Była właśnie pora kiedy wszystkie kolory są tylko odcieniami szarości. Słońce dawno zaszło, a księżyc był przysłoniony chmurami. Mimo letniej pory, ten wieczór był dosyć chłodny. Ale ona szła ubrana w cielistą czarną sukienkę której zaledwie promyk mdłego odbitego księżycowego światła wystarczał by błyszczeć. Stukot czerwonych szpilek niósł się echem nie tylko w powietrzu ale także w mojej głowie. Nie widziałem jej twarzy lecz kręcone włosy wydawały się ciemniejsze niż noc.
Nagle zatrzymała się.
– Idziesz? – Spytała
Ton jej głosu nie zdradzał uczuć, zawahania czy też drżenia. Był czysty melodyjny i niski jak na kobietę. Rezonował z moimi kośćmi wprawiając je w drżenie. Nie wiem kiedy i jak ale szedłem u jej boku chodnikiem. Oczy zachodziły mi mgłą od wypitego alkoholu, gdy nagle poczułem coś ciepłego na dłoni. Podniosłem ją do twarzy by się przyjrzeć. Błyszczała i była lepka.
Zatrzymałem się. Ona również.
Z kieszeni wyciągnąłem zapalniczkę, by lepiej się przyjrzeć.
Na mojej ręce była krew.
Co gorsza, to była moja krew, sącząca się znad ramienia. Dopiero wtedy poczułem ból w barku.
– Wybacz – Rozległ się głęboki głos – Ale jestem tak głodna, że nie jestem w stanie utrzymywać iluzji dłużej.
Wyciągnąłem przed siebie rękę z zapalniczką i spojrzałem na jej twarz. Miała lekko rozchylone usta wewnątrz których znajdowały się zdecydowanie za długie i ostre zęby.
-Normalnie niczego byś nie poczuł – Westchnęła – Ale wiesz jak to jest…
Na chwile uśmiechnęła się i przymknęła oczy. Gdy je otworzyła, były one zabójczo zielone, świeciły w mroku kolorem który kojarzy się z jadem żmii.
Zanim się na mnie rzuciła i rozszarpała gardło, zdołałem zobaczyć jej równie zielone jak oczy motyle skrzydła.
Zawsze wiedziałem, że wróżki istnieją.