- Opowiadanie: Krupszon - Szepty Lodu

Szepty Lodu

Witam, opowiadanie napisałam mając bodajże 16 lat. Nie poprawiałam go zdanie w zdanie, gdyż wolę poznać opinię internautów, których oczy wyłapią co gorsze błędy.

Na  stronie jest to mój debiut. Potrzebuje pomocy, gdyż jestem w  trakcie pisania książki( o całkowicie innej tematyce) i pomimo, iż mój styl pisania zdążył się nieco poprawić w przeciągu tych dwóch lat, ciekawa jestem co robiłam wówczas źle.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Szepty Lodu

Szepty Lodu

 

Rok 823. Era Kingeardów. Czas nieporozumień.

 

Strop oblodzonej jaskini zdobiły setki połyskujących się stalagmitów. Koryta rzeczne wijące się niczym węże pomiędzy skałami wypełniała krystaliczna, czysta woda zdająca się mówić chórem niezrozumiałych szeptów. Popękane, lodowe bloki pełne zamarzniętych kości prezentowały niezliczone lata, które spędziły w osamotnieniu. Pośród bezkresnej ciszy, w oddali rozległo się głuche echo kroków. Z cienia jednego z korytarzy wyłoniła się kobieta odziana w białą suknie, na którą narzucone miała grube futro.

Morskie, zimne oczy lustrowały przestrzeń jak gdyby chciały doszukać się jakiejkolwiek skazy.

– Nie pamiętam nawet jak wiele wiosen minęło nim oto znów postawiłam tu swą stopę– szepnęła szorstkim, pozbawionym emocji głosem. Przykucnęła łuskając opuszkami palców lód, który pod jej dotykiem zaczął pękać.– A więc nadal tu jesteś– powstała mrużąc zimne ślepia– Będziesz musiał mi wybaczyć, lecz nakazano mi wybudzić cię ze snu. Laniksha1 znów potrzebuje twej niezmierzonej siły. Kraje zaplutych niegodziwców ponownie chcąc odebrać nam naszą potęgę– zamknęła oczy biorąc głęboki wdech.– Lat tysiąca snem smagany– jej głos zdawał się zanikać w szumiącej wodzie. Przenikał ściany, krążył wokół kobiecej postaci niczym wiatr by potem znów powrócić.– Do niewoli przez nas gnany– zatoczyła dłońmi okrąg, by potem je złączyć:

-Jak w okowach tu trzymany, w resztkach lody zapomniany.

Zbudź się mój łaskawy panie, obdarz ludzi swoim darem.

Obdarz ludzi swą światłością, swą osobą, swą błogością

Lodowe ściany rozstąpiły się, a z nich wypłynęły smugi rażącego, niebieskiego światła. Kobieta starała się nie przejmować nasilającym się mrozem, wypełniającym jej ciało.

Podaj rękę w te katusze, Lód twój siłą mą rozkruszę !

Kobieta dyszała ciężko patrząc spod przymrużonych powiek na oślepiającą poświatę. Dotychczas jej podniecony wzrok stracił swój wyraz, gdy dojrzała jak w jej stronę zmierza strumień lodowatego powietrza. Nawet nie zdążyła go poczuć. Zesztywniała, upadając nieżywa na ziemię.

Pośród mgły i opadających odłamków lodu, dało się dostrzec zarys nagiej, ludzkiej sylwetki kroczącej dumnie naprzód. Kamienna, blada jak płótno twarz o srebrnych oczach przystanęła wpatrując się nieruchomo w pozostałości jaskini. Skrzywiła się, gdy spostrzegła nieżywą kobietę ze wzrokiem utkwionym w suficie. Przeczesał zafrasowany jasne włosy.

– Cholera. Znowu to zrobiłem….

 

Rok 1001. Kres rządów Gergonii. Początek nowego świata.

 

Starzec zawsze powtarzał mi, że wykuci z lodu posiadają najgorętsze serca. I choć nie raz zastanawiałem się nad sensem tych słów, nadal pozostawały dla mnie tajemnicą.

Starzec odkąd tylko sięgam pamięcią był specyficzną osobą. Zamknięty we własnych domysłach i rozważaniach rzadko, co kiedy dzielił się z kimkolwiek swoimi myślami. Jednak, gdy już to robił jasne było, że właśnie dostałem refleksyjną zagadkę na kolejne miesiące.

Stojąc na rozległej grani i przyglądając się guarańskiej delegacji zmierzającej do stolicy Lanikshy, Uhaian zastanawiałem się, czy wychowankowie pustyni żyjący w ciągłym skwarze posiadają cieplejsze serca od tych, którzy swe życie spędzili w wiecznym mrozie. Jednak patrząc na sterty szmat, którymi chcieli zatrzymać ciepło, wiedziałem, że domysły te są nieprawdziwe i ich serca jak i ciała są równie zimne co nasze.

Podejrzewałem, iż jeśli by mnie teraz spostrzegli, w samych spodniach, boso i bez koszuli uznali by mnie za niespokojną duszę przemierzającą krainy w poszukiwaniu spokoju. Uczynili by nade mną znak odpędzenia i ruszyli w pośpiechu.

Tyle, że nie byłem duchem, a tym bardziej nie szukałem spokoju, nie mówiąc już o czynieniu nade mną jakichś pogańskich gestów mających mi pomóc wkroczyć na właściwą ścieżkę.

Zmrużyłem oczy, gdy jeden z koczowników kroczący do tej pory dzielnie obok karocy upadł na ziemie, zastygając w bezruchu. Jego towarzysze zatrzymali się próbując go ocucić na wszelkie możliwe sposoby. Mężczyzna z wielką futrzaną czapą pokręcił przecząco głową nakazując ruszać dalej. Toczyli się więc niczym małe kocięta, nie potrafiące utrzymać równowagi, myśląc, że dotrą do Uhaian bez żadnych przeszkód.

I mimo, iż byli zwykłymi poplecznikami Pustynnego2 mającymi na celu uzgodnienie warunków pokojowych, po drodze zdążyli ograbić przydrożne wioski, zabijając ich bogu ducha winnych mieszkańców. Splunąłem z pogardą na ziemię. Parszywi niegodziwcy.

– Spójrzcie !- ryknąłem, a echo mojego głosu odbiło się od wysokich, lodowych wzniesień.– Dzieci Pustyni!- ich głowy jednocześnie zwróciły się w moim kierunku. Widziałem niedowierzanie malujące się na ich twarzach, gdy ujrzeli mój skromny ubiór.– Z jakiegoż to powodu niszczycie nasze wioski?– krzyknąłem donośnie.– Doszły mnie słuchy, że jesteście tu z powodu traktatu pokojowego a nie wszczynania niepotrzebnych zamieszek– mężczyźni przyglądali mi się przez moment, by potem wymienić między sobą kilka zbędnych uwag. Jeden z nich wystąpił naprzód.

– A kim ty jesteś półnagi smarku, by prawić nam kazania?– zapytał z pychą wiedząc, że w obliczu zagrożenia jego towarzysze go obronią.

Uniosłem brwi, po czym wybuchnąłem śmiechem zginając się w pół. Dumni woje króla wyciągnęli przykrótkie miecze, gotowi do walki. Uśmiech od razu zniknął z mojej twarzy.

– To kraj lodu– zacząłem– Kraj, w którym lód jest panem. Kraj, w którym ja jestem panem. A wy synowie skwaru, nie jesteście dla mnie żadnym zagrożeniem.

Koczownicy na te słowa wymienili pomiędzy sobą porozumiewawcze spojrzenia.

– Tak, jasne– mruknął arogancko jeden z nich– A my jesteśmy rosiczkami zaklętymi w ludzi.

– Widzę, że nie brakuję ci poczucia humoru !- choć mogli mnie usłyszeć bez krzyku, ten wydawał mi się efektowniejszy.

– Chcesz zginąć, szczurze?– warknął rozjuszony wojownik.

– Chyba ja pierwszy powinienem o to zapytać– postąpiłem krok do przodu, skacząc w dół. Padłem w kucki, a lodowa skorupa pod naciskiem moich stóp poczęła pękać. Wyprostowałem się patrząc na nich srebrnymi oczami. Ich pewność siebie znacząco zmalała, gdy dojrzeli mnie w całej okazałości stojącego metr przed nimi.

– Lód posiada własny język. Szept, którego wy nigdy nie zrozumiecie– okręciłem się wokół własnej osi, łuskając opuszkami palców podłoże. Wchłonąłem energie natury ciskając ją w dwóch stojących najbliżej wojowników, którzy jak na zawołanie zamienili się w bloki lodu.

– Na piaski pustyni…– szepnął przerażony woźnica, telepiąc się nie z zimna lecz ze strachu– Ty jesteś…

– Tak– uprzedziłem jego pytanie.– Szkoda, że nie odkryliście tego wcześniej– uniosłem kącik ust– Ale nie masz się co martwić, nasza znajomość nie będzie trwać zbyt długo.

Przyłożyłem dłoń do ust, niby to ziewając, a reszta przybyszów padła sztywno na ziemię. Zmrużyłem oczy słysząc poruszenie w karocy. Drzwiczki od drugiej strony otworzyły się z hukiem tak wielkim, że para koni stanęła dęba gnając wraz z powozem w niewiadomym kierunku. Odsłoniło mi to uciekającą w popłochu dziewczynę, odzianą jak jej towarzysze w niezliczone warstwy ubrań. Potykała się o własne nogi, krzycząc coś w swoim rodzimym języku. Westchnąłem ciężko i skułem jej stopy lodowymi kajdanami. Zaskoczona padła na twarz.

Zbliżyłem się do niej, gdy ta próbowała pozbyć się rzeczy, która znikąd pojawiła się na jej nogach.

– Czyżby służka?– zapytałem niedbale. Dziewczyna skierowała na mnie śniadą twarz o czarnych, przenikliwych oczach. Splunęła mi pod nogi, na co przewróciłem oczami.

– Służka nie zdobyła by się na tak odważny gest, wiedząc, że w każdej chwili mogę zamienić ją w słup lodu– przykucnąłem ściskając ją za podbródek– I nie miała, by tak zadbanego oblicza– wyrwała się z mojego uścisku patrząc na mnie hardo– A tym bardziej takiego tupetu– powstałem podpierając się dłońmi o boki-Śnieżny3 kazał pozbyć się wszystkich. Bez wyjątków. W końcu nie może wam puścić płazem grabienia i zabijania jego poddanych. Ale jestem dżentelmenem i mam w zwyczaju dawać drugą szansę kobietom.. w szczególności jeśli są one uroczymi księżniczkami.

– Zabiłeś królewską delegację, potworze– warknęła szczękając zębami.

– Naprawdę wyglądam jak potwór?– zapytałem zmartwiony udając, że nie dosłyszałem pierwszej części jej wypowiedzi.

– Zabiłeś królewskich poddanych!- w jej krzyku dało się słyszeć rosnące z każdą chwilą wahanie.

– A wy nim tu dotarliście zabiliście dziesiątki niewinnych biedaków wychodzących ze skóry by nakarmić swoich bliskich. I ty śmiesz MNIE nazywać potworem?– wycedziłem.– Chyba zaraz zmienię zdanie co, do dawania wam drugiej szansy.

Dziewczyna milczała dłuższą chwilę wpatrzona w swoje sine od zimna dłonie. Zamknęła oczy, a po policzkach jęły spływać gorzkie łzy.

– Widziałam jak ich zabijali…– szepnęła– Jak odcinali im głowy. Nabijali na pale. Nie oszczędzili nawet dzieci… A ja…Nic nie mogłam zrobić. Księżniczka nie może podważać rozkazów króla.

Poruszyłem się nerwowo.

– Pustynny nakazał wytępić ubogich?

Pokręciła głową.

– Mój ojciec jest tyranem. Sądzi, że tylko przemoc i siła doprowadzą go do niezmierzonej potęgi.

– Dlaczego mi to mówisz? Właśnie zabiłem twoich towarzyszy.

– Nie byli moimi towarzyszami– utkwiła we mnie czarne oczy– Jedynie katami, których przydzielił mi ojciec– usiadła na nogach składając mi pokłon– Możesz zrobić ze mną co tylko zechcesz, Lodowe Dziecię.

– Ot, tak oddajesz mi swoje życie?– zapytałem z niesmakiem– Jeśli tak to twoje zachowanie jest nad wyraz bezmyślne.

-W ten sposób chce zadośćuczynić śmierć tamtych ludzi– szepnęła, na co prychnąłem.

– Wątpię, by się ucieszyli– warknąłem sarkastycznie.

– Mówiłam, że nie miałam na to żadnego wpływu– powstała otrzepując się ze śniegu. Spojrzała na mnie zakłopotana– Mam na imię Iveneh.

Potaknąłem.

– Nie wiem po co mi znać twoje imię, skoro zaraz nadciągnie tu śnieżyca– rzekłem. Dziewczyna rozszerzyła przerażona oczy.

– I zostawisz mnie tu na pastwę losu?– wydusiła z niedowierzaniem.

– Dopiero mówiłaś, że mogę zrobić z tobą co zechce– uniosłem dłonie– A to jest właśnie moja zachcianka…

Iveneh zacisnęła wargi.

– Nie chcę umierać– wyszeptała ledwo słyszalnie– Nie mogę jeszcze umrzeć. Jest jeszcze tak wiele rzeczy, których nie zdążyłam zrobić..

Uśmiechnąłem się krzywo.

– Właśnie wygrałaś swoją szansę, droga Iveneh– dziewczyna spojrzała na mnie zbita z tropu. Dotknąłem jej głowy, pozbawiając tym samym przytomności– Ci co nie szanują swojego życia, nie godni są szacunku– wziąłem ją na ręce kierując się w stronę „domu”.

***

I choć kilka pokoleń władców nalegało bym zamieszkał w stolicy, pośród ludzi i blisko Śnieżnego, ja pozostałem wierny wiekowej jaskini, w której spałem ponad czterysta lat. Widok lodu i pustej, niezamieszkanej przestrzeni wprawiał mnie w stan błogiego spokoju.

Ułożyłem dziewczynę na kocu, przykrywając ją skórą z niedźwiedzia. Sam zaś skierowałem się w stronę schodów i wspiąłem na górę. Przysiadłem z założonymi na siebie nogami, a ręce skrzyżowałem na piersiach. Pochyliłem głowę skupiając się na szeptach, pieśniach i cichych pomrukiwaniach wydobywających się z lodu. Czułem, że opuszczam swoje ciało i jako byt niematerialny szybuje w przestrzeni.

Otworzyłem oczy.

Wysokie szczyty gór, skąpane były w gęstej, białej mgle. Porywisty wiatr targał iglakami na lewo i prawo, jakby chcąc wyrwać je z korzeniami. Śnieg, mróz i biel. Te trzy słowa idealnie oddawały atmosferę tego miejsca.

– Dobrze cię widzieć, synu– usłyszałem niewyraźny, ochrypły głos. Odwróciłem się dostrzegając brodatego starca o bladym licu odzianego w długą białą szatę. W dłoni dzierżył drewnianą laskę, zakończoną niebieską kulą. Srebrne oczy z upływem czasu zmatowiały, a na twarzy pojawiły się dziesiątki nowych zmarszczek. Ukłoniłem się delikatnie.

– Wzajemnie, Starcze– odszepnąłem. Spojrzał pustym wzrokiem w przestrzeń.

– Ile to już stuleci robisz, za ich marionetkę?– wiele razy już o to pytał, jednak jego umysł coraz trudniej zapamiętywał większość wiadomości. On sam dawno temu istniał w ten sam sposób, co ja obecnie. Powstrzymałem westchnięcie.

– Powołano mnie za czasów Kingeardów– mruknąłem– Czarownice jak wiesz przez przypadek uśmierciłem…

Potaknął.

-I przez to musisz czekać na następną, która okaże się równie potężna, by okiełznać twoją moc.

– Wiem Starcze. Ale nie pozostało mi już wiele czasu.

– Dobrze wiesz, że jeśli zostaniesz choć moment dłużej skończysz tak ja. Zamknięty pomiędzy życiem, a śmiercią, gwiazdami, a ziemią… Nasze serca choć z lodu, kruszą się szybko. Topnieją. Łamią się… A najgorsze jest to, że nie mamy na to żadnego wpływu– postać Starca poczęła się oddalać. Jaskrawe światło otoczyło mnie ze wszystkich stron, a ja otworzyłem gwałtownie oczy łapiąc powietrze. Ponownie znajdowałem się w swojej jaskini, a dziewczyna stała na dole wpatrując się we mnie jak w obrazek.

– Co?– zapytałem niezbyt grzecznie unosząc brew.

– To było… takie… piękne– wydusiła ze ściśniętym gardłem– To światło… ten głos…

– Wiem co powiesz– powstałem– Nigdy nie widziałaś czegoś równie pięknego. Daruj sobie, słyszałem to setki jak nie tysiące razy.

– Bo to naprawdę jest przepiękne– ani trochę nie przejęła się moimi słowami.

Westchnąłem ciężko zeskakując z podwyższenia. Iveneh odskoczyła, gdy z hukiem przed nią wylądowałem. Wpatrywała się we mnie bez cienia strachu, czy wahania.

– Taka jesteś pewna, że nie zabiję cię przy pierwszej lepszej okazji?– zapytałem– To, że okazałem ci litość o niczym nie świadczy.

– Gdybyś chciał mnie zabić zrobiłbyś to wtedy. A to, że tego nie zrobiłeś świadczy, że posiadasz w swoim wnętrzu coś więcej niż lód.

Dotknąłem lewej piersi teatralnym gestem.

– Przestań, bo się zarumienię– powiedziałem przesadnie uroczym tonem. Iveneh przewróciła oczami i wbrew moim oczekiwaniom uśmiechnęła się delikatnie.

– Nie posiadasz imienia, prawda?– zapytała, nawet nie czekając, aż odpowiem– Jesteś czymś w rodzaju chodzącej legendy. Tak jak u nas Ibisu4 tak w kraju śniegu jesteś ty. Tyle, że mój ojciec nie wierzy w opiekunów, i nigdy nie zniżył by się do poziomu ich wzywania.

– Sugerujesz, że Laniksha okazała słabość wybudzając mnie ze snu?– zapytałem podejrzliwie. Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy.

– Okazała potęgę, będąc w stanie cię okiełznać.

Roześmiałem się.

– Widzę, że tych mądrości masz pod dostatkiem-popatrzyłem jej głęboko w oczy– Kombinuj nad nowymi. Ja idę na spacer.

***

– Lodowy panie– posłaniec ubrany w grube, focze futro przykląkł na jedno kolano podając mi zwój przepasany białą wstęgą– Śnieżny nakazał mi to ci przekazać– przyjąłem papirus czekając, aż mężczyzna powstanie.

– Wiem. Inaczej bym tu nie przychodził– zmrużyłem oczy– Ci od skorpionów nie będą już przeszkadzać– oznajmiłem, a ten potaknął.

– Doszły już nas słuchy o twych czynach, panie– rzekł formalnym tonem nie spuszczając ze mnie wzroku– Ludzie Jego Wysokości usunęli ciała z drogi, jednakowoż nigdzie nie mogli odnaleźć zwłok guarańskiej księżniczki.

Uniosłem kącik ust.

– Puściłem ją wolno…– skłamałem otwarcie– Choć wątpię by wychowanek piasków w stanie był przetrwać śnieżyce.

– Racja. Ale wątpię, by Śnieżny był z tego powodu zadowolony.

– Jak ma jakiś problem, to niech sam ruszy swój zad z ciepłego zamku i upora się z wrogami królestwa– włożyłem pergamin do kieszeni spodni– Jeszcze coś?

Posłaniec poruszył się niespokojnie.

– Wieszczka mówiła, że zostało ci już nie wiele czasu. Że odejdziesz.

Zmarszczyłem brwi.

– Nie ona o tym decyduję. Wracaj do Uhaian, powiedz Śnieżnemu, że niezadługo go odwiedzę…

***

Dziewczyna wpatrywała się we mnie intensywnie, gdy czytałem rozkazy od króla. Starałem się ignorować jej nachalny wzrok.

– Przecież nie mogę wytłuc ot tak wioski pełnej barbarzyńców– szepnąłem sam do siebie. Iveneh przechyliła głowę na bok.

– Czy ty się w ogóle czegokolwiek boisz?– zapytała. Uniosłem na nią wzrok znad pergaminu.

– Nie mam czego się bać. Strach polega na nienawiści, a nienawiść na strachu. Jeśli czegoś się boisz automatycznie tego nienawidzisz.

– I chcesz powiedzieć, że nie ma ani jednej rzeczy na świecie, której się boisz?

Ani drgnąłem.

– Owszem jest– powiedziałem ledwie słyszalnie– Słońce.

Milczała przez moment.

– Słońce jako jedyne jest w stanie cię unicestwić, prawda?

Zgromiłem ją spojrzeniem.

– Nie widzę w tobie sojusznika, by wyjawiać ci takie tajemnice.

– Kiedy wreszcie zauważysz, że nie jestem taka jak mój ojciec…

Roześmiałem się.

– Daj spokój. Równie dobrze możesz być intrygantką, która chce zdobyć moje zaufanie, by potem je wykorzystać… Żyję na tym świecie kilka wieków dłużej niż ty. Ludzie są zepsuci. Nawet ci w Lanikshy. Podążając za sławą i pieniędzmi ścielą swe ścieżki setkami trupów. Byle by dotrzeć. Byle by zwyciężyć. Nie ważne z jakich nacji pochodzicie. Wszyscy jesteście tacy sami.

– Boli mnie to, że tak myślisz– szepnęła cicho.

– A mnie boli to, że nie jesteś w stanie przyznać mi racji. Nadal tego nie widzisz, Iveneh? Czy po prostu nie chcesz zobaczyć?

Dziewczyna zamilkła unikając mojego spojrzenia. Westchnąłem ciężko skupiając się na zwoju. Coś czułem, że to będzie najgorszy okres w moim życiu.

***

Nawet nie wiem jakim sposobem zleciało te kilkanaście dni.

Nie sądziłem, że ktoś taki jak ja zdoła się w takim stopniu przywiązać do drugiej osoby. Nie rozumiałem tego uczucia… Być może dlatego, że nigdy go nie doświadczyłem. Czułem się lepiej, gdy była w pobliżu. Uwielbiałem na nią patrzeć. Kolor jej oczu. Jej uśmiech… Jakby stała się częścią mnie.

Teraz stojąc przed wysokimi wrotami prowadzącymi do sali tronowej zastanawiałem się co teraz porabia. Czy brakuje jej mojej obecności. Czy czuje się przy mnie tak samo, jak ja przy niej. Dwaj strażnicy skłonili głowy otwierając przede mną potężne skrzydła. Moim oczom ukazała się biała niczym płatki śniegu sala, pozbawiona jakichkolwiek ozdób, krzeseł czy ław. Jedyną rzeczą, która zwracała uwagę przybywających był żelazny tron, gdzie siedział przygarbiony starzec o nieprzytomnych oczach. Gdy tylko mnie ujrzał wyprostował się.

– Witaj, nasz Zbawco– powiedział przerywanym głosem. Ani drgnąłem.– Nie jesteś zbyt częstym gościem w naszej stolicy.

– I z pewnością nie będę. Przybyłem tu jedynie dlatego, iż mnie o to prosiłeś…

Śnieżny pokręcił zrezygnowany głową.

– Prosiłem… ale kilkanaście dni temu. Ale rad jestem, że w ogóle potrudziłeś się o złożenie mi wizyty.

Skrzyżowałem ręce na piersi.

– Więc czego ode mnie oczekujesz?– zapytałem prosto z mostu.

Wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę.

– Chodzi o delegacje z Guaran– zaczął– Moi ludzie przetrząsnęli większą część krain w poszukiwaniu ciała księżniczki… Dobrze przecież wiesz, że Pustynny zapłaciłby góry złota za jej ciało.5

– Muszę cię zmartwić, ale mało mnie obchodzi to twoje złoto– mruknąłem– Dałeś mi misje. Wykonałem ją…

– Ale nie do końca…

Uniosłem kącik ust.

– Nie lubię zabijać kobiet i dzieci własnymi rękami. Chłód zapewne i tak się o nią upomniał, a tobie złota jest pod dostatkiem.

Pokręcił głową.

– Nie rozumiesz.

– Rozumiem doskonale. A twoja zachłanność kiedyś doprowadzi cię do zguby, mój panie– ukłoniłem się z przesadną gracją– Daj sobie spokój. Jeśli lód wyciągnął po nią swe dłonie, choćbyś przekopał całą Lanikshe i tak jej nie znajdziesz.

Milczał przez moment.

– Jeszcze się przekonamy…

***

– Nie możesz iść tam sam– szepnęła drżącym głosem– Ich jest setki, a ty sam jeden. Zginiesz. Zostań. Zostań przy mnie. Błagam.

Patrząc w jej czarne oczy nie mogłem się doszukać choć krzty fałszu. Chwili zawahania.

– Chyba zapomniałaś kim jestem. I tak za długo zwlekałem. Poczekam jeszcze kilka dni, a ci zaczną biesiadę w pobliskich wioskach czy miasteczkach. Nie mogę do tego dopuścić.

Powstrzymałem wzdrygnięcie, gdy jej delikatne ciepłe palce dotknęły mojego torsu.

– Ahaia6– mruknęła– A jeśli coś ci się stanie?

Położyłem dłoń na jej głowie nie spuszczając jej z wzroku.

– Nic mi się nie stanie, Iveneh. Obiecuję ci to.

– Obietnicę, często bywają łamane– zbliżyła się do mnie niebezpiecznie.– Tym bardziej, jeśli składa je ktoś, kto stworzony został z lodu.

Uśmiechnąłem się delikatnie.

– Więc od razu wyklucza mnie to z rodzaju ludzkiego?

Spiąłem wszystkie mięśnie, gdy się do mnie przytuliła.

– Na pewno nie z mojego– nie odepchnąłem jej, gdy jej usta spoczęły na moich. Wręcz przeciwnie. Odwzajemniłem pocałunek czując żar rozchodzący się po moim ciele, co było co najmniej dziwne biorąc pod uwagę fakt, iż składałem się wyłącznie z lodu.

– Kocham cię– wyszeptała– Nie ważne kim lub czym jesteś.

– Nie wiem czym jest kochanie– uniosłem kącik ust– Ale zaczyna mi się to podobać.

***

Starzec zawsze powtarzał, że ludzkie uczucia nie są dla nas. Że prowadzą do zguby. Zapomnienia. Zatracenia własnej egzystencji.

Tłumaczył, że ludzie sami w sobie są zgubni. A ich bezwartościowa wiara i nadzieja są niczym innym jak pustą chęcią zyskania boskiego miłosierdzia. Mówił, że gdyby nie bogowie, ostoja ich istnienia, pogrążyli by się w amoku doprowadzając świat do zagłady.

Właśnie strach przed wiecznym potępieniem kazał im czynić dobrze. Kazał im pomagać bliźnim.

Bez strachu byli by jak zwierzęta, walczące o kawałek mięsa, bo niczym od zwierząt się nie różnili.

A bandyci, których miałem zabić właśnie tacy byli.

W nic nie wierzyli. Nie mieli nikogo, dla kogo mogli by żyć. Swoje puste skorupy karmili nienawiścią zmieszaną z bezwzględnością. Zapomniani przez społeczeństwo wyrzutkowie, dla których zabijanie niewinnych osób było formą zarobku. Płatni mordercy. Gwałciciele. Wahasi.

Brudni, odziani w stare łachmany siedzieli w kręgu przy dogasającym ognisku popijając napitki. Opowiadali o tym, jak to niedawno spalili dom rybaka, wieszając jego synów na drzewach. Śmiali się przy tym głośno ukazując ubytki w zębach.

Gwałciciele. Mordercy. Nie znający słowa „litość”. Zacisnąłem wściekle zęby postępując krok do przodu. Wyłoniłem się z zarośli, a ci jak jeden mąż dobyli mieczy gotowi do ataku.

– Golas?– zapytał jeden drapiąc się zafrasowany po głowie. Inteligencją nie dorównywał mrówce. Nie. Przepraszam. Nawet mrówka miała poczucie własnej godności.

– Gdzie?– rozglądnąłem się dookoła. Tak jak podejrzewałem od razu wpadł w furię.

– Nie rób sobie ze mnie jaj, chłoptasiu bo tę twoją twarzyczkę przerobię na sajgonki!- wrzeszczał wymachując mieczem na lewo i prawo. Przewróciłem oczami.

– Wątpię, że kiedykolwiek widziałeś je na oczy– burknąłem ziewając.

– Dosyć– uciął największy, zapewne dowódca całej zgrai. Bardzo dobrze. On zginie jako pierwszy.– Gadaj mi tu zaraz, kim do stu osłów jesteś.

Westchnąłem ciężko.

– Gdybym miał przedstawiać się każdemu kogo zabijam, to wieczności by mi nie starczyło.

Watażka zacisnął wściekle szczęki.

– Nie bądź taki pewny siebie. Za mało wiosen przeżyłeś, by móc się z nami równać.

Wybuchnąłem śmiechem, milknąc gwałtownie. Zmierzyłem go wyzywającym spojrzeniem.

– Twierdzisz, że kilka wieków to mało?– mówiąc to wyciągnąłem przed siebie płaską dłoń, a na niej znikąd wyrósł lodowy sopel. Bandyci rozdziawili usta ze zdumienia. Wycofywali się powoli starając się nie wypuścić mieczy.

– Erzag– szepnął jeden zwracając się do dowódcy drżącym głosem– To.. to on.

– Za późno moi kochani– wyrwałem lodowy twór z wnętrza mojej dłoni ciskając go w wodza. Wbił się w środek jego czoła. Erzag stał jeszcze przez moment, by potem upaść tuż u stóp swoich ludzi. Ci poczęli uciekać w popłochu potykając się o własne nogi. Wrzeszczeli przy tym niemiłosiernie, jakby miało to ich ocalić przed niechybną śmiercią.

– Czym byłeś za życia, tym staniesz się po śmierci– szepnąłem nim zakopałem ich pod setkami lodowych odłamków.

***

Starzec zawsze powtarzał, że nadzieja jest czymś co pozwala nam normalnie funkcjonować. Jest czymś, dzięki czemu żyjemy. O czym nigdy nie zapomnimy.

Wstając mamy nadzieję, że przeżyjemy dzień. Zasypiając, mamy nadzieję, że obudzimy się następnego ranka. Mamy nadzieję na świetlaną przyszłość, na długie i szczęśliwe życie. Majątek. Włości. Wszystko wokół niej się kręci.

Mówił, że tylko głupcy są pewni. Ci, którzy skrywają w sobie mądrość wiedzą, że tak naprawdę opoka ich pewności, jest równie krucha i niestała, co zamek z piasku. Wystarczy, ze zawieje mocniejszy wiatr, a wszystko się rozsypie.

Mędrcy mieli nadzieję, że zbudowany przez nich zamek przetrwa wichurę. Tym mniejszy mieli zawód, gdy zniknął im sprzed oczu gnany razem z wiatrem.

Głupcy, pewni, że nic nie jest w stanie go ruszyć krzyczeli i płakali, twierdząc, że jest to niemożliwe.

A ja tym razem zachowałem się jak głupiec będąc pewnym, że po powrocie zastanę Iveneh całą i zdrową. Nawet nie przyszło mi do głowy, że ktoś mógł bez pozwolenia przekroczyć próg mojej jaskini. Mojego domu. Azylu.

Stanąłem jak wryty dojrzawszy potargane szmaty, ślady zamarzniętej krwi na lodowym podłożu.

– Co do…– warknąłem postępując kilka kroków do przodu i rozglądając się uważnie. Momentalnie wyczułem czyjąś obecność. W ostatniej chwili złapałem skradającego się skrytobójcę z rozgrzanym do czerwoności ostrzem wycelowanym prosto w moje serce. Zgromiłem go wzrokiem, zamrażając po samą szyję, Spojrzał na mnie hardo. Nie zdziwiłem się. Szkoleni od pieluszki w dziedzinie mordu, z dawien dawna wyzbyli się ludzkich uczuć.

– Gdzie jest dziewczyna– wycedziłem przez zaciśnięte zęby i wcale nie było to pytanie. Chłystek ani drgnął.

– Zapytałem o coś. Nie każ mi stosować innych metod wydobywania informacji.

– Zdrajca– splunął mi z pogardą pod nogi. Pokręciłem zrezygnowany głową. Położyłem dłoń na jego ręce ściskając ją mocno. Zerknął na nią podejrzliwie.

– Lód jest kruchy. Im cieńsza jego warstwa tym łatwiej o to, by pęknął– nie spuszczałem z niego wzroku, gdy jego twarz bladła, a umysł powoli pojmował co zamierzam zrobić– Zapytam ostatni raz. Gdzie zabraliście dziewczynę.

Długą i napiętą ciszę przerwało krótkie trzaśnięcie. Jaskinie wypełnił pełen bólu wrzask. Zabójca z niedowierzaniem patrzył w miejsce, gdzie powinno znajdować się przedramię po czym odwracał z obrzydzeniem wzrok, na przemian krzycząc i zaciskając szczęki.

– Jesteś szalony !- wysyczał.– Miałeś nas bronić, a nie hodować guarańskie księżniczki w swojej jaskini.

– Szalony?– powtórzyłem– Na początku starałem się być uprzejmy. To ty splunąłeś mi bezczelnie pod nogi – milczałem przez moment– To jak? Odpowiesz mi czy mam kontynuować?

Chwila wahania. Zaciśnięcie powiek. Spojrzał raz jeszcze na złamaną wpół kończynę, którą trzymałem w rękach, po czym westchnął ciężko.

– Dokonają transakcji w Wąwozie Pięciu Ścieżek7. Śnieżny wyda ją za trzysta tysięcy sztuk złota– parsknąłem. Cholerny materialista.

– Kiedy?– zapytałem, choć w głębi duszy czułem strach. Strach przed czymś, co było mi największym wrogiem. Co było największym wrogiem Starca. Największym wrogiem lodu.

– Za dwa dni w samo południe… ale czy ty przez przypadek nie możesz…

– Zamilcz– przerwałem mu.– Jesteś pewien swoich słów?

Potaknął kilkakrotnie.

– Obyś nie łgał. Inaczej cię znajdę i skończę to, co dzisiaj zacząłem…

***

Do Wąwozu Pięciu Ścieżek pieszo szło się trzy dni. By zdążyć musiałem biec. Biegłem wiedząc, że Śnieżny czy dostanie okup czy nie i tak przy pierwszej lepszej okazji poderżnie jej gardło. Taki już był. Przepełniony zawiścią o której sam nie miał pojęcia. Odrazą do rasy, z którą od wieki wieków jego kraj toczył wojnę. Wojnę, której końca nie było widać.

Śnieg skrzypiał pod moimi stopami., a mroźny wiatr przenikał każdy zakamarek mojego ciała. Uspokajał mnie. Sprawiał, że mogłem choć na chwilę nie myśleć, o tym co się stanie jeśli nie zdążę.

Wataha białych wilków, która w innej sytuacji rzuciła by się na mnie z zębami przyglądała mi się spokojnie z pobliskiego wzgórza. Czuły moje intencje. A tym bardziej czuły, że nie nalezę do rodzaju ludzkiego. Rodzaju, który ich krzywdził i zabijał byle by nie czuć głodu i poczuć satysfakcje z przerabiana ich skór na prymitywne kurteczki dla ogrzania swoich mizernych ciał.

– Wiesz co się stanie– usłyszałem w głowie głos Starca. Musiał włożyć sporo wysiłku by się ze mną skontaktować, bez mojego udziału.-Doskonale wiesz, co się stanie jeśli w tej chwili się nie zatrzymasz.

Wiedziałem, a pomimo tego chęć jej ocalenia wydawała mi się silniejsza. Nie. Ona BYŁA silniejsza.

Wysokie góry rozciągające się po bokach niczym nieruchomi strażnicy zdawały się falować w głębi ogarniających ich mgieł tworząc turkusowe smugi. Ze szczytów zdawało się słyszeć niewyraźne trąbienie przerywane cichym, kojącym zmysły śpiewem. Koliste, iglaste drzewa kołyszące się niemrawo w rytm wiatru tworzyły swego rodzaju półkole, w którego środku postawiony był kamienny ołtarz, pełen zaschniętej krwi, której nawet woda i śnieg nie były w stanie zmyć. Dawniej był własnością pogańskiego plemienia czczącego bogów, którzy nie mieli prawa bytu.

Momentalnie wyczułem zmianę temperatury. Powietrze stało się gęstsze, a na moje ciało wystąpiły ciarki, gdy poczułem ciepło. W oddali majaczyły dwa skaliste zbocza pomiędzy którymi rozciągało się przejście zapełnione po brzegi odłamkami głazów. Wpatrując się nieco dłużej dało się dostrzec zarysy ludzkich postaci oraz kilku powozów wraz z końmi. Dyskutowali pomiędzy sobą o czymś zawzięcie co chwila wskazując w stronę jednego z wozów.

– Ivene..– chciałem krzyknąć, ale czując ścisk w sercu padłem sztywno na ziemię dysząc ciężko. Jedno było pewne, nie zostało mi wiele czasu. Zaciskając wściekle pięści stanąłem na nogi zmuszając się do ponownego biegu. Starałem się nie patrzeć w górę, gdyż wiedziałem czym przyozdobione jest w tym momencie niebo. Widziałem jak z powozu wyprowadzają ciemnowłosą dziewczynę z przepaską na oczach. Ręce miała związane, a ubranie w strzępach.

– Iveneh– szepnąłem. Chwycili ją za ramię niemal ciągnąc w stronę, gdzie zapewne znajdował się jej ojciec. Nienawidziła go. Nie chciała spędzić reszty w życia w jego zamczysku, gdzie dominowało okrucieństwo i strach. Ona nie była taka jak Pustynny.

Padłem na kolana ocierając pot z czoła. Prawie mnie sięgało. Prawie wypalało. Zakląłem szpetnie pod nosem zbierając resztki sił, by wstać. Ona była ważniejsza. Ważniejsza niż moja egzystencja. Egzystencja czegoś, co nie było bogiem ani człowiekiem. Czymś co istniało pomiędzy tymi dwoma zupełnie odmiennymi od siebie bytami.

Ahaia. Uśmiechnąłem się przypominając jak mnie nazywała. Właśnie tym byłem.

– Iveneh!- ryknąłem będąc już prawie u celu. Dziewczyna drgnęła usłyszawszy mój głos. Wojownicy widząc mnie rozdziawili usta ze zdziwienia nie mogąc się poruszyć. Nawet nie zauważyłem, gdy śnieg pod moimi stopami ustąpił miejsca ziemi i drobnym kawałkom kamieni wymieszanych z piaskiem.

Wiedziałem, iż jeśli promienie Słońca skierują się wprost na mnie nie zostanie mi wiele czasu. Nie tak wiele, ile bym tego pragnął.

Nie zastanawiając się więc dłużej cisnąłem w ich kierunku strumień mocy, który w jednej chwili zamienił ich w bryły lodu. Widząc, że ominął on Iveneh odetchnąłem z ulgą. Dziewczyna rozpętała swe dłonie i zdjęła przepaskę z oczu ruszając w moim kierunku.

– Ahaia!- poczułem silny ucisk w gardle gdy za nią stanął kusznik z osadzonym w broni bełtem. Celował wprost w nią.– Ahaia, uciekaj! Wiesz, że nie możesz– potknęła się o własne nogi, zupełnie jak wówczas gdy spotkałem ją po raz pierwszy. Uniosła głowę ze szklącymi oczami wypowiadając raz za razem te same słowa.

-Uciekaj. Wiesz, że nie możesz. Uciekaj– kilka metrów od wojowników zamienionych w słupy lodu, stała czerwona kareta otoczona przez ludzi pustyni odzianych w szerokie ubrania i chusty zasłaniające ich twarze. Pośród nich najbardziej wyróżniał się barczysty mężczyzna z ogromnym z turbanem na głowie patrzący na swą córkę z nieskrywanym obrzydzeniem. Pustynny.

Zacisnąłem wściekle szczękę. Promienie Słońca zdawały się palić moje ciało. Czułem się jak bezbronna ofiara otoczona przez stado drapieżców. Bowiem czułem się równie bezbronny co ona. Tak samo nie mogłem zrobić NIC, co było by mnie w stanie ocalić.

Pustynny omiótł pogardliwym wzrokiem sylwetkę swojej córki jak i moją. Uniósł dłoń każąc w nas strzelać.

– Ojcze, przestań!- ryknęła, a łzy obficiej poczęły spływać po jej policzkach.

– Nie jestem twoim ojcem. Żałuje, że w ogóle zgodziłem się na tak bezinteresowną wymianę tracąc swój cenny czas.– mruknął ledwie słyszalnie, a jego ludzie posłali w naszym kierunku salwę strzał i bełtów. Stanąłem pomiędzy nimi, a dziewczyną tworząc z lodu ogromną ścianę, o którą rozbiły się pociski. Nie minęła chwila a dosięgły ją promienie południowego Słońca.

– Panie– usłyszałem głos jednego z nich– To Strażnik Lodu. Opiekun ich kraju. Treaferre8

Pustynny roześmiał się w głos.

– Skończ mówić takie bajeczki, bo jeszcze w nie uwierzę. Oni nie istnieją głupcze– wyciągnął swoją maczetę przebijając go na wylot– I dobrze wiesz co grozi, jeśli właśnie takie bajeczki się rozsiewa.– chłopak patrzył na niego oszołomiony po czym padł na ziemię. Drań spojrzał w naszą stronę– Daruj sobie te tanie sztuczki. Mnie na to nie nabierzesz. Jesteś zwykłym oszustem i krętaczem, a…– urwał gwałtownie, gdy lodowy szpikulec wszedł gładko w jego pierś. Otworzył usta w akcie zdziwienia upadając tuż obok swojego podwładnego.

– Jeszcze jakieś wątpliwości?– nawet w tak prostą czynność jak mówienie musiałem włożyć sporo wysiłku. Słońce dotychczas skryte za gęstymi chmurami wyłoniło się rażąc mnie swym światłem. Spojrzałem w jego stronę uśmiechając się smutno. Czułem jak gorąco przeszywa mnie niczym setki strzał. Nie krzywiłem się jednak. Nie zamartwiałem się. Nie okazywałem cierpienia.

– Ahaia– usłyszałem zrozpaczony głos– Ahaia, uciekaj– stanęła przede mną przytulając się mocno. Wbiła paznokcie w moje plecy. Jej ciepłe łzy moczyły mój tors, w który była wtulona. Ucałowałem ją w ciemień zamykając oczy.

– Za późno, Iveneh– zerknąłem w stronę kuszników, którzy z wolna wycofywali się w stronę ojczystego kraju. Bez przywódcy miał tam zapanować jeszcze większy harmider niż dotychczas.– Za późno na ucieczkę– pogłaskałem ją po policzku– Ale za wcześnie byś ty roniła łzy.

– Przestań!- krzyknęła ze ściśniętym gardłem– Nie waż się mnie teraz zostawiać! Nie możesz.

Zaśmiałem się głucho odsuwając ją na odległość ramion. Wpatrywałem się w jej ciemne oczy, blade, pełne usta, jej nos, jej policzki, włosy. Tak wiele rzeczy, które musiałem zapamiętać.

– Iveneh– szepnąłem czując jak coś rozrywa mnie od środka na tysiące kawałków. Spojrzałem na nią po raz ostatni– Zawsze będę przy tobie.

Światłość zalała mnie ze wszystkich stron. Pełen bólu wrzask wypełnił moje uszy, a potem zastąpił go krótki, lecz ostry ból. Czułem się tak jakbym płynął. Unosił się na wodzie, rażony przez Słońce. Tyle, że jego promienie nie sprawiały mi żadnego bólu. Jakbym stał się z nim jednością. Współgrał tak jak ono.

– Witaj, chłopcze.

Otworzyłem oczy, a przyjemne uczucie zastąpił dotyk śniegu, podmuchy i świsty wiatru. Oraz głos…

– Bądź pozdrowiony, Starcze– odpowiedziałem powstając i kłaniając się jego osobie. Ten pokręcił z dezaprobatą głową.

– Miłość równoważy się z poświęceniem. Poświęcenie prowadzi do cierpienia. Cierpienie obraca się w rozpacz.– urwał na moment– Wybrałeś ją. Pokochałeś, choć sam do końca nie rozumiałeś tego uczucia– dotknął mojego serca– Byłeś w stanie oddać życie za zwykłego człowieka. Za zwykłą istotę jakich miliony na tym świecie. Ty. Który stworzony zostałeś z lodu.

– Lód topnieje pod wpływem Słońca. Wodzie z kolei niedaleko do ziemi. Ziemia współgra z wiatrem. A wiatr wznieca ogień– przełknąłem ślinę– Widzisz Starcze? Nie ma każdego. Są wszyscy. I wszyscy łączą się z każdym. Każdy ze wszystkimi– spojrzałem mu w oczy– I choć ani trochę nie byłem jej podobny, pozwoliła, bym ją zrozumiał. Bym zrozumiał ludzi– dotknąłem swego serca, wiedząc, że jedynym co trzyma nas tu ze Starcem jest cząstka pozamaterialnej mocy, która zostałaby z nami choćbyśmy mieli ginąć kilka razy z rzędu. Była czymś w rodzaju ludzkiej duszy. Czymś co pozwalało nam egzystować, choć nas żywot na ziemi dobiegł końca.

Starzec spojrzał na swój kostur, po czym znów na mnie.

– W jej łonie rośnie dziecko twej krwi– zdrętwiałem słysząc te słowa. Otwierałem już usta do pytania, jednak ten uniósł dłoń na znak bym poczekał– Czymkolwiek będzie jest jedynym dzięki czemu w stanie przetrwać jest nasz szept. Szept lodu.

I choć tak wiele pytań cisnęło mi się na usta, zdusiłem je w sobie wiedząc, że będę miał wiele czasu byt uzyskać na nie odpowiedź. Uśmiechnąłem się pod nosem zamykając oczy.

– Niech lód wyznaczy ci ścieżkę. Iveneh.

 

***

Gęsty mrok jaki zawisł nad jedną z lanikshańskich wiosek zasiał ziarno niepokoju w sercach mieszkańców, którzy jak jeden mąż zabarykadowali się w swych domkach. Wszyscy. Wszyscy prócz niego. Siedział sam jedyny pod głazem, a jasne włosy opadały niefrasobliwie na jego czoło. Wpatrywał się w niebo. Wpatrywał się intensywnie, jakby chcąc doszukać się sensu swego istnienia. Jakby wiedział, że świat, w którym żyję jest tylko zalążkiem tego co go otacza. Tego, co niewidoczne dla oczu przeciętnego człowieka.

Wiedział, bo do niego przemawiali. Głosami dumnymi, pełnymi życiowego doświadczenia, Ten, który mówił, że jest jego ojcem i ten, który podawał się za Starca. Gdy zapytał się ich, czy posiadają imiona, ci odrzekli, „ Imiona nadaje się wam, by was odróżniać. Nas odróżniać nie trzeba, gdyż jest nas tyle co wody na pustyni”.

Jego matka, Iveneh, rodowita mieszkanka Guaran, nigdy nie wspominała, dlaczego porzuciła swój ojczysty kraj, by zamieszkać w miejscu pogrążonym w mrozie i śniegu, gdzie Słońce nie miała prawa bytu. Nie wspominała również o jego ojcu. Nigdy. Nawet, gdy ją o to pytał zbywała go krótkimi odpowiedziami tłumacząc, żeby nie wnikał w sprawy, których nie będzie umiał zrozumieć.

Ale on wiedział, gdyż ten sam zdecydował się o tym powiedzieć. Był jego potomkiem. Był potomkiem Strażnika Lodu i śmiertelniczki.

I teraz czekał, gdyż ten mu tak rozkazał. I nie przejmował się krzykami matki, każącej mu wracać do domu. Po prostu czekał i nasłuchiwał. Nasłuchiwał jego głosu. Kroków. Czegokolwiek.

A gdy przyszli, nie poczuł dosłownie nic. Zupełnie jakby zawitali razem z podmuchem wiatru i razem z nim odeszli. Chwilowe ciepło, jasność, a potem uczucie przyjemnego ale i nieokiełznanego zimna wypełniającego jego ciało. Jego matka jakby wyczuwając zmianę wypadła z domu stając przed nim. A gdy ujrzała jego oczy. Tak samo srebrne i głębokie, jak oczy jej kochanka padła na kolana łkając żałośnie.

– Ahaia– szepnęła wtulając głowę w pierś syna. Wiedziała, że odszedł. Odszedł na zawsze. Zniknął.. Jej syn ucałował ją w ciemień.– Dlaczego?– pytała raz za razem.

– By szept lodu nadal trwał w sercach ludzi– odpowiedział– Bym ja, jako syn opiekuna i śmiertelniczki, wypełniał wole Jedynego9. By pamięć o nas nie umarła.

 

***

Iveneh została zamordowana, przez popleczników Śnieżnego tuż przed dwudziestymi czwartymi urodzinami jej syna.

Chłopak ogarnięty furią zrównał królestwo władcy z ziemią zabijając każdego, kto miał z nim jakikolwiek związek. Objął tron poparty przez prostych ludzi rządząc ponad czterysta dwadzieścia lat.

Przyswojona przez Ojca i Starca moc, zaczęła jednak w końcu słabnąć, a wraz z nim jego siła życiowa.

Mnich, który jako ostatni widział go żywego zapisał w swych tomiskach jego ostatnie chwile:

Uśmiechał się szeroko, wpatrzony zamyślony w niebo. Uśmiechał się, choć jego dłoń dzierżąca rozżarzony sztylet drżała, choć na niemalże nagim ciele wystąpiły dreszcze. Choć nie wydawałem z siebie żądnych odgłosów, ten i tak wiedział, że na niego patrzę.

– Tylko nie krzycz, mnichu– szepnął zachrypniętym głosem– Nie waż się też ronić łez, bo za wiele ich w swym życiu widziałem. Po prostu to zrozum. Zrozum, że nawet nieśmiertelny ma w końcu dość, że choć sen mógłby mi pomóc nie zdołałbym się z niego obudzić i zaczynać wszystkiego od początku– uniósł nóż– tak jest lepiej– i obdarzając mnie ostatnim uśmiechem, rozpadł się na dziesiątki lodowych kawałków.

Wiele czasu minęło nim przestałem słyszeć cichy śpiew. Jakby szepty ogarniające mnie z każdej strony. Szepty naszego władcy. Szepty lodu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1 Kraj wiecznego śniegu. Od lat toczy on nieustanne walki ze swoimi wschodnimi sąsiadami.

2 Król Guaran, wielkiej niezmierzonej pustyni zamieszkałej w większości przez plemiona koczownicze.

3 Tytuł jakim określa się władców Lanikshy

4 Najwyższe bóstwo. Opiekun żaru, Słońca i pustyń.

5 W Guaran według pradawnych wierzeń, dopóki trwa ciało, trwać będzie i dusza. Jeśli ciało zostanie zaniedbane i gnić będzie na zapomnianych ziemiach, osoba ta nigdy nie zazna spokoju.

6 Słowo jakim określa się mroźne noce na pustyniach.

7 Należący do Guaran wąwóz, gdzie łączy się pięć ścieżek prowadzących do pięciu różnych krain

8 ( guar.) zimowy strażnik

9 Określenie boga, władającego wszystkimi żywiołami.

Koniec

Komentarze

Przykucnęła łuskając opuszkami palców lód, który pod jej dotykiem zaczął pękać

MUSKAJĄC. Sprawdź znaczenie tego słowa. Łuskanie powtarza się parę razy, więc chyba jest zamierzone.

Laniksha1

bez jedynki :)

Skrzywiła się, gdy spostrzegła nieżywą kobietę ze wzrokiem utkwionym w suficie. Przeczesał zafrasowany jasne włosy.

Najpierw ona, a po chwili on? Pewnie gender…

upadł na ziemie

ę

Pustynnego2

Bez dwójki na końcu.

– Spójrzcie !- ryknąłem

– Spójrzcie! – ryknąłem

– A kim ty jesteś(przecinek) półnagi smarku, by prawić nam kazania?– zapytał z pychą wiedząc, że w obliczu zagrożenia jego towarzysze go obronią.

Nie musisz dodawać, że z pychą.

Śnieżny3

ciało.5

Ibisu4

Ahaia6

Ścieżek7

Treaferre8

Jedynego9

Tyle razy! To wnerwia.

 

W tekście jest sporo drobnych potknięć, takich jak niestawianie spacji po myślniku, przecinki w niewłaściwych miejscach… Pokażę na przykładzie jednego akapitu.

Starzec odkąd tylko sięgam pamięcią był specyficzną osobą. Zamknięty we własnych domysłach i rozważaniach rzadko, co kiedy dzielił się z kimkolwiek swoimi myślami. Jednak, gdy już to robił jasne było, że właśnie dostałem refleksyjną zagadkę na kolejne miesiące.

Powinno być: “Starzec, odkąd tylko sięgam pamięcią, był specyficzną osobą. Zamknięty we własnych domysłach i rozważaniach, rzadko kiedy dzielił się z kimś (wg mnie brzmi lepiej, niż “kimkolwiek”) swoimi myślami. Jednak gdy już to zrobił, jasne było, że dostałem refleksyjną zagadkę na kolejne miesiące.

 

Biorąc jednak pod uwagę, że pisałaś to w wieku szesnastu lat, nie jest źle. Szkoda, że tak po macoszemu potraktowałaś i skróciłaś wątek syna. Najlepiej byłoby zrobić z tego dwa osobne opowiadania. Powinnaś bardziej zadbać o wyczyszczenie tekstu z różnych drobnostek formatu “brak ogonków”. Ale – to było dwa lata temu. Pokażesz nam coś bliższego chwili obecnej? Ocena takiego tekstu będzie dla ciebie bardziej przydatna.

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Dziękuje za szczerą opinię, gdy tylko wrócę z pracy poprawię wytyczone błędy.

Cyferki po każdym wyrazie to przypisy :) ( w wordzie wyglądały inaczej :)

Jak tylko znajdę czas wrzucę coś z tego roku.

Raz jeszcze dziękuje za opinię.

 

Jak przypisy, to przepraszam. Nie zwróciłam na to uwagi. :)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Witamy na portalu. :-)

Hmmm, wybacz, ale nie lubię takiego kwiecistego stylu. Zbyt łatwo zgubić sens w tych barokowych zdaniach. Ale to tylko mój gust i nie musisz się nim przejmować. Jednak, na poparcie mojej tezy – analiza pierwszego akapitu.

Strop oblodzonej jaskini zdobiły setki połyskujących się stalagmitów. Koryta rzeczne wijące się niczym węże pomiędzy skałami wypełniała krystaliczna, czysta woda zdająca się mówić chórem niezrozumiałych szeptów. Popękane, lodowe bloki pełne zamarzniętych kości prezentowały niezliczone lata, które spędziły w osamotnieniu. Pośród bezkresnej ciszy, w oddali rozległo się głuche echo kroków. Z cienia jednego z korytarzy wyłoniła się kobieta odziana w białą suknie, na którą narzucone miała grube futro.

Wystarczy samo ‘połyskujące’, ‘się’ jest zbędne. Koryta rzeczne w jaskini? I to co najmniej dwa? Bardzo dziwnie musiał być teren ukształtowany w tej gigantycznej jaskini. Woda w rzekach i lodowe bloki (dosyć stare) jednocześnie? To jaka tam panowała temperatura? Bloki pełne kości? Ale po brzegi pełne? Jak bloki mogą prezentować lata? W jakim osamotnieniu, skoro bloków było więcej niż jeden? To woda zdawała się mówić, czy panowała cisza? Na czym polega bezkres ciszy? Czy korytarz rzucał cień? Suknię.

Lepiej wrzuć współczesny tekst. Co da Ci wiedza, jakie błędy popełniałaś przed dwoma laty?

Babska logika rządzi!

Uff… z trudem przeczytałem. Do zastrzeżeń wypisanych przez poprzedników dodam jeszcze mocno kulawą interpunkcję. I przychylam się do próśb: wrzuć coś na czasie, wtedy się dowiesz jak to jest w rzeczywistości z Twoim pisaniem.

Pozdrawiam

Mastiff

Nowa Fantastyka