- Opowiadanie: derwenqueen - Oszukani

Oszukani

Proszę i czekam na oceny i rady :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Oszukani

 

– Mam największego pecha na świecie! – wrzasnął – Nie dość, że towarzyszą mi fajtłapy z mlekiem pod nosem, to jeszcze moje życie zależy od naszego kwiatuszka, wielce wielmożnej, księżnej słodkości…

Adenvil zarumieniła się, ale nie zareagowała.

– Chłopacy! – krzyknęła w stronę zwalonego mahoniowca.

– Halo! Ad, to ty? – odpowiedział ktoś. Po głosie obstawiała, że Cyn, ale nie była pewna.

– Cyn? Ktoś jest ranny?

– Leo ma twarz poharataną przez gałęzie, ale tak to wszyscy w domu. A u ciebie?

– Ten stary zgred dał sobie przygnieść nogę – Szkoda, że nie głowę, pomyślała, może by się zamknął chociaż na chwilę.

– To co robimy?

– Idźcie po pomoc, a ja spróbuję go wydostać.

– Dobra.

Szczęście w nieszczęściu, że walące się drzewo nie odcięło również chłopaków od ścieżki powrotu.

– Sprowadzimy pomoc! – krzyknął jeszcze któryś na odchodne, ale Adenvil nie usłyszała tego przez wzmagające się krzyki Swerta.

– Zamknij się Swert! – wrzasnęła, a mężczyzna umilkł. Nawet ptaki wstrzymały na chwile swoje trele wystraszone głosem Adenvil – W jednym masz rację, Twoje życie zależy ode mnie, więc rób co każę, bo inaczej może być różnie.

– Nigdy – powiedział i splunął na jej buty, ale czuła, że go złamała. Widziała jego białe włosy brudne od błota i chudą nogę przyciśniętą do ziemi przez ogromne drzewo. Miała go w garści.

– Wiem, jak ci pomóc, ale bez twojej woli… – rozłożyła ręce – trudno. Nic nie mogę zrobić.

Odwróciła się i zaczęła podziwiać przyrodę, głośno gwiżdżąc. Swert westchnął i coś mruknął ze złością. Ad uśmiechnęła się do zdenerwowanego mężczyzny.

– Masz przy sobie siekierkę?

– Żebyś odrąbała mi nogę? Taką pomoc to wiesz gdzie sobie możesz wsadzić?

– Jak na arystokratę, jesteś strasznym chamem – oznajmiła. – Chcę wyrąbać oparcie dla gałęzi, a potem zrobię z tego prostą dźwignię.

– A jaką mam gwarancję, oprócz tego logicznego wytłumaczenia, że nie odrąbiesz mi nogi?

– Żadną, ale to nie ja tu potrzebuję pomocy tylko ty. Oczywiście, nie nalegam, nic bez twojej zgody – powiedziała spokojnie.

– W plecaku– usłyszała odpowiedź.

Adenvil znalazła odpowiedni sprzęt i zaczęła rąbać mniejszy pień, który przewalił się już wcześniej.

– Jak już tak sobie miło rozmawiamy, Swert, to powiedz mi czemu mnie tak nienawidzisz? Nie, żeby mi na tym zależało, ale to ciekawe. Podejrzewam, że płeć nie ma tu nic do rzeczy, mimo że często tak mówisz. Madame Cefani wcale ci nie przeszkadza, a nawet jesteś dla niej nad wyraz uprzejmy.

Mężczyzna nie odpowiedział, więc Ad pomyślała, że może zemdlał, bo przecież zawsze miał tyle do powiedzenia. Jednak kiedy spojrzała na jego twarz, okazało się, że jest czerwony jak generalski kołnierz, który często nosił. To jeszcze bardziej wzbudziło jej ciekawość.

– Wstydzisz się? Kto by pomyślał. Wielki Swert, generał, co to nie ja, wstydzi się?

– Cicho smarkulo! – wrzasnął – Cholery dostaję, jak muszę sobie o tym przypominać!

– Uuuuu, zagniewany. Zaciekawiłeś mnie Swert.

– Jeśli Ci to powiem, nigdy mnie nie uwolnisz spod tej bezmyślnej rośliny. Jak ona śmiała? Miażdżyć arystokratę?

– Przestań machać szabelką i daj słowo, że jak z tym uporam powiesz mi całą prawdę, zgoda?

– Z przyjemnością.

Po pewnym czasie, koło zgniecionej nogi Swerta stał lekko wkopany w ziemię pień, na którym Ad opierała solidną gałąź.

– Na trzy. Ja podnoszę drzewo, a ty wyciągasz nogę. Raz… Dwa… Trzy! – wrzasnęła i całą swoją siłą wbijała kij w ziemię. Kiedy już wydawało się, że drzewo podniosło się kilka centymetrów, gałąź pękła i Adenvil wylądowała z twarzą w błocie i kijem wciśniętym między piersi. Szybko wstała, ale dotyk gałęzi pozostał na klatce piersiowej, tak jak widmo jasnego światła pozostaje na siatkówce po pierwszym mrugnięciu. Dziewczyna przetarła dłonią obolałe miejsce i wytarła błoto w rękaw. Niestety, Swert nie zdołał wyciągnąć nogi przez tę chwilę

Kolejna gałąź była mocna, ale pewność dziewczyny już nie. Pchała ostrożniej, bojąc się, że znowu wyląduje w błocie i tym razem kij wybije jej ząb albo wyłupi oko. Pot zaczął płynąć obficiej po jej czole i plecach. Nagle Swert wrzasnął na nią i w złości na tego starego dziada pociągnęła gałąź w dół, raz a dobrze i udało się.

Nazbierała trochę leczniczych roślin i dużych, nietrujących liści, którymi opatrzyła Swerta. Mężczyzna położył się na mchu, koło przewalonego mahoniowca, tylko kawałek od błotnistej ścieżki, z głową prawie w gęstym runie leśnym.

– Zjadłbym coś – powiedział.

– Ja też – Ad rżnęła głupa.

– Ciebie Bóg stworzył do garów, przygotuj coś.

Swert mylił się jeśli myślał, że ma nad nią władzę w środku lasu, z niesprawną nogą.

– Albo powiesz mi, dlaczego mnie nienawidzisz, albo możesz zjeść tego pająka, który wisi ci nad głową.

Swert zamilkł na chwilę.

– Twój ojciec, ten niedorobiony chłop, śmiał kandydować, z marnym skutkiem oczywiście, na przywódcę Odyseuszy. Skończony idiota, skończony. Był pyszny, myślał, że zna życie jak nikt inny i może się równać ze mną, wysokim arystokratą. Twoja matka zresztą była podobna, sądziła, że możecie się wybić, wy! Prości wieśniacy. Nigdy nie zasiądzie arystokrata obok chłopa, tak jak czarny obok białego. Nigdy!

Ad otworzyła usta, a Swert kontynuował.

– Kiedy umarł, Bogu niech będą dzięki! Cieszyłem się, że zakończyło się panoszenie prostaków w mojej grupie, ale nie! Pojawiłaś się ty i uważałaś się za tak samo równą jak on. Skończona kretynka! Moje ciśnienie skacze za każdym razem, jak widzę cię w mojej królewskiej posiadłości, twój wiejski smród hańbi honor mego rodu i nigdy przenigdy cię nie zaakceptuję. Król nie jada ze świniami. Z niecierpliwością czekam na twoją śmierć, tak jak czekałem na jego.

Właśnie wtedy Ad zauważyła węża. Wysunął się zza drzewa i kołysał głową w prawo i w lewo tak jakby był zahipnotyzowany. Żółty złodziejaszek pojawiający się w chwili, gdy można posunąć się o krok za daleko. Wąż trafił na te kilka sekund, kiedy w Adenvil panował czysty gniew i to pozwoliło mu ze smakiem zanurzyć kły w ramieniu Swerta. 

Ten widok uderzył w dziewczynę niczym tsunami porywające nadbrzeżne miasto. Ad podbiegła do leżącego mężczyzny:

– Swert! Chryste! Spróbuję wyssać ten jad!

Ad przyłożyła usta do rany, nie bacząc na brud i pot. Próbowała uratować życie gasnącemu mężczyźnie. Czuła jak ucieka z niego siła, mięśnie wiotczeją, aż w końcu zsunął się bezwładnie na ziemię z wyrazem zdziwienia na twarzy, jakby nie mógł uwierzyć, że wąż śmie kąsać arystokratów. W normalnych okolicznościach Ad parsknęłaby śmiechem na taką myśl, ale teraz miała na sumieniu trupa i wcale nie było jej wesoło. Wciąż nie dowierzając w to, co zrobiła, ze szlochem czyhającym na chwilę słabości dziewczyna odsunęła się możliwie najdalej od Swerta.

Płacząc, wpatrywała się w trupa. nie zauważyła nawet, że słońce barwiło las na czerwono – różowo – fioletowo, czyli zbliżała się noc. Pilnowała go. Zagnieździł się w niej irracjonalny strach przed martwym mężczyzną. Wiedziała, że Swert nie wstanie i nie zabije jej, ale bała się spuścić z niego wzrok. Mina pełna niedowierzania i otwarte oczy, skierowane prosto na nią. Mogła chociaż je zamknąć.

Gula w gardle rosła, w miarę gdy Ad uświadamiała sobie, że pomoc nie nadejdzie przed zmierzchem i zostanie ze Swertem sam na sam w ciemności. Myślała, czy lepiej podejść do niego, czy lepiej zostać tam gdzie jest. Między zwalonym mahoniem z lewej a ścianą lasu z prawej czuła się bezpiecznie. Wtopiła się w tło i jeśli nie będzie się ruszać, to Swert jej nie zauważy.

Obudziła się wcześnie. Słońce przedzierające się przez poszycie lasu, tworzyło na błotnistej ścieżce siatkę nierównych plamek niczym na sierści ocelotów. Ad leżała chwilę w półśnie rozkoszując się ciepłem poranka.

Usiadła gdy pulsujące w głowie obrazy, przypomniały jej wydarzenia poprzedniego wieczoru. Mahoniowiec. Dźwignia. Obelgi. Martwy Swert. Spojrzała w stronę gdzie wczoraj leżało truchło. Wciąż tam było. Niestety w gorszym stanie niż wieczorem. Białe, oślizgłe larwy wychodziły spod pleców mężczyzny, a w jego brzuchu myszkował jakiś nieznany gryzoń. Ad machnęła ręką, ale zwierzę nie uciekło. Pogoniła je kijem. Trup już sam w sobie był straszny. Wolała nie ryzykować rozkładających się, poszarpanych zwłok. W świetle dnia, Swert nie przerażał jej tak bardzo, ale wciąż nie odwracała od niego wzroku. Nagle poczuła skręt żołądka i wyraźnie uświadomiła sobie suchość języka.

Była zła na siebie, o wczorajszy niepohamowany gniew, brzemienny w skutkach. Zaczęła grzebać palcem w błocie i znów poczuła skręty żołądka, tym razem w towarzystwie migreny. Warto byłoby coś zjeść, ale odwrócenie się plecami od trupa, wciąż nie wchodziło w rachubę.

Wstała, uświadamiając sobie, jak bardzo boli ją tyłek po tylu przesiedzianych godzinach. Zakręciło się jej w głowie i złapała się mocniej gładkiego drzewa. Postanowiła na chybił trafił wyciągać rękę za siebie i na boki. Może trafi na coś jadalnego.

Błądząc po runie leśnym, obtoczyła dłoń w pajęczynach i żywicy, ale w końcu trafiła na coś co przypominało owoc kiwi. Miękkie, nieduże i włochate. Z nadzieją wyciągnęła rękę przed siebie, żeby obejrzeć zdobycz, ale okazało się, że trzyma za odwłok grubego, siwego pająka, który wierzga odnóżami tak jak ryba wyjęta z wody, ogonem.

Przez kilka sekund rozważała zjedzenie go, ale zrezygnowawszy odrzuciła pajęczaka w stronę Swerta. Zwierzę podeszło do trupa i zaczęło pluć na rozszarpane wcześniej przez gryzonia miejsce.

Ad ponownie usiadła. Nie chciała patrzeć na rozgrywający się przed nią pokaz rozkładu, ale z drugiej strony strach zmuszał ją do kierowania wzroku w tamtą stronę. Doskwierał jej głód, a przede wszystkim pragnienie. Usta zeschły i czekały, na choćby małą kroplę wody, żeby powrócić do życia jak pustynne róże.

Mogłaby zmobilizować się do ucieczki w głąb lasu, ale ratownicy nigdy by jej nie znaleźli. Żyłaby w dziczy, obcując na co dzień z większymi od ludzi karaluchami i rażącymi prądem grzybami. Nie zapomniałaby też o widmie Swerta, które nękałoby ją nocami przypominając o krótkiej chwili gniewu, która doprowadziła do tragedii.

Z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia, pomyślała zanim sen zamknął jej spuchnięte oczy.

_________________________________________________________________

Cyn trzymał w dłoniach pochodnie prowadząc ratowników przez gąszcze. Mimo, że był środek nocy, kiedy chłopcy znaleźli wioskę, udało się zebrać kilku chętnych, którzy ruszyli z nim do Ad i Swerta. Cyn bał się o Ad. Swert jej nienawidził, a mimo podeszłego wieku, wciąż umiał wprowadzić zamęt.

Obejrzał się, chcąc sprawdzić, czy ratownicy trzymają tempo, jakie im narzuca. Czwórka niskich mężczyzn niosących wielką śrubę, żwawym krokiem pokonywała dżunglę. Plemię było dosyć dziwne, ale nie narzekał. Jeśli miałby wracać do Daggadu i stamtąd sprowadzać pomoc, to Ad prawdopodobnie byłaby już martwa. Cyn obawiał się, że nawet teraz może być już za późno.

Swert był znienawidzonym wujem Cyna. Inwestował w siostrzeńca mnóstwo pieniędzy, licząc na to, że z wiekiem nabierze arystokratycznych przyzwyczajeń. Nie przeliczył się, rzeczywiście tak się stało. Cyn zaczął odnajdywać się w biznesie i polityce, a także zarządzał dworem. Postanowił się oświadczyć. Kiedy Swert o tym usłyszał, osiągnął apogeum dumy. Wypinał pierś i uśmiechał się na przechadzkach ulicami miasta. Ludzie sądzili, że zwariował jeszcze bardziej, ale nie trwało to długo.

Kiedy Cyn wyjawił wreszcie, że chce wprowadzić do rodziny Adenvil, jego wuj dostał szału. Zniszczył pół domu, z milion razy wykluczył Cyna z rodziny i bardzo długo i głośno wrzeszczał, ale nic nie było w stanie zmienić decyzji siostrzeńca. Ad podobała się Cynowi odkąd pamiętał i uważał, że jest w odpowiednim wieku, żeby zaproponować jej małżeństwo. Sądził, że narzeczeństwo będzie okresem próbnym, bo w niższych grupach społecznych funkcjonował taki zwyczaj.

– Przerwa? – spytał jeden z niosących śrubę.

– Jeszcze tylko trochę – odparł Cyn, chociaż nie do końca była to prawda.

– Ale pamiętaj chłopie, że dłużej niż parę godzin nie damy rady – wtrącił się drugi.

– Jasne, to na pewno wystarczy.

Cyn miał wyrzuty sumienia, że tak wykorzystuje dobroć ratowników, ale zdusił je egoistycznym pragnieniem uratowania życia Ad. Wypił łyk wody z bukłaka i przyspieszył kroku.

***

Dotarli do zwalonego drzewa kiedy słońce wyłaniało się zza horyzontu, delikatnie prześwitując przez gąszcz i rozświetlając ich twarze w małych częściach.

– Ad? Ad? Słyszysz mnie?! – zawołał, ale nie uzyskał odpowiedzi.

Jeden z ratowników ubrany w brązowe liście, dobrze zbudowany mężczyzna o imieniu Lello zaoferował, że rozpocznie razem z Cynem drążenie przejścia. Maszyna była ciężka i Cyna bardzo zdziwiło, że ta czwórka dała radę nieść ją bez przerwy, ale jak już mówił dziwne plemię.  Z małymi problemami ustawili śrubę prostopadle do przewalonego drzewa i Lello zaczął obracać korbę, która wprawiała w ruch maszynerię.

Obsługa śruby zmieniała się co dwie godziny, a że było ich pięciu to Cyn robił dwie tury. Po pół dnia ciężkiej pracy był wykończony, nie spał, mało jadł i pił. W chwili przerwy usiadł, opierając się o pień i zaczął grzebać ręką w wodnistym błocie, jakby szukał perły w mule.

__________________________________________________________________

Swert schował do plecaka kolby z płynem i kilka pozostałych grzybów. Aden – szmata – vil wciąż spała przekonana, że zabił go wąż. Mógłby ją tak łatwo zabić, ale nie chciał brudzić sobie szlacheckich rączek. Poza tym, zapisał już w notesie. Zlecić zabójstwo Adenvil, a nie wolno kpić sobie z notesowych wpisów.

Po chwili namysłu ponownie wyjął notesik i uczynił krótką zapiskę. Zabić Cyna. Zdecydowanie. Gówniarz nie może hańbić jego nazwiska chęcią ożenku z chłopką. W sumie, żeby zachować czystość rodu wystarczyłoby, gdyby tylko zlecił zabójstwo Adenvil, ale Cyn był zbyt bezczelny w swoich poglądach, a dodatkowo zagrażał Swertowi sympatią, którą wzbudzał w ludziach. Zgładzić go! Idealnie!

Swert schował notesik do plecaka i położył się pod drzewem. Wysmarował się błotem, przymknął oczy i rozchylił usta.

___________________________________________________________________

Cyn podszedł najpierw do Ad, a kiedy nie zareagowała na próby wybudzenia, skierował się do Swerta.

– Wczoraj wieczorem zjadła grzyby – powiedział wuj – Nie znałem ich, ale ona była głodna i się uparła. Na początku nic się nie działo, ale potem zapadła w ten sen, a ja bałem się ją zostawić i sam nic nie jadłem. Proszę, daj mi coś do jedzenia.

Cyn przyjrzał się mężczyźnie. Był cały brudny i wyglądał na zmęczonego, ale jego powieki nie drżały. Raczej nie głodował. Stary cholernik! Na pewno kłamie! Zrobił coś Ad, a potem przygotował się do odegrania tej sceny. No, ale trudno. Gdyby dziewczyna nie żyła policzyłby się ze Swertem, ale teraz najważniejsze, żeby zawieźć ją do medyka i przywrócić do zdrowia.

Odwrócił się od wuja. Zamierzał jak najszybciej zanieść Ad do wioski ratowników.

Swert natomiast uśmiechnął się do pleców siostrzeńca i mruknął pod nosem.

– Nic się nie stało, Cyn. Na razie, nic się nie stało.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem 1/3

Dla mnie zbyt infantylne. Może młodzieży się spodoba, ale ja rezygnuję.

 

Z początku bardzo dziwnie, wręcz… Amatorsko;) prowadzisz fabułę. Już wtedy miałem ochotę przerwać czytanie, ale pomyślałem, że łyknę trochę dialogów. Pomijając problem z pół pauzami (spacja z obu stron “-“ winna być) to czytało mi się już lepiej.

 

Ogólnie po tej 1/3 nie jest najgorzej. Klimat nie mój, ale czytałem już gorsze teksty.

Pisz dalej!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Arystokraci z nudów łażą po lesie, pełnym niebezpieczeństw? No dobrze, niech im będzie, takie mają hobby. Ale żeby czwórka kretynów nawet nie pomyślała o obejściu przewróconego drzewa? Dalej jeszcze gorzej, Autorze. Taka nienawiść do chłopów i córki jednego z nich nie pozwoliłaby na włączenie dziewczyny do grupy. Ale jej ojciec był przewodnikiem tejże grupy… Nie rozumiem. Albo izolacja międzystanowa i szlus, albo integracja i drugi szlus… Czyli: tak zwanej kupy się toto nie trzyma. Niestety.

Nie obeszli drzewa, bo z tego co pamiętam jeden z bohaterów… Został nim przywalony.

Proza życia:)

Jakie to prawdziwe;)

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Zgodzę się z Adamem – drzewo można obejść, wspiąć się na pień (albo koronę – nawet łatwiej), przeczołgać się pod spodem. No, nie lubię, kiedy bohaterowie zachowują się jak idioci. Tym bardziej, jeśli podobno przeszli odpowiednie szkolenia.

Dobę głodówki rozpoznaje się po powiekach?

Babska logika rządzi!

Bardzo mi przykro, ale w tym opowiadaniu nic mi się nie spodobało. Miałam wrażenie, że czytam opowiastkę dla małolatów, fatalnie napisaną przez małolata.

 

„Szczególnie wyróżniała się jedna grupa– Odyseusze…” – Brak spacji przed półpauzą.

Ten błąd wielokrotnie powtarza się w całym opowiadaniu. :-(

 

„W trakcie eskapady zdarzył się wypadek Tak jak ostry tasak…” – Brak kropki na końcu zdania.

 

„Tak jak ostry tasak tnie mięso bez litości i szczelnie rozdziela oba kawałki…” – O tak, tasakom jest obce uczucie litości. Powiedziałabym nawet, że obce są im wszelkie uczucia. ;-)

Nie można niczego rozdzielić szczelnie, bo w momencie rozdzielenia, znika jakakolwiek szczelność. Natomiast szczelnie można coś złączyć.

Pewnie miało być: Tak jak ostry tasak tnie mięso i dokładnie/ precyzyjnie/ starannie rozdziela oba kawałki

 

„…tak walący się mahoń podzielił grupę na dwie części”. – …tak walący się mahoniowiec podzielił grupę na dwie części.

Mahoń, to drewno mahoniowca, a także czerwonobrunatna barwa.

Błędna nazwa drzewa jest użyta wielokrotnie. :-(

 

„Niedoświadczeni młodzieńcy zostali sami, a dziewczyna została skazana…” – Powtórzenie.

 

„Halo! Ad, to Ty?– odpowiedział ktoś”.Halo! Ad, to ty? – odpowiedział ktoś.

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

„Leo ma buzię poharataną od gałęzi…”Leo ma twarz poharataną przez gałęzie

Buzię maja dzieci, dorośli mają twarze.

 

„Szczęście w nieszczęściu, że spadające drzewo…” – Drzewa nie spadają.

Proponuję: Szczęście w nieszczęściu, że upadające/ walące się drzewo

 

„Nawet ptaki wstrzymały na chwile swoje trele…” – Literówka.

 

„…i to pozwoliło mu ze smakiem zanużyć kły w ramieniu Swerta”. – …i to pozwoliło mu, ze smakiem zanurzyć kły w ramieniu Swerta.

 

„…nie zauważyła nawet, że słońce zaczęło chować się za horyzontem…” – Gdzie ona, będąc w lesie, widziała horyzont? ;-)

 

„…i znów poczuła skręty żołądka, tym razem w towarzystwie migreny”. – Coś podobnego! Migrena w żołądku! ;-)

 

„Zakręciło się jej w głowie i złapała się mocniewej gładkiego drzewa” . – Gdzie gładkie drzewo ma mocniewej? ;-)

 

„Postanowiła na chybił– trafił wyciągać rękę za siebię i na boki”.Postanowiła na chybił trafił wyciągać rękę za siebie i na boki.

 

„…okazało się, że trzyma za odwłok grubego, siwego pająka, który wierzga odnóżami jak ryba wyjęta z wody”. – Czy Autorka jest przekonana, że ryba wyjęta z wody wierzga odnóżami? ;-D

I proszę mi nie podawać za przykład PsychoFisha. ;-)

 

„Cyn trzymał w dłoni pochodnie …” – Ile pochodni trzymał w jednej dłoni?

 

„Obejrzał się za siebie…” – Masło maślane. Nie można obejrzeć się przed siebie.

Proponuję: Obejrzał się… Lub: Spojrzał za siebie

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszy mnie konstruktywna krytyka. Dużo jest do zrobienia, ale spróbuję się polepszać :)

A mnie cieszy Twoja deklaracja. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie tylko lepiej. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zrobiłam poprawki, a za jakiś czas powstanie wersja bez ogólnodostępnego kretynizmu ;)

W tym tekście brakuje tylko jednego, aby uznać za dobry. Logiki. Tutaj zarówno dialogi, opisy narracyjne, jak i opisywana historia nie trzyma się kupy. Tekst jest napisany chaotycznym językiem, z niezrozumiałymi zdaniami, a do tego z ogromną ilością błędów. Niestety nie podobało mi się.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

@mkmorgoth Mogę spytać co oznacza chaotyczny język? :)

Nowa Fantastyka