- Opowiadanie: Red_Tie - Jak zostać Stróżem

Jak zostać Stróżem

Tekst ten miał być wstępem do powieści, którą kiedyś się zajmowałem. Z biegiem trwania prac wena gdzieś się ulotniła ale dziś powraca. Tak więc chcę wiedzieć, czy ten fragment zachęca do dalszego czytania.

Życzę miłej lektury :) 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Jak zostać Stróżem

– Aniele boży, stróżu mój…

– … ty zawsze przy mnie stój – ciągnął wraz z Anną, Adrian. 

Z radością i smutkiem odznaczał „ptaszka” w rubryce zakończone. Teraz Ania przejmie wydział harmonii. Trochę szkoda rozstawać się z podopieczną, dużo z nią przeszedł przez te cztery lata. Ale najważniejsze, że się udało. Tak do cholery, tak! Udało! Zrobił to! Wbrew prognozom strategów i taktyków z ministerstwa. Fakt, że dziewczyna trochę się nacierpiała przez ten czas, kiedy sprawował nad nią pieczę, ale dostanie za to kilka punktów po śmierci. Nie ugięła się kusicielom, była wytrwała, często dawała sobie radę sama, bez niczyjej pomocy.

– Obyś tylko teraz tego nie spieprzyła – szepnął na odchodne.

Największą wadą ludzi jest to, że sami sobie wszystko psują, wiedział o tym z własnego doświadczenia. Za życia, stanowił najczęstszą przyczynę własnych problemów. Ciekawe gdzie był wtedy jego anioł stróż?

Stary sony ericsson rozbrzmiał w kieszeni opiekuna brzmieniem mało znanej „Rozmowy z Cutem”, autorstwa polskiego rapera. Na wyświetlaczu pojawił się napis Albert.

– Halo?

– Adrian, długo ci jeszcze zejdzie to pożegnanie?

– Nie, tak naprawdę to już skończyłem. – Obejrzał się w stronę klęczącej dziewczyny.

– To dobrze, bo mamy nowego w Brukseli. Facet ma myśli samobójcze, ale na razie zabroniono nam jakichkolwiek działań, mamy go tylko odwodzić.

– Powinienem wiedzieć coś istotnego?

– Raczej nie, mi w każdym razie nic nie przekazano. Adres zaraz będziesz miał w

sms-ie.

– Ok – mruknął, potakując głową tak, jakby Albert mógł to zobaczyć. Ostatni raz uśmiechnął się do klęczącej przed wizerunkiem Jezusa wychowanki.

– Do zobaczenia po tamtej stronie kochanie – szepnął.

Sms od Alberta przyszedł, gdy tylko stanął w korytarzu.

 

Bruksela – Ambiorixsquare

Jan Vossen, 25 lat

 

Adrian przywołał w myślach adres łapiąc za klamkę drzwi. Zamknął oczy przechodząc przez próg  i przeniósł się na ulice Brukseli.

Nocą okolica prezentowała się wręcz magicznie. Reflektory samochodów krążyły wokoło zielonego placu, ustawione wzdłuż chodnikowych ścieżek lampy oświetlały skwerek smętnym, pomarańczowym światłem.

Zatrzasnął za sobą wejście kamienicy, którego użył do połączenia, po czym ruszył w poszukiwaniu niedoszłego samobójcy.

Grocki siedział na jednej z ławek, ściskając w ręce tulipana wykonanego z rozbitej butelki piwa. Wzrok wbijał w odsłonięty nadgarstek lewej ręki. Adrian kucnął spoglądając mu w oczy. Po krótkiej rewizji wspomnień pozwolił sobie na zjadliwy uśmieszek. Nie znalazł tam żadnych poważnych urazów, chłopak najwidoczniej należał do grupy nieszczęśliwie zakochanych romantyków, którzy roili się ostatnimi czasy na ziemi, niczym plaga komarów w amazońskiej dżungli, a dla samych stróży byli jednakowo irytujący.

– Chłopie, wstawaj -zaczął drwiącym głosem. – Jesteś w kwiecie wieku, masz pracę, mieszkanie, dziewczynę też ci się jakąś znajdzie. A tą rudą sasetkę olej, jeszcze będzie żałować.

Jan zdawał się nie reagować na podsuwane myśli, ręka stróża delikatnie wypchnęła resztki Carlsberga z rąk desperata. Szkło rozsypało się na chodniku.

– Mówię ci chłopie. Nie ma się co załamywać – powiedział podnosząc gościa z ławki i poprawiając kołnierz jego własnymi rękoma.

– Boże święty, co ja wyprawiam? – mruknął do siebie ogłupiały chłopak.

Adrian rozpromieniał widząc, że podsunięta sugestia daje pozytywny efekt.

– No właśnie! Jutro masz wolny dzień, więc zamiast podcinać sobie żyły lepiej idź się gdzieś zabawić. Do klubu albo na dyskotekę, a – machnął ręką – albo nawet zwyczajnie do baru zalać pałę. Może poznasz tam jakąś fajną cziksę, tylko broń Boże jej przelecieć i się ulotnić. Za to są punkty karne na górze – wskazał palcem zachmurzone niebo.

Jan odetchnął głęboko. Miał wrażenie jakby całe przygnębienie ulatywało z niego niczym para ze szklanki herbaty. Będzie dobrze, wielu ludzi ma znacznie gorzej, a mimo to jakoś sobie radzą.

Wsiadł do nadjeżdżającego autobusu, zajmując miejsce przy oknie. Po przejechaniu kilku przecznic zeskoczył z fotela, kierując się do kabiny kierowcy. Zapomniał biletu, lecz kontrolerzy szczęśliwie pojawili się dopiero przystanek dalej.

Adrian skrzyżował ręce na piersi skórzanej kurtki kręcąc głową.

– Czy ja naprawdę muszę mu o wszystkim przypominać?

 

***

 

Nocna lampka i płynąca z głośnika muzyka nadawały nowemu mieszkaniu Pler Bonet czaru jazzowej kafejki rodem z Paryża. Skulona w fotelu właścicielka zakręciła winem po ściance kieliszka, przywołując gorzkie wspomnienia.

Jeszcze kilka tygodni temu leżała na szpitalnym łóżku, będąc pewna, że nie obudzi się, jeżeli jeszcze raz pozwoli sobie na sen. Jej stan był niestabilny, jak u większości narkomanów. Widziała jak walczący o jej życie lekarze bezradnie rozkładają ręce. Jej organizm był maksymalnie przyspieszony, a mimo to serce pukało jak we śnie. Gdyby wiedziała, że tak to będzie wyglądać, nigdy nie pozwoliłaby się namówić koleżankom na tego węgorza. „Uzależniają się debile, trzeba wiedzieć jak grzać.” – mówiły jej. Niestety, wada serca Pler wywołała atak za pierwszym razem. Wystarczył jeden jedyny raz, jedna tylko próba, by wylądowała w szpitalnym łóżku, a ostatecznie za bramą cmentarza. Miała rację, tamtego wieczora się już nie obudziła, na pewno nie w taki sposób, jaki by sobie życzyła.

Wzięła mały łyk wina, nim odstawiła lampkę z powrotem na stolik i wtuliła głowę w kolana.

Ciekawe czy przyjdzie? – pomyślała, patrząc na tarczę wiszącego nad drzwiami zegara. Za pięć dziewiętnasta. Na pewno przyjdzie, jeszcze żaden nie opuścił spotkania, choć ten już się trochę spóźnia.

Rozległo się pukanie do drzwi. Nim zdążyła krzyknąć „otwarte”, przybysz nacisnął klamkę i po chwili w drzwiach salonu pojawił się wysoki, młody mężczyzna o jasnej karnacji i ciemnym, równo przystrzyżonym zaroście. Uznała, że skórzana kurtka, którą miał na sobie pasuje do jego wizerunku; miał dobry gust.

– Adrian. Adrian Dobry – oznajmił wyciągając przyjaźnie rękę. – Pler Bonet, mam rację?

Dziewczyna uśmiechnęła się przyjmując dłoń.

– Zgadza się, miło mi poznać.

– Jak się podoba nowe mieszkanie?

– Całkiem wygodne – odparła zdawkowo.

– Ale? – ciągnął starając się wyciągnąć problem, który wyczuwał tuż pod jej skórą. Pler wyglądała na zakłopotaną. Zaciskające się na piszczelach ręce pobielały jeszcze bardziej.

– Nie wiem jak to ująć…

– To wszystko jest takie dziwne – podsunął, nieznacznie unosząc przy tym głowę.

– Dokładnie.

Adrian spojrzał w schowane za szkłem okularów zielone oczy blondynki.

– No to nie martw się – próbował ją uspokoić. Wiedział, że sytuacja z jej perspektywy nie wyglądała różowo. Zupełnie jakby w jednej chwili została jeńcem wojennym, któremu niby nic nie grozi, ale nie wiadomo, co go czeka, a do domu daleko. – Jestem tu po to, żeby ci pomóc. Ale na początek wypadałoby się ubrać, co? Nie wyjdziesz chyba boso na miasto?

Zawstydzona dziewczyna podkuliła palce nóg. Spodziewała się gościa, a nie pomyślała nawet żeby założyć coś gustowniejszego niż ten ohydny, granatowy dres.

– Wychodzimy gdzieś? – zapytała zdziwiona.

– Oczywiście. Chyba już się dość tutaj nasiedziałaś? – oznajmił chowając ręce w kieszenie kurtki.

Istotnie. Kilka ostatnich dni spędziła sama nie wystawiając nosa za drzwi. Wyjście na zewnątrz dobrze jej zrobi, a sam Adrian wydawał się dość sympatyczny.

– A dokąd się wybieramy?

– Na romantyczną kolację – wyraz twarzy stróża przybrał odcień udawanej nonszalancji.

Blondynka spojrzała na niego pytająco.

– Ha, ha wiedziałem, że tak zareagujesz. Spokojnie, wszystko ci wyjaśnię na miejscu. A teraz leć się przebrać, zaraz idziemy do pracy.

Do pracy? Pod jasną blond główką piętrzyła się masa pytań, lecz mimo wszystko postanowiła zaufać nieznajomemu. Wzięła głęboki oddech i bose nogi poczłapały do sypialni w poszukiwaniu skarpet.

 

***

 

Ramzes nie był najpopularniejszym lokalem w mieście i to właśnie Adrianowi podobało się w nim najbardziej. Kiedykolwiek się tu pojawiał, zawsze znalazło się wolne miejsce przy stoliku, a tortilla przyrządzana przez Turka o krzywym wyrazie twarzy, smakowała jak nigdzie indziej. Pler nie była tak głodna jak stróż. Zamówiła jedynie małą colę.

– To – zaczęła, wodząc wzrokiem po ścianach – w twoim mniemaniu może zakrawać na romantyczną kolację?

Chłopak uśmiechnął się, przełykając kolejny kęs wypełnionego baraniną placka.

– Nie, no, co ty? Nawet ja nie jestem takim barbarzyńcą, żeby zapraszać kogoś na randkę do byle dziury z kebabem. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki wyjmując z niej kopertę. – Romantyczna kolacja jest tu.

Pler spojrzała na kopertę z zaciekawieniem. Była dość gruba i sztywna, z pewnością zawierała w sobie więcej niż tylko jedną kartkę.

– Co to takiego?

– Twoje pierwsze zlecenie maleńka.

– Zlecenie? – zapytała.

Stróż wstrzymał się z odpowiedzią, aż przełknął trzymane w ustach jedzenie, za co Pler podziękowała mu w duchu. Nie znosiła, gdy ktoś wypowiadał się przy niej z pełnymi ustami.

– Tak, zlecenie – odparł popijając posiłek jej colą. – Był już u ciebie ktoś, prawda? Całą tą ceremonię poznania masz już chyba za sobą? To znaczy – chciał by zabrzmiało to możliwie delikatnie, ale i naturalnie zarazem. – Wiesz, że nie żyjesz prawda?

– Tak – odpowiedziała ze spokojem.

– I oznajmiono ci już, że zostałaś stróżem? Opiekunem, sumieniem czy jakkolwiek wolisz to nazywać.

Skinęła głową.

– No i super. Miałaś już czas żeby to wszystko przetrawić a teraz trzeba będzie się trochę

pomęczyć. – Klasnął energicznie w dłonie.

– Ale Adrian. – Zdziwiła sie tym, jak łatwo przyszło jej wypowiedzenie tego imienia. – Nie wiem czy dam sobie radę.

Koścista ręka ujęła smukłe palce dziewczyny.

– Spokojnie Pler. Cały czas będę z tobą, nie masz się czego bać. Jeżeli chcesz to zdradzę ci pewną tajemnicę. Widzisz, po twojej śmierci, wybrano cię na stróża, ponieważ wykryto w tobie niezwykłe zdolności, które uaktywniły się w momencie twojego zejścia. Kiedy będziemy na miejscu, podświadomie będziesz wiedziała co robić. Ja jestem tu tylko dlatego, żeby pomóc zrobić ci pierwszy krok.

– Znaczy, dać takiego kopa na rozpęd?

– Dokładnie – uśmiechnął się. – Zobaczysz, że po wszystkim nawet się lepiej poczujesz, ba nie będziesz się mogła doczekać kolejnych wezwań.

– No dobrze – odparła nie wierząc do końca w swoje umiejętności, ale brak wątpliwości stróża świadczył raczej o tym, iż można mu zaufać.

– Chcesz gryza? – zapytał wyciągając ku niej smakowicie zwiniętą tortillę.

Na twarz blondynki wypłynął uśmiech. Z nieukrywaną chęcią wgryzła się w soczyste mięso, wyobrażając sobie, że właśnie smakuje swe nowe życie.

 

***

 

Wyszli na zewnątrz. Pler otwierała kopertę z lekkim niepokojem, niczym licealista odbierający wyniki egzaminu maturalnego. Treść czytanego listu wydała jej się niedorzecznie śmieszna i zapewne kilka dni temu uznałaby ją za ponury żart. Teraz nie wiedziała, co o tym myśleć.

Adrian wydawał się być spokojny i wyluzowany. Swoje zapoznanie z nowym życiem miał już dawno za sobą. Była mu wdzięczna, iż nie litował się nad nią, ani nie próbował pocieszać. Lekkość z jaką podchodził do sprawy dodawała jej pewności siebie. Jeżeli twierdzi, że pierwsze zadanie to błahostka, to faktycznie tak musi być.

– No dobra idziemy? – zapytał.

– Jak to idziemy? Budapeszt leży jakieś kilkaset kilometrów stąd.

– Przepraszam zapomniałem, ty jeszcze nie wiesz jak skakać – cmoknął przez zaciśnięte zęby.

– Skakać?

– No, przenosić się – zakręcił ręką w powietrzu. – Jakby ci tu… dobra po prostu użyjemy drzwi. Jak ci nie wyjdzie za pierwszym razem, to sam nas przeprowadzę.

Pler nie przestawała patrzeć na niego jak na dziwaka. Przeszli do wąskiej alejki. Wzrok stróża przykuły drzwi wejściowe kamienicy. Szarpnął za klamkę, bloczek w zamku bronił dostępu, lecz po chwili odskoczył do tyłu.

– To całkiem proste. Skupiasz się na adresie, pod którym chcesz wylądować – położył rękę dziewczyny na klamce – i przechodzisz.

– A jeżeli ktoś mnie zobaczy? Przecież taki teleport musi zwrócić czyjąś uwagę.

Stróż sapnął ciężko.

– Później ci wytłumaczę, wchodź.

Zamknęła oczy, drzwi otworzyły się, przyjemne ciepło otuliło opiętą pończochą łydkę, w powietrzu pojawił się delikatny zapach męskich perfum. Otworzyła oczy. Ulica za jej plecami zniknęła. Stała teraz w skromnie, ale i przestrzennie urządzonej kawalerce. Wieszak zapraszał gości do oddania płaszczy, a nad szeroką komodą wisiało oprawione w drewnianą ramę lustro. Stojący przed nim mężczyzna nieudacznie próbował zawiązać czerwony krawat.

– Świetnie ci poszło. – Ręka stróża poklepała ją po ramieniu.

– Mój Boże! Faktycznie, udało mi się! – urwała momentalnie, zakrywając rękami usta.

– Spokojnie on cię nie słyszy.

– No właśnie. Nie słyszy, nie widzi. Ale czemu nie odwrócił się, kiedy użyłam drzwi?

– Jest zajęty krawatem – wyjaśnił. – Ale tak czy owak widziałby tylko ich ruch. Dlatego możliwie staramy się wybierać odludne miejsca. Jak ktoś widzi klamkę, która nagle się sama naciska może zacząć panikować. Oczywiście są jeszcze inne sposoby na przeniesienie. Ja pokazałem ci ten gdyż jest najprostszy do wykonania. Z czasem pewne rzeczy zaczniesz pojmować podświadomie, „to” będzie tak miało być i basta, nie będziesz się nad tym zastanawiać.

Pokiwała głową.

– No dobra. I co teraz?

– Spójrz na niego – łypnął w kierunku właściciela mieszkania. – Czujesz to?

Pler zlustrowała dokładnie postawę mężczyzny. Smukłe dłonie niemal instynktownie złapały go za nadgarstki, prowadząc całe wiązanie w gustowny Windsor.

Adrian mruknął z aprobatą.

– Brawo. Twój pierwszy dobry uczynek w służbie Stróża .

– Chyba jednak wole określenie Opatrzność – odparła z uśmiechem.

– No dobra pani Opatrzność, koleś od dwóch tygodni modli się, żeby to spotkanie wypadło tak, jak powinno, więc teraz ty się wszystkim zajmujesz, a ja sobie popatrzę – stwierdził rozkładając się na fotelu w salonie.

Szpilki Opatrzności stukały, przechodząc z pokoju do pokoju. Każdy drobiazg musiał być dopracowany na wizytę Edit, która miała się niebawem pojawić.

Adrian przypatrywał się wszystkiemu z rozbawieniem. Pomiatanie i instruowanie Vida szło dziewczynie znakomicie. Ciekawe czy za życia też tak rozstawiała wszystkich po kątach? Wyglądało jakby miała to we krwi.

Schowane za szkłem okularów zielone oczy rozszerzyły się w oburzeniu, kiedy zajrzała do lodówki, znajdując w niej schłodzony czteropak Carlsberga.

– Co to ma być? Piwo, do kolacji?

– Zajrzyj mu w oczy – krzyknął z salonu Adrian.

– Ale po co?

– Przekonaj się. Może to wcale nie taki zły pomysł.

Pler podążyła za radą, znajdując w oczach mężczyzny jeżdżącą na deskorolce Edit. Faktycznie, nie wygląda na wielbicielkę drogich trunków. Nieprawdopodobne, że zgodziła się wyjść do teatru.

– No i? – Adrian stanął za jej plecami.

– Nic z tego nie rozumiem. Przecież oni w ogóle do siebie nie pasują.

Stróż wzruszył ramionami.

– Podobno różnice się przyciągają. Ale ty zadbałaś o to żeby wszystko poszło jak trzeba, krawat zawiązany, pokoje przygotowane. Koleś o niczym nie zapomniał, możemy spadać.

– Jak to? – zdziwiła się Pler. – A jak odwali coś w trakcie spotkania?

– No to dupa – roześmiał się. – Widzisz my nie jesteśmy tu po to żeby ich niańczyć, tylko żeby im pomagać. W poleceniu było dokładnie napisane: Pomoc w przygotowaniach, nie: Ślęczenie nad podopiecznym przez całą noc. Teraz ma wolną rękę, zrobi, co będzie chciał.

Westchnęła z żalem, gdy właściciel mieszkania zamykał za sobą drzwi.

– Kwiaty! – krzyknęła mając nadzieję, że usłyszy.

 

***

Kiedy wrócili do mieszkania, Pler czuła się jak nowo narodzona. W pewnym sensie, nawet tak było. Zrzuciła buty i klapnęła na łóżko, jej nowy przyjaciel oparł się o ścianę. Nie musiał pytać jak było, uśmiech i pokraśniałe na twarzy rumieńce zdradzały wszystko. Pierwszy dzień w obowiązku stróża (bo wolał to określenie), udał się fantastycznie.

Pler, cała roztrzęsiona z emocji, nie potrafiła opanować się ani na chwilę. Adrian nie przerywał, chciał, aby wykrzyczała światu wszystko, co leżało jej w głowie i w sercu.

– Nie podejrzewałam, że to może być takie ekscytujące.

– Kilka godzin temu nie pomyślałabyś, że coś takiego może być w ogóle realne – dodał zjadliwie.

– Tak, to prawda. – Jej głos przybrał barwę wyznania oszusta przyznającego się do winy. Wstydziła się za siebie i stan, w który pozwoliła sobie popaść ostatnimi dniami. Za długo użalała się nad sobą, za długo chodziła wystraszona. Dzięki Adrianowi wracała do życia.

– Muszę już iść, ale odezwę się jeszcze. Masz już komunikator?

– Jaki komunikator? –zapytała.

Koścista ręka sięgnęła do kieszeni kurtki, wyciągając z niej stary model sony ericssona.

– Na przykład taki. Ja akurat używam telefonu, ale mój znajomy nosi ze sobą ipoda. Można też używać zeszytu, albo notatnika, ale jest to strasznie cienki sposób, bo wszystko trzeba czytać.

– No to nie mam.

– W takim razie daj znać jak już będziesz miała. Wszystko działa podobnie jak skok. Skupiasz się na konkretnej osobie i wysyłasz wiadomość. Aha, jeszcze jedno. W skrzynce znajdziesz kolejne zlecenia, nie zapomnij ich przejrzeć.

Pożegnał się i zniknął za drzwiami. Pler opadła na miękkie poduchy pościeli. Śmiała się i nie potrafiła przestać. To było jej nowe życie, nowe, lepsze, tu i teraz.

Koniec

Komentarze

Przyjemnie się czyta ale to wstęp większej całości, więc trudno ocenić.

Kilka poprawek na szybko:

Annę przejmie wydział harmonii a nie Anna przejmie wydział harmonii

To w końcu kebab czy tortilla?

sony Ericson raz się trafiło

gdzieś przełamany niepotrzebnie akapit “trochę pomęczyć”.

 

A tak – zdecydowanie na plus :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Ludzie mają to do siebie, że najczęściej sami sobie wszystko psują, wiedział o tym z własnego doświadczenia. Za życia, najczęstszą przyczyną swych problemów był on sam.

Jakoś mi tu za dużo tego właśni, swoi, sobie itd. :) Może część da się usunąć bez szkody dla tekstu?

 

– Nie, tak naprawdę to już skończyłem. -Obejrzał sie

Myślnik przed obejrzał. Się.

 

Adres zaraz będziesz miał w sms’sie.

SMS-ie lub esemesie. Jestem taka mądra, bo sama ostatnio popełniłam taki błąd :)

 

Nocą okolica prezentowała się wręcz magicznie. Reflektory samochodów krążyły wokoło zielonego placu, ciągnące sie

Się.

 

– Mówię ci chłopie. Nie ma się, co załamywać

Bez przecinka.

 

Po przejechaniu kilku przecznic zeskoczył z fotela, kierując sie do kabiny kierowcy.

Się.

 

Jej organizm był maksymalnie przyspieszony, a mimo to serce pukało jak we śnie.

Przyspieszony organizm? Może oddech?

 

– A dokąd sie wybieramy?

– Na romantyczną kolację – wyraz twarzy stróża przybrał odcień udawanej nonszalancji.

Się.

kolację. – Wyraz

 

– To – zaczęła, wodząc wzrokiem po ścianach

– Tak, zlecenie – odparł, popijając posiłek jej colą. – Był już u ciebie ktoś, prawda? Całą tą ceremonię poznania masz już chyba za sobą? To znaczy – chciał by zabrzmiało to możliwie delikatnie, ale i naturalnie zarazem. – Wiesz, że nie żyjesz prawda?

Wieszak zapraszał gości do odwieszenia

 

 

Jeszcze parę literówek wyłapałam i jakieś przecinkowe braki. Przejrzyj tekst jeszcze raz.

 

Mam bardzo pozytywne wrażenia, piszesz lekko, czyta się to jednym tchem :)

No i bardzo lubię anielskie/stróżowe/metafizyczne klimaty. Baaardzo na plus!

Fragment jak najbardziej zachęca do czytania. Jeśli jest wstępem do powieści, to pisz dalej.

I nie publikuj, bo spalisz sobie publikację :D

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Wzięła mały łyk wina nim odłożyła lampkę spowrotem na stolik i wtuliła głowę w kolana. – Przed nim przecinek, nie odłożyła, a odstawiła, nie spowrotem, a z powrotem, no i spróbuj wtulić głowę w kolana – chyba się nie da. Niestety, takich rzeczy jest sporo.

Sympatyczny tekst, ale mam wrażenie, że taki trochę dziecinny.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tekst rzeczywiście jest całkiem sympatyczny i ogólnie do przeczytania, ale musisz wiedzieć, że publikowanie fragmentów dłuższych tekstów jest w złym guście. Jeśli chcesz poznać opinie ludzi na temat niedokończonego tworu, zaproś ich do betowania. Jeśli już coś publikujesz, czytelnicy generalnie będą oczekiwać, że będzie to twór skończony. Wierz mi, publikowanie fragmentów czegokolwiek jest najlepszą metodą na ich odstraszenie. 

Pomyśl o tym w ten sposób. Skoro do czasopisma ani wydawnictwa nie wysłałbyś niedokończonego tekstu, dlaczego robisz to w internecie?

Wierz mi, publikowanie fragmentów czegokolwiek jest najlepszą metodą na ich odstraszenie. 

Pomyśl o tym w ten sposób. Skoro do czasopisma ani wydawnictwa nie wysłałbyś niedokończonego tekstu, dlaczego robisz to w internecie?

Dobrze gada, wódki mu dać (i tekst do betowania!)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Ludzie mają to do siebie, że najczęściej sami sobie wszystko psują, wiedział o tym z własnego doświadczenia. 

Jakoś bym zmodyfikowała pierwszy człon zdania, żeby nie było tego "siebie" "sobie". Poza tym wywaliłabym własnego i wtedy zamieniła:

Za życia, najczęstszą przyczyną swych problemów był on sam. 

na:

Za życia, stanowił najczęstszą przyczynę własnych problemów. 

 

Bo trochę tam dużo się pęta tych samsobów :P

Sms od Alberta przyszedł, gdy tylko stanął w korytarzu.

Zgubiony podmiot – sms stanął w korytarzu.

ciągnące sie

się

tylko broń Boże jej przelecieć i się ulotnić.

Po pierwsze – "ją przelecieć", po drugie – tam chyba brakuje "nie".

Jej organizm był maksymalnie przyspieszony, a mimo to serce pukało jak we śnie.

To zdanie brzmi dziwnie. Jakoś inaczej ujęłabym to pobudzenie organizmu do granic.

spowrotem

z powrotem!

Adrian spojrzał w schowane za szkłem okularów zielone oczy blondynki.

Bardziej skurczyć opisu babki nie mogłeś :P

– No i super. Miałaś już czas żeby to wszystko przetrawić a teraz trzeba będzie się trochę

pomęczyć. – Klasnął energicznie w dłonie.

Rozjechało się.

Ulica za jej plecami zniknęła. Stała teraz w skromnie

Znowu zgubiony podmiot. Ulica stoi.

Jej głos przybrał barwę wyznania oszusta przyznającego się do winy.

Wyznania przyznania :D

cienki sposób

Czyli jaki? :P

 

Co do wrażeń… nie podzielę pozytywnych opini, niestety. Błędów dużo, na pewno nie wyłapałam wszystkich. Treść ani orginalna, ani dobrze wykreowana. Scena z samobójcą, jak z reklamy. Jeśli ktoś się naprawdę chce zabić (a powody mogą być nawet "głupie") to z depresji nie wyciągnie go gadka szmatka, że inni mają gorzej. Miałam do czynienia z ludźmi depresyjnymi i to nigdy nie jest takie proste…

A sytuacja między Pler i Adrianem – wydaje mi się po prostu nienaturalna. Dialogi sztuczne i nieraz "wyluzowane" do granic niemożliwości. Ogólnie Adriana otacza tak silna aura bycia cool, że powinna mi przebić matryce monitora :P A Pler… cóż, choćby taki przykład:

ale brak wątpliwości stróża świadczył raczej o tym, iż można mu zaufać.

To, że ktoś jest pewny siebie to znaczy, że można mu ufać? Wszyscy telemarketerzy, którzy chcą mi coś wcisnąć mówią tonem jakby wiedzieli lepiej ode mnie co potrzebuję ;) Pler w takim wydaniu nie sprawia wrażenia zbyt bystrej. Zresztą już na wstępie, gdzie widząc Adriana (anioła!), reaguje na jego… kurtkę i wnioskuje, że ma dobry gust, sprawiła, że mi oczy w spodki się przemieniły ze zdziwienia. I to nie takiego pozytywnego zdziwienia…

Ech, no niespecjalnie mi się podobało. Więcej już drążyć nie będę.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Co jest w tekście, moim zdaniem, dobre? Lekkość, brak – przynajmniej w przedstawionym fragmencie – wzniosłości, głęboko filozoficznych rozważań nad naturą świata i ludzi. Co Opiekun myśli o podopiecznych, wynika z jednego, z dwóch uwag – i to wystarczy.

Co nie jest dobre? To, na co zwróciły uwagę Tensza z Iluzją.

Czy masz pisać powieść? Chcesz, to pisz, ja nawet bym Ciebie do tego zachęcał, ale dopiero po opanowaniu tajników poprawnej interpunkcji, budowania zdań. To, czyli opanowanie rzeczonych tajników, jest do zrobienia. Nie święci garnki lepią…

A więc w kwestii podziękowań :)

TenszaIluzja – Dzięki za wyłapanie tych babolców. Wcześniej tekst był czytany kilka razy i ogonki dołączały mi się same prze oczami :P

W gusta wszystkich nie utrafię, ale Baaardzo na plus! dodaje mi skrzydeł :)

Wszelkie uwagi biorę sobie zawsze do serca ale tobie Vyzart dziękuję chyba najbardziej. Mega konstruktywna rada, która mi o czymś przypomniała :)

Wszem i wobec zaprzysięgam się betować następny teks, nim zostanie on opublikowany! :) 

 

Ps.

spróbuj wtulić głowę w kolana

Ja mogę :D Siadając podciągam sobie kolana do brody i opuszczam twarz. Chyba można powiedzieć, że wtuliłem ją w tedy w kolana? 

– Aniele boży, stróżu mój…

– … ty zawsze przy mnie stój – ciągnął wraz z Anną, Adrian. 

Kolokwializm bez dookreślenia podmiotu powoduje, że w pierwszej chwili wyobraziłem sobie, jak Anna i Adrian ciagną w pocie czoła wielką linę, a kotwica podnosi się z dna… ;-) “ciągnął pacierz/modlitwę” ?

 

Stary Sony Ericsson

Nazwy produktów seryjnych – małą literą! “stary sony ericsson/zapalił marlboro/wyjął colta z kabury”

 

 

No co mam dodać… Znów musiałbym kopiować AdamaKB. “Cool” Adriana jest jak z reklamy pasty do zębów, ale całość ma lekki, bezpretensjonalny styl, który jest najmocniejszą stroną tekstu.

Zdecydowanie powinieneś oddać do betowania teksty przed publikacją, ilość drobnych błędów w tak krótkim opowiadaniu jest spora. Ćwicz, próbuj, indywidualizuj głównych bohaterów ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Red_Tie, mam wrażenie, że po pięciu latach od zadania pytania, już nie spodziewasz się odpowiedzi. Gdybyś jednak tu zajrzał, to chciałam powiedzieć, że działalność stróżów nie wzbudziła we mnie szczególnego zainteresowania i nie zachęciła do poznania ich dalszych losów.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka