- Opowiadanie: mumens - Po lepszej stronie

Po lepszej stronie

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Po lepszej stronie

 – Naprawdę tak sądzisz, Burchardzie? – zapytał szeptem wiekowy mężczyzna w gustownym garniturze. Wytarł spocone dłonie o nogawki spodni i poprawił okulary.

– Oczywiście, Edgarze – odparł czarnowłosy brodacz, znacznie od rozmówcy młodszy. – Ale zakończmy już dyskusję. Jesteśmy w kościele, więc może się pomodlimy? – dodał z szerokim uśmiechem.

– Ciszej – pouczył ich niziutki blondyn o niewielkiej wadze i skrzeczliwym głosie.

Wszyscy siedzieli w ekskluzywnej loży, wybudowanej przed trzema laty pod sklepieniem największego europejskiego kościoła. Specjalna szyba powiększała postać idącego kilkadziesiąt metrów niżej papieża, który zaraz rozpocznie mszę. Ogromna świątynia gościła osiemnaście tysięcy wiernych. Relację z mszy nadawały wszystkie europejskie telewizje. Żarty się skończyły. Należało przemówić zdecydowanym tonem do zaniepokojonego ludu.

– Cisza nas nie ocali – brodacz ponownie zaprezentował nieskazitelnie białe zęby.

– A okazanie odrobiny szacunku cię nie zabije – odparł spokojnie Oswald. Najstarszy z czwórki zarządców. – Weźcie przykład z Rodryga – wskazał palcem blondyna, który siedział skupiony na brzegu ławki i nie zamierzał zabierać więcej głosu.

– Rodryg jest marionetką, bezmyślnie cytującą święte księgi – westchnął cicho Edgar.

– Może powiedz to głośniej? – odparł Oswald, jednak zachował szept. – Albo zostaw dla siebie, jeśli nie chcesz, żeby usłyszał.

– Ale…

– Cicho. Zaczyna się.

– Niech będzie pochwalony Adolf Hitler! – wykrzyczał stojący na ambonie papież, ubrany dziś w kremową sutannę z wyszytym na brzuchu równoramiennym krzyżem o zagiętych rogach.

– Na wieki wieków amen! – odkrzyknęło osiemnaście tysięcy gardeł.

– Zebraliśmy się tu, aby wspólnie wyprosić u Bożych Synów pokój. Nadchodzą ciężkie czasy. Nie pozwólmy szatańskiemu pomiotowi nas splugawić. Uklęknijmy przed obliczem naszych zbawicieli – wzruszony ojciec europejskiego kościoła padł na kolana, kierując wzrok na monstrualny obraz, na którym Hitler podaje Stalinowi dłoń. – Bóg zesłał nam na ziemię swych Synów, aby otworzyli nam oczy. Ukryci pod postaciami śmiertelników zjednali Europę i napełnili nasze serca wiarą, odrzucając fałszywych proroków. Prośmy o łaskę i trwanie w wierze…

Rodryg bez słów padł na kolana.

– My nie klękniemy? – uśmiech nie miał zamiaru schodzić z ust Burcharda.

– Zachowamy pozory– westchnął Oswald i niechętnie zszedł z ławki. – Mogą na nas skierować kamery, a nie mam ochoty wymyślać tłumaczeń.

– Kamery. Bardziej bym się bał, że nasi bogowie zejdą z nieba i zafundują nam niezłe lanie – brodacz nie miał zamiaru słuchać kazania, którego treść poprawiał niemal całą poprzednią noc.

– Głupcy – syknął niespodziewanie, Rodryg. – Szydzicie z naszego Boga, przyjmując amerykańską propagandę – pokręcił z niedowierzaniem głową. – Nie jesteście godni miana najwyższych namiestników Europy.

– Módl się do Adolfa i nie złorzecz – rzucił twardo najstarszy z zarządców. – Nie wypada się kłócić w świętym miejscu – dodał z ironicznym uśmiechem.

– Mnie byś za identyczny żart ochrzanił – bąknął Burchard z wyrzutem. – Ale mniejsza z tym. Posłuchajcie cudnego monologu, który stworzyłem mimo potężnego kaca.

– Dam ci tę satysfakcję – westchnął Oswald. Wątpił, że jego młodszy znajomy napisał coś sensownego, ale może tekst będzie przynajmniej zabawny.

Zebrani w kościele ludzie usiedli na czas kazania. Niektórzy z podekscytowaniem spoglądali na kamery, wyobrażając sobie swoje twarze na ekranach telewizorów, a inni z trudem łapali oddech w tym bez wątpienia dusznym pomieszczeniu i prosili Adolfa o godne przetrzymanie mszy. Wszystkich łączył kolor skóry, wiara oraz wspólna nadzieja na pokój.

– Cieszę się, że przybyliście, abyśmy wspólnie prosili Bogów o pomoc w walce z fałszywym prorokiem – wyrecytował dumnie papież. – Każdy ma prawo zwątpić, tak jak przed laty zrobił to Stalin, który nieświadomy swej boskości niemal opuścił brata. Na szczęście Bóg Ojciec nie pozwolił Swym Synom się rozdzielić i wspólnie zjednoczyli Europę! Dziś również wielu wątpi. Wielu rusza ku łatwej drodze zapisanej w fałszywych księgach. Mianują prostackie herezje prawdą. Apeluję do wszystkich oglądających nas buntowników, żeby wyparli się Chrystusa i wrócili na jedyną prawdziwą ścieżkę, bo nie wiecie co czynicie, a pośmiertna kara za zdradę z pewnością będzie dotkliwa!

– Żałosne – pokręcił głową Edgar. – Mogłem samemu to napisać.

– Albo mógł to zrobić ktoś, kto naprawdę wierzy – syknął Rodryg. – Chociaż spodziewałem się czegoś gorszego.

– Ameryka zapewni wam jedynie miałkość i bylejakość – kontynuował papież. – Proszę każdego mieszkańca Europy o rozsądek. Spójrzcie w głąb serc. Czy to Jezus nas zjednoczył? Czy chociaż kiwnął palcem, kiedy świat był pogrążony w chaosie? Nie! To nasi Bogowie oczyścili Europę z grzesznych pomiotów. Nie poszli na łatwiznę i nie uciekli przed odpowiedzialnością, tylko dokonali największego cudu w historii planety. Nie pozwólmy tego zniszczyć bandzie imbecyli! Wszyscy wyznawcy Chrystusa tracą z dzisiejszym dniem miano ludzi i będziemy mogli ich mordować jak krowy na uboju aż odzyskamy czystość rasy, o którą walczyli nasi Bogowie! Wypatrujcie symboli fałszywego mesjasza i słuchajcie uważnie, czy przypadkiem nie żyją wśród was zdrajcy, którzy zaprzedali się złu. Nie pozwólmy zamienić Europy w amerykańskie bagno, gdzie rządzi wyłącznie przypadek. Gdzie skretyniały lud brnie nieuchronnie ku wiecznemu potępieniu, wyznając nijakość i degenerację. Miliony mieszkańców tamtych przeklętych ziem żyje w nędzy, marząc o europejskim dobrobycie! To my stworzyliśmy pozbawione biedy społeczeństwo! Cały świat zazdrości nam zimnej krwi i skuteczności w niszczeniu odpadów! Jesteśmy wybrańcami, którzy dzięki Bożym naukom wznieśli się na wyżyny ewolucji! Pozostałe kontynenty gniją! Przeludniają się, nie mając odwagi na wykończenie zezwierzęconych prostaków. Robactwo przejmuje nad nimi władzę. Nie pozwólmy im zbrukać naszego raju! Apeluję do wszystkich europejskich buntowników: nawróćcie się! Nie znacie piekła, w jakim trwają Amerykanie wraz ze swą baśniową religią. Już dawno wyzbyli się wyższych uczuć. Ich rodziny tworzone są lekkomyślnie, a dzieci płodzone przez przypadek. Pieprzą się niczym zwierzęta. Są genetycznie skazani na wieczne upodlenie. Łamią własne zasady i dzielą wiarę na multum sprzecznych odłamów. Nieudolnie budują szczęście pośród brudu i hipokryzji. Żyją w pozbawionym miłości świecie, gdzie seks jest tylko kwestią okazji. Uciekają od świadomości grzechu, a ich dzieci cierpią z głodu. Tak właśnie wygląda Ameryka! Chrześcijanie! Apeluję do was! Porzućcie chorą wiarę i stańcie do walki o prawdziwych Bogów. Dołączcie do nas, jeśli macie chociaż odrobinkę mózgowego oleju!

– Wcześniej było coś o mordowaniu, a teraz apelujesz, żeby do nas dołączyli? – parsknął Oswald. – Mogłeś przynajmniej raz to przeczytać i poprawić; aż się boję co będzie dalej.

– Nigdy nie twierdziłem, że jestem dobrym pisarzem – na twarzy Burcharda pojawił się rumieniec. – Jednak reszta z pewnością będzie idealna. Na początku tekstu po prostu łapałem rytm.

– I skąd w ogóle wiesz jak wygląda życie w Ameryce? – zapytał Edgar z wyraźnym zaciekawieniem.

– Przecież wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. U nas morduje się w imię prawa, a pieniędzy jest dosyć dla każdego, więc przyczepiłem się głównie do cudzołóstwa, aby ludzie rozumieli problem z autopsji i uwierzyli, że występuje tam na większą skalę – odrzekł z zadowoleniem brodacz. – Zresztą posłuchajcie sami; zaraz będzie o rzekomej wolnej woli i wszechwiedzy chrześcijańskiego Boga.

– O Boże – westchnął Oswald.

 

***

 

– Jesteś szalony. Przestań myśleć, że do ciebie wrócę. Kocham Klaudiusza i zrozum, że marnujesz czas. Nie przychodź więcej, Robercie.

– Popełniasz błąd – wyszeptał ledwie słyszalnie, splatając dłonie na stole. Nie potrafił dobrać słów, które mogłyby przekonać Roksanę. Rozglądał się gorączkowo po surowo umeblowanym pokoju. Widok białych ścian potęgował wewnętrzną pustkę. Nawet okno było zasłonięte. – Wszystko ci wynagrodzę – dodał bez przekonania.

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – kobieta podniosła głos.

– Zrozum, że mam rację i zaufaj mi – mężczyzna spojrzał strachliwie w oczy ukochanej. Przeczuwał kolejną porażkę. Wiedział, jak Roksana zareaguje.

– Mam już dosyć – niemal wykrzyczała. – Naprawdę żałuję każdej wspólnie spędzonej chwili i nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Zadzwonię na policję, jeśli jeszcze raz będziesz stał pod drzwiami – starała się mówić spokojnie, powoli i wyraźnie.

Z sąsiedniego pokoju przyszedł wysoki mężczyzna trzymający w dłoni kubek herbaty. Położył go na stole i pocałował Roksanę w policzek.

– Możesz go w każdej chwili wyprosić, kochanie – rzekł czule, po czym spojrzał z pogardą na niechcianego gościa.

– Wierzycie w fałszywych Bogów, którzy byli w dodatku zbrodniarzami – przybysz nerwowo wypowiadał każde słowo. – Zrozum to… proszę – płaczliwy ton irytował kobietę równie mocno jak błagalne spojrzenie.

– Wynoś się i przestań mnie nachodzić – starała się zachować spokój, choć było to coraz trudniejsze. Dlaczego ten idiota nie potrafił zaakceptować zmian?

Klaudiusz podszedł do chuderlawego mężczyzny, który chyba nie do końca rozumiał, że powinien wyjść. Uderzyć go, czy po prostu delikatnie wyprowadzić? Jak ona mogła sypiać z takim kretynem?

Robert potrafił odczytać każdą myśl prymitywnego wybranka ukochanej, więc wstał bez dyskusji i ostatni raz spojrzał Roksanie w oczy. Najbardziej pragnęła normalności, której nie mógł jej zapewnić, a raczej mógłby, gdyby tylko otrzymał jeszcze jedną szansę. Ale było już za późno. Ściany zaczęły pękać a rzeczywistość traciła wyrazistość. Wszystko zostało wchłonięte przez oślepiające światło. Robert otworzył oczy w zupełnie innym miejscu. Znajdował się teraz w prawdziwym świecie, podpięty do prototypu wehikułu czasu. Niestety, urządzenie najprawdopodobniej kolejny raz zawiodło. Nie miał sił na wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Spoglądał tępo na Karinę. Była urodziwą kobietą o bladej cerze i czarnych włosach. Błękitnymi oczyma z wyraźną troską analizowała stan jego zdrowia na ekranie monitora. Jak zwykle miała na sobie szarawy fartuch, który podobno był kiedyś biały. To dziwne, że tak zgrabna kobieta o sporych walorach intelektualnych w pełni poświęciła się nauce. Mogłaby zostać kimkolwiek chciała, a wybrała eksperymentowanie w podziemnym laboratorium, z dala od sławy i pieniędzy. Robert uważał, że uciekała w ten sposób od życia osobistego, choć nigdy nie potrafił jej rozgryźć. Liczyła lekko ponad trzydzieści wiosen. Niemal połowę spędziła na planowaniu i budowaniu urządzeń, z których do tej pory żadne w pełni nie zadziałało. Nie wszystko przychodzi od razu. Pewnie niedługo zbierze soczyste owoce ogromnych trudów. Mocno w to wierzył.

– Jakiś postęp? – spytała znudzonym głosem.

– Chcę wrócić – wybełkotał z trudem i skierował wzrok w kierunku drobnej blondynki o smutnej twarzy. Przez chwilę nie potrafił sobie przypomnieć, kim ona jest, jednak szybko odzyskał pamięć i pełną świadomość. Izabela od kilku miesięcy pomagała Karinie w codziennych czynnościach. Nie lubiła przebywać w laboratorium, więc większość czasu spędzała na sprzątaniu oraz gotowaniu, czasem tylko pomagając w poważniejszych projektach, wymagających dodatkowej pary rąk. Nie rozumiała twórczego zapału przyjaciółki i uważała ją za dziwaczkę, a brała w tym wszystkim udział wyłącznie tymczasowo z powodu osobistych nieszczęść. Jej rozpacz przybrała już formę nienawiści do męża, który bez skrupułów odszedł do młodej zdziry z ładną buzią. Nie wierzyła, że kiedykolwiek poczuje jeszcze chociaż namiastkę dawnej radości, mimowolnie pielęgnując narastającą zgryzotę. Nie wiedziała, jak długo tu zostanie, próbując po prostu skupić się na codziennych czynnościach by uciec od pustego domu, przynoszącego zbyt wiele wspomnień. Pocieszał ją fakt, że tak piękna kobieta, jak Karina wciąż pozostawała sama i nie zwracała żadnej uwagi na życie uczuciowe. Przybycie Roberta nieco zepsuło tę harmonię jednak szybko go zaakceptowała, dzięki nostalgicznemu nastawieniu. Cierpiał przecież z podobnego, a nawet identycznego powodu co ona. Szkoda, że urodził się aż dziesięć lat później. Pewnie nawet nie spojrzy na niemal czterdziestoletnią gosposię o pospolitej urodzie.

– Są postępy? – coś błysnęło w oczach Kariny, lecz blask ten momentalnie zgasł.

– Tak – odrzekł entuzjastycznie. – Tym razem się uda.

– Wyglądasz, jakbyś miał niedługo wyzionąć ducha – westchnęła w odpowiedzi. – Nie mogę cię znowu przenieść – cały czas obserwowała na monitorze jego ciśnienie dochodzące do niebezpiecznie wysokich wartości. Ryzyko zawału było ogromne. – Potrzebujesz odpoczynku. Kolejna dawka może cię zabić, albo trwale uszkodzić mózg; zresztą mówiłam ci to już setki razy. Trzeba odczekać

– Myślisz, że chcę umrzeć? – na twarzy Roberta pojawił się słaby uśmiech.

– Nie wiem – spojrzała na niego z lekkim niesmakiem. – Kiedyś byłeś inny. Ciągle wracasz do Roksany, prawda?

– To też forma podróży w czasie i to znacznie łatwiejsza, niż wycieczka do nigdy nie widzianego miejsca – oznajmił szczerze. Wątpił, że kiedykolwiek uda mu się poznać przyszłość. Pierwsze kilka prób przyniosło wyłącznie pustkę. Dopiero przywołanie w myślach Roksany, pozwoliło przenieść umysł do nadspodziewanie realnego snu, czy może rzeczywistości umiejscowionej w innym czasie? Trudno powiedzieć, dlatego pomysłodawczyni całego projektu, kazała mu nieustannie brnąc ku przyszłości, aby sprawdzić spójność jego ewentualnych wizji. Robert nie mógł tego zrobić. Zbyt mocno pragnął ujrzeć ukochaną. Setki razy rozgrywał w głowie rozmowy, które prowadził teraz w znacznie realniejszych warunkach. W jaki sposób przebić ten mur? Jak uświadomić jej prawdę? Wciąż próbował sformułować odpowiednie słowa, choć przecież mówił prawdę, a prawda powinna sama docierać do umysłów, bez tej męczącej próby przekonywania. Gdyby wymyślił sobie zdradę, uwierzyłaby bez żadnych wątpliwości. Dlaczego wieść o prawdziwym Bogu nie miała takiej mocy? Już nawet nie chodziło o tamtego skurwiela, który omamił ją w chwili zagubienia. Robert pragnął po prostu, aby Roksana uświadomiła sobie prawdę. Wiele razy głowiła się nad zawiłością świętej księgi Hitlera i Stalina. W końcu doszła do wniosku, że nie potrafi pojąć znaczenia niektórych twierdzeń, będących tak naprawdę bezsensownym bełkotem. Wtedy nie mógł jeszcze pokazać jej prawdziwego Boga. Nie pozwolono mu wtajemniczać córki jednego z wysoko postawionych zarządców kościoła hitlerowskiego. Wiedział, że nie wydałaby ich, lecz przysięga wiązała mu ręce. Chrześcijańskie podziemie bardzo ostrożnie wyczekiwało odpowiedniego momentu na rozszerzenie działalności. Częste zniknięcia Roberta sprawiły, że zaufanie Roksany malało aż w końcu niemal kompletnie znikło. Odeszła, aby ułożyć życie z kimś jak to określiła „mniej enigmatycznym”. Zaryzykował i powiedział jej w końcu prawdę. Uznała, że kompletnie ześwirował. Odeszła, nie chcąc utrzymywać żadnego kontaktu. Na szczęście nie wyjawiała nikomu dziwnej opowieści byłego męża. Nie do końca wierzyła w istnienie tak licznej sekty w samym centrum europy i nie zamierzała drążyć tematu, przekonana, że aż tak duże odstępstwo od ogólnie przyjętych norm nie może być prawdziwe. Robert nie chciał godzić się z porażką. Zaczął dokładnie studiować biblię w poszukiwaniu sposobu na nawrócenie zagubionych owiec. Czas nie przybliżał jednak odpowiedzi, prowadząc go ku stale rosnącym problemom emocjonalnym. Ignorował wszelkie rady oraz coraz wymowniejsze sugestie aż w końcu otrzymał przymusowy urlop od organizowania chrześcijańskich spotkań. Wspólnota obawiała się, że rozkojarzenie doprowadzi do kosztownych błędów. Utracił wszystko, więc bez żalu zaofiarował pomoc ekscentrycznej właścicielce podziemnego laboratorium, nieopodal którego prowadzono msze.

– Dobrze się czujesz? – spytała Karina, machając dłonią przed twarzą mężczyzny, który siedział w bezruchu, wpatrzony w jakiś odległy, lub nieistniejący punkt.

– Tak. Przepraszam, próbowałem wspomnieć szczegóły z ostatniej wycieczki – odparł, wychodząc z letargu. – Jestem coraz bliżej. Czuję, że się uda, jeśli mnie teraz ponownie przeniesiesz – dodał z niespotykaną dotąd pewnością.

– Aż tak ci zależy na śmierci? – Karina nie rozumiała zachowania Roberta. Samo przeniesienie było dosyć ryzykowne. Według obliczeń Kariny szansa na bezpieczny powrót wynosiła dziewięćdziesiąt procent i do następnej podróży musiało upłynąć około trzydziestu godzin, aby nie potroić szans na trwałe uszkodzenie organizmu. Ponowne wstrzyknięcie płynu mogło również poskutkować śpiączką, lub wieloma innymi nieprzewidzianymi skutkami.

– Udało mi się w końcu przenieść do Ameryki – skłamał. – Widziałem czarnoskórą istotę, która przemawiała do prezydenta, wewnątrz tego białego budynku, który pokazywałaś mi na zdjęciach – spoglądał w oczy Kariny z ogromną nadzieją. Dojrzał w nich zainteresowanie.

– Co mówił? – zapytała.

– O zbrodniach Hitlera i milionach zabitych przez niego ludzi. Podobno to właśnie Adolf otruł Stalina, a wszelkie dokumenty mówiące o naturalnej śmierci powodowanej tęsknotą Boga za synem były sfałszowane. Muszę wrócić teraz – Robert wiedział, że pogląd ten był wśród chrześcijan powszechnie znany, lecz nie chciał silić się na nic wymyślniejszego, aby kłamstwo wyszło z ust w miarę płynnie. Ciągle czuł się słabo po męczących przenosinach i szybko mógłby pomieszać własny pomysł, a strata wiarygodności, oznaczałaby utratę szans na powrót.

– Mam ci uwierzyć? – ton Kariny był śmiertelnie poważny. Świdrowała wzrokiem doświadczalnego królika, który jeszcze niedawno zajmował wysokie stanowisko w chrześcijańskim podziemiu. Szanowała tę dziwną religię, której wyznawcy sprawiali wrażenie znacznie sympatyczniejszych od czcicieli Hitlera. Może jednak było to tylko złudzenie, a preferowała ich z powodu niewielkiej ilości? Zawsze popierała słabych i przytłamszonych, chociaż sama nie wierzyła w nic, prócz potęgi ludzkiego umysłu, a pośmiertne perypetie nigdy jej nie zajmowały.

– Masz spełnić swoje marzenie i przenieść mój umysł w przyszłość. Niemal ci się udało, więc nie rób głupstw na ostatniej prostej – Robert od dawna nie sprawiał wrażenia aż tak zdecydowanego.

 

***

 

– Nie będę tego dłużej słuchał! – Rodryg trzasnął otwartą dłonią w stół i zerwał się gwałtownie z krzesła. – Dajcie znać, kiedy skończycie – dodał nieco spokojniej.

Stał jeszcze chwilę, jakby czekając na przeprosiny. Cisza… odpowiedziała mu wyłącznie cisza, lekko skrępowana biciem zegara. Nie zamierzał czekać w nieskończoność, ani się powtarzać, więc wyszedł spokojnie z sali narad. Nie trzasnął nawet drzwiami, niespodziewanie szybko opanowując zewnętrzne oznaki frustracji. Edgar gasił właśnie cygaro w szklanej popielniczce. Podczas dyskusji ani razu nie zabrał głosu. Uważał, że dobry wybór nie istnieje, a kombinowanie nad mniejszym złem wolał zostawić pozostałym członkom rady. Sytuacja wyglądała naprawdę źle. Oszołomieni szpiedzy donosili o kolejnych cudach Chrystusa lub po prostu dezerterowali. Czy uzurpator zdołałby przekonać do siebie azjatów i zjednoczyć obie Ameryki? Każdy ruch Chrystusa był idealny. Nawoływał do pokoju i apelował o otwarcie granic, nie wplątując w wypowiedzi żadnych gróźb. Krytykował pomysł ataku na wyznawców Hitlera, uznając ich za zupełnie nieświadomych czynionego zła. Twierdził, że większość europejczyków byłoby chrześcijanami, gdyby nie wymordowano starszych pokoleń i nie prano dzieciom mózgów w wychowawczych ośrodkach. Miał rację określając lwią część oponentów mianem niewinnych ofiar chorej manipulacji. Nie chciał wojny, jednak nie wszyscy wyznawali go szczerze i właściwie. Azjaci skutecznie wykorzystali sytuację na terenie dawnej Rosji i już szturmowali granice, chociaż oficjalnie rząd nie miał o niczym pojęcia. Chrystus potępił te działania, lecz same słowa nie cofną czynów, a pojedynczymi uzdrowieniami nie przekona żółtków do odwrotu ani Europejczyków do nawrócenia. Musi zrobić coś bardziej spektakularnego i na pewno nie wystarczy kolejne zmartwychwstanie. Mimo wszystko podziemne ruchy chrześcijan w europie nie próżnowały i coraz śmielej walczyły o wolność, szczególnie na terenach dawnych wysp brytyjskich i Francji. Co będzie dalej? Najwyżsi zarządcy Europy dobrze wiedzieli, że Hitler nie jest prawdziwym Bogiem, jednak czy ogłoszenie tego ma sens? Nawet niezbite dowody nie zawsze zwyciężają ślepą wiarę. Najlepiej pokazuje to przykład Rodryga, który święcie wierzył w boskość Hitlera. Najmłodszy zarządca dorastał w czasach największej propagandy, więc można powiedzieć, że jego nauczyciele spełnili obowiązek wzorowo. Pozostali określali się mianem zatwardziałych ateistów aż do czasu niespodziewanego powrotu biblijnego Boga, który sprawił, że zaczęli powątpiewać w swą niewiarę.

– Nie ma sensu się z nim sprzeczać – odezwał się w końcu, Edgar. – Możemy przecież wysłać większość wojsk na tereny dawnej Rosji, aby zniechęcić azjatów do dalszych ataków i uradować naszego biednego młokosa.

– A jeśli właśnie na to liczą Amerykanie? – Burchard zadał dziś to pytanie po raz drugi. Za pierwszym razem Rodryg wydeklamował kilka pustych regułek z jakiejś księgi Adolfa.

– Nie wiem – Edgar rozejrzał się po ścianach pokoju, na których widniały fotografie Hitlera oraz Stalina. Trzeba było pochylić głowę przed ich świetną koncepcją działania. W aktualnej sytuacji pewnie spróbowaliby jeszcze bardziej odizolować Europejczyków od Azji i Ameryk, aby nie doszły tu żadne wieści mogące wzbudzić zamieszki. Trudno powiedzieć ilu chrześcijan zdołało przełamać blokadę sygnałów. Podobno najgorzej wyglądało to na terenach dawnej Islandii, gdzie ukryci wyznawcy Jezusa mieli stanowić ponad dwadzieścia procent populacji. Tamte tereny nie były prawie w ogóle uzbrojone. Amerykanie mogli bez większych problemów je przejąć, a potem uderzyć na Wielką Brytanię, gdzie zaczęłaby się prawdziwa wojna.

– Naszym bogom zabrakło wiary w zwykłych ludzi – oznajmił Oswald. – Tylko debile mogli pomyśleć, że całkowicie wyplewią religię, która istniała od zarania dziejów. Może i wytępiono największych egzaltantów, jednak cichych wyznawców zostały pewnie miliony – zrobił chwilę przerwy, próbując odpowiednio sformułować wirujące w głowie myśli. – Żyli po cichu w cieniu narzuconej przez nas wiary. W dodatku nieskutecznie blokujemy sygnały z pozostałych kontynentów. Jak demonstranci mogli dowiedzieć się o powrocie Chrystusa?

– Tego nie wiemy – odparł niechętnie, Edgar. – Warto zauważyć, że nie wszyscy zdolni do walki chrześcijanie wierzą w jego powrót, a pewna ich część nie uznaje go nawet za Bożego Syna, więc może uda nam się ustabilizować sytuację, jeśli powstrzymamy azjatów, a amerykanie nie podejmą żadnych kroków.

– A Afryka? – spytał cicho Burchard, jakby bał się, że mieszkańcy tego południowego kontynentu go usłyszą i pomogą w rozbiorze Europy.

– Afryka jest wielkim, czarnym znakiem zapytania – westchnął Oswald. – Nasi poprzednicy woleli walczyć z religią niż angażować do pracy murzynów. Teraz nic z nimi nie zrobimy. Najlepiej będzie podziękować samozwańczym bogom i wypić ich zdrowie. Może rzeczywiście są prawdziwi i jeszcze powrócą, aby nas ocalić?

Burchard parsknął śmiechem. Podziwiał geniusz swych poprzedników, lecz miał im za złe brak długoterminowej koncepcji. Pozostawione przez nich wskazówki zawierały wyłącznie puste ogólniki, które powstały ku pokrzepieniu serc przeciętnych ludzi o niewielkiej wyobraźni.

– A jeśli Jezus jest fałszywy i niedługo amerykanie zabiją go za świętokradztwo? – zapytał Edgar. Nie wierzył w taką możliwość, lecz chciał skierować rozmowę na bardziej optymistyczne tory.

– Prawdziwy, fałszywy, jaka to różnica? Przecież i tak nawołuje bez przerwy do pokojowych rozwiązań. Jest wyłącznie symbolem, który rozpoczął nieuchronny bieg wydarzeń. Azjaci i tak nie zaprzestaną ofensywy. Tym bardziej, że już zajmują obrzeża dawnej Rosji. Rewolucjoniści również nie zawieszą broni. Przecież nie zmienią nagle wiary – odparł Oswald

– Gadasz głupoty! – Burchard podniósł głos. – Największy problem stanowi Ameryka. Mieliby moralnego kaca, gdyby wykiwał ich uzurpator. Pogrążyliby się w próbach okiełznania własnego syfu i zostawili nas w spokoju… przynajmniej na jakiś czas.

– Niedawno twierdziłeś inaczej – Edgar parsknął śmiechem. – Poza tym to właśnie Jezus najbardziej powstrzymuje ich od bezpośredniego ataku.

– Właśnie – potwierdził z zażenowaniem Oswald. – Najlepiej będzie zrezygnować, zdezerterować i zrzucić wszystko na Rodryga, albo po prostu odejść na emerytuję i wybrać nowy rząd, nie wtajemniczając go w przedśmiertne listy Adolfa. Potrzebujemy fanatyków, których zapał może być jedyną szansą na zwycięstwo.

– Przecież fanatycy i tak nie uwierzyliby, że Hitler mógłby dać wskazówki przyszłym zarządcom, negując swą boskość. Nasz młodszy koleżka uznał przecież, że są idealnie podrobione, lub mają wystawić nas na próbę i pośmiertnie zostaniemy odpowiednio ukarani za wszelkie wątpliwości. Uważam, że nowi zarządcy powinni myśleć podobnie. Skreśliłbym każdego, kto uwierzy w naszą teorię o prawdziwości listów – Edgar wytarł spocone dłonie o nogawki swych spodni i podrapał się po głowie.

– Niech Rodryg zadecyduje – zaproponował Oswald a pozostali przytaknęli.

Nastała chwila milczenia.

– Nie martwmy się! Przecież wszyscy pójdziemy do nieba – rzucił entuzjastycznie Burchard.

Pozostali spojrzeli na niego z mieszaniną politowania i zdziwienia. Nie mógł przerwać ciszy stwierdzeniem mniej debilnym? Chcieli zapytać, lecz odparli tylko:

– Gdzie?

– D o n i e b a – przeliterował najmłodszy z obecnych członków rady. – Nie czytaliście Biblii? Skoro Jezus ułaskawił złoczyńcę, który wisiał obok niego na krzyżu, to dlaczego nas miałby zesłać do piekła, skoro w niego już prawie wierzymy? Jest przecież sprawiedliwy, prawda?

– Chciałbym wierzyć, że naprawdę tak jest, ale spójrz na to z innej strony: jesteśmy politykami i wiemy, że Hitler był fałszywym prorokiem, więc bierzemy pod uwagę możliwość, że Jezus jest prawdziwy.  Czy właśnie z tego powodu sięgniemy nieba, a miliony ludzi zgniją w piekle, nie mając nawet możliwości wyboru prawdziwej religii, bo istnieje ona poza ich świadomością?

– Na to wygląda – rzucił beztrosko Burchard. – Jednak nie dojdziemy do prawdy przed śmiercią. Chyba, że Jezus nas oświeci. Względem ludu jesteśmy chyba czyści. Gdybyśmy próbowali wyjawić prawdę, to by nas zamordowali, co można by uznać za pośrednie samobójstwo, które jest przecież grzechem.

– Mam dosyć – Edgar wstał niezdarnie z drewnianego krzesła. – Idę się zdrzemnąć – oznajmił jeszcze przed opuszczeniem sali. Nienawidził tego brodatego skurwiela, który od zawsze starał się manipulować wszelkimi faktami dla swych korzyści. Teraz robił to ponownie, czy naprawdę wierzył w zbawienie? Nieważne. Gdyby jakikolwiek Bóg czuwał nad światem to nigdy nie pozwoliłby im wejść do swego królestwa. Edgar był tego pewien, choć nie przyjmował żadnej religii, ani nie szukał odpowiedzi w pozaziemskich kwestiach. Pytań jest zbyt wiele i wszystkie prowadzą donikąd. Nie warto marnować czasu na ich roztrząsanie.

 

***

 

Jest mi słabo. Zaraz pewnie się zrzygam, albo nawet już to robię. Wiruję. Coraz intensywniejszy swąd zgnilizny, surowego mięsa i chyba… cynamonu? Bez sensu. Może naprawdę należało odczekać te cholerne trzydzieści godzin? Dryfuję w pustce a irytacja rośnie. Dlaczego ból jest tak realny? Może naprawdę błądzę w czasie i ugrzęzłem gdzieś pomiędzy… pomiędzy czym? Wszystko przez chorą ambicję tej szarlatanki i własną nieumiejętność godzenia się z przeszłością. Po cichu liczę na szybki powrót do rzeczywistości. Nie będę już uciekał od świata. Nigdy tu nie wrócę. Przysięgam! Boże uwierz… naprawdę dłużej tego nie zniosę. Boję się. Ciągle tylko pustka, nudności, ból. Ile to już trwa? Pewnie zdążyłbym wyrzygać posiłki z ostatnich dwóch lat. Wszystko przez Roksanę. Dlaczego ta idiotka nie mogła mi uwierzyć? Próbowałem liczyć do dziesięciu, potem do stu… wszystko jakby zwalniało, jak gdyby coś tłumiło cierpienie! Z ciemności wyłoniło się światło. Nagły błysk spowodował wstrząs. Cudowna nieczułość przeniknęła ciało, które jednak nabrało szybko rzeczywistej ciężkości. Otworzyłem lekko zaropiałe oczy. Ujrzałem znów raj. Leżałem w mięciutkim łóżeczku, a przy mnie siedziała Roksana z przylepioną do twarzy troską. Mogłem układać miliony zdań o jej pięknie, lecz zazwyczaj powtarzałem tylko, że jest cudowna jak zawsze.

– Długo spałeś – rzekła z uśmiechem. – Jak się czujesz?

– Nie rozumiem… myślałem, że odeszłaś – spojrzałem na nią ze zdziwieniem i usiadłem. Czyżbym naprawdę dokonał przeniesienia do innego czasu? Jeszcze nigdy zbudowana w głowie rzeczywistość nie sprawiała wrażenia tak realnej.

– Biedactwo – pogładziła mnie po twarzy swą delikatną dłonią. – Naprawdę niczego nie pamiętasz?

Potwierdziłem skinieniem głowy.

– Jakaś wariatka przetrzymywała cię w podziemnym laboratorium i podpięła do maszyny, która miała służyć do podróży w czasie. Byłeś na skraju śmierci – załamał jej się głos. – Na szczęście Klaudiusz sprowadził najlepszych lekarzy i zdążyli cię uratować – spoglądała na mnie z uwielbieniem. Zupełnie jak przed laty.

– Podziękuj mężowi – zmusiłem się da uśmiechu.

– Mężowi? – wypaliła zdziwiona.

– Klaudiuszowi – dodałem niepewnie. Nie rozumiałem jej zaskoczenia. Ta cała scena pozbawiona była sensu. Może udało mi się cofnąć do rzeczywistości, gdzie ten skurwiel nie ukradł naiwnego serca Roksany?

Wybuchła śmiechem.

– Przepraszam, kochanie… ale przecież Klaudiusz to mój brat. Ta wiedźma drogo zapłaci za swoje nielegalne eksperymenty. Gdybyś tylko mógł wystąpić w roli świadka…

– Dlaczego nie mogę? – niczego nie rozumiałem. Była tu kobieta moich marzeń i mówiła do mnie „kochanie”, a ja siedziałem zdezorientowany i niezdolny do okazania uczucia.

– Ledwie wstałeś kotku. Może poczekamy z tym do jutra? – spytała czule.

– Nie! – mimowolnie podniosłem głos. Jak mogłem to zrobić? A może mieli rację, gdy mówili, że miłość ta podsycana jest pragnieniem niemożności i wyobrażeniami, których Roksana nie jest w stanie spełnić? Ale przecież to nie jest prawdziwy świat! To niemożliwe, żebym postradał zmysły w laboratorium Kariny.

– Skoro tak bardzo ci na tym zależy – westchnęła i delikatnie ścisnęła moją dłoń. – Brałeś udział w tej całej chrześcijańskiej rewolucji. Większość z nich siedzi w więzieniu, lub rozkłada się w masowym grobie. Zdołałeś uciec, lecz rząd nie zamierza przerwać poszukiwań. Podobno wysłali nawet z centrum specjalnie wyszkolony oddział gestapo, żeby odszukać wszystkich groźnych wiarołomców. Na szczęście jesteś tu bezpieczny. Może wstawiennictwo mojego ojca zdoła przekonać ich do ułaskawienia, jednak wiesz, co musisz zrobić – spojrzała na mnie z powagą i mocniej ścisnęła dłoń. – Nie możesz dłużej wierzyć w fałszywego Boga.

– Fałszywego? – zapytałem niechętnie. Czy wszystko wróci znów do tego pieprzonego tematu? Jakim prawem negowała odwieczną religię, przyjmując nauki szaleńca? Czyżby należała do prymitywnego odłamu ludzi twierdzących, że prawda ulega przedawnieniu? O co ja w ogóle, kurwa, pytam? Znam ją doskonale i wiem, że tak jest.

– Tak – rzekła niespodziewanie dumnie. – Ten wasz wracający z niebios Jezus został znaleziony martwy w burdelu. Podobno chciał skorzystać za darmo z cielesnych uciech i zaczął demolować pokoje, kiedy mu odmówiono. Nie ma dokładnych informacji, bo wszyscy świadkowie zniknęli; pewnie go rozpoznali, a nie chcieli mieć nic wspólnego ze śmiercią osoby, którą setki milionów ludzi uważały za zbawiciela. Czy naprawdę skończyłby tak prawdziwy Syn Boży?

– Nigdy nie twierdziłem, że jest prawdziwy.

– Ale cała Ameryka tak uważała! Chrześcijan łatwo okłamać, bo żyją złudą. Opierają się wyłącznie na nadziei, a Hitler udowodnił boskość czynami, jednocząc Europę! Wczoraj na półwyspie apenińskim objawił się duch Świętego Benita, aby potwierdzić niedowiarkom prawdziwość naszej religii – każde słowo wypowiadała z przejęciem, które powodowało we mnie chęć wymiotów. Brakowało mi jej ciała i niezwiązanych z religią wymian poglądów. Nigdy nie potrafiłem słuchać bzdur o sprawach duchowych. Chyba jednak nie powinienem wracać.

– Wyprę się go – zakończyłem temat w najszybszy z możliwych sposobów. Zapewne tkwiłem dalej w wyimaginowanym świecie, ale skoro Klaudiusz nie był jej partnerem, to może uda się spędzić miły wieczór przed powrotem do szarej rzeczywistości?

Pocałowała mnie, lecz zbyt krótko, by nasycić złaknione bliskości usta.

– Wszyscy czasem błądzimy. Ludzie pewnie szybko zapomną o twej przeszłości, a rząd zadowoli się deklaracją wierności i wystawi najwyżej symboliczny mandat. Znowu będziemy szczęśliwi – jej twarz rozpromienił szczery uśmiech.

– Tak – przytaknąłem z fałszywym zapałem. Szybkim ruchem zerwałem wenflon z lewej ręki i rzuciłem go na podłogę. Może i byłem lekko osłabiony, ale nie na tyle by pogardzić tak atrakcyjną kobietą, którą podobno naprawdę kochałem. Spędziliśmy najcudowniejszą noc od niepamiętnych czasów. Problemy straciły istotność. Szkoda, że błoga rozkosz nie mogła trwać wiecznie. Nawet nie pamiętam chwili zaśnięcia. Zbudziłem się nadspodziewanie wcześnie. Niechętnie wyszedłem z uścisku śpiącej Roksany. Ta noc mimo całego swego piękna nie przyniosła ukojenia. Przynajmniej nie teraz. Wątpliwości zaczęły uderzać o umysł z narastającą intensywnością. Może jednak czeka mnie niespodziewany powrót do laboratorium? Nie. Spróbowałem wmówić sobie, że na zawsze zostanę tutaj. Będę musiał dokładnie zbadać sprawę śmierci Jezusa, lecz jak to zrobię bez wsparcia innych chrześcijan? Czy kiedykolwiek jeszcze poznam prawdziwe wieści zza granicy? Europejskie media pewnie wmówią mi w końcu swą chorą wizję i przegram samotną walkę o prawdę. Dziesiątki trudnych pytań otaczało mnie niczym rój zdenerwowanych os. Uśmiechnąłem się na myśl, że Karina rzuciłaby teraz cierpką uwagę na temat nielogicznego według niej porównania. Kim była tutaj? Raczej nie będę miał okazji jej poznać, a nawet jeśli jakimś cudem się uda, to czy otrzymam jakąkolwiek odpowiedź? Wątpię. Wstałem z od dawna niespotykaną chęcią i podszedłem do okna, za którym wschodziło słońce. Przez chwilę zapragnąłem, aby nagły błysk przeniósł mnie z powrotem do laboratorium. Po upłynięciu tej chwili, pomyślałem, że lepiej będzie zostać tu i rozkoszować się życiem u boku Roksany. Kolejny moment przyniósł powrót do pierwszej opcji. Chęci ulegały przeobrażeniom, jednak w żaden sposób nie wpływały na przyszłość, której ze zniecierpliwieniem oczekiwałem jakakolwiek by nie była.

 

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Bardzo ciekawy pomysł, ale mam wrażenie, że zbyt wiele wątków wepchnąłeś do krótkiego tekstu. Przez to niewiele z nich doczekało się porządnego zamknięcia/ wyjaśnienia.

Masz błędy w zapisie dialogów. Tutaj jest wątek między innymi o tym.

Czy wiekowy mężczyzna w gustownym garniturze wycierałby ręce o spodnie?

Izabela od kilku miesięcy pomagała Karinie w codziennych czynnościach. Nie lubiła przebywać w laboratorium, więc większość czasu spędzała na sprzątaniu oraz gotowaniu, czasem tylko pomagając w poważniejszych projektach, wymagających dodatkowej pary rąk.

Powtórzenie i zbyt podobne słowo.

Chrześcijanin nie powinien dążyć do samobójstwa.

“zostawić pozostałym“ – źle to brzmi.

Europa dużą literą. Amerykanie, Azjaci i Murzyni podobnie.

Babska logika rządzi!

Zgodzę się z Finklą – za dużo ciekawych pomysłów jak na 35k znaków. Ja bym z tego zrobił mikropowieść: nadał bohaterom niepowtarzalne rysy, rozwinął wątki główne i poboczne, powoli wprowadził Czytelnika w alternatywną historię świata, wrzucił rozbudowane opisy kultury materialnej i religii. Chłopie, masz materiał na książkę. Nie zmarnuj tego.

...always look on the bright side of life ; )

Nie doczytałem do końca, bo tekst mnie znudził. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka