- Opowiadanie: Nowa - 40 dni, 40 nocy (nie-konkurs)

40 dni, 40 nocy (nie-konkurs)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

40 dni, 40 nocy (nie-konkurs)

Chcecie usłyszeć o ladacznicy – Genowefie, matce Janusia, przez naród potępionej, skalanej, w oczach innych moralności wyzbytej lecz ostatecznie wybawionej? Nie jest to historia z pierwszych stron gazet, a tak codzienna jak wyjście po bułki do spożywczaka. Pani Genowefa upatrzyła sobie ręczne robótki, jako cel swojej miłości. Sprzedawała je później na warszawskim stadionie zarabiając w ten sposób na skromne utrzymanie. Równą miłością darzyła ciepłe mleko wraz z tworzącym się na wierzchu kożuchem. I świąteczny makowiec w tym mleku zanurzany. Miłości Pani Genowefy były proste. Proste ale szczere. I słuszne, bo dawały jej satysfakcję a innym nie szkodziły. Ale najprostszą i największą miłością Genowefy był Januś. Januś od dziecka uwielbiał zwierzęta, ludzi miłował; każdą wolną chwile spędzał u ciotki Danusi, słuchając jej zapierających dech w piersiach opowieści o krowach i kaczkach, snutych pod wpływem dwóch szklaneczek wiśnióweczki. Złoty chłopak. Muchy by nie skrzywdził. Nigdy jak rówieśnicy nie pompował plastikową rurką żab przez ich odbyt, nie wyciągał też kijanek z kałuży, aby susząc je na słońcu, zyskały kształt i strukturę małego koralika. Nie przeszkodziło to jednak dogmatykom kościoła uznać te duo za heretyków, naznaczając deski ich trumien szkarłatna literą. Lecz to co tutaj, na dole, jest herezją, na górze okazać się może czystym wybawieniem.

Naznaczona wiekiem Sędzia opierała się o skorodowany, metalowy kontuar. Lewą ręką przytrzymywała osuwające się z nosa binokle. Było skwarnie, więc spocone czoło Sędzi pokryły krople potu, spływając co chwila na czubek jej wielkiego nosa. Prawą ręką sortowała grube skoroszyty z listą obecności. Srogim, prawie nieludzkim spojrzeniem lustrowała nowo przybyłych notabli. W kamiennej grocie panował zgiełk. Podenerwowani towarzysze przepychali się między sobą, walcząc o najlepsze miejsce w tworzącej się naprzeciw podestu kolejce. Kościelna surowość pomieszczenia przyprawiała o ciarki. Sędzia stuknęła trzykrotnie młotkiem o kontuar, nawołując do ciszy.

– Ci, którzy nie wiedzą, z jakich powodów się tu znaleźli jazda na przód!- syknęła – Ci, którzy czekają tu od wczoraj też na przód. I Ci co czekają dłużej niż dwa dni ale krócej niż sto lat, również. Bez dyskusji.

 

Grotę wypełniła cisza. Srogi, diabelny głos Sędzi uporządkował natychmiast harmider. Nowoprzybyłe postaci bezszelestnie przeciskały się naprzód. Przyodziany w XVI-wieczny wytworny strój myśliciel wraz z ubranym w pozornie elegancki garnitur, korpulentnym jegomościem przysiedli na tyłach groty. Myśliciel wyciągnął z kieszeni surduta misternie rzeźbioną fajkę, nabił tytoniem i począł pykać na współ ze swym sąsiadem, wypuszczając ponad głowy przybyszów zgrabne kółka.

 

– Czekam tu już prawie czterysta lat – zagadnął myśliciel.

 

– Czterysta lat? – jegomość w garniturze poluzował krawat, przełykając z trudem ślinę. Przechwycił od myśliciela fajkę zaciągając się kilkukrotnie, jakby chciał otruć swoje przerażenie mocnym dymem.

 

– Zamyśliłem się trochę, ominęła mnie moja kolej.

 

„Ładne mi trochę", pomyślał jegomość i oddał fajkę sąsiadowi. Rozejrzał się po współtowarzyszach. Istna maskarada.

 

– Stanę w kolejce. Zająć Panu miejsce?miły Jegomość zaoferował spiesznie swą pomoc. Miał to we krwi.

 

– Waćpan bardzo miły ale poradzę sobie, dziękować. Pójdę z waćpanem. Kości rozprostuję.

 

Myśliciel dźwignął się z ławy. Nasączone potem spodnie surduta przykleiły się do siedzenia, osłabiając strukturę płótna. Grotę przeszył dźwięk rozdzierających się portek.

 

– Kto to? Kto ma czelność się odzywać? – huknęła sędzia a z sufitu posypały się wióry. Cisza! To nie miejsce na dyskusje! Czekać mi tu w kolejce albo won na tyły!

 

– Ale ja się tylko chciałem, to znaczy myślałem litościwa Pani, że…– zadrżał jak zbity pies Myśliciel.

 

– Co? Chcecie tu ze mną Panie jeszcze dyskutować? Z dyskursami moralnymi jazda do góry. To nie miejsce na dyrdymały. Czeka Was ciężka praca, panowie i panie. Wątpliwości zostawiamy za tymi drzwiami.

 

– Ale….

 

– Co ale, co ale? Tylko mi tu bez dyskusji. Panowie chyba nie pojmują jeszcze idei piekła. To nie wakacje, więc do roboty ślamazary.

 

– No ale w poczekalni…– zaczął nieśmiało myśliciel – w poczekalni powiedziano nam, że będzie trochę czasu na rachunek sumienia, na grzechów odkupienie

 

– Panie, w piekle Pan jesteś! Na refleksję to czas pan na górze znajdziesz, nie tutaj. Trzeba się było martwić przez faktem a nie po. Nazwisko Pan podaj!

 

– Pascal. Blaise Pascal. Do usług, litościwa Pani.

 

– Ach, to pan. Panie, przez czterysta lat to czasy nam się trochę zmieniły. Pan chyba zasad nie znasz. Mieliśmy tutaj małą rewolucję. W poczekalni może mają stare kodeksy, księgi nieuaktualnione, ale tutaj obowiązują już nowe zasady.

 

– Nie rozumiem. Co ja zrobiłem? Za jakie grzechy tu trafiłem? Byłem przeto marnym bytem, skromnym matematykiem i pokątnym filozofem, gorliwym chrześcijaninem byłem…

 

– Panie Blaise, po pierwsze: Gdyby Pan nie przegapił swojej kolejki, trafiłby Pan na górę. Wtedy tam Pana chcieli i miałby Pan święty spokój. Po drugie: Czasy się zmieniły, Panie Blaise. Pański zakład z Bogiem stracił na ważności. Gorliwy Chrześcijanin tak, ale te Pańskie czysto teoretyczne dyskursy nad zasadnością moralnego postępku. To się szefowi nie spodobało. Zresztą, zobaczysz Pan, będziesz nam wdzięczny. Tam, na górze, to dopiero jest jatka. Miałbyś Pan mnóstwo czasu na rozmyślania i po kolejnych set latach byś Pan oszalał. Pan wybaczy. Kolejka się wydłuża. Jak Pan nie wchodzi to sio na koniec. Do Pańskiej wiadomości: pojęcie piekła i nieba to archaizmy, zaprzeszłość. Podobnie jak i moja rola.

 

– Ale co z moimi zasługami dla filozofii? W poczekalni mówili, że to się liczy. Że wygrałem życie na górze tworząc swój zakład – Myśliciel stawał się coraz bardziej podenerwowany. Skóra na palcach mu cierpła, włos się najeżył, kąciki ust wypełniła ślina. Kark oblał zimny pot.

 

– Panie Blaise, ale mamy w dupie Pańskie zasługi dla filozofii. Może i tysiące Pana wielbią, ale miliony wciąż mają Pana za heretyka. My działamy podług kolektywu. Wierzył Pan w Boga tylko dlatego, że mu się tak podobało, że mógł coś na tym ugrać. To bardzo wolnorynkowe, Panie Blaise. Musisz Pan odpracować w piekle. Zobaczysz Pan, będziesz zadowolony. Czasy się zmieniły. Tutaj trafiają tylko spokojni ludzie, prawdziwe plugawe łajdactwo idzie do góry. Wyobrażasz Pan sobie życie wieczne wśród narcyzów, grających na harfie aniołków, gdzie słońce świeci przez 24 godziny na dobę?

 

Myśliciel odwrócił twarz w obrzydzeniu.

 

– Sam Pan widzisz. Będziesz się tu dobrze bawił.

 

Sędzia poszperała chwilę pod kontuarem. Wyciągnęła ogromny, mosiężny stempel, zanurzyła w korycie z czerwoną farbą i przystawiła z hukiem do akt. – Blaise Pascal – przyjęty. Kto następny?

 

Pod ladę przydreptał siwy człowiek. Czapka z emblematem kotwicy zjeżdżała mu na czoło. W ustach ćmił się dym z fajki.

 

– Widzę, że towarzystwo lubi sobie popalać. Coś Pan za jeden?

 

– Jestem…byłem kapitanem statku. Wolę nie zdradzać swoich personaliów przy tak licznym gremium. Obawiam się o swoje życie. Pani się nachyli to Pani na ucho powiem.

 

– O swoje życie? Panie! Żarty się Pana imają, doprawdy! Przecie Pan już nie żyjesz. Dwa razy umrzeć nie można.

 

Sędzia wychyliła się nieco zza kontuar pociągając Kapitana za jego długą, pożółkłą od tytoniu brodę. Szybkim ruchem umiejscowiła jego twarz przy swojej głowie.

 

– Mów Pan, coś za jeden. Chętnie posłucham. Lubię historyjki z dreszczykiem – wycedziła przez rząd nierównych zębów.

 

– Edward John Smith, szanowna pani, kłaniam się w pas. Byłem kapitanem luksusowego parowca, góra lodowa, wielka katastrofa, tysiące straconych dusz….

 

– Wszystko rozumiem, obawiasz się, że te biedne dusze uprzykrzą Ci życie? Pan się nie obawia, skierujemy Pana na najniższą kondygnację dla notabli. Tam plebs nie ma wejścia. Rozgrzejesz się Pan trochę, popracujesz w kopalni, nie będziesz miał Pan czasu na rozterki i umęczenie swojej duszy. Brzuszek widzę wychodowany, szybko go Pan zrzucisz. W zdrowym ciele zdrowy duch. Coś Panu powiem, tak między nami, to nie Pańska wina, wiesz Pan to? Historia już Pana oczyściła. Inaczej byś Pan tutaj nie trafił. Jesteś Pan przyjęty.

 

Sędzia sięgnęła po stempel wbijając przepustkę do akt umarlaka. Następny. Korpulentny jegomość stanął vis-a-vis Sędzi.

 

– Roman Sputnik z Gminy około toruńskiej. Bardzo proszę o łagodny wyrok.

 

– Panie, my tutaj nie wyrokujemy. Skoroś już Pan tu trafił to na pewno tu zostaniesz. Choć nieznane są nam wyroki Boskie – parsknęła śmiechem sędzia, plując śliną w twarz Romana Sputnika.– To taki żart, rozumiesz Pan. Pan się tak nie denerwuje. Co Pana do nas sprowadza?

 

– Byłem Burmistrzem Gminy. Decyzje, trudne decyzje, wciąż stałem przez koniecznością decyzji, trudnych decyzji, szanowna Pani. Długo w takim stanie nie da się wytrzymać. Nie da się wszystkich zaspokoić. Zalać czy nie zalać. A jeśli tak, to kogo? Wieś na wschód czy na zachód? Jakimi kryteriami się kierować? Kto nam w ogóle daje prawo do takiego wyboru? Siłą większości uratowaliśmy zabytkowy Kazimierz. Cała reszta została zalana. Pani szanowna, ja dłużej tak nie mogłem. To rozdroże moralne doszczętnie mnie już dobiło. Popłynąłem amfibią przez zatopiony las i niechcący wypadłem za burtę. Nie wołałem o pomoc. Tak jakoś. – Jegomość ukrył twarz w dłoniach i zapłakał. Starozłota obrączka mieniła się zatopiona w pulchnym serdecznym.

 

– I co Panie? Starą małżonkę Pan na świecie zostawił? Rozsądne to to było? Nie dałeś Pan możliwości pożegnania? No nic, my tu nie oceniamy, my resocjalizujemy skołatane morale. Z punktu widzenia naszego wewnętrznego kodeksu Pańskie zachowanie jest zrozumiałe. Pod linijkę. Historia Pana oczyści. Zobaczysz Pan. Wszystko w swoim czasie. My też może o tym pomyślimy? – Sędzia zarechotała pod nosem – Przechodzisz Pan dalej.

 

Czerwona farba rozmazała się na aktach Romana Sputnika. Zaakceptowany.

 

W grocie rozległ się szept. Utrapione dusze notabli zawodziły w niedowierzeniu. Dotychczasowy porządek rzeczy, wpajany im na dole przez wieki, tutaj tracił swój sens. Silna reprezentacja zebrała się na tyłach sali by w tajemnicy przed resztą przybyszów rozwikłać tę rewolucyjną zagadkę. Wyciągnęli notesy, wytarte podręczniki historii, dwutomowe wydania Biblii. Wertując kartkę po kartce starali się dojść przyczyny tak rychłej zmiany standardów panujących na ziemi. Gdy tak stali pochyleni nad stosem naukowych dokumentów, ze szkiełkiem przy oku, notując obszerne schematy i tworząc ryciny, do grupy przybliżył się Kleryk. Chrząknął dając znać zgromadzonym o swej obecności.

 

– Dzień dobry. Czy mogę się przyłączyć? Widzę, że Panowie starają się dojść do istoty tego antagonizmu, którego są panowie świadkiem. Myślę, że mogę Panom jakoś pomóc.

 

Wszystkie oczy członków zgromadzenia zwrócone były teraz na tego młodego, świeżego, schludnie ubranego kleryka. Na ręku miał nowoczesny zegarek.

 

– Pan to chyba nowy tu jesteś? Może Pan nam powiesz, co tu się u licha dzieje? – szepnął najstarszy z rady, co rusz oglądając się za siebie w poszukiwaniu każącego wzroku Sędzi.

 

– Panowie pozwolą: W tej chwili na ziemi przeważa pogląd, że za ciężkie grzechy idzie się do piekła, za dobre uczynki do nieba, podczas gdy niektórym duszom z pogranicza pozwala się przejść przez czyściec. Tutaj widzę toczy się drugi, nieznany nam ziemianom plan. Wielowiekowe tradycjonalistyczne i konserwatywne przekonania zostają zaburzone, powiem więcej, postawione na głowie! Wszystko jest na opak. Dobrzy idą do piekła, jaszczury do nieba, zamiast czyśćca jest jakaś tragiczna, archaiczna, niedoinformowana poczekalnia, która miesza duszom w głowach.

 

– To widzimy Panie wielmożny, ale jak to się ma do całego dyskursu toczonego na ziemi, gdzie sens, gdzie logika? Dobrzy do piekła, źli do nieba…

 

– To proste – ciągnął Kleryk – załóżmy, że do miejsca w którym obecnie się znajdujemy, trafiają niewinni obywatele, zadręczani przez, tylko sobie samym znane, moralne zgryzoty, lecz przez historię rozgrzeszeni, czy to teraz czy w przyszłości. Na łożu śmierci myślą, iż trafią do piekła, tego tradycyjnego, w którym dusze nie zaznają spokoju a przewinienia życia ścigać ich będą przez wieczność. Odchodzą ze świata doczesnego, pojawiają się tutaj i co? Zaskoczenie tym większe, iż mimo pozornej straszności tego miejsca, okazuje się, że wcale nie jest tak źle. Wprost przeciwnie, jest porządnie, dookoła siebie mają zacne grono, notabli, ziemskich oficjeli, artystów, pisarzy, malarzy, świętych, tokarzy, kolejarzy, filozofów, którzy oczyszczają swe sumienia przez ciężką pracę. W zdrowym ciele zdrowy duch jak mawia Sędzia. Bo rozumiecie Panowie: nic tak nie hartuje ducha i ciała jak ciężka praca. Koncypują więc najcięższe prace by wyzbyć tych niewinnych poczucia winy. Powiem więcej: ci winni, najgorsi, pozbawieni moralności i skruchy szumowiny, mordercy, krętacze, ślubni hochsztaplerzy, gwałciciele niewinnych istot, na przysłowiowym łożu śmierci liczą na spotkanie w piekle z doborowym towarzystwem. I co się okazuje? Trafiają na górę, gdzie słońce przyjemnie grzeje przez 24 godziny na dobę a woda czysta jak Nałęczowianka.

 

Członkowie rady kręcili głowami w niedowierzeniu. – Nałęczowianka? O czym on do nas przemawia?

 

– Dopiero po śmierci zrozumiałem, jakie na ziemi błędy popełnialiśmy. Krytykuję tym samym hermetyczną postawę kleru, doszczętnie zamkniętą na głosy z zewnątrz. Mówię tu o kwestii posłyszanej u Sędzi. Przecisnąłem się przez tłum stojący na przedzie, zaciekawiony długą, namiętną rozmową Sędzi z Panem Blaisem. I wiecie co Panowie usłyszałem? Ze niebo to istne piekło. Niby wszystko usłane różami, łąki pełne kwiatów, nieustanne śpiewy archaniołów, strumienie pełne ryb, feeria kolorów przyprawiająca o mdłości. Dla osobników kategorii C to istna udręka, Panowie. Wychowani na ziemi w nizinach społecznych, nie potrafią odnaleźć się w tej nowej, z pozoru fantastycznej rzeczywistości. Mając do dyspozycji całą wieczność na myślenie o swoich zbrodniach, popadają w szaleństwo.

 

Rada starszych słuchała Kleryka z żywym zainteresowaniem. Podziw malował się na ich twarzach.

 

– Panowie, świat jest względny, absolutnie! Dopiero teraz to widzę.

 

– To istna rewolucja! – Krzyknęli jak jeden mąż zebrani apostołowie nauki – nie do wiary. Jesteś Pan geniuszem! Jeśli można wiedzieć, za coś się Pan tu znalazł?

 

Zbity z pantałyku Kleryk nerwowo przestępował z nogi na nogę, miętosząc w dłoni koniuszek sutanny. Niepewien był towarzystwa. Fakt, otaczali go zacni umarlacy Otto von Bismarck, Fryderyk Chopin, Karol Dickens, Arthur Schopenhauer czy Bolesław Prus. Głos mu się jednak łamał, mimo wszystko. Bał się potępienia.

 

– Prowadziłem nauki przedmałżeńskie. Moja parafia wyklęła mnie za przyzwolenie dla stosunków przedmałżeńskich. Wiecie Panowie co mam na myśli. Zrobiła się afera, biskup zakwestionował me zasługi dla kościoła. Potępili mnie i wygnali. Tułałem się od wioski do wioski, udzielając potajemnie nabożeństw. Na zdrowiu podupadłem, zacząłem chorować. Rozedma płuc i kaplica.

 

Sędzia oderwała zmęczony wzrok od kontuaru, kończąc pierwszy tom akt spraw oskarżonych. Odłożyła papiery na bok, zsunęła binokle na sam czubek nosa wlepiając przeszywający wzrok w zgromadzoną na tyłach groty grupę. Zaciekawiona tym nietypowym zgromadzeniem dźwignęła ciało z krzesła by po raz pierwszy od dwóch dni zejść na poziom ludu. Obradująca nieprzerwanie grupa dopiero teraz zwróciła się w kierunku nadchodzącej jurystki. Ku zaskoczeniu zgromadzonych zignorowała całą resztę, posyłając im ledwie lekceważące spojrzenie i zwróciła się jedynie do Kleryka.

 

– Panie, będziesz mi potrzebny tam przy kontuarze. Jako świadek. Pójdziesz Pan ze mną. A Panami zajmę się później.

 

Tłum zgromadzony w grocie rozpierzchł się na boki, tworząc szerokie przejście dla sędzi i jej wybrańca.

 

– Genowefa, matka Jana Sołtysika. Pani Genowefo, mówcie za coście się tu znaleźli – ponagliła sędzia, spoglądając na wydłużającą się kolejkę nieżywych.

 

– Panie Sędzio, Kleryku, Szanowni Państwo – mamrotała Pani Genowefa – mój synek, Jancio, obecny gdzieś tutaj, złoty chłopak. Januś od dziecka uwielbiał zwierzęta, ludzi miłował; każdą wolną chwile spędzał u ciotki Danusi, słuchając jej zapierających dech w piersiach opowieści o krowach i kaczkach, snutych pod wpływem dwóch szklaneczek wiśnióweczki. Złoty chłopak. Muchy by nie skrzywdził…

 

– Pani Genowefo, streszczać mi się tu proszę, kolejka się rozrasta jak jakiś wrzód. Przechodź Pani do sedna – strofowała Sędzia.

 

– Chodzi o to, że nie pozwolili nam na prawdziwy pogrzeb. Januś popełnił mord na sobie. Znaczy się, życie sobie odebrał. Wrażliwy chłopak, nie nadążał za kapitalizmem. Widziałam, że coś go trapi, ale co zrobić mogłam. Dorosły chłopak z niego. Za każdym razem gdy koledzy z huty nawyzywali, że taki stary a z matką mieszka, babę by se znalazł, że prawiczek a do tego nie chce z nimi na wódkę iść, Januś zamykał się w sobie. Gnębiony był bardzo. Wierny chrześcijanin był z niego, życia by bez powodu sobie nie odebrał. Przecie to grzech, Bóg daje i Bóg odbiera. Januś nie dał rady z życiem. Na kilka dni przed pogrzebem podszedł do mnie ksiądz, pociągnął za rękaw na zakrystię i mówi, że wykluczone, że nie mogę droga Pani syna pochować na cmentarzu, bo odebrał sobie życie, że to świętokradztwo tak życie sobie odbierać, kiedy tylu dobrych ludzi pozbawianych jest życia wbrew ich własnej woli, i zaczął mówić do mnie tonem ostrzejszym, że na cmentarz komunalny wynocha.

 

W głosie Pani Genowefy słychać było rozpacz.

 

– Po tym wszystkich załamałam się doszczętnie. Postanowiłam sobie sama życie odebrać. Żyć bez mego Janeczka potrafić nie umiałam. Nie sposób było. Starałam się tak rok, dwa. Na tyle sił miałam. Pokończyłam sprawy, które musiałam pokończyć, żeby jakiś nieprzyjemnych ogonów po sobie nie pozostawiać. Drugiego roku, na pierwszy dzień wiosny, stanęłam w kuchni ubrana w długą piżamę, bez namysłu kurki od gazu odkręciłam.,, ciąg dalszy możecie sobie Państwo dopowiedzieć. Znalazłam się tutaj.

 

Sędzina, wpatrując się wciąż w panią Genowefę, zwróciła swe słowa do Kleryka.

 

– Słyszałeś Pan historię. Chcesz Pan się przysłużyć sprawie? To idź pan poszukaj z tą panią jej syna, Janeczka. Na pewno szwenda się gdzieś w tłumie. Bo szczerze wątpię, że trafił na górę. Pomóż Pan jej się pozbierać i wytłumacz, że nie zawiniła. Ani ona ani chłop. I jeszcze jedno. Na drugi raz jak pan podsłuchujesz moje rozmowy z notablami, rób to Pan dyskretniej, bo mnie jasna cholera weźmie. A teraz idź Pan i zmieniaj stereotypy. I wiedz Pan, że ze mnie nie taka stara wiedźma jak Pan sobie myślisz. Muszę czasami warknąć by trzymać porządku na Sali. Na głowę byście mi wszyscy wleźli inaczej.

 

Zaskoczony Kleryk wziął Panią Genowefę pod rękę ciągnąc ją za sobą przez całą długość groty. Rozglądali się na wszystkie strony w poszukiwaniu Janusia, w jego ulubionej, kraciastej piżamie. Tak był ubrany w dniu, w którym targnął się na swoje życie. Siedział teraz skulony nieopodal Rady Starców. Spuszczona głowa luźno zwisała między zgiętymi kolanami. Zobaczywszy go pani Genowefa wyrwała się Klerykowi z uścisku i żywo pobiegła na powitanie z synem.

 

– Synuś mój, Janusiu, czy Ty moje dziecko jesteś?

 

Mężczyzna natychmiast się ożywił. Zerwał się na równe nogi i objął matulę w mocnym uścisku. Zastane gnaty strzyknęły teraz z całą swoją mocą. W ciągu tych dwóch lat zdążyły się przyzwyczaić do bezruchu.

 

– Matko przenajświętsza, a co Ty tu robisz??

 

– Przyszłam się pożegnać. Nie mogłam Cię tak samego zostawić. Janku, Janusiu, dziecko kochane.

 

– Coś Ty najlepszego zrobiła? Co się stało? Tam, na ziemi.

 

– Po twoim odejściu? O to pytasz?

 

– Tak. I dlaczego widzę Cię tutaj. Nie powinno Cię tu być!

 

– Poczucie winy nie dawało mi spokoju, nie mogłam żyć dłużej na ziemi uświęconej, na której nie pozwolono mi pochować mego syna jedynego. Kazano mi się zbierać na cmentarz komunalny. Jak odpad jakiś. Wróciłam, by Cię pożegnać. Ostatnią posługę dopełnić. Widzę jednak, że tu może nam być dobrze. Nawet lepiej. Czasy się zmieniły, Janku. Tutaj nikt Cię nie potępi. Dostaniemy dużo robocizny, nie będzie czasu na myślenie o głupotach. Nabierzemy krzepy. Chciałam Cię pożegnać… – Pani Genowefa umyślnie stosowała podwójną argumentację. Nie chciała przyprawić syna o zawał. Starała się przekonać, że to, co zrobiła, jest słuszne.

 

– Matulu, jak masz przeżywać po mnie żałobę, skoro sama jesteś martwa?

 

– Nad tym to się nie zastanowiłam – Pani Sołtysik uniosła powieki w zamyśleniu, jakby przez chwilę powątpiła w sens i logikę swoich czynów. Zdając sobie sprawę z nieodwracalności zdarzeń, zwróciła się ponownie ze słowem do syna – Posługa Januś to jedno, ale to co Kowalikowie robili ze mną po Twej śmierci – tego znieść nie mogłam. Najsampierw palcem wytykali jak jaką trędowatą. Potem na drzwiach rysowali jakie szatańskie znaki, przestali pomagać przy obejściu. Jakiż mi wybór pozostał? W moim wieku? Mogłam ze wsi uciec, ale gdzież? Albo dołączyć do Ciebie. Dajmy już temu spokój, Januś. Jestem taka radosna, że Cię znowu widzę. Kto by przypuszczał, że z dwojga złego tu będzie ciekawiej. Jak na Hawajach jakiś, ciepło okrągły rok, nie trzeba się o posiłek martwić. All inkluziw.

 

– Tak, matulu, ta myśl wzmacnia.

 

Zaśmiali się szczerze i nieprzytomnie, zapominając o bożym świecie. Ich śmiech wypełnił całą grotę roznosząc się po każdym zakamarku przestrzeni. Dotarł nawet do sklepienia niebieskiego i do wszystkich udręczonych dusz, które usłyszawszy te szczere salwy, popadły w jeszcze większe szaleństwo. Otuleni ciepłem piekielnym, Jan Sołtysik z matką Genowefą, głośno ze szczęścia zapłakali a wraz z nimi zapłakał cały świat. Płakali 40 dni i 40 nocy, aż świat przykryła toń słonej wody, zrównując wszystko z niczym. Ci, którym udało się przeżyć, płyną teraz na tratwach donikąd. Wiedzą, że umrą z rozpaczy, bo nie ma dla nich horyzontu. Przynajmniej nie na tym wspaniałym, bożym świecie.

---

Dla Pablo i Mariolki

Koniec

Komentarze

OK. Opowiadanie zaliczone w poczet nie-konkursowych. :)
Pozdrawiam. 

Podobało mi się. Bardzo ciekawy pomysł, wykonanie bez zarzutu i odrobina humoru mimo poważnego tematu.

Dziękuję Domek:)

To lecimy. W kilku miejscach do poprawienie deklinacja [np. surduta na surdutu], zwroty typu Pani, Pańskie z małej litery.

Jeśli ludzie zmarli, to trzeba delikatnie wyjaśnić, dlaczego mają zrzucać np. brzuszki w kopalni. Niby drobiazg, ale ciekawy pomysł może zwiększyć atrakcyjność historii - najłatwiej dodać zdanie, że choć nie mają ciał fizycznych, diabelnie są do nich przywiązani i nie potrafią inaczej bez nich się obejść - ale takie rozwiazanie jest trywialne, warto wytężyć wyobraźnię i zapodać coś oryginalnego.

Wszsyskie wykreowane postaci porozumiewają się tym samym XIX wuecznym stylem, pomyśl nad inną wizją, w której czytelnik wyłapie z dialogów postacie z różnych epok. Jest tam wrzutka o Nałęczowiance, ale tylko w ramach rekwizytornii, nie zaś w obrębie mowy potocznej.

Allinkluziw - jak wrzód na wskazującym palcu, prosta baba zna modern polisz? znaczy inglisz? Fatalna wpadka.

Końcówka rozczarowuje, bo nadal nie wiadomo dlaczego narrator podaje tajemną, prawie "dziadowską" liczbę 40? O co chodzi? O żywtoty świetych? Chrystusa? Potop?

Ogólnie: opek jest dużo lepiej napisany niż "pralnia" w warstwie literackiej, ale fabularnie klops. Opisy są wiarygodne, plastyczne, czytelnik spokojnie płynie dalej. Bez oceny


Człowiek myśli, że napisał już porządne opowiadanie, wydaje mu się, że najciekawsze z dotychczasowych, a tu Baazyl sprowadza do pionu, waląc prosto w oczy:) Drogi Baazylu, dziękuję za sczytanie i wszelkie uwagi. Mimo wszystko uważam Twój komentarz za wcale nie krzywdzący a wręcz komplementujący, przynajmniej w warstwie stylistycznej. To już duży komplement, że całość się dobrze czyta i że widać postęp.

Co do historii: mogłabym ją bardziej rozbudować, odłożyć na tydzień-dwa, po tym czasie znowu coś dopisać i tak kilkukrotnie, aż otrzymalibyśmy kilkudziesięciostronnicową powieść. Uwaga co do postaci słuszna, choć postać współczesna to Kleryk, Genowefa z synem oraz Roman Sputnik. Może zbyt mało kwestii z ich ust pada by stało się oczywiste, że są współcześni?

Jednej uwagi nie przyjmuję tj. Allinkluziw: sama sobie świadkiem, że słyszałam z ust prostej baby: "wypas i wszystko w cenie, drinki nawet, of exclusive". Nie chcialam poprawiac, że pewnie chodzi o 'all inclusive'. Ale to zasłyszane, więc i możliwe.

40 dni, 40 nocy - nawiązanie do potopu, 'parafraza' biblijnego znaczenia potopu. Wiadomo że w oryginale Bóg zsyła potop z powodu moralnej degradacji na ziemi. Ja chciałam pokazać, że ludzmi kierują dylematy morlane, ciężkie decyzje i namiętności, które nie są tak jednoznaczne, a ludzie są tylko ludżmi. To krytyka takiego jednoznacznego podejścia, określania ludzi jako 'dobrych' czy 'złych' bądź 'złych' tylko z powodu ich ludzkiej, pełnej wątpliwości natury. Końcówka miała być takim przymrużeniem oka. No, może nie wyszło:)

łolaboga, ale dużo tej odpowiedzi wyszło.

Dzięki Baazyl za komentarz!

Po tym uzasadnieniu mam zamęt w głowie, bo za mało wyraźnie wyeksponowałaś tę wizję o dylematach i szufladkowaniu. Ale robisz duże postępy, czuć lekkość w zdaniach, tylko ostatnia sugestia: autor nie tworzy dla samego utworu, tylko dla przekazu, który powinien zaskoczyć, zgwałcić icotylko czytelnika.

Zamiast gwałcić czytelnika z całą dosłownością wolę dyskretny urok flirtu z miejscem na domysły i indywidualną refleksję. Zamiast palić na jego oczach wolę być zapalnikiem. No a reszta to kwestia interpretacji albo wykonania?Popracuję może jeszcze nad tym, dzięki:)

Fakt, lepsza dyskrecja niz walenie prosto w oczy. Kiedyś, dawno temu, wymyśliłem taki tytuł do opowiadania: "Mały orgazm filozoficzny". Kto nie czytał myślał, że to porno, a była to zwykła przygotówka  z melancholijnie do świata nastawionym bohaterem, a co do erotyki to się tylko tam całowali. Mocnych słów trzeba niestety używać z rozwagą. Zgwałci się czytelnika niby dosłownością, a on nadal nie będzie wiedział o co chodzi. Ale to taka refleksja na boku.

 Przeczytałem. Generalnie mam wrażenie, że to jest miks dwóch opowiadań - pierwsze o spotkaniu matki z synem po tamtej stronie, drugie zaś o względności, cokolwiek by to nie było.
Kłopot w tym, że bombastyczny wstęp nie pasuje ani do jednego, ani do drugiego. Nie bardzo zrozumiałem tego o potępieniu przez naród, o nazwaniu "duo" (to mocno nie pasuje) heretykami. Przyznam się, że nie wiem, jak obecnie wygląda sprawa chowania samobójców, ale samobójca to nie heretyk. A chyba o to właśnie poszło, kiedy to naród potępił tę dwójkę.
W części piekielnej ta stylizacja językowa była nieco męcząca. Rozumiem, że tu szło o nieco inną koncepcję nieba i piekła. Ale jak dla mnie, mogłoby być to jaśniej napisane. Czyli co - ci, którzy obawiają sie piekła, choć są niewinni, trafiają do piekła, choć z punktu widzenia tak naprawdę jest to rodzaj miejsca, gdzie mogą się wyzbyć własnych obaw i strachów, bo są niewinni przecież (a co potem, czy też nie ma potem). Ale nie do końca zrozumiałem co się dzieje ze złymi, co to trafiają do niby-nieba.

Potem znowu wraca Genowefa - i robi się z tego już zupełnie inna historia.

Więc poza nielicznymi przypadkami złego użycia niektórych słów opowiadanie jest całkiem przyzwoicie napisane (choć stylizacja nieco męczy, jak mówiłem). Ale konstrukcyjnie niestety nie jest dobrze - co innego jest na początku, co innego w środku, a jeszcze co innego na końcu. Moim zdaniem, jeżeli nie ma uzasadnienia dla łączenia dwóch elementów, to po prostu lepiej je rozłączyć.

Wizja piekła trochę jak w "Doktorze Faustusie" - lepsze najgorsze urozmaicenie niż najlepsza stagnacja. A niebo tylko dla tych bez sumienia i inteligencji. Pomysłowe. Dobre opanowanie języka. Mi się podoba.

No wreszcie ktoś dostrzegł genialność opowiadania, hehe. dzięki:)

Max, heretyk w tym wypadku to ktoś, kogo interpretacja doktryny kościoła odbiega od 'normy'. W tradycyjnym poglądzie samobójstwo to grzech, uznawane niegdyś za grzech śmiertelny,który odbiera prawo do pochówku katolickiego. Taka jest moja wiedza na ten temat. A Genowefa to czysta symbolika, przypadek powszechny jak wyjście po bułki do spożywczaka. Wielość interpretacji jest dla mnie plusem więc cieszę się, że jest ich tak wiele w Waszych komentarzach i dużo znaków zapytania. Nie chciałam zarzucać czytelnika bezpośrednią wykładnią, wolę zostawić furtkę interpretacyjną.

Dziękuję za komentarze, cenne!

Sęk w tym, że heretykiem można zostać za życia. Trzeba wyznawać taką doktrynę, która różni się od nauki Ojców Kościoła. Samobójstwo nie czyni nikogo heretykiem, tylko samobójcą. Owszem, są herezje, gdzie samobójstwo wcale nie jest grzechem, wprost przeciwnie, ale to wynika z doktryny.
Swoją drogą - czy ktoś wie, czy nadal samobójstwo uniemożliwia pogrzeb na katolickim cmentarzu w katolickim obrządku?

Jeśli tylko o herezję chodzi to z chęcią zmienię określenie, hehe

Tak, samobójstwo nadal wyklucza katolicki pochówek.

Wiesz co?:) Za ambitnie podeszłaś do tematu. Ja ci powiem jak powinno być (opierając się na moich najnowszych obserwacjach funkcjonowania tego portalu): mniej stylizacji języka, lżej, nie wyliczać w zdaniach co się dzieje (ten akapit o sędzinie), więcej o Tytaniku(!) i mniej o Janku bądź Januszu:)
Bo napisane cool, mało co bym zmieniła, tylko co z tego. Jak patrze na teksty, które się "drukują", to mam wrażenie, że musi być lżej i prościej:) Innymi słowy, czytelniej. Im bogatsza struktura, tym łatwiej o chaos.
Najbardziej podobał mi się Blaise Pascal, oczywiście.
 

Nie, samobójstwo nie wyklucza katolickiego pochówku. Ze znanych mi (z zasłyszenia) przypadków wiem, że chowa się na cmentarzu wszystkich. Czasem tylko księża mają obiekcje co do przebiegu ceremonii. Bywa też, że od poglądów duchownego ważniejsza jest prosta siła argumentów... finansowych. Ale jeśli to ważne, mogę zapytać znajome zakonnice - księży znajomych nie mam : ) - jak ta sprawa się przedstawia z formalnego punktu widzenia :)

Jak właściwie z tymi pieczątkami sędziny było? Jaki na nich napis? „Przyjęty" czy „zaakceptowany"? U Pascala jedno, u Sputnika drugie. Poza tym nie ma chyba czegoś takiego jak burmistrz gminy. Jeśli już, to wójt gminy albo rabin gminy.
Co do „iż" - profesor Miodek (nie Samson) zabronił tego słowa używać :)
I jaki znowu Bolesław Prus!? Kto miał tak w metryce napisane?!!
„udzielając potajemnie nabożeństw" udzielał sakramentów albo odprawiał nabożeństwa - trzeba coś wybrać, ale nie łączyć... bo to herezja ;)
Z Genowefą jest pewien problem. Jeśli nie chciała żadnych ogonów ciągnąć, nie powinna popełniać samobójstwa za pomocą gazu, bo mogłaby narazić kogoś na niebezpieczeństwo czy śmierć. Tak zabijają się desperaci w nagłym przypływie rozpaczy, w wyniku impulsu. Samobójstwo przemyślane i nie szkodzące innym? Na pewno nie gaz. I sędzina wezwała kleryka na świadka, ale właściwie nie świadkować mu przyszło, tylko prowadzać staruchę. Taka niekonsekwencja.
„Zobaczywszy go pani Genowefa wyrwała się Klerykowi z uścisku i żywo pobiegła na powitanie z synem." Zaraz... jakiej natury to był uścisk? Niech mu tam była się wyrwała zwyczajnie, bez uścisków (klerykowi nie przystoi się z babą obłapiać i ściskać).
„nie mogłam żyć dłużej na ziemi uświęconej, na której nie pozwolono mi pochować mego syna jedynego." Z tego zdania wynika, że Genowefa mieszkała na cmentarzu lub w kościele.
„Dostaniemy dużo robocizny" Co to jest robocizna?
Czytałem w komentarzach o tym all inkluziw (sam jeszcze z siebie kretyna w Egipcie nie robiłem, ale z czasem...). I git, mogłoby zostać, ale... Ale wiejskie baby nie jeżdżą na wakacje do Egiptu. To raz. A dwa - wiejskie baby nie sprzedają swoich ręcznych robótek na stadionie. Może najwyżej na targu w Żyrardowie. Wiem, że da się taka babę transcendentnie ambiwalentną znaleźć, ale mimo to w opowiadaniu dalej to będzie mało prawdopodobne.

Stwierdzono, że tekst jest jakby zlepkiem dwóch opowiadań. Moim zdaniem nie jest tak źle. Genowefa jest klamrą, za pomocą której spinasz to piekiełko.

Ze stylizacją trochę przesadziłaś. Lepiej jest stylizować dobrze, albo wcale. Nie ma sensu bez przerwy powtarzać te same zwroty i schematy. I rzeczywiście nie ma wielkiego różnicowania wypowiedzi postaci. Trochę powtarzających się zwrotów.

Ogólna ocena: jest dobrze. A po dopracowaniu stylu i usunięciu pewnych potknięć byłoby bardzo dobrze. No i udało się zmieścić w granicy ilości znaków, która sprawia, że ktoś to w ogóle czyta ;)

Zapraszam do zrugania moich tekstów.

Nowa Fantastyka