim jest to, że większości ludzi to nie przeszkadza. Jego oczywiste wady przysłania im dynamiczny rozwój jego kariery sportowej. Jest na tyle obiecującym piłkarzem, że to zapyziałe miasto już zaczyna robić z niego bohatera, mimo że, jego sława jeszcze nie dotarła do granic naszego województwa.

Czy nie uważasz, że to bardzo ciekawa gromadka? Często dziwi mnie fakt, w jaki sposób taki stereotypowy zestaw osób odnajduje się w różnych społeczeństwach. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się odpowiedzieć sobie na to pytanie. Wątpię też, żeby ta odpowiedź była dla mnie zadowalająca.

Niestety, jako dziewczyna wywodząca się z dość bogatego domu, nie mogłam liczyć na to, że wszyscy będą mnie lubić. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. W tej kwestii nigdy nie próbowałam się oszukiwać. Zawsze była szansa, że połowa ludzi wokół mnie, bardziej lubiła pieniądze moich rodziców, niż mnie samą. Druga połowa gardziła nimi, przenosząc to uczucie na jedyną dostępną dla nich osobę – na mnie. Przez to właśnie odcięłam się od otoczenia.

Kiedy o tym pomyślę, sama się sobie dziwię. W końcu opowiadam Tobie o bardzo intymnych sprawach z mojego prywatnego życia. Z nikim dotąd w taki sposób nie rozmawiałam. Nigdy. Ale ty różnisz się od nich wszystkich. Jesteś kimś wyjątkowym. Nie do końca wiem dlaczego, ale czuję to gdzieś głęboko w środku.

Wracając do tematu, nawet z posiadaniem koleżanek i kolegów jest u mnie ciężko. Tak naprawdę, to chyba nie chcę ich mieć, może ich nawet nie potrzebuję. Kiedyś próbowałam nawiązać kilka znajomości, ale zazwyczaj kończyły się one totalną katastrofą. Zbyt wiele razy byłam głupia i naiwna, przez co pozwalałam się zranić.

Ostatnio staram się być o wiele mądrzejsza, niż dawniej. Wiedząc, jak potrafią zachowywać się ludzie, nauczyłam się na to odpowiednio reagować. Jednakże, zawsze kiedy wydaje mi się, że już do tego przywykłam i umiem się przed nimi bronić, zdarza się coś, co przypomina mi, że na każdym kroku powinnam się pilnować. Zawsze.

Tym razem wcale nie było inaczej. Zanim zdążyłam dotrzeć do małego tunelu prowadzącego pod torami, grupka z pomnika ruszyła w moim kierunku. Ja tymczasem starałam się sobie przypomnieć, która z moich stóp zaraz po przebudzeniu pierwsza dotknęła podłogi. Założę się, że była to właśnie lewa.

– Kogóż to moje piękne oczy widzą? – usłyszałam, gdy grupka znajdowała się kilka metrów ode mnie. – Mieliście rację, ona chodzi tędy do szkoły.

– Mówiłem ci, Rafał. Codziennie przechodzi przez nasz park, a nie pamiętam, aby kiedykolwiek poprosiła o oficjalne pozwolenie.

– Czego tym razem ode mnie chcecie, łachy? – Nie pozwoliłam im zbyt długo czekać na moją reakcję.

– Bezczelna, jak zawsze, co?

– Dla was nie robię wyjątków. Żegnam! – Ruszyłam do przodu.

Jakub i Marek szybko zagrodzili mi drogę pod wiadukt. Dziewczyny stały tylko, obserwowały i szeptały coś pod nosem, chichocząc denerwująco.

– Nie tak szybko, ruda szmato – odezwał się jak zawsze szarmancki Rafał. – Nie załatwiliśmy jeszcze wszystkich formalności.

– Dajcie mi przejść, debile i skończmy tą błazenadę. Park jest dla wszystkich.

– No i właśnie tutaj się mylisz, zapyziała marchewo. Park jest dla najsilniejszych, a ty do nich nie należysz. Czyż nie?

– Na pewno nie, kiedy was jest pięcioro, a ja sama.

– Przecież ty zawsze jesteś sama. Nie masz żadnych przyjaciół, a z tego, co mi wiadomo, twój ojciec to pijak – Rafał uśmiechnął się złośliwie, reszta prychnęła.

To zabolało. Poczułam jakby zimna stal przeszywała moje serce. Skąd on mógł o tym wiedzieć? Może widział ojca gdzieś na mieście. Co za okrutny niefart.

– Proszę, proszę. Ktoś zaniemówił z wrażenia. Czyli jest sposób na zamknięcie tej niewyparzonej, krzywej gęby.

Głośne plaśnięcie przerwało wypowiedź Rafała. Na jego twarzy odznaczył się czerwony, pięciopalczasty ślad mojej dłoni. Widać było jak krew zawrzała mu w żyłach. Napiął chyba wszystkie mięśnie, o jakich wiedział, a jego oczy zapłonęły złością. Chwilę później zgięłam się wpół i osunęłam na ziemię, kiedy jego potężny cios dosięgnął mojego brzucha. Na chwilę straciłam panowanie nad własnym ciałem, czując jak wnętrzności przemieszczają mi się w nowe miejsca. Klęczałam, wspierając się rękami na ziemię i o mało nie zwymiotowałam. W jakiś sposób udało mi się złapać utracony oddech.

– Sprawiło ci to przyjemność, jaskiniowcu? – Mówiłam przez zaciśnięte zęby. – Jak najgorszy tchórz, lubisz bić bezbronnych?

– Zajebię tą sukę – krzyknął, lecz nie zdążył już niczego zrobić.

Pod wiadukt, od jego drugiej strony, koziołkując wtoczył się niewielki kamień. Echo, zwielokrotniło ilość jego odbić. Uderzył o ścianę i zatrzymał się pośrodku przejścia. Dało się słyszeć szybko stawiane kroki. Chwilę później, w poszukiwaniu kamyka, pod wiadukt wbiegł pies. Tego szarego Sznaucera poznałabym wszędzie. Często widziałam go i jego właściciela, spacerujących parkowymi uliczkami. Nie znaliśmy się, ale doskonale kojarzyłam ich z widzenia. Pomyśl, jaki to niewiarygodny zbieg okoliczności, że akurat w tej chwili byli na spacerze.

– Jeszcze wrócimy do naszej rozmowy – powiedział Rafał wycofując się razem ze swoja świtą, kiedy właściciel psa pojawił się na drugim końcu tunelu.

– Co za matoły – powiedziałam bardziej do siebie, niż do nich, wstając z ziemi.

Otrzepałam brudne ślady z kolan i ruszyłam dalej jakby nic się nie stało. Powinnam już być pod szkołą – pomyślałam. Być może, gdyby ojciec mnie nie poganiał, nie spotkałabym ich. Jak myślisz?

Mijając psa, chciałam go pogłaskać. Wiedziałam, że nie zrozumie podziękowania, ale chciałam w jakiś sposób zaznaczyć to, że wybawił mnie z opresji, przybywając w ostatniej chwili, prawie jak filmowy bohater. Ten jednak, był zbyt zajęty pilnowaniem swojej upragnionej zdobyczy, która teraz wesoło odbijała się pomiędzy jego zębami i pobiegł dalej, nie zwracając na mnie swojej uwagi.

Minął mnie także jego właściciel, niewysoki chłopak, z długimi włosami spiętymi gumką u podstawy karku. To, co mnie w nim intrygowało, to fakt, że zawsze chodził ubrany na czarno. Za każdym razem, kiedy go spotykałam, zastanawiałam się, czy ma w swojej szafie jakiekolwiek inne ubrania. Chociażby w kolorze brązowym, szarym czy granatowym. Nigdy nie widziałam go w kolorze innym jak czerń. Nie wydaje ci się to ani trochę dziwaczne?

Pozostałe kilkaset metrów drogi do szkoły pokonałam już bez nieprzyjemnych przygód. Stawiałam kroki dość pośpiesznie, zerkając na boki, w obawie, że grupa Rafała nadal jest gdzieś w pobliżu. Nie pojawili się, ale dopiero po przekroczeniu drzwi szkoły mój puls zaczął się uspokajać, aby dać odpocząć sercu. Przez chwilę zakręciło mi się w głowie i straciłam równowagę, ale oparłam się o ścianę i poczekałam, aż to uczucie minie. Chwilę później wdrapałam się na pierwsze piętro i skierowałam prosto do sali, w której już zdążyły zacząć się zajęcia.

Nie chciałam zwrócić na siebie zbyt wielkiej uwagi, ale nic z tego nie wyszło. Stara sprężyna głośno rozprężyła swoje zwoje, kiedy nacisnęłam na klamkę. Drzwi ustąpiły i zaskrzypiały wtórując jej w najbardziej złośliwy sposób. Poczułam, jak każdy włos na moim ciele staje na baczność.

– Jednak zdecydowała się panienka zaszczycić nas swoją obecnością?

– Dzień dobry i przepraszam – wydukałam spuszczając wzrok.

– Dobrze, dobrze. Zajmij swoje miejsce i nie przeszkadzaj więcej. Dość już tego, że swoim wejściem zepsułaś całe moje skupienie i wybiłaś mnie z rytmu.

– Nie specjalnie. To drzwi… – nie dokończyłam zdania.

– Oczywiście, że to drzwi są winne. W końcu nie mogą się bronić, czyż nie?

Cała klasa zachichotała. Miałam ochotę im wygarnąć, ale w porę doszło do mnie, że dość już mam dziś kłopotów.

Zajęcia z języka polskiego prowadziła, na oko pięćdziesięcioletnia, zapatrzona w dzieła rodzimej literatury, pani Maria Łukomska. Zawsze podziwiałam jej zapał, ale jednocześnie nienawidziłam, jako wymagającej pani profesor. Miała taką dziwną tendencję, do udowadniania ważności tego, co robiła. Wszystko z otaczającego nas świata, mogłoby dla niej nie istnieć, dopóki pozostałaby literatura i program nauczania języka polskiego.

Kolejne trzydzieści pięć minut minęło mi na strasznej nudzie. Pod koniec zajęć, nie wiedziałam już, jakie szlaczki rysować na marginesach, aby nie zasnąć. Na niewiele się to zdało, ponieważ oczy same mi się zamykały. W pewnym momencie poczułam jak moja głowa opada, ześlizgując się z podpierającej ją dłoni. Zanim zdążyłam otworzyć oczy i zareagować, było już za późno. Potężne plaśnięcie znowu przerwało trans nauczania. Moja twarz, spotkała się z blatem ławki z taką prędkością, że w głowie zahuczało mi co najmniej sto wybuchających jednocześnie min przeciwpiechotnych. Nie widziałam tego, ale jestem całkowicie pewna, że wszyscy w klasie podskoczyli najwyżej jak potrafili.

Kiedy pani Maria upewniła się, że nic wielkiego mi się nie stało, pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było zaprowadzenie mnie pod gabinet dyrektora – Stanisława Makowskiego. Miałam nadzieję przetrwać kolejne lekcje i oddalić się od szkoły jak najdalej się da, niestety jak widzisz skutecznie to sobie utrudniałam. W zasadzie wystarczyłoby położyć się nieco wcześniej poprzedniego dnia. Może nawet w ciągu całego minionego tygodnia mogłam się więcej wysypiać, ale miałam na głowie ważniejsze rzeczy. W końcu, wszyscy wyśpimy się po śmierci. Nie mam racji?

Gdy dyrektor w końcu zaprosił mnie do swojego biura, nie był w najlepszym humorze. Nie wyglądał ani na przyjaźnie nastawionego, ani jakby jego dzień rozpoczął się lepiej od mojego. Surowa mina doskonale komponowała się z jego oficjalnym, grafitowym garniturem. Cierpliwie poczekał aż zajmę miejsce na krześle naprzeciw jego biurka. Jak zawsze zerkał spod swoich okularów, nie unosząc głowy znad sterty papierzysk zalegających na jego biurku. Swoją torbę położyłam niedbale na podłodze, obok niezbyt wygodnego krzesła, na którym po raz kolejny przyszło mi siedzieć. Czekałam, aż się odezwie. Minęła dość długa, trochę nudna i całkowicie milcząca chwila, zanim zdecydował się odezwać.

– Drogie dziecko, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jesteś w najlepszej sytuacji? – Zapytał swoim niskim głosem, utrzymując kontakt wzrokowy wyłącznie ze swoimi dokumentami.

– Myśli pan, że jestem głupia? – Wiedziałam, że tak zwrócę jego uwagę.

– Właściwie, to coraz częściej sama nam wszystkim to udowadniasz.

– Ciekawe jak – odchyliłam się do tyłu i splotłam ręce na klatce piersiowej.

– Notoryczne spóźnienia, pogorszenie się średniej ocen, nieposłuszeństwo, niewyparzony język – tutaj przerwał cmokając wymownie. – Mogę wymieniać dalej, jeśli tylko zechcesz.

– Gdyby w szkole było ciekawie, zapewne przychodziłabym jeszcze przed czasem. Średnia ocen natomiast, ma się nijak do mądrości. Określa jedynie moje wyuczenie i oczytanie, obliczone przy pomocy waszych przestarzałych metod. Nie uznaję także za odpowiednie, być posłuszna osobom, które nie słuchają nikogo poza samym sobą. Jeżeli zaś chodzi o mój sposób wysławiania się i szczerość, odziedziczyłam ją po moim drogim ojcu. Wszelkie reklamacje proszę składać bezpośrednio do niego. Coś jeszcze?

Pan Makowski w końcu oderwał wzrok od papierów i podniósł głowę. Spojrzał na mnie i chyba oceniał to, co usłyszał. Czułam jak prześwietla mnie na wskroś swoimi ciemnymi oczami. Na pewno układał sobie w głowie dobrą odpowiedź.

– Nikt nigdy nie mówił, że szkoła ma być placem zabaw i przyjemnością. Ona ma was jedynie przygotować do życia w prawdziwym świecie. A ten świat nie jest ani przyjazny, ani zabawny. Na twoje nieszczęście, szkoła jest obowiązkowa. Natomiast o średnią martwię się, ponieważ wiem, że stać cię na więcej. Jesteś bystra i utalentowana. Szkoda tylko, że nie umiesz współpracować i odpowiednio wykorzystać swoich talentów. Z drugiej strony, nauczyciele mają z założenia być wymagający i stawiać przed wami coraz trudniejsze wyzwania. Mają się skupić na przekazaniu wam swojej wiedzy i nauczyć jak zdobywać ją później samemu. Na koniec, oni rozliczają was, a ja rozliczam ich. Jeżeli wyniki rozliczeń nie są zgodne z oczekiwaniami, pojawiają się kary. Nie zrozum mnie źle, cenię sobie twoją szczerość, ale powinnaś nauczyć się pokory i potrafić powściągnąć nerwy, kiedy sytuacja tego wymaga. Nie jest to proste ani łatwe, ale wierz mi, bardzo często pomaga.

– Świetnie, teraz zagada mnie pan i przy okazji zanudzi na śmierć. Czy w ten sposób już zaczynam odbywać swoją karę z powodu niesprostania oczekiwaniom? A może ma pan coś bardziej błyskotliwego w zanadrzu? Coś, co na pewno zmusi mnie do myślenia.

– Nie chcesz sobie pomóc, więc będę zmuszony zaprosić na spotkanie twoich rodziców. Może oni będą wiedzieć, co zrobić i podadzą jakieś światłe pomysły.

– Co!? – Zaprotestowałam.

Tego ruchu się nie spodziewałam.

– Skoro – jak już ustaliliśmy – oni są winni tego, kim jesteś, będziemy musieli to omówić wspólnie. Razem na pewno wymyślimy odpowiednią terapię dla zbuntowanej damy twojego pokroju. Zgodzisz się ze mną?

Ten pomysł przeważył szalę. Przegrywałam i nie było możliwości tego zmienić.

– Co mam zrobić, aby tego uniknąć? – Zapytałam, zaciskając zęby.

– W końcu zaczęliśmy rozmawiać jak ludzie – jego usta wykrzywił dziwny uśmiech. – Założę się, że damy radę uniknąć radykalnych środków. Jesteś mądrą dziewczyną, a ja właśnie takiej potrzebuję.

Jego wzrok powędrował w dół, wracając do skanowania kolejnych dokumentów, których nie zdążył nawet odłożyć. Byłam w podziwie, jaki był spokojny i opanowany. Myślisz, że te cechy przychodzą z wiekiem, czy z wykonywanym zawodem? Tego chciałabym się dowiedzieć.

– Chciałbym abyś wyświadczyła mi niewielką przysługę. Myślę, że jej charakter przypadnie ci do gustu.

– Zamieniam się w słuch – odpowiedziałam ironicznie od niechcenia.

– No, z takim podejściem możemy popracować – spojrzał na mnie z bardzo poważną miną i tym razem poczułam, jakby utkwił swój wzrok głęboko w mojej czaszce. – Jak zapewne wiesz, w naszej szkole rozprowadzane są nielegalne środki uzależniające.

Przez chwilę poczułam jak włoski na całym ciele stają mi dęba.

– Nic o tym nie wiem.

– Proszę, nie zaprzeczaj. To, że w tych murach powstał mały rynek zbytu dla różnego rodzaju świństw, jest dla mnie tak samo oczywiste, jak twoje coraz częstsze wizyty w moim gabinecie. Jak się domyślam, ty nie masz z tym nic wspólnego.

– Nic a nic. Przysięgam. – Nagle zrobiło mi się dziwnie ciepło.

– Dlatego właśnie – pomimo swoich wad – możesz się okazać bardzo pomocna. Wystarczy jedynie trochę dobrych chęci z twojej strony i część z nich może pójść w zapomnienie. Co sądzisz o tej wielkodusznej propozycji.

– Możemy przejść do rzeczy? Jeżeli mogę się na coś przydać i mieć z tego coś dla siebie, mogę zacząć od razu – starałam się okazywać dużą pewność siebie, ale wierz mi, wewnątrz czułam się bardzo mała i bardzo bezbronna.

– Myślę, że tobie – o wiele łatwiej niż mnie – będzie zebrać dowody na tę okropną działalność. To z kolei pozwoli mi uwolnić szkołę od tego zagrożenia. Tak czy inaczej, byłbym ci dozgonnie wdzięczny. Podejrzewam, że w tym procederze bierze czynny udział, ktoś z twojej klasy. Zgaduję, że dobrze go znasz – Rafał Kostrzycki.

Poczułam jak momentalnie rozszerzają mi się powieki. Odruch był tak nagły, że nie było szansy go powstrzymać. Wiedziałam, że nie uda się go ukryć przed przeszywającym spojrzeniem Stanisława Makowskiego. Mimo to poczułam, jakby ktoś ściągnął z moich barków ogromny ciężar.

– Z wyrazu twojej twarzy wnioskuję, że kojarzysz go aż za dobrze. To wspaniale! – Dyrektor zatarł ręce jak rasowy handlarz podczas ubijania bardzo dochodowego interesu. – Tak czy inaczej, moim zdaniem, on i grupka jego najbliższych przyjaciół rozprowadzają w mojej drogiej „dwunastce” narkotyki. Niestety, jak się okazuje, nie jestem w stanie zdobyć na to żadnych mocnych dowodów, a nie chciałbym rzucać bezpodstawnych oskarżeń. W końcu, rodzice to potwory i mogliby mnie potem zjeść żywcem. Zapewne, nawet na surowo.

– Akurat ten pomysł wydaje mi się całkiem ciekawy – nie mogłam się powstrzymać przed tym komentarzem.

– Nie rób się zbyt zuchwała, dziewczyno. Ty dostarczasz mi dowody, a ja puszczam w zapomnienie twoje dotychczasowe wybryki. Nie staniemy się z tego powodu przyjaciółmi. Mamy umowę? – Dyrektor odchylił się na oparcie skórzanego fotela, który zaskrzypiał pod jego ciężarem.

– Nie mam zbyt wielkiego wyboru, ale umowa i tak wydaje się dosyć ciekawa.

– Dobrze więc. Możesz już iść. Tylko nikomu ani słowa, bo wszystkiego się wyprę.

Po tych słowach Dyrektor Makowski na powrót utopił wzrok w swoich dokumentach. Zupełnie, jakbym nagle teleportowała się w inne miejsce, albo jakby rozłączył rozmowę telefoniczną. Nie uwierzysz, ale momentalnie wrócił do traktowania mnie jak powietrze. Dosłownie sekundę później usłyszałam rozdzierający ciszę dźwięk dzwonka oznajmiającego koniec lekcji i początek przerwy. Zaintrygowana zabrałam torbę i powoli skierowałam się w stronę drzwi. Jakaś deska w podłodze złośliwie odezwała się, kiedy stanęłam na niej nogą.

– Nie trać czasu. Czekam na wyniki twoich działań – usłyszałam zza pleców, mijając próg gabinetu.

Idąc korytarzem, na kolejną lekcję, czułam ulgę. Wiedziałam, że na mojej twarzy rysuje się delikatny uśmiech. W końcu – przynajmniej na jakiś czas – udało mi się oddalić od siebie karę. W ogóle nie zwracałam uwagi na mijających mnie uczniów i nauczycieli. Zupełnie jakbym była w tej chwili jedyną osobą na terenie szkoły. Zazwyczaj bardzo głośny i denerwujący dźwięk dzwonka oznajmiającego koniec przerwy, tym razem ledwo do mnie docierał. Był przytłumiony niczym rozmowa podsłuchiwana przez ścianę. Trudno powiedzieć, czy byłam z siebie dumna, czy po prostu cieszyłam się tym, jak mi się poszczęściło. Może był to efekt dreszczyku emocji, który sprawił, że ten dzień był całkowicie inny niż zazwyczaj. Tak czy inaczej, musisz wiedzieć, że w każdym z tych przypadków czułam się jednakowo dobrze. Nie miało to jednak trwać zbyt długo.

– Marchewa! – Usłyszałam zbliżając się do osobników z mojej klasy.

– Rafał, brzydalu! – Odparłam słodkim głosem małej dziewczynki. – Co ty tutaj robisz? Przecież wieloliterowe słowa używane takczęsto w tym gmachu cię przerażają.

– Jasne, udawaj sobie cwaną, ale pamiętaj, że bardzo łatwo będzie nam się teraz spotkać po drodze do szkoły. Właśnie się zastanawiam, czy cię dzisiaj nie odprowadzić po lekcjach do domu.

– Nie za dużo słów jak na jedną wypowiedź, mój drogi? – Zakpiłam, przykładając dłoń zewnętrzną stroną do czoła i wywracając oczyma. – Uważaj żebyś się nie spocił.

Nie zdążyłam zareagować, kiedy Rafał zbliżył się do mnie. Dwa szybkie kroki i poczułam jego nieświeży oddech na swojej twarzy. Stałam na palcach, bo złapał mnie za podkoszulek i sweter, jednocześnie przyciągając w swoją stronę.

– Takie durne kurwy jak ty, nie cieszą się zbyt długo swoim życiem.

Odepchnął mnie od siebie z ogromną siłą. Nie byłam w stanie nic zrobić. Boleśnie jęknęłam w momencie spotkania z pobliską ścianą. Potem osunęłam się na podłogę, bo nogi ugięły się pode mną, jakby nie były moje.

– Co tu się dzieje?

Głos Pana Mirosława Kłosowicza – nauczyciela historii – wybawił mnie z opresji. Gdyby był tu ciut wcześniej, uniknęłabym bolesnej konfrontacji z tym neandertalczykiem. Jak to mówią – lepiej późno niż wcale.

Oczywiście Rafał szybko się ulotnił i zniknął w zalegającym na korytarzu tłumie. Pan Kłosowicz pomógł mi się podnieść.

– W porządku? – Zapytał z nieskrywaną troską.

– Plecy trochę zabolały, ale jakoś przeżyję.

– Widzę, że najbardziej ucierpiała twoja duma. Trzymaj się z dala od kłopotów, dziewczyno.

Częściowo upokorzona, bez słowa weszłam do klasy, aby zająć swoje miejsce. Może przez kolejne czterdzieści pięć minut uda mi się co nieco ochłonąć. Rafał i jego szajka zajęli swoje miejsca, jak zawsze w ostatnich ławkach. W głowie miałam tylko jedną myśl, że ten oprych dostanie za swoje, kiedy tylko przekażę zebrane dowody dyrektorowi Makowskiemu.

Po niewiarygodnie nudnej i nic niewnoszącej do młodzieżowego życia lekcji historii rozpoczęła się długa przerwa. Dwadzieścia minut, które pozwalały odreagować i posilić się do syta. Oczywiście o ile przyniosło się ze sobą coś nadającego się do zjedzenia.

Rafał i jego grupa wsparcia od razu pomaszerowali w stronę drzwi prowadzących na szkolne boisko. Trzymając się w bezpiecznej odległości, podążyłam za nimi. Pomyślałam, że to może być właśnie moja szansa na wykazanie się i rewanż za chuligańskie potraktowanie mojego podkoszulka i sweterka.

Po drodze minęłam drzwi prowadzące do pomieszczeń piwnicznych, schowków oraz kotłowni. Zapewne nie zwróciłabym na nie uwagi, gdyby mój nos nie został odurzony poważnym stężeniem zmieszanych, ostrych i niezbyt przyjemnych zapachów, które wydostawały się z dołu. To mi uświadomiło, że zazwyczaj drzwi były zamknięte, ale tym razem woźny musiał robić coś zajmującego, inaczej na pewno nie zostawiłby ich otwartych.

Na boisko wyszłam powoli, aby nie wzbudzić podejrzeń, ale nadal móc obserwować, co robi świta Rafała. Oni jednak nie zamierzali zostać w pobliżu. Przez jedną z luk w betonowym ogrodzeniu okalającym szkołę, wybrali się na spacer, z powrotem do parku.

– Kto by pomyślał, że jesteście takimi pasjonatami przyrody – wyszeptałam do siebie, obserwując ich kątem oka.

Nagle, z pomiędzy uczniowskiej wrzawy, dotarł do mnie zbliżający się świst i zanim się spostrzegłam, tuż obok mnie z głośnym plaśnięciem odbiła się czarno biała, mocno zużyta piłka do gry w nogę. W bezwarunkowym odruchu, zrobiłam szybki krok do tyłu. Po nietypowym odgłosie odbicia zgadywałam, że piłce przydałoby się więcej powietrza. Nie dotarł do mnie głos przepraszającej osoby, ponieważ zdążyłam zorientować się, że głupia piłka odciągnęła mnie od tego, co było w tej chwili ważne.

– Niech to szlag – pomyślałam – straciłam ich z oczu.

Szybkim krokiem, w kilkanaście sekund pokonałam szerokość szkolnego boiska by dotrzeć do przerwy w ciągłości ogrodzenia. Powoli wyciągnęłam głowę poza teren szkoły i rozejrzałam się dookoła. Nie poczułam nawet, kiedy przymrużyłam oczy, starając się dostrzec więcej szczegółów.

– Co za bzdura! – Skarciłam samą siebie, nie mogąc dojrzeć nikogo pośród okolicznych drzew i krzaków. – Gdzieście poleźli?

Wychyliłam się i zeskoczyłam na trawę. Kilka kroków później znalazłam się na przecinającej park dróżce. Szybki rzut oka w lewo i w prawo pozwolił odnaleźć interesującą mnie grupkę. Pomyśl, jakie miałam szczęście.

– Poszli w prawo – powiedziałam do siebie, rozciągając usta w uśmiechu.

Grupka znikała już za zakrętem, więc powoli podążyłam za nimi, aby znowu nie stracić ich z oczu. Usiedli na ławce przy głównej dróżce prowadzącej wzdłuż całego parku. Ktoś już tam na nich czekał, więc na pewno byli umówieni na spotkanie. Nie wpadli na siebie przypadkowo. Kamila, Beata, Jakub i Marek siedzieli tyłem do mnie. Rafał, stał przy nich i rozmawiał z jakimś wysokim chłopakiem, którego nigdy dotąd nie widziałam. Wycofałam się do szkolnego muru i obeszłam ich z tyłu, trzymając się za linią drzew. Zatrzymałam się za jednym z najgrubszych drzew w okolicy. Z tej odległości, co prawda, nie byłam w stanie dosłyszeć o czym mówią, za to zdjęcia telefonem komórkowym mogłam wykonać bez problemu.

Tajemniczy chłopak miał długie, proste, ciemne włosy i pociągłą twarz z wystającymi kościami policzkowymi. Nie był zbyt przystojny i na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie osoby bardzo złośliwej i nieprzyjemnej. Był całkiem wysoki. Nosił obrzydliwe spodnie w stylu moro i popularną ostatnio wśród twardzieli dwukolorową kurtkę, której nazwy nawet nie kojarzę. Z zewnątrz była czarna, w środku mocno pomarańczowa. Nie uśmiechał się, ani nie żartował. Zgodzisz się ze mną, że nie spotkali się chyba na zwykłą, towarzyską pogawędkę. W tej chwili myślałam tylko o tym, że przydałby się jakiś szpiegowski sprzęt. Podsłuch, czy mikrofon paraboliczny. Pamiętałam takie z różnych filmów, ale zapewne nie są to tanie zabawki. Nie wiesz przypadkiem, gdzie w tym mieście można takie nabyć?

Czas mijał, oni rozmawiali, a ja pstrykałam kolejne fotki. Potem wymienili między sobą jakieś przedmioty. Ciężko było dojrzeć je z tej odległości, ale wydaje się, że wymienili pieniądze w kopercie na paczkę z narkotykami. Wszystko starannie zapakowane, więc nie miałam całkowitej pewności.

Zadowolona, z tego, że tak szybko udało mi się ich przyłapać, nawet nie zwróciłam uwagi na to, że tajemniczy chłopak zaczął się rozglądać. Zanim zdążyłam zareagować i ukryć się za pniem, jego wzrok praktycznie przebił mnie na wylot. Momentalnie zesztywniałam. Przymrużył oczy i wyprostował się.

– Łapać tą kurwę! – Wykrzyknął, wskazując w moją stronę.

Rafał i jego grupka momentalnie wstała z ławki i powiodła wzrokiem w moją stronę. Byli dość daleko, ale przysięgam, że widziałam jak zapłonęły ich źrenice. Kiedy rzucili się biegiem, jedni omijając ławkę, drudzy ją przeskakując, zdałam sobie sprawę, w jakie kłopoty się wpakowałam. Wysoki chłopak wsadził ręce w kieszenie kurtki i oddalił się powoli.

Ruszyłam w tył, pospiesznie wciskając telefon do kieszeni spodni. Wylądował tam gdzie powinien, poczułam na udzie jego ciężar. O mało się nie przewróciłam, potykając o gałąź leżącą pomiędzy schnącymi liśćmi. Wszystko przez to, że wilgotna ziemia przylepiła się do moich butów i utrudniała swobodne poruszanie się. Straciłam na chwile równowagę. Zdążyłam się jednak podeprzeć dłonią i utrzymać na nogach. Obróciłam się, aby dalej biec przodem. Jedyną myślą w mojej głowie było – dostać się z powrotem do szkoły.

Biegnąc po trawie minęłam róg muru i wpadłam na twardy chodnik. Czułam jak grudki ziemi odrywają się od podeszw i słyszałam jak lądują za mną. Dopiero teraz mogłam tak naprawdę przyspieszyć. Nie zmieniało to faktu, że goniący mnie, z każdym krokiem zmniejszali dystans. W głowie słyszałam, jak powietrze świszcząc wpadało do moich płuc i za jak po chwili zostawało z nich brutalnie wypchnięte. Minęło kilkanaście sekund zanim minęłam długość muru i dobiegłam do bramy.

Szarpnęłam za klamkę. Stare, ciężkie drzwi ustąpiły z niechęcią. Odpychając się ręką od framugi, wpadłam do przedsionka i nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić. Rozejrzałam się dookoła niemal panikując ze strachu. Musiało to trwać mniej więcej sekundę, chociaż wydawało mi się, że przez głowę przetoczył mi się cały tabun pomysłów. Żaden z nich nie zyskał mojej pełnej aprobaty. Przypomniało mi się zejście do piwnicy. Bez namysłu skierowałam się w stronę otwartych drzwi i zbiegłam po schodach w ciemność. Całe szczęście, że woźny do tego czasu jeszcze ich nie zamknął.

Schody nie były zbyt dobrze oświetlone, ale na dole, zaraz za zakrętem, przez ciemność przesączało się żółte światło jakiejś żarówki. Z dwóch korytarzyków, na jakie rozwidlało się zejście u podnóża schodów, wybrałam ten, prowadzący w lewo. Zza pleców, z góry dotarł do mnie odgłos tupania. Wiedziałam, że to Rafał i reszta jego bandy wpadła do szkoły. Nie wbiegli jednak do piwnicy. Miałam nadzieję, że nie zauważą otwartych drzwi i dadzą sobie ze mną spokój. Póki co, najwidoczniej podziałało.

Do czasu, aż się nie uspokoi, nie mogłam wrócić na górę. Musiałam przeczekać tu na dole przynajmniej do końca przerwy i początek kolejnej lekcji, aby upewnić się, że nikogo nie będzie w korytarzu na parterze. Tylko mnie teraz nie zostawiaj, bo wcale nie czuję się tutaj o wiele bezpieczniej niż na górze.

Przemierzałam korytarzyk, mijając poustawiane przy ścianach meble z różnych okresów czasu. Jedne zniszczone w większym stopniu, inne w miarę zadbane. Wszędobylski półmrok, zaniedbane ściany, klaustrofobiczny korytarz, wiszące pod sufitem rury i przewody, płynąca z powietrzem wilgoć, delikatny odgłos podobny do mruczenia, dochodzący gdzieś z daleka. To wszystko tworzyło niepowtarzalny, mroczny i niepokojący klimat. Dodatkowo, stawało się pożywką dla wyobraźni, galopującej teraz przez najrozmaitsze zakamarki moich lęków i obaw. Niektórych z nich nie byłam nawet do dzisiejszego dnia świadoma.

– Tutaj! – Dotarło do mnie z daleka. – Na pewno zeszła do piwnicy! Chodźcie!

 Widzisz, jakiego miałam dzisiaj cholernego pecha?

– Znajdą mnie – wyszeptałam do siebie. – Stąd jest tylko jedno wyjście. Nie zdołam im się teraz ukryć.

Wataha ruszyła w dół schodów. Odgłosy ciężko stawianych kroków doszły do mnie chwilę później, wywołując nieprzyjemne dreszcze na plecach. Echo zwielokrotniło ich ilość do tego stopnia, że wydawało się, jakby po schodach zbiegali naraz wszyscy uczniowie „dwunastki”.

To jest dobry czas na panikę – przebiegło mi przez głowę, ale chwilę później opamiętałam się i skarciłam w myślach. Wiedziałam, że muszę zacząć myśleć, a nie panikować. Problem w tym, że mój mózg nie podsuwał mi teraz żadnego dobrego rozwiązania, a odgłosy pościgu wzmagały się.

Mijałam kolejne metry korytarza, mrużąc oczy przy słabym świetle zwisających z sufitu żarówek. Przez myśl, przeszło mi, że pracujący w takich warunkach woźny, musi mieć coś wspólnego z kretem. Wąskie, niedoświetlone korytarze są jego codziennością. W tych warunkach musi spędzić każdego dnia po kilka godzin. Ja, na pewno bym tutaj umarła, albo z nudów, albo ze strachu.

W momencie, kiedy zaczęłam się zastanawiać, jak długi może być ten korytarz, ujrzałam, jak z mroku przede mną wyłania się jednolity zarys ściany. Kilka chwil później stałam przy niej, nie wierząc, że nie ma gdzie dalej pójść. Wyciągnęłam rękę i oparłam dłoń o zimne cegły. Nie było żadnego skrzyżowania, ani rozwidlenia, które dawałoby mi jakiś wybór. Nie było także drzwi, ani schodów, które mogłyby prowadzić gdziekolwiek, byle tylko ratowały przed pogonią. Tak, teraz dopiero nastąpił naprawdę dobry czas na panikowanie. Popraw mnie, jeżeli uważasz inaczej.

Jedyne, co mi przyszło do głowy, to schować się i siedzieć cichutko jak mysz pod miotłą. Kilka dobrych metrów wcześniej, pod ścianą stała jakaś szafka. Była na tyle duża, aby skulić się za jej bokiem, przytulić plecy do ściany i czekać w ukryciu.

Starałam się nie wykonywać niepotrzebnych ruchów i oddychałam bardzo płytko. Nasłuchiwałam zbliżających się kroków. Wydawało się, że trwa to w nieskończoność, a w rzeczywistości mijały zaledwie sekundy. Całe zestawy niepokojących obrazów pragnął się teraz wydostać z mojej podświadomości. Z całych sił starałam się je powstrzymać, jednakże niektóre z nich były bardziej natarczywe niż można się było spodziewać.

Tupot butów trących o niezamiataną od wieków betonową posadzkę, stał się tak wyraźny, że mogłam odróżnić styl poruszania się poszczególnych osób. Parę kroków ode mnie znajdowały się trzy z nich, co oznaczało, że u podnóża schodów prowadzących tutaj na dół, musieli się rozdzielić i pozostała trójka ruszyła szukać mnie po drugiej stronie piwnicy. Nie dawało mi to żadnej znacznej przewagi, ale pozwoliło mieć nadzieję, że łatwiej będzie wyjść z tego cało.

Opuściłam wzrok i zwinęłam się w kulkę, jeszcze bardziej niż przed chwilą. Chciałam być teraz tak malutka, jak ziarenko piasku. Wyobrażałam sobie, że znajduję małą buteleczkę, z nieznanym mi płynem i przywiązaną do niej karteczkę z napisem „Wypij mnie”. Szkoda, że takie rzeczy zdarzają się wyłącznie w książkach lub filmach. Wiesz, akurat w tej chwili bardzo by mi to pomogło.

Trzy osoby minęły szafkę, nie rozglądając się w ogóle na boki. Skulona, widziałam jedynie ich nogi, stawiane jedna za drugą tuż obok mnie. Nie zauważyli osoby schowanej praktycznie na wyciągnięcie ręki i poszli dalej. Wiedziałam, że to moja jedyna szansa. Błyskawiczna decyzja. Teraz, albo nigdy, bo lepszego momentu już dziś nie będzie.

Głęboki wdech, dwa, trzy. Wyskoczyłam zza szafki, alarmując ich o mojej obecności. Zanim zdążyli się odwrócić minęłam ją, złapałam za róg i z całej siły pociągnęłam. Pomysł nie był najgorszy. Dwie drewniane skrzynie runęły wszerz korytarza, tarasując przejście. Trzy uwięzione za nimi osoby zostawiłam krzyczące za plecami i puściłam się biegiem wzdłuż korytarza. Wiedziałam, że czym szybciej znajdę się przy schodach, tym większe mam szanse na ucieczkę. Szybko, chodź ze mną.

Za sobą słyszę głuche uderzenie oraz dźwięk łamanego drewna. Szafka nie była zbyt mocna. Wilgoć musiała dobrze dać się jej we znaki, skoro tak szybko poddała się bezmyślnej sile. Oddycham głęboko i nie zatrzymuję się nawet na chwilę. Nie mogę pozwolić sobie teraz nawet na chwilę odpoczynku. W końcu, tak niewiele dzieli mnie od upragnionego bezpieczeństwa. Czuję, jak przy każdym kroku moje serce pulsuje, tłocząc krew, buzującą w żyłach niczym gotująca się w garnku woda.

W końcu udaje mi się dotrzeć do schodów. Z góry dociera tu delikatne światło, co oznacza, że drzwi prowadzące do holu, jeszcze nie są zamknięte. Chyba tym razem mam szczęście. Pospiesznie stawiam kroki na kilku stopniach, widząc już wyjście z piwnicy.

Nagle czuje potężne szarpnięcie. Na ułamek sekundy zatrzymuję się w miejscu, a ubranie niemal mnie dusi. W kolejnej sekundzie, ta sama siła rzuca mnie na przeciwległą ścianę. Przy zderzeniu z nią czuję jedynie niemożność wciągnięcia powietrza do płuc. Dopiero chwilę później moje plecy eksplodują bólem. Osuwam się na podłogę i podnoszę wzrok. Tuż przy moich stopach stoi Rafał i bacznie mi się przygląda. Uśmiech na jego ohydnej gębie, mówi sam za siebie. Tryumf w czystej postaci. Nienawidzę go!

Do czasu, kiedy znajduje nas reszta bandy, Rafał zdąża zamknąć drzwi prowadzące z holu do piwnicy. Włącza latarkę w swoim telefonie i wraca do mnie, by napawać się swoim zwycięstwem. To nie może się dziać naprawdę.

– Weźcie tą szmatę, idziemy znaleźć sobie jakieś ciche pomieszczenie, żeby się z nią rozprawić.

– Co planujesz teraz zrobić? – Pyta Kamila, spoglądając na niego nerwowo.

– A jak myślisz? Jaki mam wybór? Wiesz, tak samo dobrze jak ja, że to ścierwo nie będzie milczeć.

– Chyba sobie żartujesz! – Krzyknęła Beata – Postradałeś zmysły?

– Nie dam się pogrążyć jakiejś głupiej cipie! Jak to mówią w filmach? Niewłaściwa osoba znalazła się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Nie kazałem jej nas śledzić. To wszystko jej wina.

– Nie posuniesz się chyba aż tak daleko? Są pewne granice!

– Zrobię wszystko, co będzie trzeba, aby tylko pozbyć się zagrożenia. Potrzebuję tej kasy, tak samo jak wy, a może nawet bardziej. Nie pozwolę się wywalić ze szkoły i nie pozwolę się odciąć od świetnego interesu.

– Daj spokój, przecież możemy się na jakiś czas powstrzymać, żeby zrzucić z siebie podejrzenia. Pozbędziemy się towaru i jej zeznania obrócą się przeciw niej. Kiedy sprawa przycichnie, powoli wrócimy do interesu.

– Nie mogę tak ryzykować i nie mogę zwolnić tempa. Do tego czasu, na rynku pojawią się nowi gracze i o powrocie będziemy mogli sobie pomarzyć. Nie każę wam nic robić, jedynie siedzieć cicho i pozwolić mi zająć się rozwiązaniem naszego problemu. Upewnię się tylko, że żadna niewygodna informacja nie opuści tej piwnicy.

– Zawsze wiedziałam, że jesteś psychopatą, ale nie myślałam, że aż tak popieprzonym – przerwała im Kamila. – Pomyśl, co robisz i jakie to będzie miało konsekwencje.

– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Przestańcie mnie pouczać jak mam załatwiać swoje sprawy. Jeżeli nie chcecie pomóc, to chociaż nie przeszkadzajcie. Wypad na górę i ani słówka na temat tej rudej szmaty.

– Nie myśl sobie, że przyłożę do tego rękę – podsumowała rozmowę Kamila.

– Idę z tobą – zawtórowała jej Beata, wspinając się na pierwsze schodki.

– Spieprzajcie, tchórzliwe cipy! Zobaczymy się przy podziale kasy i ciekawe, co wtedy powiecie o swoim wkładzie w nasz biznes!

W trakcie tej rozmowy ból pleców powoli zmienia się z ogłuszającego w całkiem znośny. Nadzieja, że dziewczyny przekonają Rafała, aby zostawił mnie w spokoju, umyka jak woda między palcami. Różne opcje, który mogłyby prowadzić do miłego zakończenia tego dnia, pozostają w sferze niespełnionych marzeń.

– Dobra, dosyć czekania. Bierzcie ją chłopaki, zanim dojdzie w pełni do siebie. Idziemy poszukać przytulnego kącika i zakończymy tą niepotrzebną farsę.

Niezbyt delikatne szarpnięcie, unosi mnie w górę. Jednakże, Jakub i Marek okazują się nie być aż tak silni, jak mi się wydawało. Czubkami butów, bezwiednie znaczę ślad, dzięki któremu – mam nadzieję – łatwo będzie można śledzić naszą trasę. Nie mam siły ani ochoty iść, a oni nie mają na tyle siły by unieść wyżej moje bezwładne ciało. Kilka zakrętów później dochodzimy do drzwi opatrzonych ledwie widocznym napisem „Warsztat”. Rafał uchyla drzwi, które wcale nie stawiają mu oporu. Zapala się światło i widzę wiszące na ścianach rzędy różnych narzędzi. Wygląd większości z nich nie mówi mi nic na temat ich przeznaczenia. Tobie zapewne także.

– No chłopaki, co za niesamowite szczęście. Wydaje się, że mamy tu całkiem dużo przydatnych pomocy naukowych. – W głosie Rafała słychać sadystyczną radość.

Na środku pomieszczenia stoi stary stół. Wygląda na dość sfatygowany, jakby miał się lada chwila poskładać pod własnym ciężarem. Ku mojemu zdziwieniu, bez problemu wytrzymuje mój własny ciężar. Powiedz mi, że ten dzień może się jeszcze skończyć dobrze.

– Od czego by tutaj zacząć? Młotek, brzeszczot, kombinerki, łom, szczypce, papier ścierny, nożyczki, lutownica, nóż do tapet, sekator? Jak myślisz ruda dziwko? Czy któreś z tych narzędzi, będzie dla ciebie odpowiednie?

– Jesteś chorym kutasem, wiesz o tym? – Szepczę mu do ucha, kiedy nachyla się nade mną. Jego mina wystarcza, aby na chwilę zapomnieć o strachu.

Nagle, jego twarz rozjaśnia serdeczny uśmiech. Czuję jak szereg mrówek ochoczo ewakuuje się wzdłuż mojego kręgosłupa. Co też mogło mu wpaść do tej pustej łepetyny? Strzelam wzrokiem dookoła, ale z mojej pozycji niewiele mogę zobaczyć.

– To cię uspokoi. Zupełnie jak łańcuch ujarzmia psa przy budzie.

Używają starego sznura żeby opleść mi nadgarstki oraz kostki i przywiązać je do nóg stołu. Stopniowo przestaję mieć możliwość jakiegokolwiek większego manewru. Wystarcza kilka ruchów żeby boleśnie otrzeć skórę. Czuję jak panika próbuje przejąć nade mną kontrolę. Trzymam się przy zmysłach resztkami sił. Kątem oka widzę, jak coś lśni w półmroku. Jakieś metalowe narzędzie odbija światło wprost do moich oczu. Nie jestem w stanie wygiąć się na tyle, żeby je dokładnie zobaczyć.

– Jakub, stój na czatach. Muszę wiedzieć, czy nikt się nie zbliża. Marek, zorganizuj jakiś knebel.

– Może być ta brudna szmata?

– Będzie idealna, wpychaj.

Potężne uderzenie spada na mój brzuch. Stół trzeszczy. Ciało próbuje zgiąć się wpół, ale więzy trzymają mocno. Bezwiednie otwieram usta, ale krzyk dławi wepchnięta pomiędzy zęby, śmierdząca smarem szmata. Ostatkiem sił udaje mi się powstrzymać odruch wymiotny.

– Szmata dla szmaty! – Radośnie zakrzykuje Rafał. – Coś pięknego.

Czuję jak po kolei poluźnia się materiał swetra, podkoszulki oraz spodni. Para zimnych ostrzy nożyczek przesuwa się po moim ciele, znacząc linie nacięć. Resztki mojego ubrania lądują na podłodze, rzucone w róg pomieszczenia.

– Nie wyglądasz najgorzej, suczko – odzywa się Rafał, przyglądając mi się lubieżnie. – Co za szkoda, że nie mamy więcej czasu. Być może zabawilibyśmy się z tobą nieco inaczej. Tymczasem przejdźmy do rzeczy.

Głośne plaśnięcie oraz odgłos łamiących się kości następuje tuż po jego wypowiedzi. Ogromny ból rozsadza moją prawą dłoń i biegnie wzdłuż ramienia. Mój krzyk ledwo przebija się przez materiał. Nie wiem nawet, kiedy ten palant zdążył wziąć do ręki młotek i wziąć zamach. Następne uderzenie ląduje wprost na moim lekko ugiętym, lewym kolanie. Automatycznie naprężam całe ciało. Nadal próbuję krzyczeć.

– Zupełnie nie przypomina to wbijania gwoździ, nie uważasz? – Szepcze mi do ucha Rafał. – Będziesz musiała mi uwierzyć na słowo, bo niedane ci będzie tego spróbować.

Nagle zimny dreszcz przeszywa mój brzuch. Chwilę później to samo miejsce eksploduje bólem, ciepłem i lepką krwią. Czuję, jak moja skóra rozchodzi się na boki w miejscu nacięcia. Niedługo muszę czekać, aż to samo dzieje się na lewym ramieniu. Krzyczę z całych sił, ale niewiele to daje. Ledwo udaje mi się nabrać do płuc powietrza. Nagle coś twardego chwyta za jedno z moich żeber i zaciska się na nim z całych sił. Skóra napina się do granic możliwości, po czym stalowe szczypce pokonują jej opór i zamykają się ciasno wokół kości. Następuje szarpnięcie, drugie i trzecie, aż żebro także poddaje się brutalnej sile. Przez chwilę czuję, jakby cała klatka piersiowa miała się otworzyć. Proszę, pomóż mi.

– Całkiem silne te kości. Spróbujmy czegoś innego.

Łzy zaczynają cieknąć mi po policzkach. Wiem, że do końca jeszcze daleko, a już ledwo wytrzymuję. Czuję jak kolejne narzędzie zaciska się na małym palcu mojej prawej dłoni. Szybki ruch, krótkie szczęknięcie metalu o metal. Krzyczę ile sił w płucach. Część mojego palca upada na podłogę, a chwilę późnej kapie na nią krew. Ta sama procedura powtarza się jeszcze przy kilku palcach rąk i nóg.

– Ostry ten sekator, nie prawda? – Rafał rozkoszuje się swoją okrutną robotą.

Odkłada wykorzystane narzędzie z powrotem na miejsce i wyciąga z szafki zwinięty papier ścierny. Odrywa pokaźną część i sprawdza ją palcem. Szeroki uśmiech rozjaśnia mu twarz. Chwilę później czuję, jak ostra faktura papieru ściernego znaczy głębokie bruzdy na mojej twarzy. Uczucie przypalania żywym ogniem zalewa moje myśli. Dlaczego to się nie kończy? Ile trzeba wycierpieć, żeby w końcu stracić przytomność, albo po prostu umrzeć.

– Tato, Mamo, kocham was tak bardzo. Pomóżcie mi.

– Co tam majaczysz, durny rudzielcu? Chcesz więcej?

Teraz papier ścierny powoli podąża wzdłuż mojej klatki piersiowej. Chcę umrzeć. Dlaczego nie mogę umrzeć? Ktokolwiek czuwa nade mną, niech pozwoli mi już odejść. Nie chcę znosić tego wszystkiego ani chwili dłużej.

– Chcę umrzeć. Chcę umrzeć – szeptam do siebie raz za razem.

Nie czuję żeby moje usta się poruszały. Czuję za to słodko-gorzki smak swojej własnej krwi, która oblepia całą moją twarz. Nerwowe drgawki wstrząsają raz po raz moim ciałem. Nie mogę ich powstrzymać. Czy ty wiesz, jak to cholernie boli?

– Wyglądasz jak gówno, droga koleżanko. Ale zaczekaj chwilę, mam jeszcze jeden świetny pomysł. Na pewno ci się spodoba.

Nie jestem w stanie zobaczyć, co robi Rafał. Wzmaga to mój strach. Jego palce przytrzymują moją dłoń. Nie mam nawet siły się wyrywać. Czuję jak cienkie narzędzie z ostrymi ząbkami naciska na skórę mojego nadgarstka. Palce Rafała zaciskają się mocniej, do tego stopnia, że wyczuwalny staje się puls. Nie wiem tylko, którego z nas. Zaledwie sekundę później płaskie, metalowe ząbki wbijają się w skórę i błyskawicznie przesuwają rozszarpując ją razem z naczyniami krwionośnymi. Z nadgarstka bucha gęsty strumień krwi wyrzucony pod ciśnieniem. Te same, oblepione krwią ząbki dotykają mojego gardła. Nareszcie to wszystko się skończy. Ból jest już nie do wytrzymania. Zrób to.

– Co tu się kurwa dzieje?! – Od strony drzwi dociera przerażony krzyk. Głos nie przywołuje mi przed oczy żadnej znajomej twarzy. – Oszalałeś?

Podejrzewam, że Jakub i Marek zdążyli się już ulotnić. Rafał najwidoczniej tego nie zauważył, będąc zbyt zajęty swoją zabawą. Ktoś wbiega do środka, słychać szamotanie i krzyki. Z chwili na chwilę, stają się one coraz odleglejsze. W końcu nikną, a ich miejsce zajmuje głucha cisza.

Nie widzę. Nie czuję. Nie słyszę. Słabnę. Czyżbym w końcu umierała? Tracę świadomość. Pragnę śmierci. Pogrążam się w pustce. Tutaj w bezkresnej ciemności jest tak przytulnie. Tak boleśnie długo na nią czekałam. Chodź ze mną.

Płynę w nieskończonej otchłani, otulona kojącą ciszą. Spokojnie oddycham aksamitną pustką. Lekka niczym piórko na wietrze, daję się ponieść każdemu podmuchowi nienamacalnej próżni. Oślepiająca czerń wypełnia odległy horyzont. Niczego więcej nie potrzebuję. Chaotyczny spokój ogarnia mnie od palców stóp po końcówki włosów. Nieśpieszna wieczność oczekuje mojego oddania. Pełnego oddania jej niezmierzonej potędze. Nicość pieści moją duszę z głęboką troską. Wypełniona ogłuszającą radością, dryfuję w słodko-gorzkie objęcia niedalekiej wieczności. Pragnę zanurzyć się głęboko w ogromnej przepaści mojej podświadomości. Świetlista ciemność. Światło.

Otwieram oczy i zginam się w pół, odrywając głowę od miękkiej poduszki. Ciepła kołdra zsuwa się, poddając działaniu grawitacji. Nie wiem gdzie jestem. Na pewno nie w domu i nie w pokoju tortur. Światło lampy nie pozwala mi dostrzec szczegółów. Obraz jest nieostry, a moje oczy z całych sił nie chcą się przyzwyczaić.

– Trochę to trwało młoda damo, ale widzę, że udało się całkiem nieźle.

Ten sam głos, który przerwał Rafałowi w piwnicy. Tym razem jednak spokojny, może lekko zaniepokojony. Nie kojarzysz, kto to może być?

– Oj, sprawili mi problem ci twoi koledzy – kontynuował.

– Nie są moimi kolegami – wyszeptałam, sepleniąc zdrętwiałym językiem.

– Oczywiście. Wybacz moją niepotrzebną ironię. Nie chciałem cię urazić.

– Nie uraziłeś – położyłam się z powrotem, zbyt osłabiona żeby siedzieć.

– Wiesz, cieszę się. Trochę czasu zajęło mi poskładanie cię z powrotem w całość, ale skoro rozmawiamy, to chyba się udało.

– Wybacz, ale nic nie rozumiem z tej paplaniny.

– W zasadzie umarłaś. Ale bez obaw, nie przez to, co spotkało cię w piwnicy. Chociaż, gdybym nie pojawił się w odpowiednim momencie, zapewne znalazłbym jedynie zimne, zastygłe już i zmasakrowane zwłoki.

– Więc Rafał nie dokończył swego dzieła?

– Jego koledzy uciekli podwijając ogony, zupełnie jak bezdomne kundle. Tymczasem ja, żeby ci pomóc musiałem pozwolić ci umrzeć. Nie chciałem tego, miałem co do ciebie zupełnie inne plany. Na pewno nie chciałem uśmiercać ciebie tak wcześnie. Oprawcy nie pozostawili mi jednak wielkiego wyboru, nie uważasz?

– Chyba nie rozumiem, co chcesz mi powiedzieć.

Otwieram oczy, zaniepokojona tym, co dociera do moich uszu. Te zaczynają się przyzwyczajać do widoku otoczenia bardzo opornie.

– Jeżeli wydaje ci się, że to wszystko co się zdarzyło, tylko ci się przyśniło, pozwolę ci w to wierzyć. Wolno ci myśleć wszystko, co tylko cię usatysfakcjonuje. Jeżeli jednak interesuje cię prawda, to ten chłopak zakatował cię na śmierć, a ja podarowałem ci z powrotem twoje cenne życie. Chciałbym żebyś nigdy o tym nie zapomniała. Ostateczny wybór należy jednak do ciebie.

Cały czas czuję ścisk w żołądku. Jestem głodna i uczucie to wzmaga się z każdą chwilą, kiedy o tym myślę. Przydałaby się kanapka z masłem orzechowym i jakiś sok do popicia.

– Nie przywykłam do uciekania przed prawdą. Nadal jednak nie rozumiem, co się stało po twoim wejściu. Całkowicie odpłynęłam. Myślałam, że umieram. Do diabła, chciałam w końcu umrzeć.

– Nie dziwię się, wyglądałaś jak kawał gówna – kąciki jego ust uniosły się w górę.

– Dzięki za obrazowe porównanie. Mogłeś je sobie darować.

W końcu rozmyte kontury zaczęły wyglądać tak jak powinny, a obraz przestał wydawać się podwójny. Spoglądam na mojego wybawcę i poznaję jego twarz. Widuję go bardzo często. Pracuje w szkole, ale nigdy nie zwracałam na jego osobę większej uwagi. Teraz rozumiem, dlaczego to akurat on pojawił się w piwnicy. A ty?

– Czy szkolny woźny ma u siebie coś do jedzenia?

– Rozumiem, że wzrok wrócił już do normy. Wszystko idzie zgodnie z oczekiwaniami. Głód też pojawił się wtedy, kiedy powinien. Pięknie. Na imię mam Wojtek.

– Dziwny pan jest. Trochę mroczny, ale jakoś nie czuję strachu.

– Przyjmę to, jako komplement. Mnie jednak nie musisz się obawiać.

Pan Wojtek wyszedł do sąsiadującego pomieszczenia. Chwilę później wrócił z jabłkiem. Siadam na łóżku nogami dotykając podłogi. Zimna, betonowa posadzka. Biorę jabłko i niecierpliwie wgryzam się w nie tak głęboko, jak tylko pozwala mi szczęka. Przeżuwam pośpiesznie, aby jak najszybciej połknąć kolejne kawałki. Chwilę później czuję, jak miąższ rośnie mi w ustach. Nagle stał się ohydny, wręcz paskudny.

– Tfu – wypluwam zawartość ust na podłogę. – Co ty mi dałeś? Zgniłe jabłko?

– Z jabłkiem jest wszystko w porządku.

– A ze mną to niby nie jest?

Woźny potwierdzająco kiwnął głową.

– Chodź ze mną. Coś ci pokażę – wstał i ruszył w stronę drzwi.

Niepewnie stanęłam na nogach. Ledwie stawiałam kolejne kroki. Jedynie ciekawość pchała mnie do przodu. Woźny przekroczył próg drzwi i zapalił światło w drugim pokoju. Ruszyłam za nim. Do moich nozdrzy dotarł słodki zapach. Ciężko było określić, co mogło go wydawać, ale był taki przyjemny i zapraszający. No i zagadkowo znajomy. Puste pomieszczenie, do którego wchodziliśmy było nim wypełnione. W kącie, przy ścianie leżał związany, nieprzytomny chłopak.

– To Rafał. Co mu zrobiłeś?

– Nie mógł mieć ze mną szans. Pomyślałem, że zamiast go zabijać zrobię ci prezent.

– W sklepie nie mieli cukierków albo modnych ciuszków?

– Ha. Ha – zaśmiał się na niby i kontynuował – Tak jak już mówiłem wybór należy do ciebie. Nadal możesz zdecydować się umrzeć. Co ważne, nie doznasz już takich katuszy jak poprzednim razem. Ale masz też drugą opcję. Pij! – Wskazał na nieprzytomnego chłopaka.

– Jesteś obleśny – zareagowałam odruchowo.

– Pozwoli ci to przejść ostatni etap przemiany. Jeżeli jednak nie chcesz przyjąć mego daru, nie musisz, a za parę godzin będziesz wolna.

– Chyba sobie ze mnie jaja robisz. Dawno przestałam wierzyć w bajki o potworach.

– Bajki o potworach, mówisz – zabrzmiał na urażonego.

Ujrzałam w jego oczach coś dziwnie nienaturalnego. Usta rozszerzyły mu się w szerokim uśmiechu a górne kły zaczęły się powoli wydłużać. Z początku myślałam, że oto zadziałała moja bujna wyobraźnia, ale szybko okazało się, że jego zęby wcale nie zamierzały przestać, nawet po kilkukrotnym mrugnięciu oczyma. Urosły o całe trzy centymetry. Oczy Pana Wojtka też się zmieniły. Jego tęczówki straciły kolor i zrobiły się całe białe, jedynie źrenice pozostały czarne. Chyba nawet czarniejsze niż normalnie.

Panicznie odskoczyłam w tył uderzając plecami o ścianę. Jeżeli nie podał mi wcześniej jakiegoś podejrzanego specyfiku, albo jeżeli to nie jest jakiś popieprzony sen, to chyba postradałam zmysły. Pomóż mi.

– Moja droga, oferuję ci życie wieczne – powiedział to z takim spokojem, jakby zamawiał kanapkę w fastfoodzie.

Jego twarz zmieniła się na powrót w ludzką, a on sam wyszedł zamykając za sobą drzwi. Mój wzrok utkwił na Rafale. W głowie słyszałam tysiąc sprzecznych propozycji, dotyczących tego, co powinnam teraz zrobić. Żadna nie wydawała się być wystarczająco dobra, żeby wprowadzić ją w życie, ani totalnie beznadziejna, aby móc ją po prostu odrzucić. Nad tym wszystkim górowało jednak potężne uczucie głodu wzmacniane przez tajemniczo znajomą woń unoszącą się w powietrzu.

Mój wzrok powędrował po pokoju. Skurcze całego układu pokarmowego dawały się już mocno we znaki. Westchnęłam głęboko i zbliżyłam się do chłopaka. Natychmiast poczułam jak słodki zapach, który wdarł się do moich nozdrzy bez zaproszenia, przybiera na sile. Chłopak był pobity i miał kilka poważnych ran. Widok krwi mnie zahipnotyzował. Głód powiększył się co najmniej dziesięciokrotnie. Sięgnęłam do Rafała palcem i nabrałam nieco krwi na spróbowanie. Chwilę później, prawie jak uzależniona, wgryzałam się w okolice tętnicy szyjnej chłopaka jak w soczystą pieczeń. Cudownie smaczna, gęsta ciecz spływa w dół mojego gardła. Prostuję plecy i unoszę głowę do góry, aby dokładnie poczuć jak powoli przesuwa się wzdłuż przełyku Nigdy dotąd nie piłam czegoś tak pysznego. Chwila trwa, a ja staram się nią delektować ile się tylko da. Szkoda, że nie możesz tego poczuć.

Nagle mój żołądek rozpala uderzenie bólu. Zginam się wpół, jęcząc. Jakąś chwilę później ból wypełnia każdą komórkę mojego ciała. Pali niczym ogień i pulsuje razem z krwią w żyłach. Zastygam w bezruchu, zwinięta w kłębek przy ścianie. Może zaraz przestanę to czuć. Powoli ogień dociera do najgłębszych zakamarków mózgu. Głowę rozpala mi ból tak uporczywy, jakiego nigdy nie odczuwałam. Ściskam ją dłońmi z całych sił, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Nie mogę otworzyć ust żeby krzyknąć. Sztywnieję, wszystkie mięśnie napinają się jednocześnie.

W ułamku sekundy wszystko ustaje. Nie czuję żadnego bólu. Czuję się jednak jakoś inaczej. Wstaję z podłogi i staję prosto w lekkim rozkroku. Głód nadal daje się we znaki. Tłumi wszystkie pozostałe pragnienia, zakłóca każdą inną myśl. Niemal pozbawia możliwości logicznego myślenia.

Wyczuwam jak nade mną worki wypełnione litrami przepysznego, karmazynowego płynu, chodzą sobie beztrosko po korytarzach szkoły. Przypomina mi to teraz jeden wielki bufet. Nie uważasz, że to zabawne porównanie?

Nagle chłopak odzyskał przytomność i zaczął się kręcić i jęczeć. Z bólu, czy ze strachu, nie jestem pewna. Nawet nie za bardzo mnie to interesuje. Jego przerażony wzrok świdrował mnie pytająco. Teraz chyba sam myślał, że postradał zmysły. Zbliżyłam się i przysunęłam swoją twarz do jego. Gdybyś tylko mógł zobaczyć jego minę.

– Nadal jestem głodna – wyszeptałam powoli, uśmiechając się słodko.

 

2014-09-22 | Radosław Duszyński

Koniec

Komentarze

Hmmm. Przeczytałam jakieś dwadzieścia tysięcy znaków, a bohaterka jeszcze nie zdążyła dotrzeć do szkoły. Trochę wolno się to wszystko dzieje.

Dziewczyna wydaje mi się lekko sprzeczna – z jednej strony wiesza sobie fosforyzujące gwiazdki nad łóżkiem, z drugiej co rano prostuje włosy i robi staranny makijaż. Wydaje mi się, że ani jedno, ani drugie nie pasuje zbytnio do szesnastolatki. Mam nadzieję, że później ta niespójność się wyjaśnia.

 bez wahania zamieniłabym je w zamian

Za dużo grzybków w barszczu.

podtrzymujące tą ścianę najróżniejszych materiałów.

Tę ścianę.

Babska logika rządzi!

Zgadzam się z Finklą. Troszku wolno akcja się toczy. Takie coś przechodzi bez problemu w książkach – gdzie (w momencie kupna) połowę roboty za autora odwala opis na tylnej okładce, ćwierć nazwisko i dobra grafika z przodu.

W opowiadaniach, gdzie nie wiemy czego się spodziewać (przyjmując tutaj moment kupna książki, jako równoważny z pierwszą, świtającą gdzieś z tyłu głowy opinią co do opka), trzeba te pierwsze akapity jakoś zawiązać akcją, albo przynajmniej dać czytelnikowi do zrozumienia, że będzie się działo.

Innymi słowy, pierwsze akapity to brutalnie mówiąc, próba skoku na kasę (czyt. zainteresowanie) odbiorcy. Wyobraź sobie takiego Terminatora, gdzie przez pierwsze pół godziny montują Arnolda… nie do oglądania rzecz, chyba, że na Discovery.

Także cięcia, cięcia w scenariuszu pożądane :)

And one day, the dream shall lead the way

Straciłem zainteresowanie wydarzeniami, gdy Rafał, po jednoznacznym zapowiedzeniu, co zrobi z Marchewką, pozwolił bezproblemowo odejść dwóm swoim wspólniczkom.

Pracownia zajęć technicznych jako sala tortur? No, powiedzmy. Ale wampir na posadzie woźnego? Prawdę mówiąc dopiero od sceny egzekucji zaczyna się prawdziwa akcja – ukryć zwłoki Rafała, oddalić podejrzenia, zamaskować się i tak dalej – ale tego nie ma… Jest tylko trzy razy za długi wstęp.

Starałam się być dzielna, ale opowiadanie zmogło mnie. Przeczytałam połowę, cały czas mając nadzieję, że może w końcu coś zacznie się dziać, ale obawiam się, że to nadzieja płonna.

Przykro mi to pisać, ale dawno nie czytałam tak nudnego tekstu. Poraziła mnie wszechobecna zaimkoza.

 

Za­wsze mnie za­sta­na­wia­ło, jakim trze­ba być ma­so­chi­stą, żeby wpaść na wy­na­la­zek tak iry­tu­ją­cy… – …wpaść na pomysł tak iry­tu­ją­cy…

Na wynalazki nie wpada się.

 

…czy tak słabo roz­po­czę­ty dzień bę­dzie miał od­wa­gę roz­krę­cić się jesz­cze bar­dziej… – Czy słabo rozpoczęty dzień już jest rozkręcony, skoro może rozkręcić się jeszcze bardziej? ;-)

 

…ale okieł­zna­nie tych dzi­kich loków, bywa naj­czę­ściej nie­sły­cha­nie akro­ba­tycz­nym wy­zwa­niem. – Czy bohaterka próbuje okiełznać loki, stojąc na głowie lub tańcząc na linie? ;-)

 

Za­wsze uwiel­bia­łam cho­dzić na bosoZa­wsze uwiel­bia­łam cho­dzić boso

 

Od tej chwi­li, in­for­ma­cję prze­cho­wy­wać bę­dziesz rów­nież ty.Od tej chwi­li, in­for­ma­cję prze­cho­wy­wać bę­dziesz rów­nież ty.

 

Nie jest to rzecz, jaką czło­wiek otwar­cie chwa­li się w to­wa­rzy­stwie.Nie jest to rzecz, którą czło­wiek otwar­cie chwa­li się w to­wa­rzy­stwie.

 

…a na to luźny, jasno szary swe­te­rek z du­ży­mi oczka­mi, po­zwa­la­ją­cy za­lot­nie od­sło­nić jedno z ra­mion. – …a na to luźny, jasnoszary swe­te­rek…

Co jasnoszary sweterek widzi dużymi oczkami? ;-)

 

To bę­dzie dzi­siej­szy ze­staw dnia. – Brzmi fatalnie.

 

…jaki dziś wła­ści­wie mamy dzień. Na­stę­pu­je ana­li­za tego, co muszę dziś za­brać… – Powtórzenie.

 

Gdy mam już za­my­kać drzwi mo­je­go ma­łe­go sank­tu­arium w mojej gło­wie za­czy­na wyć sy­re­na alar­mo­wa. – Czy słyszałaby syrenę w cudzej głowie? ;-)

 

Jest tylko jeden pro­blem, wła­śnie cechę odzie­dzi­czy­łam po nim ja.Jest tylko jeden pro­blem, wła­śnie cechę odzie­dzi­czy­łam po nim ja.

 

Oj­ciec za to, wziął głę­bo­ki wdech i na­brał do płuc po­tęż­ną ilość po­wie­trza. – Masło maślane.

 

– Jak śmiesz głu­pia smar­ku­lo – ener­gicz­nie wstał od stołu i skie­ro­wał do mnie swoje kroki, strasz­nie się przy tym usztyw­nia­jąc. – – Jak śmiesz, głu­pia smar­ku­lo!Ener­gicz­nie wstał od stołu i podszedł do mnie, strasz­nie się przy tym usztyw­nia­jąc.

Czy mógł skierować cudze kroki?

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

…nie­dłu­go tem­pe­ra­tu­ra spad­nie po­ni­żej zera i za­cznie padać śnieg. – Powtórzenie.

 

…każdy z nas po­wi­nien mieć miej­sce, do któ­re­go może się udać, aby ode­rwać swoje myśli od rze­czy nie­przy­jem­nych. Te, było z całą pew­no­ścią moje.To, było z całą pew­no­ścią moje.

 

Za bo­iskiem zie­mia po­wo­li wzno­si­ła się do góry – Czy mogła wznosić się do dołu? Czy wznosiła się jak np. pył na wietrze? ;-)

Proponuję: Za bo­iskiem teren po­wo­li wzno­si­ł się

 

Daj­cie mi przejść, de­bi­le i skończ­my bła­ze­na­dę.Daj­cie mi przejść, de­bi­le i skończ­my bła­ze­na­dę.

 

Za­je­bię sukę – krzyk­nął, lecz nie zdą­żył już ni­cze­go zro­bić.Za­je­bię sukę – krzyk­nął, lecz nie zdą­żył już ni­cze­go zro­bić.

 

Tego sza­re­go Sznau­ce­ra po­zna­ła­bym wszę­dzie. – Dlaczego sznaucer jest napisany wielką literą?

 

Otrze­pa­łam brud­ne ślady z kolan i ru­szy­łam dalej jakby nic się nie stało. – Jak wyglądają ślady z kolan? ;-)

Proponuję: Otrze­pa­łam kolana z brudu i ru­szy­łam dalej, jakby nic się nie stało.

 

Mia­łam na­dzie­ję prze­trwać ko­lej­ne lek­cje i od­da­lić się od szko­ły jak naj­da­lej się da… – Powtórzenie.

 

Gdy dy­rek­tor w końcu za­pro­sił mnie do swo­je­go biura… – Czy dyrektor szkoły rzeczywiście pracował w biurze?

 

Jak za­wsze zer­kał spod swo­ich oku­la­rów, nie uno­sząc głowy znad ster­ty pa­pie­rzysk za­le­ga­ją­cych na jego biur­ku. – Czy, mając pochyloną głowę i zerkając spod okularów, można sobaczyć coś więcej poza czubkiem własnego nosa? ;-)

 

Jakaś deska w pod­ło­dze zło­śli­wie ode­zwa­ła się, kiedy sta­nę­łam na niej nogą. – Czy istniała możliwość stanięcia na desce nie nogą? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka