- Opowiadanie: Czupa-Czups - Wielka wrocławska rzeź, czyli jak wygląda człowiek od środka (sto tysięcy przykładów)

Wielka wrocławska rzeź, czyli jak wygląda człowiek od środka (sto tysięcy przykładów)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wielka wrocławska rzeź, czyli jak wygląda człowiek od środka (sto tysięcy przykładów)

Szczur wielkości średniego psa szybko umknął w mrok jednej z odnóg podziemnego tunelu. Nie był on lękliwym zwierzęciem, wręcz przeciwnie miał pozycję drapieżnika w tych opuszczonych przez życie kazamatach. To on pożerał zabłąkane owieczki, które odważyły się wtargnąć do jego podziemnej dżungli. Jednak istota która spłoszyła gryzonia była o wiele bardziej potężna i krwiożercza. Przy wtórze plusków brnęła przez strumyk kanałowej juchy jelit metropolii. Poły płaszcza sprzed ponad pół wieku leniwie kołysały się przy mozolnym marszu, ordery minionej wojny zmatowiały zlewając się z szarością oficerskiego munduru, furażerka straszyła szczerzącą się srebrną trupią czaszką. Szara przeżarta przez czas i robaki skóra lekko kontrastowała z otaczającą ciemnością a martwe białka oczu nieruchomo tkwiły w oczodołach. Potwór lekko pomrukując wlekł się w stronę światła i tapety w wiosenne kwiatki.

 

– Sodomia i Gomora! – krzyknął nazista zombie siedząc przy porannej kawie i czytając gazetę – Olaf spójrz tylko na to! Murzyn prezydentem USA!

– No nie, cóż za brak polotu, kultury i dobrego smaku – skrzywił się równie martwy towarzysz, po czym z powrotem wgryzł się w truchło niedawno złapanego szczura.

– A to?! Wrocław gospodarzem międzynarodowej imprezy „Globalna rodzina” promującej społeczeństwo multikulti! Widzisz to Olaf?! Gdzie się podział nasz stary niemiecki Breslau? Gdzie ideały czystości rasy?!

W tym momencie do kwieciście wytapetowanego pokoiku wkroczył trzeci, równie martwy i równie paskudny co pozostali nazista zombie.

– O Markus długo cię nie było, jak ci poszło tym razem? – żywy trup zwrócił się do przybyłego z łowów nieboszczyka.

– Oberstgruppenfuhrer Adolf melduję że ponieśliśmy klęskę – sprężyście zasalutował Markus.

-Właśnie widzę, wygląda na to że dzisiaj nie jemy kolacji.

– Z przykrością muszę powiedzieć, że jedynego szczura jakiego złapałem niechcący rozbryzgałem Obersturmfurer.

– Jak to rozbryzgałeś? – zdziwiony Olaf oderwał się od jedzenia, krew gryzonia ściekała po jego zgniłym podbródku.

Markus wyciągnął z kieszeni dziwnie wyglądający patyk lekko spiralny i podejrzanie mieniący się na końcu.

– Znalazłem to podczas obchodu, zamknięte w butelce płynęło ściekiem w moją stronę i świeciło się. Jarają mnie takie świecące cacka więc podniosłem, odkorkowałem, w środku była jeszcze kartka a na niej napisane „Aby rozbryzgać delikwenta wymierz w niego Rozbryzgiwacz 2000 i wypowiedz słowo klucz: Umrzyj”, więc wziąłem ten badyl i akurat taki wielki szczur przebiegł mi drogę, to ja w niego tym badylem i powiedziałem „Umrzyj” i sru rozbryzga ł się.

– A to ciekawe, zaprezentuj nam więc tą jakże straszliwą broń drogi Markusie – zakpił Olaf.

Badylarz wymierzył kijek w oderwanego od śniadania nieboszczyka, któremu na twarzy ciągle widniał kpiący uśmiech.

 

Z uwagi na drastyczność tej sceny została ona wycięta, aby jednak mocno nie zakłócać kompozycji utworu wkleiliśmy scenę zastępczą, mogącą mniej więcej ilustrować co się stało w owym tragicznym momencie:

 

SCENA ZASTĘPCZA:

– No nie wiem Jasiu mój tato nie pozwala mi bawić się petardami.

– Spokojnie Stasiu, nie pękaj, będzie fajnie, zobaczysz jaki będzie huk!

Jasiu wziął dorodnego pomidora, po czym wepchał w niego grubą walcowatą petardę z trupią czaszką, odpalił lont i szybko przykrył nieszczęsne warzywo starym garnkiem.

– Uciekamy Stasiu! – krzyknął do kolegi, po czym obaj schowali się za najbliższymi krzakami.

Rozległ się wielki huk, garnek wystrzelił dziesięć metrów w górę, dzieci cieszyły się jak nigdy. Po chwili dwaj chłopcy podeszli do swojej metalowej ofiary i zajrzeli do środka.

– Szkoda że nie mamy frytek, tyle keczupu się zmarnuje – powiedział Jasiu, po czym razem z przyjacielem szczerze roześmiali się i poszli pokopać piłkę.

KONIEC SCENY ZASTĘPCZEJ.

 

– Coś Ty narobił?! – krzyknął przerażony Adolf gdy po tapecie w kwiatki zaczęły spływać wnętrzności Olafa.

– No mówił żebym zademonstrował – tłumaczył się oszołomiony Markus.

– Ale dlaczego musiałeś go rozbryzgać na całej tapecie?! – ciągle niedowierzał Adolf. Po chwili jednak, jako że był nie umarłym ss-manem i podczas swojego życia jak i nieżycia wiele zobaczył, uspokoił się trochę i już zwykłym tonem zwrócił się do nierozbryzganego towarzysza.

– Pokaż mi to.

Markus niechętnie, acz karnie oddał broń swojemu przełożonemu.

– A więc, ten oto badyl jest w stanie zabić każdego, kogo wskażę? – Adolf uważnie badał kijek.

– Tak sądzę Oberstgruppenfuhrer, myślę że ma jeszcze opcję multi, widzi pan ten guzik na końcu? Tak ten na którym piszę Multi, lecz uważam że to raczej nieprzydatny gadżet, w końcu kogo mielibyśmy rozbryzgiwać w tych kanałach?

– Markusie, chyba nie zdajesz sobie sprawy jaki skarb znalazłeś, to może być nasze wybawienie i nasza zemsta! Razem z tym artefaktem możemy wyjść na powierzchnię i pozbyć się z naszego miasta wszystkich Polaków, obcokrajowców, homoseksualistów i zdrajców rasy!

– Za przeproszeniem Oberstgruppenfuhrer, wygląda na to że to cała populacja Wrocławia.

– Zatem zabijemy WSZYSTKICH! Ha Ha HaHa HAHAHAHAHAHAHAHA!

 

„ Kompletny chaos zapanował na wrocławskim rynku, gdy nieświeżo wyglądający osobnik, w niewyjaśniony sposób zaczął masakrować ludność zebraną na corocznym festiwalu gitarowym „Hey Jimi”. Panika i wybuchające ciała wypełniły powietrze, czemu wtórował mrożący krew w żyłach rechot oprawcy. Czy znajdzie się dla nas jakiś ratunek? Czy władze zdążą zareagować zanim kolejne setki istnień zginą w tym upiornej kaźni? Zostańcie z nami! Nastazja Santhez, relacja na żywo z wrocławskiego rynku!”

Nastazja Santhez była odważną i nie bojącą się sytuacji ekstremalnych dziennikarką. Robiła reportaż o Irackich kobietach, nie bała się poruszać tematów brudów mafijnych, przez co nie raz grożono jej a nawet usiłowano zabić. Jednak Nastazja im bardziej była zagrożona, tym bardziej czuła spełnienie w dziennikarskiej profesji, lecz teraz pośród tego krwawego szaleństwa nawet ona bała się ja diabli. Wewnętrzną walkę prowadził instynkt przetrwania i chęć zrobienia tego materiału, który mógł przynieść jej wielką sławę.

Wokół rozgrywał się piekielny spektakl. Co sekundę jakaś nadprzyrodzona moc rozsadzała kolejną ofiarę, rozrzucając jej wnętrzności na blisko znajdujących się nieszczęśników. Ludzie uciekali, taranując siebie nawzajem, wrzaski przerażenia i rozpaczy łączyły się z paskudnym dźwiękiem eksplodujących obywateli. Pośród koszmaru, niczym uosobienie śmierci, krążył oszalały z żądzy krwi nazista zombie. Kule pistoletów nie sprawiały na nim wrażenia, brygady antyterrorystyczne wysłane aby zlikwidować potwora, wszystkie zostały eksterminowane. Mobilizowano wojsko.

Nastazja z mikrofonem w dłoni ostrożnie zbliżała się do monstra. Jej kamerzysta, trzęsący się i bliski płaczu, był jednak wobec niej lojalny i kręcił odważny wyczyn swej zwierzchniczki. Byli już w odległości około stu metrów od epicentrum tragedii. Rynek zamienił się w wielki obraz śmierci. Gdyby namalował to jakiś malarz mógłby nazwać swoje dzieło „Wielka rzeź wrocławska”, gdyby na dodatek był biologiem płótno mogło by nosić nazwę „Jak wygląda człowiek od środka, sto tysięcy przykładów”. Powoli cała zadyma zaczęła tracić na swej intensywności, ludzie którzy byli na rynku gdy zaczęła się masakra, albo zginęli albo zdołali uciec. Krew płynęła strumieniami, sterty ludzkich wnętrzności utworzyły zaspy. Nastazja Santhez, ukrywając się za winklem ratusza, obserwowała nazistę zombie.

– Proszę państwa, mamy tu do czynienia z jakimiś nadprzyrodzonym monstrum – cicho relacjonowała reporterka – wygląda to niczym postać z horrorów, do tego ma to coś na sobie wojskowy mundur, chyba niemiecki z okresu drugiej wojny światowej. Wygląda na to że potwór zabił już wszystkich w okolicy jego wzroku, nieliczni ludzie ostrożnie wyglądają z okien kamienic. O mój Boże! Właśnie jedna z tych osób eksplodowała w swoim mieszkaniu. Boże miej nas w swojej opiece. Ale co to?! Czy mam przewidzenie?! Czyżby w tej chwili pośrodku tego piekła jechał tramwaj?!

 

Rynek smażył się w palącym słońcu, gdy Adolf ujrzał leniwie sunący w jego stronę tramwaj „zerówkę”. Wściekłość i żądzę krwi na moment przytłumiła dezorientacja. Maszyna poruszała się po kostce brukowej, iskry szły spod jej kół, w kabinie nie było maszynisty. Środek komunikacji miejskiej zatrzymał się dziesięć metrów przed potworem i zastygł w bezruchu.

– Umrzyj! – krzyknął Adolf celując Rozbryzgaczem 2000 w „zerówkę” – umrzyj, zgiń, przepadnij!

Nic się nie stało.

Wtem tramwaj zaczął się przeistaczać, rosnąć. Małe komponenty pojazdu zmieniały swoje miejsce, wnętrzności otworzyły się i kręciły. Z obu boków maszyny wystrzeliły dwa stalowe ramiona, pod tramwajem zaczęły kształtować się metalowe nogi. Z utworzonego korpusu wyrosło coś na kształt głowy. Po chwili przed nazistą zombie stał wielki, niewzruszony robot.

– Czym jesteś? – wycedził Adolf ciągle celując Rozbryzgaczem 2000 w nowo powstałe zagrożenie.

– Jestem Zerówkotron, obrońca Wrocławia i patron wszystkich konduktorów! Przybyłem tu sto lat temu, gdy moja planeta uległa zniszczeniu. Od tamtego czasu czuwam nad dobrym snem mieszkańców Wrocławia, a także dbam o ich transport – przemówiła monumentalna istota – Ale teraz jestem zmuszony poprosić pana o bilet do kontroli.

– Yyy… miałem go gdzieś tutaj, ojej wygląda na to że zgubiłem, ale proszę pana ja tylko jeden przystanek jadę…

– Nie chcę tego słuchać! Wciąż ta sama śpiewka! Przygotuj się na…

 

– To niesamowite, zaraz nasz mechaniczny wybawca wybawi nas od śmierci i zmiażdży potwora – relacjonowała z przejęciem Nastazja Santhez.

 

Robot wyprostował się, nie było litości w jasno świecących się lampkach imitujących oczy.

– Przygotuj się na mandat!

– Na mandat? – zdziwił się nazista zombie.

– Na mandat? – zdziwiła się Nastazja Sathez.

– To będzie sto złotych, ma pan prawo do apelacji – Zerówkotron był nieubłagany, Adolf przyjął mandat – dziękuję, dowidzenia – pożegnała się maszyna.

 

Robot powoli zaczął odchodzić od gapowicza. Na martwej twarzy szok powoli ustępował szalonej żądzy krwi sprzed kilkunastu minut.

 

– Proszę państwa, to co się stało jest wprost nie do pojęcia! Nasz obrońca po prostu dał potworowi mandat i odszedł! – cała sytuacja przerastała już naszą dziennikarkę.

 

Adolf znów uniósł Rozbryzgacza 2000 i wzrokiem szukał kolejnych ofiar. Zabije wszystkich. Oczyści Wrocław.

– Naprawdę myślałeś że tak to się skończy? – spytał z niedowierzaniem Zerówkotron, po czym skoczył w kierunku potwora i jednym miażdżącym ciosem zmienił go w stan ciekły.

Rozległy się wiwaty, ludzie wychodzili z domów, to był koniec masakry.

Nastazja Santhez szybko podbiegła do wybawcy.

– Panie Zerókotronie, jest pan wybawcą nas wszystkich, bohaterem Wrocławia! Może parę słów dla widzów naszej stacji?

– Obywatele Wrocławia pamiętajcie! Zawsze kasujcie bilet!

Koniec

Komentarze

Lubie taki nonsensowny humor, ale trochę w tym opku jest on niedoszlifowany. Brak tej finezji, wyczucia. Za bardzo wygląda to na rozbudowany dowcip niż na konkretne opowiadanie. Trochę zbyt wiele w nim bytów nieprawdopodobnych i mało wiarygodnych zwrotów akcji. Przykładowo: ombie pół wieku siedzi w kanałach Wrocławia i nagle wychodzi z nich bo znalazło magiczną różdżkę. Mamy tu pomieszanie horroru, fantasy i anime. Trzeba być naprawdę sprawnym pisarzem, aby taką mieszankaę naprawdę dobrze zgrać.

W przykładzie było o zombie.

Na początku myślałem, że będzie lepiej. Narzekania dowódcy-zombie były niezłe i zastąpienie drastycznej sceny "wtrętem obrazującym" to też fajny zabieg. Ale potem gubi to wszystko zamysł, no i stylistycznie jeszcze zdecydowanie nie wyrobione.

Nawet nonsens musi być składny i trzymać się kupy, a chaos w literaturze powinien być nieco kontrolowany. Poza tym, końcówka z robotem zupełnie nie śmieszyła, trzeba była zostać przy podgniłych naziolach.

Co do błędów, to w dialogach wstawiłbym gdzieniegdzie po dodatkowym przecinku ( mówię zwłaszcza o meldunkach podwładnego), wydaję mi się, że by naturalniej brzmiało. Aha, w polskim języku przyjeła się już forma "esesman" i można jej spokojnie używać.

Dziękuję za konstruktywną krytykę, ostatnio trudno mi o nią szczególnie w sieci. Opowiadanie było pisane pod presją czasu i objętości, tak że nie jestem z niego w pełni zadowolony. Z drugiej strony lubię posługiwać się absurdem i groteską, a fantastyka daje mi świetną możliwość wyolbrzymiania tego. Jeszcze raz dzięki za komentarze. Pozdrawiam!

Naprawdę przyjemnie się czyta i, nie wiem czemu, wrocławska masakra wywołała u mnie szczery uśmiech. Przeprowadzać się tam czy nie?...
Podobnie jak przedpiśca, uważam że wprowadzenie mechanicznego kanara jest złym posunięciem, chyba żeby wprowadzić wątek tramwaju wcześniej - nazista stoi w Rynku, teoretycznie nie powinien dostać mandatu, czyż nie? ;]
Zastępcza scena - świetna, zgrabna, zabawna.
Jeśli chodzi o zapis, jest parę potknięć - stanowczo za mało przecinków, po każdym zwrocie do osoby powinien byc, przed "który" itd. Ponadto nie "niedowierzał", tylko "nie dowierzał" (łącznie pisze się tylko w wypadku "niedowierzania"). Za to: "nieumarły" miast "nie umarły". Poza tym drobne potknięcia interpunkcyjne.
Baaardzo podoba mi się Twój styl i klimat. Więcej czarnego humoru! Pozdrawiam.

Dzięki za dobre słowo i konstruktywną krytykę :) Pozdrawiam! :)

Nowa Fantastyka