- Opowiadanie: MrSandman - Złodziej, rozdział pierwszy.

Złodziej, rozdział pierwszy.

Ta praca jest jedynie wstępem, pierwszym rozdziałem opowiadania, które właśnie piszę. Mogą zdarzyć się błędy wszelakiego rodzaju, proszę o nutkę wyrozumiałości. Jestem otwarty na szeroko rozumianą krytykę. Zapraszam do lektury.
Sandman

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Złodziej, rozdział pierwszy.

I

 

 

C’aeyyh. Miasto portowe leżące nad Morzem Zielonym, tętniące pulsem pieniądza. Dzięki złotym koronom kupców z kontynentu, jak i srebrnym lvom, przywożonym przez kupców zamorskich, miasto uchodziło za jedne z najbogatszych na południe od Ralassaru. Rada Kupców C’aeyyh ściśle nadzorowała każdy ładunek wpływający i wypływający z portu czy przejeżdżający przez bramy prowadzące w głąb kontynentu. Zgrabny system celny i podatkowy gwarantował miastu dobrobyt, o jakim inne miasta mogły tylko śnić. C’aeyyh nie było dużą miejscowością. Liczyło sobie niecałe pięć tysięcy mieszkańców, z których trzecią część stanowili liczni kupcy z różnych branży. Miasto uchodziło także za stolicę sztuki. Wielcy artyści często szukali tu natchnienia, a inspiracje znajdowali na każdym kroku, zaczynając od ruin świątyń dawnych kultów, które zarosły już doszczętnie; kończąc na lokalnych tawernach, gdzie marynarze prześcigali się nawzajem najbardziej absurdalnymi opowieściami o swoich przygodach z podróży. Jednak, po odpowiedniej ilości piwa czy wina, granice absurdu zacierały się i historie te nabierały namacalnej wręcz prawdziwości.

W mieście prawie każdy budynek zbudowany był z białej cegły, z szerokimi, prostokątnymi oknami, zapewniającymi stały dopływ morskiego powietrza, które przepełniało nozdrza wszystkich ludzi przebywających akurat w mieście. Mimo niesamowitej liczby podróżnych przebywających w C’aeyyh, ulice pozostawały czyste, o co szczególnie dbała Rada Miasta. Miejski pejzaż wieńczyły prawie płaskie dachy z czerwonych dachówek, po których można było chodzić i skakać z jednego na drugi. Tylko w teorii, bo dachy były nadzorowane i pilnowane przez strażników miejskich, których można było spotkać za każdym rogiem.

Jednak jak każde miasto C’aeyyh miało też swoją mroczną stronę. Po ulicach Wschodniego Dystryktu błąkali się pijani marynarze, obdarci rabusie i zaćpane dziwki. Będąc w tej okolicy należało wzbudzać strach, być niewidzialnym albo poruszać się najostrożniej, dbając nie tylko o bezpieczeństwo swojej sakiewki, ale także o to, by jakiś zbłąkany sztylet nie znalazł się pod naszymi żebrami. Ośrodkiem tej mrocznej strony miasta była tawerna ‘Pod Krwawym Krukiem’. Sam budynek nie odbiegał z zewnątrz od standardów miasta, poza faktem zaniedbania fasady. W środku panował mroczny klimat. Brudna, wytarta podłoga, momentami przybierająca niebezpieczny czerwonawy odcień, jak gdyby ktoś nieudolnie próbował zmyć z niej plamy krwi. Podrapane, obdarte meble. Stoły z wypalonymi śladami po świecznikach. Brudne, od dawna nie malowane ściany, pokryte plamami wszelakich źródeł. Barman, stojący za brudnym i odrapanym kontuarem, bacznie obserwował całą salę swoimi stalowoszarymi oczami, wycierając wciąż ten sam brudny kufel tą samą brudną szmatą. Schody, skrzypiące kakofonią stuletniego drewna i zardzewiałych gwoździ. Malutki stolik pod ścianą, przy którym zawsze siedział ten sam, obdarty paser, oczekując na swoich dostawców. Smród gnijącego jedzenia, starego piwa i kilku przepoconych drobnych bandytów z głównej Sali dopełniał tego i tak już mizernego efektu.

Gdy Daeven otrzymał list od jednego ze swoich klientów, w którym jako miejsce spotkania zostało zaproponowane to miejsce, nie mógł zrozumieć motywów swojego zleceniodawcy. Mowa była o grubszym pieniądzu, więc zleceniodawca musiał należeć do jednej z wyższych warstw społecznych, a pokazywanie się w takim miejscu zdecydowanie nie oddziaływało zbyt dobrze na reputację takiej osoby. Lecz Daeven, niezależnie od tego, ile pytań krążyło mu po głowie, nigdy nie zadawał ich więcej niż było to potrzebne. Klient płacił, klient wymagał, a w gestii Daevena było wypełnienie zlecenia z pożądanym skutkiem.

Spotkanie było umówione na trzy godziny przed świtem w tejże norze, zwanej tawerną ‘Pod Krwawym Krukiem’. Daeven, zgodnie ze swym zwyczajem, był tam godzinę wcześniej. Cenił sobie możliwość poznania zleceniodawcy, zanim ten pozna jego. Dlatego też zajął miejsce pod ścianą, siadając naprzeciw drzwi. Nie zamawiał niczego, odesłał kelnera twardym spojrzeniem swoich zielonych oczu. Twarz skrywały mu cień kaptura i chusta owinięta wokół twarzy. Siedział na krześle odchylony do tyłu, by jak najbardziej schować się w cieniu. Palce jego lewej dłoni bawiły się jakąś dziwną srebrną monetą, w kształcie pięciokąta, z wygrawerowanymi runami przy każdej krawędzi. W środku monety widniała dziura, jak gdyby została ona kiedyś przebita strzałą o wyjątkowo wąskim grocie.  

Nie dało się nie zwrócić uwagi na dosyć charakterystyczny strój Daevena. Oprócz dużego kaptura i chusty z ciemnoszarego materiału, należało zauważyć dosyć specyficzny naramiennik. Na jego wierzchniej stronie umocowana była płyta z jakiegoś szarawego, ciemnego metalu, z wyżłobieniami układającymi się w kratę. Nie wyglądała jak typowy fragment zbroi, sprawiała raczej wrażenie kruchej. Lecz było coś magnetyzującego w jej wyglądzie, coś, co dodawało nieco tajemniczości, czy też mistyczności osobie Daevena.

Drzwi tawerny otworzyły się po raz kolejny. Daeven błyskawicznie odwrócił wzrok od swej dziwnej monety, zwracając go na wejście do budynku. Do środka wszedł owinięty żółtym płaszczem człowiek, także z kapturem na głowie. Kaptury nie dziwiły nikogo w tym lokalu, lecz kolor płaszcza dawał sporo do myślenia. Żółte stroje były szczególnie popularne wśród zamorskich kupców, a ten człowiek albo niespecjalnie dbał o swoją anonimowość, albo robił to wyjątkowo nieudolnie. Daeven już po kilku sekundach domyślił się, że to jego kontrahent. Nie mylił się.

Mężczyzna był dosyć masywnej postury, lecz sprawiał wrażenie raczej otyłego niż umięśnionego. Po wejściu do tawerny nerwowo rozejrzał się po sali, szukając kogoś lub czegoś wzrokiem. Gdy jego wzrok padł na stolik Daevena, ten skromnym gestem zaprosił przybysza do siebie. Gdy już podszedł do stolika, zdjął żółty kaptur z głowy, ukazując światu swoją łysinę. Wyglądał na mężczyznę w średnim wieku, który cenił sobie liczne wygody w życiu. Małe, szare oczy nieustannie rozglądały się we wszystkie strony. Pot zagościł na okrągłej twarzy kupca. Nie było trudno rozszyfrować, że po prostu bał się tego miejsca i ludzi tu przebywających. Nerwowo uśmiechnął się do Daevena.

– A więc, panie..

Daeven przerwał mu krótkim spojrzeniem.

– Bez imion, proszę. Przypuszczam, że dla pana również byłoby wysoce niekomfortowe, gdybym pozwolił sobie użyć Pańskiego nazwiska w tym – tu machnął od niechcenia dłonią w bliżej nieokreślonym kierunku – jakby to nazwać, środowisku.

Kupcowi natychmiast uśmiech uciekł z twarzy. Zbity z tropu, odpowiedział:

– Tak, tak, ma pan rację.. – czoło całe perliło mu się od potu, a w jego słowach można było dosłyszeć nutę strachu, która w połączeniu z zamorskim akcentem przedstawiała go jako człowieka dosyć niepewnego, któremu przeszkadzał własny język w ustach – Może..

– Nie polecam zamawiania tu czegokolwiek – odpowiedział na niesformułowane jeszcze pytanie zleceniodawcy – Proponuję natomiast przejście od razu do sedna sprawy.

Kupiec jeszcze bardziej się roztrzepał. Ręce już mu drżały, oczy znów krążyły po wszystkich osobach zgromadzonych w lokalu. Przez chwilę zatrzymały się na nagich udach pewnej rudej kurwy, siedzącej trzy stoliki dalej, odurzonej alkoholem i prawdopodobnie także narkotykami. Kupiec przez ułamek sekundy patrzył na nią wzrokiem godnym wygłodniałego samca alfa, co w zestawieniu z jego okrągłą twarzą i pulchnym ciałem tworzyło dość zabawny obraz.

Kupiec wrócił wzrokiem na twarz Daevena, po czym uświadomił, że jeżeli kogoś w tej sali należy się bać, to właśnie tego człowieka, który siedział naprzeciw niego. Spojrzenie tych zielonych oczu kojarzyło się z jakąś nieposkromioną naturą, walczącą każdego dnia o swoje. Teraz, gdy Daeven odsłonił chustę z twarzy, jego blada cera i ciemne włosy kontrastowały ze sobą, przywodząc na myśl człowieka będącego już w połowie trupem. Na prawym policzku widniała blizna, biegnąca zgodnie z linią warg, jak gdyby ktoś włożył Daevenowi nóż do ust i pociągnął w stronę ucha. Ostatnią rzeczą, o jakiej marzył kupiec, było zobaczenie uśmiechu na twarzy tego człowieka.

Zwrócił też uwagę na jego nietypowy naramiennik. Przez chwilę zastanawiał się, do czego może on służyć, ale przyszło mu na myśl, że im mniej wie na temat Daevena, tym lepiej dla niego.

– Tak więc.. – podjął Daeven niedbałym tonem, nie dając kontrahentowi ani chwili dłużej do namysłu nad swoją osobą. W jego palcach znów zamigotała specyficzna moneta. – Wspomniał pan o pewnym przedmiocie, którego pan pożąda. Nieduża figurka z zielonego kamienia, przedstawiająca pół-człowieka, pół-demona. Srebrne wykończenia, wysokość około dwóch cali. Jak mniemam, jej faktyczna wartość rynkowa nie przerosłaby dziesięciu, może dwunastu koron, o ile jest tak misternie wykonana, jak pan zapewnia. – Daeven miał niesamowitą pamięć do przyjmowanych zleceń, co w jego fachu było nieuniknione. Żeby zlokalizować odpowiedni przedmiot musiał znać każdy jego szczegół. – Tu rodzi się pytanie: dlaczego za figurkę wartą dwanaście koron, czyli jakieś dwadzieścia lvów, oferuje pan aż sto sześćdziesiąt lvów?

Kupiec nie zdążył jeszcze pozbyć się mrocznego wrażenia, jakie sprawiał Daeven, a ten już zmuszał go do wytężonego myślenia, ba, do tego zadając trudne pytania. Bardzo kłopotliwe. Myśli kupca zaplątały się w sobie.

– Pamiątka rodzinna – wypalił bez zastanowienia, nie patrząc w oczy Daevenowi. Jego wzrok znowu zaplątał się w okolicach na wpółprzytomnej kurwy, która dostrzegła jego wygłodniałe spojrzenie. Uśmiechnięta nietrzeźwo, chciała podejść do stolika przy którym zasiadali, lecz wystarczyło jedno spojrzenie Daevena, mówiące ‘dość’, aby kurtyzana wróciła do swojego stolika, zawracając w połowie drogi. Zbita z tropu usiadła, odsłaniając prawie doszczętnie to, w co matka natura wyposażyła ją nad wyraz obficie.

– To może wyjaśni mi pan, dlaczego interesuje pana pamiątka rodzinna domu Dovannego? – rzucił Daeven, nie odrywając nienawistnego wzroku od pewnej rozpustnicy. Nienawidził kurewstwa, i nienawidził ludzi, którzy truli kobiety narkotykami, po czym zmuszali je do pracy na ulicy.

Kupiec spiął się jeszcze bardziej. W jego oczach czaił się nieopisany strach. Wzrok opadł na jego spocone dłonie, drżące na blacie stołu. Pot spływał mu po czole. Bał się tego człowieka, patrzącego na jego przestraszone oblicze spod cienia kaptura. Nie spodziewał się z jego strony takiej dociekliwości. Obawiał się, że jego plan przejęcia figurki spełznie na niczym. Lecz ku uldze kupca, Daeven zupełnie obrócił tok rozmowy.

– To nie moja sprawa. Nie jestem pewien, czy chciałbym usłyszeć kolejne kłamstwa z pańskich ust. Proponuję więc przejść do bardziej przyjaznego tematu.

Mokry od potu kupiec podniósł wzrok na Daevena. Na jego twarzy było widać mieszaninę ulgi z niedowierzaniem. Po części bał się, że teraz Daeven zejdzie na tematy jeszcze bardziej nieprzyjemne, a po części dziękował losowi za to, że nie musiał odpowiadać na postawione przez jego zleceniobiorcę pytanie.

Daeven znów zabrał głos, w duszy śmiejąc się z reakcji kupca, zgubionego we własnych myślach. Widział, jak walczy w nim nieokiełznane pożądanie pewnych dwóch dużych, mlecznobiałych i mlekonośnych obiektów, znajdujących się trzy stoliki dalej; strach przed kolejnymi pytaniami oraz paraliż spowodowany klimatem tego miejsca i samego Daevena.

– Proponuję podbić cenę o sto dwadzieścia lvów. Czterdzieści za zakończenie pytań, czterdzieści jako pokrycie kosztów pozyskania informacji o figurce i czterdzieści za najbliższe parę nocy, które muszę spędzić w jakiejś karczmie, której poziom jest choć odrobinę wyższy niż tego lokalu. Chyba nie muszę panu tłumaczyć, że moja propozycja jest wręcz nie do odrzucenia?

Kupiec miał już dosyć wrażeń związanych z tym człowiekiem na dziś. Był gotów zapłacić dodatkową sumę, choćby po to, by móc wreszcie opuścić to miejsce razem z bladolicym obiektem swego pożądania.

– Ależ naturalnie, drogi panie – wystękał ze zdenerwowaniem, nie mogąc zmusić swojego języka do posłuszeństwa. – Pańska oferta jest n-nad wyraz atrakcyjna. – wzrok znów zabłądził wokół biustu kurtyzany.

– W takim razie, niech pan oczekuje ode mnie listu w przeciągu trzech dni. – rzekł Daeven, podnosząc się z krzesła – Ktoś odpowiedni dostarczy go na pański statek.

Łysy mężczyzna odetchnął z ulgą, nie dowierzając nadal, iż spotkanie to dobiegło końca. Spocone dłonie nadal mu drżały, lecz kupiec był już o wiele spokojniejszy, niż parę minut temu.

Daeven poprawił kaptur, zarzucając go tak, by jego twarz można było dostrzec tylko patrząc pod odpowiednim kątem z dołu. Nie mógł sobie pozwolić na afiszowanie się swoją osobą na ulicach miasta. Po raz ostatni tej nocy spojrzał na kupca, zastygając na kilka sekund. Następnie nachylił się zdecydowanie w jego kierunku i szepnął:

– Panie Castavelli, niech się pan nie denerwuje. Tamta pani przy stoliku obok, która wprost marzy o kolejnym kliencie dzisiejszej nocy, na pewno będzie skłonna pana uraczyć swymi wdziękami. Dobranoc.

W tej chwili pan Castavelli ujrzał najstraszniejszą rzecz w życiu.

Twarz Daevena wykrzywiła się w paskudnym grymasie, a kupcowi wydawało się, że zielone oczy Daevena właśnie przyszpilają go gradem strzał. Ten grymas…

To był uśmiech Daevena.

Koniec

Komentarze

Skoro ta praca jest dopiero wstępem opowiadania, wstrzymaj się, proszę, z publikacją do czasu, aż skończysz całość. My tu naprawdę lubimy rzeczy, które są skończone.

Na początek usuń kropkę z tytułu.

 

"Miasto portowe leżące nad Morzem Zielonym, tętniące pulsem pieniądza."

Nie widzi mi się ta metafora. W jaki sposób pieniądz może mieć puls?

 

"…kończąc na lokalnych tawernach, gdzie marynarze prześcigali się nawzajem najbardziej absurdalnymi opowieściami o swoich przygodach z podróży."

"Przygody" i "podróże" jakoś tak gryzą mi się stylistycznie; w pewnym sensie stanowią wyrazy bliskoznaczne. Może po prostu "o swoich przygodach" lub "o swoich podróżach"?

 

"Miejski pejzaż wieńczyły prawie płaskie dachy z czerwonych dachówek, po których można było chodzić i skakać z jednego na drugi. Tylko w teorii, bo dachy były nadzorowane i pilnowane przez strażników miejskich, których można było spotkać za każdym rogiem."

Powtórzenie.

 

"Jednak jak każde miasto C’aeyyh miało też swoją mroczną stronę."

"Swoją" zbędne.

 

"Będąc w tej okolicy należało wzbudzać strach, być niewidzialnym albo poruszać się najostrożniej, dbając nie tylko o bezpieczeństwo swojej sakiewki, ale także o to, by jakiś zbłąkany sztylet nie znalazł się pod naszymi żebrami."

"Będąc" można spokojnie usunąć, tym bardziej że potem masz "być".

 

"Brudna, wytarta podłoga, momentami przybierająca niebezpieczny czerwonawy odcień, jak gdyby ktoś nieudolnie próbował zmyć z niej plamy krwi."

Prawdę mówiąc, ja się domyśliłem, że skoro na podłodze była czerwień, mogło to oznaczać wyłącznie krew. Innymi słowy, ostatnie zdanie składniowe bym usunął.

 

"Brudne, od dawna nie malowane ściany, pokryte plamami wszelakich źródeł."

Co to są owe "źródła"? Rozumiem, o co Ci chodzi, tyle że informacja, iż to były plamy różnego rodzaju, nie jest czytelnikowi do niczego potrzebna.

 

"Barman, stojący za brudnym i odrapanym kontuarem, bacznie obserwował całą salę swoimi stalowoszarymi oczami, wycierając wciąż ten sam brudny kufel tą samą brudną szmatą."

Czyżby barman oczekiwał kogoś lub czegoś, że obserwował salę bacznie? "Swoimi" zbędne. Informacja o tym, jakie oczy ma barman, jest moim zdaniem niepotrzebna (nikt nie zwraca uwagi na to, jakie oczy mają obcy ludzie). I czemu ma służyć wzmianka o "tym samym" kuflu i "tej samej" brudnej szmacie?

 

"Schody, skrzypiące kakofonią stuletniego drewna i zardzewiałych gwoździ."

Może się nie znam, ale wydaje mi się, że schody w takim układzie by się rozsypały.

 

"Malutki stolik pod ścianą, przy którym zawsze siedział ten sam, obdarty paser, oczekując na swoich dostawców."

Bez przesady, chyba od czasu do czasu ów paser musiał gdzieś wychodzić.

 

"Smród gnijącego jedzenia, starego piwa i kilku przepoconych drobnych bandytów z głównej Sali dopełniał tego i tak już mizernego efektu."

Mizerny to inaczej "słaby, wątły, wychudzony". I o jaki efekt może chodzić?

Chyba miałeś na myśli: "Smród gnijącego jedzenia, starego piwa i kilku przepoconych drobnych bandytów z głównej sali dopełniał tego ponurego nastroju".

 

"Gdy Daeven otrzymał list od jednego ze swoich klientów, w którym jako miejsce spotkania zostało zaproponowane to miejsce, nie mógł zrozumieć motywów swojego zleceniodawcy."

