- Opowiadanie: fau44 - Smok i Tygrys (fragment)

Smok i Tygrys (fragment)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smok i Tygrys (fragment)

Przydrożna gospoda zalana była czerwienią zachodzącego słońca. Ledai otaksował ją wzrokiem, zwracając baczną uwagę na wszystkie wejścia i okna.

Typowa warowna gospoda przy cesarskim trakcie, połączona z niewielkim garnizonem. Od północy, co też typowe w tych okolicach, tuliła się do niej niewielka wieś. Zapewne względne bezpieczeństwo zapewniane przez cesarski garnizon przyciągnęło tu osadników.

Ledai poklepał kark konia i skierował go w stronę bramy prowadzącej na dziedziniec. Była to jedyna droga wiodąca do środka. Warowny charakter budynków wymuszał takie rozwiązanie. Gdy przejeżdżał przez bramę rzucił okiem na solidne, drewniane odrzwia wzmocnione żelaznymi sztabami.

Od północy, po lewej stronie bramy do dziedzińca przylegała oberża i dom gościnny. Na wprost wznosiły się koszary, najpotężniejszy budynek całego kompleksu. Po prawej zaś stajnie i budynki gospodarcze. Wszystko to świetnie utrzymane, lśniące czystością. Widać, że żołnierze nie mogli narzekać na brak zajęć, a władania szczotką i miotłą mieli okazję uczyć się równie często co posługiwania bronią.

Ledai zeskoczył z konia i uwiązał go do przeznaczonej do tego celu belki.

– Zająć się koniem? Nakarmić? – Chłopak pilnujący koni podniósł się ze stołka umieszczonego pod ścianą oberży.

– Nie, nie trzeba. Przyjechałem na krótko – odrzekł Ledai. – Jak ci na imię?

– Tin, panie.

Mijając chłopaka w drodze do wnętrza gospody rzucił mu miedziaka. – Miej na niego oko, Tinie.

W środku panował już delikatny półmrok, rozświetlany czerwonymi refleksami. Górny poziom, na który prowadziły schody umieszczone na przeciw wejścia, stanowiła drewniana galeria.

Gdy Ledai wchodził do środka, jedna ze służebnych popuszczając linę opuszczała właśnie wielki, szklany lampion umieszczony u powały. Sarkając pod nosem, zapewne na oberżystę, zabrała się za rozpalanie ognia.

Ledai nie miał jednak szansy dosłyszeć jej słów, gdyż oberże wypełnił gromki śmiech towarzystwa zebranego przy jednym ze stołów. To gruby mnich łapczywie pochłaniając jedzenie, rozwodził się właśnie nad rodzajami pierdnięć. W zawiłych słowach dowodził że głośne są szlachetniejsze od cichych, których autorzy pozostają w ukryciu, mimo że ich skutki są częstokroć gorsze od tych głośnych, których właściciel mimo małej szkodliwości musi się wstydzić.

Niezbyt wymagające towarzystwo najwyraźniej bardzo bawił ten monolog. Jednym ze śmiejących się wniebogłosy, był człowiek, którego szukał. Niejaki Bardas, będący na służbie miejscowego prefekta.

Tak więc, informacja była prawdziwa. Skoro zgodnie z tym, co mu powiedziano Bardas jest tu dzisiaj, to być może Szary Lis również się pojawi.

Starając się nie ściągać na siebie uwagi, Ledai ruszył ku wolnemu stołowi, usytuowanemu w kącie sali, jednak pozwalającemu swobodnie obserwować drzwi. Ułożył swój miecz na ławie obok siebie. Ostrze okrywała pospolita, podniszczona pochwa, ono jednak był wytworem jednego z najlepszych kowali w Imperium, Gerda z Lokne, który mimo młodego wieku zdobył sławę wielkiego mistrza. Gerd, od najmłodszych lat przyjaciel Ledaia, podarował mu ten miecz, gdy ten wyruszał w świat, aby wstąpić w szeregi imperialnej policji.

Zielony Jęzor – który to już raz imię jego miecza przywołało uśmiech na twarzy Ledaia. Miecz za który wielu byłoby zdolnych zabić. Ledai wolał więc nie obnosić się z nim zanadto, nie lubił bowiem ściągać na siebie uwagi typków, którym musiałby udowadniać, że zasługuje na ten miecz, a nie jest tylko pozującym na wojownika paniczykiem. Poza tym tak wspaniała broń, będąca w posiadaniu policjanta budziła zbyt wiele pytań.

Ruchem ręki, przywołał do siebie służebną, tą samą, która wcześniej zajęta była rozpalaniem ognia w lampie.

– Czego sobie życzysz, panie. – Pochyliła głowę z szacunkiem, kryjąc konsternację widoczną na jej twarzy. Jego skromny szary strój nie współgrał z pańskim gestem, którego użył. Ledai skarcił się w duchu. Jeśli miał z sukcesem wypełniać swoje misje, nie powinien zapominać o takich szczegółach, dyskredytujących jego kamuflaż.

– Wina – odrzekł.

Służebna dygnęła i oddaliła się w stronę kuchni.

Tymczasem salę ponownie wypełnił śmiech towarzyszy mnicha-obżartucha. Ten uśmiechając się dobrotliwie, klepał się po brzuchu. Jego jaskrawopomarańczowe szaty upstrzone były licznymi plamami po jedzeniu. Ledai z niesmakiem odwrócił głowę. Nie cierpiał tego szczególnego rodzaju krzykliwych wędrownych mnichów, którzy w jego mniemaniu sprzeniewierzali się zasadą, które przysięgali przestrzegać. Było ich na gościńcach coraz więcej. Klasztory, poza kilkoma chlubnymi wyjątkami, coraz bardziej traciły na poważaniu. Z drugiej strony pojawiły się też takie, które przeradzały się w wojownicze sekty, których fanatyczni członkowie przejmowali władzę na sąsiadujących z nimi terytoriach. Głosili oni, że są odpowiedzią na upadek tradycyjnych klasztorów, niszczonych przez gnuśność ich członków.

Te ponure rozważania Ledaia, przerwało wkroczenie do sali drugiej osoby, głównego powodu dla którego się tutaj zjawił, Szarego Lisa. Był on przywódcą miejscowej siatki Dzieci Smoka, organizacji która pod szczytnymi hasłami ukrócenia korupcji i samowoli lokalnych urzędników, prowadziła podejrzane interesy i destabilizowała sytuację na bogatym południu Imperium. Ich rzeczywisty, ostateczny cel pozostawał tajemnicą. Ledai sądził, że takowy nie istnieje, a cały wysiłek tajnej organizacji skupiony jest na czerpaniu zysków z szerzonego przez siebie zamętu.

Gdy tylko Szary Lis pojawił się w gospodzie, w asyście dwóch zbrojnych, Bardas zerwał się ze swego miejsca i przepraszając towarzystwo ruszył w jego kierunku starając się przyjąć poważny wyraz twarzy. Po ogromnej porcji śmiechu, której doświadczył w towarzystwie wędrownego mnicha, wyglądał jak dziecko, które nabroiło, lecz próbuje ukryć przed zagniewanym rodzicem swoją wcześniejszą wesołość.

Ledai zamierzał rozegrać całą sprawę poza karczmą, jednak teraz zdał sobie sprawę, że Bardas może przekazać Szaremu Lisowi i jego towarzyszom istotne informacje na temat umocnień zamku prefekta. Nie mógł pozwolić, żeby któryś ze spiskowców, uciekł posiadając taką wiedzę. Bardas pełnił rolę jednego z kapitanów straży, znał więc doskonale układ zamku, a także rozkład i trasy wart.

Niepokojem napełniała Ledaia myśl, że tamci spotykają się tak otwarcie, w cesarskiej gospodzie pełnej podróżnych, pod okiem jej dzierżawcy, który jak wszyscy mu podobni w całym imperium byli zobowiązani informować o wszystkich podejrzanych przybyszach dowódców garnizonów warownych gospód.

Odrzucając te myśli, aby nie mąciły jego umysłu przed zbliżającą się walką, Ledai powstał ze swego miejsca, gdy czterej spiskowcy zbliżali się do schodów prowadzących na górny poziom.

– Szary Lisie – przemówił głośno, wyciągając przed siebie w wyprostowanych rękach miecz ukryty w pochwie, tym samym przyjmując pozycję właściwą przy ogłaszaniu nakazu aresztowania.

Gdy czterej mężczyźni odwrócili się w jego stronę, skłaniając głowę nieznacznie, dodał:

– W imieniu Imperatora aresztuję ciebie i ludzi, którzy ci towarzyszą. Odrzućcie broń i poddajcie się boskiemu wyrokowi Imperatora.

– Jak zamierzasz to zrobić, gończy psie, sam przeciw czterem ludziom – zaśmiał się chrapliwe Szary Lis.

– A więc odmawiasz – odparł ze spokojem Ledai.

– A jak sądzisz, psie. Brać go!

Na te słowa, jego dwaj towarzysze wyszarpnęli miecze i ruszyli z krzykiem w stronę Ledaia. Ten nieznacznie się uchylając przed pierwszym, którego miał z prawej strony, płynnym ruchem przemieścił się za plecy drugiego. Zdzielił go w kark mieczem ukrytym jeszcze w pochwie. Tamten zachwiał się i głośnym łoskotem wpadł na jedną z ław. Wykorzystując zyskaną chwilę wytchnienia Ledai wysunął Zielony Jęzor z pochwy, którą gwałtownym ruchem cisnął w twarz zbliżającego się w jego stronę napastnika. Tamten odruchowo próbował odskoczyć, jednak zachwiał się na moment, co skwapliwie wykorzystał Ledai tnąc go w tętnicę szyjną. Krew siknęła, ochlapując dzierżawcę gospody, który zaniepokojony hałasem wbiegł właśnie do głównej sali.

Tymczasem zdzielony w kark napastnik podniósł się i ponownie ruszył na Ledaia. Nie dostał jednak nawet szansy na wyprowadzenie ciosu, gdy mieniące się zielenią ostrze zagłębiło się w jego wnętrznościach. Z niedowierzaniem malującym się na twarzy, przyciskając ręce do rany w brzuchu, uklęknął przed Ledaiem. Ten szybkim ciosem zakończył jego męki.

– Tak skończą wszyscy, którzy staną na drodze do wypełnienia rozkazu Imperatora – słowa Ledaia zabrzmiały niezwykle głośno w ciszy panującej w gospodzie, z której oprócz wędrownego mnicha obserwującego całe zdarzenie z zaciekawieniem, uciekli wszyscy goście siedzący w głównej sali. Na ucieczkę nie poważyli się goście siedzący na górnym poziomie. Wiązałoby się to z przejściem obok Szarego Lisa, stojącego u podstawy schodów prowadzących na górę, a także, co istotniejsze znalezieniem się w środku krwawej jatki.

Odpowiedzią na słowa Ledaia był śmiech Szarego Lisa.

– Zawsze mnie zdumiewa pompatyczne szczekanie psa. – W jego głosie nie było śladu strachu.

Ledaia zaniepokoiło, że ani Szary Lis, ani Bardas nie pośpieszyli z pomocą swoim towarzyszom. W trakcie walki obserwował ich czujnie, czekając na ich zdradliwy atak. Nic takiego nie nastąpiło. Szary Lis przyglądał się śmiertelnym zmaganiom z obojętnym wyrazem twarzy, jakby wynik potyczki nie miał najmniejszego znaczenia. Bardas zaś niecierpliwie spoglądał w stronę głównych drzwi gospody. Ledai myślał, że tamten zamierza uciec, gdy tylko nadarzy się okazja, jednak prawdziwy powód zachowania Bradasa, a także Szarego Lisa stał się jasny gdy ten ostatni, z wyrazem tryumfu rysującym się na twarzy, wycedził z nienawiścią:

– Ciekawe, jak poradzisz sobie z tym, psie!

Na te słowa do gospody, wpadli imperialni żołnierze. Ledai pomyślał, że Szary Lis zwariował. Zmienił jednak zdanie, gdy niespodziewanie żołnierze natarli na niego z impetem.

Szczęśliwie zdołał sparować pierwsze ciosy, które na niego spadły. Był tak zaskoczony, że nie miałby szans, gdyby nie niespodziewana pomoc. Dwóch napastników, których miał za plecami, niechybnie przebiłoby go mieczami, gdyby nie sztylety sterczące z ich pleców. Jeden z nich próbował jeszcze wyciągnąć ostrze, jednak nie dał rady i padł na podłogę z dziwnie wygiętymi rękami.

Tym, który ocalił Ledaia okazał się mężczyzna odziany w biel. Policjant nie przypominał sobie, żeby widział wcześniej w gospodzie kogoś podobnego. Wybawca musiał pojawić się w niej w tej samej chwili kiedy żołnierze. Miał twarz o surowym wyrazie, twarz człowieka, który wiele złego w życiu widział, przy czym spora część z tych złych czynów była jego autorstwa. Gdy walczył jego szczupłe ciało sprawiało wrażenie giętkiej blachy, która uderza z zaskoczenia. Kilku żołnierzy zdążyło się już o tym przekonać, ale ta wiedza nie mogła im się już na nic przydać. Co po niej martwemu?

Gdy Ledai odzyskał koncentrację sam również posłał kilku przeciwników na tamten świat. Jednak wciąż było ich zbyt wielu, żeby zdołał przedrzeć się do któregoś z wyjść z gospody. Mimo tego, że nie byli zbyt dobrze wyszkoleni, sama ich ilość stanowiła problem. Ledai ocenił, że byli to żołnierze z garnizonu gospody – w większości żółtodzioby. Lepsi nie byli tu potrzebni, bezpieczeństwo prowincji zapewniała armia generała Beroda, stacjonująca w sąsiedniej marchii. Ostatnie wyprawy generała skutecznie spacyfikowały sąsiadujące w tym miejscu z Imperium plemiona koczowników. Dobrzy żołnierze byli obecnie bardziej potrzebni w innych pogranicznych prowincjach Imperium.

Ledai odbijając kolejne ciosy powoli wprowadzał się w stan, którego nauczył się od swego mistrza. Jedna po drugiej wypierał z umysłu myśli, zostawiając w nim miejsce tylko na instynkt. Czuł jakby zanurzał się w letniej wodzie, która przejmowała władzę nad jego ruchami. Gdy poruszał ręką było tak, jakby to nie on wprawiał ją w ruch, ale ta dziwna siła przywodząca na myśl ruchy wody. Ledai wiedział, że nie jest to żadna siła pochodząca z zewnątrz, ale wręcz przeciwnie wszystko to działo się za sprawą jego woli, która została uwolniona z wcześniejszych ograniczeń. Informacja o zamiarze docierała do odpowiednich części jego ciała natychmiast, bez zbędnych opóźnień. Każda cząstka jego świadomości została podporządkowana potrzebom walki. Nie istniało nic innego poza walką – przeszłość i przyszłość stały się tylko pustymi słowami nie posiadającymi znaczenia. Sama idea słowa nic nie znaczyła. Mowa nigdy nie istniała. W tym stanie Ledai zapominał kim jest. W tej chwili stawał się narzędziem, którego jedynym celem jest walka. Stawał się bronią, jednoczył się ze swym mieczem, który stawał się teraz integralną częścią jego ciała. Kawałek stali nie różnił się niczym od rąk, nóg czy ust.

Był jego ciałem. Jego Zielonym Jęzorem.

Wrogowie nacierali na niego niczym fale i rozbijali o niego, jak o skałę. Jedynym rezultatem ich starań była tylko krwawa bryza skrapiająca wszystko wokół.

Ledai walczył w zapamiętaniu, nie wiedział później, jak długo. Na Wodnej Ścieżce czas nie ma żadnego znaczenia.

Wrogowie ginęli, aż w końcu zrozumieli, że nie zdołają go pokonać, że będą mieli szczęście jeśli zdołają ujść z życiem. Zaprzestali ataków i rzucili się do ucieczki, ale zabójcza fala już ich ścigała.

Nagle Ledai usłyszał wysoki dźwięk.

Straszliwy wizg.

Fala opadła, by już się nie podnieść.

Ledai stał chwilę w oszołomieniu, patrząc na plecy ostatnich żołnierzy uciekających z gospody. W końcu zdołał przypomnieć sobie kim jest i gdzie przebywa.

Gdy się odwrócił napotkał wzrok ponurego mężczyzny, który wcześniej ocalił mu życie.

– Dziękuję za pomoc – powiedział do nieznajomego.

– Nie ma sprawy. Zbieżność interesów – odrzekł tamten, czyszcząc sztylet.

– A dla mnie nie masz podziękowań. – Oschły głos należał do smukłej, ciemnowłosej kobiety w średnim wieku, przeszukującej ciało Szarego Lisa. Dopiero teraz, gdy się odezwała Ledai zdał sobie sprawę z jej obecności. Jedno spojrzenie na nią i miecz wiszący u jej pasa, pozwoliły mu ocenić, że ma przed sobą Mistrzynię Miecza. To ona przywołała go z Wodnej Ścieżki z powrotem do rzeczywistości.

– Dziękuję za przerwanie transu, Mistrzyni, ale szczerze powiedziawszy poradziłbym sobie sam.

– Wątpię. Będę zadowolona jeśli następnym razem spróbujesz się bardziej kontrolować. Ścieżka Wody jest niebezpieczna.

– Morze w końcu samo łagodnieje – odpowiedział, cytując słowa swego mistrza.

– Myślałam, że Mistrz Hrodan nie bierze już uczniów?

– Nie mylisz się, pani. Jestem jego ostatnim uczniem.

– Jednak masz nieco ponad dwadzieścia lat, a Mistrz Hrodan zaprzestał nauczania niemal trzydzieści lat temu.

– W tej kwestii również się nie mylisz pani, z tym że dla mnie złamał swoje postanowienie.

– Jeśli to prawda, musisz mieć w sobie coś więcej niż tylko szczeniacką zaciekłość, którą nam dzisiaj zaprezentowałeś.

Ledai najpewniej odgryzłby się Mistrzyni, gdyby nie wtrącił się ponury mężczyzna.

– Mogę się mylić, ale każdy z nas ma ważniejsze sprawy na głowie, niż kurtuazyjne rozmowy – rzucił, ironicznie się uśmiechając.

– Swoją drogą – kontynuował – niewielu widziałem policjantów, tak wprawnie władających mieczem. Funkcjonariuszu Ledai.

– A ja nie widziałam wielu grubych mnichów, tak sprawnie rzucających sztyletami. – Cierpki ton głosu Mistrzyni, był jeszcze mniej przyjemny niż na początku rozmowy.

– Cieszę się, że potrafię jeszcze miło zaskoczyć, tak piękne damy. Tym bardziej żony bogatych kupców, bo tak jeśli się nie mylę, przedstawiłaś się oberżyście. Nie przypuszczałem, że Pani Tarion da się usidlić kupcowi, nawet bogatemu.

Ledai był w szoku, miał oto przed sobą dwie legendy Imperium. Pierwszą był przedstawiciel gatunku zmiennokształtnych, postać w której istnienie niewielu wierzyło, a drugą Pani Tarion, najsłynniejszą wojowniczkę w całym Imperium, w której istnienie, swoją drogą, wielu głupców także nie wierzyło.

Co gorsza zmiennokształtny znał jego imię.

– Cóż za porywająca przenikliwość… – w głosie Pani Tarion zabrzmiały niebezpieczne nuty.

– Dajmy spokój tym kłótniom. Następnym razem, gdy będziesz podawać się za żonę kupca, sugeruję żebyś miała ze sobą przynajmniej jednego pachołka. – Ledai nie pozwolił jej kontynuować. – Ustalmy raz na zawsze, że nikt z nas nie jest do końca tym, za kogo się początkowo podawał. Jak już pan wspomniał – zwrócił się w stronę zmiennokształtnego – mamy ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład imperialny oddział pomagający poszukiwanemu przestępcy.

– Okazuje się, że nasz zapalczywy policjant, potrafi jednak trzeźwo myśleć. Jeśli o mnie chodzi, zgadzam się na opuszczenie zbędnych uprzejmości, występujących w procesie zawierania znajomości.

– Ja również – bąknęła Pani Tarion.

– Poza tym – kontynuował zmiennokształtny – sądzę, że tłumienie buntu Dzieci Smoka da nam wystarczająco wiele okazji do spożytkowania naszej energii.

– Buntu? – Ledai był zdumiony.

– Oczywiście. Jaki inny cel miałoby wywabienie ze stolicy prowincji trzech osób mogących utrudnić przeprowadzenie skutecznego ataku na zamek prefekta i przejęcia kontroli nad stolicą prowincji.

– Tak, wszystko na to wskazuje – powiedziała Pani Tarion. Widać było, że coś ją trapi.

– Pani, czy coś się stało? – zapytał Ledai.

– Obawiam się, że moja podopieczna znalazła się, przez moją nieostrożność w wielkim niebezpieczeństwie.

– Podopieczna?

– Córka prefekta. Od roku, na życzenie prefekta, nauczam ją podstaw walki.

– To wielkie szczęście dla niej – rzekł zmiennokształtny.

Pani Tarion groźnie zmierzyła go wzrokiem, przyjmując te słowa za kolejny ironiczny przytyk z jego strony. Jednak szybko wyraz jej twarzy złagodniał, gdy zrozumiała, że tym razem nie była to złośliwość.

– Milia jest bardzo żywiołową dziewczyną, odczuwającą wielki pociąg do walki. Jej ojciec nie mógł zapanować nad jej pragnieniem zgłębiania sztuki władania orężem. Był przeciwny temu, aby jego jedyna córka zajmowała się czymś tak niebezpiecznym. W końcu jednak poddał się i postanowił, że lepiej będzie jeśli jej nauką zajmie się ktoś odpowiedni. Obawiam się jednak, że nie zdołałam w tak krótkim czasie wyplenić z niej nadmiernej żywiołowość i Milia mogła rzucić się w wir walki.

– Nie obawiaj się pani, jestem pewien, że uczennica jest godna mistrzyni i wyszła cało z tej opresji – rzekł Ledai.

– Być może. Dziękuję za próbę pocieszenia, ale słysząc te słowa z ust zapalczywego ucznia Mistrza Hrodara, który słynął przecież z roztropności, nie jestem wcale spokojniejsza.

Ledai pomyślał, że jeśli nawet próba dodania otuchy połączona z komplementem jest w stanie pobudzić Panią Tarion do złośliwości to jej uczennica musiała mieć za sobą wyjątkowo trudny rok. Postanowił nie próbować więcej zyskać sobie przychylność Pani Tarion czy nawet przekonywać ją do zmiany zdania na temat jego inteligencji. Daremny trud. Nic nie przekona ją, że nie jest narwanym głupkiem rzucającym się do walki gdy tylko zajdzie taka sposobność. Być może nie zachował się najlepiej, przy próbie aresztowania Szarego Lisa, ale nie wynikało to z jego rzekomo ograniczonej inteligencji, ale z przekonania o swoich umiejętnościach władania mieczem. Ani Szary Lis, ani żaden z jego towarzyszy nie był dla niego równorzędnym przeciwnikiem.

– Ale musisz przyznać, że całkiem nieźle wyszedłem ze sporej opresji – powiedział uśmiechając się zawadiacko.

– W którą sam się wpakowałeś.

– Wybacz, że nie przewidziałem, że imperialni żołnierze będą na rozkazy ściganego zbira. Tak – udając głęboką zadumę pokiwał głową – łatwo było to przewidzieć.

– Tak więc – odezwał się zmiennokształtny, nie pozwalając Pani Tarion na wygłoszenie riposty. – Podsumowując możemy stwierdzić, że ktoś bardzo nie chciał, abyśmy w obecnej chwili znajdowali się w Delon, a przy pewnej dozie szczęścia liczył zapewne na naszą śmierć. Nie trudno zgadnąć dlaczego.

– Rzeczywiście, nietrudno. – Przerwała mu Pani Tarion. – Przynajmniej w przypadku mnie, a nawet naszego zaradnego przyjaciela. – Szczególnie złośliwa nuta w głosie mistrzyni nie uszła uwadze Ledaia. Prawdę powiedziawszy musiałby bardzo się starać żeby jej nie zauważyć.

– Ja byłabym teraz na zamku i mogłabym ocalić prefekta i jego rodzinę. Funkcjonariusz Ledai „próbował" rozpracowywać siatkę Dzieci Smoka w Delon. – Podkreślenie słowa próbował nie pozostawiało złudzeń, co do jej zdania na temat skuteczności działań Ledaia. – A ty, panie? Nie zdążyłeś się przedstawić?

– Celna uwaga – roześmiał się zmiennokształtny. – Szczerze powiedziawszy charakter mojej profesji wymusza ukrywanie tożsamości, ale tym razem mogę ją ujawnić bez obaw. Tym bardziej, że będziemy współpracować.

– Współpracować? – zapytali niemal równocześnie Pani Tarion i Ledai.

– Zgadza się – odrzekł zmiennokształtny, sięgając do podróżnego worka leżącego pod ławą przy której siedział jeszcze pod postacią grubego mnicha. – Nazywam się Dan i reprezentuję Imperatora.

– To pismo. – Podał im złożony na czworo dokument wyciągnięty z sakwy. – Stanowi, że każdy do którego się zwrócę musi udzielić mi pomocy.

Pani Tarion pierwsza sięgnęła po pismo. Wyraz jej twarzy zmieniał się w trakcie czytania. Od gniewu po zrozumienie.

– Niech tak będzie. A więc kontrwywiad. – rzekła.

– Nie mylisz się. – odpowiedział Dan.

Ledai odebrał dokument Mistrzyni i sam przebiegł wzrokiem po tekście.

Wynikało z niego, że każdy obywatel Wiecznego Imperium jest zobowiązany udzielić okazującej ten dokument osobie niezbędnej pomocy, w zakresie jaki uzna ona za stosowny. Nie dostosowanie się do tego postanowienia sprowadzi na winowajcę gniew Imperatora i będzie skutkowało jedyną karą przewidzianą za obrazę majestatu, którą jest śmierć przez utopienie. U dołu dokumentu widniał podpis Imperatora Tagariona X i pieczęć, właściwa dla rozporządzeń Imperatora. Przy zmianie kąta patrzenia mieniła się barwami tęczy. Ledai widywał już takie wcześniej. Nie było wątpliwości, co do autentyczności dokumentu. Tylko na dworze imperialnym dysponowano maszyną umożliwiającą tworzenie takich pieczęci.

– Na wezwanie Imperatora jestem na twe rozkazy, panie. – Ledai skłonił się przed Danem, który w tym czasie zajął się składaniem pomarańczowej mnisiej szaty.

Nie mając wyjścia, nie wykonanie ukłonu równałoby się obrazie majestatu, Pani Tarion niechętnie powtórzyła zwyczajową formułkę.

– Porzućmy te formalności – powiedział Dan. – Ruszajmy czym prędzej w stronę Delon. Najpierw jednak będziemy musieli załatwić nam jakieś konie.

Koniec

Komentarze

W pierwszych ośmiu linijkach słowo "gospoda" (z odmianą) pojawia się sześć razy. Powtórzenie to bardzo silny środek stylistyczny i mądrze wykorzystany może efektownie wzmóc narrację, jednakże tutaj zachodzi inny przypadek. Tutaj słowo "gospoda" powtarza się Bóg wie po co i wątpię, by sam autor umiał te powtórzenia uzasadnić inaczej niż nieporadnością, ewentualnie - brakiem korekty. Tekst do poprawki. Ode mnie 3. 
Pozdrawiam. 

Nie wiem, jak mogłem nie zauważyć takiej ilości powtórzeń słowa "gospoda". Już poprawiłem.

Typowy błąd  fantasy - sztywne, napuszone, zupełnie nierealne dialogi, jak z chińskiego filmu kung fu. Powiedziałabym, że typowy dla początkujących, ale niestety to nieprawda. :) W zasadzie najbardziej przeszkadza mi to, że zupełnie nie widzę tego świata i tych bohaterów. Nie wiem czy jest stylizowany na średniowiecze, czy na starożytność. Nie wiem czy bohaterowie to biali czy azjaci. Zaś przydomek "Szary Lis" niezamierzenie przenosi moją wyobraźnię w klimaty Zorro. ;)

Nowa Fantastyka