- Opowiadanie: leifrod - Pęknięta Skorupa cz.1

Pęknięta Skorupa cz.1

Nic tu po mnie...

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pęknięta Skorupa cz.1

Poranek we krwi

 

Zimny wiatr szarpał długą, plecioną w dwa grube warkocze, brodę ojca. Oparty o reling rufowego kasztelu odpalał fajkę łuczywem wyjętym z koksownika podwieszonego na łańcuchach nad pokładem. Słodki dym zawirował mglistą serpentyną i rozwiał się targany podmuchami. Oczy Drouna Sheyla zabłysły tajemniczo w świetle żaru fajki. Odwrócił się do chłopca uśmiechając się szeroko, jego ogorzała twarz, krzaczaste brwi i błyszczące od canabhu oczy nadawały mu wygląd lodowego wilka z północnych krain Skorupy.

– Jutro o tej porze będziemy w Kangbadzie synu – mlasnął ustami i zaciągnął się gęstym dymem. Długa, zaplecione w dwa warkocze broda zadzwoniła srebrem wplecionych w nią ozdób.

– Jutro zaczyna się wielki jarmark?

– Tak synu a my będziemy pierwsi by na nim zarobić! – wyszczerzył się promieniście.

– Ha! Takich skór Skryia jak my nie maja zadni handlarze w tych stronach – uśmiechnął się chłopak.

– Bo tylko my je dostarczamy Vik! – zaśmiał się tubalnie Droun – Skryia nie żyją nigdzie poza Nordskrim synu – głos potężnego wojownika urwał się nagle, minęła chwila ciszy w której młodzieniec starał się przeniknąć huk fal by znaleźć powód zaniepokojenia ojca.

– Idź pod pokład i budź ludzi ,każ im ładować działa ale niech nie narobią hałasu , zgasić wszystkie lampy – mówił cicho lecz zdecydowanie w międzyczasie gasząc pokładowe palenisko – przywołaj mi tu Rogana , niech najpierw uzbroi piętnastu ludzi i na pokład , tylko niech nie narobią rabanu.

Żeglarze pod komenda ojca wiedzieli co maja robić , nie raz już prześlizgiwali się ukradkiem przed szakalami morz, jak nazywano połączone siły kilku pirackich statków które osaczały pojedyncze jednostki na morzu wewnętrznym.

 

Szum morza i skrzypienie kadłuba pogłębiały zamarłą, nerwową cisze.

Żeglarze czekali na stanowiskach wypatrując cieni sylwetek wrogich statków w nieprzeniknionym mroku.

Droun stojąc za sterem, patrzył w dal pustym wzrokiem, jego sylwetka zdawała się migotać i rozpływać jak miraż pustynny.

Vik poczuł mrowienie na skórze, dziwna, falującą energia rozlewała się wokół niego.

Nie mógł określić czym jest, wiedział, ze pochodzi od ojca, zdawała się pływem wody oblewającej go dookoła niczym skalny brzeg.

Stary kapitan poruszył się niespodziewanie i pochylił ku niemu.

– Daj rękę synu – powiedział twardym szeptem.

Vik posłusznie wyciągnął prawice – Cokolwiek się stanie, kieruj się do Kangbadu – zdjął z szyi jeden z wielu dziwnych ozdób i medalików, które ozdabiały jego tors pobrzękując cicho i zerwawszy rzemień przyłożył do przedramienia syna.

– Ojcze ….. – nie zdążył dokończyć bo jego skora zapłonęła bólem, który równie szybko przemienił się w kojący chłód. Zaczął obmacywać rękę w ciemności lecz nie mógł wyczuć rany.

– Spokojnie Vik, to nic, coś co pozwoli nam Cie odnaleźć – poklepał go po ramieniu.

– Nam? Co ma się stać? Na Bogów co? – zachłysnął się chłopak.

– Nie martw się, opanuj, czego cie uczyłem synu?

– Czysty umysł widzi więcej niż tylko chmury chwilowej burzy – odpowiedział powoli.

– Wiec pamiętaj, wszystko jest i zawsze będzie dobrze, bądź tu i teraz bo niedługo nam zostało – Chłopak zaczerpnął powietrza by zaprotestować lecz ojciec uniósł potężną dłoń – Vik twój umysł kurczy się ze strachu zniewalając Cię kleszczami myśli, tu i teraz, reszta jest wymysłem.

Młodziak objął wielkiego żeglarza, po czym ujął jego dłoń w mocnym uścisku.

– Wiem, już się opamiętałem – powiedział powoli – zobaczymy się w Kangbadzie lub innym życiu ojcze – Droun uśmiechnął się szeroko – Tak – słowo zabrzmiało jak ciężki spiżowy gong.

– Zejdź pod pokład i ukryj się, nie zapomnij swojego pasa i butów – powiedział szybko do syna i poklepał po karku.

– Może uda nam się umknąć ojcze ……

– Zobaczymy

 

Vik zwinnie zjechał po poręczy i przebiegł przez dolny pokład pełen dział. Załoga w milczeniu czekała na rozkazy, paru ludzi uśmiechnęło się do niego z napięciem gdy przemykał w półmroku. Chłopak zabrał z kajuty buty i pas, w gruby koc zawinął ser, paski wędzonego mięsa i suszone śliwki po czym pognał na dziob.

Gdy zbliżył się do kryjówki usłyszał hałas na górnym pokładzie.

Tupot stop, salwa z prawej burty, krzykiem wydawane polecenia. Przed oczami stanął mu Droun, tak bardzo chciał być z ojcem, stać u jego boku. Strach zakradł się mokrym potem  po jego plecach, mrowienie w mięśniach tężało.

Ocknął się z plączących się myśli, wiedział, że jako jedyny syn Drouna Sheyla musi przeżyć, linia rodu Niosących Płomień była cienka i prawie wygasła. Zbyt wiele tajemnic których nie znal Vik rzucało życiem jego rodu próbując zniszczyć ślad po kiedyś wielkiej i poważanej rodzinie.

Wziął głęboki oddech, powoli spuszczając z siebie paraliżujące napięcie.

Uśmiechnął się do ojca w myślach i otworzył sprytnie zakamuflowane wejście do komory w której osadzony był bukszpryt. Na zewnątrz komory była atrapa a powierzchnia została wysklepiona jak profil kadłuba, różnicy w rozmiarach nie dało się zauważyć gołym okiem.

Nikt oprócz niego i Drouna nie wiedział o tym.

Wśliznął się do wnętrza i odkorkował dwa otwory wentylacyjne w burcie.

Słońce leniwie podnosiło się zza horyzontu, czyste niebo rozświetlało się coraz bardziej przez odcienie szarości.

Ze skupiska statków na powierzchni morza dochodził zgiełk i czarny dym.

Trzy statki szakali coraz węższym pierścieniem halsowały wokół Węża Lodu.

Droun stal na mostku i wykrzykiwał komendy tubalnym głosem.

– Ster prawo na burt, ostro !!!! Musimy się wyrwać z tego przeklętego koła !

– Lewa ognia – huk zagłuszył na chwile słowa, salwa wbiła się z impetem w lewa burtę idącego od dziobu zwinnego, dwumasztowego pirata. Drzazgi bryznęły kłującym deszczem raniąc załogę, rozrzucając ja w bezładny motłoch niezdolny do pozbierania się na czas by odpowiedzieć strzałem, marnując okazję przejścia burta w burtę.

Droun jednak umysł miał lotny niczym lodowy północny wicher. Zanim statki zobaczyły się rufami rzucił – Spalić tę kurwę wszeteczną, niech sczeźnie.

Na kasztelach zamontowane były oprócz falkonetów obrotowe proce, w koszyku mieszczące po dwa, trzy “ogniste garnki”, zwanymi również “smocze jaja”. Przez chwile furkotały wirując w powietrzu, sypiąc iskrami niczym jarmarczne petardy.

Z głośnym mlaśnięciem rozlały się płomieniem na żaglach i pokładzie wrogiej jednostki.

Strugi ognia napędzane impetem pełzły w kierunku przerażonych ludzi po pokładzie by oblepić i zamienić ich w żywe pochodnie.

Statek w kilka uderzeń serca zamienił się w huczący kurhan pogrzebowy. Szczęsliwcy zdążyli rzucić się do wody, pozostali wrzeszczeli upiornie gdy ich ciała topiły się niczym wosk.

Załoga Drouna ryknęła triumfalnie, Vik przyklejony policzkiem do burty widział przez otwór słup ognia jaki został po statku pirackim. Widok fascynował go wirem sprzecznych emocji.

Energie radości i podniecenia, grozy wywołanej śmiertelnymi krzykami, mieszały się w chaotycznym tańcu. Horror, cierpienie i szczęście, czul się jak wyżymana szmata …. kotłowało się w nim dobro ze złem, piękno z ohydą.

Kilka głębokich wdechów uspokoiło umysł. Nagle poczuł szarpnięcie, niewidzialna więź została zerwana. Zobaczył ojca oczyma duszy….

 

Droun Sheyl jak góra stał twardo na mostku wykrzykując komendy gdy nagle jego głos zamarł ucięty klingą bólu. Impet uderzenia rzucił nim o koło sterowe, z ust bryznęła karminowa piana. Stary wilk morski uniósł się na poręczy by zobaczyć grot harpuna wystający z trzewi, zębate ostrze wielkości pięści, groteskowo oplecione chaotycznym węzłem jelit, łańcuszków i ozdób noszonych na szyi przez kapitana. Załoga stanęła wryta w pokład szokiem, bosman zachlapany krwią i strzępami tkanki zbladł momentalnie.

Nim ktokolwiek zdołał zareagować lina harpuna napięła się, Droun szarpnięty do tyłu wyłamał swoim ciężarem reling i wypadł za burtę wleczony w kierunku wrogiego statku.

Załoga rzuciła się do dział, bosman krzyczał we wściekłym szale.

– Ster lewo trzydzieści stopni!!!! Ładować działa migiem bo nam ucieknie!!!! Ogniaaaaaa!

Strzał przetoczył się gromem po morzu, salwa ledwo drasnęła piratów, którzy zdąrzyli zrobić ostry zwrot. Z prawej burty doganiał ich drugi ze statków, w powietrze poleciały kotwice i haki wiążąc obie jednostki.

Załoga jak zauroczona wpatrywała się w ohydną scenę; ciało kapitana wywleczono na pokład i wciągnięto na reję jak skrwawioną, poszarpaną szmatę.

 

Droun żył jeszcze, Vik widział ojca wiszącego bezwładnie, skowyt młodego wilka został zagłuszony przez salwę przeciwnika, która wbiła się w prawą burtę Węża Lodu.

Uporczywie wpatrywał się w oddalającą się sylwetkę, zmrożony trwogą i rozpaczą.

 

Jego głowa  opadła na pierś. Ostatni wydech spienił się karminowo na splątanej brodzie. Przez morze przeszedł pomruk. Wiatr wzmagał się z nieprawdopodobną siłą. Pozrywane białe czapy fal wirowały w powietrzu rzucane podmuchami.

Ciężka, czarna chmura nabrzmiała jakby znikąd nad statkiem piratów. Potężny grom huknął ogłuszająco w grotmaszt. Ciało Drouna rozbłysło i znikło.

Vik zobaczył w umyśle uśmiechniętą twarz ojca, nie mógł się pozbierać, ogarnąć biegu wydarzeń. Spojrzał na dumny uśmiech i zapadł w ciemność.

 

 

************************

CDN

Koniec

Komentarze

To tylko fragment, a ja raczej seriale omijam, więc tylko przejrzałem tekst. I tak: pomijając fakt, że opowiadanie jest – nie wiedzieć czemu – zamieszczone z pogrubioną czcionką, to brakuje w nim sporo przecinków oraz ogonków. Ciężko to się czyta.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Tak synu, a my będziemy pierwsi by na nim zarobić! – brak przecinka.

 

Takich skór Skryia jak my nie maja zadni handlarze w tych stronach

 

Skryia nie żyją nigdzie poza Nordskrim, synu – brak przecinka.

 

minęła chwila ciszy, w której młodzieniec starał się przeniknąć huk fal, by znaleźć powód zaniepokojenia ojca. – brak przecinków.

 

Chłopak zaczerpnął powietrza, by zaprotestować, lecz ojciec uniósł potężną dłoń – brak przecinków.

 

Droun Sheyl jak góra stał twardo na mostku wykrzykując komendy, gdy nagle jego głos zamarł – brak przecinka.

 

Jak już zauważył Bohdan, w wielu miejscach brakuje przecinków. Wyżej podałem jedynie kilka przykładów. 

Też nie wiem, jaki jest sens używać grubej czcionki w tym wypadku.

Opowiadań w częściach z reguły nie czytam.

 

 

Autorze, już na początku masz kłopoty z elementarną logiką. Jeżeli na morzu huczą fale, to nie można jednocześnie pisać o ciszy i konieczności jej zachowania. Przemyśl fabułę pod kątem logiki narracyjnej. Pozdrawiam życzliwie.

Przeprowadzanie tak zwanej łapanki mija się, myślę, z celem. Błędów różnego rodzaju jest “trochę” za wiele, niestety…

Treść co najmniej klasyczna. Osierocony ostatni i jedyny kontynuator rodu będzie miał przed sobą, zakładam w ciemno, długą i wyboistą drogę do sławy, majątku, zwycięstwa nad pradawnymi wrogami, ocalenia świata (niepotrzebne skreślić).

Odmawiam czytania. Skoro autorowi nie chce się opanować podstaw edycji tekstu, mnie się nie chce czytać. Proste? Proste :-) Usuń tego bolda, to przeczytam – na razie, z szacunku do własnych oczu, tego nie zrobię. :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No szkoda, że tyle niedociągnięć, wstawiłeś ogonki i przecinki, gdzie Ci się chciało, a prawdę powiedziawszy niezbyt bardzo Ci się chciało. Element magii całkiem fajny, bo subtelny, całość strawna, nie powala, nie rozpala, ale można poczytać. Tylko te błędy …

Jeśli część 1, to fragment, nie szort.

Babska logika rządzi!

Jakoś przebrnęłam, choć fragment nie wyglądał zachęcająco. Tłusty druk i mnogość błędów stanowiły dodatkowe utrudnienie, natomiast świadomość, że prawdopodobnie nigdy nie poznam dalszego ciągu, była pewnym pocieszeniem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niedobrze jest :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka