- Opowiadanie: endy - Poszukiwacze

Poszukiwacze

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poszukiwacze

Jeźdźcy zbliżający się do magicznej wieży wyglądali raczej niecodziennie. Wprawdzie czarnobrodego krasnoluda, noszącego na głowie wojskową galeę, trudno zaliczyć do zjawisk wyjątkowych, ale jego towarzysz, człowiek o poznaczonej bliznami twarzy, był co najmniej zaskakujący. Siwowłosy nieznajomy znacznie zawyżał średnią wieku wędrowców, którzy odwiedzali moją siedzibę, a konkretnie ludzkich wędrowców, bo gdyby uwzględnić w obliczeniach także przedstawicieli innych ras, ta średnia byłaby wręcz nieludzko wysoka. Przytroczony do pasa gladius i wściekle czerwona tunika wystająca spod lekkiej, łańcuszkowej loriki, sprawiały, że przybysz wyglądał jakby właśnie wyszedł z koszar. I chociaż zamiast legionowych caligów nosił zwyczajne, skórzane buty, a zamiast bracajów, długie i ciemne spodnie, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że widzę przed sobą żołnierza. Stary wiarus na poszukiwacza przygód nadawał się jak elf na górnika, tym bardziej zastanawiające było czego może chcieć od skromnego czarodzieja, z równie skromnej, pomimo że wysokiej na siedem pięter, magicznej wieży.

 

– Salve, czarowniku – rzucił na powitanie, gdy tylko otworzyłem wrota. Krótka, czarna bródka i ciemny płaszcz z kapturem okazały się wystarczającą wskazówką i obcy szybko zorientował się kim jestem. Szczerze mówiąc, celowo dbałem o wizerunek typowego, wręcz podręcznikowego maga, właśnie po to, by unikać nieporozumień.

– Salve – odrzekłem, unosząc dłoń w wojskowym pozdrowieniu. – W czym mogę pomóc?

– Jesteś Klavres, czarownik z wieży Irrum? – spytał nieznajomy niezwykle ostrym i donośnym głosem. Rozpoznałem ten głos od razu, tak mówili doświadczeni żołnierze, którzy przez lata wydawali komendy na linii frontu.

– Tak – odparłem. Biorąc pod uwagę fakt, że przed chwilą nazwał mnie czarownikiem, pytanie było z gatunku sprawdzająco-retorycznych.

Obcy skinął głową i z zaskakującą zwinnością zeskoczył z gniadego rumaka. Poklepał go po grzbiecie, po czym przekazał wodze niższemu przyjacielowi.

– Nazywam się Gajus Galerius Nerva, a to Handar Gorim. – Siwowłosy wskazał na krępego brodacza, który przywiązywał wierzchowce do palików ustawionych na kamiennym dziedzińcu przed wieżą. Krasnolud, słysząc swoje imię, spojrzał w moją stronę i lekko skinął głową. Odwzajemniłem się tym samym, patrząc z niekłamanym podziwem na noszoną przez niego kolczugę, która musiała być równie ciężka, co niewygodna.

Handar zdjął z siodła przytroczoną do przedniego łęku broń, którą okazał się – jakżeby inaczej – potężnych rozmiarów labrys, tradycyjny topór o podwójnym ostrzu i drewnianym stylisku. Topór musiał być dla niego niezwykle cenny, gdyż dzierżył go z ostrożnością cyklopa przechodzącego obok stada jednorożców.

– Szukamy pewnych informacji – oznajmił Galerius, nie zwracając najmniejszej uwagi na poczynania towarzysza.

– Postaram się być pomocny – powiedziałem z uprzejmym uśmiechem maskującym niezadowolenie.

Nie lubiłem udzielać informacji, ponieważ nigdy właściwie nie wiedziałem ile mogą być warte i za każdym razem musiałem dostosowywać cenę do zamożności pytającego. To z kolei prowadziło do niepotrzebnych targów i co za tym idzie – nerwowości u klientów, którzy często zapominali o dobrych manierach, zachowując się jak pijane centaury w publicznej bibliotece. W dodatku niektórym się wydawało, że informacje nie powinny kosztować nawet złamanej sestercji i byli niesamowicie zdziwieni, gdy po ich udzieleniu żądałem gratyfikacji. Dlatego właśnie wolałem, gdy podróżnicy odwiedzający wieżę zlecali identyfikowanie artefaktów, odczytywanie starożytnych map albo zwyczajnie kupowali magiczne przedmioty. Wtedy przynajmniej każdy z góry wiedział ile zapłaci i nikt nie mógł mieć pretensji, że z niego zdarłem. Ogólnie dostępne cenniki Gildii Magów, chociaż dość elastyczne, wytyczały pewne standardy.

Nie licząc na wysoki zysk, gestem zaprosiłem Galeriusa i jego niższego, lecz bardziej zarośniętego towarzysza, do wnętrza wieży.

Z bliska siwowłosy nie wyglądał aż tak staro, nie mógł mieć więcej niż pięćdziesiąt lat i choć był raczej chudy, wyglądał na energicznego i silnego. Właśnie dla takich jak on wymyślono określenie „żylasty".

– Jesteście żołnierzami? – zagaiłem. Co prawda od dłuższego czasu znałem odpowiedź na to pytanie, ale chciałem w jakiś sposób nawiązać rozmowę.

– Byliśmy – odparł Galerius, z ciekawością przyglądając się obrazom zawieszonym na kamiennych ścianach podłużnej komnaty wejściowej. Namalowane przez anonimowych artystów wiejskie krajobrazy, oświetlone lampkami oliwnymi, nie prezentowały się szczególnie okazale, jednak sprawiały, że goście czuli się bardziej swojsko.

– Również służyłem w armii – powiedziałem z powagą. Zwykle ten fakt wykorzystywałem, by wzbudzić u klientów większy respekt, który nieco zmniejszał się, kiedy widzieli przed sobą ledwie dwudziestokilkuletniego czarownika.

Galerius jednak dość szybko mnie rozszyfrował.

– Rok po studiach? – spytał z ironicznym uśmiechem.

Nie odpowiedziałem, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. Cóż, z pewnością wiedział, że absolwenci Uniwersytetu Magii w Triwerii muszą odbyć obowiązkową dwunastomiesięczną służbę w Legionach Averyńskich, więc tym akurat nie mogłem go zaskoczyć.

Podjąłem jeszcze jedną próbę, by zyskać szacunek doświadczonego wojownika.

– Służyłem w Szesnastym – oznajmiłem podniośle.

Galerius pokiwał głową. „Mam go", pomyślałem z satysfakcją. Szesnasty Legion stacjonował na niebezpiecznej granicy północno-wschodniej i często brał udział w walkach z groźnymi barbarzyńcami, należącymi do plemion prowadzących koczowniczo-wojowniczy tryb życia.

– Ja byłem centurionem w Siedemnastym – powiedział żołnierz, gładząc w zamyśleniu nieogolony policzek. – Handar dowodził balistariuszami w mojej kohorcie.

I to by było na tyle jeśli chodzi o imponowanie wojskowym doświadczeniem. Co prawda Szesnasty rzeczywiście walczył z groźnymi barbarzyńcami, lecz niestety przeciwnicy Siedemnastego byli jeszcze groźniejsi, silniejsi i bardziej liczni. Na dodatek w zdecydowanej większości nie należeli do rodzaju ludzkiego.

– Balistariusz, tak? – spytałem szybko, aby odwrócić uwagę od mojego niezbyt okazałego doświadczenia wojskowego.

– Najlepszy jakiego znam – rzekł Galerius z niezachwianą pewnością w głosie.

Spojrzałem na Handara, próbującego uporać się z kłopotliwymi wiązaniami hełmu. Gęsta broda znacznie utrudniała rozsupływanie rzemyków, ponieważ konstruktor galei nie uwzględnił w swoich planach włochatej fizjonomii krasnoludów.

– Z pewnością – stwierdziłem obojętnie.

Rekomendacja centuriona nie była potrzebna. Wiedziałem, że krasnoludy służące w armii to prawdziwi artyści w posługiwaniu się skorpionami, onagerami i balistami. Machiny oblężnicze w ich rękach stawały się iście morderczą bronią, a gdy zachodziła taka konieczność, wielkie topory potrafiły wyrządzić niemniejszą krzywdę niż gladiusy legionistów.

Poprowadziłem gości krętymi schodami do komnaty na pierwszym piętrze, służącej za gabinet. Usiadłem na fotelu za dębowym biurkiem, wskazując byłym żołnierzom z Siedemnastego miejsce na miękkiej sofie pod oknem. Handar skwapliwie skorzystał z zaproszenia, opierając ciężki topór o wyściełaną poręcz. Zanim zdążyłem zwrócić mu uwagę, Galerius, przysunąwszy jedno z krzeseł, usiadł naprzeciw mnie i położył na blacie kartkę papieru z wyblakłym rysunkiem.

– To mój syn, Julius Galerius – powiedział, wskazując na obrazek.

Pochyliłem się i spojrzałem z uwagą na portret młodego mężczyzny, namalowany niezbyt dobrej jakości farbą olejną. Wyglądał całkiem przeciętnie, o ile oczywiście autor rysunku nie był partaczem i dobrze oddał rysy jego twarzy.

– Powinienem go znać? – spytałem ze spokojem, maskującym lekki niepokój. Wciąż nie znałem intencji moich gości i na wszelki wypadek wolałem zachować ostrożność.

Żołnierz spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Dowiedziałem się, że kilka miesięcy temu przybył do tej wieży razem ze swoją drużyną. Podobno potem wyruszyli na północ w poszukiwaniu skarbu. Musisz go pamiętać – powiedział dobitnie, stukając nerwowo w rysunek.

– Przykro mi, ale zbyt wiele takich drużyn mnie odwiedza. A ja niestety nie mam dobrej pamięci do twarzy – odrzekłem zgodnie z prawdą.

– Naprawdę jest ich aż tyle, że nikogo nie pamiętasz?

– Obawiam się, że tak. Młodzi szukają wrażeń, a Imperium Averyńskie jest miejscem raczej nudnym. Tak naprawdę wyścigi kwadryg interesują głównie nałogowych hazardzistów, a walki gladiatorów, choć emocjonujące, nie mogą się równać z wyprawą na dalekie pustkowia. Jeśli ktoś pragnie przygód, rusza na północ, tam jest najciekawiej.

– Najciekawiej – skrzywił się Galerius. – Dzikie krainy pełne rozbójników i barbarzyńców, nie wspominając o bestiach i plugawych orkach… Co w tym ciekawego?

– Zapominasz o zniszczonych twierdzach, ruinach starożytnych miast i ukrytych skarbach. Musisz przyznać, że takie rzeczy potrafią zainteresować.

Galerius nie odpowiedział. Być może rozmyślał o Północnych Pustkowiach, które przyciągały miłośników mocnych wrażeń, tak jak syreny wabiły nieostrożnych żeglarzy. Dzika kraina zdawała się szeptać zachęcająco : „Chodź do nas, tylko tutaj przeżyjesz przygodę swojego życia". Jakie szanse miał Averyn konkurując z takim miejscem? Oczywiście konkurując tylko w tej dziedzinie, bo przecież największe imperium na kontynencie pod każdym innym względem znacznie przewyższało sąsiednie państwa. I nawet problemy z barbarzyńcami, korupcja w senacie i zwiększenie kosztów pracy po zniesieniu niewolnictwa, nie mogły tego zmienić.

– Ilu wraca z takich wypraw? – spytał w końcu były centurion z Siedemnastego, przerywając chwilę ogólnej zadumy.

– Nie wiem ilu, nie meldują się u mnie po powrocie – odrzekłem wymijająco.

– Ale przygody poszukiwaczy przygód, o których wspomniałeś, są opisywane w książkach, więc na pewno wiesz kto wrócił.

– To nie takie proste – pogładziłem w zamyśleniu bródkę. – Wielu rezygnuje po spędzeniu ledwie jednej nocy pod mroźnym niebem. Inni, po wielomiesięcznych poszukiwaniach, wracają z niczym. Ci, którzy naprawdę coś znaleźli i na dodatek są warci opisania, stanowią nieliczną grupę.

– Mój syn zawsze lubił historie o bohaterach – stwierdził Galerius, smutno się uśmiechając. – Szczególnie podobały mu się przygody Herenusa i jego drużyny. Walki z potworami, tajemnicze twierdze, olbrzymie skarby… całymi dniami o tym opowiadał. Nigdy nie chciał być zwykłym jurystą czy medykiem. Nawet zaczął mówić jak w opowieściach.

– To znaczy onegdaj, zawżdy i azaliż? – uśmiechnąłem się szeroko.

– Mniej więcej. Skąd o tym wiesz?

– Nie tylko on lubi czytać książki – wzruszyłem ramionami. – Niektórzy wczuwają się tak bardzo, że używają na co dzień dawnej mowy. Chociaż moim zdaniem nie powinno się opisywać przygód bohaterów w archaicznym języku, jedynie po to, żeby stworzyć odpowiedni klimat. Przecież obecnie posługują się nim jedynie kronikarze i bardzi. Znaczy minstrele – poprawiłem się, używając bardziej swojskiego określenia wędrownych śpiewaków.

– Myślałem, że czarownicy są zwolennikami tradycji – zdziwił się centurion.

– Nie w tym przypadku. Równie dobrze wszyscy możemy wyrzucić spodnie i znów zacząć chodzić w togach. Trzeba iść z duchem czasu.

– Ech… mój syn też często to powtarzał. Ciągle szukał czegoś nowego.

– Mógł zostać żołnierzem, tak jak ojciec. Z pewnością przeżyłby wiele przygód…

– To nie jest dobre życie! – przerwał gniewnie Galerius. – Nie dla niego. Nie po to się uczył w najlepszych szkołach, żeby teraz ginąć bez sensu. Muszę go znaleźć!

Spojrzałem na starego żołnierza, który bardzo szybko przeszedł ze stanu ironicznej obojętności do gniewnej zapalczywości, gdzieś po drodze zahaczając o lekką melancholię. Zdaje się, że nieprzypadkowo nosił przydomek Nerva.

– Chętnie bym pomógł, bo lubię pomagać ludziom – skłamałem – ale niestety nic nie pamiętam.

– Jest mojego wzrostu, ma długie brązowe włosy i zwykle chodzi w szarej tunice, ale mógł też mieć lorikę albo kolczugę. Jestem pewien, że był w tej wieży – rzekł ostro nieustępliwy centurion z Siedemnastego. – Mógł tu być w aprilisie lub majusie. Święta spędził w domu, więc musiało to być niedługo po Ceraliach.

Przez krótką chwilę milczałem, wpatrując się w punkt na przeciwległej ścianie, tak aby Galerius odniósł wrażenie, że próbuję sobie przypomnieć wizytę młodego Juliusa.

– Niestety – powiedziałem smutnym głosem, bezradnie rozkładając ręce. – Nie pamiętam go.

Sędziwy żołnierz pogładził nieogolony policzek.

– Ech… – westchnął zawiedziony. – A może pamiętasz jego miecz? Był dość charakterystyczny, miał na głowicy wyrysowane dwa stojące niedźwiedzie…

– Obosieczny półtorak, głowica okrągła, jelec prosty, ciemna rękojeść z bawolej skóry? – zapytałem z uśmiechem, gdyż miecz rozpoznałem od razu. Zapamiętywanie magicznych przedmiotów szło mi o wiele lepiej niż ludzi.

– Tak! – podchwycił uradowany Galerius. – Ten miecz jest u nas od kilku pokoleń, mój pradziadek zdobył go podczas walk na granicy.

– Od razu trzeba było o tym wspomnieć, a nie pokazywać rysunki – powiedziałem z wyrzutem. – Czyli syn zabrał miecz pradziadka i ruszył na poszukiwanie skarbu?

– Dokładnie! Problem w tym, że nie bardzo wiem dokąd.

– Tak, już o tym mówiłeś – oznajmiłem powoli, jednocześnie wstając zza biurka. – Przejdźmy do komnaty obok, tam trzymam księgi rachunkowe. Być może zapisałem w nich coś, co okaże się pomocne.

– Nie wiesz dokąd mieli jechać? – spytał Galerius, ponownie zawiedziony drobnymi ubytkami w mojej pamięci.

– Pamiętam tylko miecz – wyjaśniłem.

Siedzący na sofie krasnolud mruknął coś niezrozumiale, co przypuszczalnie było oznaką dezaprobaty. Trochę mnie to zaskoczyło, bo już zaczynałem myśleć, że jest niemową. Najwyraźniej z uwagą przysłuchiwał się rozmowie, choć przez cały czas sprawiał wrażenie, że jest nią zainteresowany równie mocno jak górski ork nowymi trendami w poezji romantycznej.

– Proszę za mną – powiedziałem uprzejmie, podchodząc do drzwi.

Po drugiej stronie klatki schodowej znajdował się niewielki sklepik. Tak go nazywałem, ponieważ broń ustawiona na stojakach oraz leżące na półkach regałów mapy i mikstury, miały doczepione karteczki z cenami. Nie lubiłem tego miejsca. Czułem się w nim jak pospolity handlarz, nie jak czarownik mieszkający w magicznej wieży. Niestety, z pieniędzmi jest jak z dobrą opowieścią – szybko się kończą. Wieża sama w sobie nie była może szczególnie wymagająca pod względem finansowym, ale opłaty na rzecz Gildii stanowiły dosyć duży wydatek. Nie wspominając o utrzymaniu mojej własnej, skromnej osoby.

– Ciekawe miejsce – stwierdził Galerius, rozglądając się dookoła.

– Yhm – mruknąłem obojętnie, podchodząc do oszklonej gabloty, w której trzymałem księgi rachunkowe.

Rzuciłem na ladę opasłe tomisko o nieco pożółkłych stronicach. Otworzyłem w przypadkowym miejscu, po czym zacząłem przerzucać kartki, szukając właściwej daty. Podczas ich wertowania, kątem oka obserwowałem centuriona i balistariusza, którzy niespiesznie spacerowali po komnacie, przyglądając się uważnie zgromadzonym przedmiotom.

– Nie dotykać towarów! – rzuciłem nerwowo, widząc jak krasnolud przybliża dłoń do jednego z mieczy.

Handar spojrzał w moim kierunku, ale ręki cofnąć nie zdążył.

– Auuuu! – zawył, chwytając się za nadgarstek.

– Lodowy miecz, mrozi przy dotyku – wyjaśniłem.

– I na co to komu – mruknął brodacz chrapliwym głosem.

– Niektórzy lubią takie dodatki – powiedziałem ze spokojem, próbując rozdzielić dwie sklejone kartki.

– Bardzo drogie dodatki – wtrącił Galerius, przyglądając się karteczce z ceną.

– Nie jest łatwo stworzyć coś takiego. Nadawanie przedmiotom niezwykłych właściwości to wyższa szkoła magii – spojrzałem z wyrzutem na żołnierza. – Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić ile czasu i energii potrzeba, żeby zwykły miecz zmienić w prawdziwie magiczną broń.

– Bez sensu – podsumował krasnolud, rozcierając rękę.

– Wprawdzie to nie moja sprawa – stwierdziłem rozdrażniony jego komentarzem – ale czemu balistariusz z Siedemnastego poszukuje syna centuriona?

– Spłacam dług – odparł krótko.

– Naprawdę? Nie wyglądasz na hazardzistę – próbowałem zażartować.

– To dług wdzięczności. Galerius uratował mi życie – rzekł Handar ze śmiertelną powagą.

W milczeniu pokiwałem głową. Krasnoludy to bardzo honorowa rasa jeśli chodzi o kwestie życia i śmierci, choć w handlu już nie zawsze. Możliwe, że Handar był inny niż krasnoludy, które zwykle poznawałem przy okazji wizyt drużyn poszukiwaczy. Być może rzeczywiście szukał czegoś więcej niż złota i okazji do bitki, i za to należała mu się przynajmniej odrobina szacunku. Oczywiście tylko odrobina, bo jak przypuszczałem nie pogardziłby skarbem znalezionym przy okazji spłacania owego długu wdzięczności.

– Bardzo szlachetnie – powiedziałem z powagą, patrząc na brodacza. Co prawda nie tak śmiertelną jak jego, ale na tyle prawdziwą, żeby nie wyczuł sarkazmu.

Wróciłem do wertowania stronic księgi i już po chwili natknąłem się na interesującą notatkę :

 

30 Aprilis

 

C. Sulpicjus Corvinus

Identyfikacja miecza ( usługa) – 20 den.

Mapa Mareos 1szt. – 30 den."

 

– Czy imię Sulpicjus Corvinus coś wam mówi? – spytałem, podnosząc wzrok znad księgi.

– Tak, to przyjaciel mojego syna.

– Jak rozumiem wyruszyli razem?

– Zgadza się.

– Czy ten Sulpicjus jest starszy od twojego syna? A może potrafi dobrze walczyć?

– Nie… raczej nie – odrzekł zakłopotany Galerius, drapiąc się po policzku. – A czemu pytasz?

– Tylko coś sprawdzam – odparłem, zastanawiając się czemu akurat nazwisko Sulpicjusa znalazło się w księdze. Zwykle zapisywałem imiona dowódców wyprawy, a teoretycznie powinien nim być posiadacz magicznej broni albo najlepszy wojownik w grupie. Oczywiście zawsze pozostawała też trzecia możliwość.

– Corvinusowie to bogata rodzina? – spytałem.

– Bardzo. To patrycjusze z okolic Vamorum, ojciec Sulpicjusa jest senatorem.

Tak, to wiele wyjaśniało. Syn senatora z pewnością powinien zostać przywódcą wyprawy, zwłaszcza jeśli ją finansuje.

– Masz dużo szczęścia, żołnierzu – powiedziałem z uśmiechem. – Najwyraźniej twój syn i jego drużyna kupiła mapę okolic doliny Mareos, więc przypuszczalnie tam właśnie się udali.

– Mareos – mruknął krasnolud, po czym splunął na podłogę. Skrzywiłem się widząc niekulturalne zachowanie brodacza, ale ograniczyłem się tylko do karcącego spojrzenia.

– Przeklęte miejsce – kontynuował Handar, kompletnie mnie ignorując. – Źle, że tam pojechał.

– Bez przesady, znam gorsze – wtrąciłem.

Brodacz spojrzał lekceważąco. Nie miałem mu tego za złe, bo wiedziałem jak jego pobratymcy traktują dolinę Mareos, rozległą krainę położoną nieopodal gór Levanus, wchodzącą w skład ziem niczyich, powszechnie zwanych Pustkowiami Północnymi. Ponieważ rejon ten sąsiadował bezpośrednio z państwem krasnoludów, właśnie u nich cieszył się najgorszą sławą. Z mojego punktu widzenia Mareos nie różniło się zbytnio od reszty terenów znajdujących się na północ od granic Imperium Averyńskiego. Były tam liczne jaskinie, górskie rzeczki, ruiny starożytnych twierdz i oczywiście gęsty las porastający całą okolicę. Jej mieszkańcy również byli całkiem pospolici – orki, rozbójnicy, dzikie zwierzęta, trochę demonicznych bestii przywołanych z mrocznej otchłani przez szalonych czarnoksiężników. Standard, jeśli chodzi o Pustkowia Północne.

– A może bylibyście zainteresowani kupnem mapy? – zaproponowałem.

– Czemu mielibyśmy kupować ją tutaj, a nie u kartografa? – spytał całkiem logicznie Galerius.

– Hmm… – pogładziłem w zamyśleniu bródkę. – Sprzedam taką samą, jaką sprzedałem twojemu synowi. Prędzej go odnajdziecie, jeśli będziecie wiedzieć dokąd mógł się udać. Może nie jest to duże ułatwienie, ale myślę, że w tym przypadku liczy się każdy drobiazg, mogący naprowadzić was na właściwą drogę. Tylko trzydzieści denarów, tyle co w zwykłym sklepie.

– Dobry z ciebie handlarz, magu – powiedział Galerius z drwiącym uśmiechem.

– Staram się pomóc, jak nie chcecie to trudno – odrzekłem podenerwowany.

Żołnierz najwyraźniej wyczuł w moim głosie urazę, gdyż szybko zmienił ton.

– Nie lubisz tego, prawda? – spytał z powagą.

– Czego?

– Tego wszystkiego – oznajmił, robiąc nieokreślony ruch ręką.

Spojrzałem na niego z niepokojem. Czyżby moja niechęć do pracy była aż tak widoczna? Nie lubiłem bawić się w handlarza, choć nieskromnie mówiąc byłem w tym całkiem dobry. Nie podobała mi się fałszywa uprzejmość, którą musiałem udawać wobec każdego potencjalnego dostarczyciela pieniędzy. Nie cierpiałem młodych zarozumialców sądzących, że za garść monet mogą kupić wszystko czego zapragną. Chcę miecz, który uczyni mnie niepokonanym szermierzem. Chcę zbroję odporną na każdy cios. Chcę magiczny łuk, który zawsze trafia do celu… Takie prośby mogły wytrącić z równowagi nawet najbardziej cierpliwego człowieka.

– Co mam odpowiedzieć? – stwierdziłem po chwili milczenia. – Że wolałbym ruszyć na północ i szukać skarbów? Że nie chcę do końca życia użerać się z bezczelnymi młodzikami uważającymi się za wybrańców? Ta wieża…

Zamilkłem gwałtownie, zdając sobie sprawę, że ujawniłem głęboko skrywane myśli przed obcymi osobami. Takie zachowanie nie przystoi poważnemu czarownikowi, za którego próbowałem uchodzić.

– Nie musisz tu chyba mieszkać do końca życia, magowie często towarzyszą bohaterom – zauważył były centurion. – O nich też powstają opowieści.

– Rezydenci wieży raczej z niej nie rezygnują – powiedziałem w zamyśleniu. – Własna wieża to przywilej, marzenie każdego adepta magii.

– Twoje też?

– Może… – odparłem niepewnie, ale po chwili dodałem : – Tak, moje też.

– Jakoś nie jesteś przekonany – uśmiechnął się Galerius. – Czyżbyś tęsknił za przygodami? Za sławą i fortuną?

– Za sławą? – prychnąłem lekceważąco. – Sława to coś, czego pragną poszukiwacze uważający się za wybranych, wojownicy z misją ratowania świata. Tacy jak ja i tak zawsze są w cieniu, na dalszym planie. Czasem pojawiają się na drodze wielkich bohaterów, aby służyć radą i pomocą, to wszystko.

– Każdy ma swoje miejsce i nie zawsze jest to miejsce w pierwszym szeregu – powiedział Galerius, kwitując uśmiechem moje uwagi. – Niektórzy poszukują go przez całe życie. Większość zawsze będzie stać gdzieś z tyłu, ale to nie znaczy, że nie są ważni.

– Szukają swojego miejsca przez całe życie… – powtórzyłem szeptem słowa doświadczonego centuriona, po czym dodałem głośniej i jeszcze bardziej filozoficznie :

– Właściwie każdy z nas jest w pewnym sensie poszukiwaczem.

Żołnierz spojrzał z ciekawością, tak jakby zastanawiał się o czym myślę. Pewnie był równie zaskoczony moimi słowami jak ja sam. Głębokie przemyślenia na temat życia i natury ludzkiej nie przytrafiały mi się szczególnie często.

– W sumie ta praca nie jest zła – stwierdziłem po krótkiej, ale krepującej chwili milczenia. – Mam kontakt z magicznymi przedmiotami i spotykam ciekawych ludzi. I nawet nie wszyscy mnie aż tak bardzo denerwują.

– To dobrze – skinął głową Galerius, uśmiechając się szeroko. – Cieszę się, że nie wszyscy.

– Szanuję doświadczonych wojowników – rzekłem szybko. – Twój syn też był raczej uprzejmy, z tego co pamiętam.

– A jednak go pamiętasz! – ożywił się centurion.

– Tak… coś sobie przypominam – powiedziałem, patrząc w zamyśleniu na notatkę w księdze. – Było ich troje, Sulpicjus, który płacił, jakaś blondynka i twój syn… mieli magiczny miecz.

– Blondynka?

– Tak, młoda i ładna. Miecz był bardzo interesujący, z początku nie mogłem rozpoznać jaka moc w nim drzemie. Przez te niedźwiedzie myślałem, że chodzi o zwiększenie siły posiadacza, lecz okazało się coś zupełnie innego…

– No dobrze, ale co z dziewczyną? – dopytywał się Galerius.

– No jak to co? – zdziwiłem się. – Przyjechała razem z nimi. W każdym razie powiedzieli, że miecz świeci w ciemnościach, więc musi być magiczny. Nie wiedzieli tylko jaką posiada moc…

– Mówiła jak ma na imię? – przerwał były centurion, który najwyraźniej dziewczyną

interesował się bardziej niż ostrzem.

– Jakoś na n chyba… – wzruszyłem ramionami. – Kiedy badałem miecz okazało się, że jednak nie ma żadnej dodatkowej mocy. To znaczy jedyna jego zdolność magiczna to świecenie w ciemności. Przydatna rzecz podczas przeszukiwania podziemi, ale chyba liczyli na coś więcej.

– Ech… – westchnął żołnierz. – Chyba bardziej ciekawią cię przedmioty niż ludzie.

– Magiczne przedmioty to moja specjalność – uśmiechnąłem się. – Może chcielibyście jakiś kupić? Zauważyłem, że nie posiadacie tarcz, więc może zainteresuje was Tarcza Ognia – powiedziałem, wskazując na czerwony puklerz stojący w głębi komnaty.

– Nie, raczej podziękujemy – odrzekł Galerius, nawet nie patrząc w tamtą stronę.

– Na pewno? Mam też legionowe scutum, prostokątne i owalne, wedle uznania.

– Ech… – westchnął centurion. – Twierdzisz, że nie lubisz tej pracy, chociaż nadajesz się do niej jak mało kto. Weźmiemy tylko mapę.

– Trzydzieści denarów – przypomniałem.

Stary żołnierz skinął głową.

– Dobrze – stwierdził krótko. – Umowa stoi.

Zadowolony z przebiegu rozmowy, odwróciłem się w stronę regału i wyciągnąłem z półki papierowy zwój, który następnie położyłem na ladzie.

– Proszę bardzo, oto dolina Mareos – powiedziałem uroczyście, jednocześnie rozwijając rulon.

Handar i Galerius pochylili się, patrząc z uwagą na namalowane linie.

– Ta mapa jest z krasnoludzkiej drukarni – rzekł brodacz, wskazując palcem na emblemat w narożniku, przedstawiający dwa skrzyżowane topory.

– Zgadza się. „Gereb i Hens", najlepsza drukarnia w stolicy.

– Szczerze mówiąc myślałem, że będzie rysowana ręcznie – stwierdził Galerius z ironicznym uśmiechem.

– Dlaczego? Bo znajduje się w magicznej wieży? Jak już wcześnie wspomniałem, trzeba iść z duchem czasu. Drzeworyt poprzeczny to całkiem dobry wynalazek…

– Krasnoludzki – wtrącił Handar.

– Tak, wiem że krasnoludzki. Ale za to papier jest nasz, najlepszej jakości, z miejscowej papierni. To jak? Kupujecie?

– Kupujemy – zdecydował żołnierz, sięgając do sakiewki. – A to coś ekstra, za informacje – dodał, kładąc na ladzie srebrne denary. Trochę mnie tym zaskoczył, lecz było ich na tyle dużo, że nawet nie pomyślałem żeby się targować.

– Mam nadzieję, że odszukasz swojego syna – powiedziałem z powagą, zgarniając przyjemnie brzęczące monety. Co prawda szanse na odnalezienie Juliusa i jego drużyny były równie duże jak na spotkanie jednorożca w lupanarze, ale to akurat wolałem przemilczeć.

– A ja mam nadzieję, że odnajdziesz swoje miejsce, czarowniku – rzucił na pożegnanie były centurion z legionu Siedemnastego.

Po raz ostatni widziałem Galeriusa i Handara, gdy przejeżdżali pod arkadami pobliskich akweduktów kierując się na trakt łączący stolicę z północnymi prowincjami. Wtedy nie mogłem wiedzieć jak potoczą się ich dalsze losy. Nie przypuszczałem, że właśnie spotkałem jednego z najsłynniejszych bohaterów w dziejach Imperium.

Kiedy czytam opowieści o wspaniałych przygodach Galeriusa i jego drużyny, trochę żałuję, że nie poznałem go lepiej. Kto by pomyślał, że stary centurion, wraz z synem, przyjaciółmi i krasnoludzkim towarzyszem, uratują świat przed zagładą. Ich przygody, pełne niesamowitych zdarzeń, efektownych walk i dramatycznych zwrotów akcji stały się jedną z najlepiej sprzedających się książek na kontynencie. I choć dla wszystkich jest to epicka historia o walce dobra ze złem, o wielkiej miłości i bohaterskich czynach, dla mnie to zawsze będzie opowieść o poszukiwaczach. Ojciec szukający syna. Syn szukający skarbu. Krasnolud szukający okazji do rewanżu. O skromnym czarowniku Klavresie jest ledwie kilka akapitów. Kilka zdań opisujących wizytę Juliusa, jego przyjaciela Sulpicjusa i ukochanej Numerii, niezrównanej łuczniczki. Krótka wzmianka o odwiedzinach Galeriusa i Handara. To wszystko. Ktoś mógłby stwierdzić, że to niewiele. Ktoś mógłby uznać, że to nie miało znaczenia. Wszystko ma znaczenie. I wszyscy ludzie, których spotykamy na swojej drodze. Tak jak powiedział Galerius – nie trzeba stać w pierwszym szeregu, żeby być kimś ważnym.

Jego słowa zapamiętałem na całe życie.

Od spotkania z byłymi legionistami z Siedemnastego minęło wiele lat i od tego czasu moje imię pojawiało się w wielu opowieściach. Niekiedy tylko w jednym zdaniu, innym razem przez cały rozdział. Czarownik odczytujący niewidzialną mapę. Czarownik tłumaczący starożytne runy wymalowane krwią na pożółkłym ze starości pergaminie. Mag, który widział śmierć legendarnego Herenusa. Mag rozwiązujący zagadkę przeklętego hełmu. Mag, który doradza, pomaga i wskazuje drogę bohaterom. Klavres, czarownik z wieży Irrum, ekspert od magicznych przedmiotów.

Odnalazłem swoje miejsce.

 

Koniec

Komentarze

Dzień dobry / dobry wieczór
Miło mi powitać nowe pióro, sprawnie i zręcznie, a przy tym praktycznie bez błędów opisujące epizod, który może być udanym wstępem do serii opowiadań.
Gratulacje za "wymyk" spod konwencji archaizowania. Oraz za nadmienianie o nadążaniu za postępem. Niewielki to postęp, miecze i topory, arkbalisty i te de, ale to ma swój wdzięk.
Gdybym wystawiał oceny, byłaby szóstka.
Pozdrawiam.

Spodobało mi się :)

Interesująca konwencja.

Pierwszy akapit odrobinę za bardzo napakowany fachowym słownictwem - ja zrozumiałam tylko "gladius", więc trochę dziwnie się czytało.

Rany, wreszcie jakiś tekst z poprawną interpunkcja. Co za ulga dla oczu. :-)

bardzo mi się podobało :) 

Dziękuję za wszystkie komentarze i przepraszam, że (z przyczyn niezależnych) czynię to dopiero teraz.

Rzeczywiście, epizod jest wstępem do serii opowiadań, które kiedyś napisałem „do szuflady", czy raczej „do folderu". Jeśli tylko uda mi się któreś z nich poprawić do stanu czytalności, postaram się je dodać.

Doprowadzaj do stanu czytalności --- ładne określenie! --- i pokazuj.

Nowa Fantastyka