Powtórzenie. W dodatku źle została wprowadzona postać – podczas czytania nie wiedziałem od razu, czy Daevenem jest ten barman, czy ktoś, kto przed chwilą wszedł do karczmy. Ale skoro wszedł – albo był tu już wcześniej – dlaczego nie ma o tym ani słowa?

 

"Nie zamawiał niczego, odesłał kelnera twardym spojrzeniem swoich zielonych oczu."

"Kelner" zdecydowanie nie pasuje do quasi-średniowiecznego fantasy. A jeśli chodzi o "swoje" i opis oczu, odsyłam do jednego z poprzednich komentarzy.

 

"Lecz było coś magnetyzującego w jej wyglądzie, coś, co dodawało nieco tajemniczości, czy też mistyczności osobie Daevena."

Takie rzeczy lepiej opisywać z czyjejś perspektywy, bo ten fragment sam z siebie tak naprawdę nic nie znaczy. Ogólnie jednak unikaj takich "zapychaczy"; a jeśli już naprawdę chcesz to zostawić, napisz przynajmniej, co jest w tym naramienniku tak pociągającego.

 

"Do środka wszedł owinięty żółtym płaszczem człowiek, także z kapturem na głowie. Kaptury nie dziwiły nikogo w tym lokalu, lecz kolor płaszcza dawał sporo do myślenia."

Powtórzenie.

 

"Daeven już po kilku sekundach domyślił się, że to jego kontrahent. Nie mylił się."

To drugie zdanie jest zbędne.

 

 

Niestety nie mam już czasu, żeby czytać i komentować dalej; może później nadrobię. Na razie tekst wygląda mi na nie do końca przemyślany (jeśli chodzi o opisy, bo fabuły w tej chwili nie będę oceniał), a najpoważniejszym mankamentem jest styl. Przede wszystkim stosujesz dużo purpurowej prozy – czyli dokładnie opisujesz wszystko, nie zastanawiając się, czy wnosi to coś nowego do historii albo pomaga czytelnikowi lepiej wyobrazić sobie scenerię – i słownictwa, które nie pasuje do stylistyki tekstu. Na przykład poniższe zdanie:

"Sam budynek nie odbiegał z zewnątrz od standardów miasta, poza faktem zaniedbania fasady".

W takiej sytuacji czuję się, jakbym czytał nie opowiadanie fantasy, tylko raport ("nie odbiegał (…) od standardów", "poza faktem zaniedbania"). Spróbuj pisać nieco mniej formalnie, a bardziej obrazowo, chociażby zastępując niektóre takie zwroty czasownikami.

Ile planujesz napisać rozdziałów?

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Po pierwsze – zgodzę się z vyzartem. Napisz całe opowiadanie, wrzuć tutaj i wtedy możemy porozmawiać o ocenie. Na razie, kilka wskazówek językowych:

 

C’aeyyh. Miasto portowe leżące nad Morzem Zielonym, tętniące pulsem pieniądza. Dzięki złotym koronom kupców z kontynentu, jak i srebrnym lvom, przywożonym przez kupców zamorskich, miasto uchodziło za jedne z najbogatszych na południe od Ralassaru.

Również nie kupuję tej metafory. Puls pieniądza? Poza tym zacząłeś od podania kilka nazw własnych, i wszystko byłoby fajnie, gdyby nie ten Ralassar. Nie wiemy czym jest Ralassar, więc informacja na końcu nic nam nie mówi.

 

kupcy z różnych branży

Branż.

Rada Kupców C’aeyyh ściśle nadzorowała każdy ładunek wpływający i wypływający z portu czy przejeżdżający przez bramy prowadzące w głąb kontynentu.

Przecinek przed czy. Poza tym zupełnie zbędna informacja o tym, że bramy prowadziły wgłąb kontynentu. No bo gdzie niby miał prowadzić? Aha, no i "wgłąb", a nie "w głąb".

 

A tak w ogóle, to zaczynanie opowieści od przesadnie dokładnego opisu miasta jest raczej złym pomysłem.

 

 

 

 

 

 

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

beryl: "Aha, no i "wgłąb", a nie "w głąb"."

Tyle że poprawna jest pisownia rozdzielna, nie łączna. Google to potwierdza.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Każdy ma chwile zaćmienia umysłowego. Ale wstyd!

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka